Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Siła przyjaźni
#16
(20-12-2011, 20:53)Lexis napisał(a): O... O tym nie wiedziałam. Nie jestem zbyt wielką fanką tej sagi.
Cóż... Ta postać nie będzie miała większego znaczenia w całej fabule. Poza tym, niedł€go wszystko się tam zmieni ^^


Acha. W sumie to chyba za bardzo się czepiam. Skoro mówisz, że te imiona wybrałaś sama no to po co w sumie miałabyś kłamać Smile Przepraszam może byłam za ostra, twoje opowiadanie nie jest złe, ładnie napisane i w sumie jest tam jakiś pomysł Smile Po prostu myślałam, że ściągasz pomysły z innej książki i się do tego nie przyznajesz, to dlatego byłam taka ostra Smile
Wyciśnij życie, jak słodko - gorzką czekoladkę.
Nie żałuj błędów, tylko niespełnionych marzeń.
Zrób coś, dla siebie, lecz nie od jutra.
[Obrazek: malarskie-dziela-sztuki6_s.jpg]

Odpowiedz
#17
Spoko, nie ma sprawy Wink
A nowy fragment postaram się wrzucić jeszcze w tym roku Tongue
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#18
No dobra, garść przemyśleń po przeczytaniu całości:
  • O ile dobrze pamiętam, już przy poprzednim opowiadaniu wielokrotnie wytykano Ci błąd w zapisie i pomijanie spacjiRolleyes
    Cytat:-Ok -powiedziałam sama do siebie w myślach. -Dzisiejszy dzień będzie inny.
    Błedy interpunkcyjne jeszcze bym zrozumiała, ale chyba nie jest tak trudno zauważyć, czy po myślniku jest spacja. Stwierdzam więc, że w tym przypadku wytykanie wszystkich błędów nie ma sensu. Zasygnalizuję tylko, z czym masz problemy, jak będziesz chciała, to sobie poprawisz i może przy okazji się czegoś nauczysz Wink

  • Cytat:-Cóż to, panna Elizabeth jako pierwsza? Czyżbyśmy mieli święto?- powiedział sarkastycznie.
    Widzę, że większość inkowych autorów uparło się, żeby na siłę informować czytelnika o sarkazmie w wypowiedziach ich bohaterów Confused

  • Nadal pojawiają się błędy interpunkcyjne:
    Cytat:Wysiadając z ich Porsche Carerra na parkingu[,] zobaczyłam smutne miny moich ludzkich przyjaciół.

  • Kłopoty z zapisem dialogów też zauważyłam:
    Cytat:- Chemia, hm? Jeśli chcesz, mogę ci pomóc- spojrzał mi głęboko w oczy.- Jak za dawnych czasów.

    Cytat:- Przepraszam, Liz. Przepraszam cię...- złapał mnie za dłonie.- Wybacz mi, proszę...

  • Zapis całości ogólnie mi się nie podoba. Pamiętaj, że ważne jest nie tylko to, co piszemy, ale jak to robimy. A np. tu:
    Cytat:- Will- szepnęłam, a on schował kosmyk moich włosów za ucho. Zarumieniłam się.
    Tu akurat Entera zabrakło, ale w całym tekście, w dialogach jest go zdecydowanie za dużo. Wygląda to tak, jakbyś chciała na siłę optycznie wydłużyć opowiadanie.

  • Niektórym zdaniom ciut brak logiki:
    Cytat:Na całe szczęście, wśród tych nienormalnych, siedemnastoletnich z wyglądu wampirów miałam dwie koleżanki, które powitały mnie z uśmiechem, gdy weszłam do kuchni. Jedna z nich- Sarah była wampirzycą, a druga- Katherine, człowiekiem.
    To ja w końcu było? Same wampiry, czy jednak ktoś tam był człowiekiem?

Stwierdzam, że nie ma za dużej poprawy od czasu Szlakiem przeznaczenia.

A teraz cytat z Twojej wypowiedzi:

Cytat:Fabuła może i wydaje się niemal identyczna, jak w wielu książkach, ale to dopiero początek. Dalej będzie już kompletnie inaczej.
Wybacz, ale czytelnika nie interesuje, że dalej będzie lepiej. To nie jest żadne usprawiedliwienie. Czasem kilka pierwszych stron decyduje o tym, czy ktoś rozstanie się w lekturą, czy nie. Ponadto nie będzie się zagłębiał w to, czy czytałaś Pamiętniki wampirów, czy nie. Widząc imiona bohaterów, uzna fabułę za kalkę, a tłumaczenia nie za bardzo będą go interesować.

Plusy:
  • Mimo wszystko bohaterka jest nastolatką i jej przemyślenia mają w sobie posmak prawdziwości. Udało Ci się jakoś uchwycić jej osobowość.
  • Pomysł na fabułę wydaje się dobry.

Minusy:
  • Pomysł był dobry, wykonanie gorsze. Poza stylem nie podoba mi się przebieg akcji. Dam jednak opowiadaniu szansę, bo to dopiero początek.
  • Imiona bohaterów

Z oceną się wstrzymam, poczekam na ciąg dalszy.
Mam jeszcze pytanie, gdzie dzieje się akcja?
Odpowiedz
#19
Obiecałam, że następny fragment wstawię przed nowym rokiem i proszę, udało się Big Grin
Mam nadzieję, że nie popełniłam zbyt wielu błędów Undecided
Miłego czytania!
--------------------------
Obudziło mnie bębnienie kropli deszczu o szybę pokoju. Przetarłam oczy i zerknęłam na swoje ubranie. Choć przed zaśnięciem zakładałam piżamę, teraz miałam na sobie jeansy i t-shirt, w których byłam w szkole. Nieco zdezorientowana zerknęłam przez okno- było popołudnie.
Identycznie jak wczoraj..., pomyślałam zdziwiona.
Nie myśląc nad tym, co robię, wzięłam notatki z lekcji i zeszłam na dół. Udałam się prosto do kuchni. Zaparzyłam miętę i zrobiłam kanapkę z serem. Usiadłam przy stole i zaczęłam przeglądać wzory chemiczne zapisane przeze mnie kilka godzin wcześniej. W pewnej chwili usłyszałam ciepły głos Willa. Podniosłam wzrok i spostrzegłam, że stoi oparty o framugę drzwi.
- Hej, słyszałem co się działo po szkole...
Milczałam, czekając co powie dalej. Aż za dobrze pamiętałam, co wydarzyło się w moim śnie. Do tej pory, wszystko było identyczne. Nadal byłam zła na Willa za to, co robił od czasu mojego porwania, jednak gdy przypominałam sobie jego ciepłe słowa, coś we mnie miękło. Byłam o krok od całkowitego przebaczenia mu.
- Jeśli chcesz pogadać...
Ha! Tak, jak myślałam, zaśmiałam się w duchu. Po sekundowym namyśle postanowiłam działać tak, jak we śnie. Byłam ciekawa, czy sprawy potoczą się podobnie.
- Teraz chcesz rozmawiać? Po tym, co zrobiłeś?- zapytałam chłodno. Gdy nic nie mówił, ciągnęłam dalej.- Nie, dziękuję. Tobie na pewno nie będę się żaliła.
Gdy spojrzałam mu w oczy, wyrażały to samo, co we śnie- smutek, troskę, żal. Moje na całe szczęście były bez wyrazu. Spuściłam wzrok na kartkę i próbowałam rozwiązać pierwsze zadanie, gdy chłopak odsunął krzesło na przeciwko mnie i przysiadł się do stołu.
- Co tam studiujesz?- zaczął przyjacielsko.
- Jakby cię to interesowało- prychnęłam
- A jeśli interesuje?- droczył się.
- To znaczy, że masz jakiś interes- westchnęłam.
- Ejże... W twoich oczach jestem aż takim...
- Materialistą? Zdradzieckim gnojem? Jeśli tak sądzisz, to masz rację.
Will siedział przez chwilę w milczeniu, po czym szybkim ruchem wysunął spod moich palców kartki i przeleciał je wzrokiem. Nie stawiałam oporu. Wiedziałam co stanie się potem.
- Chemia, hm? Jeśli chcesz, mogę ci pomóc- spojrzał mi głęboko w oczy.- Jak za dawnych czasów.
Zakręciło mi się w głowie. Jego spojrzenie. Ton jego głosu. Wspomnienia spędzonych razem z nim chwil... To wszystko powróciło do mnie ze zdwojoną siłą. To, co mogło się wydarzyć za kilka godzin powiększyło moją nadzieję na to, że zachowały się w nim jakieś ludzkie odruchy.
- Rumienisz się- zauważył z uśmiechem. Rzeczywiście. Mimo przeżywania tych chwil po raz drugi, nie mogłam nad sobą zapanować.
- A ty bawisz się moimi emocjami.
- Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie- powiedział, przykładając prawą dłoń do piersi.
- Uważaj, bo uwierzę...- zaśmiałam się i uświadomiłam sobie, że zmieniłam bieg snu. Wtedy byłam na niego wściekła, nie chciałam się z nim droczyć. Teraz jednak czerpałam radość z tej rozmowy. Postanowiłam ciągnąc ją dalej.
Will uniósł brew do góry i uśmiechnął się.
- Twój śmiech... Jak ja dawno go nie słyszałem...
- Taa... Faktycznie. Ostatnio nie było specjalnych powodów do radości- prychnęłam.
- Przepraszam- wypalił nagle i w wampirzym tempie pojawił się za moimi plecami. Położył swoje dłonie na mych ramionach i szepnął, nachylając się. Czułam na szyi jego ciepły oddech. Krew dudniła mi w głowie.- Liz...- smakował moje imię. Tylko on tak się do mnie zwracał.- Liz, Liz, Liz...- przez chwilę stracił panowanie nad sobą i jego usta niemal dotykały mojego karku.
- Will...
- Cii... Chodź, przejdźmy się- szepnął, odsuwając się nieco.
Opuściliśmy szybko kuchnię, przechodząc do salonu. Will przytrzymał przede mną drzwi na taras. Kilka minut szliśmy w milczeniu ścieżką, prowadzącą przez las. Nie wiedziałam dokąd wiedzie, nigdy nią nie szłam. Chłonęłam każdy kawałek świata zewnętrznego- kumkanie żab, świszczenie świerszczy, wilgoć, utrzymującą się na powietrzu (deszcz przestał padać), a najbardziej obecność Willa, który od dłuższego czasu po raz pierwszy nie zdawał się mieć złych zamiarów.
Po kilku minutach chłopak przerwał ciszę.
- Elise, ja... Naprawdę przepraszam.
- Will...
- Nie, pozwól mi dokończyć. Chcę to wszystko naprawić... Elise, żałuję tego, co się stało. Naprawdę jest mi przykro. Nigdy nie chciałem cię zranić. Nigdy nie chciałem zostawić naszych przyjaciół. A Peter... Peter był dla mnie jak brat, o czym dobrze wiesz. Na Damona i Clarie nie miałem wpływu... Cóż, nadal nie mam. Wtedy gdy nas porwali, a mnie przemienili, błagałem ich, aby cię nie zabijali. Próbowałem uratować was oboje, ale w końcu udało mi się tylko ciebie... Musiałem udawać, że jestem po ich stronie, aby nic ci się nie stało. Wiem, raniłem cię. Ale to wszystko po to, abyś żyła. Co prawda łudziłem się, że pozwolą ci odejść... Za każdym razem, gdy się tobą karmili, na pozór może wyglądałem jak szatański pomocnik Damona. Udawałem radość, aby się niczego nie domyślili. Tak naprawdę byłem załamany. Patrząc na twoje łzy... Na to, jak się bronisz... Chciałem ci pomóc. Chciałem ich zabić, ale wiedziałem, że nie mam szans.
- Will...- próbowałam coś powiedzieć, ale Will ciągnął dalej. Nie spostrzegłam nawet, że się zatrzymaliśmy.
- Liz, myślałem, że wszystko się ułoży. Że w końcu mi przebaczysz i będziesz tu bezpieczna. Ale teraz widzę, co się dzieje... Widzę to, jak bardzo mnie nienawidzisz. Przepraszam cię. Przepraszam cię z całego serca. Wiem, że przebaczenie mi jest praktycznie niemożliwe, ale proszę... Wybacz mi. Wybacz mi, bo bez ciebie, moje życie wygląda jak pusta kartka...
- Will, ja...- zaczęłam, ale nie zdążyłam dokończyć. Will w wampirzym tempie przycisnął mnie do pnia drzewa i musnął moje wargi swoimi. Zadrżałam. Widząc moją reakcję, uśmiechnął się i pocałował pewniej, obejmując mnie. Po kilku minutach, oderwał swoje usta od moich i zetknęliśmy się czołami. Staliśmy tak, gdy zapytał.
- Liz, wybaczysz mi?
- Will, zrobiłam to w pierwszej wersji dzisiejszego popołudnia- szepnęłam. Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem, więc szybko powiedziałam.- Umm, nieważne. Tak, wybaczam ci.
- Liz...- zaczął, chcąc coś powiedzieć, jednak po chwili po prostu znów mnie pocałował.- Dziękuję... Naprawdę dziękuję. Nie wyobrażasz sobie, ile to dla mnie znaczy.
- Dla mnie to również wiele znaczy, Will. Tęskniłam za tobą. Za... prawdziwym tobą.
- Ja również za tobą tęskniłem. Nawet sobie nie wyobrażasz jak. Tęskniłem za twym śmiechem, radosnym spojrzeniem, tym błyskiem w oczach... Za każdą chwilą spędzoną w twoim towarzystwie.
Zaśmiałam się, a Will pocałował mnie czule. Nic się dla nas nie liczyło. Nie widzieliśmy świata poza sobą. Niestety w pewnej chwili usłyszeliśmy drwiący głos Damona. Podskoczyłam ze strachu, a William instynktownie zasłonił mnie swoim ciałem.
- Proszę, proszę... Co ja tutaj widzę. Wiedziałem od początku, że coś więcej będzie z tej waszej znajomości. Myślałem, że stanie się to szybciej i będę mógł szybko się was pozbyć.
- Niedoczekanie.
- Naprawdę? Zdajesz sobie sprawę, kto wygra to starcie?- zaśmiał się.- Wiem, że będziesz jej bronił za wszelką cenę. Nawet teraz, kiedy to ty stanowisz mój główny cel, zasłaniasz ją.
- Ona ma imię- wysyczał.
- Za dużo w tobie z człowieka, Williamie. A mogłeś należeć do nas.
- Strata czasu...- powiedział, gdy Damon szarpnął go za ramię i odrzucił kilka metrów dalej.
Wampir nachylił się nade mną i już chciał zaatakować, gdy Will pojawił się za jego plecami i uderzył czymś w jego głowę. Krzyknęłam na widok krwi. Damon był jednak starszy i jego ciało szybciej się regenerowało. Po chwili rana zabliźniła się, a on skoczył na Williama. Walczyli w niesamowicie szybkim tempie, ale przeciwnik mojego przyjaciela lepiej radził sobie podczas walki. Miał w końcu dłuższą praktykę.
Coś trzasnęło, a ja dopiero po chwili spostrzegłam, że Damon pochyla się nad zakrwawionym ciałem Willa. Jego noga była wygięta pod dziwnym kątem, a twarz zalana krwią, cieknącą z wielu ran na ciele.
- Mogło to inaczej wyglądać- wycharczał Damon, pochylając się nad Willem i ukazując kły.
Wtedy coś we mnie drgnęło. Złapałam leżącą najbliżej gałąź i podbiegłam do nich. Damon, zajęty grożeniem Williamowi nie zorientował się w sytuacji. Zbliżyłam się i z całej sił wetknęłam ostry kij w plecy napastnika. Nie miałam czasu zastanawiać się, gdzie leży serce. Modliłam się, abym w nie trafiła.
W ciągu sekundy, Damon obrócił się i pchnął mnie daleko do tyłu. Uderzyłam plecami i głową o drzewo, które pękło pod naporem mojego ciała. Jęknęłam. Krew poleciała mi po twarzy. Nie czułam swojego ciała. Świat rozmazywał mi się przed oczyma. Zobaczyłam jednak tyle, ile mi wystarczyło.
Will podniósł się z ziemi i wetknął dodatkową gałąź obok tej, której użyłam ja. Napastnik zajęty zbliżaniem się do mnie nie zauważył Williama. Pewnie miał nadzieję, że na jakiś czas wyłączył go z gry. Znieruchomiał, a szok i ból wykrzywiły jego twarz. Padł na ziemię i już nie wstał. Will błyskawicznie sprawdził jego puls i znalazł się przy mnie. Nadal krwawił, ale już nie tak mocno.
- Liz, zaraz wszystko będzie dobrze.
- Will, czy on...- zaczęłam.
- Liz, Damon już nic nam nie zrobi.
- To dobrze- uśmiechnęłam się sennie i przymknęłam oczy. Zaczęłam odpływać.
- Liz, nie zasypiaj. Proszę cię, nie zasypiaj. Jeszcze chwilę i będziesz mogła odpocząć- mówił, biorąc mnie w ramiona. Pocałował mnie szybko w usta i w wampirzym tempie zaczął biec w kierunku domu. Oboje wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec. Czekało nas starcie z Clarie. Ta myśl podziałała na mnie jak wiadro zimnej wody.
- Will- zaczęłam, a kiedy usłyszałam, że mój głos zabrzmiał jak jęk, powtórzyłam nieco pewniej.- Will. Czeka nas jeszcze starcie z Clarie. Ona od razu domyśli się, co stało się w lesie.
- Liz, Damon cię skrzywdził. Boję się myśleć, co stanie się, jeśli zaatakujemy Clarie.
- Nic mi nie będzie. Musimy to skończyć jeszcze dzisiaj.
- Liz...
- Will, wiem, że myślisz o tym samym. Więc choć raz posłuchaj mnie i skończmy to.
- Wiesz, że cię kocham?- zapytał znienacka, spoglądając mi w oczy.
- Will...- zaskoczył mnie, ale szybko się opanowałam.- Ja też cię kocham.
- Nieco inaczej wyobrażałem sobie okoliczności tego wyznania- zaśmiał się.
- Ja też...- uśmiechnęłam się i zebrałam siły. Po kilku sekundach dotarło do mnie, że nic poważniejszego mi się nie stało. Ból unieruchomił moją lewą nogę. Skórę miałam przeciętą w kilku miejscach. Krew spływała mi strużką po twarzy.
- Will...- zaczęłam, a po chwili wyciągnęłam rozcięte przedramię bliżej jego ust.
- Liz, ja... Nie mogę.
- Możesz. Jesteś ranny, zmęczony. Wypij...
- Nie chcę cię krzywdzić.
- To nie jest krzywda. Chcę pomóc.
Chłopak spojrzał na mnie ze smutkiem, a po chwili zatrzymał się na uboczu. Ułożył mnie na miękkiej trawie i upewnił się.
- Liz, wiesz, że nie musisz tego robić?
- Ale chcę.
Will pogładził mnie po policzku, a po chwili nachylił się i zatopił kły w żyle na szyi. Jęknęłam. Chłopak mógł złagodzić ból, który odczuwałam, ale był zbyt osłabiony. Starał się jednak, a ja próbowałam nie krzyczeć. Po chwili odsunął się ode mnie. Nadal był niezwykle blady, ale jego policzki nieco się zaróżowiły.
- Liz, kocham cię.
- Ja ciebie też- szepnęłam.
Chłopak podniósł mnie z ziemi i wznowił wędrówkę. Teraz mijała szybciej. Will nabrał sił i biegł o wiele szybciej. Chłodne powietrze cuciło mnie, a świadomość nadchodzącej walki nie pozwalała mi odpłynąć.
Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce. Will pocałował mnie i spytał.
- Nie ważne co się stanie, nie walcz. Uciekaj. Jeśli wygram, odnajdę cię.
- Nie zostawię cię.
- Liz, musisz. Jeśli coś by ci się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Zajmę się Clarie. Ty weź Sarah i Katherine i uciekajcie jak najdalej stąd.
- Will...- zaczęłam, ale widząc jego twarde spojrzenie, wyrażające mimo wszystko głębokie uczucie do mnie, przystałam na jego decyzję.
- Odnajdę cię- szepnął, otwierając drzwi. W wampirzym tempie znalazł się na piętrze i wpadł do pokoju Sarah. Wampirzyca przyjęła pozycję bojową i już chciała się rzucić na Willa, gdy zobaczyła jego pełne troski spojrzenie na mnie. Chłopak położył mnie na łóżku i rzucił.
- Uciekajcie. Zajmę się Clarie- jego spojrzenie wróciło na mnie.- Wrócę do ciebie, Liz.
Wypadł z pokoju, pozostawiając nas same. Sarah szybko otrząsnęła się z szoku i zapytała.
- Co się stało?! Jesteś cała we krwi... Will tak samo.
- Potem ci wszystko wyjaśnię. Obiecałam mu, że uciekniemy. Idź po Katherine.
Nie musiałam się powtarzać. Wampirzyca szybko przyprowadziła dziewczynę, która niemal zemdlała na mój widok. Szybko doprowadziłyśmy ją do porządku i zgodnie ze wskazówkami Willa, postanowiłyśmy uciec. Opuściłyśmy pokój i po cichu zeszłyśmy po schodach. Sarah upewniła się, że póki co jesteśmy bezpieczne i przebiegła przez korytarz, aby otworzyć drzwi na zewnątrz. Katherine, podtrzymując mnie, nadal trzęsła się ze strachu.
Sarah pomachała do nas ręką, abyśmy się pospieszyły, gdy nagle ściana oddzielająca salon od kuchni wybuchła. Z chmury gruzu i szczątek drewnianych mebli wypadł ranny William. Uderzył w ścianę, opadając na podłogę. Jęknęłam. Gdy mgła opadła, zobaczyłyśmy zakrwawioną Clarie. Na jej twarzy znajdował się mrożący krew w żyłach uśmiech. Jej oczy był pełne gniewu i furii. Szła w kierunku Willa, nie spodziewając się ataku ze strony ludzi. Nie byłam tym zdziwiona, sama byłam zaskoczona swoją reakcją. Gdy wyrwałam się z uścisku Katherine, dziewczyna nie zrozumiała co robię.
- Idź do Sarah.
- Ale...
- Idź!- krzyknęłam zniecierpliwiona i odwróciłam się od niej. Nie zważając na niemal uniemożliwiający mi poruszanie się ból nogi, zbliżyłam się do walczących, chwytając kawałek drewna. Drzazgi wbiły mi się w skórę, ale nie zwróciłam na to uwagi. Clarie zaśmiała się.
- Proszę, proszę, proszę... Oczy mnie chyba mylą. Marny człowiek stający w obronie wampira. Cóż to?
- On nie jest jednym z was- wysyczałam wściekle. Widząc, że Will lekko otworzył oczy, postanowiłam ciągnąć rozmowę. Chłopak spojrzał na mnie ze strachem, ale był zbyt ranny by się podnieść. Potrzebował jeszcze kilku minut, aby się zregenerować.- Nigdy nie był.
- Doprawdy? Przypomnij sobie, gdy Damon pił twoją krew. Patrzył na was, ale nic nie zrobił.
- Hmm... A ciekawe gdzie teraz jest twój przyjaciel. Och, zapomniałam. Will go zabił. Zamordował z zimną krwią. A ty nic nie zrobiłaś. Nie byłaś w stanie.
- Co takie dziecko jak ty może o tym wiedzieć?- warknęła i rzuciła się w moją stronę. Zdążyłam się uchylić, ale nie wystarczająco szybko. Zahaczyłam ramieniem o jej ciało i upadłam. Clarie kopnęła mnie w brzuch, łamiąc żebra. Złapała mnie za koszulkę i potrząsnęła moim obolałym ciałem. Zaczynałam mieć problemy z oddychaniem.
- Nadal sądzisz, że możesz wygrać, głupia smarkulo?- wymierzyła mi policzek.- W domu nie nauczono cię szacunku do starszych?- zamachnęła się, aby wymierzyć mi drugi cios, ale ktoś unieruchomił jej rękę. Tym kimś była Katherine. Zszokowana, nie byłam w stanie się ruszyć.
- Druga smarkula wyrusza na pomoc swojej przyjaciółeczce? Wolne żarty...- zakpiła, odpychając Kathy do tyłu. Dziewczyna uderzyła głową o ścianę i spadła na podłogę z hukiem. Jej głowa chwiała się przerażająco na szyi.
Ma skręcony kark. Nie żyje..., uświadomiłam sobie, widząc zadowoloną minę Clarie.
- Ciebie spotka o wiele gorszy los.
- Nie- usłyszałam stanowczy głos Willa.- Nie zrobisz jej krzywdy, Clarie. To koniec.
- Proszę, proszę... Książę się znalazł. A teraz co? Gdy ją zabiję, obudzisz swą księżniczkę pocałunkiem? - zakpiła, przykładając dłoń do mojej szyi. Sekundy dzielił mnie od śmierci. Próbowałam sobie przypomnieć jakąś modlitwę, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
W pewnej chwili odleciałam do tyłu. William zaatakował Clarie, odpychając ją w bok. Wampirzyca popchnęła mnie mocno. Leciałam w stronę gruzów kuchni, gdy chłopak pochwycił mnie i położył delikatnie na ziemi.
- W porządku?- zapytał.
Potaknęłam skinieniem głowy, a Will wrócił do Clarie. Przez chwilę walczyli, tworząc wirującą czarną plamę. Gdy wampirzyca objęła przewagę i odrzuciła Willa na bok, nie wytrzymałam. Podniosłam się z ziemi, powstrzymując mdłości i chwyciłam kawałek drewna. Podbiegłam do nich i wbiłam fragment szafki kuchennej w pierś kobiety. Wampirzyca odepchnęła mnie mocno do tyłu, a po chwili zamarła w miejscu i upadła na ziemię. Przebiłam jej lodowate serce, kończąc jej żywot.
Uderzyłam o szafę, rozbijając oszklone drzwiczki. Szkło posypało się na mnie, rozcinając moją skórę. Will niemal natychmiast pojawił się obok mnie. Wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy, ale instynkt zrobił swoje. Odsunęłam się niepewnie, nadziewając się na szkło wystające z drzwiczek szafki. Krzyknęłam z bólu, a widok krwi, lejącej się z mojego barku nie poprawił sytuacji. Łzy poleciały mi po policzkach, opadając czerwoną kaskadą na moją bluzkę.
- Cii... Liz, spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy. Już po wszystkim- mówił spokojnie Will. Patrzył na mnie czule, z troską i niepokojem wymalowanym na twarzy.
- Will...- chciałam coś powiedzieć, ale poczułam senność. Poziom adrenaliny opadł. Wyraźnie odczuwałam palący ból każdej części mojego ciała.
- Liz, nie zasypiaj. Proszę- mówił, biorąc mnie w ramiona i przechodząc przez korytarz. Ja jednak czułam się tak zmęczona, że nawet jego prośby nic nie zdziałały.
Moje powieki stały się niezwykle ciężkie. Opadły szybko, a ja zapadłam w głęboki sen. Nie czułam bólu, strachu, niepokoju. Odpłynęłam w błogim spokoju, w ciszy, a ostatnie co zapamiętałam, to niepokój na pięknej twarzy mojego przyjaciela.
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#20
Cytat:Mam jeszcze pytanie, gdzie dzieje się akcja?

Pozwolisz, że na to pytanie odpowiem w następnym fragmencie? Big Grin
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#21
Widzę, że bierzesz sobie do serca sugestie, jakie dają komentujący. Wink Duży plus dla ciebie. Mi osobiście nie podobają się imiona. Za mocno powiewa mi to "Pamiętnikami..." Wybacz, te imiona po prostu za mocno "wrośnięte" są w tamtą historię. Tak zapowiada się ciekawie. Trochę dziwi mnie to porywanie i późniejsze pozwalanie im na "teoretyczne" życie publiczne, jak w tym wypadku jest nim szkoła. Zobaczymy jak ci to dalej będzie szło. A. I nie zaczynaj wpisów w pamiętniku od "drogi pamiętniku", ok? Big Grin To trochę zalatuje podstawówką. Po prostu omijaj ten fragment. Jak już twoja bohaterka go prowadzi to nich pisze swoją historię bez tego typu ubarwień. Będzie znacznie lepiej. Wink

Ocena:

4/10

Czekam na dalszy rozwój.
Nie wszyscy mogą być aniołami, ale każdy może być człowiekiem.

Odpowiedz
#22
Siloe, dziękuję za komentarz.
Staram się brać wszelkie sugestie do serca. W końcu to forum jest po to, aby wyłapywać i poprawiać błędy ;-) Co do imion- nie chce ich zmieniać w trakcie wydarzeń, ale niedługo troche się pozmienia i nie będą już miały większego znaczenia.
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#23
Stukanie obcasów roznosiło się w całym holu. Brzdęk naczyń w sąsiednich pomieszczeniach informował o porze obiadowej. Czyjś oddech, zagłuszany co jakiś czas charakterystycznym dla szpitali piknięciem dochodził z mojej prawej. Nic nie wskazywało na to, abym była w niebezpieczeństwie, ale kilka miesięcy z wampirami nauczyło mnie ostrożności w każdej chwili. Powoli próbowałam rozeznać się w sytuacji, gdy nagle powróciły do mnie obrazy sprzed utraty przytomności- bezwładnie kiwająca się we wszystkie strony głowa Katherine, wykrzywiona w bólu twarz Damona, ostatnio cios Clarie, który zadała mi przed śmiercią...
Zatrzęsłam się, przygryzając wargi. Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę słabości. Gdy się uspokoiłam, uniosłam lekko powieki. Oślepiona światłem, przymknęłam je natychmiast. Po chwili spróbowałam raz jeszcze. Sukces!
Leżałam w jasnozielonej sali szpitalnej, przykryta śnieżnobiałą kołdrą. Maszyna, do której byłam podłączona, badała pracę mojego serca. Obok niej stały dwie kroplówki- jedna z jakimś przezroczystym płynem, a druga z krwią.
Próbowałam się poruszyć, ale niezwykle silny ból w żebrach oraz całe poobijane ciało mi to uniemożliwiły. Westchnęłam ciężko, a gdy zorientowałam się, że w pobliżu nie ma nikogo z mojej rodziny ani przyjaciół, zrobiło mi się smutno.
Zaraz... Przecież słyszałam, jak ktoś oddycha, pomyślałam.
W pewnej chwili drzwi pomieszczenia otworzyły się, wyrywając mnie z zamyślenia. W progu stanął na oko trzydziestoletni mężczyzna, przyodziany w szpitalny uniform. Na jego śniadej twarzy widniał kilkudniowy zarost. Brązowe oczy, przysłonięte lekko sterczącymi we wszystkie strony blond włosami patrzyły na mnie przyjaźnie.
- Dzień dobry, widzę, że już się obudziłaś- zauważył z uśmiechem.- Nazywam się George Grey i jestem twoim lekarzem prowadzącym. Za chwilę zrobimy ci badania, a póki co... Masz jakieś pytania?
Pokręciłam przecząco głową. Masa pytań cisnęła mi się na usta, ale nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Czułam, że zaraz się rozpłaczę. Wszędzie widziałam twarze Katherine, Clarie i Damona. W głowie dudniło mi od ich szeptów.
To nie tak miało wyglądać.
Ciebie spotka o wiele gorszy los.
Will go zabił. Zamordował z zimną krwią...

- Twój stan nie jest tak ciężki, jak początkowo się nam zdawało. Kilka złamanych żeber, skręcona kostka, lekko pęknięta kość lewej nogi, co nie wymaga nawet zakładania gipsu... Poza tym sporo zadrapań i siniaków. Niezłe obrażenia jak na drobną siedemnastolatkę. Co się stało?
Słowa lekarza podziałały na mnie jak wymierzony policzek. Przez chwilę zastanawiałam się nad ich sensem. Mój stan przecież był ciężki, a przynajmniej tak mi się zdawało, gdy Clarie mnie odepchnęła. Byłam bita, szarpana, duszona, a mój stan nie był poważny...
Nagle wpadłam w panikę. Co miałam odpowiedzieć na pytanie zadane przez Grey'a? Gdybym powiedziała mu prawdę, dostałabym bilet w jedną stronę do wariatkowa. Wzięłam głęboki oddech i wypaliłam.
- Potknęłam się i spadłam ze schodów. Próbując wstać, zrobiło mi się słabo i wpadłam na szklany stoliczek.
- Miałaś niezwykłe szczęście w nieszczęściu!- wykrzyknął tak, że rozbolała mnie głowa.- Mało kto przeżywa upadek ze schodów, a ty wyszłaś z tego praktycznie bez obrażeń!
Zaśmiałam się w myślach. No no, pan doktor chyba nigdy nie miał połamanych żeber.
Już chciałam powiedzieć coś niemiłego, i z pewnością niestosownego w kierunku lekarza, ale do pokoju wpadli moi przyjaciele- Michael, Zach, Vicky oraz Caroline. Mówili coś jeden przez drugiego. Będący świadkiem tej sceny Grey wycofał się powoli w stronę drzwi i opuścił pokój.
- Hej, hej, hej...- odezwałam się, a dziewczyny niemal rzuciły się na mnie, wymawiając raz po raz moje imię.
- A nam pozwolicie się przywitać z naszą przyjaciółką?- zaśmiał się Zach, kładąc nacisk na słowo naszą.
Caroline i Vicky odsunęły się, pozwalając Zachowi na uścisk ze mną.
- Dobrze, że już jesteś- szepnął mi do ucha.
Kilka minut później, gdy już opowiedziałam przyjaciołom w skrócie co się wydarzyło, w mojej głowie znów zadudniło.
Spójrz na ich wymęczone twarze. To przez ciebie są w takim stanie..., usłyszałam głos Clarie.
- A co się stało z Willem?- wypaliła Caroline. Nie opowiedziałam im o tym, co zaszło między mną a nim. Gdy to sobie uświadomiłam, dotarło do mnie, że Zach trzyma mnie za rękę. Niby to nie było nic takiego, ale poczułam się dziwnie.
- Po tym, jak pomógł mi się wydostać z ruin domu, nie widziałam go.
- Mam nadzieję, że skończy tak, jak Damon i Clarie. Jest takim potworem jak oni- powiedział Zach.- A to, że cię tutaj przywiózł nie jest dowodem, że się zmienił.
- Masz rację, nie jest- rozbrzmiał czyjś głos.
Wszyscy zwrócili głos w stronę drzwi niczym porażeni prądem. Trochę czasu zajęło mi rozpoznanie zniewalająco przystojnego szatyna, stojącego w progu. Will podszedł w naszą stronę i przytulił mnie mocno. Przyjaciele wlepili w niego zszokowane spojrzenia.
Czas dla mnie się zatrzymał. Wszystko to, co się działo, wyglądało jak w filmie 3D. Zach poderwał się z krzesła i rzucił na Willa. Ten zrobił unik, wykręcił mu nadgarstki i przycisnął do ściany. Zach próbował się wyszarpnąć, ale był niczym w porównaniu z wampirem.
- Zach, uspokój się. Wiem, że nawaliłem. Ale przez cały czas chroniłem Elise.
- Piłeś jej krew, podła marionetko w rękach szatana! Znęcałeś się nad nią! Ty gnoju, nigdy ci tego nie wybaczę!- wykrzyknął.
Nagle powietrze przeszył świst. Nikt nie zauważył jak blada dłoń Willa uderzyła w twarz Zacha z całą siłą.
Nie całą. Nie chce mu zrobić krzywdy, Liz. On musi się tylko opamiętać, rozbrzmiał w mojej głowie głos Willa. Przez chwilę nie mogłam pojąć jak to możliwe, ani co się dzieje. Zamknęłam oczy i wrzasnęłam, zanim zdążyłam pomyśleć.
- Do jasnej cholery przestańcie!
Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. Przed porwaniem rzadko kiedy przeklinałam. Ba... Wydawałam się zawsze spokojna. Jakby nic nie dało rady wytrącić mnie z równowagi. Ale teraz...
Jesteś słaba. Jesteś tak słaba, że niedługo nie wytrzymasz w swoim ciele. Zginiesz, już ja się o to zatroszczę, usłyszałam głos Clarie, która stała przede mną, potrząsając mnie za ramiona. Zakończę twój marny żywot tak, jak ty zakończyłaś mój. Umrzesz już wkrótce... Już wkrótce!
W pewnej chwili, w miejscu Clarie pojawił się Will. Chłopak patrzył na mnie spanikowany i zaniepokojony. Zach siedział skulony na ziemi, opierając się o ścianę. Michael, Caroline i Vicky pozostali na swoich miejscach, niezdolni do ruchu.
- Liz?
- Clarie tu jest. Chce mnie zabić...- szepnęłam. Will przytulił mnie do piersi, głaszcząc po głowie. Zapłakałam.- Ona chce mnie zabić...
- Liz, wszystko będzie dobrze. Clarie nic nie może ci zrobić.

-*--*-

Stałam... w nicości. Czerń otaczała mnie ze wszystkich stron. Porwisty wiatr, niosący ze sobą lodowate powietrze, szarpał mną we wszystkie strony.
- Panna Elizabeth Donovan, uczennica jednej ze szkół w San Francisco. Porwana przez wampiry, zakochana w jednym z nich. Czy coś pominęłam?- rozbrzmiał chłodny głos Clarie.
- Zostaw mnie w spokoju!
- Nie trzeba było wbijać mi kołka. Choć czekaj... Tak czy tak bym cię zabiła- zaśmiała się.
- Nie trzeba było mnie porywać!
- Będziesz martwa. Zabiję cię ja, albo twoja rozszarpana psychika. A póki co, trochę się tobą zabawię.
Z mroku wyłoniła się niezwykle zgrabna postać Clarie. Wampirzyca rzuciła się w moją stronę, a ja krzyknęłam.

-*--*-

Otworzyłam nagle oczy, rozglądając się panicznie na boki. Nie widziałam niczego. Próbowałam odszukać wzrokiem Clarie.
To był tylko sen, powtarzałam sobie w kółko. Tylko sen...
- Liz, już dobrze- mówił Will, głaszcząc mnie po głowie.- Wszystko już dobrze. Jesteś bezpieczna. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić.
- Ale... Alllle... Oooona jjjest tttu...- wyjąkałam.
- Liz, jesteś bezpieczna- przytulił mnie, a przez moje ciało przepłynęła fala ciepła.- Nic ci się nie stanie. Nie pozwolę na to. Jestem w stanie oddać za ciebie życie.
- Elise, wszyscy wpadliśmy w to bagno i razem z niego wyjdziemy. Nie jesteś sama i nigdy nie będziesz- powiedział Michael, wchodząc do pokoju. Za nim podążali Zach, Caroline i Vicky.
Poczułam się jak kilka miesięcy temu, które wydały mi się wiecznością. Moi przyjaciele i ja stanowiliśmy jedność. Znowu. Rozpłakałam się ze szczęścia, ale też natłoku innych emocji- przerażenia, niepokoju i wielu innych, których nie potrafiłam nazwać.
Will przytulił mnie ponownie, a przyjaciele zaraz poszli w jego ślady. Nie zważałam nawet na potężny ból w żebrach. Czułam tylko mocny uścisk najbliższych mi osób.
- Elizabeth Natalie Donovan!- rozwścieczony męski głos przeszył powietrze niczym bicz. Zatrzęsłam się. Przyjaciele odsunęli się trochę. A przecież już nigdy nie miałam usłyszeć tego głosu.
- Nathanie... Mi też miło cię widzieć- powiedziałam, próbując się opanować. Will wyczuł mój strach i ujął mnie za dłoń.
Nathan Black był moim ojczymem. Poślubił moją matkę kilka tygodni przed moim porwaniem. Był od niej młodszy o osiem lat, co przyprawiało mnie o mdłości. Trudnił się w wyciąganiu ludzi z więzienia, czyli innymi słowy- był prawnikiem.
- Nie kpij sobie. Twoja matka odchodziła od zmysłów! Nic nie chciała mi powiedzieć. Mówiła, że...
- Zamilcz- warknął Will, wytrącając Nathana z równowagi.- Jesteś tym, czym jesteś, więc powinieneś zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Kim ty jesteś, by mnie oceniać, dzieciaku?- rzekł i w niezwykle szybkim tempie złapał Willa za koszulę, przyciskając go do ściany. Wymierzył mu policzek.
- Jesteś tym, kto sprawił, że pańska pasierbica nadal żyje. Myślisz, że inne wampiry mają sumienie?- zaśmiał się.- To pokazuje jak marna jest wiedza na własny temat.
- Zranisz ją. Jak nie teraz, to później. To nadejdzie, a wtedy będę mógł cię zabić- wysyczał, rzucając Willa na ziemię. Spojrzał na mnie.- Jeśli jesteś wystarczająco mądra, nie powiesz swojej matce- rzekł na pożegnanie i opuścił salę.
- Elise...- zaczęła Vicky, ale jej nie słuchałam. Próbowałam podnieść się z łóżka i podejść do Willa.
- Lizzy, nic mi nie jest. Zaraz dojdę do siebie- szepnął.
- Elise, to był twój...- zaczął Michael.
- Tak, to był mój ojczym. Niestety.

-*--*-

Był wieczór. Przyjaciele wrócili do swoich domów, a Will wyszedł na polowanie. W ciągu ostatnich dni stracił dużo sił i częściej niż zwykle musiał się posilać. Kiedy wybiła godzina siódma, zadzwoniła moja komórka. Niemal zapomniałam, że ją mam. Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam powiadomienie, iż moja mama próbuje się do mnie dodzwonić. Nacisnęłam zielony klawisz i przytknęłam telefon do ucha.
- Mamo?
- Elise, jeny, bałam się, że już nigdy nie usłyszę twego głosu, kochanie. Jak się czujesz?
- Bywało lepiej... Mamo, gdzie jesteś?
- W Potrland, kochanie. Dopiero dzisiaj rano dowiedziałam się o tym, że jesteś w szpitalu. Kilka dni temu musiałam wyjechać. Inaczej szef wyrzuciłby mnie z pracy. Przepraszam. Ale powiedz mi, co się stało?
- Mamo, to nie jest rozmowa na telefon. Kiedy wrócisz?
- Za dwie godziny mam lot do San Francisco. Dzwonię z lotniska. Dotrę do ciebie około ósmej, dziewiątej rano.
- Dobrze. Wtedy pogadamy.
- Dobrze, kochanie. Do zobaczenia...
- Mamo!- powiedziałam, gdy odsuwała telefon od twarzy. Na szczęście mnie usłyszała.
- Tak?
- Kocham cię- powiedziałam coś, czego nie mówiłam przez ostatnie trzy lata, czyli od rozwodu rodziców.
- Elise, ja... Ja też cię kocham- powiedziała, a ja szybko się rozłączyłam.
Leżałam nieruchomo w łóżku, wpatrując się w dobrze oświetlony most Golden Gate, który aż zapierał dech w piersi. Po kilku minutach, wzięłam do ręki komórkę i zaczęłam przeglądać album aparatu. Zdjęcia zrobione latem, na początku roku szkolnego sprawiły, że na chwilę się uśmiechnęłam. Ten telefon dostałam na urodziny od przyjaciół, więc uwieczniałam nim każdą spędzoną z nimi chwilę.
Na kilku pierwszych zdjęciach byli Will, Zach i Michael w różnych śmiesznych pozach nad jeziorem. Jedna z fotografii uwieczniała moment, gdy chłopcy, przepychając się spadli z pomostu do jeziora. Stałam wtedy z dziewczynami zanurzona po kolana w wodzie. Śmiałyśmy się z nich tak, że brzuchy nas rozbolały, a oni niepostrzeżenie podpłynęli do nas i wciągnęli nas do wody.
Po chwili znalazłam zdjęcia z Halloween. Staliśmy grupą na podjeździe przed moim domem. Will i Zach podszywali się pod tajnych agentów. Michael przebrał się za chirurga, Vicky za pielęgniarkę, a ja i Caroline za wiedźmy. Zabawa toczyła się świetnie. Jak z resztą każda chwila spędzona w towarzystwie moich przyjaciół.
Po kilku minutach wspomnień odłożyłam telefon na stoliczek obok łóżka i przymknęłam oczy. Byłam na granicy snu, a rzeczywistości, gdy rozbudził mnie dźwięk nowej wiadomości. Była od mojego ojca.

Elise, słyszałem co się stało. Cieszę się, że już wszystko
z Tobą w porządku. Życzę Ci jak najszybszego powrotu do zdrowia.
Henry

Usunęłam wiadomość ze skrzynki odbiorczej i odłożyłam komórkę na miejsce. Mój ojciec zniknął zaraz po rozwodzie. Czasem kontaktował się ze mną, jednak nigdy nie mówił gdzie się znajduje i co robi. Gdy wysyłam sms’y, nie oczekiwał odpowiedzi.
Teraz byłam już spokojna. Moi przyjaciele trzymali się dobrze. Will może i nie żył z moim ojczymem w najlepszych układach, ale był bezpieczny. Moja matka właśnie wsiadała do samolotu, a ojciec pewnie załatwiał swoje sprawy. Wszystko było tak normalne, że aż bolało. Odzwyczaiłam się od tego, ale bardzo pragnęłam znów wbić się w normalny rytm życia.
Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie odlecieć w krainę snów.
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#24
Ze szpitala wypuszczono mnie kilka dni później. Nadal miałam kilka złamanych żeber, ale po długich obietnicach, że będę na siebie uważać, Grey w końcu się ugiął. Przyjaciele pomogli mi spakować swoje rzeczy, a mama podjechała pod sam szpital. Kiedy weszła do sali, w której leżałam, Caroline, Vicky, Michael i Zach jeszcze mi towarzyszyli.
- Dzień dobry, pani Dickens- powitali moją mamę.
- Witajcie- uśmiechnęła się.- Przepraszam, że przeszkodziłam. Myślałam, że mogę już zabrać do domu naszą kalekę- zaśmiała się.
Przyjaciele uściskali mnie na pożegnanie i opuścili salę. Mama pomogła mi wstać, wzięła moje rzeczy i razem opuściłyśmy sterylny budynek. Kiedy wyjeżdżałyśmy z parkingu, kątem oka dostrzegłam Willa, stojącego w cieniu dużego dębu przy głównym wejściu szpitala. Nie jechał ze mną tylko dlatego, iż moja mama była źle nastawiona do wampirów. Wiedziała o przemianie Willa oraz o tym, że mnie uratował, ale nie poruszała tego tematu. Wiedziałam, że prędzej czy później będziemy musiały o tym pogadać. Jednak póki co, odwlekanie tej rozmowy było dla mnie bardzo wygodne. Nikt nie wiedział o tym, co łączyło mnie z Williamem.
Mam nadzieję, że już tak bardzo nie boli. Wkrótce cię odwiedzę, dotarła do mnie jego telepatyczna wiadomość. Jedynym minusem tej komunikacji była możliwość nadania wiadomości tylko Willa. Sama nie mogłam nic mu przekazać. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi w jego stronę, i choć dzieliło nas kilkadziesiąt metrów, wiedziałam, iż zobaczył moją reakcję. Po chwili rozpłynął się w powietrzu.

-*--*-

Minęło południe, popołudnie i nastał wieczór. Leżałam na skórzanej kanapie w salonie, oglądając jakąś komedię. Słońce chyliło się ku zachodowi, a bezchmurne niebo przybierało purpurowej barwy. Z kuchni wydobywał się odgłos gotowanej wody. Ot, normalny dzień wolny, gdyby nie połamane żebra.
Stale otrzymywałam nowe wiadomości od przyjaciół. Bardzo chcieli odwiedzić mnie jeszcze dzisiaj, ale nie pozwoliłam im na to. Byłam bardzo zmęczona. Moją jedyną towarzyszką była mama. Nathan wyjechał do Portland w interesach, więc miałyśmy cały dom dla siebie.
- Proszę, twoja herbata- powiedziała mama, podając mi kubek.
- Dzięki.
- Co oglądasz?- zapytała, siadając na fotelu obok.
- Jakąś komedię- odrzekłam, słysząc dźwięk kolejnej przychodzącej wiadomości.
- Nie dają ci spokoju, co?- zaśmiała się.
- Mhm...- bąknęłam, czytając kolejnego sms'a. Tym razem był od Willa.

Hej. Mogę wpaść? Wink


- Mamo, czy Will mógłby wpaść na chwilkę?
- Will?- jęknęła.
- Tak.
- Lizzy... Ja wiem, że on cię uratował, ale to nie zmienia stanu rzeczy. On nie jest jednym z nas. Krzywdził cię...
- Mamo, Will nie jest taki, jak oni. Nie skrzywdził mnie. Stale mi pomagał- irytowałam się.
- Zrozum mnie, nie chodzi mi o to, że to Will. Po prostu boję się o ciebie. Boję się, że znowu ktoś się skrzywdzi i raz jeszcze będziesz musiała przez to wszystko przechodzić.
- Will był i jest moim przyjacielem. Kto jak kto, ale on na pewno mnie nie skrzywdzi.
- Skoro tak mówisz... Dobrze. Ale proszę, nie za długo. Nie ufam mu.
- Dzięki.
Szybko wystukałam krótką odpowiedź na klawiaturze.

Jasne.


- Miałabym jeszcze jedną prośbę. Pomogłabyś mi dojść na górę?- zapytałam. Mogłam się poruszać, ale bałam się, że nie podołam pokonaniu drogi na piętro.
- Oczywiście.

-*--*-

Pół godziny później, siedziałam w pozycji półleżącej na fotelu w rogu mojej sypialni. W dłoniach trzymałam książkę, którą czytałam kilka dni przed moim porwaniem. Próbowałam sobie przypomnieć o czym była, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Odłożyłam ją na stolik, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Muszę się przywitać z twoją mamą. Wolałbym, aby mi zaufała, przekazał mi Will. Cierpliwie czekałam kilka minut, aż Maya Dickens zakończyła przesłuchanie i pozwoliła wampirowi wejść na górę. Nie wiedziałam, czy mój przyjaciel nadal jest na parterze, czy wchodzi po schodach. Jako wampir poruszał się bezszelestnie.
Po kilku minutach oczekiwania, drzwi pokoju otworzył się, a w progu zobaczyłam przepiękną twarz Williama. Jego cudowny uśmiech uderzył mi do głowy, a opadające delikatnie na oczy kruczoczarne włosy zaparły mi dech w piersi.
- Hej, jak się czujesz?- zapytał, zamykając drzwi i zajmując miejsce na łóżku.
- Hej, dobrze. Nadal trochę bolą mnie żebra, ale poza tym w porządku. A ty?
- Dobrze. Odzyskałem siły.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Chciałam coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
- Liz... Mógłbym sprawić, że twoje kości się zrosną. Chciałem zrobić to już dawno, ale w szpitalu szybko odkryliby, co się stało i mielibyśmy kłopoty.
- Will, ja chyba nie mogę cię o to prosić...
- Liz, to żaden problem- powiedział, podchodząc do mnie.- Chcę ci pomóc.
Wampir uniósł lekko mój podbródek i szepnął.
- Powiedz tylko, czy mogę to zrobić.
Pokiwałam delikatnie głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Byłam onieśmielona zaistniałą sytuacją. Will odsunął się trochę i zaczął przechadzać po pokoju. Stanął przy komodzie, na której stały zdjęcia z wakacji. Gdy zobaczył siebie na jednym z nich, zasmucił się. Szybko odzyskał panowanie nad sobą i zwrócił się do mnie.
- Jest tylko jeden haczyk, a mianowicie proces leczenia, który raczej ci się nie spodoba.
- To znaczy?- zapytałam zaciekawiona.- Nie może to chyba wyglądać aż tak źle...
- Musiałabyś wypić trochę mojej krwi...- utkwił we mnie zatroskane spojrzenie.- Naprawdę niewiele...
- Oh...- jęknęłam zaskoczona.- Jaa... Nie wiem. Boję się- spuściłam wzrok, nie mogąc spojrzeć mu w oczy.- Sądziłam, że wypicie krwi wampira prowadzi do przemiany.
- Do uleczenia nie potrzeba wiele krwi, zaledwie kilka kropli. Gdybyś wypiła za dużo, to fakt, przemieniłabyś się.
- Muszę to przemyśleć- szepnęłam po chwili.
Wampir natychmiast znalazł się przy mnie. Złapał moją twarz w obie dłonie i przyciągnął do siebie, całując. Przez jakiś czas tkwiliśmy w uścisku, spoglądając sobie w oczy. Will bawił się kosmykiem moich kruczoczarnych włosów, a po chwili szepnął tak cicho, że ledwo usłyszałam jego słowa, choć znajdowałam się tuż obok.
- Nie chcę, żebyś cierpiała. Zależy mi na tobie. Chcę abyś była szczęśliwa.
Zarumieniłam się. Takiego wyznania w końcu nie słyszy się na co dzień.
Chciałam, aby Will uleczył moje żebra, jednak obraz mnie pijącej czyjąś krew wcale mnie nie zachęcał. Chyba nie byłam jeszcze zdolna podjąć decyzji.
- Daj mi trochę czasu. Muszę pomyśleć...
- Dam ci tyle czasu, ile zapragniesz.

-**-***-**-

Właściwie nie wiem od czego zacząć... Ech, głupie rozpoczęcie. Dobra, jeszcze raz. Ostatnio dużo się działo. Nie wiem od czego zacząć... Ach, to brzmi tak samo -.- Ok, więc pominę wstęp. Szum w mojej głowie nie pozwala mi skleić porządnego zdania. Zbyt dużo się ostatnio działo. Połamane żebra coraz mocniej dają mi się we znaki. Proszki przeciwbólowe nie są w stanie uśmierzyć bólu, który ogarnia moje ciało. Lekarz uprzedzał mnie, że złamane kości dokuczają. Mówił, że ból może się okazać nie do zniesienia i powinnam zostać w szpitalu. Jednak żadna siła nie była w stanie utrzymać mnie w szpitalu. Nie wytrzymałabym kolejnej doby w tym jasnym pomieszczeniu.
No ale przejdźmy do konkretów... Will zaproponował mi pomoc. Chce uleczyć moje połamane żebra. haczyk tkwi w tym, że musiałabym wypić jego krew, aby proces się ukończył. Gdy mi to zaproponował, zamarłam. Nie wiem co mam zrobić. Wypicie krwi wydaje mi się takie... Dzikie. Jednak coś wewnątrz mnie krzyczy, abym się zgodziła.

Odkładając pamiętnik na stolik, pochwyciłam pilota do telewizora. Miałam ochotę na jakiś film akcji. Niestety wszędzie leciały romansy, od których mnie mdliło. Po kilku minutach żmudnych poszukiwań, nacisnęłam wyłącznik i z westchnięciem wyciągnęłam się na kanapie. Jęknęłam, czując ból żeber.
- Elise, wszystko w porządku?- zawołała moja mama ze swojego gabinetu.
- Tak!- odkrzyknęłam.
- To dobrze- mruknęła, tonąc w świecie ogłoszeń, maili i ludzi, z którymi nie miała ochoty rozmawiać.
Przymknęłam oczy i, sama nie wiem kiedy, zasnęłam.


The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#25
Przerzuciłam +- całość, uważniej fragmenty w kolejnych postach.

Lexis - świat ,który tworzysz - budujesz go w słowach jest beznadziejnie płaski, bezbarwny, bez zapachów i kształtów. W ogóle - nie da się go wyobrazić, skoro tworzysz go w języku opisowo-szkolnym (pomijam błędy i sformułowania, które są komiczne logicznie)
Właściwie tu nic nie ma - są postaci, które się poruszają w mniej lub bardziej skoordynowany sposób i to dostrzega narrator.

Żeby pójść z pisaniem Lexis - powinnaś zacząć czytać. Dużo i dobrej literatury. Czytać z zaangażowaniem i analityczni - podglądnij, jak wygląda literackie zdanie, jak pisarze konstruują wiedzę o świecie.

W tym stanie w jakim jest twoja powieść - mam nadzieję, że przynajmniej sprawiało ci frajdę pisanie. Jako literatura - to katastrofa (nie żeby koniec świata, ale... )
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#26
Rozumiem. Mam nadzieję, że już w niedalekiej przyszłości wyeliminuję wszelkie błędy, a moje opisy będą pozwalały na wyobrażenie sobie sytuacji.
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości