Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Samael
#1
Witam,

chciałbym udostępnić Wam pierwszy rozdział projektu, który trochę już się rozbudował, a do którego warto zebrać opinie fanów fantastyki - w końcu pisze się zawsze dla ludzi, nie dla siebie. Za konstruktywne uwagi i rady z góry dziękuje, a w razie gdyby ktoś chciał zapoznać się z gotową kontynuacją pracy, zobowiązuję się dostarczyć mailowo bądź poprzez forum. Mam nadzieję, że nie zmęczę nikogo moją prośbą.

PS. po wklejeniu akapity są obecne, ale po udostępnieniu znikają, za co przepraszam.


Rozdział 1
Wisielec


Ocknął się w komorze chłopskiej chaty. Wisiał pionowo na sznurze, zaś jego nagie stopy obejmował wysoki ogień, rzucający dokoła snopy ruchliwych cieni. Żywcem palona skóra skwierczała nieprzyjemnym dźwiękiem. Jej kawałki co chwilę spadały w płomienie z głośnym sykiem, a spod nich natychmiast wyłaniała się zupełnie nowa tkanka. Za otwartymi okiennicami rozpościerała się czarna noc. Z jej gęstwiny dobywały się męskie głosy: dyskusja brzmiała wyraźnie, choć była przyciszona, prawie że wyszeptana. Zgromadzeni na podwórzu mężczyźni unikali wypowiadania imienia swego więźnia – choć na własne oczy widzieli, jak zamiera w nim oddech, bali się go panicznie. Jego ciało zachowało cudowną zdolność regeneracji, przez co nie mogli rozsądzić, czy faktycznie jest on martwy, czy też demoniczne siły utrzymują go przy życiu mimo braku bicia serca.
Wiszący nad ogniem młodzieniec z początku nie mógł przypomnieć sobie wydarzeń, które zaprowadziły go tej drastycznej sytuacji. Ból był porażający, ale on przyjmował go ze spokojem. Spojrzał w mrok ponad sobą. Dłonie przebili mu żelaznym trzpieniem i obwiązali grubym łańcuchem. Poczwórnie pleciona lina utrzymywała ciężar ciała na belce płatwy i wyglądało na to, że nie urwie się pod naporem żadnej siły.
— Te ludzkie wszy bawiły się tobą dobre kilka godzin — ozwał się skrzekliwy głos z ciemnego kąta. — Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby komuś udało się schwytać demona.
— Jestem człowiekiem, wstrętny pomiocie — warknął Samael, a głos z ciemności zaniósł się sykliwym śmiechem.
— Mnie nie oszukasz. Jesteśmy tacy sami.
— Nie jesteśmy tacy sami. — Samael uniósł wysoko głowę, zaś srebrna otoczka wokół jego czarnych tęczówek zaświeciła niczym księżyc. — Pokaż się i zdradź mi swoje imię — rozkazał zmienionym głosem.
Demon zaczął pluć i rzęzić, walczyć z niewidzialną mocą zaklęcia, ale to było ponad jego siły. Coś złapało go za kark niczym żelazne kleszcze i brutalnie cisnęło w obręb światła. Teraz Samael ujrzał pokraczną istotę, która nie rzucała cienia. Małą, szpetną bestyjkę z długimi ramionami oraz nieproporcjonalnie krępym tułowiem. Poruszała się nisko przy ziemi, a jej pomarszczona twarz przywodziła na myśl brzydkie niemowlę z rozumnym spojrzeniem wielkich oczu.
— Pilarumpkijas — zaskrzeczała posłusznie kreaturka. — Diablik złośliwości i gruźlicy. — Po tym wyznaniu demon zaczął dyszeć, jakby odebrano mu wszelkie fizyczne siły. W jego czarnych ślepiach odbijał się blask ognia oraz cień przerażenia. Wisząca nad nim figura ludzka przytłoczyła go bardziej niż starożytny Ołtarz Beliala, przed którym na twarz padały wszystkie ziemskie demony. Z podobną istotą nie spotkał się przez ponad sześćset lat swej podłej egzystencji – czuć od niej było zapach demona, człowieka oraz anioła. To nie mieściło się w małej diabelskiej główce.
Diablik najchętniej uciekłby z podkulonym ogonem jak najdalej od tego miejsca, ale nie mógł przezwyciężyć trzymającej go za gardło mocy.
— Gdzie ja jestem? — zapytał groźnie Samael.
— W gospodarstwie chłopskiej rodziny bez nazwiska — wyrecytował demon wbrew własnej woli — pięćdziesiąt trzy truchty na południe od Jeziora Moren, czterysta galopów od granicy z Ułtanem, na skraju Lasu Niedźwiedziego, zaraz przy Długiej Polanie należącej do etnarchy Pavona del Tutti.
— Gdzie są ludzie z tego gospodarstwa?
— Ciało kmiecia Barto leży w tamtym kącie, mój panie. Został przebity mieczem, kiedy stanął w obronie swojej rodziny. — Diablik mówił z głową przyklejoną do klepiska, a jego małe ciałko drżało z przerażenia. — Jego dwaj synowie zostali posiekani tuż przed chatą. Żona była szpetna, więc dla zabawy powiesili ją na gałęzi i pokłuli włóczniami. Córka dyszy jeszcze, ale obeszli się z nią bardzo okrutnie, więc raczej nie dożyje jutra.
— Kim są te psy, co mnie tu uwięziły?
— Wybacz nędznej istocie, mój panie, ale nie potrafię dać na to odpowiedzi. Mieszkam w tej chacie przez niecałe dwa księżyce, przez który to czas męczyłem uczciwie starszego chłopca kaszlem oraz ropą, ale wczorajszego wieczora przybyli tu ci mężowie i rozpruli go bardzo dokładnie. Widziałem, jak wloką cię, mój wielki panie, nieprzytomnego, ale nie zdawałem sobie sprawy, z jak potężnym księciem mam do czynienia. Inaczej zrobiłbym wszystko, co w mojej sile, żeby cię oswobodzić. Niestety, jestem bardzo słabym demonem, marnym i plugawym, który niegodny jest służenia tobie. Gdybyś tylko przyzwał moce ciemniejsze niż ja...
— Ilu ich jest?
— Ośmiu słabo uzbrojonych piechurów i jeden kawalerzysta, mój panie. Czekają na oddział z dowódcą, który ma się tutaj zjawić o świcie.
Samael zamilkł i opuścił brodę na błyszczącą od potu pierś.
— Czy mogę odejść, mój panie? — zapytał trwożnie diablik, czując, jak przywalająca do ziemi siła zostawia go w spokoju.
— Rób, co chcesz — rzekł Samael i pogrążył się w półśnie.
Oswobodzony diablik pospiesznie usunął się w cień, ale nie uciekł, tylko w najwyższym napięciu obserwował wiszącego na sznurze człowieka. Czarna czupryna młodzieńca trwała w bezruchu, nogi jakby w rezygnacji poddały się słabnącym językom ognia; w rzeczywistości duch jego był silny, wręcz pulsował gniewem i pragnieniem zemsty.
Jakiś czas później do chaty weszło trzech uzbrojonych mężczyzn. Dwóch z nich pozostało przy wejściu z wyciągniętymi przed siebie grotami włóczni, trzeci ze wstrzymanym oddechem zbliżał się do Samaela. Kiedy spostrzegł, że więzień nie zdradza oznak życia, śmielej postąpił naprzód. Podniósł z ziemi trzy bierwiona i dorzucił je do ogniska. Z fascynacją oglądał wciąż odnawiającą się tkankę na sczerniałych stopach młodzieńca i nie mógł się temu nadziwić.
— Bogowie go musieli przekląć — szepnął, zbliżając twarz do płomieni.
Był to krok samobójczy. Z pozoru martwe nogi chwyciły go nagle za szyję, po czym rozległo się głośne chrupnięcie. Głowa mężczyzny zawisła na piersi jak na skórzanym pasku. Stojących przy wejściu żołnierzy zamurowało. Gdy wreszcie odzyskali czucie w członkach, zawołali na alarm i rzucili się do ucieczki. Przed tym jeden z nich cisnął na oślep włócznią – ta przecięła wzorowo przestrzeń i wbiła się w brzuch Samaela.
Samael stęknął z bólu i zahuśtał się na linie. Grot trafił prosto w wątrobę – do ogniska z sykiem nakapało obficie krwi. Po chwili jednak krew przestała płynąć, mimo iż włócznia nadal tkwiła głęboko w ciele i sterczała teraz na dwa metry w przód.
Samael dyszał ciężko, lecz pomimo bólu rozsadzającego trzewia napawał się słodkim smakiem zemsty. Siedzący w kącie demon zaniósł się skrzekliwym śmiechem. Do rana nikt już nie odważył się przekroczyć progu chaty; żołnierze rozstawili wartę i modlili się w duchu, żeby bogowie oszczędzili ich życia do przyjazdu dowódcy.
Zaraz po jutrzence na podwórzu zadudniło od końskich kopyt. Spory oddział jazdy zatrzymał się w gospodarstwie, gdzie wycieńczeni nocnym czuwaniem żołdacy padali z nóg i do nóg. Obecność Ariela Mertyna, byłego rycerza południowej armii, teraz samozwańczego dowódcy „Powołanych”, krzepiła w nich serca i dawała nadzieję, że nie skończą jako ofiary legendarnego Samaela.
Imię to podawano z ust do ust od podnóża Gór Szarych, przez wszystkie miasta Wielkiej Równiny, aż do portów Zachodniego Kontynentu. Snuto przy tym niestworzone opowieści na granicy mitów oraz bajek, jakoby Samael w pojedynkę rozgromił armię uzurpatora Dorela Avante, a także zniszczył Twierdzę Mistyków, choć te historyczne wydarzenia dzieliło od siebie ponad pół wieku. Podobno nie mógł go zranić żaden miecz ani strzała. Jedni opowiadali, że spłodził go sam Belial, inni zaś głosili, iż Samael należy do starożytnej rasy tytanów, która wymarła na długo przed narodzinami rodu ludzkiego. Jednak nie każdy ze słuchaczy dawał tym rewelacjom wiarę. Do takich właśnie zaliczał się Ariel Mertyn. Kiedy posłyszał, że jego ludzie zabili rzekomego Anioła Śmierci, rzucił wszystkie sprawy bieżące i co koń wskoczył ruszył na południe, aby sławetne zjawisko ujrzeć na własne oczy.
— Prowadźcie — rozkazał roztrzęsionym żołdakom, którzy zaczęli mu skomleć coś bez ładu oraz składu. Szedł, ściągając rękawice i z niesmakiem obserwując martwe ciała dwóch chłopców, które leżały pod płotem, dziobane przez liczne ptactwo. Gdy znalazł się we wnętrzu chaty, zastany tam obraz na moment zamroził w nim bicie serca.
W lewym kącie izby pośród plamy zakrzepłej krwi leżał półnagi trup gospodarza. Dokoła walały się rozbite sprzęty i zwoje tkackich materiałów. Pośrodku, na zwęglonym już palenisku, zalegało do połowy strawione przez ogień truchło żołnierza. Nad tym wszystkim wisiał nagi mężczyzna z włócznią wbitą obok pępka oraz groźnymi piorunami w oczach. Samael patrzył na przybyszów z góry, natomiast ci truchleli niczym zające – wszyscy prócz dowódcy, który zamiast strachu czuł niepochamowaną fascynację.
— Tak wygląda martwy demon? — zapytał ze złością, po czym zbliżył się do Samaela. Chwycił drzewiec sterczącej z jego ciała włóczni i pociągnął zań zdecydowanym ruchem. Z głębokiej rany popłynęła struga krwi. Mertyn z zapartym tchem śledził, jak rozcięta skóra zasklepia się sama z siebie, nie pozostawiając śladu po grocie. — Doskonałe — stwierdził z błyskami w oczach. — Doskonałe… Zaprawdę jesteś bardziej bogiem niż człowiekiem.
Samael uśmiechał się pod nosem i milczał. Z odległego kąta doszedł go głos diablika:
— Panie, dlaczego ich wszystkich nie zniszczysz? Mógłbyś spalić ich nędzne ciała za pomocą jednego słowa. Zdmuchnąć ich z powierzchni ziemi jednym poruszeniem palca. Dlaczego nie przyzwiesz piekielnych bestii? Pozwolisz, żeby te niegodne istoty traktowały cię w taki sposób?
Samael nie słuchał podszeptów kreatury. Nie zamierzał korzystać z pomocy sił, którymi gardził. Ponad wszystko był człowiekiem, a żadnemu człowiekowi nie godzi się wzywać na pomoc demonów.
Mertyn bez cienia obawy zbliżył się do Samaela i przejechał palcem po miejscu, z którego przed chwilą wyrwał grot włóczni.
— Czujesz ból? — zapytał, unosząc spojrzenie w górę. — Milczysz? Nie dziwię ci się. Moi ludzie nie potraktowali cię honorowo. Przyznam, że trochę ich poniosło. Ale ty z pewnością na takie błahostki nie zwracasz uwagi. W końcu jesteś czymś więcej niż oni. Prawda? — Brak jakiegokolwiek responsu powoli wyprowadzał Mertyna z równowagi. — Ale ja jeszcze się nie przedstawiłem — rzekł, zmieniając ton wypowiedzi. — Ariel Mertyn, do usług. Zapewne o mnie słyszałeś. Nie mam dobrej opinii wśród ludu, to prawda, ale nikt też nie odbierze mi sławy najgroźniejszego wojownika w dominium. I powiem ci jedno: mimo całej tej sytuacji ja wcale nie zamierzam szukać z tobą zwady. Co więcej – uważam, że powinniśmy połączyć nasze siły.
— Dlaczego sądzisz, że cokolwiek dla mnie znaczysz? — prychnął Samael.
— Słyszałem o tobie wiele opowieści — ożywił się Mertyn — i wiem, że wojna to twój żywioł. Demon, który pozostawia za sobą morze trupów. Istny drapieżnik na polu bitwy. Nieśmiertelny wojownik. Polityczny awanturnik i zręczny uwodziciel.
— To ostatnie raczej nie wychodzi mi na dobre — stwierdził z westchnieniem Samael.
— Tak, to nawet zabawne — zaśmiał się Mertyn. — Niepokonany Anioł Śmierci daje się podejść zwykłej kurtyzanie. Bałem się, że ilość trucizny, jaką w ciebie wpoiła, faktycznie okaże się zabójcza, ale najwyraźniej opowieści o tobie się nie myliły. Ty naprawdę jesteś nieśmiertelny. Ciekawe, czy przeżyjesz ścięcie głowy...
— Chcesz to sprawdzić?
— Nigdy bym nie śmiał. Jesteś zbyt cenny na takie eksperymenty. W kilku większych miastach oferują za ciebie do miliona zeni. To prawdziwy majątek jak za jedno istnienie.
— Doprawdy? Więc zamierzasz mnie sprzedać?
— Nie powiem – kusząca to wizja, ale ja przede wszystkim myślę o wojnie. Co prawda za takie pieniądze mógłbym porządnie uzbroić tę moją nędzną zbieraninę, ale ty, mój przyjacielu, jesteś wart o wiele więcej niż cała armia. Sama twoja obecność na polu bitwy może przesądzić o jej rezultacie.
Samael zmarszczył brew.
— Ty naprawdę wierzysz, że pozyskasz mnie dla tej marnej wojenki? — zakpił. — Przecież to jakiś żart.
Mertyn poczerwieniał ze złości.
— Tym żartem zaprowadzę kres nobilatowi! Te sługusy obcego mocarstwa, potomkowie zwykłych kramarzy i zdrajców nie mają prawa nami rządzić! Trzeba przywrócić władzę prawdziwego rycerstwa! Tego chcę dokonać!
— Winszuję pewności siebie.
Mertyn spojrzał na Samaela groźnie, ale wnet się opamiętał i złagodniał na posiekanej bliznami twarzy.
— Po co zarzucać się pustymi słowami? — zapytał z gestem otwierających się dłoni. — Możesz przecież stanąć u mego boku na polu bitwy i na własne oczy przekonać się, co Ariel Mertyn jest wart.
— Wisząc tak, raczej nie stanę — zauważył Samael.
Mertyn ze śmiechem zawahał palcem.
— Chętnie bym cię uwolnił, ale wtedy mogę stracić życie — wyjaśnił. — Potrzebuję przysięgi, że mnie nie zabijesz.
— Co oferujesz w zamian? — odbił chytrze Samael.
Mertyn cofnął się do swoich ludzi, po czym jednego z nich złapał za pas i z niedźwiedzią siłą rzucił pod nogi Samaela. Wyciągnął miecz i zanim klęczący człowiek zdołał otrząsnąć się z szoku, płynnym ruchem rozorał mu gardło. Trup wyciągnął się na klepisku w drganiach, zaś spod jego głowy wezbrała czarna kałuża krwi. Na zebranych wkoło żołnierzy padł blady strach.
— Na początek — ogłosił Mertyn — tych, co cię upokorzyli, możesz potraktować według własnego uznania. W końcu zemsta to twoje drugie imię. Potem udamy się do mojej reduty, gdzie skosztujesz tylu kobiet i rozrywek, że zapomnisz o reszcie świata. A kiedy już rozpoczniemy naszą kampanię: większość łupów będzie należała do ciebie. Ja wezmę tylko tyle, ile będzie potrzebne na utrzymanie wojska.
— Dobrze, nie zabiję cię — rzekł Samael, obserwując rycerza z ciekawością.
— To mi nie wystarczy. Chcę, żebyś złożył mi świętą przysięgę.
— Niech będzie — zgodził się Samael. — W imię Najwyższego i pod groźbą Jego gniewu przysięgam, że nigdy nie będę próbował cię zabić.
Mertyn przetarł spocone czoło i rozkazał uwolnić więźnia. Dłoń trzymał jednak na głowni miecza, gotowy do obrony.
Żołnierze unieśli drabinę, z której odcięli przywiązany do belki powróz. Samael zleciał na ziemię ze sprawnością leśnej pumy i zaczął rozciągać odrętwiałe ciało. Wkrótce łańcuch jak i trzpień przebijający jego dłonie spadły na klepisko z głuchym brzdękiem. Anioł Śmierci był wolny. Stał nagi w centrum chłopskiej komory, a jego szeroki tors unosił się w rytm głębokich oddechów. W końcu Mertyn zapytał:
— Mogę liczyć na twoje słowo?
Samael spojrzał na niego z pogardą.
— Nikt nie może złamać świętej przysięgi — oznajmił — więc możesz być spokojny, nie zabiję cię. — Mertyn odetchnął z ulgą i zluzował napiętą postawę. — Jednak cała reszta zebranego tutaj ścierwa — podniósł głos Samael — nie wyjdzie z tej chaty żywa.
Zdezorientowani żołnierze spoglądali to na pozbawionego broni i ubrania Samaela, to na dowódcę, to na siebie wzajem, i nie robili nic, aby ratować swoje życia. Później nie mieli już czasu, aby tego żałować. Sceny, jakie nastąpiły w tej lichej chacie, na długo wyryły się w pamięci Mertyna i przez wiele nocy powracały doń w koszmarach. Żaden z jego ludzi nie wydał nawet jednego dźwięku, nikt z nich nie zdążył podnieść miecza, kiedy Samael dawał pełen upust swej wściekłości. Wystarczyła mu goła ręka, aby w ułamku chwili cztery ciała legły na klepisku z rozprutymi gardłami.
Diablik opuścił swoją kryjówkę i z szalonym śmiechem zaczął skakać po trupach oraz taplać się w ich krwi. Ariel Mertyn skamieniał. Patrzył z przerażeniem na Samaela i nie mógł ruszyć się z miejsca. Czuł się bezsilny wobec takiego potwora.
— Przysięgałeś... — wyszeptał, gdy demon przyłożył ociekającą czerwienią dłoń do napierśnika jego zbroi.
— ...że cię nie zabiję — dokończył za niego Samael i wyzwolił swoją energię.
Huknęło, jakby młotem w dzwon strzelili, po czym ciało Mertyna przebiło drzwi chaty i razem z kawałkami drewna poszybowało przez większą część podwórza. Zebrani tam wojownicy nie wiedzieli, co się stało, ale odruchowo złapali za broń. Zaniepokojone konie rżały straszliwie. Połamany Mertyn rył stopami w ziemi.
I oto w progu chaty pojawił się nagi człowiek powalany cudzą krwią. Oczy jego rzucały srebrne gromy, w dłoniach błyszczała siekiera, za pomocą której dzień wcześniej chłop Barto próbował bronić swej rodziny. Ktoś ryknął: „ZABIĆ DEMONA!” i oddział zbrojnych ustawił się w karnym szyku. Z dwóch kusz świsnęły bełty, które trafiły Samaela prosto w serce. Demon stracił równowagę i runął na plecy.
— Wy parszywe... — wycedził przez zaciśnięte zęby, podnosząc się w bólach z ziemi.
Ten widok zrobił na żołnierzach piorunujące wrażenie. Na moment zapomnieli o śmiertelnym zagrożeniu, w szoku i niedowierzaniu obserwowali, jak człowiek przed nimi wyrywa sobie z piersi pociski i ze złością rzuca nimi o ziemię.
Padły kolejne strzały, ale tym razem Samael uniknął ich w nieludzki sposób. Jego szybkość nie przypominała żadnej ziemskiej istoty. Był jak smuga światła albo piorun na burzliwym niebie. Szyk wojska poszedł w rozsypkę, ponieważ ludzi w nim ogarnęła panika: potoczyli się na boki niczym korale z przewróconej czary. Ostatecznie żadnemu z nich nie udało się uciec. Samael dopadał jednego po drugim, krzyki ludzkie mieszały się z końskimi. W zaledwie parę minut piaszczyste podwórze zasłał gęsto trup – cały trzydziestoosobowy oddział został wyrżnięty w pień za pomocą tępej siekiery, która w rękach Samaela świstała z potworną siłą. Wkrótce dało się słyszeć jedynie głośne stękanie rozłożonego na piachu Mertyna.
Samael podszedł do rycerza i kucnął nad jego wykrzywioną grymasem bólu twarzą.
— Trochę przesadziłem — oznajmił z rozbrajającą prostotą. — Ale sami sobie na to zasłużyliście. Bo czym zawinili wam ci ludzie? — zapytał, pokazując wiszące na drzewie zwłoki kobiety. — Wojna jest twoim żywiołem, moim jest zemsta. Ciesz się, że złożyłem ci świętą przysięgę, bo inaczej podzieliłbyś los swoich ludzi.
Po tych słowach Samael ruszył szukać ubrania. Wybrał to najczystsze i pasujące do niego rozmiarem. Gdy już zakrył swoją nagość brązową tuniką, wskoczył w pierwsze lepsze siodło i pogalopował w kierunku miasta Karuga, gdzie czekały go niedokończone sprawy.

[align=justify]Rozdział 2
Królobójstwo


Już z daleka dało się słyszeć bicie w miejskie dzwony oraz ryk świątynnych trąb. Na trakcie trwało wyjątkowe poruszenie: każdy wieśniak ogłaszał, że coś się dzieje, w wielkim pośpiechu zmierzał w kierunku miasta. Dla Samaela był to zły omen.
Długi czas musiał przedzierać się przez chaotyczną kolumnę rozgadanej ciżby, toteż cała droga zajęła mu więcej niż zwykle. Gdy wreszcie zza linii drzew wyłoniło się szerokie wzgórze z zasadzonymi na nim zabudowaniami, zaś przed jeźdźcem rozpostarła się swobodna równina, Samael uderzył w zad wierzchowca i puścił się w pełen galop. Wkrótce spostrzegł, że Bramę Targową oblega cała armia pospólstwa, tak więc postanowił wjechać do miasta od strony rzecznego portu.
Za murami potwierdziły się jego najgorsze obawy. Mijał dziesiątki zdruzgotanych ludzi, którzy, siedząc pod ścianami swych drewnianych domostw bądź snując się z jednego końca ulicy na drugi, lamentowali na głos, płakali, zakrywali dłońmi twarze lub wznosili je ku niebu. Całe miasto opanowało jedno wielkie wycie. W dzielnicy pałacowej powywieszano czarne kiry: łopotały na wszystkich sztandarach, zwisały z kamiennych okiennic, noszone były przez pogrążoną w żalu arystokrację w formie kapturów oraz płaszczy. Nie było zakątka miasta, który nie przeżywałby strasznej nowiny, a brzmiała ona: król Torin del Vasce został zamordowany.
Samael minął zabudowania starego miasta oraz cytadelę i wjechał w podwórze okazałego domostwa, gdzie spodziewał się zastać swoją służbę. Nikt jednak nie wyszedł mu naprzeciw. Nawet koniuszy nie wyjrzał ze stajen, choć zwykle pędził do Samaela jak na wyścigi. Trzeba było zostawić wierzchowca samopas i przekonać się, dlaczego wkoło nie ma żywego ducha.
Wnętrze rezydencji należało do bardzo wyrafinowanych. Dywany, rzeźbione meble, obrazy czy stare gobeliny przez kilka lat wykarmiłyby mieszkańców sporej wsi. Tutaj stanowiły jedynie element ozdobny, zbytek, w jakim Samael pławił się przez ostatnie cztery miesiące. Ani przez moment nie żałował, że przyjął propozycję etnarchy miasta Karuga, który wbrew panującym w dominium zasadom ukoronował się według starego obrządku. To przysporzyło mu wielu wrogów, a w konsekwencji zmusiło do szukania pomocy z zewnątrz. Anioł Śmierci, o którego obecności w granicach miasta-państwa doniósł władcy jeden z jego języków, z oczywistych względów stał się dla niego obiektem wartym wszelkich starań. Stąd też osobiście złożona propozycja, stąd worek złota, stąd wreszcie liczna służba oraz przepych jednego z najpiękniejszych budynków w mieście.
We wnętrzu wyludnionego domu rozległ się czyiś głos:
— Gdzie ty byłeś?
Samael spojrzał w kierunku schodów, na których stał młody arystokrata. Był nim Havan del Vasce, kuzyn króla Torina i z jego woli – pierwszy ze sług Samaela.
— Każ przygotować mi kąpiel — rzekł do niego Samael, z obrzydzeniem zrzucając z siebie tunikę ściągniętą z martwego piechura. — I przyślij mi ze dwie dziewczyny.
— Na święte niebiosa, co ci się stało? — przeraził się Havan, widząc zakrzepłą krew oblepiającą całe ciało młodzieńca.
Samael zignorował to pytanie. Odwrócił się do sługi pośladkami i nalał sobie pełen kielich wina. Wypił to na haust, a potem nalał sobie ponownie.
— Powinieneś udać się do pałacu — rzekł ciężkim tonem Havan.
— Nie mam zamiaru — odparł chłodno Samael. — Powiedziałem, że potrzebuję kąpieli. Gdzie są wszyscy?
— Uciekli. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co zaszło?
— Mniej więcej. Torin nie żyje, więc dla mnie nie ma już miejsca w tym mieście.
— Gdzie ty byłeś, kiedy zabójcy przedostali się do króla? — z oskarżeniem w głosie zapytał Havan.
— A gdzie była jego straż? — wściekł się Samael.
— To nie jest odpowiedź. Dostałeś od nas ogromną ilość złota. I za co? W momencie, kiedy naprawdę byłeś potrzebny, zniknąłeś jak pospolity tchórz...
— Uważaj na swój język! — huknął Samael. — Sami jesteście sobie winni, że nie dopilnowaliście bezpieczeństwa własnego króla!
— A gdzie TY byłeś, Aniele Śmierci? Dlaczego zniknąłeś akurat tej nocy, w której dokonano zbrodni?
— Powtarzam: uważaj na swój język. Idę teraz do łaźni i jak z niej wrócę, ma cię tutaj nie być. Inaczej królewska rodzina będzie miała kolejny powód do żałoby. — Samael wyminął nobila w drodze do łaźni. Havan przeklął go na głos, po czym opuścił dom wściekłym krokiem – gdyby nie chodziło tu o budzącego trwogę Anioła Śmierci, królewscy żołnierze jeszcze tego samego dnia przyszliby tu skrócić go o głowę.
Samael zanurzył się pod wodę – nie mógł znieść dojmującego wycia świątynnych trąb, które docierało do wnętrza łaźni i odbijało się od jej ceramicznej posadzki oraz podpartego kolumnami sklepienia. Serce Samaela rozsadzała wściekłość. Nie istotne, co powiedział Havanowi – czuł się winny śmierci Torina. Ten człowiek jako jeden z niewielu uczciwie wyciągnął do niego rękę, i choć nigdy w pełni mu nie zaufał, to traktował jak równego sobie. Był także sprawiedliwym i skutecznym władcą, a to w opartym na moralnej degeneracji świecie jest zjawiskiem wartym ocalenia. Mimo wszystko ktoś go zamordował. Samael nie miał wątpliwości, że gdyby w tym czasie przebywał w mieście, wyczułby zbrodnicze intencje w otoczeniu króla i nie dopuściłby do tragedii. Ostatecznie on – potężny Samael, okrył się kolejną niesławą. Woda wokół niego zaczęła wrzeć. W końcu wybuchła ogromnym chlustem i zalała posadzkę oraz ściany. Całą przestrzeń wewnątrz łaźni rozdarł ryk gniewu oraz plusk spływającej do basenu cieczy.
Samael odział się w skórzane nogawice i lnianą koszulę, którą spiął na biodrach porządnym pasem. Poszedł do stajni, z której wytoczył dębowy wóz. Zaraz po tym zaczął wynosić z willi komplety drogich naczyń, obrazy, gobeliny, a przede wszystkim kufer wypełniony klejnotami oraz złotem. Zamierzał wywieźć z tego miejsca jak najwięcej się da, ponieważ zdawał sobie sprawę, że znów czeka go niekończąca się tułaczka, zaś kto ma pieniądze – nie tuła się, lecz podróżuje.
Zanim zdążył wyprowadzić na podwórze konie, przez otwartą bramę wdarł się człowiek o niskim wzroście i podejrzanym wyglądzie. Na widok piętrzących się na wozie skarbów stanął w miejscu jak olśniony.
— Co my tutaj mamy? — zawołał, gdy spostrzegł uwijającego się przy stajniach Samaela.
Samael ruszył w jego stronę prędkim krokiem.
— Odsuń się od tego, Aksel, bo inaczej stracisz drugie oko — zagroził.
Mężczyzna zaśmiał się i zaprzeczył ruchem dłoni.
— Ani mi się śni — zapewnił. — Prędzej wejdę w drogę samemu Belialowi niż tobie. Wybierasz się gdzieś?
— Wyjeżdżam z miasta.
— A to dlaczego?
— Jesteś głupi, czy po prostu nie słyszałeś o śmierci Torina? W tym mieście nie ma już dla mnie miejsca. Ale cieszę się, że cię widzę. Myślałem, że będę musiał cię szukać po wszystkich spelunach Karugi.
— W czym mogę ci służyć, o mój wielki panie? — ukłonił się Aksel.
— Mój miecz.
— Cóż z nim?
— Chcę go odzyskać.
Aksel pokiwał głową, po czym spojrzał znacząco na wóz.
— Natychmiast rozkażę moim ludziom, żeby trochę powęszyli w mieście — oznajmił. — Ale to nie będzie łatwe...
Samael spojrzał w kierunku, w którym starzec błyskał swym chciwym okiem.
— Mogłem się tego spodziewać — powiedział, za czym ściągnął z wozu obraz króla Torina w złotej oprawie.
Aksel niemal ugiął się pod ciężarem zapłaty, ale trzymał ją dzielnie, ponieważ wiedział, że to nie lada urobek.
— Z tego miejsca przysięgam, że przed zachodem słońca odzyskasz swój miecz — ogłosił z rumieńcami na szpetnej twarzy. Zaraz po tym zawołał głośno na dwóch drabów, którzy czekali na niego pod murami rezydencji; swój skarb powierzył im z groźną miną i zapowiedzią, że jeśli coś się z nim stanie, to własnoręczne utnie im jaja. — A teraz — zwrócił się do Samaela — pozwól, że ja coś ci ofiaruję.
— Ty mi? — zdziwił się Samael, patrząc na starego rzezimieszka z nieufnością.
— Chodź ze mną, to się przekonasz — obiecał zadowolony z siebie Aksel.
Samael zgodził się, ale przed wyjściem przykrył wóz wielką kapą i wciągnął go do stajni. Zbliżył się do Aksela i zagroził:
— Choćby jedna rzecz mi z niego zniknęła...
— Wiem, wiem — odparł z urazą Aksel.
Ruszyli przez miasto w kierunku dzielnicy biedoty. Znajdowała się tam kwatera jednej z największych szajek w mieście, której przywódcą był właśnie Aksel. Zaprowadził Samaela do piwnicy swego domu, gdzie trzymał dla niego ponurą niespodziankę.
Na solidnym krzyżu, tuż obok katowskiego stołu, wisiała naga kobieta. Jeszcze wczoraj była jedną z najpiękniejszych kurtyzan Karugi, teraz jej młode ciało szpeciły ślady długiego bicia i okaleczania. Samael nie mógł patrzeć na ten strzęp człowieczy, więc natychmiast odwrócił od niej swe spojrzenie.
— I co? — zapytał rozpromieniony Aksel. — To ona cię otruła. Nawet nie masz pojęcia, jak mocno później tego żałowała. Jak miała na imię...?
— Roksana.
— Tak, Roksana. Moi ludzie złapali ją krótko po tym, jak sprzedała cię najemnikom. Niestety, właściciel burdelu nie chciał się poddać i któryś z idiotów zranił go w szyję. Wykrwawił się, zanim go tu przynieśli. Ale śliczna panienka czekała na ciebie grzecznie i zabawiała się z naszym katem…
Nagle rozbrzmiał histeryczny wrzask, ponieważ Roksana ocknęła się i na widok Aksela wpadła w panikę. Jej zakrwawione ciało naprężyło się na krzyżu, ręce i nogi próbowały się oswobodzić. Aksel patrzył na to z uśmiechem.
— Ivo starał się, żeby nam nie umarła. Inaczej nie mógłbyś własnoręcznie dokonać zemsty.
Samael stał z oczami wbitymi w czarne klepisko.
— Zdejmij ją stamtąd — wycedził.
— Słucham? — nie dosłyszał Aksel.
— Zdejmij ją stamtąd! I szukaj mojego miecza.
— Ale... ale... co z zemstą? Nie chcesz jej zabić?
— Już na sam widok robi mi się niedobrze. Masz ją wypuścić, ty popieprzony draniu.
Samael ruszył schodami do góry, na co Aksel zamrugał i rzucił się w pogoń za nim. Gdy go dopędził, zawołał:
— Przypomniało mi się, gdzie może być twój miecz! Tamci żołdacy nie zdołali zabrać go ze sobą. Moi ludzie widzieli, jak we czterech dźwigają go do jednego z kupieckich domów. Mogę cię tam zaprowadzić.
— Tak nagle ci się przypomniało? — zapytał rozsierdzony Samael.
Aksel zaśmiał się nerwowo.
— Co mam ci powiedzieć? — bronił się. — Musiałem wyciągnąć od ciebie trochę zeni. W końcu na tym wozie masz tyle kosztowności, że...
— Zabierz mnie do tego cechu i nie odzywaj się więcej — warknął Samael.
W domu kupieckim sprawy nie poszły zbyt dobrze. Aksel wziął ze sobą trzech ludzi i własność Samaela próbował odzyskać groźbami. Cechmistrz jednak nie dał się zastraszyć. Przywołał ochronę, która bez trudu obaliła awanturników. Aksel zawołał na pomoc Samaela, lecz ten z założonymi rękami obserwował tylko, jak stary herszt dostaje łomot za pomocą drewnianej lagi. Gdy niechciany element został usunięty z głównej izby, życie domu kupieckiego wróciło do normy. Teraz to Samael podszedł do cechmistrza i oznajmił:
— Ten miecz, o którym była mowa...
— Co z nim? — warknął kupiec.
— Należy do mnie.
Człowiek siedzący za biurkiem z irytacją odłożył pióro.
— Nie, on wcale nie należy do ciebie — syknął. — Kupiliśmy go uczciwie, na co posiadamy dokumenty. Jeśli chcesz go mieć, musisz za niego zapłacić. Pokaż mi trzos, a zaczniemy właściwą rozmowę.
— Ile za niego chcesz? — spytał Samael, z całych sił hamując gniew.
— Pięćdziesiąt tysięcy zeni — odparł kupiec.
— Pięćdziesiąt tysięcy zeni?! — wrzasnął Samael. — To przecież majątek!
— Tak, ale podobnego miecza nie znajdziesz w całym dominium — tłumaczył starzec. — Nasi rzemieślnicy nawet nie potrafią określić stopu, z jakiego został odlany. Jest tak ciężki, że do podniesienia go potrzebnych jest minimum trzech mężczyzn. Natomiast rękojeść została wykonana z kości prawdziwego tytana. TYTANA – pojmujesz? Tego materiału nie widziano u nas od setek lat. To chyba oczywiste, że chcemy za niego czterdzieści tysięcy zeni.
— Przecież ci powtarzam, że to mój miecz — kłócił się Samael. — Wczoraj mi go zrabowano, a ty teraz chcesz, żebym oddał za niego tyle złota?
— Nie wiem, kim jesteś, ale powiem ci jedno: ten miecz kosztuje trzydzieści tysięcy zeni. Koniec, kropka. I zejdź mi z oczu, póki nie będziesz miał pieniędzy.
Dla podparcia słów mocodawcy ochroniarze domu kupieckiego napięli mięśnie i łypnęli na młodzieńca z jawną groźbą. Ten nie wytrzymał: huknął w biurko z taką siłą, że blat złamał się po tym na dwoje.
— Dobra! — wrzasnął do zszokowanego cechmistrza. — Będziesz miał swoje parszywe złoto, ty chciwy dziadzie! A tylko spróbuj sprzedać mój miecz komuś innemu! — zagroził i wymaszerował z izby. Za nim rozległ się piskliwy wrzask kupca:
— Trzydzieści tysięcy dwieście! Słyszałeś?! Dwieście za biurko, które zniszczyłeś, ladaco!
Na ulicy Samaela dopadł porządnie obity Aksel, który nie mógł uwierzyć, że wielki demon zniszczenia wychodzi z pustymi rękami.
— Przecież mogłeś pozabijać ich tam wszystkich!! — darł się bez opamiętania, tym bardziej rozdrażniając Samaela. — Co ci zrobią?! Jakbyś chciał, to całe miasto skąpałoby się we krwi! Gdybym był tobą, nie uszłoby im to na sucho, o nie! Jeszcze możemy tam wrócić i nauczyć ich pokory! — Mocny kopniak posłał Aksela w worki pszenicy. Jego ludzie rozpierzchli się, natomiast Samael dalej zmierzał w kierunku dzielnicy pałacowej i mruczał do siebie: „Trzydzieści tysięcy zeni! Niewiarygodne! T r z y d z i e ś c i t y s i ę c y zeni...”.
Rozdział 3
Księżniczka Aliana


Zanim Samael zdołał dojechać do dzielnicy kupieckiej, nowe zdarzenie pomieszało mu szyki. Najpierw rozległo się masowe bicie w miejskie dzwony. Potem na ulicach powstało wielkie zamieszanie: od strony cytadeli ku zachodniej bramie co chwilę pędziły oddziały konnych, wszyscy strażnicy otrzymali rozkaz obsadzenia swych posterunków; wystraszeni rzemieślnicy zamykali warsztaty, handlarze w pośpiechu zawijali kramy – bandy bosej dzieciarni zbierały z ziemi wszystko, co po nich zostało.
Samael na rozkaz zbliżającej się straży miejskiej zatrzymał konie. Dowódca oddziału oznajmił mu, że musi zarekwirować jego wóz.
— Co się dzieje? — spytał spokojnie Samael.
— Na zachodzie zauważono obcą armię. Rada regencyjna rozkazała przygotować miasto do obrony. Lepiej, żebyś wrócił do swojej rodziny. Nie wiadomo, jak ten dzień się dla nas skończy.
— Rozumiem — rzekł Samael, patrząc w kierunku zachodnim. — Przepuśćcie mnie — rozkazał, co zakutego w hełm żołnierza zbiło z tropu.
— Chyba nie zrozumiałeś, co do ciebie mówię — tłumaczył opornemu piechur. — Rekwirujemy twój wóz, a ty idziesz do domu.
— Powiem ci tak: jeśli zaraz mnie nie przepuścicie, to obca armia będzie waszym ostatnim zmartwieniem.
— A kim ty jesteś, że tak się do mnie odzywasz? — szczeknął żołnierz.
Samael zdradził mu swoje imię. To wystarczyło, żeby cały oddział zgiął się wpół, zaś zlękniony dowódca zaczął się kajać i oferować swoje usługi. Samael kazał eskortować się do dzielnicy kupieckiej, tak więc żołnierze potruchtali po obu stronach jego wozu, trzymając się za wiszące u pasa miecze i z trudem łapiąc oddech.
Na miejscu Samael niemal wyszedł z siebie. Drzwi do cechu były zamknięte na wszystkie rygle, okna zaś od wewnątrz pozabijane. Ze środka dało się jednak słyszeć głośny chrobot oraz szur przesuwanych mebli. Samael nie bawił się w pukanie: naparł na drzwi, a te ze zgrzytem pękających rygli i zawiasów wpadły płasko do środka.
W izbie rozległy się paniczne wrzaski. Najbardziej darły się kobiety – żona cechmistrza, jego dwie brzydkie córki oraz szaro ubrana służka. Nie chciały się uspokoić nawet wtedy, gdy do środka wkroczyli miejscy strażnicy. Za to stary kupiec na widok żołnierzy zapłonął słusznym gniewem. Podbiegł do nich i zaczął się drzeć, że zapłacą mu za zniszczone drzwi i naruszenie autonomii cechu. Dowódca straży próbował się jąkliwie tłumaczyć, ale rozsierdzony starzec nie pozwalał mu dojść do słowa.
Aferę tę zakończył dopiero Samael, który wydarł się jeszcze głośniej niż sam kupiec:
— Dawaj mi mój miecz!!
Cechmistrz natychmiast zmienił front i ze strachem uciekł pod protekcję straży:
— Ten człowiek przyszedł mnie obrabować! Natychmiast go aresztujcie!
— Jakie obrabować, ty chciwa świnio?! — szalał Samael. — Przywiozłem ci pieniądze!
— Nie uwierzę, jak nie zobaczę! — upierał się cechmistrz, jednak nozdrza drgnęły mu łakomie.
— Chodź za mną — rozkazał Samael. — Na wozie mam też trochę rzeczy do sprzedania.
— Do sprzedania? — zainteresował się kupiec, wychodząc za młodzieńcem na zewnątrz.
Gdy Samael zrzucił z wozu narzutę, zaś zgromadzone tam bogactwo zalśniło w popołudniowym słońcu, oczy kupca rozkwitły niczym chabry na wiosnę. Odchrząknął i rzekł z powagą:
— Jestem do pańskich usług.
Samael wskoczył na wóz, gdzie spośród rozmaitości wyszarpał dwie drewniane skrzynie. Zrzucił je na ziemię, a te rozbiły się i sypnęły obficie złotem.
— Trzydzieści tysięcy zeni — krzyknął, po czym zeskoczył z wozu. — Dawaj mi mój miecz.
— Naturalnie — zgodził się kupiec, zezując radośnie na złoto — za chwilę spiszemy odpowiednie dokumenty. Na dobry początek naszej transakcji zapomnę o odszkodowaniu za zniszczone drzwi oraz biurko. Rozumiem, że wszystko na tym wozie — zakręcił w tamtą stronę palcem — jest na sprzedaż?
— Tak — potwierdził Samael. — Ale dasz mi tylko papiery.
— Wedle życzenia — ucieszył się cechmistrz. — Przygotujemy glejt, który będzie można zrealizować w dowolnej siedzibie naszego cechu. Sobie policzę zaledwie dziewięć procent... — Samael spojrzał na niego niszczycielsko. — To znaczy trzy procent prowizji — błyskawicznie poprawił się kupiec. Zbliżył się do wozu i spróbował zidentyfikować zebrane tam dobra. — Na pewno dam za to wysoką cenę — ogłosił. — Jednak oszacowanie wartości tych wszystkich przedmiotów może potrwać tydzień...
— Zgłupiałeś? — zdenerwował się Samael. — Lepiej mów, ile dajesz.
— Dobrze... — zastanowił się kupiec. — Biorąc pod uwagę ryzyko złej wyceny... A także brak wglądu w dowód własności tych... tych wszystkich błyskotek...
— Nie denerwuj mnie — warknął Samael.
— Niech stracę: dwadzieścia pięć tysięcy zeni.
— Osiemdziesiąt.
— Na bogów! Zaraz mi serce stanie! Trzydzieści osiem.
— Siedemdziesiąt pięć.
— Chcesz mnie zrujnować?! Pięćdziesiąt dwa.
— Siedemdziesiąt.
— Pięćdziesiąt osiem to moje ostatnie słowo. Daj coś zarobić!
— Siedemdziesiąt pięć — wściekł się Samael.
— Dobrze, już dobrze — skapitulował kupiec. — Siedemdziesiąt tysięcy zeni w papierach.
Dla potwierdzenia ugody kontrahenci uścisnęli sobie dłonie. Kupiec wskoczył na wóz jak na swoją oficjalną własność i z nabożnością przykrył go materiałem. Następnie ile sił w gardle zawołał na służbę, która wysypała się z domu w dosyć licznym składzie. Mężczyźni i kobiety pracy rozprzęgli konie, po czym wspólnymi siłami zatoczyli wóz do murowanej stajni. Cechmistrz zaprosił Samaela do izby, aby dopiąć z nim formalności.
Gdy Samael wepchnął za pazuchę kupieckie obligacje, panowie udali się do skarbca, który mieścił się w piwnicach cechu. W zamaskowanym pomieszczeniu było niemal pusto, ponieważ stary lis zdążył poukrywać większość kapitału w ścianach oraz podłogach domu. Drogocennego miecza nie myślał jednak stamtąd ruszać.
— Tego prawie nie da się podnieść — oznajmił, patrząc na sporych rozmiarów oręż z czarnego metalu. — Trzeba będzie wziąć kogoś do pomo... — Oczy niemal wyszły mu na wierzch, kiedy Samael bez najmniejszego wysiłku poderwał z ławy miecz i z nieukrywaną frajdą machnął nim na prawo i na lewo.
— Masz jakieś pasy, żebym mógł obwiązać ostrze? — zapytał.
— Tak — szepnął kupiec. — Oddam w prezencie.
Tymczasem na podwórze domu kupieckiego wjechał oddział konnych. Człowiek o randze kapitana zawołał do stojących tam strażników:
— Nowe rozkazy: macie opuścić swoje posterunki i szukać Anioła Śmierci. Za wszelką cenę trzeba go sprowadzić do cytadeli.
Dowódca oddziału straży wskazał ręką na kupiecki cech.
— Anioł Śmierci jest w tym budynku — zameldował. — Ale wątpię, żeby komukolwiek udało się sprowadzić go do cytadeli. — W tym momencie w drzwiach domu pojawił się Samael, dźwigając na plecach niedorzecznych wręcz rozmiarów miecz. — Chyba że pan kapitan spróbuje...
Kapitan zeskoczył z siodła i pewnym krokiem ruszył do Samaela. Stanął przed nim, padł na kolano i pokornie prosił:
— Rada regencyjna pragnie spotkać się z tobą w cytadeli. Jeżeli tam ze mną pojedziesz, przysięgam, że ci się to opłaci.
— Spotkać? — prychnął Samael. — Potrzebują mnie do obrony miasta. Powiedz im, że nie jestem zainteresowany.
Żołnierz jeszcze niżej pochylił głowę.
— Nie wiem, jakie sprawy chce z tobą omówić rada — przekonywał — ale z pewnością będzie zależeć od tego los wielu istnień.
— Nie mój interes — uparł się Samael. — Za chwilę opuszczam Karugę.
— Bramy miasta są pozamykane do odwołania. Bez odpowiedniego rozkazu obsada nikogo nie przepuści.
— Więc niech spróbują mnie zatrzymać.
— Błagam — żołnierz padł Samaelowi do stóp — zechciej chociaż wysłuchać tego, co rada ma ci do powiedzenia. Zrób to ze względu na pamięć o królu Torinie! Jesteś mu winien tę ostatnią przysługę.
— Nikomu nic nie jestem winien! — obruszył się Samael, choć słowa kapitana przemówiły mu do serca. — Prowadź — rozkazał szorstko i poszedł do koni.
Kapitan podniósł się z klęczek, dziękując za ten cud bogom.
Owalny budynek cytadeli wznosił się na niepospolitych fundamentach w samym sercu Karugi. Jego grube, murowane ściany budziły respekt, warowne wieże piętrzyły się nad niższymi blankami, całość zdawała się potworem nie do zdobycia. Aby się tam dostać, trzeba było przejechać przez zawieszony nad głębokim parowem most, ale nawet na wewnętrznym dziedzińcu wróg miałby niełatwą przeprawę – była to istna strefa śmierci, ze wszystkich stron otoczona strzelnicami.
Kapitan garnizonu poprowadził Samaela do wielkiej komnaty, w której toczyła się właśnie narada między najważniejszymi ludźmi w mieście. Był tam igumen miejscowego templum o szacie przetkanej złotem, dwaj kuzyni zmarłego króla: Havan oraz Noa del Vasce, zakuty w grawerowaną zbroję marszałek Muzian, możnowładcy z rodów del Mino, del Herrari oraz del Biene, a także królowa-wdowa Batilda, której twarz wyrażała ogromny smutek i zatroskanie.
Pojawienie się Samaela zagęściło atmosferę w przestronnej komnacie jadalnej. Wszyscy zebrani przy stole ludzie zamilkli, zaś przestrzeń nad nimi wypełniło uczucie napięcia oraz trwogi. Dla wielu z nich obecność Anioła Śmierci w tym miejscu była nie do przyjęcia.
— Jestem szczęśliwa, że postanowiłeś przyjść nam z pomocą — oznajmiła królowa Batilda i w geście otuchy dla samej siebie złączyła przy sercu dłonie.
— Nikt nie powiedział, że wam pomogę — bezlitośnie odrzekł Samael. — Nie mam zamiaru brać udziału w nieswojej bitwie.
Królowa uśmiechnęła się blado.
— Chcieliśmy prosić cię o coś innego. Panie marszałku — zwróciła się do siedzącego obok mężczyzny.
Człowiek w srebrnej zbroi pochylił przed władczynią czoła i podniósł się z krzesła.
— Nasz sojusznik, etnarcha miasta Ars, idzie w stronę Karugi z dwudziestotysięczną armią — rzekł z wibracją gniewu w głosie. — Nie znamy jego zamiarów. Jeśli faktycznie zamierza wykorzystać śmierć króla Torina i przejąć kontrolę nad jego domeną, jesteśmy straceni. W mieście przebywają tysiące pielgrzymów i jeśli dojdzie do oblężenia, nie zdołamy się wykarmić. Rada regencyjna podjęła więc decyzję… — Marszałek Muzian spojrzał po twarzach otaczających go ludzi. — Otworzymy bramy miasta i poddamy się woli wroga.
Samael z niedowierzaniem pokręcił głową.
— Więc po co tu jestem, jeśli już postanowiliście podpisać na siebie wyrok śmierci? — zapytał cynicznie.
— Nic takiego się nie stanie! — zawołał Noa del Vasce, uderzając pięścią w stół. — Niejednokrotnie bywałem na dworze w Ars i przysięgam wam, że etnarcha Ravon del Carte jest człowiekiem wielkiego honoru...
— Człowiekiem wielkiego honoru — warknął Matos del Herrari — który w odpowiedzi na śmierć sojusznika wyciąga przeciw jego rodzinie miecz.
— Dosyć tego! — rozjuszył się marszałek Muzian. — Królowa nie udzieliła wam głosu!
Batilda del Vasce uciekła zmęczonym spojrzeniem w blat stołu.
— Mój mąż powiedziałby to samo, drogi Matosie — z drżeniem w głosie zwróciła się do nobila. — Ale obecna sytuacja nie pozostawia mi wyboru. Jeśli podejmiemy walkę, Ravon bez wątpienia wkroczy do miasta na prawach wojny i przeleje krew tysięcy niewinnych ludzi. W ten sposób pozostaje nam przynajmniej nadzieja, że potraktuje nas z miłosierdziem. Myślisz, że łatwo mi oddawać dziedzictwo mojej rodziny w obce ręce? Ale jeśli może to oszczędzić Karudze gwałtów oraz zniszczenia, ze spokojem w sercu przyjmę tę hańbę na siebie.
— Wszystko to bardzo dramatyczne — odezwał się zniecierpliwiony Samael — ale ja nadal nie wiem, czego ode mnie chcecie.
— Ratunku dla jedynego dziecka, jakie zostało mi przy życiu — oznajmiła zdruzgotana królowa.
— Nie mówcie, że... Nie. Nie ma mowy — definitywnie odmówił Samael.
Batilda nie wytrzymała i zerwała się z fotela. W geście desperacji padła Samaelowi do stóp.
— Pani! — zawołał za nią marszałek Muzian.
Lecz królowa korzyła się już przed swoją ostatnią nadzieją i na kamienną posadzkę słała ciężkie krople łez.
— Błagam — zawodziła. — Błagam cię. W jedną noc straciłam męża i dwóch dzielnych synów. Dzisiaj stracę miasto oraz koronę. Zlituj się nade mną i oszczędź mi tego jednego cierpienia. Uratuj chociaż Alianę. Chociaż ją uratuj.
Samael nie mógł wyrzec słowa. W osłupieniu patrzył, jak marszałek Muzian podnosi z ziemi zalaną łzami kobietę, która do niedawna jeszcze przyjmowała hołdy i pokłony ze strony największych możnowładców.
— Nasi agenci donoszą — zwrócił się do Samaela stary rycerz — że żołnierze Ars zajęli wszystkie drogi na północ oraz wschód od Karugi. Tylko ty jesteś w stanie się przez to przebić. Jestem przekonany, że król Torin także padłby przed tobą na kolana, jeśli zależałoby od tego życie jego ukochanej córki. Choć ten jeden raz miej serce.
Samael ugiął się pod naporem błagań i zgodził się ochraniać księżniczkę Alianę. Królowa chciała całować go za to po rękach, ale na to upokorzenie Samael już jej nie pozwolił.
— W porcie czeka na ciebie łódź — tłumaczył młodzieńcowi marszałek Muzian, w pośpiechu wyprowadzając go poza mury cytadeli. — Znajdziesz tam zapasy oraz wypchany złotem worek. To jest zapłata za eskortowanie dziewczyny do Utrachtu. Kiedy tam dotrzesz, etnarcha Cipril del Mino wypłaci ci drugą część sumy.
Samael i marszałek Muzian dosiedli tęgich koni, po czym w obstawie gwardii pogalopowali w kierunku kompleksu świątynnego, który zajmował najwyższe i najbardziej zalesione wzniesienie miasta. Teraz odbywało się tam czuwanie nad ciałem zmarłego króla, tak więc nad wierzchołkami wysmukłych drzew panowała posępna cisza.
Główna świątynia o piramidalnym sklepieniu była przepełniona ludźmi oraz duszącym zapachem kadzideł. Pod wielkim ołtarzem – który wręcz kipiał od rzeźb i malowideł przedstawiających wojnę między aniołami i demonami – na granitowych płytach posadzki leżały trzy sarkofagi. W środkowym, tym najbardziej wyeksponowanym, spoczywało ciało ukochanego przez lud władcy. W drodze do Zaświatów towarzyszyli mu dwaj młodzi synowie.
Przed obsypanym białymi kwiatami sarkofagiem klęczała zakryta na czarno postać; żegnała ojca i braci z czołem przyciśniętym do kamiennej posadzki, ze łzami toczącymi się po bladych policzkach. Marszałek Muzian rozkazał towarzyszącym mu ludziom czekać na siebie i z nabożnie opuszczoną głową udał się w kierunku ołtarza.
Uklęknął przy księżniczce i oddał hołd królowi. Później zaczął szeptać coś dziewczynie do ucha, lecz ona odsunęła się od niego ze złością. Jeszcze przez chwilę próbował jej tłumaczyć powagę sytuacji, ale gdy ta nadal nie słuchała, złapał ją za rękę i siłą poderwał z ziemi. Księżniczka zaczęła krzyczeć i się szarpać, co zwróciło uwagę wszystkich obecnych w świątyni ludzi. Kapłani oraz nobilowie wybudzali się z modlitwy i obserwowali ze zgrozą, jak księżniczka Aliana del Vasce jest siłą uprowadzana sprzed trumny własnego ojca. Jej piski odbijały się ponurym echem od ścian oraz sklepienia świątyni, zaś staremu marszałkowi płynęły z oczu łzy. Błagał on w duchu wszystkich bogów, aby przebaczyli mu ten uczynek.
Nie było czasu na przepychanki, więc gdy tylko znaleźli się poza templum, marszałek zmusił księżniczkę do wypicia zawartości czarnej fiolki. Zaraz po tym dziewczyna wpadła w jego ramiona bez przytomności.
— Ejże, ejże — odezwał się ze zdumieniem Samael. — Nie za ostro to wszystko?
— Nie martw się, nic jej nie będzie — uspokoił go stary rycerz, ocierając z czoła pot. — To wywar żywej śmierci. Uwarzył go nasz nadworny zielarz, więc na pewno jest bezpieczny. Dostaniesz trochę na drogę. W razie gdyby… Sam wiesz.
— Nie to, żebym specjalnie martwił się o tę małą złośnicę — wyjaśnił Samael — ale nie spodziewałem się po tobie takiej brawury. Do tego ten eliksir… Jest to bardzo ciekawy specyfik. Jak długo będzie nieprzytomna?
— Około dziesięciu godzin.
— Bardzo ciekawe — pokiwał głową Samael. Nagle spoważniał i spojrzał na zachód. — Lada chwila będziecie mieli gości — oznajmił.
— Skąd to wiesz?
— Słyszę bębny.
Marszałkowi nie trzeba było powtarzać: gwizdnął na swoich ludzi i wrzucił nieprzytomną księżniczkę w siodło. Zaraz po tym elitarna drużyna konnych ruszyła w kierunku portu.



Niestety, edytor nie wyrobił, więc dla dwóch ostatnich gotowych rozdziałów muszę założyć nowy wątek.
Odpowiedz
#2
Czyli zabił czy nie zabił Mertyna? Bo walnął go, ale że stękał potem, znaczy, że jeszcze żyje. No i Samael przysięgał, że nie będzie PRÓBOWAŁ go zabić, więc nie wiem, czy to walnięcie się nie łapie. Ogółem tej kwestii nie zrozumiałam.
Do tego za krótko się dogadywali z tą przysięgą. Tak krótko, że bez problemu uwierzę, jeśli Samael zabije Mertyna i będę trochę marudzić, jeśli będzie inaczej, ale też jestem w stanie łyknąć, że parę zdań wystarczy. W pewnym momencie rozmowy diablika i Samaela wydało mi się, że za dużo tego dialogu i przydałoby się wtrącić jakiś gest Samaela - a to, że się poruszył albo zamrugał czy cokolwiek innego. Przelotne wrażenie takie miałam.

Ogółem to taka typowa fantastyka. Szału nie ma, warsztat dobry, postacie łapią się w fantastyczne standardy, są nawet całkiem wiarygodne dla tej historii, ale jak na początku miałam nadzieję, że nareszcie przeczytam coś w tym klimacie, co mnie nie znudzi, to się zawiodłam. Może dalej będzie lepiej, ale jakoś mi się nie chce czytać, zbyt przewidywalne mi się wydaje.
Nie mogę zostawić oceny ze względu na to, że to tylko fragment, ale wspomnę, że ode mnie dostałbyś za to, co wyżej, mocne 4/5.
Cóż, jako wydawca fantastyki, pewnie brałabym w ciemno, ale że jestem lajkonikiem goniącym za oryginalnością aż ciary przechodzą, to mogę tylko zostawić komentarz. Wink

Poza tym witam na forum i życzę powodzenia z podejściem, że pisze się dla ludzi, nie dla siebie. Bez ironii. Smile

Pozdrówka! Angel
Odpowiedz
#3
Pozwolę sobie wskazać swoje uwagi, które nie muszą być słuszne, ale do przemyślenia Wink

Po pierwsze nie widzę uzasadnienia dla użycia średnika w kilku miejscach. Jeśli możesz uzasadnij, bo ja nigdy nie wiem po co w ogóle ten znak istnieje :p

Cytat:Żywcem palona skóra skwierczała nieprzyjemnym dźwiękiem.

Wystarczyłoby "nieprzyjemnie skwierczała", bo skwierczenie to rodzaj dźwięku, więc jakby masło maślane.
Cytat:Za otwartymi okiennicami rozpościerała się czarna noc. Z jej gęstwiny dobywały się męskie głosy: dyskusja brzmiała wyraźnie, choć była przyciszona, prawie że wyszeptana.

"Gęstwina nocy" jakoś mi nie pasuje. Lepiej bym tu widziała np. "Z mroku dobywały się męskie głosy". Poza tym ten dwukropek to nie wiem w jakim celu. Niczego tu nie wymieniasz. Zrób kropkę lub przynajmniej myślnik.

Cytat:nogi jakby w rezygnacji poddały słabnącym językom ognia

poddały się?
Cytat:Godzinę później do chaty weszło trzech uzbrojonych mężczyzn.

Wcześniej demon określał czas za pomocą truchtów i galopów, a tu wjeżdżasz z godziną Big Grin Czyli mieli zegarki, a tylko biedny chochlik nie miał, bo nie był u komunii.
Cytat:Był to krok samobójczy.

No tak nie do końca, bo samobójstwo jest raczej świadomym i dobrowolnym aktem.

Cytat:Przed tym jeden z nich cisnął na oślep włócznią – ta przecięła wzorowo przestrzeń i wbiła się w brzuch Samaela.

Zmieniłabym to zdanie - "Wcześniej jeden z nich cisnął na oślep włócznią, która idealnie trafiła w środek brzucha Samaela."
Lub jakoś tak Smile
Cytat:wbiła się w brzuch Samaela.
Samael stęknął z bólu i zahuśtał się na linie. Grot trafił prosto w wątrobę – do ogniska z sykiem nakapało obficie krwi. Po chwili jednak krew przestała płynąć, mimo iż włócznia nadal tkwiła głęboko w ciele i sterczała teraz na dwa metry w przód.
Samael dyszał ciężko, lecz pomimo bólu rozsadzającego trzewia napawał się słodkim smakiem zemsty.

Tu masz zagęszczenie imienia w krótkim fragmencie.
Cytat:Ktoś ryknął: „ZABIĆ DEMONA!”

Wielkie litery są niepotrzebne, wystarczy wykrzyknik
Cytat:krzyki ludzkie mieszały się z końskimi

Jeszcze nie słyszałam krzyczącego konia Smile Więc może dopowiedzieć "z końskim rżeniem" czy coś w tym stylu.


Historia mnie wciągnęła. Fajnie się czyta, bo jest lekko, obrazowo pokazana. Podoba mi się postać tego małego demona (który nie miał zegarka), jest bardzo charakterystyczna, ciekawa, pocieszna, zwłaszcza to, że tak dużo mówi. Fajnie, gdyby gdzieś się jeszcze dalej pojawiła. Nie mogę odgonić od siebie porównań Samaela z Wiedźminem, bo mam zboczenie na jego punkcie. No bo niby szlachtuje bez opamiętania, trup się ściele gęsto, a jednak kieruje się zasadami i staje w obronie prostego ludu. I nie do końca jest człowiekiem. I lubi seks. I jeszcze kilka podobieństw bym znalazła Smile
Chętnie przeczytam kolejną część.

Pozdrawiam
Odpowiedz
#4
Witam i dziękuję za zainteresowanie. Spróbuję się odnieść do komentarzy:

Cytat:Czyli zabił czy nie zabił Mertyna?
- nie zabił, Mertyn pojawi się później w fabule i będzie całkowicie sparaliżowany (to chyba żaden spoiler, bo nie jest on istotną postacią dla fabuły). Przysięga brzmiała: nigdy nie będę próbował cię zabić - i nie próbował.

Cytat:Do tego za krótko się dogadywali z tą przysięgą
. - rzecz w tym, że się wcale nie dogadali, jak to pokazują późniejsze wypadki. Samael od początku do końca rozmowy raczej kpił z Mertyna i miał pełną świadomość, jak to się skończy. Być może niewystarczająco tekst podkreśla zdystansowany stosunek do sprawy Samaela, a wtedy faktycznie będę musiał się nad tym zastanowić.

Cytat:Samaela wydało mi się, że za dużo tego dialogu i przydałoby się wtrącić jakiś gest Samaela - a to, że się poruszył albo zamrugał czy cokolwiek innego. Przelotne wrażenie takie
- bardzo przydatna uwaga, dziękuję, spojrzę na to od tej strony.

Cytat:Ogółem to taka typowa fantastyka.
- w to też celuję. Na Dukajowanie jestem jeszcze za chudy w uszach i aby coś opublikować, lepiej mi zagrać bezpieczne. Przyznaję się bez bicia - wykorzystuje znane schematy, ale fabuła ma też w sobie pewną oryginalność, której w tym fragmencie nie było jeszcze widać - jest to rozdział wprowadzający, na zasadzie: poznaj bohatera poprzez trudne okoliczności, w jakich się znalazł. Przewidywalne było zabójstwo tego żołnierza i to do bólu - sam miałem takie wrażenie przy pisaniu. Ale jak mówiłem - cudów na kiju nie chcę tworzyć, ale lekką i przyjemną powieść, która będzie wciągać i prezentować wiarygodny świat(po prosu fantasy przygodowe). Dlatego tak ważne są dla mnie opinie czytelników, bo ja piszę inne rzeczy, za fantastykę wziąłem się przy tej okazji.

Co do drugiego komentarza:

Cytat:Po pierwsze nie widzę uzasadnienia dla użycia średnika w kilku miejscach. Jeśli możesz uzasadnij, bo ja nigdy nie wiem po co w ogóle ten znak istnieje
Nawet tekst prozatorski ma swoją rytmikę, zaś walka o nią jest niełatwa. Stąd też łączniki zdań w postaci np. średników czy dwukropków. Jeszcze nie spotkałem się z sytuacją, żeby kogoś to u mnie raziło - a faktycznie używam ich dosyć często.


Cytat:Wystarczyłoby "nieprzyjemnie skwierczała", bo skwierczenie to rodzaj dźwięku, więc jakby masło maślane.
- ja bym tego tautologią wcale nie nazwał (dźwięk bicia dzwonu/dźwięk dzwonu), ale ma Pani trochę słuszności. Zastanowię się - choć znów zagrała tutaj potrzeba rytmiki, dopełnienia. Cóż, każdy ma swoje fobie.


Cytat:Gęstwina nocy" jakoś mi nie pasuje
- ach, ja jednak będę bronił bardziej oryginalnych epitetów, bo to jedna z największych atrakcji prozy. Czasami powstają przy tym naprawdę dziwaczne zbitki (i to u uznanych pisarzy), a myślę, że gęstwina nocy nie jest jakoś przesadzona w tym kontekście. Jeśli chodzi o dwukropek, to jak powyżej, choć faktyczni - być może zasadniejszym byłoby zastosowanie myślnika. Ja je często stosuje wymiennie, ponieważ dwukropek w języku polskim nie ogranicza się wyłącznie do wyliczania.

Cytat:Wcześniej demon określał czas za pomocą truchtów i galopów, a tu wjeżdżasz z godziną
- demon nie określał w ten sposób czasu, ale odległość. Wiem, że trochę kombinowane, ale taką jednostkę odległości postanowiłem, a przynajmniej u demonów. (przy okazji - ten mały już się nie pojawi, natomiast jedną z atrakcji powieści ma być właśnie wielość takich ciekawych stworków, które po drodze będzie napotykał Samael)

Cytat:No tak nie do końca, bo samobójstwo jest raczej świadomym i dobrowolnym aktem.
- ale krok samobójczy niekoniecznie. W języku istnieje coś takiego jak umowność stwierdzenia i tu jest tego przykład. Ile razy się z podobnym zabiegiem spotkałem - nie sposób zliczyć. Tak więc krytyka na siłę, choć doceniam.

Cytat:Zmieniłabym to zdanie - "Wcześniej jeden z nich cisnął na oślep włócznią, która idealnie trafiła w środek brzucha Samaela."
Lub jakoś tak
- to zdanie wielokrotnie było przerabiane na rzecz utrzymania rytmiki i zbudowania dynamiki. Nawet jeśli nadal szwankuje, proponowane przez Panią się nie nadaje.
Cytat:Wielkie litery są niepotrzebne, wystarczy wykrzyknik
- takie decyzje należą do autora i jeśli nie są szkodliwe dla tekstu, to nie należy ich wymieniać jako błąd.

Cytat:Jeszcze nie słyszałam krzyczącego konia Smile Więc może dopowiedzieć "z końskim rżeniem" czy coś w tym stylu.
- dla skrócenia zdania zastosowałem uproszczenie, aby tym lepiej budować dynamikę fragmentu, ale ma Pani rację, że w innym wypadku, spokojniejszym, lepiej by było uściślić te konie. Jednak proszę też pamiętać, że istnieje ogólnie przyjęty i poprawny literacko zabieg w języku jak nadawanie cech ludzkich zwierzętom, przedmiotom czy żywiołom - choć w tym konkretnym przypadku nie taki był zamiar.

Cytat:Nie mogę odgonić od siebie porównań Samaela z Wiedźminem,
- bardzo słuszne spostrzeżenie. Nie czytałem Wiedźmina i się na nim nie wzoruje, ale epizodyczny rozwój fabuły oraz pewne cechy charakteru bohatera nawet mi nasunęły takie skojarzenie. Cóż - ludziom najlepiej dać to, co lubią. Jak pisałem - ten projekt ma być bezpieczny i skierowany do jak najszerszej (czyli siłą rzeczy mniej wybrednej) grupy czytelników.

Bardzo dziękuję za komentarze. Przy następnych nie będę się tak już odnosił tak szczegółowo, bo za dużo czasu mi to zabrało, za co bardzo przepraszam. Rozumiem, że praca wpisuje się w standard dobrego fantasy przygodowego. Mogę nawet dzisiaj wrzucić kontynuację, ponieważ mam tego parę rozdziałów już ukończonych, ale nie chciałbym się Wam narzucać. Wasza decyzja.
Odpowiedz
#5
Mój drogi Smile

Po pierwsze, proszę nie zwracać się do czarownicy per pani.

Po drugie:
Cytat:Tak więc krytyka na siłę, choć doceniam.

Moje uwagi nie są krytyką, bo nie czuję się na siłach żeby kogokolwiek krytykować. Czytając, wyłapuję momenty, które brzmią dla mnie jakoś nienaturalnie, nielogicznie, niespójnie. Ale dla mnie - nie znaczy, że dla wszystkich. Dlatego zaznaczyłam, że to, co napiszę odnośnie tekstu nie jest oczywistym błędem autora, tylko zapaloną podczas czytania żaróweczką, która może, ale nie musi przyczynić się do ulepszenia tekstu. Ogólnie widzę, że wiesz o wiele więcej ode mnie z teorii języka polskiego. Jednak teoria teorią, a jak mi coś nie pasi, to po prostu o tym piszę. Nie jestem polonistką, literatką, ani żadnym autorytetem w tej dziedzinie. Bawię się tylko w pisanie, więc pewnie moje komentarze faktycznie mają niską wartość.
W sumie to teraz się boję skomentować kolejnej części, żebyś mi znów nie wytknął błędów w komentowaniu Wink
Odpowiedz
#6
Bez obaw. Po prostu sytuacja wygląda tak, że jak ktoś podchodzi do tekstu krytycznie (czyli z krytyczną analizą, nie traktować tego pejoratywnie!), nastawia się umysłowo na wyłapywanie choćby czegoś - bo takie zadanie mózg sobie przyjął. Znam to z autopsji. Ale jak najbardziej proszę o tę analizę krytyczną, bo nawet jeśli niektóre wyłapane rzeczy są, jak to określiłem (być może niefortunnie) - na siłę, to ze ścierania się takich opinii zawsze może wyjść coś pozytywnego - choćby na przykład dyskusja o labiryntach języka polskiego. Moje odniesienie się nie było próbą konfrontacyjną, ale zachęcającą do przemyśleń - tak jak Pani (przepraszam, ale obyczaje polskie zobowiązują) uwagi zachęciły mnie do przemyśleń, nawet jeśli nasze końcowe wnioski okazały się rozbieżneCool.

A co do publikacji następnych rozdziałów: w sumie mam pięć i wrzucę je na forum dla poczytania (oraz dyskusji), choć według mnie to trochę nie fair, ponieważ fabuła siłą rzeczy urwie się, zanim jeszcze dobrze się rozkręci. Tak więc na własną odpowiedzialność, drodzy forumowicze.

Chyba wszystkie rozdziały powinny być w jednym wątku - tak myślę.
Odpowiedz
#7
Z tym dogadywaniem miałam raczej na myśli, że za krótko rozmawiali o warunkach, bo- w sumie to nie pamiętam; pamiętam tylko, że przez chwilę miałam obraz uległego Samaela, co mi nie pasowało. No nieważne.

Typowa fantastyka dla motłochu jest w porządku, gdy się ją pisze świadomie. Pisanie książek w zasadzie opiera się na wykorzystywaniu odpowiednich sekwencji schematów, więc nie ma się co przyznawać bez bicia. Naturalna kolej rzeczy. Smile
Za Dukajem nie przepadam; Wiedźmina czytałam dla jednej postaci i srodze się zawiodłam na wielu płaszczyznach, ale cóż... Bodaj jedyny autor, jakiego sobie cenię, pisze coś zupełnie innego, może jestem spaczona doszczętnie przez to. Tongue
Nie czepiałabym się aż tak tego zabójstwa żołnierza. To podtrzymuje charakter dobrej, przewidywalnej fantastyki, a skoro taki jest zamiar, to naprawdę nie ma co. Luzik. Smile
Ale to wszystko to tematy na pogaduchy przy kawie. Wink


Odnośnie następnych fragmentów - tak, wszystko zamieszcza się w jednym wątku.
Podpowiem, że wcięcie w tekście robi się wpisując [p ] (bez spacji przed zamknięciem nawiasu kwadratowego).
Daje to taki efekt.

Mam nadzieję, że pobędziesz z nami na tym forum nieco dłużej, rozejrzysz się w twórczości innych, być może coś skomentujesz, może nawet przedstawisz się poprawnie według naszych forumowych standardów (mamy specjalny wątek do tego celu: http://www.via-appia.pl/forum/showthread...#pid138604 ). Poza tym na samym dole strony głównej mamy czat. Pomyślałam, że warto wspomnieć, bo trochę mija nim nowi użytkownicy go odnajdą. Big Grin

Niech wena będzie z Tobą! Angel
Odpowiedz
#8
Niestety, chyba nie znajdę na to czasu, szczególnie że w sezonie czerwiec-wrzesień mam dużo zleceń na prace dyplomowe, a do tego pracuję jako zwykły śmiertelnik w swoim fachu, no i jeszcze praca z powieścią i paroma innymi projektami... Mam nadzieję, że się usprawiedliwiłem.
Odpowiedz
#9
Cóż, mi tam nie zależy, bo ja z rzadka piszę i obchodzi mnie zdanie raptem kilku osób, ale licz się z interesownością obecnych tu próżnych (ups) poetów. Wink

Swoją drogą to dlaczego rozkopałeś Samaela na 2 wątki? Mam na myśli ten jako jeden i jako drugi ten z tym dziwnym zapisem graficznym, z 4. i 5. częścią.
Odpowiedz
#10
Nie zmieściło się w jednym. A zapis graficzny już poprawiłem.
Odpowiedz
#11
Oki, że poprawiłeś, ale jak to nie zmieściło się? Kontynuacje wrzuca się w odpowiedzi do pierwotnego wątku, bo posta (np. pierwszego w wątku) można edytować bodajże 2 razy, więc inaczej niż odpowiedzi jest raczej niemożliwe. Huh
Odpowiedz
#12
Aha, zaraz naprawię.

Rozdział 4
Duch lasu


Płynęli na północ – w górę rzeki – pośród mas drzewnych, ku masom szczytów górskich, gdzie skorupa śnieżna ustanowiła swój odwieczny posterunek. Tam znajdowały się liczne kopalnie oraz ludzkie osiedla, dzikie doliny a także miasto obwarowane przez skały – Utracht, stolica krainy Ułtanu.
Samael wiosłował miarowo, pogrążony w czujnej medytacji. Stał na dziobie łodzi, a za nim, przykryta grubym kocem, spała kurcząca się z zimna księżniczka. Kiedy się przebudziła, nie zrozumiała zrazu swego położenia; musiało minąć parę sekund, zanim wróciła jej świadomość sytuacji. Po tym objawieniu dziewczyna poderwała się z twardych desek łodzi i z przerażeniem rozejrzała wkoło. Natychmiast wybuchła histerią.
— Przestań się drzeć! — huknął na nią Samael i odruchowo zamachnął się wiosłem, z którego nakapało zdrowo wody.
Aliana zakończyła swe piski i jak gdyby ostrze miecza, a nie wiosło, w nią mierzyło, zaczęła bronić się ramionami. Samael roześmiał się na ten widok. W konsekwencji u dziewczyny nastąpiła kolejna zmiana emocji: całą jej twarz oblała różana czerwień, natomiast piąstki zacisnęły się do białości.
— Jak śmiesz! — krzyknęła piskliwie. — Jesteś okropny! Nienawidzę cię!
— A nienawidź mnie — odrzekł spokojnie Samael i wrócił do wiosłowania.
Księżniczka z urazą odwróciła od niego głowę. Milczała, pogrążając się w rozpaczy. Zmierzała w nieznane, wyrwana z komfortu pałacowego życia, skazana na łaskę nieobliczalnego demona – a wszystko to zaraz po tragicznej śmierci ojca oraz braci. Zbyt wiele, zdawało się, nieszczęść spadło na tę jedną istotę, lecz mimo to duch jej zachował spójność, serce nie poddało się rezygnacji czy zobojętnieniu.
— Dlaczego jest tak zimno? — zapytała roztrzęsionym głosem Aliana.
— Może dlatego, że płyniemy środkiem rzeki — wyjaśnił z kpiną Samael.
— Chcę wracać! — wykrzyknęła dziewczyna i odważnie zerwała się na równe nogi. — Masz mnie zabrać z powrotem do Karugi!
Samael spojrzał na nią groźnie.
— Ty chyba czegoś nie rozumiesz — syknął. — Najchętniej wyrzuciłbym cię za burtę już dawno temu, ale zgodziłem się na coś i teraz muszę się z tym przemęczyć. Nie wyobrażaj sobie jednak, ty rozpieszczony bachorze, że będę ci się kłaniał i wysłuchiwał twoich jazgotów. Jak będzie trzeba, znowu wleję w ciebie wywar żywej śmierci – i choćbym miał cię później targać na ramieniu aż pod bramy samego Utrachtu – tak zrobię. Zrozumiałaś?
Aliana kucnęła i objęła się ramionami.
— Chce mi się siku — załkała.
— Ty w ogóle słuchasz, co do ciebie mówię? — Samael pokręcił z niedowierzaniem głową.
— Ale mi naprawdę się chce…
— Tak? To czekaj — ożywił się nagle Samael. — Zrobimy tak: popłyniemy do brzegu, zostawimy łódkę i mój worek złota na pastwę kogokolwiek, a potem ruszymy w głąb tego lasu, aby znaleźć godny ciebie ustronek.
— Naprawdę? — ucieszyła się Aliana, stając znowu na baczność.
— Szczaj za burtę i nie zawracaj mi głowy!
— Ordynarny prymityw!
— Zarozumiała gówniara!
— Cham!
— Trzpiotka!
— Bydlak i pozorant!
— A, a, a – ja „pozorant”? — obruszył się Samael. — Ty chyba nie wiesz, z kim rozmawiasz. Nie masz pojęcia, do czego jestem zdolny…
Aliana ukucnęła ze złością i sięgnęła dłońmi głęboko pod spódnicę.
— CO TY WYPRAWIASZ?! — wydarł się na nią Samael.
— Sam tego chciałeś! — pisnęła Aliana, robiąc, co zamierzała.
— MÓWIŁEM: ZA BURTĘ!!
— Zwierzę! — Księżniczka okryła się kocem i usiadła jak najdalej od Samaela.
Dąsali się na siebie przez kilkadziesiąt minut. Zdawało się, że w milczeniu nasłuchują głosów ptaków, które zdominowały nadrzeczną przestrzeń, ale w rzeczywistości nie zwracali na to uwagi. Monotonny krajobraz leśnych drzew, które kładły swe odbicia na powierzchni wody, zdawał się nie mieć końca. Słońce osiągnęło już zenit i grzało przyjemnie po karku oraz głowie.
Samaelowi zaburczało w brzuchu, więc zrobił sobie przerwę. Kiedy z cieknącą ślinką (bo prowiant na tę podróż szykowali najlepsi kucharze Karugi) rozsupływał sporych rozmiarów wór, Aliana porzuciła złe humory i przygnała do niego niczym gąska do gęsiarki.
— Kiedy dopłyniemy do Utrachtu? — zaświergotała.
— Nie dopyniemy — odparł z pełnymi ustami kruszonki Samael.
— Jak to nie dopłyniemy?
— Utracht leszy w górach. Mosimy hechać tam konno.
— A skąd weźmiemy konie?
Samael wzruszył ramionami i nadal napychał się łapczywie jedzeniem, jak gdyby za sekundę miało mu ono zniknąć.
W pewnym momencie uwaga Aliany przeniosła się w inne miejsce.
— Tam są jacyś ludzie — zaalarmowała, wyciągając przed siebie rękę.
Samael obrócił leniwie głowę i przyłożył dłoń do czoła.
— Rzeczywiście — przyznał, bystrym spojrzeniem ująwszy grupę żołnierzy obozujących przy rzecznym zwężeniu. — Mają też konie. — W jego oku pojawił się niebezpieczny błysk.
— Zawracamy? — zapytała trwożnie Aliana.
Samael wstał i zarzucił sobie na ramię zawinięty w bydlęcą skórę miecz.
— Zaczekaj tu — rozkazał, po czym wyskoczył przez burtę.
Aliana chciała zawołać za nim w proteście, ale to, co ujrzała, sparaliżowało jej język: Samael nawet na palec nie zanurzył się w wodzie, biegł za to po jej powierzchni, jakby była to zaledwie kałuża. Aliana z wrażenia upadła na pośladki.
Człowiek biegnący po rzece Karu wprawił w osłupienie również zgromadzonych na brzegu żołnierzy. Przyglądali się temu cudowi z rozdziawionymi gębami, szturchali się nawzajem, przecierali oczy. Gdy Samael wreszcie dotknął stopą gruntu, wszyscy wstrzymali oddechy. Obserwowali w milczeniu mistyczną postać, która na ramieniu trzymała absurdalnie wielki miecz i witała zebranych wilczym uśmiechem.
Samael nie śpieszył się z natarciem – chciał dać żołnierzom szansę na ucieczkę. Ci jednak nie sposobili się do odwrotu. Przy takim obrocie spraw Samael postanowił się z nimi zabawić: ruszył z miejsca niczym wicher i rozbił oddział lekkiej piechoty samą falą uderzenia. Żołnierze błyskawicznie pozbierali się z ziemi. Strach i adrenalina biły im do głów. Kłuli wściekle włóczniami, skakali i wykonywali cięcia, jednak żadna z tych prób nie sięgała Anioła Śmierci. Jego zdumiewające susy rozciągnęły pole walki na przestrzeń kilkudziesięciu kroków. Każdym, jakby od niechcenia wyprowadzanym ciosem miecza łamał któryś z drzewców włóczni bądź miażdżył komuś czaszkę. Ten śmiertelny taniec zbierał przerażające żniwo i wkrótce niedobitki oddziału rozsypały się we wszystkie możliwe strony ucieczki.
Samael oparł się na mieczu i z dumą rozejrzał po uczynionym przez siebie pobojowisku.
Dobiegł go krzyk Aliany:
— EJ! EEEJ! Pomóż mi!! Pomóż!
Jak się okazało, dziewczyna straciła kontrolę nad łodzią i teraz nurt spychał ją z powrotem na południe.
— Wiosłuj, wiosłuj! — zawołał ze śmiechem Samael i poszedł po konie.
Podczas gdy Aliana, krzycząc wściekle, prowadziła morderczy bój z oporem wody, Samael przeszukiwał wojskowy obóz. Nie znalazł tam nic ciekawego prócz sakiewki z czterema zeni oraz welinowej książeczki z erotycznymi ilustracjami.
Aliana dobiła wreszcie do brzegu. Z trudem wygramoliła się z łodzi i tuż za linią wody padła na twarz. Nigdy w życiu nie była tak wyczerpana jak w tym momencie. Nie przeszkadzało jej, że leży do pasa zanurzona w mule; na Samaela, który przeszedł mimo, nie zwróciła nawet uwagi.
Samael ze sprawnością flisaka wciągnął łódź na trawiasty brzeg i zaczął juczyć konie. Po wykonaniu tej pracy zbliżył się do siedzącej nieopodal Aliany i rzucił jej pod nogi węzełek lnianych szmat.
— Co to? — zapytała cicho dziewczyna.
— Twoje ubranie — odparł z powagą Samael.
— Że co?!
— Chyba nie myślałaś, że będziesz włóczyła się w tej sukni? Wiesz, ilu ludzi cię teraz szuka? Nie możemy ryzykować, że ktoś cię rozpozna i doniesie o tym wojsku.
— Nie włożę na siebie tych łachmanów! — zaprotestowała Aliana.
— A to niby dlaczego? — spytał spokojnie Samael. — Mnóstwo ludzi ubiera się w ten sposób. Dlaczego miałabyś być wyjątkiem?
— Bo ja jestem Aliana del Vasce, córka króla Torina!
— Teraz jesteś zwykłą, niepotrzebnie podnoszącą głos dziewczyną — zawyrokował Samael. — Zapamiętaj to sobie. I przebieraj się szybko, bo zaraz wyruszamy.
— A odpoczynek? — załamała ręce Aliana.
— Nie ma czasu na odpoczynek.
— Jestem zmęczona! Cała brudna! Muszę złapać chwilę oddechu!
— Dobrze — zgodził się Samael, a kącik ust drgną mu szelmowsko. — W takim razie dam ci trochę czasu na kąpiel. Później już możesz nie mieć takiej okazji.
— Gdzie mam niby się wykąpać? — rozpaczała Aliana.
Samael wskazał na rzekę.
— Ty chyba zwariowałeś!
— A masz inny wybór? — Samael położył się wygodnie na boku, aby mieć jak najlepszy widok. — Daję ci dziesięć minut. Rób z nimi, co chcesz, ale po tym czasie masz stać przebrana przy koniach; inaczej dalej pojadę sam.
— A ty będziesz tutaj tak leżał?! — wściekła się dziewczyna. — Idź sobie gdzieś!
— Naprawdę, chciałbym — skłamał niedbale Samael — ale muszę mieć na ciebie oko. W końcu przysięgałem, że nie opuszczę cię na krok. Co zrobisz, jak ci żołnierze wrócą tu z posiłkami?
— To przynajmniej się odwróć!
— Ależ oczywiście — Samael zakrył dłonią oczy i skierował twarz w niebo. — Tak może być?
Aliana żachnęła się i zabrała węzełek nad rzekę. Tam zrzuciła z siebie królewską suknię, później jedwabną spódnicę, po czym ze wstydem oraz piskiem weszła do zimnej wody. Ochlapywała i obmywała całe ciało, zaś Samael podziwiał jej nagą sylwetkę z iskrami w oczach. W końcu dziewczyna nie wytrzymała zimna i jak poparzona wyskoczyła z wody. Tu ukazały się jej rozkwitające piersi oraz świeże łono, które nie zaznało jeszcze pieszczoty. Samael zasłonił oczy. Pozwolił sobie zerknąć jeszcze jeden raz, gdy dziewczyna wdziewała plebejską suknię. Dużo sił kosztowało go powstrzymywanie wewnętrznych demonów, które podpowiadały mu najohydniejsze posunięcia.
Później – jak to zapowiedział Samael, jechali leśnym traktem bez chwili wytchnienia. Aliana na bieżąco uczyła się właściwej postawy w siodle, co nie należało do zadań łatwych; od pewnego momentu nie czuła już obolałych nóg oraz bioder. Zatrzymali się dopiero wieczorem na szerokiej polanie. Samael zabrał się za przygotowanie ogniska, natomiast Aliana ukryła się pod kocem i z pełną miską zimnego grochu regenerowała nadwątlone siły.
Noc zapadała stosunkowo szybko, ale wkrótce jej cienie poddały się blaskowi ogniska. Aliana przybliżyła twarz do płomieni.
— Co zrobisz, jak już dotrzemy do Utrachtu? — zapytała Samaela.
— Odbiorę drugą część zapłaty, a potem wyruszę w dalszą drogę — odparł Samael, pałaszując owocowy placek.
Aliana zasmuciła się i na pewien czas zawiesiła wzrok na ognisku. W końcu poruszyła temat, który nie dawał jej spokoju:
— Dlaczego opuściłeś mojego ojca?
— Wcale go nie opuściłem — zdenerwował się Samael.
— To dlaczego zniknąłeś w momencie, kiedy najbardziej cię potrzebował? Niektórzy mówili, że byłeś w zmowie z zabójcami…
— Większej bzdury nie słyszałem.
— Więc dlaczego?
— Bo byłem nieprzytomny, dobra? Siłą wywieźli mnie z miasta i dopiero na drugi dzień udało mi się uwolnić.
— Kto cię wywiózł? — zainteresowała się żywo Aliana.
— Nieważne — uciął temat Samael. — Przestań mnie o to wypytywać. Powiem ci tylko tyle, że szanowałem twojego ojca i żałuję, że sprawy potoczyły się w ten sposób. Był szlachetnym człowiekiem i doskonałym władcą. Nie zasługiwał na taką śmierć.
Aliana spojrzała na Samaela z wdzięcznością. Mimo wszystko bardzo jej się podobał. Od momentu, gdy ujrzała go pośród świty swego ojca, zaczęła o nim marzyć. Opowieści dam dworu, jakoby była to prawdziwa legenda, demon o ponadludzkich siłach, który zdolny jest rozbić niejedną armię, tylko podsycały jej miłosne uniesienia. Samael jednak zwracał na nią nie większą uwagę niż na zwykłą służkę czy dworskiego pachołka, wskutek czego ściągnął na siebie jej nienawiść. Teraz ta nienawiść powoli odchodziła w zapomnienie, powracało za to pierwotne uczucie, jakie Aliana żywiła do Samaela, czyli właściwa młodemu dziewczęciu miłość oparta na tkliwych fantazjach.
Aliana obserwowała Samaela skrycie i intensywnie. Nawet gdy położyła się do snu, udawała tylko, że ma zamknięte oczy. Dopiero teraz spostrzegła, jak niezwykła aura bije od tego człowieka. Medytując w pozycji siedzącej, przywodził on na myśl piękny posąg anioła, których pełno było w świątyniach Karugi. Minuty mijały powoli, a on trwał w bezruchu i oddychał całą piersią, jakby kompletnie odcięty od otaczającego go świata.
W pewnym momencie poruszył się niespokojnie. Otworzył oczy i spojrzał ku czarnej ścianie drzew rysującej się na północy. Przez krótki czas nasłuchiwał uważnie czegoś niedosłyszalnego. Wstał i ze zdwojoną czujnością ruszył w kierunku lasu. Aliana wygrzebała się z posłania i podążyła za nim.
Samael w trakcie medytacji usłyszał dobiegający z lasu śpiew. Był to pełen smutku, przenikający ciało i ducha śpiew kobiecy. Kiedy zaczął obserwować zlaną w mroku roślinność, spostrzegł kryjącą się tam postać. Natychmiast ruszył w jej kierunku.
Była to eteryczna istota jarząca się dziwnym światłem. Miała długie włosy w kolorze słońca i białą szatę opadającą aż do ziemi. Jej oblicze zakrywała srebrna maska wzorowana na dziecięcą buzię. Istota ta zdawała się wyczekiwać Samaela zza kryjówki wysokich drzew, tak jakby sama nie mogła albo nie chciała opuścić granicy lasu.
— Pokaż się — rozkazał Samael, na co istota wyszła na otwartą przestrzeń. Gdyby nie mistyczne światło, jakie biło od jej sylwetki, można by przysiąc, że jest to zwykła dziewczynka dla zabawy przebrana na biało.
— Czy jesteś aniołem? — zapytała, przechylając lekko głowę.
Samael patrzył w maskę zjawy z nieufnością. Teraz był pewny, że śpiew niosący się w przestworzach należał właśnie do niej.
— Jestem człowiekiem — odparł stanowczo.
— Nie — nie zgodziła się świetlista istota. — Jestem niemal pewna, że jesteś aniołem. Ale jeszcze nigdy nie widziałam anioła, więc może jednak jesteś demonem?
— Nawet jeśli, to co masz zamiar z tym zrobić?
Istota przyglądała się Samaelowi z ciekawością.
— Jesteś dla mnie zbyt potężny — oznajmiła. — Czuję, że otacza cię niezwykła energia. Część z niej jest dobra, inna część to czyste zło. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego.
— Co tu robisz?
— Opiekuję się lasem.
— Czyli jesteś duchem tego lasu?
— Tak — odparła łagodnie istota. — Niegdyś mówili na mnie królowa nimf, ale te czasy dawno minęły. Ludzie nie modlą się już przed moim ołtarzem. Nie proszą mnie o nic i nie składają mi ofiar.
— To o tym śpiewałaś? To jest powodem twojej samotności?
Istota zaprzeczyła ruchem głowy.
— Straciłam większość swojej władzy — wyjaśniła. — Nie potrafię już powstrzymać sił, które nadciągają z północy. Wszystkie duchy opuściły mój las i teraz jestem sama.
— Co to za siły, których nie może powstrzymać nawet duch lasu?
— Wielkie zło. Coś, co właśnie budzi się do życia. Nie wiem dlaczego, ale to zło lgnie do twojej duszy. Widzę, jak koncentruje się wokół ciebie i pożywia się twoją energią.
— Ja żadnych złych sił nie wyczuwam — nonszalancko stwierdził Samael.
— One nadciągają z północy i już zdążyły wyrządzić wiele krzywd — upierała się przy swoim zjawa. — Nie możesz ich lekceważyć. Jeśli chcesz się przekonać, to jedź do dworku na wschodnim skraju mojego lasu. Tam zobaczysz, do czego są zdolne.
Samael podrapał się w głowę.
— Czy ty nie próbujesz mnie zwieść? — zapytał. — Uwierz mi, że zaciąganie mnie w pułapkę nie ma sensu. Jak tylko wyczuję wrogie intencje z twojej strony, przysięgam, że poślę cię do samych piekieł.
— Jesteś dla mnie zbyt potężny — powtórzyła zjawa. — Zrobisz, co uznasz za słuszne. Ale uważaj: oni czekają na ciebie.
— Bredzisz, demonie. Widocznie zbyt długo byłaś samotna. To odbiera ci zmysły. Jeśli chcesz, mogę zakończyć twoje męki. Potrafię to zrobić.
Istota zaśmiała się i pofrunęła na jedno z drzew.
— Czuję, że twoje intencje są szczere — przemówiła z gałęzi — ale nie mogę się na to zgodzić. Jeśli mnie zabraknie, kto zaopiekuje się lasem?
— Jak sobie chcesz — zgodził się Samael. — Ale na tym świecie czeka cię tylko cierpienie. Jeśli zostałaś sama, w końcu przyjdą po ciebie potężne duchy i posilą się resztkami twojej energii. Zresztą wydaje mi się, że już umierasz.
Istota przeskoczyła na inne drzewo.
— Każdy w końcu umrze. A ja faktycznie przeżyłam zbyt wiele tysiącleci. Jednak nie mogę tak po prostu opuścić tego świata. Zbliżają się mroczne czasy, w których każda iskierka światła będzie niezwykle cenna. Mam nadzieję, że ty też wybierzesz światło. W końcu jesteś aniołem.
— Mylisz się, nie jestem aniołem. I uważam, że przesadzasz. Widziałem już wiele zła w swoim życiu i nie sądzę, żeby mogło istnieć coś jeszcze gorszego.
— Jedź do dworku na wschodnim skraju mojego lasu. Tam się przekonasz — obiecała istota i rozpłynęła się w ciemnej plątaninie gałęzi.
Samael z głową pełną myśli ruszył z powrotem do ogniska, ale po parunastu krokach wpadł na Alianę.
— Z kim rozmawiałeś? — zapytała przerażona dziewczyna.
— Nieistotne — odparł sucho Samael i minął ją w drodze do posłania.
— Przecież tam nikogo nie ma! — zawołała za nim Aliana. — Nie ma, prawda? — Dla pewności spróbowała przebić spojrzeniem leśne mroki, ale nie dostrzegła niczego, co by tłumaczyło przedziwne zachowanie Samaela.

[b]Rozdział 5
Córka z zaświatów
[/b]
Alienę obudził kaszel, jaki nagle rozsadził jej płuca. Zagrzebana głęboko w skóry, skulona do granic możliwości, cierpiała potworny chłód bijący od ziemi i z powietrza. Wkoło wstawał blady świt, nad trawami zawisła sięgająca kolan mgła; las milczał jeszcze i tyko nieliczne ptasie ćwierki donośniały między grubymi pniami drzew, gdzie jutrzenka rozganiała nocne cienie. Obraz ten był tak samo piękny jak i ponury. Zupełnie jakby świat pogrążał się w melancholii zawieszonej gdzieś pomiędzy światłem i nieświałem.
Aliana podniosła się z niewygodnej słomianej maty i w poszukiwaniu odrobiny ciepła powlekła się między konie. Tam przycisnęła twarz do sierści śpiącego kasztanka, w którego pokrytym mięśniem ciele parowała gorąca krew niby rozżarzone węgle w sypialnym piecyku. Dała się ponieść zmęczeniu. Stojąc, przysnęła między trzema wtulonymi w siebie wierzchowcami i dopiero głośny śmiech Samaela przywrócił ją do świata żywych.
— Gdzie jedziemy? — zapytała dwie godziny później, ponieważ od jakiegoś czasu kręcili się leśnymi dróżkami, jakby szukając czegoś konkretnego.
Samael nie odpowiedział, tylko z poważną miną wskazał na otwierającą się przed nimi przestrzeń. W oddali majaczył piękny dworek opierający się plecami o ścianę drzew, doglądający z tamtej pozycji szerokich połaci pól.
— Co to za miejsce? — jeszcze bardziej wzrosła ciekawość Aliany.
— Nie mam pojęcia — odparł szczerze Samael i pocwałował w kierunku drewnianych zabudowań.
Dworek wyglądał na piękny jedynie z daleka – z bliska okazał się zapuszczony, jakby wszyscy jego mieszkańcy odeszli gdzieś dawno temu. Zagony ziały pustkami, z obór i chlewów nie dobiegała żadna zwierzęca gwara, drogę zaśmiecały liście oraz gałęzie dawno połamane przez nagłe wichury. Solidny dworek co prawda stał na swoim miejscu twardo i miał się całkiem dobrze, ale cała sceneria wokół przywodziła na myśl efekty jakiejś paskudnej zarazy albo przemarszu obcej armii.
— Zaczekaj tu — przemówił do Aliany Samael i zeskoczył z siodła. Nie zdążył poprawnie ułożyć cugli, gdy w drzwiach murowanego budynku pojawiła się stara wiedźma – a raczej kobieta tak chuda i ołachmaniona, że można było ją wziąć za wiedźmę.
— Do nas to szlachetni państwo? — zawołała, machając kośćmi dłoni w kierunku przyjezdnych. — Zapraszamy, zapraszamy! — Zeszła z ganku nie bez wysiłku, choć z oczu strzelały jej iskry radości, zaś w kalekich ruchach widać było przypływ wigoru. — Dawnośmy nie mieli gości — mówiła. — Jedziecie do nas z Kadysy? A może z Dormarku? Nie, na pewno z Kadysy; przecież ten stary frant Tobis nigdy by nas nie odwiedził. Zapraszamy, zapraszamy. Za chwilę każę przygotować coś do jedzenia.
Samael patrzył na wzbudzającą litość staruszkę wzrokiem chłodnym i bezwzględnym. Cierpliwie pozwolił jej gadać, ale gdy tylko zmilkła, zapytał ostrym tonem:
— Kim jesteś i gdzie podziali się mieszkańcy tego dworku?
Staruszka niby wariatka przypominająca sobie przyczyny swego wariactwa przewróciła nieprzytomnie oczami. W końcu machnęła ręką.
— Poszli — oznajmiła obojętnie. — Ale wrócą. Na żniwa na pewno wrócą… A kim ja jestem? Gdzież moje maniery… — Ukłoniła się jak rasowa arystokratka. — Servilla del Koma, córka Gladusa Werny, żona Alverego del Koma, brata sędziego Kadysy, Toriela del Koma. Zapraszamy, zapraszamy. Mój mąż z pewnością uraduje się na wasz widok.
Aliana z przerażeniem patrzyła na Samaela, a oczy jej błagały, aby jak najprędzej opuścili to przeklęte miejsce. Nie czuła się tu dobrze. Coś jej mówiło, że za murami tego domostwa czają się jakieś złe moce. Serce jej stanęło w gardle, gdy usłyszała, jak Samael odpowiada babinie:
— Z przyjemnością skorzystamy z gościny.
— Samaelu — szepnęła pośpiesznie Aliana. — Nie powinniśmy… Mam złe przeczucia.
— Jak chcesz, możesz tu na mnie zaczekać — odszepnął Samael, po czym ruszył do budynku, nie biorąc ze sobą miecza.
Aliana przez chwilę deptała nerwowo w miejscu, ale ponieważ nie mogła pozwolić sobie na utratę protekcji Samaela, ostatecznie przemogła się w duchu i pobiegła za nim. Dreszcze mrowiły jej po plecach, gdy wchodziła do niegdyś bogatego domostwa: teraz kryło się tam więcej bałaganu i pajęczyn niż zbytkownych mebli. Staruszka zawiodła swych gości do jedynego pokoju, w którym panował jako taki ład i gdzie utrzymywano jeszcze ciepło. W fotelu przy rozpalonym kominku siedział człowiek o poczerniałej skórze i płytkim oddechu. Najwyraźniej między ziemią a Zaświatami utrzymywała go bardzo cienka nić, ponieważ poza ruchomymi gałkami oczu nic w jego ciele nie wyglądało na żywe.
Staruszka pochyliła się nad mężem i zaanonsowała mu przybycie gości. Pan domu zdawał się nie usłyszeć albo nie zrozumieć komunikatu, co nie przeszkodziło Servilli w radosnym oświadczeniu:
— Mój mąż jest szczęśliwy, że może was ugościć.
Aliana odruchowo chwyciła Samaela za rękę i przylgnęła do niego całym ciałem. Można było poczuć, jak trzęsie się ze strachu i z trudem łapie powietrze. Samael rozumiał ten strach, więc pozwolił jej na to zbliżenie. Wiedział jednak, że ze strony starców nic im nie zagraża. Ktoś inny pociągał tutaj za sznurki. Ktoś wyraźnie wysysał z nich życie.
Servilla zabrała się za nakrywanie stołu; bardzo skrupulatnie myła blat i wyganiała z naczyń pająki. Paplała przy tym od rzeczy i nie zwracała uwagi na to, że goście bynajmniej nie sposobią się do zajmowania krzeseł.
— Johanna za chwilę przyniesie coś do jedzenia — zapewniała staruszka, wycierając szmatą półmiski. — Skoro świt poszła do lasu. Kochana dziewczyna. Dba o swoich rodziców jak prawdziwy anioł. Szkoda, że Lucil i Bienna nie mogą jej pomóc. To były wspaniałe maluchy. Jeszcze do niedawna biegały po domu i tłukły mi donice. Ach, jak mi brakuje tych urwisów…
Paplaninę Servilli przerwał odległy trzask zamykanych drzwi.
— O! — zawołała staruszka. — Jest i moja Johanna!
Przez parę chwil za ścianą rozbrzmiewały wolne stąpania, jakby badające pokój po pokoju. Aliana już kompletnie postradała ze strachu zmysły, zaś Samael uśmiechał się diabelsko. I oto w drzwiach pojawiła się Johanna. Ku zaskoczeniu Samaela okazała się zwykłą dziewczyną o niezwykłych proporcjach ciała.
Na widok obcych Johanna uśmiechnęła się promieniście. Jej rumiana twarz wyglądała bardzo niewinnie, ale głęboko w oczach czaiło się coś niedobrego. Dziewczyna dygnęła grzecznie, i, pożerając Samaela chciwym spojrzeniem, zapytała:
— Czemu zawdzięczamy tę przemiłą wizytę?
— Zostaliśmy zaproszeni przez panienki matkę — odparł Samael, oblizując mimowolnie wargi.
— Mama ma oko — stwierdziła wesoło Johanna.
— A ja dzięki temu mam niecodzienny widok — rzekł Samael.
— O mnie mowa? — zaśmiała się dziewczyna.
Aliana przez cały ten czas biła Samaela łokciem w żebro – nie miała pojęcia dlaczego, ale obecność tej postaci jeżyła jej włosy na głowie.
— Dawno nie widziałam tak pięknego mężczyzny — oznajmiła Johanna.
— A ja dawno nie widziałem tak pięknej kobiety — skłamał Samael.
Dziewczyna zaczęła skubać swój warkocz. Dzikie żądze rozgrzewały w niej krew i ujawniały się w ruchach bioder oraz kolan.
— Pragniesz mnie? — zapytała bez ogródek.
— Pragnę — odparł ze spokojem Samael.
Aliana nie wytrzymała i wykrzyknęła:
— Jak możesz! Nie widzisz, że z tą dziewczyną jest coś nie tak? Że próbuje cię opętać?
Johanna roześmiała się głośno.
— Twoja branka najwyraźniej jest zazdrosna.
— To wcale nie tak! — zaprzeczyła Aliana, czerwieniąc się mimowolnie.
— Nie martw się — uspokoiła ją Johanna. — Jeśli chcesz, możemy zabrać cię ze sobą. Możemy ją zabrać, prawda? — spytała niewinnie Samaela.
— Nie.
— Jak chcesz. Ale takie młode ciało — oblizała wargi — musi kryć w sobie wiele rozkoszy.
Aliana w porywie desperacji chwyciła Samaela za koszulę.
— Błagam cię, nie idź z nią. Czuję, że stanie się coś niedobrego. Nie chcę zostać tu sama — załkała.
Samael chwycił ją mocno za ramiona i wyszeptał pośpiesznie do ucha:
— Milcz i zostań tu z tymi ludźmi. Nic ci z ich strony nie grozi. Ja muszę zająć się własnymi sprawami. Zaufaj mi.
Aliana bez przekonania skinęła głową. Gdy faktycznie została sama, zaczęła tego mocno żałować.
Samael miał mętlik w głowie. Obserwował idącą przed nim Johannę z całą intensywnością, czuł jej czary na sobie, ale wciąż nie dostrzegał w niej natury demona. Wydawała się zwyczajną dziewczyną, ale Samael był pewien, że to tylko iluzja.
Kiedy stojąca przed nim Johanna w świetle rozpalonych świec obnażyła dorodne piersi, Samael dał się ponieść instynktom. Mógł sobie pozwolić na wiele więcej niż w przypadku zwykłej kobiety, tak więc meble i inne sprzęty w sypialni przeżyły ciężkie chwile. Odgłosy uderzeń w ściany oraz hałas tłuczonych naczyń mieszały się z nieludzkim rykiem rozkoszy, jaki wydobywał się z gardła Johanny.
Nim wszystko ucichło, kochankowie zdążyli zdemolować całe pomieszczenie i zalać się ciepłym potem. Ustali, gdy między ich splecionymi ciałami nagle trysnęła krew. Samael złapał się kurczowo za gardło, natomiast zmęczona Johanna szeptała mu do ucha:
— Byłeś najlepszy. Chciałabym, żeby trwało to całą wieczność, ale ja potrzebuję twojego życia. Jednak wiedz, że byłeś najlepszy. — Chwyciła za jego lewą dłoń i przycisnęła ją sobie do łona. — Czujesz, jak wciąż drżę z rozkoszy? To jest prawdziwy smak życia.
— Nie jesteś pierwszą, która mi to mówi — odparł chłodno Samael, a Johanna odskoczyła od niego jak od ognia. W szoku wpatrywała się w oblepione krwią gardło, w którym przed chwilą ziała wygryziona przez nią dziura.
— Kim ty jesteś? — wydyszała, tracąc wszelką odwagę.
— Mógłbym zapytać cię o to samo — rzekł ze spokojem Samael. — Najwyraźniej utraciłaś swój węch i wzięłaś mnie za zwykłego człowieka. Ilu do tej pory padło twoją ofiarą?
Johanna uśmiechnęła się w przerażający sposób. Krew nadal plamiła jej usta oraz piersi.
— Siedemdziesięciu dwóch mężczyzn i dziewięć kobiet — wyznała bez skrupułów. — Żadne z nich nie zdołało przeżyć tej chwili rozkoszy, ale ty… Ty jesteś inny. Możemy to powtarzać w nieskończoność! Chyba sam Belial połączył nasze ścieżki!
— Wątpię, żeby Belial miał z tym coś wspólnego.
— Ależ miał na pewno. Inaczej jak mogłabym opanować ciało tej dziewczyny? Jak ty mógłbyś opanować ciało tego mężczyzny?
— Mylisz się — zaprzeczył Samael. — To moje własne ciało. Ty natomiast jesteś jakąś anomalią – chcę wiedzieć, jaką.
— Sama tego nie rozumiem — odparła obojętnie Johanna i znów przysunęła się do kochanka, otwierając przed nim kolana. — Ale nie rozmawiajmy już o tym. Wejdź we mnie jeszcze raz, tak samo mocno jak przed chwilą.
Lecz Samael nie miał ochoty na dalszą zabawę. Zacisnął dłoń na gardle dziewczyny i wycedził przez zęby:
— Gadaj, demonie. I nie nadużywaj mojej cierpliwości.
— Stało się to trzy słoneczne cykle temu — wydusiła z siebie Johanna, a Samael zwolnił uścisk. — Ta dziewczyna umierała na płuca. Jej matka w desperacji zwróciła się o pomoc do Beliala; złożyła mu ofiarę z najmłodszej służki i odprawiła krwawy rytuał. Nie wiem, dlaczego nasz pan wybrał właśnie mnie, ale obudziłam się w tym ciele i od tamtej pory utrzymuję je przy życiu. Byłam demonem pożądania, syciłam się zdradą małżeńską oraz rozpustą, a teraz sama mogę zaznać tej rozkoszy na własnej skórze. I już wiem, że chcę jej zaznawać właśnie z tobą… Co robisz? — spytała, ponieważ Samael podniósł się z łóżka i zaczął się ubierać. Spojrzał na nią zimnym wzrokiem i rzekł:
— Odchodzę. Duch lasu miał słuszność: dzieje się tu coś niedobrego. Myślałem, że dowiem się od ciebie czegoś więcej, ale ty jesteś zwykłym ścierwem, któremu jakimś cudem udało się przekroczyć nieprzekraczalną granicę.
— Co zamierzasz? — spytała z trwogą Johanna.
— Znaleźć odpowiedzi i położyć temu kres — odparł Samael, wciągnąwszy przez głowę koszulę.
— A co ze mną? Chyba nie zrobisz mi krzywdy, prawda? W końcu podarowałam ci tyle rozkoszy… I kiedy tylko najdzie cię ochota, podaruję ci jej więcej.
Samael patrzył na dziewczynę jak na ostatnie plugastwo.
— Już cię zabiłem — oznajmił bez wzruszenia. — Nie widzisz tego? — wskazał na jej ciało, które już nie miało w sobie nic z piękna, ale zaczęło się rozkładać na żywej kości.
Oczy Johanny rozszerzyły się w przerażeniu. Dziewczyna spróbowała zerwać się z łóżka, jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Skóra i mięso odeszły od nich jak kora od spróchniałego drzewa.
Demon wtulił trupią główkę w poduszkę i, ledwo dysząc, wyszeptał:
— Byłeś najlepszy.
Gdy Samael wrócił do Aliany, ta wpadła w jego ramiona niczym wypchnięta z łuku strzała. Trzęsąc się i płacząc, wyrzucała z siebie prędkie i chaotyczne zdania, jak to w przerażeniu wysłuchiwała dobiegających z sypialni wrzasków oraz jak stara Servilla bez żadnej przyczyny upadła przed chwilą martwa.
— Już dobrze, już dobrze — uspokajał ją Samael, głaszcząc po głowie.
— Tak się bałam. Tak się bałam… — powtarzała płaczliwie Aliana.
— Już nie musisz — obiecał Samael. — Ta dziewczyna nikomu więcej nie zrobi krzywdy.
Aliana uniosła na Samaela wielkie oczy.
— Co tam się stało? — spytała drżącym głosem.
— To był demon — wyjaśnił Samael. — Od lat kusił podróżnych i pożywiał się ich życiową energią. Ale ja położyłem temu kres. Możemy ruszać dalej.
Aliana nie pytała o nic więcej: wtuliła twarz w pierś Samaela, z błogością przyjmując jego ciepło oraz bicie serca. Gdy ochłonęła i uświadomiła sobie, jak blisko niego się znalazła, natychmiast odskoczyła, płonąc ze wstydu czerwienią.
Ruszyli w dalszą drogę, milcząc przez długi czas i nie podnosząc na siebie spojrzeń. Aliana próbowała uporządkować sobie wszystko w głowie. Jak to możliwe, że tamta dziewczyna była demonem? Wprawdzie w jej obecności czuła niewyjaśniony niepokój, ale dotąd świat demonów był dla niej przedmiotem legend, do których podchodzi się z respektem, ale przede wszystkim z dystansem. Nikt przecież tych spraw nie traktuje poważnie, choć niektórzy kapłani na ich badanie poświęcają całe swoje życie. Czy w takim razie Samael również był demonem? W końcu jak inaczej wytłumaczyć jego zdolności? Ale on był dobry, pomagał ludziom, zaś wszelkie opowieści o demonach utrzymują, że są to istoty z natury złe, żerujące na ludzkich krzywdach oraz nieszczęściu. Nie – Samael nie mógł być demonem. Więc kim?
W trakcie postoju nad leśnym strumieniem Aliana zapytała nieśmiało:
— Skąd pochodzisz?
Samael przestał obmywać twarz i spojrzał na dziewczynę ze zdziwieniem.
— Dlaczego cię to interesuje?
— Nic… Ja po prostu… Chciałam wiedzieć.
— Moja matka tułała się ze mną od momentu, kiedy mnie urodziła, więc nie mam swojej ojczyzny — wyjaśnił beznamiętnie Samael.
— A kim była? — zainteresowała się żywo Aliana.
— Kapłanką Dagona. A przynajmniej tak mi powiedziała.
— Co się z nią stało?
Samael milczał. Napełnił bukłaki wodą i zwrócił się do koni. Aliana popędziła za nim, uparcie pytając:
— A twój ojciec?
— Nie mam pojęcia — odrzekł Samael i przytroczył jeden ze skórzanych saków do siodła. — Co cię tak wzięło na pytania? — zirytował się.
— Nic. Po prostu chciałam cię lepiej poznać. Niektórzy mówią, że…
— No co?
— No, że jesteś demonem — wyrzuciła z siebie Aliana.
— Nie jestem demonem — definitywnie zaprzeczył Samael.
— Skąd więc masz te umiejętności? Dlaczego potrafisz biegać po wodzie i rozmawiać z istotami, których nie widać?
— Sam zadaję sobie to pytanie — rzekł z narastającą goryczą Samael.
— Czy są inni? Tacy jak ty?
Samael nieoczekiwanie wybuchnął złością:
— Przestań mnie dręczyć, dziewczyno! Nie masz nic lepszego do roboty? — Wskoczył w siodło i ruszył przed siebie, mimo iż wcześniej obiecywał dłuższy odpoczynek.
Kierując się drogowskazami na głównym trakcie, dotarli do bogatego miasta, gdzie zadbane gonty dachów wyrastały ponad koronę drewnianej palisady. Dobiegało stamtąd szczekanie psów oraz bicie młotami w kowadła. Była to słynna osada płatnerska, której mieszkańcy korzystali z pobliskich złóż Kadysu do wyrabiania najwyższej jakości zbroi.
Podróżni zatrzymali się przed tawerną z herbem czerwonej gwiazdy. Stojący przy stajni parobkowie natychmiast zajęli się końmi. Samael przezornie zabrał ze sobą worek ze złotem i tak zaopatrzony wszedł do izby, w której pachniało mieszaniną potu, alkoholu oraz smażonego mięsa.
Niebawem po mieście rozeszła się wiadomość, że jakiś młody człowiek osiadł pod czerwoną gwiazdą i sypie tam złotem jak piaskiem. Wkrótce lokal wypełnił się masą pospólstwa, wolnymi grajkami, prostytutkami i całą resztą szukających darmowej zabawy obiboków. Samael nie szczędził na nic monet. Słuchał muzyki w wykonaniu różnych instrumentów, które ustawiały się do niego w kolejce; jadł, pił i stawiał beczkę piwa każdemu, kto wymyślił najlepszą pochwałę na jego temat; wreszcie przyjmował pieszczoty ze strony kobiet, które o ten przywilej niemal wydrapywały sobie oczy. Taki miał kaprys, więc folgował mu bez wyrzutów sumienia, zaś szynkarz i jego małżonka mdleli ze szczęścia, że w ten jeden wieczór zrobią większy utarg niż przez trzy miesiące handlu.
Jedyną osobą, która nie uczestniczyła w ogólnej wesołości, była Aliana. Skryła się w kącie, popychana wciąż przez tańczące i skaczące sylwetki ludzkie, przypominając sobie z nostalgią atmosferę obiadów w pałacu, gdzie nikt nie wymiotował pod stół, nikt nie ryczał ordynarnych pieśni, a kultura jedzenia była kulturą, nie zaś prymitywnym żarciem ze wszystkimi fizjologicznymi odruchami włącznie. Głowa już jej pękała od tej wrzawy, zaś wyrafinowane poczucie smaku cierpiało istne katusze. Gdy dotarło do niej, że popijawa przeciągnie się nawet do rana, przecisnęła się do Samaela i poprosiła go o pieniądze na nocleg. Otaczające młodzieńca prostytutki łypnęły na nią jak hieny, a jedna nawet oberwała w twarz za niewybredne o niej słowa. Samael dał Alianie złotą monetę, po czym wcisnął spoconą twarz między wielkie piersi siedzącej na nim kobiety.
Te obrazki doprowadziły Alianę do rozpaczy. Samael nie był takim ideałem, jakim pragnęła go widzieć. Nie rozumiała, dlaczego oddaje się tym obrzydliwym uciechom i co sprawiło, że z poważnego oraz godnego podziwu mężczyzny w jednej sekundzie przeobraził się w zwykłego ordynusa. Te ciężkie myśli męczyły ją niedługo, ponieważ lepszą dla nich alternatywą okazała się świeża pościel i miękka poducha, pośród których sen nie potrzebował zaproszenia.



I byłoby na tyle. Powieść zapewne będzie gotowa na jesień albo zimę, zależnie, ile czasu zostawią mi inne zobowiązania. Gdyby komuś naprawdę zależało, mogę udostępniać kolejne rozdziały, gdy już zostaną napisane i dojrzeją. Niemniej i tak będzie to trochę trwało. Pozdrawiam i życzę miliona w totka.[/align]
Odpowiedz
#13
Znaczy zabrałem się za to właściwie w środku nocy. Przeczytałem na razie pierwszy fragment/rozdział?. Napisane jest to dosyć nieźle. Parę błędów jest, no ale to moi Krytycy zauważyli. Jak dla mnie w tym pierwszym fragmencie trochę za dużo okrucieństwa. No ale to kwestia gustu. Poczytam dalej to się zobaczy.

Poczytałem do końca. w niektórych fragmentach jest całkiem nieźle. Ale tak ogólnie to mocno przeciętnie. Niestety.
posłuchaj. Powieść to bardzo poważne przedsięwzięcie. Wydawnictwa odsiewają teksty. Obawiam się, że, aby to wydać, będziesz musiał stoczyć poważny bój.

Na początek, jednak pewna pochwała. Jak na ten etap całkiem nieźle układasz zdania. Nie używasz straszliwie męczących tasiemcy i nadmiaru "ozdobników" to mi akurat pasuje.

Powiedz mi proszę, zanim wziąłeś się za powieść, ile napisałeś, wprawek, scenek, krótkich form? Bo ja, czytając mam wrażenie, żę niewiele. No ale do rzeczy.

Scena batalistyczna nad rzeką jest po prostu bardzo słaba. Tzn. wiem mniej więcej co chciałeś napisać, co widziałeś, ale jednak stanowczo z tym skakaniem, susami itp... to nie to.

Księżniczka siusiająca w łodzi... a fuj... toż to arystokratce prędzej pękłby pęcherz niż by takie coś zrobiła.

No i Twój główny Bohater. Niby wymiatacz, a pusty w środku jak wydmuszka. Znaczy nie nadałeś mu żadnej głębi. Nie ma światła, nie ma mroku, nie ma żadnej dramatycznej zadry w duszy. Ot jest sobie i tyle.

Narrację też prowadzisz bardzo "liniowo", Tak jak w grach, gdzie postacią steruje się "zza pleców". Tu też odniosłem takie wrażenie, że "Kamera" przyczepiona jest w taki właśnie sposób.

Zastanawiam się czy nie grywasz czasem w gry RPG. Bo styl narracji masz w takim właśnie typie. Niestety, to co grze jest dobre, nie sprawdzi się totalnie w formach literackich.

Tak więc pracy przed tobą dużo. Trzeba popracować nad umiejętnościami warsztatowymi. Zalecam dużo czytania klasyków, oraz pisanie krótkich form na początek. Praca głównie nad urozmaiceniem narracji, uplastycznieniem jej, oraz koniecznie budowa wiarygodnej postaci. Takiej, która myśli, targają nią uczucia, namiętności, oraz ma jakąś głębszą osobowość.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#14
Odnosząc się do Twojego postu w wątku, który usunąłem.

Jest bardzo wyraźna różnica w sposobie narracji opowiadania czy powieści fantasy, a gry RPG.

Przede wszystkom grę opowiada sobie grupa graczy i w takiej opowieści ważne są wszystkie szczegóły, czyli w zasadzie opisuje się każdy atom uniwersum, bo wszystkie działania przez graczy muszą być zrozumiane jednoznacznie. Opisy np. bitew pełne są szczegółów, ponieważ każdy element jest losowany choćby na obrażenia itp. Nie ma tu więc wbrew pozorom miejsca na kreatywność wyobraźni. W opowiadaniach, czy powieściach jest inaczej. Akcja czy jej tło jest tak zarysowane, żeby czytelnik rozwinął skrzydła swojej wyobraźni. Autor jedynie prowadzi czytelnika, to co zaś ten ostatni widzi oczyma wyobraźni może się różnić od "widzeń" autorskich. Słowem nie ma opisu tak szczegółowego. Jest za to zazwyczaj więcej życia wewnętrznego postaci, ich rozterek, dramaturgii.
W grze zazwyczaj każda postać i obiekt muszą być precyzyjnie określone co do cech, w opowiadaniu już nie. Zazwyczaj opis może być dużo luźniejszy. Np pisząc "piękna łuczniczka" jeden czytelnik wyobrazi sobie ją jako taką "elfią" blondynkę, Inny jako na jeżyka obciętą dziewuszkę o sportowej sylwetce i "mangowej" buzi z wielkimi brązowymi oczyma.. Inny jeszcze może jako bardziej obfitą kobitkę...
Jakbyś opisał dokładniej to nie trafiłbyś w gusta dużej części czytelników i pewnie usłyszałbyś zarzut, żeś maszkarę opisał, nie piękność.
Kolejna różnicą jest to, że w grach narracja prowadzona jest liniowo, tak jakby zza pleców bohatera. W tekstach literackich stosuje się zmianę punktu widzenia. Akcja może być poprowadzona z różnych perspektyw. W grach jest minimum dialogu, w opowiadaniach całe sceny mogą być "zrobione" dialogiem.

Gry RPG napewno bardzo rozwijają wyobraźnię. To jest bardzo cenne. Natomiast te dwa języki opisu - gra i tekst literacki koegzystują obok siebie. Ale trzeba zrozumieć ich odrębność, i się obu nauczyć. Jak widzę język gry jest dla Ciebie naturalny, pora więc nauczyć się tego drugiego, bo wyobraźnię masz rozbudowaną, więc i wyniki mogą być świetne.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości