Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Saga Hagana - Opowiadanie 1
#1
SAGA HAGANA
wyjście w mrok.

Fanowskie opowiadania w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. 
Kolejne niebawem.

PROLOG 
W czasie wielu przygód Conan spotkał na swojej drodze znacznie więcej pięknych kobiet, niż można by to oszacować. Z większością z nich dzielił swe łoże, aby następnego dnia lub kilka tygodni później znów wyruszyć na szlak. Wszystkie te godziny uniesień były wypełnione zwierzęcą rządzą i dziką namiętnością. Rozkosze te przeważnie też zalewane były wszelkiego rodzaju winem lub innego rodzaju trunkami. Dlatego nikogo nie winno dziwić to, że potomstwa Króla Conana może być mnogo. Ktoś nie przychylny, panującemu na tronie władcy Aquiloni, powiedział kiedyś żartobliwie, iż niemożliwością jest wejść do jakiejkolwiek tawerny na całym świecie i nie spotkać tam bękarta króla. Być może jest to lekka przesada, jednak jak w każdej historii tak i w tej, jest ziarno prawdy. 

Okazuje się bowiem, że prawdą jest fakt, iż Król Conan zostawił po sobie co najmniej jednego syna. A przynajmniej takiego, o którym niedługo będzie głośno za sprawą jego przygód spisanych przeze mnie. Zapytacie zapewne teraz, kim była lub jest jego matka? Wszystko na to wskazuje, że jest nią Zelata, wiedźma z dzikich ziem. Czemu nie mam pewności? Bo nigdy nie powiedział mi tego wprost. Zresztą tak jak jego ojciec, Hagan nie był zbyt wylewny w sprawach innych niż te, które w danej chwili zaprzątały mu głowę. 

Jednak najciekawsze z tego wszystkiego jest to, że Haganowi los dał zupełnie inną ścieżkę sławy i chwały. Rzucił mu pod nogi trochę inne umiejętności i trochę inny wygląd niż jego legendarnemu ojcu. 

Będą to przygody o czynach Hagana, który był synem Conana z Cymerii, króla Aquiloni, króla złodziei, kapitana piratów Czerwonego Bractwa, zabójcy Piktów, potworów i magów. Człowieka ze stali i z gorącym sercem. Będą to historie o losach syna, który próbował dorównać swemu ojcu, a przynajmniej taki był jego zamiar… .


ROZMAWIAJĄC ZE ZMARŁYMI

Ta historia miała miejsce gdzieś na północnym wschodzie Cymerii. W dzikim i starym lesie niedaleko gór granicznych z Asgardem. Hagan szukał tam ciszy i spokoju, prawdy i chłodu swoich Cymeryjskich przodków. To tutaj zrozumiał jakimi umiejętnościami obdarzył go los, bo raczej nie był to Crom.


Noc była cicha i zimna. W oddali rozchodziło się ujadanie wilków spragnionych ciepłej i pożywnej krwi. Wśród tych ciemności i gwiazd, które jakby bały się oświetlać dziką i barbarzyńską Cymerię, stała samotna i stara chatka. Wśród ubogiego wnętrza, na prowizorycznym posłaniu leżał wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Miał czarno-krucze włosy i zimne, niebieskie oczy. Jego postura była atletyczna, mięśnie wyraziście zarysowane, lecz bez barbarzyńskiej dzikości. Nie były one wielkie i sprężyste, to było ciało zwinnego i giętkiego mężczyzny. Był odziany w ciemno-brązowe skóry przepasane ciężkim pasem ze stalową klamrą. Na nogach miał wytrzymałe sandały podróżne, sznurowane trochę ponad kostkę. Koło jego prawej ręki leżał ukryty w ciężkiej pochwie, długi i solidny miecz. Niedaleko jego posłania leżała też torba podróżna wykonana z koziej skóry. 

Jego rysy twarzy były delikatne, a tygodniowy zarost tylko trochę dodawał jej srogości. Jednak gdy otworzył swoje oczy, można było w nich dostrzec przyczajoną dziką inteligencję i groźbę. Te oczy nie pasowały do ucywilizowanego człowieka.

Leżał tak na plecach już od kilkunastu minut, wpatrzony w drewniany i spróchniały sufit. Przybył w to ciche miejsce, aby pobyć sam i porozmyślać nad tylko jemu wiadomymi sprawami. Jednak regularnie od trzech dni, w środku nocy zaczął budzić go kobiecy głos. Był oddalony, słaby i przepełniony żalem oraz goryczą. W końcu Hagan odpowiedział cichym, lecz pełnym mocy oraz charakteru głosem. 

- Czego chcesz kobieto? Nie widzisz, że śpię? 

Wojownik do tej pory nie odzywał się do natarczywej zjawy. Jednak dzisiejszej nocy miał już dosyć. Jego ciało nie drgnęło nawet o milimetr, gdy głos odpowiedział. 

- Pomóż mi. Pomóż dobry Panie! 
- A skąd taka pewność, że jestem dobry? Albo że Ci pomogę? 
- Pomóż mi, bo cierpię! 

Hagan przymknął powieki. To nie pierwszy raz, ani nawet setny, kiedy jakaś zjawa czy duch przerwała mu jego sen, czy jakąkolwiek inną czynność. 

- Odejdź. Nie interesujesz mnie Ty, ani Twój problem. 
- Pomóż mi! Proszę! 
- Odejdź, powiadam! Daj spać tym co, jeszcze mogą się obudzić!

Po tych słowach głos umilkł, a wojownik nie musiał już otwierać oczu. Po dłuższej chwili zasnął snem spokojnym, acz czujnym. Jednak chwilę przed zaśnięciem wrażliwe ucho mogło usłyszeć, jak szepcze cicho, że „Nawet tutaj! Na Croma!”

Następnego dnia o poranku, gdy biała rosa otulała jeszcze trawy starego lasu, Hagan wyszedł, aby poszukać drewna na opał. Gdy wędrował między drzewami, nagle poczuł obrzydliwy zapach gnijącego mięsa. Powoli chwycił za rękojeść miecza i uważnie rozejrzał się dookoła. Jednak w pobliżu nie dostrzegł żadnych szczątek. Zapach był tak wyrazisty, jakby truchło leżało koło niego. Spokojnie i powoli zrobił jeszcze kilka kroków, rozglądając się uważnie lecz nadal nic nie widział. W tym samym momencie zobaczył przed sobą wpół eteryczną postać kobiety, której ciało było w stanie rozkładu. Przystanął, puścił broń i spojrzawszy się w puste oczy zjawy bez trwogi rzekł. 

- Uparta jesteś. Co miałbym zrobić, abyś dała mi spokój?

Zjawa unosiła się delikatnie nad zieloną i mokrą trawą, a jej postać falowała w promieniach mocnego wschodzącego słońca. Na sobie miała tylko starą czerwoną tunikę, która odkrywała więcej niż mniej. Nie odezwała się tym razem, jedynie wyciągnęła rękę i wskazała kierunek, gdzieś w głąb kniei. Kiedyś musiała być wysoką i dobrze zbudowaną, dojrzałą kobietą. 

Wojownik spojrzał się w kierunku, w którym wskazała zjawa. Wielokrotnie miał do czynienia z duchami czy innymi eterycznymi istotami. Już od dzieciństwa matka uczyła go o ich zwyczajach i sposobie zachowania. Jednak z każdym rokiem i z coraz częstszymi odwiedzinami tych istot przestawał na nie reagować. Może raz czy dwa próbował jednej, czy drugiej pomóc, ale zawsze kończyło to się śmiercią innego, żyjącego człowieka. Dlatego tak bardzo mocno opierał się przed pomocą, bo nie widział w tym większego sensu. Pomagać tym, co nie żyją, zabijając tych, co jeszcze oddychają? 

Gdy Hagan mijał zjawę, idąc we wskazanym kierunku, rzekł. 

- Robię to tylko dlatego, żebyś dała mi wreszcie spokój. 

Jego marsz przez stary las trwał może dwie godziny. W tym czasie mijał wysokie i rozłożyste drzewa, których kora była gruba niczym kciuk. Nie liczył na to, że zjawa ma prosty problem. Jego wiedza na ten temat wielokrotnie mówiła o niedopełnieniu obrządków pogrzebowych lub klątwie albo czymś jeszcze bardziej skomplikowanym. Dlatego szedł z ponurą miną, a przez jego wysokie czoło przechodziły bruzdy wściekłości. Nie należał do tych, którzy ukrywali swój gniew. Zresztą tak jak jego ojciec, dość często wpadał w niepohamowaną furię.

W końcu, w oddali między drzewami dostrzegł drewnianą i dość dobrze zachowaną chatę. Była zbudowana z grubych bali drzew, a jej dach widział już niejedną zimę. Przed wejściem do niej, na palenisku piekł się zając. Hagan przysiadł i zaczął dokładnie oglądać cel swojej wędrówki. Istoty spomiędzy światów nie myliły się co do rodzaju ich problemu i potrafiły dość dokładnie wskazać miejsce ich tragedii. Nawet na dystansie dwóch godzin marszu, palec zjawy zapewne bezbłędnie wskazywał właśnie te domostwo.

W końcu dostrzegł coś bardzo istotnego. Na jednej ze ścian chaty wisiał znajomy symbol. Instynktownie przykucnął jeszcze niżej i przez zaciśnięte zęby warknął cicho. 

- Czerwone psy! Czemu mnie to nie dziwi? 

Wiedział, że w tym momencie były dwie możliwości. Albo właściciel chaty już dawno go zauważył i właśnie w tej chwili jest obserwowany z ukrycia, albo jest nieświadom jego obecności. Tak czy inaczej, nie miał wyjścia, musiał zaczekać. W końcu coś się wydarzy, a Hagan był przygotowany na wszystko.

Jego prawa dłoń delikatnie muskała głowicę rękojeści miecza, gdy po kilkunastu minutach z chaty wyszedł olbrzymi, rudy i strasznie zapuszczony mężczyzna. Poruszał się ciężko, a w prawej dłoni trzymał krótki nóż myśliwski. Przykucnął przy palenisku i zaczął doglądać piekącego się, oskórowanego szaraka. 

- Jeden Vanir. Może myśliwy, a może dezerter. 

Wymamrotał pod nosem Hagan, wciąż wpatrując się w olbrzyma, który był przynajmniej o głowę wyższy od niego. 

Jednak coś mu nie dawało spokoju. Kim jest ta zjawa dla tego kundla? A jeżeli to zły duch? Zabijać Vanira dla zabicia Vanira to jedna rzecz, ale zabijać go, aby pomóc złemu duchowi, to już za dużo. 

Ta sytuacja nie miała dobrego wyjścia. Wojownik postanowił działać. Powoli, niczym pantera, wyłonił się z ukrycia i podszedł na kilkanaście kroków do nieznajomego. Nie wyciągnął miecza, tylko stanął szeroko na nogach i czekał na reakcję Vanira. Ten bez żadnych oznak paniki wyprostował się i spojrzał na przybysza. Stali tak dłuższą chwilę w ciszy. W końcu czerwonowłosy wszedł bez pośpiechu do chaty, aby wyjść z niej, dzierżąc już nie nóż myśliwski, a bojowy topór. 

Rozżarzone drewno, polewane kapiącym tłuszczem zająca co chwilę wypuszczało wesołe iskry ognia. Hagan powoli wyciągnął długi miecz, a dźwięk wydobywającego się ostrza z pochwy, przeszył zielone połacie lasu niczym pieśń żałobna, przelatująca między grobami cmentarzyska. Jego mięśnie napięły się do granic możliwości. Przeciwnik powoli zaczął iść w jego kierunku, obrzydliwie szczerząc pożółkłe i nieliczne zęby. 

Pierwszy cios Vanira był szybki i miał spaść prosto na czerep Cymeryjczyka, jednak ten odskoczył i ciął płasko w prawe ramię czerwonowłosego. Niestety nie dotarł do celu, bo przeciwnik odchylił się na bok, unikając tym samym groźnego ostrza.

Nastała chwila wytchnienia. Hagan wiedział już, że natrafił na doświadczonego plemiennego wojownika. Ten z kolei też przestał lekceważyć nieznajomego.

Kolejne ciosy, niczym pioruny zaczęły spadać na gardę i uniki Cymeryjczyka, a bojowy okrzyk Vanira rozdzierał las niczym stare płótno. Topór wroga co chwilę zmieniał kierunki uderzeń, a Hagan musiał naprawdę mocno się skupić. Wiedział, że jego jedyną szansą jest uderzenie kiedy ten popełni jakiś błąd. Jednak owy błąd nie nadchodził. Pot zaczął obficie pojawiać się na obu skroniach walczących. Ich oddechy zaczęły być coraz głośniejsze. Hagan próbował przechodzić do kontrataku, jednak niespożyte siły jego przeciwnika, skutecznie mu to utrudniały. Z każdą chwilą pojedynek przeradzał się w coraz bardziej chaotyczną i zdesperowaną walkę, której końca nie było widać. Nagle Vanir z całej siły i z niespotykaną zajadłością wymierzył w niego solidnego kopniaka. Cymeryjczyk poczuł na klatce piersiowej silne i zapierające dech w piersiach uderzenie. Cios był tak mocny, że posłał go na ziemię. Tylko cymeryjskie zmysły uchroniły go od śmierci, bo w ostatniej chwili przeturlał się na prawą stronę, unikają śmiercionośnego uderzenia z doskoku. W oczach jego przeciwnika było już tylko szaleństwo i żądza mordu. Miał chwilę, aby wstać, gdy czerwonowłosy znowu zaszarżował, jednak tym razem popełnił błąd. W przypływie szału Vanir nie dostrzegł, że Hagan zmienił rękę, w której dzierżył miecz. To był moment, gdy długie proste cięcie rozstrzygnęło morderczy pojedynek. Ostrze brutalnie rozerwało mu pachwinę, następnie bebechy i klatkę piersiową. Czerwona i ciepła krew trysnęła na zadeptaną trawę i liście. Wojownik nie dokończył swojego ostatniego ataku, padając na ziemię z wylatującymi wnętrznościami. Hagan poczuł, że gdzieś między koronami drzew właśnie uleciał duch tego barbarzyńskiego wojownika. 

Nie czekał długo. Po wzięciu kilku głębszych oddechów wytarł miecz o czyste skrawki ubrania Vanira i powoli wszedł do chaty. W środku panował gigantyczny bałagan i przerażający smród. Woń ta była identyczna do tej, którą poczuł ponad dwie godziny temu. Rozejrzał się uważniej. Był w pierwszym, największym pomieszczeniu jednak ohydny zapach dobywał się z innego, mniejszego pokoju. Ten natomiast był oddzielony od głównej izby starą i grubą kotarą. Czujnie, dzierżąc miecz w prawej dłoni, odsłonił wejście. 

Na środku było spore drewniane łoże, obłożone dookoła świeżymi kwiatami. Na nim zaś leżało ciało, przykryte brudnym i spleśniałym płótnem. Hagan domyślił się, po małych fragmentach materiału, że kiedyś to płótno było aksamitnie białe. Podszedł bliżej i odsunął je delikatnie z góry. 

To była twarz zjawy. Czyżby znów zabił człowieka pchany intrygą i wolą złych mocy? Przecież w tym wszystkich nie było nic obrzydliwego ani przerażającego! Żadnego kultu czy widocznych prób jakiegokolwiek zaklęcia. Owszem kobieta ta nie była pochowana, jednak to o niczym nie świadczy. Jest wiele obrządków pożegnalnych, które zakładają długie czczenie zmarłej osoby, zanim się ją pogrzebie. 

Gdy miał już wychodzić, rozwścieczony widokiem pięknych kwiatów i zmarłej kobiety, coś przykuło jego wzrok. Na wysokości brzucha zmarłej, płótno było nienaturalnie wysokie. Posiadało też kanty, jakby nieboszczka coś trzymała w dłoniach. Ostrzem miecza i szybkim ruchem odrzucił zgniły materiał na bok. To, co po chwili ujrzał, napełniło jego serce grozą. Zmarła miała na dłoniach jak i stopach żelazne kajdany z namalowanymi przedziwnymi symbolami. 

Gdy tak chwilę stał, z przerażeniem i gniewem w oczach, przypomniał sobie niedawno zasłyszaną historię o oszalałym wodzu jednego z Vanirskich plemion. Człowiek ten, po tym jak zmarła jego ukochana, miał popaść w taki smutek i trwogę, że poprzysiągł zatrzymać jej ciało i ducha na tej ziemi, tak długo jak on sam będzie żył. 

Nie zastanawiał się długo. Rozciął kajdany, wykopał niedaleko od chaty grób i złożył w niej ciało nieboszczki. Truchło szalonego z miłości wodza pochował po drugiej stronie chaty. Hagan wierzył, że ludzie, którzy popadli w obłęd z miłości, nie byli tak do końca złymi ludźmi. Po prostu postradali rozum, a nie serce. 

Od tamtej pory żona szalonego wodza Vanirów, Firia już nigdy mu się nie objawiła. Jednak jakimś cudem, czy zrządzeniem losu, o jego czynie usłyszeli inni. Czy to był przypadek, cichy świadek? Czy może jakaś siła wyższa rozpowiedziała, o jego godnym pochwały czynie? Tego Hagan nigdy się nie dowiedział. 

Jednak wtedy zrozumiał, że los dał mu możliwości, których nie może się wyprzeć ani zagłuszyć. Wtedy też Hagan zyskał przydomek. 

Hagan, rozmawiający ze zmarłymi. 
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości