Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zew Księżyca - Karczemna Awantura
#1
- Już zmierzcha- rzekł jeździec.
- Co?- spytał drugi.
- Mówię, że już zmierzcha! – powtórzył głośniej.
- Ano, zmierzcha. Ciemniej na świecie się robi. Trza by jakąś karczmę, a i choćby stajenkę znaleźć na nocleg- rzekł trzeci jeździec, jadący bardziej z boku.
- Oj prawdę powiadasz Janie, prawdę. Już mi bokiem wyłażą noclegi pod niebem.
Jechało ich trzech, trzech jeźdźców. Ci dwaj, którzy jechali obok siebie ujeżdżało kare konie, trzeci zaś potężnego siwka. Z daleka widać było, że wojownicy. Każdy miał do pasa przypięty miecz półtorak. Na sobie nosili kolczugi, tylko w newralgicznych miejscach było widać płytowe ochraniacze. Wszyscy trzej byli w ciemnozielonych płaszczach.
Jechali już tak dłuższy czas, gdy nagle jeden z nich, zwany Janem zakrzyknął.
- Hej! Fortuna się do nas uśmiechnęła panowie! Tam przed nami widać dymy! Musi jakaś wioska przed nami, chłopi w piecach palą.
- Niech będą sławienni wszyscy anieli! Wyśpimy się chłopcy wreszcie, a jak się karczma trafi, to i pojemy!
Radośni wojownicy przyśpieszyli tempa, by jak najszybciej znaleźć się w ciepłych pomieszczeniach.
Zaraz i już byli w wiosce. Spotkali po drodze pijanego wieśniaka.
- Ej, chłopie!
- O Matulo Boska! Ludzie, bić przyszli! Mordować będą!
- Cichajcie, wariacie. Myśmy nie przyszli mordować i palić, myśmy tylko karczmy szukali.
- Karczmy? Jakiej karczmy?
- Nie przymuszaj mnie chłopie do gniewu! Co, nie wiesz, co to karczma, a pijany do domu się zataczasz? Och ty!
- Dobra już, dobra. Nie gniewajcie się panie. Gospoda tamój jest – rzekł niestabilnym głosem, wskazując za chaty- pacierz drogi stąd jeno.
Woj zwany Janem rzucił wieśniakowi z sakiewki monetę. Wieśniak mało nie rozpłakał się z radości.
- Dziękuję panie! Może co jeszcze się wywiedzieć chcecie? – rzekł z nadzieją w głosie.
- Idź ty do domu, żony, dzieciaków pilnować – odpowiedział Jan, i wszyscy trzej ruszyli we wskazanym przez pijaka kierunku.
Zgodnie ze słowami wieśniaka, nie minął pacierz nawet, gdy wjeżdżali na podwórzec karczmy. Nim jeszcze zdążyli zsiąść z koni, z karczmy wyleciał na powitanie im tłusty oberżysta.
- Witam, witam panowie – jął witać, kłaniając się przy tym- Witam panów w skromnych progach mojej gospody.
- Witaj, poczciwcu. Masz tu gdzie miejsce, by konie przechować?
- Tak panie, mam szopkę. Siana jest, se pojedzą koniki. A i wody każę przynieść zaraz.
- A prowadź człowiecze. Nie żałuj im sianka, wody, a nie pożałujesz.
Zsiedli z koni, oberżysta razem z jakimś pachołkiem, który nadbiegł na jego zawołanie poprowadzili konie do szopki.
- Poczekajcieże na mnie, na stronę udać się muszę.
- Dobrze, Macieju, dobrze. Tylko tak szybko się postaraj, bo już mi kiszki w brzuchu harcują.
Podczas gdy Maciej poleciał w krzaki, Jan i jego kompan mieli chwilę czasu by przypatrzeć się budynkowi. Była to dość duża karczma, z dwuspadowym dachem pokrytym słomą. Ściany były wykonane z byle jakich desek, gdzie niegdzie spleśniałych. Ale okolicznym wieśniakom to nie przeszkadzało, i tak budynek wyglądał lepiej niż ich chaty.
Po chwili przyszedł Maciej, i wszyscy trzej weszli do środka. Na dworze było raczej chłodno, zaś w karczmie panował zaduch. Od wejścia karczma powitała ich miłym ciepłem. Wnętrze gospody nie było lepsze niż wizerunek zewnętrzny. Na przeciwko drzwi był kominek, w którym wesoło tańczył ogień. Obok kominka leżał pijany wieśniak, do tego w samych hajdawerach. Po prawej i lewej stronie były podwyższenia. Po lewej było kilka stołów, dalej w głębi stał szynkwas, za którym stał już z powrotem oberżysta. Prawa strona była lustrzanym odbiciem lewej. Bliżej wejścia stało kilka stołów, dalej w głębi, zamiast szynkwasu, stało kilka piętrowych łóżek. Trzej panowie po krótkim rozpoznaniu terenu wybrali najdogodniejsze miejsce, najbliżej kominka. Rozsiedli się, odłożyli na bok broń. Wojownik zwany Janem zawołał oberżystę.
- Przynieś no tu jakiego piwa, tylko nie jakiegoś cienkusza, bo cię z batem zapoznam.
- Dobrze panie, dobrze. Wino zacne w piwniczce na zaś trzymam, może się dobrodzieje pokusicie?
- Ano pokusim się- rzekł Maciej- Rzeknij mnie tu tylko, masz coś tu do zjedzenia? Bo w brzuchu huczy jak na wojnie.
- Mam panie, świeżutką baraninę, baranek wczoraj bity.
- A więc leć, wina tego szybko nanieś.
Karczmarz ukłonił się, i poleciał po wino. Tym czasem trzej druhowie zaczęli dysputę.
- Będzie wojna, pankowie, będzie wojna! Tylko patrzeć, jak Krzyżacy na naszą Rzeczpospolitą się pokuszą.
- Prawdę gadasz Jerzyk, oj prawdę- potwierdził Jan- Nasi wojowie wypróbują miecze krzyżackie, co się sami zwą boskimi posłańcami.
- Gówno, nie boscy posłańcy! – oburzył się Maciej- Im bliżej diabłu służyć, niż boga reprezentować!
- Ano, psie syny –odrzekł Jerzy, uderzając ręką w stół- Niech oni na naszą mateczkę Polskę rękę podniesą, to im rychło jednej zbraknie.
- Ha, ha, ha – zaniósł się śmiechem Jan- Jeno nie za twoją sprawą. Za krótko swoim mieczem machasz, żeby krzyżackim diabłom w konkury stawać.
- Stanę, bo jak nie stanę! – zerwał się Jerzyk, łapiąc za swój miecz – Niech no którego spotkam, roztratuję jak psa!
- Siednij, Jerzyk, bo chłopów straszysz –uspokoił go Maciej. Rzeczywiście chłopi siedzący nieopodal patrzyli z zatrwożeniem. – Staniesz ty, i rozniesiesz w puch. Prędzej do Krakowa dojechać, do wojska się zaciągnąć, i zobaczym co wtedy będzie.
- Jeno ci mówię, że psich synów kopytami stratuję. Tak mi dopomóż bóg!
W tym czasie przyleciał oberżysta z winem.
- Jak tam, koniki opatrzone? – zapytał Jan.
- Opatrzone, panie. Sianka mają, wody mają. Jak panowie zażądają, to można i je z nieczystości podróżnych oczyścić.
- A oczyść koniki- potwierdził Maciej- Rób, co ci nakażemy, a stratny nie będziesz. Zapłacić czym mamy.
W tym momencie Maciej wyciągnął zza pazuchy sakiewkę, i potrząsnął nią. Ucieszony karczmarz jął lecieć czyścić konie, lecz Jan zatrzymał go.
- Powiedz ty mi jeszcze, czy stąd do Krakowa długo jechać?
- Oj, panie, długa droga strasznie. Ja żem raz jechał nieopodal po Kraków, swa dni na wozie jechałem. Ale gościńcem jechać to prosto cały czas.
- Dobrze, teraz do koników lecieć możesz.
Oberżysta ukłonił się żołnierzom, po czym poszedł w stronę szynkwasu. Jerzy pociągnął z kielicha i rzekł:
- Dobrym tempem na zajutrz o tej porze już stolicę widać będzie. No, panowie! Już niedługo będziem do wojsk naszej Rzeczpospolitej należeć. Za żołnierskie życie! Za zwycięstwo nad Krzyżacką hałastrą!
Po czym wszyscy trzej upili z kielichów. Dużo czasu spędzili na rozmowach o Krzyżakach, i jak to ich Jerzy będzie bił. Pojedli popili, co im się od pewnego czasu rzadko zdarzało.
Gdy już porządnie się ściemniło, do karczmy zawitali nowi podróżni. Wpierw wszedł gruby kupiec, widać znaczny, bo zacnie ustrojony. Trzymał pod rękę kobietę, zapewne żonę, która nie gorzej od niego była wystrojona. Lecz uwagę Jana nie przyciągali oni, lecz to co weszło za nimi.
To „coś” było młodą dziewczyną. Była ubrana w prostą, zwiewną sukienkę. Jan nie wiedział, czemu tak jest, lecz nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny. Choć razem z towarzyszami opróżnili kilka kielichów wina, przez co zauroczony żołnierz był już z lekka pijany, wejście tej pięknej osóbki otrzeźwiło go natychmiast. Usiadła ona naprzeciwko kupca, a zrobiła to z taką gracją, iż Jan pomyślał, że ona nie chodzi, a lata.
- Janie! Hej, Janie!- próbował zwrócić uwagę Jana Maciej- Hej, czyżby te wino było aż tak uderzające?
- Tak? O co chodzi?- rzekł wyrwany jakby ze snu Jan- Coś chciałeś?
- Tak, bratku, coś chciałem. Chciałem się zapytać ciebie, czemuż to spoglądasz błędnym wzrokiem na tamtą dziewczynę.
- Bo to istna bogini! Że też takie po ziemi stąpają to nie wiedziałem.
- Ha, nie dla ciebie ona. Tyś prosty żołnierz, najemnik plugawy, a ona pani, pewnie córa tego kupca. Po ubiorze widać że zacny ktoś.
- Podziwiać nikt nie zabroni. Po to piękną ją bóg stworzył, żeby ludzkie oczy uciechę miały.
I wrócili do rozmowy o wojnie, choć Jan od tej pory nie uczestniczył już tak w tej dyspucie, zajęty cieszeniem oczy pięknem przybyszki. I tak błogo płynął mu czas, aż dwaj towarzysze powstali.
- Co się stało?
- Nic się nie stało, bratku –odpowiedział Michał- spać pora, już i tak późno.
Trzej towarzysze powoli zbierali się do snu, gdy nagle za oknem rozległ się cienki, żeński krzyk. Był to krzyk przerażenia. Wszyscy, którzy byli w karczmie, jakby na komendę, odwrócili się w stronę drzwi. Karczmarz, który w tym krzyku rozpoznał głos swojej córki, wybiegł do okna. Również Jan, Maciej i Jerzy pobiegli zobaczyć co się dzieje.
To, co zobaczyli, przeraziło ich do szpiku kości. Przed oniemiałą dziewczyną stało wielkie coś. Potwór ten był wielki na cztery łokci, przypominający psa o ludzkiej posturze. Miał on tylko gdzieniegdzie kępki siwej sierści. Na reszcie ciała miał obrzydliwą, ciemno różową skórę. Za potworem jawiły się sylwetki innych monstrów, skryte w półcieniu.
Karczmarz, gdy to zobaczył jął płakać. Wreszcie zaczął krzyczeć : Uciekaj! Biegnij! Lecz córka, zanim zdążyła się odwrócić, miała już w szyi wbite kły potwora. Monstrum jednym ruchem oderwał głowę dziewczyny, ustał na czterech łapach i spojrzał zielonymi ślepiami na stojących przy oknie.
- Od okna, szybko! – krzyknął Maciej do oberżysty, a tymczasem wszyscy trzej wyciągnęli miecze.
Oberżysta rzucił się na podłogę, a potwory nieśpiesznie poczęły zbliżać się do budynku. Jan na oko obliczył, że było ich około 20.
- Chłopy! Przystawcie okna stołami!
Lecz tylko dwóch chłopów nie było przejętych na tyle strachem, i postawili sztorcem stół. Michał i Jerzy również rzucili się do blokowania okien.
- Chłopy, psia mać! Ruszta się wreszcie, i przystawcie czym drzwi i te stoły. Będziecie czekać aż was te diabły pożrą!
Ostatnie słowa podziałały na chłopów, którzy łapali za wszystko, co było przydatne do barykady. Podczas tych przygotowań potwory jęły skrzeczeć, chrapać i wyć, by przestraszyć atakowanych. Wszyscy ze strachu przystanęli.
- Na co czekacie! Ruchy!- pognał ich Maciej.
Monstra nie robiły sobie nic z wrzawy w karczmie, i dalej nieśpiesznie posuwały się w stronę karczmy.
- Ty!- zawołał do oberżysty Jan – masz tu na podorędziu jaką broń?
- Mam, panie, z kilka sztuk będzie, jak się u nas zbóje bili, to pozbierałem i przechowałem. Mam też samopał jeden.
- Bierz samopał, i daj tą broń kto nią machać zdolny!- krzyknął do karczmarza. Później zwrócił się do ludzi w karczmie- Kto może, niech weźmie od karczmarza broń. A jak komu nie starczy, niech się chociaż deską broni!
- Janie! –zawołał Jerzy- już blisko są!
- Niewiasty, za szynkwas się schowajcie! – rzekł do kobiet.
Wszyscy, którzy mieli broń od karczmarza, przybiegli do Jana.
- Chłopi, tnijta monstra bez litości!
Potwory, które najwidoczniej doszły już do karczmy, ryknęły znów jednym chórem. Wszyscy cofnęli się od drzwi i okien. Po dłuższej przerwie, barykady zaczęły się trząść. Jednak potwory te miały wielką siłę, bo już po kilku uderzeniach wyleciała jedna deska ze stołu. Przez szparę wyjrzała potworna głowa, która niedawno wbijała się w córkę karczmarza.
- Wal! – krzyknął Jerzy do karczmarza, który przystawił samopał do łba potwora i wystrzelił.
Łeb opadł bez życia, a z ust potwora popłynęła czarna substancja, która była najwyraźniej krwią potwora. Po chwili jednak potwór został wyciągnięty przez inne, które wreszcie wywaliły dziurę na tyle wielką, że mogły przejść. Przez dziurę wypadł potwór, który przypominał wielkiego węża. Jerzy, nie czekając na wysyp reszty monstrów, wziął potężny zamach, i odciął wielki łeb potwora. Jednak zaraz przez dziurę wypadł inny potwór, podobny do tego, który zabił córkę oberżysty. Ten, zanim Jerzy zdołał cokolwiek zrobić, zamachnął się wielką łapą, i uderzył Jerzego w głowę. Ten poleciał bez życia na podłogę. Potwór ryknął, a tymczasem inne wywaliły drzwi razem z barykadą, i wpadły do pomieszczenia.
- Bij! – krzyknął Jan, poczym on, Maciej i grupa zdesperowanych wieśniaków rzucili się na potwory. Maciej i Jan, jako obeznani z wojennym rzemiosłem siekli potwory bez litości, jednak wieśniacy, pierwszy raz mając broń w ręku, nie mieli szczęścia. Padali jeden po drugim, jednak czyniąc znaczne szkody w szeregach potworów. Gruby kupiec, wyglądający na starego, bił się jednak mężnie, kładąc jednego potwora, i obcinając łapę drugiemu. Jednak i jego dosięgła śmierć, w postaci szponu, który miał kościotrup zamiast ręki. Po kilku minutach walki, zostali tylko Michał i Jan, przeciwko sześciu potworom. Jan zaatakował potwora podobnego do kruka, Michał zajął się kościotrupem, który zabił kupca. Jednak cztery pozostałe ruszyły ku szynkwasowi, gdzie siedziały schowane białogłowy. Był tylko przy nich karczmarz z samopałem, który został odesłany przez Jana do obrony kobiet. Ten, choć ustrzelił jednego z monstrów, jednak zginął szybko. Potwory zaś rzuciły się na niewiasty. Jan, który to zauważył, wbił miecz w głowę potwora-kruka, po czym pobiegł paniom na ratunek. Szybko przebił zaskoczonego potwora, kolejnego o kształcie psa-człowieka, po czym od razu odrąbał głowę następnemu, kopie potwora z którym walczył Michał. Jednak ten, upadając, poleciał na bezbronną żonę kupca, przebijając ją na wskroś. Niewiasta, w której zauroczył się Jan, krzyknęła przeraźliwie.
Jan, którego uwagę odwróciła tragedia dziewczyny, został mocno uderzony w bark przez pozostałego potwora. Był nawet podobny do człowieka, nie licząc obwisłej, ciemnokrwistej skóry, i paskudnych, zielonych oczu. Miał on w ręku kawałek metalu, który przypominał miecz. Jednak ten, nie robiąc użytku ze swojej broni, rzucił się na woja, przygwożdżając go do ziemi. Już wyszczerzył zębiska, by wgryźć się w Jana, jednak nagle poczuł w sobie miecz. Ratunkiem Jana okazał się Jerzy, ocknąwszy się po uderzeniu potwora. Jan, z pomocą Jerzego zepchnął z siebie cielsko potwora, poczym wstał powoli.
- Jezusie Nazareński , co to było!?- zapytał z przerażeniem Jerzy.
Jednak Jan nie wiedział co to było. Nagle rozległ się rozrywający ryk. Oboje obrócili się, wystraszenie, że kolejne fale potworów nadchodzą. Jednak to tylko Maciej dorzynał ostatniego potwora.
- Boże wszechmogący, ratuj nas!- krzyknęła niewiasta, wpadając w płacz.
Jan, który zapomniał prawie o dziewczynie, teraz przykucnął obok niej.
- Waszmość pani, już po wszystkim – po czym przycisnął jej rękę do ust. Lecz ona, nie zważając na nic, rzuciła mu się w ramiona, zalewając łzami. Stali tak kilka chwil, po czym obejrzeli się po karczmie.
- Musimy stąd jak najrychlej uciekać. Mogą nadejść kolejne potwory – ostrzegł ich Maciej.
Wyszli więc wszyscy czworo na podwórze. Maciej z Jerzym poszli po konie, tymczasem Jan pomagał dziewczynie wsiąść do karety należącej do kupca.
- Ośmielę się spytać, panno – rzekł do niej Jan- jak ma wasza miłość na imię.
- Anna…- rzekła cienkim, pięknym acz roztrzęsionym głosikiem.
- A czy ten kupiec, był waćpanny ojcem?
Wystraszona Anna potrzasnęła tylko głową. Na wspomnienie rodziców znów się rozpłakała. Jan po raz kolejny przytulił ją. Tymczasem Maciej i Jerzy przyprowadzili konie.
- Ruszamy!- zawołał Maciej.
Jerzy przytroczywszy swojego konia do karety, usiadł na sternicy, by nią powozić. Jan i Maciej obstąpili karetę z obu stron, po czym ruszyli.
Odpowiedz
#2
Eeeeeeeeeeeeee
dialog, akcja, dialog, dialog, akcja.
To scenariusz?
Dzieje się to wedle reguł "oglądam film"
Tak nie wygląda literatura. Nie powinna.
Brakuje dramatyzmu. jest sprawozdanie - słuchowisko radiowe, w którym lektor opowiada, co widzi na ekranie.

Nie znam się na konwencji - ale nawet dla mnie to motywy już eksploatowane sto razy.
Może to początek i dlatego. Ale mam wrażenie zlepieńca z różnych, istniejących już opowieści.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#3
Ech... zaczęłam, ale nie dotrwałam do końca. Czytanie tak wielkiego dialogu po prostu męczy, przynajmniej mnie. Chociaż początek wydawał mi się całkiem dobry, dowcipny.
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#4
Cytat:- Już zmierzcha[spacja]- rzekł jeździec.
- Co?[spacja]- spytał drugi.
- Mówię, że już zmierzcha! – powtórzył głośniej.
- Ano, zmierzcha. Ciemniej na świecie się robi. Trza by jakąś karczmę, a i choćby stajenkę znaleźć na nocleg- rzekł trzeci jeździec < niepotrzebne powtórzenie, bez tego słowa też by się obyło, jadący bardziej z boku.

Cytat:Jechało ich trzech, trzech jeźdźców. Ci dwaj, którzy jechali obok siebie ujeżdżało kare konie, trzeci zaś potężnego siwka.
Nadmiar "jeźdźców" i "jechania" w początkowym fragmencie. Niestety powtórzenia odpychają od czytania, staraj się ich unikać na przyszłość.

Cytat:Na sobie nosili kolczugi, tylko w newralgicznych miejscach było widać płytowe ochraniacze.
Wiadomo, że na sobie.

Cytat:Jechali już tak dłuższy czas, gdy nagle jeden z nich, zwany Janem zakrzyknął.
Jechali, jechali i jechali... Za dużo tego.

Cytat:Zaraz i już byli w wiosce.
Zaraz czy już?

Cytat:Woj zwany Janem rzucił wieśniakowi z sakiewki monetę. Wieśniak mało nie rozpłakał się z radości.
Powtórzenia, ciągle.Sad

Cytat:Nim jeszcze zdążyli zsiąść z koni, z karczmy wyleciał na powitanie im tłusty oberżysta
Lepiej by brzmiało: wyleciał im na powitanie.

Cytat:- Witam, witam panowie – jął witać, kłaniając się przy tym- Witam panów w skromnych progach mojej gospody.
Powtórzenia.


Odpadam w połowie pierwszej strony. warsztat do gruntownej poprawy, szczególnie powtórzenia. Fabuła: awantura w karczmie. Dziękuję, bardzo oryginalne (to ironia).

Radzę czytać więcej książek, a mniej grać w Wiedźmina.

1/10. Wystawiam po raz pierwszy taką ocenę.

PS. Nie chcę być złośliwy, ale poruszyć w Tobie chęć autodoskonalenia się. Póki co poziom nie jest zbyt dobry. Ale liczą się dobre chęci!Big Grin

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#5
Od siebie dodam jeszcze małą radę. Za dużo w tym opowiadaniu było Jerzego, Macieja i Jana (tego w szczególności). Warto nadać im jakieś ksywki, ustalić, który jest najmłodszy, największy, jaki ma kolor włosów itp. i na podstawie tego zamiast:

(10-02-2012, 17:32)Bogus napisał(a): by wgryźć się w Jana, jednak nagle poczuł w sobie miecz. Ratunkiem Jana okazał się Jerzy, ocknąwszy się po uderzeniu potwora. Jan, z pomocą Jerzego zepchnął z siebie cielsko potwora, poczym wstał powoli.
- Jezusie Nazareński , co to było!?- zapytał z przerażeniem Jerzy.
Jednak Jan nie wiedział co to było.

dodać trochę urozmaiceń jak tu:

by wgryźć się w Jana, jednak nagle poczuł w sobie miecz. Ratunkiem dla najmłodszego rycerza okazał się się jego rudy druch, który ocknął się po uderzeniu potwora.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości