Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Sekta
#1
Moje nowe opo. Czasy podam potem, kiedy będzie mały zastój fabuły. Mam nadzieję, że się spodoba, kolejny rozdział będzie jutro

Rozdział I

Nad Paryżem jaśniały świecące gwiazdy. Na ulicach jednak był wieczorny ruch, restauracje arystokratów były przepełnione, a w biedniejszych dzielnicach szumiał gwar plebejskiej zabawy. Paryż wygląda pięknie o tej porze - pomyślał Robert de Gauntre idąc wgłąb uliczki. Niedaleko prychnął płoszony kot i pomknął w ciemność nocy. Szlachcic splunął i ruszył dalej. Miał się dzisiaj spotkać z bardzo ważną osobą. Nierzadko ma się okazję poznać posła Wielkiego Zakonu Krzyżackiego.
W uliczce zahulał wiatr. Robert opatulił się mocniej płaszczem. Jesień nadchodziła wielkimi krokami, a on nie ma ani chwili spokoju! Jednak dzięki temu spotkaniu mógł w końcu przybliżyć się do końca sprawy.
Idąc ciemnymi uliczkami i zaułkami rozmyślał nad wydarzeniami kilku ostatnich tygodni. Na dworze króla zamordowano człowieka. I to nie byle kogo, a samego sekretarza królewskiego. Jako królewski śledczy musiał się zając tą sprawą. Na początku wydawało się to zwykłym zabójstwem, nasłano mordercę, z powodu licznych długów arystokraty o których wiedział cały dwór. Jednak sprawa nie była tak banalna jak się z początku wydawało. W tajnej skrytce sekretarza, Robert znalazł kilka dokumentów, które wskazywały na powiązania z dziwną grupą o nazwie Wąż. Gdy tylko się o tym dowiedział, złożył raport zwierzchnikowi. Ten, jako bojaźliwy głupiec od razu wezwał inkwizytorów, którzy od tego czasu ciągle przeszkadzali Robertowi w pracy. Jedynie najstarszy z nich, Jerome, mógł się na coś przydać. Był małomówny, ale czasami de Gauntrowi wydawało się, że Jerome wie dużo więcej niż on sam. Jednak to nie on naprowadził go na ten trop. Przeszukując inkwizytorskie archiwa, do których dano mu dostęp, znalazł wzmiankę o nazwie נחש, co w przełożeniu z hebrajskiego znaczyło Wąż. Natychmiast natrafił, na dziwne wzmianki, o tej sekcie, która rzekomo czciła bożka o imieniu Krute. Ostatni członkowie sekty zostali jednak wymordowani ponad 20 lat temu. Jednak dzięki pomocy Świątyni, zdołał odkryć kogoś kto wiedział więcej o tej sekcie. Brata Klausa von Jermungda. Jednego z bardziej wpływowych braci Zakonu.
Robert stal przed drzwiami małego domku. To tutaj miał się spotkać ze swoim informatorem. Odetchnął głęboko i jednym ruchem otworzył skrzypiące drzwi.

Rozdział II

Drzwi skrzypnęły przerażająco. Robert wymruczał pod nosem przekleństwa w stronę nieszczęsnych cieśli i wszedł do pomieszczenia. Rozejrzał się i stwierdził, że nie ma się co rozglądać, bo i tak nic nie widać. Nie zamykając drzwi zaczął iść przed siebie macając ściany dokoła. W końcu natrafił na to czego szukał. Lampa oliwna była zakurzona i stara. De Gauntre zakręcił dwa razy kluczem, bez skutku.
Cholera – mruknął
W środku lampy było pusto i nie było ani krztyny oliwy. Szlachcic przeklął swoje nieszczęście i powrócił do wyjścia. Zamknął drzwi i zaczął iść po omacku wzdłuż ściany. Nie zdążył zrobić kilku kroków, gdy nagle ktoś złapał go za kaftan i podniósł do góry jakby był nic nie warzącym piórkiem.
Przez głowę śledczego przeszła masa myśli, jednak wiedział, że tylko jedna jest prawidłowa.
-Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Widzę że nawet sam królewski śledczy, dupoliz i psi syn do nas zawitał – usłyszał gruby męski głos. Dopiero teraz uświadomił sobie, że w powietrzu unosi się smród świeżych ryb. Widocznie był tak zajęty szukaniem lampy, że nawet nie zauważył jawnej oznaki zasadzki.
Dyskretnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie widać było zupełnie nic, jednak w tle czarnej czeluści, można było rozpoznać pięć ludzkich kształtów. Nie wiadomo było, czy byli uzbrojeni, jednak co do tego, nikt nie powinien mieć wątpliwości w takiej sytuacji.
De Gauntre szarpnął się rozpaczliwie. Bez skutku. Ktoś trzymał go w żelaznym uścisku. Wiedział, że jeśli to zwykłe zbiry, to może się wymknąć swoim oprawcom, jednak ci tutaj nie wydawali się być bandytami.
-Czego tu szukasz, miejski psie? - zapytał się facet który go złapał, chuchając Robertowi na kark. Nawet z takiej perspektywy dało się czuć ostry zapach zgniłych jaj.
-Puśćcie mnie. Czego ode mnie chcecie? - powiedział chłodno śledczy
-To my tu zadajemy pytania synku. I to my się ciebie pytamy, co ty tutaj robisz?
Cholera. Jakim cudem dowiedzieli się o tym tajnym spotkaniu? - myślał energicznie Robert. Muszę blefować. Nie mam innego wyjścia. - pomyślał.
-Przybyłem tu, aby spotkać się z narzeczoną, jej ojciec... on... - przerwał bo domyślił się jaką gafę strzelił mówiąc coś takiego. Przecież oni wiedzą, że jestem królewskim urzędnikiem!
Mięśnie zbira wyraźnie się napięły.
-Bierzesz nas za idiotów? - wychuchał Robertowi w kark – Za kretynów?! - ryknął – Dalej! Zabierajcie go, mam dość pieprzenia tych głupot. Fuller chciał go widzieć więc niech on sam się nim zajmuje.
Teraz! - krzyknął w myślach Robert. Jednym ruchem barku uwolnił się od zmniejszonego uścisku bandyty i kropnął go w zęby. Zdumiony zbir padł do tyłu, waląc się na wszelkie sprzęty, drewno, stare lampy oliwne i wszelkie gówno jakie tam jeszcze leżało. Na ten znak wszyscy rzucili się na śledczego. Jednak w ciemnościach jeden pechowiec wylądował głową w gołębim gównie. Cała reszta jakby widząc w ciemnościach rzuciła się za uciekającym urzędnikiem.
Robert rzucił się przed siebie. Jednak on tez miał pecha i wyrżnął pokaźnego orła, szczęśliwie wyłamując drzwi z zawiasów i wydostając się na zewnątrz. Szybko pozbierał się i pobiegł w boczną uliczkę. Nie uszło to uwagi jego oprawcom, którzy rzucili się za nim w pościg. Śledczy ponownie skręcił, trafił na jedną z większych ulic, nie mógł jednak dopuścić do tego, żeby w sprawę zamieszała się straż, sam musiałby się wtedy tłumaczyć, dlaczego chodził tak późno po mieście. Ponadto jego anonimowość w mieście zostałaby podważona i nie mógłby już spokojnie prowadzić śledztwa.
Spokojnie! Ha, gówno prawda! - krzyknął z myślach i przeskoczył barierkę dzielącą kolejne aleje. Za sobą czuł oddechy zbliżających się zbirów. Zaraza! Robert wypadł na kolejną uliczkę. Pod ścianami stało kilku żebraków, którzy rozmawiali o czymś energicznie. De Gauntre wpadł pomiędzy nich i popchnął ku pościgowi. Na moment bandyci ustali, jednak za moment ponownie ruszyli za Robertem.
Co robić? Co robić?!
Nagle zauważył drabinę, która prowadziła najwyraźniej na dach wysokiego domostwa. Bez namysłu wskoczył na nią i niemal biegiem pokonywał kolejne szczeble. Tymczasem pościg był już pod drabiną. W ciemnościach śledczy rozpoznał tego, któremu pięścią złamał nos i który właśnie w tej chwili podniósł pokaźny kamień z ziemi i rzucił nim celując w Roberta. Na jego szczęście kamień nie dosięgnął celu. Jednak zamiast ścigać go, jeden ze zbirów chwycił oburącz drabinę i szarpnął mocno do siebie. Robert zachwiał się tracąc równowagę. Zbir szarpnął po raz drugi i drabina z hukiem odczepiła się od ściany. De Gauntre w ostatniej chwili chwycił się gzymsu, uderzając całym ciałem o mur. Z dołu słyszał gniewne krzyki. Ktoś znowu chwycił kamień. Robert nie miał wyboru, musiał się wspinać. Całą siłą mięśni podciągnął się łapiąc kolejną wyrwę w murze. Ciężko oddychając mało nie rozprostował palców. Obok niego zaczęły uderzać kamienie. Usłyszał także, że bandyci z powrotem przysuwają drabinę do ściany. Całą swoją siłą woli skoncentrował się i nadludzkimi siłami podciągnął się po raz drugi i przewiesił się do przodu łapiąc krawędź dachu. Wspomagając się nogami wlazł w końcu na dach i odetchnął głęboko. Chwilę wytchnienia przerwało szuranie drabiny, która widocznie została już przystawiona z powrotem. Robert obrócił się i niewiele myśląc pchnął drabinę w bok. Dwóch ścigających runęło z krzykiem w dół. Nagle coś uderzyło go w ramię, aż padł na, pokryty dziwnym materiałem którego nie znał nazwy, dach. Jęknął i podniósł się, trzymając się za ramię. Kamień którym dostał miał jakieś dziesięć cali średnicy i spiczasty koniec. Z obszytej niebieską nicią kurtki spływała strużkami krew.
Robert nie miał jednak czasu na namysły. Słysząc pokrzykujących z dołu porywaczy, wstał i rzucił się do ucieczki. Biegł po dachach niczym stwór z bajek którymi matki straszą swoje dzieci. Przed sobą miał kolejne dachy, a po bokach piękny widok na tętniący ciągle życiem Paryż.
Nagle zauważył małe okienko na pobliskim dachu. Prędko pobiegł tam i wśliznął się do otworu. Jednak okazało się, że pod okienkiem kryje się dziura wiodąca na sam dół szopy. Robert krzycząc wpadł w kupę siana, z której z piskiem wyskoczyły szczury.
Oddychając głęboko rozejrzał się dokoła. Było ciemno, ale blask księżyca wpadał przez małe okienko i oświetlał część szopy. Nad sobą słyszał dudniące kroki jego oprawców. Na chwilę wstrzymał oddech, ale gdy odkrył że pościg minął go nic nie zauważając wypuścił powietrze z płuc.
I zasnął.


Rozdział III

W kominku wesoło trzaskał ogień. Płomienie smagały drwa i kamienne ściany piecyka, dając zbawcze ciepło. Pokój był ładnie urządzony. Czerwony, miękki dywan rozciągał się na całe pomieszczenie, na ścianach wisiało wiele obrazów. Meble z drogocennego drewna przykryte były serwetami, na których stały świeczniki. Na regałach z książkami wprawne oko rozpoznałoby oryginalne wydania wielu europejskich mistrzów.
Przy kominku, na wielkim fotelu siedział bogato ubrany mężczyzna. Niebieski szlafrok dopełniał barwy jego lodowatych oczu. Osmagana wiatrem twarz, nie wyrażała żadnych uczuć. Mężczyzna podrapał się po ogolonej starannie brodzie. W pomieszczeniu rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Wejść – mruknął
Do sali wszedł średniego wzrostu mężczyzna. Twarz oświetlały mu płomienie z kominka, przez co dało się zauważyć, że ma złamany nos. Arystokrata nie wstając z fotela odezwał się wysokim, spokojnym głosem.
- Jakie wieści mi przynosisz Leunfeldzie?
Jego rozmówca zdjął czapkę i zmełł ją w dłoniach. Nastała chwila ciszy. W końcu mężczyzna przełknął głośno ślinę i próbując przybrać jak najspokojniejszy ton głosu zaczął.
- Panie, tak jak nam kazałeś, zastawiliśmy się na niego w miejscu spotkania, ale...
- Przejdź od razu do rzeczy – przerwał mu błękitnooki
Mężczyzna spiął się jeszcze bardziej. Widać, że miał za sobą ciężką noc i jedyne o czym marzył, to miękkie łóżko. Które przy odrobinie szczęścia mógł jeszcze parę razy w życiu zobaczyć.
- Wyrwał się nam i uciekł. Straciliśmy go z pola widzenia gdy uciekł na dach - wypowiedział jednym tchem
- Nie szukaliście go? - odparł arystokrata
- Szukaliśmy panie, ale na nic się to zdało. Przepadł jak kamień w wodę.
Ponownie zapadła niezręczna cisza. Leunfeld chciał się odezwać, ale strach odebrał mu mowę. Tak wiele mu o nim mówiono, o szczodrości, hojnej zapłacie, i nader surowej karze za niesubordynację. Teraz stał przed nim niczym dziecko, które za dużo nabroiło i oczekiwał nieuniknionej kary. W końcu mężczyzna w szlafroku odezwał się.
- A co z zakonnikiem?
- Z-Zakonnikiem? N-nie było go. Zastawiliśmy się godzinę przed spotkaniem, a i tak nikt tam nie przyszedł.
- Może was zauważył i postanowił nie ryzykować? - dociekał
- N-nie wiem szlachetny panie. Ale nie sądzę, żeby ktoś nas zauważył. A nawet jeśli, to nie zwrócił na nas większej uwagi.
- Nie wiedziałem, że masz oczy dokoła głowy Leunfeldzie - odpowiedział chłodno arystokrata
- To niezbędne w naszym fachu, panie - wypalił nader odważnie Leunfeld
Na ustach siedzącego zagościł nikły uśmieszek, ale tylko po to, aby za chwilę zniknąć.
- Nie spisałeś się Leunfeldzie. Cóż mam teraz z tobą począć?
- Panie...
- Nie wiem, czy dać ci ostatnią szansę, czy cię po prostu zabić - powiedział otwarcie - Skąd mam mieć pewność, że nie zawiedziesz mnie za kolejnym razem? Kolejny raz, może być dla nas zgubny mój drogi, a ani ty, ani ja tego nie chcemy. Cóż mam więc z tobą począć?
- Panie, daj mi jeszcze jedną szansę. Następnym razem nie zawiodę.
- Słyszałem to już wiele razy i to do wojowników znacznie przewyższających ciebie, Leunfeldzie. Dlatego nie wiem, czy mam ci zaufać. - mężczyzna po raz pierwszy zwrócił się przodem do rozmówcy. - Chociaż, rzeczywiście, chyba dam cię tę ostatnią szansę. Idź się umyć. Istotnie, nie chciałbym mieć na dywanie śmierdzącego rybami i potem trupa.
Leunfeld skłonił się i wyszedł. Po chwili arystokrata wstał i podszedł do regału z książkami. Przez chwilę błądził palcami po księgach, aż w końcu natrafił na tę, którą szukał. Jednym ruchem wyjął ją i otworzył na wybranej stronie.
- Itaque terra aduro - powiedział cicho mężczyzna - I świat spłonie.

Rozdział IV

- Kurwa - przeklął siarczyście Robert de Gauntre wygrzebując się ze sterty słomy. Siano było wszędzie, w koszuli, w spodniach w czapce. Nawet w gaciach. Niesamowite jak jedna noc w sianie może zepsuć człowiekowi humor i tak już nietęgi. Poprzedniej nocy mało nie stracił życia, a teraz po nocy przespanej w stogu siana musiał na własnych nogach wracać do domu.
Robert wstał rozglądając się dokoła. Przez okienko w suficie wpływało światło. Słońce wynurzyło się zza horyzontu już dawno, po głosach dobiegających z zewnątrz można było rozpoznać, że rzemieślnicy, kupcy i kuglarze śpieszą do pracy.
Zapewne zaraz wkroczy tu jakiś cholerny wsiur - pomyślał śledczy - Muszę się stąd zmyć.
Urzędnik podszedł do wrót szopy i pchnął je. Bez skutku. Były zaryglowane od zewnątrz.
- Niech to - mruknął pod nosem spoglądając w stronę okienka - To chyba będzie jedyne wyjście
Robert podszedł do sterty złożonych symetrycznie kloców siana i przyjrzał im się uważnie. Przy odrobinie szczęścia mógł bez szwanku wejść na górę. Trzymając się tej myśli jak ostatniej belki ratunku, zaczął wspinaczkę. Kilka pierwszych klocków przeszło paroma susami, potem było gorzej. Najwyraźniej gospodarz niezbyt dba o to, jak siano będzie ułożone wyżej, wystarczyło mu to, że na dole jest schludnie. Ślizgając się i co raz upadając Robert dostał się w końcu do kwadratowego okienka. Zachwycając się świeżym powietrzem podszedł do drabiny, która o dziwo została z powrotem przystawiona do muru i zszedł na dół.
Był w dzielnicy biedoty. Aby dostać się do dzielnicy pałacowej, musiał przejść przez pół Paryża. Śledczy zrobił skwaszoną minę i już miał zacząć mozolną wędrówkę, gdy nagle w trzewiach odezwał się burkoltiwy dźwięk. Żołądek domagał się natychmiastowej porcji posiłku.
- Chyba po raz kolejny nie mam wyboru. Gdzieś tu musi być jakaś gospoda. - powiedział sam do siebie - Posilę się i przy okazji - Robert wytarł nos o rękaw kurtki - zasięgnę języka.


***********
W karczmie było duszno i śmierdziało potem, rybami i nie mytym od co najmniej pół roku ciałem. Do tego dochodził zapach kociego gówna i świeżej gnojówki. Wszystko to, dawało mieszankę wybuchową, od której Robert o mało nie rzygnął, gdy tylko przestąpił próg lokalu. Okazało się, że jedzenie podają tu mdłe jak podeszwa buta, a piwo tak ciepłe, że można było w nim gotować zupę. Jednak musiał się tym zadowolić. Po wczorajszej nocy, nie dość, że wyczerpany i głodny musiał coś zjeść, to na dodatek upodobnił się do wszelkiej maści lumpów okupujących tę gospodę.
Jednak nie było to całkiem takie złe. Raczej działało na jego korzyść. Wyskrobując resztki gulaszu z miski, przysłuchiwał się pijackiej rozmowie przy kolejnym stoliku.
- No, panowie - Beek! - Wczoraj tak mi zapieprzało coś po suficie, że aż baba się rozdarła! Mówię wam, to musiało być jakoweś diabelstwo czy inna kurwia bestia, czegoś takiego to dawno nawet tutaj nie było. - wrzeszczał okrągły mężczyzna który wyglądał na rolnika
- Święta racja! - odpowiedział mu pryszczaty facet o jajowatej głowie - Pieprzony Dumbas i jego cholerni siepacze! To pewnie ich sprawka, gonili pewnie jakowąś dziewkę, która im uciekła gdy sobie pochędożyć chcieli! Pieprzony dziadyga!
Odpowiedział mu chór popierających go głosów z sąsiednich stolików.
- A właśnie, że nie panie Lawou - odezwał się z końca stolika młodzik, mający co najwyżej osiemnaście wiosen - To nie był Dumbas. Widziałem wczoraj, jak wracałem od ojca z warsztatu, jak dziwny jegomość się tutaj kręcił. Skręcił w boczną uliczkę, i tyle żem go widział. Ale co ciekawsze, przed nim wkroczył tu jeszcze jeden podejrzany typ, o posturze niby niedźwiedzia! Wielki jak dąb, a wejrzenie miał niby diabeł! - zarzekał się młodzik
- Aaach, ty młody jesteś Gilbert i głupoty pieprzysz. Przywidziało ci się i tyle - odparł na to jajowaty
- Przyrzekam, że prawdę mówię! - krzyczał Gilbert - I jeszcze widziałem, jak ten wielki tędy przełaził, że w blasku księżyca na jego opończe zaświeciła się jakaś błyskotka. Nie wiedział ja co to, czy może jakaś broszka czy znak, nie wiem. Ale na tym kawałku metalu, widniała złota pieść! Jak Boga kocham!
W całej karczmie rozbrzmiały śmiechy i rechoty, a Gilbert nadal powoływał się na swą miłość do Boga, aż mu uszy poczerwieniały.
Niczego więcej już się tu nie dowiem- pomyślał Robert zostawiając na stoliku monetę i chyłkiem wymykając się z gospody.


Rozdział V

W komiku wesoło trzaskał ogień. Przez wielkie okna bez firan wpadały słoneczne promienie. Na podłodze leżało kilka wilczych i niedźwiedzich skór, a na ścianie wisiał szeroki miecz w pochwie. Robert de Gauntre wyglądał przez wielkie okno rozmyślając. Wszystko, czego się teraz dowiedział nie miało sensu. Na początku myślał, że wzmianka o sekcie Węża i ich bóstwie poprowadzi go prosto do celu. Jednak tak nie było. Krzyżacki poseł nie stawił się na spotkanie. A niemożliwe było, żeby już wcześniej wiedział o pułapce. Chyba, że sam by ją zorganizował. Ale nie miał na to dowodów. Ponadto, tajemniczy ścigający. Wyglądali na zwykłych obwiesiów, ale to co usłyszał w karczmie odmieniło jego zdanie. Grawerunek złotej pięści. Śledczy był pewny, że gdzieś kiedyś już o tym słyszał, ale nie mógł sobie tego przypomnieć. I do tego to co było na początku, czyli tajemnicze morderstwo sekretarza królewskiego - Jeana Gerinda Foudeu. Zabójstwo i wszystkie poszlaki nie miały głębszego sensu. Teraz nie miał żadnego pomysłu na to, jak dalej prowadzić śledztwo. Pozostało tylko czekać na cud.
Robert spojrzał w dół. Na dziedzińcu kłóciły się dwie służki. Najwyraźniej o pranie. Stojący nieopodal strażnicy nic sobie z tego nie robili. Po dłuższej chwili spór został zażegnany i służki rozeszły się. Nagle na plac wpadła zdyszana dziewczyna z kartką papieru w ręce. Tuż za nią z sąsiedniej komnaty wpadł mężczyzna w białym stroju. Pchnął kobietę i złapał ją za włosy wykrzykując, jaką to jest wszeteczną kurwą. Strażnicy natychmiast doskoczyli do niego i łapiąc go za ręce obezwładnili go. Mężczyzna zaczął krzyczeć i strażnicy momentalnie go puścili przepraszając jegomościa. Kobieta leżała na trawie nie ruszając się. Nawet z tej odległości widać było, że zemdlała.
Robert natychmiast wypadł z pokoju i szybko zbiegając po spiralnych schodach nakładał na ramiona płaszcz. Po chwili był już na dole. Już wiedział kim jest ów napastnik. Hrabia de Mounde. Przyjechał ze swoim orszakiem obmówić „ważna sprawy państwoweh z królem Ludwikiem XIV. Śledczy powoli podszedł do wrzeszczącego arystokraty i położył mu rękę na ramieniu.
- Cóż to się stało, panie de Mounde? - zapytał spokojnie
Hrabia gwałtownie się odwrócił z zamiarem uderzenia pięścią w twarz śledczego, ale widząc Roberta natychmiast się uspokoił.
- Cóż się stało? Ta kobieta to złodziejka! Widziałem jak wychodziła z zabezpieczonej komnaty świętej pamięci pana de Fodeu, trzymając w dłoniach tę oto kartkę! - wielmoża zaświstał kartką papieru.
- Panie de Mounde. Na tej kartce nic nie ma - odrzekł mu Robert
Hrabia spojrzał na kartkę. Istotnie, nie było na niej nic, ani z jednej ani z drugiej strony. Była czysta. Zdumiony de Mounde co rusz otwierał i zamykał usta nie mogąc wykrztusić ani słowa.
- Panie de Mounde - kontynuował śledczy - niech pan mi odda tę kartkę. Jak wszyscy wiemy niedawno na dworze popełniono morderstwo, więc każdy jest podejrzany.
- Sugeruje pan coś, panie Robercie? - zapytał podchwytliwie hrabia
- Nic a nic. Jednak to może być dowód rzeczowy.
- Pusta kartka? - parsknął wielmoża
- Nie pana w tym głowa, czy pusta czy nie pusta - odparł zgryźliwie Robert
De Mounde podniósł wyniośle głowę i spojrzał Robertowi prosto w oczy.
- Oby się pan nie przeliczył, panie de Gaunte - rzekł hrabia zwężając oczy w malutkie szparki.
Śledczy przez chwilę patrzył jak wielmoża odchodzi, a potem zwrócił się do otępiałych strażników.
- Kim jest ta dziewczyna?
- To Maria. Służąca samego króla... Tak jakby. - odparł strażnik
- Aha. Czyli nałożnica. Zanieście tę dziewczynę do jej komnaty. Gdy się obudzi zawołajcie mnie, muszę jej zadać kilka pytań.

Rozdział VI

Do zaciemnionego pokoju wkroczył mężczyzna w czarnym obcisłym stroju. Do pasa miał przytroczony szeroki, obusieczny miecz. Zrazu było widać, że twarz, chociaż zakryta czarnym kapeluszem z piórkiem, była oszpecona przez głęboką bliznę. Długie, czarne włosy spływały przybyszowi po plecach.
Mężczyzna rozejrzał się po pokoju. Na środku stał wielki fotel, na którym grzejąc się przed kominkiem siedział mężczyzna, opatulony w szlafrok. Jego zimne, niebieskie oczy, niemal przeszywały na wskroś i gasiły ogień z piecyka.
- Czego ode mnie chciałeś, panie? - zaczął przybysz
Mężczyzna w szlafroku nie odpowiadał. Dopiero po dłuższej chwili odparł.
- Wezwałem cię, ponieważ mam dla ciebie kolejne zlecenie.
- Kogo tym razem mam pozbawić życia? - zapytał bez wahania mężczyzna
- Roberta de Gauntre, królewskiego śledczego - odparł
- Gdzie się teraz znajduje?
- Na dworze królewskim. Wie zbyt wiele, chociaż ciągle nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Oczywiście - mówiąc to mężczyzna skierował swe kroki ku drzwiom
- Jeszcze jedno Arsusie.
- Tak, panie? - odrzekł Arsus nie odwracając się
- Przed zabójstwem, będziesz się musiał skontaktować z Leunfeldem. Aktualnie również przebywa na dworze.
- Wybacz mi, panie, ale czy muszę?
- Tak, Arsusie. Musisz.

Rozdział VII

Pierś kobiety poruszała się wolno i równo. Oddech był ustabilizowany. Jednak jeszcze się nie obudziła. Robert zaczynał się już niecierpliwić. Minęły dwie godziny od ataku hrabiego na kurtyzanę, która nadal leżała nieprzytomna. Nie dało się również zignorować urody królewskiej nałożnicy. De Gauntre nie mógł się powstrzymać od ukradkowych spojrzeń na głęboko wycięty dekolt Marii. Robert westchnął. Nie miał czasu na kobiety. Ani teraz ani nigdy wcześniej. Jako zaufany człowiek króla, był ciągle zabiegany, ciągle zajęty. Ale musiał to kontynuować... Przecież zapłacił za to tak wysoką cenę...
Maria poruszyła się i kryjąc oczy przed słonecznym blaskiem wstała opierając się o framugę łóżka. Natychmiast zauważyła przyglądającego się jej bacznie Roberta.
- Nareszcie się obudziłaś - rzekł - Czekam tu już ponad dwie godziny
- Kim jesteś - zapytała nieco trwożliwie Maria - Zaraz, nie odpowiadaj - powiedziała gdy Robert tylko otworzył usta - Jesteś przecież Robert de Gauntre, królewski śledczy. Czego ode mnie chcesz?
Śledczy wyjął z wewnętrznej kieszeni pustą kartkę papieru, którą zabrał z rąk omdlałej dziewczyny. Na ten widok Maria jakby wszystko sobie przypomniała i spojrzała spłoszonym wzrokiem na Roberta.
- Jesteś już bezpieczna, de Mounde już cię nie ściga - ubiegł ją szlachcic
- Dziękuję... - wyszeptała nałożnica
- Wybacz, że nie wdam się z tobą w miłą pogawędkę, co niechybnie bym uczynił, ale może innym razem - odparł natychmiast śledczy - Jak wiesz, zajmuję się sprawą tajemniczych zabójstw, a ty zdajesz się być związana z morderstwem świętej pamięci sekretarza. Może nie bezpośrednio - dodał po chwili
- Ja? Jestem przecież prostą dziewczyną, skromną wychowanką królewskiego dworu...
- Oszczędźmy sobie gierek słownych. Wiem, że ukradłaś ten... dokument z komnaty pana Fodeu. Do których wstęp został zabroniony. Wytłumacz mi to proszę. - na ostatnie słowo śledczy nacisnął wyjątkowo mocno, demonstrując że „proszę” znaczy tyle co „karzę”. Dziewczyna spuściła głowę.
- Tak, zabrałam to stamtąd. - rzekła łamiącym się głosem - I to nie jest zwykła kartka papieru... Popatrz.
Dziewczyna wzięła kartkę papieru i uniosła nad zapaloną świecą. I nagle stała się rzecz niebywała. Na kartce zaczęły pojawiać się słowa. Niewyraźne, ledwo widoczne bazgroły przybierały postać całych wyrazów. Po dłuższej chwili Maria oddała zdumionemu śledczemu nieco nadpaloną kartkę.
- Czytaj - powiedziała

Drogi Jean'ie

Wybacz, że bez stosownego powitania cię informuję, jednak pisząc te słowa, wiem, że są to moje ostatnie chwile. Pamiętasz, jak kilka miesięcy temu, rozmawialiśmy o tej dziwnej sekcie? Tym bractwie? Ha, mówiłeś, że to nieszkodliwi głupcy! Patrz teraz jak się rozprzestrzeniają! Tylko patrzeć, jak wyjdą ze swoich śmierdzących kryjówek! Piekielna herezja! Ale mam ci też coś innego do powiedzenia, przyjacielu mój. Oni wiedzą. Wiedzą, że jesteśmy im bardziej przeciwni niż Kościół. Ja będę pierwszy. Strzeż się! Strzeż się przyjacielu i chociaż ty, nie daj się zabić!

Robert odłożył kartkę.
- Kim jesteś?
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#2
Za mało by ocenić. Aczkolwiek, zapowiada się ciekawie.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#3
Faktycznie zbyt mało żeby oceniać. Gdy doszedłem do węża po hebrajsku i do tej sekty to już mi się spodobało. Bardzo lubię takie opki i w ogóle filmy tego typu. Dlatego szybko pisz następny rozdział.
Matis221, proud to be a member of Forum Inkaustus since Nov 2009.
Odpowiedz
#4
Ciekawy klimacik... Paryż "wyrwany" z filmu Vidocq, "wrzucony do garnka" z Zakonem Krzyżackim i "przyprawiony szczyptą" Inkwizycji...
WUNSZPUNSZ!
Z zaciekawieniem czekam na efekt, bo zapowiada się całkiem całkiem.

EDIT: Do rozdziału drugiego:
Tak, jak wcześniej pisałem, klimacik super! Ciemność, mrok i kryjące się w nim niezidentyfikowane postaci... A wszystko w aurze TAJEMNICY.
Dla mnie, cukierek!
Choć nie uniknąłeś kilku powtórzeń (ale to sprawa ściśle techniczna) i jednej niekonsekwencji: zbir został kopnięty w twarz, a jego nos pękł od uderzenia pięścią?
Daję 8,9/10.
Dam pełną 9-tkę, jak się zdecydujesz, czym mu nochala przetrącił .
Czekamy na ciąg dalszy!
EDIT: Do trzeciego rozdziału:
Malbert, ocena jest krótka: dychę łapiesz i tyle! No cóż, nie jestem kimś kim nie jestem... To opowiadanko specjalnie do mnie od początku trafia z uwagi na klimat, jaki z sobą niesie... Gdy czytałem pierwszy rozdział, to myślałem, żeby porównać do Poe'a, ale bym zbłądził... Masz 10/10, pod warunkiem, że następne będą w klimatach jak od 1 do 3. Niby się zmienił ten klimat, ale jednak, w nawet najczarniejszych snach, są jasne chwile... Tak trzymaj! Super, super, super opowiadanie! A skoro już sędzią jestem, to przy najbliższym konkursie, będę je kwalifikował do miana forumowego bestsellera razem z Lestka Incydentem. Gdybym wcześniej wiedział, że będę mógł TAK dobrze tu poczytać, to skorzystał bym wcześniej z Mirrond'a zaproszenia. Powtórzę się, ale po lekturze powyższego opowiadanka, narzuca mi się jedno słowo: CUKIEREK!
A najmocniej wykoleił mnie powód darowania życia: żal gostkowi dywan rybami zasmrodzić... Przemocarne.
PS
Dzisiaj w TVN będzie film, do którego Twój opis Paryża i klimacik porównywałem po rozdziale pierwszym: Vidocq. Polecam wszystkim, którzy jeszcze nie oglądali, oraz tym, którzy oglądali. Wyjeb*ście klimatyczny!
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#5
Jest kolejny rozdział
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#6
Eh, chociaż nie znam się na ocenianiu opek... to ocenie. Opko ciekawe, klimatyczne.... 9/10.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#7
Jest już trzeci rozdział. Tym razem z innej perspektywy. Miłego czytania
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#8
Na podstawie tych rozdziałów mogę śmiało napisać 10/10 - naprawdę dobrze poprowadzone, z ciekawymi opisami, wciągającą, lekko zalatującą Danem Brownem, fabułę. No i jeżeli chodzi o zgodność realiów i historii czy też bardziej mitów i domysłów - to naprawdę świetnie ^^
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#9
I kolejny rozdział już jest Fabuła powolutku się rozkręca, aczkolwiek nasz śledczy nie dowiaduje się zbyt wiele
Miłego czytania
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#10
Koniec z EDIT'ami.
Komentarz do 4-tego rosdziału.
Nic się nie zmieniło, jeżeli o moją ocenę idzie, ale mam jedno, drobne zastrzężenie.
Cytat:W karczmie było duszno i śmierdziało potem, rybami i nie mytym od co najmniej pół roku ciałem.
Troszeczkę mało składne to zdanie Ci wyszło. Ja bym je podzielił na dwa choćby tak: "W karczmie było duszno. Śmierdziało rybami, potem i nie mytym od co najmniej pół roku ciałem." Lepiej by w uchu brzęczało.
A teraz już nie zastrzeżenie, a sugestia: znajdź w necie jakąś historyczną mapę Paryża. Przyda Ci się do tego opowiadanka. Prawdziwe nazwy np.: dzielnic urealniły by tę historię, bo miast pisać "dzielnica biedoty" wstawisz np.: Temple, i efekt będzie znacznie ciekawszy, umiejscowi akcję w konkretnym miejscu oraz -jak sądzę- pozwoli czytelnikowi lepiej poczuć klimacik.
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#11
Cytat:
Nad Paryżem jaśniały świecące gwiazdy


Żeby zniechęcić już w pierwszym zdaniu, to trzeba się postarać. A tak naprawdę: Jak jaśniały, to po co świecące? Brzmi to bezsensownie.

Ale potem było już coraz lepiej. Nie uniknąłeś kilku błędów, niemniej jednak nie były one rażące. Sama fabuła ciekawa. Nie wiadomo, co będzie w następnej linijce, że już nie wpomnę o rozdziale. Ładnie utkałeś otocczkę tajemniczości dokoła historii, co powoduje chęć dalszego czytania. Co do realistyczności - dawno nie zdołałem się tak wczuć w lekturę - dobre książki znaleźć niełatwo, a czasu niewiele.


Na zakończenie powiem, że to jedno z lepszych opowiadań, jakie czytałem, więc czekam na kolejne rozdziały i liczę, że ta historia nie zakończy się zbyt szybko.

Ocena - 9+/10
"Sic transit gloria mundi." - "Tak przemija chwała świata."
Odpowiedz
#12
Wiedziałem, że w końcu jakiś wierszokleta się przyczepi do tego xD No, ale jest już V rozdział, tym razem nieco krótszy. Nadal mało wiemy, jednak... Już coś jest. Kolejny rozdzial będzie prawdopodobnie dzisiaj
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#13
Malbert napisał:
Wiedziałem, że w końcu jakiś wierszokleta się przyczepi do tego xD



Ciężki jest los krytyka - poety...


A odnośnie V rozdziału - Coraz ciekawiej. Ta pusta kartka zmusza do myślenia. Ale raczej nie zdołam odgadnąć, gdzie prowadzisz tę historię. Robi się coraz ciekawiej, mam nawet wrażenie, jakbyś wprowadzał nowy wątek. Cóż - nie przebiję się przez twoje myśli. V rozdział napisany bardzo dobrze, zasługuje więc na ocenę 10/10.
"Sic transit gloria mundi." - "Tak przemija chwała świata."
Odpowiedz
#14
Są dwa nowe rozdziały. Krótkie, racja, ale wprowadzają trochę fabuły. Czytajcie, oceniajcie i komentujcie
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#15
Odnośnie rozdziału 7:
Malbert, wiesz, co mnie najbardziej w Twoim opowiadaniu wkurza? Ano to, że zawsze kończysz jak już porządnie czytelnika zaciekawisz i jak wydaje mu się, że już już się czegoś dowie...
Jak zwykle 10/10.
EDIT:
Malbert, a co się z dalszym ciągiem stało? Qrde, jak ja nie lubię czekać...
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości