Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Rzecz o Szalonym Królu
#1
Witam,

jest to właściwie jedynie wstęp, więc nie specjalnie można traktować ten fragment jako całe, spójne opowiadanie. Wrzucam, by poczytać opinie na jego temat. Z góry dzięki.


Dzień miał się już ku końcowi. Duże płatki śniegu tańczyły leniwie na tle stalowoszarego nieba, niesione delikatnym powiewem wiatru. Torfin spojrzał w dół zbocza. Dolina pokryta była grubą warstwą białego puchu, rzadko poprzesiewana bezlistnymi drzewami. Ogromna, zbudowana na planie kwadratu warownia otoczona była szeroką fosą, która zwężała się jedynie w miejscach gdzie stały bramy ze zwodzonymi mostami. Zewnętrzny kwadrat, na który składały się cztery wysokie ściany z szarego kamienia, otaczał dwa mniejsze. Mury pozostałych kwadratów były odpowiednio coraz niższe. Wewnątrz ostatniego znajdowała się siedziba króla, wysoka wieża z licznymi oknami, na szczycie której łopotał czerwony proporzec z wizerunkiem czarnego kruka.
Byli w drodze od trzech dni i dwóch nocy, przy czym prawie wcale nie odpoczywali, toteż Torfin czuł się mocno zmęczony. Jego koń również zdawał się być sfatygowany, wciąż pędzili na przemian galopem i kłusem; zwierzę nie podnosiło łba przez ostatnie kilkanaście godzin, a jego pysk pozostawał spieniony. Rycerz poklepał gniadego rumaka w masywną szyję.
- Jesteśmy na miejscu, Akro – rzekł, po czym uderzył jednocześnie obiema piętami w bok zwierzęcia, zmuszając go do stępu. Zjeżdżając w dół Torfin przyglądał się swojej świcie. Czterdziestu jego najlepszych żołnierzy tworzyło małą kolumnę na przedzie pochodu, która teraz chwiała się na boki ze zmęczenia. Za nimi szli nieprzytomnie, powłócząc nogami bardowie i błazny, których rycerz miał zamiar ofiarować królowi. Sześciu spośród jego rycerzy jechało z nim na tyłach, a na twarzy każdego z nich malował się wyraz zmęczenia. Raz po raz któryś ziewał, ich oczy pozostawały na wpół przymknięte, a wzrok nieobecny.
- Mam nadzieję, że nas królik przyjmie pieczoną dziczyzną i mocnym winem – odezwał się jeden z nich, opatulony czarnym płaszczem sir Raymar.
- Nie pogardziłbym też gorącymi kobietami – dodał inny. – Strasznie zmarzłem.
Twarz Torfina wykrzywił szpetny uśmiech.
- Wino czy miód, dziczyzna czy małże, wszystko jedno. Mnie się marzy gorąca kąpiel i wygodne łoże. Prócz tego życzyłbym sobie również byś nie bałamucił dworzanek, sir Heroldzie, a ty sir Raymarze – Torfin spojrzał wymownie w stronę rycerza i przetarł ręką pozlepiane na czole, czarne kosmki włosów. – Byś nie używał słowa królik w odniesieniu do Eryka, przynajmniej na czas naszego pobytu na jego dworze.
Oboje przytaknęli z powagą, co ucieszyło ich seniora, który bardzo sobie cenił dyscyplinę. Był zdecydowany, choć porywczy i to sprawiało, że jego wasale woleli pozostawać mu posłuszni. Kary jakie nakładał na tych, którzy mu się sprzeciwiali, spadały jak grom z jasnego nieba, niespodziewanie i z wielką siłą. Ostatnim człowiekiem, który zadziałał bez jego woli był pewien świeżo pasowany na rycerza młodzik. Poczuł wiatr we włosach i trochę się zagalopował, jak szydzili potem starsi możni panowie. Pewnego razu udał się do wsi leżącej nieopodal zamku Loycester, siedziby Torfina i podpalił dom starszego tylko dlatego, że tamten nie chciał wydać za niego swojej córki. Młody rycerz nie mógł pojąć jak chłop rolny śmie go odrzucać, tym samym odmawiając poddaństwa szlachcicowi. Gdy pan Loycester dowiedział się o wybryku swojego wasala, skazał go na ścięcie, po czym sam wykonał wyrok. Robił tak zawsze w przypadku nieposłuszeństwa.
W końcu znaleźli się przed wschodnią bramą. Most po tej stronie pozostawał cały czas opuszczony na znak, że król spodziewa się gości. Torfin wystąpił na czoło kolumny, za nim jego rycerze. Gdy przejeżdżali przez bramę, zagrały trąby. Wjechali pomiędzy dwoma rzędami trębaczy, którzy odziani byli w czerwone dublety poprzecinane białymi pasami. Na piersi każdego widniał czarny kruk. Rycerze popatrzyli po sobie, uśmiechając się. Na kwadratowych wieżach wisiały proporce z krukiem, pod nimi zaś, na powbijanych w ziemię tykach długie, czarne flagi z wizerunkiem szarej bramy zamku Loycester.
Zacne przywitanie nam zgotował nasz drogi Eryk, powiedział do siebie w myślach Torfin, ciekawe czy osobiście pofatyguje się przyjąć swoich gości. Wtem, jak gdyby wywołany, wyrósł przed nimi wysoki, barczysty mężczyzna. Jego młodą twarz okalały jasne, długie do ramion włosy, oczy miał szalone i koloru wiosennego nieba.
- Witam, moi szlachetni panowie – donośny głos monarchy rozbrzmiał, gdy ucichły trąby. Powoli ruszył w ich stronę, a jego pyszna, posrebrzana kolczuga dzwoniła majestatycznie z każdym krokiem. Jakby jego barki nie były dostatecznie szerokie, król nosił zdobione misternymi wzorkami, duże, złote naramienniki. Tego samego koloru były jego nagolenniki; także rękawice z cienkiej mysiej skórki były złocone. Przepychu dopełniała korona ze szczerego złota z dużym rubinem po środku.
Torfin zszedł z konia, a pozostali rycerze poszli w jego ślad. Wystąpił dwa kroki w przód i skłonił się przed obliczem młodego króla. Pozostali ludzie ze świty Loycestera przyklęknęli na jedno kolano, spuściwszy głowy.
- Jesteśmy zaszczyceni, że postanowiłeś ugościć nas w swym domu, panie – Torfin wypowiadał słowa powoli, nadając im oficjalny ton.
- A ja jestem zaszczycony tym, że przybyłeś, Torfinie – odparł monarcha. – Jako brat mojej małżonki, królowej, zajmiesz uroczyste miejsce po jej prawicy podczas uczty.
- Tym większy to zaszczyt, królu Eryku.
- A teraz wstańcie.
Tak uczynili. Torfin, stojąc przed Erykiem wyglądał na chłopca, choć był od niego siedem wiosen starszy. Rycerz nie ustępował mu wiele muskulaturą, jednak był znacznie niższy i chcąc patrzyć monarsze w oczy, musiał nieco unieść brodę. Nie przeszkadzało mu to jednak, pozostawał dumny jak paw, jak zawsze. Jego czarne jak dwa węgle oczy wciąż świdrowały oblicze jego wysokości.
- Pozwól, panie, że przekażę ci ten oto skromny dar – rycerz skinął ręką na grupę muzykantów i błaznów, którzy pospiesznie ustawili się tuż za nim. – To najlepsi kuglarze i muzykanci mojego dworu. Wiele dobrego słyszałem o muzyce i niezmierzonych uciechach na dworze Ravignon, pragnę ci jednak ofiarować cząstkę artystycznego ducha Loycester, panie, by nigdy nie zabrakło w twym domu różnorodności.
