12-01-2011, 15:39
My wiemy. Bardzo brzydko jest już w pierwszym poście dodawać tekst, ale obiecujemy się poprawić.
Chcemy wam przedstawić opowiadanie pisane przez trzy osoby. Mamy nadzieję, że nie odstrasza was to.
Pisałyśmy go razem- Madeline, Rossbell oraz Bemuse.
Już na początku chciałyśmy zastrzec, bo docierały do nas sygnały, że początek opowiadania przypomina pewien serial o wdzięcznym tytule ‘’Czarodziejki’’. Z uśmiechami na twarzach możemy uspokoić wasze wzburzone serca- mimo początku, to opowiadanie ma z nim niewiele wspólnego. W dalszych rozdziałach stanie się to bardziej wyraziste, dlatego prosimy o cierpliwość.
Tekst nie jest jeszcze zakończony. W sieci znajduje się już 11 rozdziałów, ale oczywiście mamy już więcej napisane.
Jest to nasz pierwszy tekst, który piszemy razem, więc prosimy- bądźcie wyrozumiali.
Jedna z głównych postaci męskich ma na imię Severus. Prosiłybyśmy bardzo, aby nie mylić go z Severusem Snape’m, Mistrzem Eliksirów kultowej serii J.K.Rowling.
Co do imion bohaterek. Błagamy, nie posądzajcie nas o kopiowanie ich ze ‘’Zmierzchu’’! Rosalie i Bella to normalnie funkcjonujące w doczesnym świecie imiona- nie wymyśliła ich Meyer.
Dla ciekawskich imię Bella to prawdziwe imię Bemuse, a Rosalie to drugie imię Rossbell. Choć w jej papierach występuje w polskiej wersji- Rozalia.
Tyle gwoli wyjaśnienia.
Z pozdrowieniami
Siostry Krwi.
Rozdział zbetowany przez Bzzzyt.
ROZDZIAŁ I
Atmosfera tajemniczości niczym mgła przysłaniała trójkę dziewczyn, które otoczone świecami siedziały w półkolu, na podłodze motelowego pokoju, który znajdował się na ulicy Wait Stress. Żadna z nich nie zwracała uwagi na zbliżającą się wielkimi krokami burzę i deszcz, który zacięcie bębnił w szyby okien już od paru godzin. Ze skupieniem wpatrywały się w otwarte stronnice starej księgi, która leżała przed nimi.
- Wiecie, że nie powinnyśmy tego robić? - głos Belli przeciął powietrze jak ostry sztylet. Rozejrzała się panicznie na boki, próbując dojrzeć, czy ktoś nie zagląda do pokoju przez brudną szybę.
- Wiemy. - Rose pokiwała głową w zamyśleniu - ale już za długo nie ćwiczyłyśmy, jeszcze stracimy swoją moc.
- Ale to nie oznacza, że od razu musiałyśmy kraść księgę ciotce i uciekać w siną dal!
- Nie, to oznacza, że pożyczyłyśmy księgę od ciotki i wybrałyśmy się na krótkie „wakacje”.
- To od czego zaczniemy? - spytała Maddie, odgarniając z twarzy kosmyk ciemnych włosów. - Przemianę zostawmy na koniec, bo uwielbiam patrzeć, jak wstaje słońce. – Dziewczyna niemal podskakiwała z podekscytowania.
- Może od… - Rose przewertowała stronnice starej księgi - ...wzywania żywiołów?
Głos rozsądku, pod postacią Belli natychmiast się odezwał:
- Ty już całkiem zwariowałaś. To zaawansowana magia! Nie osiągnęłyśmy jeszcze takiego poziomu!
- Oj, Bella, wyluzuj. Jak się nie uda to trudno, przynajmniej spróbujmy. - Entuzjazmu Maddie nic nie było w stanie zakłócić.
- Dobra. Tu jest napisane, że musimy wyciągnąć przed siebie rękę i skupić się na wezwaniu żywiołu, który jest przypasowany do naszego znaku zodiaku. - powiedziała Rose, zanim Bella zdążyła odpowiedzieć siostrze.
- Ja jestem Skorpion, czyli woda - Maddie spoważniała i zaczęła się skupiać, wyobrażając sobie w myślach różne źródła przezroczystej cieczy.
- A ja Baran, czyli ogień - Bella zabrzmiała trochę pewniej, niż parę minut temu. Rose dziwnie na nią spojrzała.
- Ja jestem Strzelec, czyli też ogień. Jestem ciekawa jaki to będzie miało efekt, skoro jesteśmy w trójkę Siostrami Krwi, a my dwie władamy tym samym żywiołem. W księdze nic nie było o tym napisane.
Spojrzały po sobie w milczeniu, niepewne, co mają robić. Ciszę przerwał odgłos pioruna, który rozdarł niebo jak świetlisty pocisk.
- Dobra, zabieramy się do roboty. Ja pierwsza.
Maddie powierciła się chwilę, aby usiąść wygodnie na nierównej podłodze wyłożonej dawno nie praną wykładziną, skupiła się i wyciągnęła przed siebie rękę. Po paru minutach nic się nie stało. Dziewczyna otworzyła oczy i z wyraźnie już opuszczającą ją nadzieją, założyła ręce na piersi. Rose poklepała ją po plecach i zrobiła to samo, co jej siostra przed chwilą. Siedziała tak przez chwilę, gdy Bella powiedziała:
- Daj spokój Rose. Miałam rację, nic z tego nie będzie.
Usta Rose zwęziły się ze złości, ale nie opuściła ręki. Otworzyła jednak oczy i spojrzała na Bellę.
- Pomóż mi.
- Co...?
- Może jak połączymy moce to się uda? W końcu to ten sam żywioł.
- Bella, ona ma rację. To może się udać. - szepnęła Maddie.
Blondynka niepewnie wyciągnęła dłoń i złączyła ją z wyciągniętą ręką Rose.
- Gotowa?
- Bardziej już nie będę.
Zamknęły oczy i z całych sił zaczęły się skupiać na swoim żywiole.
Lekki powiew wiatru przeciskający się przez szparę pod oknem zgasił wszystkie świece, ale dwie nastolatki nie zwracały na to uwagi. Tylko Maddie, siedząc w całkowitej ciemności wpatrywała się w miejsce, gdzie, jak sądziła, siedziały jej siostry. Ciemność rozdarł promyk światła, który wydobywał się ze złączonych dłoni Belli i Rose. Czarnowłosa dziewczyna zacisnęła zęby na pięści, by nie pisnąć z podekscytowania, jednak jej siostry wciąż były pogrążone w skupieniu. Promyk przemienił się w kulę ognia, gdy dziewczyny bezwiednie rozłączyły dłonie i stworzyły pomiędzy nimi przestrzeń. Ogień stopniowo się powiększał, co już mniej spodobało się Maddie.
- Bella? Rose? Możecie już przestać, zadziałało.
Dziewczyny jednak nie reagowały. Spanikowana, ze strachem wpatrywała się w rosnącą kulę ognia. Bezradnie wyciągnęła przed siebie rękę. Musi się udać! Z całej siły zacisnęła oczy i skupiła się na przywołaniu wody. Po chwili strumień tejże cieczy z głośnym pluskiem ochlapał twarze Belli i Rose. To przywróciło im zdolność samokontroli. Z trudem otworzyły oczy i opuściły ręce. Ogień zgasł. Siedziały w ciemności, aż kolejny piorun nie przebił nieba. Maddie zebrała się w sobie i poszła zapalić światło. Żółte promienie żarówki leniwie rozlały się po pokoju. Dziewczyny zamrugały, aby przyzwyczaić wzrok do takiej ilości światła. Rose spojrzała na czarnowłosą siostrę, której twarz była zaczerwieniona, jak po ciężkim wysiłku. Z jej ust wydobyło się krótkie:
- Wow.
Bella spojrzała na nią karcącym wzrokiem i powiedziała:
- Dopóki osobno nie nauczymy się władać nad żywiołem, koniec ze wzywaniem ich razem. Gdyby Madd nas nie ochlapała wodą, to Merlin jeden wie, co by się stało. - Woda spływała po jej włosach, ale nie zwracała na to uwagi. Spojrzała na Maddie, która nadal stała koło włącznika światła. – Skąd tak w ogóle wytrzasnęłaś wodę?
- Stąd, skąd wy ogień.
Rose zmierzyła ją taksującym spojrzeniem.
- Czyli każdej się udało. Bajer.
- Ja na dzisiaj mam dość. Idziemy się przejść? Zaraz będzie świtać. - Maddie stanęła koło dziewczyn i wyciągnęła do nich ręce, pomagając wstać.
Po chwili dziewczyny zniknęły, a na ich miejsce pojawiły się trzy czarne koty. Różniły się tylko kolorem oczu.
- No, to w drogę. - zamiauczała Bella, której oczy kolorem przypominały korę dębu pokrytego mchem.
- Jak ja to uwielbiam! - Maddie wskoczyła na parapet okna i łapką je uchyliła. Popatrzyła na siostry, które za nią wskoczyły. W jej tęczówkach barwy morza błysnęły wesołe iskierki.
Zielone oczy spoczęły na niej, a ich właścicielka z dumnie podniesionym ogonem powiedziała:
- Ale tym razem idziemy gdzieś dalej.
- Dobra, Rose. Prowadź.
Po chwili zniknęły, a pokój pozostał pusty.
Stronnice księgi zamknęły się z głuchym łoskotem.
Trzy czarne kotki przechadzały się po zielonych pagórkach Walii.
Jedna z nich spojrzała na wschodzące słońce i zamruczała z rozkoszy. Po burzy pozostała tylko mokra trawa i kałuże. Brązowooka kocurka prychnęła i przyspieszyła, wskakując na płot.
- Jak myślicie, co zrobi nam ciotka, gdy wrócimy do domu? - spytała Bella, stawiając ostrożnie łapki na cienkim płocie.
- A w ogóle mamy zamiar wrócić? - spytała Rose.
- Kiedyś na pewno... Przecież nas znajdzie... Nie ważne czy za dwadzieścia, czy pięćset lat. - Maddie wyprężyła swój grzbiet, mówiąc podniesionym tonem.
- Głupie kocury! Złazić mi z tego płotu! - wrzasnęła jakaś kobieta w papilotach z okna domu, który w świetle pierwszych promieni słońca, przybrał barwę pomarańczy. Małe serduszko Belli przyspieszyło, gdy ze strachem zeskoczyła z płotu i rzuciła się do ucieczki. Maddie i Rose dogoniły ją, śmiejąc się.
- Co za ludzie. - mruknęła pod nosem, przejeżdżając łapką po wąsikach.
Skręciły w róg i pobiegły, ścigając się, która pierwsza wróci do motelu. Mimo, że słońce powoli wschodziło, nadal było dosyć ciemno.
Pierwsza dobiegłaby Maddie, gdyby nie to, że zgubiła się, nie wiedząc, które okno należy do ich pokoju. Bella wyprężyła ogon, pokazała siostrze mały języczek i wskoczyła na parapet. Rose z rozbiegu wpadła do pokoju i z poślizgiem wleciała na zgaszoną świecę. Maddie spokojnie usiadła na parapecie i zmieniła formę w ludzką.
- Czy wam tu czymś nie śmierdzi? - spytała, odgarniając kwiecistą zasłonę. Odpowiedziały jej jednak miauknięcia. Spojrzała na siostry z politowaniem. - Nie rozumiem języka kotów mając ludzkie uszy.
Rose wskoczyła na jedno z trzech łóżek i zmieniła się w swoją formę, prężąc się przy tym, jakby wciąż była kocicą.
- O czym ty mówisz? - spytała, zezując na wciąż siedzącą na parapecie siostrę. - Myślisz, że Bells znów złapała po drodze jakąś mysz?
- Ha, ha, ha. - rozległ się ironiczny śmiech od strony łazienki. - To nie było zabawne. - Wchodząc do pokoju, dziewczyna odrzuciła swoje blond włosy, po czym rozsiadła się na niezbyt wygodnym fotelu.
- Chodzi mi o to, że wyczuwam tu emocje... Jakieś takie... negatywne wibracje...
- Wibracje. - prychnęła pod nosem Rose.
- Ej!
- Chodzi mi o to, że... Nie czujecie zapachu tych perfum? Dajcie spokój. Cuchnie jakby była tu perfumeria.
- Taa... perfumy to nawet ja wyczuwam, ale żadnych „wibracji”. - nabijała się dalej Bella.
Siostry zaczęły się śmiać, z czerwieniejącej na twarzy Maddie.
- Dobra, ale same to czujecie. Ktoś tu był. - Ciemnowłosa siostra zgromiła je wzrokiem i przeszła się po pokoju. Włączyła światło i rozejrzała się.
Wszystko było jednak w nienaruszonym stanie: Trzy łóżka w miarę pościelone i zakryte wielokolorowymi kapami, uchylone okno, wypalone świece i biały wosk na wykładzinie. Nawet paluszki były tak samo rozgniecione na stoliczku jak je wcześniej zostawiły.
- Wszystko gra... - Wzruszyła ramionami Bella.
- Nie, ja też to czuję. - mruknęła Rose - Albo to tylko ta napięta atmosfera.
Dziewczyny zaczęły biegać po pokoju szukając czegoś, co mogło przepaść, jednak i pieniądze, i komórki, i wszystko inne było na swoim miejscu.
- Dobra, wiecie co? - mruknęła Maddie. - Wydawało mi się, że kiedyś widziałam w księdze zaklęcie, które mówi, kto był ostatni raz w tym pomieszczeniu...
- Dobra, a gdzie zostawiłaś księgę? - spytała Rose, wstając z łóżka.
Odpowiedział jej przerażony wzrok siostry.
- O cholera... - wykrztusiła wreszcie Maddie. - Ktoś nam zabrał księgę!
- Szlag by to! - krzyknęła Bella wpatrując się w środek pokoju, na którym, niewątpliwie, jeszcze niedawno spoczywał ich największy skarb.
- Która z was ją tu zostawiła bez ochrony magicznej? No która?! - Rozhisteryzowana Rose złapała Bellę za ramię i zaczęła nią potrząsać.
- Hej, uspokójcie się! - Maddie dobiegła do sióstr i rozdzieliła je mocnym pchnięciem.
Bella, zarumieniona z gniewu, patrzyła na równie wzburzoną i zadyszaną Rose, stojącą naprzeciw.
- Niby dlaczego to my miałybyśmy zostawić księgę bez ochrony? Przecież ty jesteś tak samo winna!
- Ja?! To przecież ty zmieniłaś się ostatnia! Mogłaś zadbać o księgę przed wyjściem!
- No nie, to już są kpiny! Słyszałaś, Madd, co ta wariatka mówi? Moja wina! Ha! Śmieszne!
Księga była ważna, sprawiła, że były siostrami. Była artefaktem magii i potęgi. W dodatku nawet nie była ich. Należała do ciotki, która, kto wie, czy nie odeśle ich z powrotem do sierocińca, gdy dowie się o kradzieży. Tymczasem pozostałe siostry wciąż kłóciły się zaciekle.
- Sama jesteś świrnięta! - Rose wrzasnęła na blondynkę - Ty i ta cała twoja perkusja to jeden wielki obłęd!
- Odczep się od mojej perkusji - wysyczała Bella - To, że nie potrafisz na niczym grać, nie świadczy jeszcze o tym, że inni są równie ułomni, jak ty.
- Powiedziałaś: ułomni?! - Rose zagotowała się z wściekłości.
Nagle dostała od tyłu poduszką w głowę. Zdezorientowana spojrzała na Maddie kulącą się na łóżku, myśląc, że to jej sprawka, jednak wtedy rozległ się szyderczy śmiech Belli. Odwróciła się szybko w jej stronę.
- To ty to zrobiłaś! Dlaczego używasz swoich mocy przeciw mnie, co? Nie myśl sobie, że jesteś taka cwana, siostrzyczko!
Rose zmrużyła oczy, a na policzku Belli natychmiast pojawiło się długie, płytkie cięcie, jakby ktoś przeciągnął ostrzem noża po jej twarzy.
Dziewczyna krzyknęła z bólu i zaskoczenia, przykładając rękę do krwawiącej rany.
- Wiesz, ty już nie jesteś moją siostrą. Właśnie w tym momencie przestałaś nią być! Ja ci krzywdy tą poduszką nie zrobiłam, ale... zaraz mogę zrobić.
Blondynka odciągnęła dłoń od policzka i przecięła nią powietrze ze świstem sprawiając, że lampka nocna, stojąca obok głowy Maddie, zaczęła frunąć z zawrotną prędkością w stronę Rose. Widząc to, dziewczyna natychmiast zerwała się z łóżka i złapała lampkę tuż nad głową niczego nie świadomej jeszcze siostry.
- Wiecie co? Obie jesteście nienormalne! Nawet nie wyczuwam już waszych emocji! To koniec Sióstr Krwi! - wykrzyknęła wymachując rękami, uprzednio rzucając lampę na materac.
- No i bardzo dobrze. - prychnęła Rose - W takim razie spadam stąd, zanim Bella zacznie rzucać po pokoju stolikiem i telewizorem. I tobie radzę to samo. Byle daleko ode mnie.
Jak powiedziała, tak wybiegła z pokoju trzaskając głośno drzwiami.
Maddie i Bella zostały same i za wszelką cenę starały się na siebie nie patrzeć. Blondynka, wpatrując się w butelkowozieloną wykładzinę, machnęła ręką od niechcenia, sprawiając, że poduszka i lampka nocna wróciły na swoje miejsca. Po chwili sama podeszła do jednego z łóżek i owinęła się ciasno kołdrą.
Przez parę godzin obie siedziały na swoich łóżkach w ciszy, przerywanej jedynie cichym szlochem obu na przemian. Zaschnięta krew wciąż gościła na policzku Belli, jakby na pamiątkę tej kłótni, na pamiątkę tego, że Rose użyła przeciw niej swojej największej broni.
Maddie patrzyła na zaschnięty na wykładzinie wosk. W głowie odbijał jej się śmiech całej trójki, gdy wychodziły przemienione w koty. Ten spacer... To był jej pomysł! Gdyby nie wyszły, przecież nikt nie ukradłby im księgi... Najpierw musiałby je zabić.
Potem przypomniała sobie latające poduszki, lampy i krew. Gdyby jej nie było, wolałaby nie myśleć do jakich rękoczynów by doszło między jej siostrami.
O, przepraszam. Byłymi siostrami.
- Wróci... Ja to wiem. Nie zostawi nas tak przecież... - szepnęła Maddie, ocierając łzy. Kto zostawia rodzinę, mimo największego terroru? Rodzina, to rodzina, nie?
Recepcjonistka siedząca w hallu motelu spojrzała zaskoczona, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi piętro wyżej. Po chwili w zasięgu jej wzroku pojawiła się brązowowłosa dziewczyna, która wybiegła z budynku.
Łzy zamazywały obraz i ciekły po policzkach Rose. Nie patrzyła, gdzie biegnie. Ból w jej sercu był tak wielki, że odbierał całkowitą zdolność racjonalnego myślenia. Był to ból najgorszy z możliwych - ból złamanego serca. Straciła przyjaciółki przez swoją głupotę, i dobrze o tym wiedziała. Czemu choć raz nie mogła posłuchać Belli? Dlaczego ją zraniła? Znienawidziła siebie i swoją moc. Po co mi ona? Tylko niszczy, zamiast pomagać! Było jednak za późno i nic nie mogła zrobić. Więc biegła. Uciekała od wyrzutów sumienia, karcących spojrzeń i zawodu.
Gdy w końcu się otrząsnęła, łzy zaschły jej na twarzy. Wzrok miała pusty, beznamiętny. Jej pionowe źrenice z uwagą przyjrzały się miejscu, w którym się znajdowała. Nie wiedziała, gdzie jest. Otaczały ją drzewa i jakieś stare, zapuszczone budynki. Mimo to usiadła na zwalonym pniu i wspominała. Ogarnął ją smutek na myśl, że nie ma dokąd wrócić. Ciotka pewnie się jej wyrzeknie, gdy dowie się co się stało, a do dziewczyn nie miała odwagi wrócić. Zamknęła oczy i wsłuchała się w odgłosy natury.
Łzy znów zaczęły spływać jej po twarzy, ale jakby nie zwracała na to uwagi.
Cichy śpiew ptaków został zagłuszony przez odgłos pęknięcia gałązki. Od razu skupiła się na tym dźwięku, starając się nie dać po sobie poznać, że cokolwiek usłyszała. Gdy odgłos powtórzył się, otworzyła oczy z nadzieją, że ujrzy przyjaciółki.
Jednak to, co zobaczyła, mocno ja przeraziło, zamiast ucieszyć.
Zerwała się z pnia i wytarła z twarzy resztę łez. Przypatrywało się temu pięciu mężczyzn w ciemnych ubraniach, którzy ją otoczyli. Nie znała ich, ale sądząc po wyrazach ich twarzy, nie należeli do najmilszych ludzi na świecie. Mężczyzna stojący naprzeciwko niej, barczysty, o czarnych oczach i średniej długości włosach powiedział głosem pełnym sarkazmu:
- Proszę, proszę… Kogo my tu mamy. Rosalie.
Gniew stłumił strach Rose i już po chwili stała dumnie wyprostowana, wpatrując się prowokacyjnie w mężczyznę stojącego przed nią.
- Czyżbyśmy się znali? Wydaje mi się, że nie, bo twoja twarz raczej wpada w pamięć. Nie codziennie widzi się przecież Zetasa z bliska, nieprawdaż? - uniosła jedną brew, gdy zobaczyła, że mężczyzna uśmiecha się sarkastycznie.
- Na twoim miejscu trzymałbym język za zębami, inaczej pomogę ci zająć go czymś innym.
Policzki dziewczyny zarumieniły się, jednak nadal pozostała w tej samej pozycji.
- No proszę, rumieni się jak dziewica – Facet stojący po prawej stronie pnia zachichotał lekko. Spojrzała na niego i siłą spojrzenia próbowała go zranić. Bez efektu. Strach powrócił, gdy zrozumiała, że straciła moce. Była bezsilna. Spojrzała na czarnowłosego mężczyznę, który pierwszy się do niej zwrócił.
- Czego chcecie?
- Może tego, może tamtego…
I znowu się w niej zagotowało. Zwęziła oczy i powiedziała:
- Radziłabym wam gadać, bo…
- Bo co? Naślesz na mnie swoje siostrzyczki? Chyba nie za bardzo ci pomogą. W końcu same sprowadziły na ciebie nas.
Popatrzyła na niego zszokowana, nie wiedząc o czym mówi. Gdy dojrzał jej wzrok, wybuchł złowrogim śmiechem.
- Irmina wam nie powiedziała? Dowiedz się więc, droga Rose, że po, czy raczej przed ucieczką, wasza ciotka nałożyła na was czar. Dopóki trzymałyście się razem i uznawałyście za siostry, dopóty byłyście bezpieczne i nieosiągalne. Gdy jednak twoje siostry wyrzekły się ciebie, a ty oddzieliłaś się od nich, stałaś się dla nas łatwym celem.
Przez chwilę Rose stała i patrzyła na niego wzrokiem pozbawionym wyrazu. Czuła się jak sparaliżowana. Nie wiedziała, czy facet kłamie, czy może jednak miał rację. I co on miał wspólnego z ciotką? Czyżby staruszka wysłała w pogoń za nią i jej siostrami tych typków? Jakoś jej się nie wydawało, by byli tu po to, by zabrać ją z powrotem do Cork.
- Jak mnie znaleźliście? - spytała Rose, patrząc na „Zetasa” z szalejącym sercem. - Śledziliście mnie? Po co?
- Nie pochlebiaj sobie. Nie tracilibyśmy czasu by śledzić kogoś takiego jak ty. Po prostu znalazłaś się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Można by powiedzieć, że spadłaś nam z nieba. Eric, może pokażesz naszej małej przyjaciółce to, o czym myślę? - Jego głos był przeładowany ironizmem. Jego zimne oczy spoczęły na jednym z jego koleżków. Chłopak wystąpił. Rose, dzięki swojej zdolności widzenia nawet w nocy, dostrzegła jego ostre rysy i bliznę biegnącą od ust po brodę. Wyciągnął swoją rękę, a na jego palcu błysnął złoty sygnet.
Dziewczyna drgnęła, widząc że mężczyzna podchodzi do niej. Zaczęła się wycofywać planując szybką ucieczkę, ale potknęła się o zwalony konar i upadła. Eric nachylił się nad nią z szerokim uśmiechem. Jego palec wskazujący i środkowy dotknęły czoła Rose. Z gardła dziewczyny wyrwał się okrzyk, po czym upadła na suche liście, które jak zawsze spadały na jesień, odpływając i zapominając o kłótni z siostrami.
Przeniosła się do pięknej doliny, gdzie nikogo nie było oprócz niej. W miejsce, o którym od zawsze marzyła.
Chcemy wam przedstawić opowiadanie pisane przez trzy osoby. Mamy nadzieję, że nie odstrasza was to.
Pisałyśmy go razem- Madeline, Rossbell oraz Bemuse.
Już na początku chciałyśmy zastrzec, bo docierały do nas sygnały, że początek opowiadania przypomina pewien serial o wdzięcznym tytule ‘’Czarodziejki’’. Z uśmiechami na twarzach możemy uspokoić wasze wzburzone serca- mimo początku, to opowiadanie ma z nim niewiele wspólnego. W dalszych rozdziałach stanie się to bardziej wyraziste, dlatego prosimy o cierpliwość.
Tekst nie jest jeszcze zakończony. W sieci znajduje się już 11 rozdziałów, ale oczywiście mamy już więcej napisane.
Jest to nasz pierwszy tekst, który piszemy razem, więc prosimy- bądźcie wyrozumiali.
Jedna z głównych postaci męskich ma na imię Severus. Prosiłybyśmy bardzo, aby nie mylić go z Severusem Snape’m, Mistrzem Eliksirów kultowej serii J.K.Rowling.
Co do imion bohaterek. Błagamy, nie posądzajcie nas o kopiowanie ich ze ‘’Zmierzchu’’! Rosalie i Bella to normalnie funkcjonujące w doczesnym świecie imiona- nie wymyśliła ich Meyer.
Dla ciekawskich imię Bella to prawdziwe imię Bemuse, a Rosalie to drugie imię Rossbell. Choć w jej papierach występuje w polskiej wersji- Rozalia.
Tyle gwoli wyjaśnienia.
Z pozdrowieniami
Siostry Krwi.
Rozdział zbetowany przez Bzzzyt.
ROZDZIAŁ I
Atmosfera tajemniczości niczym mgła przysłaniała trójkę dziewczyn, które otoczone świecami siedziały w półkolu, na podłodze motelowego pokoju, który znajdował się na ulicy Wait Stress. Żadna z nich nie zwracała uwagi na zbliżającą się wielkimi krokami burzę i deszcz, który zacięcie bębnił w szyby okien już od paru godzin. Ze skupieniem wpatrywały się w otwarte stronnice starej księgi, która leżała przed nimi.
- Wiecie, że nie powinnyśmy tego robić? - głos Belli przeciął powietrze jak ostry sztylet. Rozejrzała się panicznie na boki, próbując dojrzeć, czy ktoś nie zagląda do pokoju przez brudną szybę.
- Wiemy. - Rose pokiwała głową w zamyśleniu - ale już za długo nie ćwiczyłyśmy, jeszcze stracimy swoją moc.
- Ale to nie oznacza, że od razu musiałyśmy kraść księgę ciotce i uciekać w siną dal!
- Nie, to oznacza, że pożyczyłyśmy księgę od ciotki i wybrałyśmy się na krótkie „wakacje”.
- To od czego zaczniemy? - spytała Maddie, odgarniając z twarzy kosmyk ciemnych włosów. - Przemianę zostawmy na koniec, bo uwielbiam patrzeć, jak wstaje słońce. – Dziewczyna niemal podskakiwała z podekscytowania.
- Może od… - Rose przewertowała stronnice starej księgi - ...wzywania żywiołów?
Głos rozsądku, pod postacią Belli natychmiast się odezwał:
- Ty już całkiem zwariowałaś. To zaawansowana magia! Nie osiągnęłyśmy jeszcze takiego poziomu!
- Oj, Bella, wyluzuj. Jak się nie uda to trudno, przynajmniej spróbujmy. - Entuzjazmu Maddie nic nie było w stanie zakłócić.
- Dobra. Tu jest napisane, że musimy wyciągnąć przed siebie rękę i skupić się na wezwaniu żywiołu, który jest przypasowany do naszego znaku zodiaku. - powiedziała Rose, zanim Bella zdążyła odpowiedzieć siostrze.
- Ja jestem Skorpion, czyli woda - Maddie spoważniała i zaczęła się skupiać, wyobrażając sobie w myślach różne źródła przezroczystej cieczy.
- A ja Baran, czyli ogień - Bella zabrzmiała trochę pewniej, niż parę minut temu. Rose dziwnie na nią spojrzała.
- Ja jestem Strzelec, czyli też ogień. Jestem ciekawa jaki to będzie miało efekt, skoro jesteśmy w trójkę Siostrami Krwi, a my dwie władamy tym samym żywiołem. W księdze nic nie było o tym napisane.
Spojrzały po sobie w milczeniu, niepewne, co mają robić. Ciszę przerwał odgłos pioruna, który rozdarł niebo jak świetlisty pocisk.
- Dobra, zabieramy się do roboty. Ja pierwsza.
Maddie powierciła się chwilę, aby usiąść wygodnie na nierównej podłodze wyłożonej dawno nie praną wykładziną, skupiła się i wyciągnęła przed siebie rękę. Po paru minutach nic się nie stało. Dziewczyna otworzyła oczy i z wyraźnie już opuszczającą ją nadzieją, założyła ręce na piersi. Rose poklepała ją po plecach i zrobiła to samo, co jej siostra przed chwilą. Siedziała tak przez chwilę, gdy Bella powiedziała:
- Daj spokój Rose. Miałam rację, nic z tego nie będzie.
Usta Rose zwęziły się ze złości, ale nie opuściła ręki. Otworzyła jednak oczy i spojrzała na Bellę.
- Pomóż mi.
- Co...?
- Może jak połączymy moce to się uda? W końcu to ten sam żywioł.
- Bella, ona ma rację. To może się udać. - szepnęła Maddie.
Blondynka niepewnie wyciągnęła dłoń i złączyła ją z wyciągniętą ręką Rose.
- Gotowa?
- Bardziej już nie będę.
Zamknęły oczy i z całych sił zaczęły się skupiać na swoim żywiole.
Lekki powiew wiatru przeciskający się przez szparę pod oknem zgasił wszystkie świece, ale dwie nastolatki nie zwracały na to uwagi. Tylko Maddie, siedząc w całkowitej ciemności wpatrywała się w miejsce, gdzie, jak sądziła, siedziały jej siostry. Ciemność rozdarł promyk światła, który wydobywał się ze złączonych dłoni Belli i Rose. Czarnowłosa dziewczyna zacisnęła zęby na pięści, by nie pisnąć z podekscytowania, jednak jej siostry wciąż były pogrążone w skupieniu. Promyk przemienił się w kulę ognia, gdy dziewczyny bezwiednie rozłączyły dłonie i stworzyły pomiędzy nimi przestrzeń. Ogień stopniowo się powiększał, co już mniej spodobało się Maddie.
- Bella? Rose? Możecie już przestać, zadziałało.
Dziewczyny jednak nie reagowały. Spanikowana, ze strachem wpatrywała się w rosnącą kulę ognia. Bezradnie wyciągnęła przed siebie rękę. Musi się udać! Z całej siły zacisnęła oczy i skupiła się na przywołaniu wody. Po chwili strumień tejże cieczy z głośnym pluskiem ochlapał twarze Belli i Rose. To przywróciło im zdolność samokontroli. Z trudem otworzyły oczy i opuściły ręce. Ogień zgasł. Siedziały w ciemności, aż kolejny piorun nie przebił nieba. Maddie zebrała się w sobie i poszła zapalić światło. Żółte promienie żarówki leniwie rozlały się po pokoju. Dziewczyny zamrugały, aby przyzwyczaić wzrok do takiej ilości światła. Rose spojrzała na czarnowłosą siostrę, której twarz była zaczerwieniona, jak po ciężkim wysiłku. Z jej ust wydobyło się krótkie:
- Wow.
Bella spojrzała na nią karcącym wzrokiem i powiedziała:
- Dopóki osobno nie nauczymy się władać nad żywiołem, koniec ze wzywaniem ich razem. Gdyby Madd nas nie ochlapała wodą, to Merlin jeden wie, co by się stało. - Woda spływała po jej włosach, ale nie zwracała na to uwagi. Spojrzała na Maddie, która nadal stała koło włącznika światła. – Skąd tak w ogóle wytrzasnęłaś wodę?
- Stąd, skąd wy ogień.
Rose zmierzyła ją taksującym spojrzeniem.
- Czyli każdej się udało. Bajer.
- Ja na dzisiaj mam dość. Idziemy się przejść? Zaraz będzie świtać. - Maddie stanęła koło dziewczyn i wyciągnęła do nich ręce, pomagając wstać.
Po chwili dziewczyny zniknęły, a na ich miejsce pojawiły się trzy czarne koty. Różniły się tylko kolorem oczu.
- No, to w drogę. - zamiauczała Bella, której oczy kolorem przypominały korę dębu pokrytego mchem.
- Jak ja to uwielbiam! - Maddie wskoczyła na parapet okna i łapką je uchyliła. Popatrzyła na siostry, które za nią wskoczyły. W jej tęczówkach barwy morza błysnęły wesołe iskierki.
Zielone oczy spoczęły na niej, a ich właścicielka z dumnie podniesionym ogonem powiedziała:
- Ale tym razem idziemy gdzieś dalej.
- Dobra, Rose. Prowadź.
Po chwili zniknęły, a pokój pozostał pusty.
Stronnice księgi zamknęły się z głuchym łoskotem.
Trzy czarne kotki przechadzały się po zielonych pagórkach Walii.
Jedna z nich spojrzała na wschodzące słońce i zamruczała z rozkoszy. Po burzy pozostała tylko mokra trawa i kałuże. Brązowooka kocurka prychnęła i przyspieszyła, wskakując na płot.
- Jak myślicie, co zrobi nam ciotka, gdy wrócimy do domu? - spytała Bella, stawiając ostrożnie łapki na cienkim płocie.
- A w ogóle mamy zamiar wrócić? - spytała Rose.
- Kiedyś na pewno... Przecież nas znajdzie... Nie ważne czy za dwadzieścia, czy pięćset lat. - Maddie wyprężyła swój grzbiet, mówiąc podniesionym tonem.
- Głupie kocury! Złazić mi z tego płotu! - wrzasnęła jakaś kobieta w papilotach z okna domu, który w świetle pierwszych promieni słońca, przybrał barwę pomarańczy. Małe serduszko Belli przyspieszyło, gdy ze strachem zeskoczyła z płotu i rzuciła się do ucieczki. Maddie i Rose dogoniły ją, śmiejąc się.
- Co za ludzie. - mruknęła pod nosem, przejeżdżając łapką po wąsikach.
Skręciły w róg i pobiegły, ścigając się, która pierwsza wróci do motelu. Mimo, że słońce powoli wschodziło, nadal było dosyć ciemno.
Pierwsza dobiegłaby Maddie, gdyby nie to, że zgubiła się, nie wiedząc, które okno należy do ich pokoju. Bella wyprężyła ogon, pokazała siostrze mały języczek i wskoczyła na parapet. Rose z rozbiegu wpadła do pokoju i z poślizgiem wleciała na zgaszoną świecę. Maddie spokojnie usiadła na parapecie i zmieniła formę w ludzką.
- Czy wam tu czymś nie śmierdzi? - spytała, odgarniając kwiecistą zasłonę. Odpowiedziały jej jednak miauknięcia. Spojrzała na siostry z politowaniem. - Nie rozumiem języka kotów mając ludzkie uszy.
Rose wskoczyła na jedno z trzech łóżek i zmieniła się w swoją formę, prężąc się przy tym, jakby wciąż była kocicą.
- O czym ty mówisz? - spytała, zezując na wciąż siedzącą na parapecie siostrę. - Myślisz, że Bells znów złapała po drodze jakąś mysz?
- Ha, ha, ha. - rozległ się ironiczny śmiech od strony łazienki. - To nie było zabawne. - Wchodząc do pokoju, dziewczyna odrzuciła swoje blond włosy, po czym rozsiadła się na niezbyt wygodnym fotelu.
- Chodzi mi o to, że wyczuwam tu emocje... Jakieś takie... negatywne wibracje...
- Wibracje. - prychnęła pod nosem Rose.
- Ej!
- Chodzi mi o to, że... Nie czujecie zapachu tych perfum? Dajcie spokój. Cuchnie jakby była tu perfumeria.
- Taa... perfumy to nawet ja wyczuwam, ale żadnych „wibracji”. - nabijała się dalej Bella.
Siostry zaczęły się śmiać, z czerwieniejącej na twarzy Maddie.
- Dobra, ale same to czujecie. Ktoś tu był. - Ciemnowłosa siostra zgromiła je wzrokiem i przeszła się po pokoju. Włączyła światło i rozejrzała się.
Wszystko było jednak w nienaruszonym stanie: Trzy łóżka w miarę pościelone i zakryte wielokolorowymi kapami, uchylone okno, wypalone świece i biały wosk na wykładzinie. Nawet paluszki były tak samo rozgniecione na stoliczku jak je wcześniej zostawiły.
- Wszystko gra... - Wzruszyła ramionami Bella.
- Nie, ja też to czuję. - mruknęła Rose - Albo to tylko ta napięta atmosfera.
Dziewczyny zaczęły biegać po pokoju szukając czegoś, co mogło przepaść, jednak i pieniądze, i komórki, i wszystko inne było na swoim miejscu.
- Dobra, wiecie co? - mruknęła Maddie. - Wydawało mi się, że kiedyś widziałam w księdze zaklęcie, które mówi, kto był ostatni raz w tym pomieszczeniu...
- Dobra, a gdzie zostawiłaś księgę? - spytała Rose, wstając z łóżka.
Odpowiedział jej przerażony wzrok siostry.
- O cholera... - wykrztusiła wreszcie Maddie. - Ktoś nam zabrał księgę!
- Szlag by to! - krzyknęła Bella wpatrując się w środek pokoju, na którym, niewątpliwie, jeszcze niedawno spoczywał ich największy skarb.
- Która z was ją tu zostawiła bez ochrony magicznej? No która?! - Rozhisteryzowana Rose złapała Bellę za ramię i zaczęła nią potrząsać.
- Hej, uspokójcie się! - Maddie dobiegła do sióstr i rozdzieliła je mocnym pchnięciem.
Bella, zarumieniona z gniewu, patrzyła na równie wzburzoną i zadyszaną Rose, stojącą naprzeciw.
- Niby dlaczego to my miałybyśmy zostawić księgę bez ochrony? Przecież ty jesteś tak samo winna!
- Ja?! To przecież ty zmieniłaś się ostatnia! Mogłaś zadbać o księgę przed wyjściem!
- No nie, to już są kpiny! Słyszałaś, Madd, co ta wariatka mówi? Moja wina! Ha! Śmieszne!
Księga była ważna, sprawiła, że były siostrami. Była artefaktem magii i potęgi. W dodatku nawet nie była ich. Należała do ciotki, która, kto wie, czy nie odeśle ich z powrotem do sierocińca, gdy dowie się o kradzieży. Tymczasem pozostałe siostry wciąż kłóciły się zaciekle.
- Sama jesteś świrnięta! - Rose wrzasnęła na blondynkę - Ty i ta cała twoja perkusja to jeden wielki obłęd!
- Odczep się od mojej perkusji - wysyczała Bella - To, że nie potrafisz na niczym grać, nie świadczy jeszcze o tym, że inni są równie ułomni, jak ty.
- Powiedziałaś: ułomni?! - Rose zagotowała się z wściekłości.
Nagle dostała od tyłu poduszką w głowę. Zdezorientowana spojrzała na Maddie kulącą się na łóżku, myśląc, że to jej sprawka, jednak wtedy rozległ się szyderczy śmiech Belli. Odwróciła się szybko w jej stronę.
- To ty to zrobiłaś! Dlaczego używasz swoich mocy przeciw mnie, co? Nie myśl sobie, że jesteś taka cwana, siostrzyczko!
Rose zmrużyła oczy, a na policzku Belli natychmiast pojawiło się długie, płytkie cięcie, jakby ktoś przeciągnął ostrzem noża po jej twarzy.
Dziewczyna krzyknęła z bólu i zaskoczenia, przykładając rękę do krwawiącej rany.
- Wiesz, ty już nie jesteś moją siostrą. Właśnie w tym momencie przestałaś nią być! Ja ci krzywdy tą poduszką nie zrobiłam, ale... zaraz mogę zrobić.
Blondynka odciągnęła dłoń od policzka i przecięła nią powietrze ze świstem sprawiając, że lampka nocna, stojąca obok głowy Maddie, zaczęła frunąć z zawrotną prędkością w stronę Rose. Widząc to, dziewczyna natychmiast zerwała się z łóżka i złapała lampkę tuż nad głową niczego nie świadomej jeszcze siostry.
- Wiecie co? Obie jesteście nienormalne! Nawet nie wyczuwam już waszych emocji! To koniec Sióstr Krwi! - wykrzyknęła wymachując rękami, uprzednio rzucając lampę na materac.
- No i bardzo dobrze. - prychnęła Rose - W takim razie spadam stąd, zanim Bella zacznie rzucać po pokoju stolikiem i telewizorem. I tobie radzę to samo. Byle daleko ode mnie.
Jak powiedziała, tak wybiegła z pokoju trzaskając głośno drzwiami.
Maddie i Bella zostały same i za wszelką cenę starały się na siebie nie patrzeć. Blondynka, wpatrując się w butelkowozieloną wykładzinę, machnęła ręką od niechcenia, sprawiając, że poduszka i lampka nocna wróciły na swoje miejsca. Po chwili sama podeszła do jednego z łóżek i owinęła się ciasno kołdrą.
Przez parę godzin obie siedziały na swoich łóżkach w ciszy, przerywanej jedynie cichym szlochem obu na przemian. Zaschnięta krew wciąż gościła na policzku Belli, jakby na pamiątkę tej kłótni, na pamiątkę tego, że Rose użyła przeciw niej swojej największej broni.
Maddie patrzyła na zaschnięty na wykładzinie wosk. W głowie odbijał jej się śmiech całej trójki, gdy wychodziły przemienione w koty. Ten spacer... To był jej pomysł! Gdyby nie wyszły, przecież nikt nie ukradłby im księgi... Najpierw musiałby je zabić.
Potem przypomniała sobie latające poduszki, lampy i krew. Gdyby jej nie było, wolałaby nie myśleć do jakich rękoczynów by doszło między jej siostrami.
O, przepraszam. Byłymi siostrami.
- Wróci... Ja to wiem. Nie zostawi nas tak przecież... - szepnęła Maddie, ocierając łzy. Kto zostawia rodzinę, mimo największego terroru? Rodzina, to rodzina, nie?
Recepcjonistka siedząca w hallu motelu spojrzała zaskoczona, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi piętro wyżej. Po chwili w zasięgu jej wzroku pojawiła się brązowowłosa dziewczyna, która wybiegła z budynku.
Łzy zamazywały obraz i ciekły po policzkach Rose. Nie patrzyła, gdzie biegnie. Ból w jej sercu był tak wielki, że odbierał całkowitą zdolność racjonalnego myślenia. Był to ból najgorszy z możliwych - ból złamanego serca. Straciła przyjaciółki przez swoją głupotę, i dobrze o tym wiedziała. Czemu choć raz nie mogła posłuchać Belli? Dlaczego ją zraniła? Znienawidziła siebie i swoją moc. Po co mi ona? Tylko niszczy, zamiast pomagać! Było jednak za późno i nic nie mogła zrobić. Więc biegła. Uciekała od wyrzutów sumienia, karcących spojrzeń i zawodu.
Gdy w końcu się otrząsnęła, łzy zaschły jej na twarzy. Wzrok miała pusty, beznamiętny. Jej pionowe źrenice z uwagą przyjrzały się miejscu, w którym się znajdowała. Nie wiedziała, gdzie jest. Otaczały ją drzewa i jakieś stare, zapuszczone budynki. Mimo to usiadła na zwalonym pniu i wspominała. Ogarnął ją smutek na myśl, że nie ma dokąd wrócić. Ciotka pewnie się jej wyrzeknie, gdy dowie się co się stało, a do dziewczyn nie miała odwagi wrócić. Zamknęła oczy i wsłuchała się w odgłosy natury.
Łzy znów zaczęły spływać jej po twarzy, ale jakby nie zwracała na to uwagi.
Cichy śpiew ptaków został zagłuszony przez odgłos pęknięcia gałązki. Od razu skupiła się na tym dźwięku, starając się nie dać po sobie poznać, że cokolwiek usłyszała. Gdy odgłos powtórzył się, otworzyła oczy z nadzieją, że ujrzy przyjaciółki.
Jednak to, co zobaczyła, mocno ja przeraziło, zamiast ucieszyć.
Zerwała się z pnia i wytarła z twarzy resztę łez. Przypatrywało się temu pięciu mężczyzn w ciemnych ubraniach, którzy ją otoczyli. Nie znała ich, ale sądząc po wyrazach ich twarzy, nie należeli do najmilszych ludzi na świecie. Mężczyzna stojący naprzeciwko niej, barczysty, o czarnych oczach i średniej długości włosach powiedział głosem pełnym sarkazmu:
- Proszę, proszę… Kogo my tu mamy. Rosalie.
Gniew stłumił strach Rose i już po chwili stała dumnie wyprostowana, wpatrując się prowokacyjnie w mężczyznę stojącego przed nią.
- Czyżbyśmy się znali? Wydaje mi się, że nie, bo twoja twarz raczej wpada w pamięć. Nie codziennie widzi się przecież Zetasa z bliska, nieprawdaż? - uniosła jedną brew, gdy zobaczyła, że mężczyzna uśmiecha się sarkastycznie.
- Na twoim miejscu trzymałbym język za zębami, inaczej pomogę ci zająć go czymś innym.
Policzki dziewczyny zarumieniły się, jednak nadal pozostała w tej samej pozycji.
- No proszę, rumieni się jak dziewica – Facet stojący po prawej stronie pnia zachichotał lekko. Spojrzała na niego i siłą spojrzenia próbowała go zranić. Bez efektu. Strach powrócił, gdy zrozumiała, że straciła moce. Była bezsilna. Spojrzała na czarnowłosego mężczyznę, który pierwszy się do niej zwrócił.
- Czego chcecie?
- Może tego, może tamtego…
I znowu się w niej zagotowało. Zwęziła oczy i powiedziała:
- Radziłabym wam gadać, bo…
- Bo co? Naślesz na mnie swoje siostrzyczki? Chyba nie za bardzo ci pomogą. W końcu same sprowadziły na ciebie nas.
Popatrzyła na niego zszokowana, nie wiedząc o czym mówi. Gdy dojrzał jej wzrok, wybuchł złowrogim śmiechem.
- Irmina wam nie powiedziała? Dowiedz się więc, droga Rose, że po, czy raczej przed ucieczką, wasza ciotka nałożyła na was czar. Dopóki trzymałyście się razem i uznawałyście za siostry, dopóty byłyście bezpieczne i nieosiągalne. Gdy jednak twoje siostry wyrzekły się ciebie, a ty oddzieliłaś się od nich, stałaś się dla nas łatwym celem.
Przez chwilę Rose stała i patrzyła na niego wzrokiem pozbawionym wyrazu. Czuła się jak sparaliżowana. Nie wiedziała, czy facet kłamie, czy może jednak miał rację. I co on miał wspólnego z ciotką? Czyżby staruszka wysłała w pogoń za nią i jej siostrami tych typków? Jakoś jej się nie wydawało, by byli tu po to, by zabrać ją z powrotem do Cork.
- Jak mnie znaleźliście? - spytała Rose, patrząc na „Zetasa” z szalejącym sercem. - Śledziliście mnie? Po co?
- Nie pochlebiaj sobie. Nie tracilibyśmy czasu by śledzić kogoś takiego jak ty. Po prostu znalazłaś się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Można by powiedzieć, że spadłaś nam z nieba. Eric, może pokażesz naszej małej przyjaciółce to, o czym myślę? - Jego głos był przeładowany ironizmem. Jego zimne oczy spoczęły na jednym z jego koleżków. Chłopak wystąpił. Rose, dzięki swojej zdolności widzenia nawet w nocy, dostrzegła jego ostre rysy i bliznę biegnącą od ust po brodę. Wyciągnął swoją rękę, a na jego palcu błysnął złoty sygnet.
Dziewczyna drgnęła, widząc że mężczyzna podchodzi do niej. Zaczęła się wycofywać planując szybką ucieczkę, ale potknęła się o zwalony konar i upadła. Eric nachylił się nad nią z szerokim uśmiechem. Jego palec wskazujący i środkowy dotknęły czoła Rose. Z gardła dziewczyny wyrwał się okrzyk, po czym upadła na suche liście, które jak zawsze spadały na jesień, odpływając i zapominając o kłótni z siostrami.
Przeniosła się do pięknej doliny, gdzie nikogo nie było oprócz niej. W miejsce, o którym od zawsze marzyła.
Jest nas trzy, dlatego gdy komentujemy podpisujemy się swoim nickiem :]
Nasz pierwszy, wspólnie napisany tekst:
Siostry Krwi
Nasz pierwszy, wspólnie napisany tekst:
Siostry Krwi