Eryk skłonił nieznacznie głowę, przymykając powieki.
Torfin spojrzał wymownie na grupkę, dając im znać, że od tej pory należą do króla. Ci natychmiast ustawili się w rządku przed Erykiem, który zmierzył każdego z nich wzrokiem, uśmiechając się tajemniczo.
- Znasz jakieś pieśni z Ravignon, chłopcze? – spytał w końcu młodego barda o czarnych, lokowanych włosach i wystraszonych oczach.
- Tak, panie – odrzekł szybko tamten, chyląc głowę. – Znam Pieśń o Czarnej Pani i Balladę Moyana.
Król skinął głową z uśmiechem. Popatrzył jeszcze chwilę po pozostałych twarzach, po czym wzrokiem przywołał do siebie jednego z trębaczy, który, jak się okazało był także jego przybocznym sługą.
- Zaprowadź ich do sali uczt. Niech zapoznają się z moimi bardami i przygotują razem z nimi repertuar. Muszą być zgrani zanim rozpocznie się uczta.
Trębacz zabrał grupę muzykantów i błaznów ze sobą, po czym ruszyli w stronę drugiej wewnętrznej bramy, prowadzącej do drugiego kwadratu twierdzy.
Eryk wsparł ręce na biodrach i wypiął do przodu potężną pierś. Uśmiechając się do swojego gościa, rzekł:
- Nie stójmy już dłużej w tym śniegu. Na pewno jesteście strasznie głodni i zmęczeni. Udajmy się do mojej jadalni, gdzie spożyjemy wspólnie posiłek, potem pójdziecie na spoczynek, jeśli zechcecie, a mniemam, że większość z was pragnie solidnie się wyspać przed jutrzejszą ucztą.
Słowa te odnosiły się oczywiście do szlacheckiej części świty Torfina. Żołnierze, jak to zwykle bywało, musieli zadowolić się posiłkiem i noclegiem w jednej z karczm w zewnętrznym kwadracie.
- Baelric, Thuff, zajmijcie się końmi sir Torfina i jego ludzi – dodał król w stronę dwóch chłopców stajennych, którzy stali przy stajni, na lewo od bramy.


Jadalnia królewska była niewielka. Podłużny, dębowy stół nakryto czerwonym, atłasowym obrusem. Na kamiennych ścianach tej przytulnej, jak o niej myślał Torfin, komnaty, umocowane były co kilka metrów pochodnie. Nie było ich zbyt wiele, ale dokładnie tyle, ile było potrzeba, by uzyskać dostateczną jasność.
- Pozwól mi spytać, panie, co u mojej siostry? – zaczął Torfin.
Król włożył sobie do ust spory kawał pieczonego mięsa, wyrwany z olbrzymiego, sarniego udźca i połknął łapczywie.
- Sam ją spytasz, sir Torfinie – uśmiechnął się serdecznie, odrywając palcami kolejny kąsek. – Z pewnością nie narzeka, jeśli o to się martwisz.
- Ależ skąd – na twarzy rycerza pojawił się brzydki grymas, będący nieudolną imitacją uśmiechu. – Po prostu jestem ciekaw jak się odnajduje w roli królowej.
To powiedziawszy, Torfin poszedł za przykładem gospodarza i ukroił sobie sztyletem pokaźny kawał solonego karczku wieprzowego, zrzucając go na swój talerz. Pozostali rycerze, wasale jego, jak i króla, zajadali się mięsem i chlebem, nie wtrącając się do rozmowy.
- Och, radzi sobie doskonale – król nie przestawał się uśmiechać, a jego serdeczność irytowała Loycestera. W zasadzie nie mógł on mieć do młodego Eryka żadnych pretensji, jednak odczuwał pewnego rodzaju niechęć. Uczucie to mogło się zrodzić ze świadomości, że król posiada za żonę Ellenę Loycester, teraz już Ravignon, zwaną Złotowłosą, która jest przecież siostrą Torfina. Może to zwykła braterska troska, może zazdrość. Wszak jego siostra miała teraz większą władzę niż on. Poza tym krążyły pogłoski, że młody król odziedziczył po swoim dziadku, Eryku IV obłęd. Jak na razie jednak zachowywał się wzorowo, zarówno jako gospodarz, jak i… król.
Eryk sięgnął po puchar z winem i uniósł go w górę. Pozostali uczynili to samo, wiedząc, że jego wysokość chce wznieść toast.
- Za przyjaźń między naszymi rodami, za przyjaźń miedzy rodem Ravignon i Loycester. Niechaj nasze wspólne siły budują zgodę i pokój w całej Almarii.
- Za przyjaźń! – zawtórowali mu rycerze obu stron.
- Za przyjaźń!
Torfin uśmiechnął się bez emocji i wychylił zawartość kielicha jako ostatni. Wino było za słodkie, jak na jego podniebienie i niezbyt mocne. Znów zabrali się za jedzenie. Król klasnął dwukrotnie w dłonie i po chwili do jadalni wkroczyło czterech służących. Trzech niosło srebrne tace, jeden obejmował oburącz wielki dzban. Podano świeże dania. Na jednej z tac leżały imponujących rozmiarów, podsmażane krewetki królewskie w jasnoróżowym sosie, na innej piętrzyły się soczyste kawałki mięsa, pozawijane w okrągłe placki i oblane tłuszczem, na trzeciej zaś poukładane były w okręgu, gotowane pstrągi. Dzban ustawiono po środku stołu, wedle życzenia króla.
- Mój najprzedniejszy miód – zachwalał Eryk, niczym dumny gospodarz. – Pijcie, moi drodzy panowie i jedzcie do syta.
Słudzy skłonili się nisko przed majestatem i opuścili jadalnię równie szybko, jak do niej weszli.
Torfin chwycił oburącz dzban i począł nalewać sobie miodu do swojego pucharu. Odstawił z hukiem wielkie naczynie i spróbował napitku. Wreszcie coś dla mnie, rzekł sam do siebie w myślach, uśmiechając się, może i zbyt słodkie, ale za to mocne.
- Wyborny miód, panie – powiedział uprzejmie, odstawiając puchar od ust.
Król podziękował za komplement, schylając lekko głowę. Wciąż uśmiechnięty, nabił jedną z krewetek na srebrny, długi widelec. Ten i ów rycerz poszedł w jego ślady. Pozostali raczyli się plackami z mięsem i rybami, popijając dużymi ilościami miodu.
- Bardzom ciekaw, sir Torfinie – zaczął Eryk. – Twego oręża.
Wzrok młodego króla spoczął na długim, dwuręcznym mieczu, który spoczywał teraz wsparty o krzesło rycerza. Na klindze, tuż przy szerokim jelcu wyryty był wyraz „Brama”. Wzdłuż ostrza wyryte były trzy rowki, które ucinały się trochę poza jego połową. Podłużna rękojeść, przystosowana do oburęcznego chwytu owinięta była dokładnie czarną skórą. Srebrna kula na jej końcu błyszczała w świetle pochodni.
- To nasz miecz rodowy – rzekł z powagą Torfin. – Wcześniej należał do mojego ojca, a jeszcze wcześniej do jego ojca. Od dziesiątek lat ścinał głowy zdrajców i karmiąc się krwią naszych nieprzyjaciół, kończył ich marny żywot.
Eryk przytaknął z powagą.
- Piękna broń z piękną tradycją – przyznał, po czym poklepał rękojeść, wystającą z przytroczonej do jego pasa, ozdobnej pochwy. – Mój Kruczy Dziób nie jest tak wiekowy jak twój oręż. Mój ojciec zabrał swój miecz ze sobą do grobu, więc ten wykuto specjalnie dla mnie. Mieszany ze srebrem, dobry na wilkołaki i demony – monarcha uśmiechnął się, a w jego szalonych oczach zabłysło chłopięce podniecenie. – Mam zamiar ściąć nim nie jeden potworny łeb.
Torfin początkowo stwierdził, że król oczywiście sobie żartuje, jednak im dłużej spoglądał w jego oczy, tym bardziej skłonny był uwierzyć, że Eryk w istocie gotów błądzić po najdalszych zakątkach krain z zamiarem uwolnienia świata od takich istot, jak ghule, wampiry, czy wspomniane przez niego wilkołaki.
- Jestem pewien, że nadarzy się niejedna taka okazja, panie – powiedział, starając się nie zabrzmieć ironicznie.
Król zaśmiał się.
- Schodząc na ziemię, sir Torfinie, ciekawi mnie pewna kwestia. Otóż, jak to jest z użytecznością twego miecza. Twoja wojowniczość i umiejętności bojowe sławetne są na całą Almarię, zastanawiam się jednak co zrobiłbyś w chwili, gdyby niespodziewanie cię napadnięto. Nie łatwo jest dobyć klingi, spoczywającej w pochwie na plecach.
Rycerz wziął pod uwagę, że przelano już całkiem sporo miodu, tak więc nie odebrał tych słów jako prowokacji. Jakaś jego część jednak, kazała mu myśleć w ten sposób. Jego porywcza natura zawsze czyhała, gotowa wziąć górę w każdej chwili.
- Gdyby bogowie obdarzyli mnie twoją posturą, panie – zaczął spokojnie, lecz jego głos zaczynał lekko drżeć. – Być może nosił bym Bramę, przytroczoną do pasa, skoro jednak daleko mi do waszej wysokości, mój miecz przerasta mnie o całą długość rękojeści.
Rycerze Torfina spojrzeli na niego znad swoich talerzy, następnie przenosząc wzrok na króla, ciekawi jego reakcji. Przyboczni lordowie Eryka z kolei, jedli i pili w spokoju, jak gdyby nie słyszeli słów królewskiego gościa. Sam król uśmiechnął się tylko uprzejmie i kontynuował tę, coraz bardziej go zajmującą rozmowę.
- Mniemam więc, że macie wspaniałych nauczycieli fechtunku na dworze. W wielu zakątkach Almarii miecz dwuręczny uchodzi za broń egzotyczną, a na niektórych dworach jest jedynie narzędziem kata.
- W Loycester to pan zamku jest katem – para czarnych oczu dumnie wpatrywała się w królewskie oblicze. – I to on przekazuje swoim potomkom wiedzę na temat walki, nie potrzebujemy więc nauczycieli fechtunku.
- Godne podziwu tradycje, sir Torfinie, godne podziwu.
Torfin, chcąc odwdzięczyć się udawaną serdecznością, uśmiechnął się krzywo. Ów grymas nie przypominał jednak zbytnio uśmiechu, a kilkudniowy zarost nadawał jego zawziętej twarzy jeszcze bardziej srogiego wyrazu.
- Będziesz miał jutro o czym rozmawiać z sir Lotharem Piquetem, sir Torfinie – powiedział król, po czym otarł otłuszczone usta zewnętrzną częścią dłoni. – Jest to człowiek chowany w wielkiej wojowniczej tradycji i z namaszczeniem ją pielęgnujący.
Torfin uśmiechnął się, marszcząc brwi.
- Sir Piquet, panie?
- Tak – głośno odpowiedział król, próbując powstrzymać odbicie, które natarczywie napierało od wewnątrz do ust. – Pozostali lordowie, których zaprosiłem przybyli tutaj ze swoimi świtami znacznie wcześniej od was. Teraz zapewne już śpią w swoich komnatach, stąd nie ma ich z nami. Wczoraj wydałem dla nich wspólną ucztę i siedzieliśmy do białego rana – to powiedziawszy monarcha zarechotał donośnie.
- Drzemią w tobie niespożyte siły, panie – odpowiedział Torfin, również odpowiadając śmiechem, jednak mniej przyjemnym, ochrypłym i suchym. W tej chwili uświadomił sobie, że jego ród nie jest przecież jedynym zaproszonym na ucztę z okazji roku po ślubie króla z jego siostrą. Na zamku natomiast, widniały tylko dwie barwy proporców, Ravignonów i Loycesterów. Z jednej strony było to logiczne, jako że to właśnie te rody zjednane zostały związkiem małżeńskim, jednak mimo to, duma Torfina została delikatnie połechtana. Jakkolwiek nie wzbudziło to w nim sympatii względem króla, wręcz przeciwnie. Loycester nabrał tylko pewności, że należy mu się szacunek ze strony Ravignonów, bardziej niż jakiemukolwiek innemu możnowładcy. Poczuł, że wypił już dostatecznie dużo miodu i że ogarnia go coraz większe znużenie. Wiedział jednak, że zanim uda się na spoczynek, czeka go jeszcze jedna rozmowa.
- Za twoim pozwoleniem, panie – zaczął. – Czy moja siostra… czy królowa już śpi, czy starym zwyczajem przebywa do późnej nocy w zamkowych ogrodach?
- Tam ją znajdziesz, sir Torfinie – król uśmiechnął się, ukazując białe jak śnieg zęby. – W porządku, idź do niej. Masz przecież prawo przywitać się z własną siostrą.
Monarcha machnął ręką, jak gdyby wypędzając Torfina z komnaty, był to jednak gest wykonany z serdeczną przekorą.
- Dziękuję, panie – Rycerz skłonił się nisko i opuścił salę, wychodząc przez ciężkie dębowe drzwi.

Królewski ogród wyglądał pięknie nocą. Torfin wyszedł przez jedne z drzwi na zamkowym korytarzu. Znalazł się pod łukowymi sklepieniami, wspartymi na licznych, szarych filarach. Z każdej strony wejście do ogrodu wyglądało tak samo, sam zaś ogród zbudowany został na planie kwadratu, był więc ogromnym zielonym placem, porośniętym obfitą, różnorodną roślinnością. Mieszanka słodkich woni uderzyła go nozdrza. Ogromne krzewy różane kładły się na drewnianych tyczkach, generując cień dla spoczywających poniżej konwalii. Choć ogród oświetlony był pochodniami, przymocowanymi do kamiennych filarów, Torfin skonstatował, że w świetle dnia ogród musi wyglądać jeszcze piękniej. Rzędy wąskich, oszklonych szczelin na każdej ze ścian przepuszczały w dzień naturalne światło, jednocześnie nie przepuszczając śniegu. Po środku placyku znajdowało się oczko wodne, porośnięte wysokimi trzcinami i okolone najrozmaitszym kwieciem różnorakich barw, od których mieniło się w oczach. Po całym ogrodzie porozstawiane były drewniane klatki, wewnątrz których coś się poruszało. Przy jednej z nich siedziała na niewielkim głazie ona. Swoją delikatną dłonią głaskała za kosmatym uchem, białego jak śnieg, dzikiego kota. Zwierzę leżało leniwie w klatce i robiło wrażenie przyzwyczajonego do obcowania z człowiekiem. Rycerz podszedł z wolna do obróconej do niego plecami kobiety.
- Ładne zwierzę – rzekł niespodziewanie, a kobieta gwałtownie obróciła głowę w jego stronę. Koralowe usta rozwarte miała ze zdziwienia i przestrachu. Po chwili jednak, gdy tylko rozpoznała w zmęczonej, nieogolonej twarzy, twarz swojego brata, na jej obliczu pojawił się szeroki uśmiech.
- Torfin! – wykrzyknęła i wstając energicznie, rzuciła się bratu na szyję. – Tak strasznie się cieszę.
Kolczuga zadźwięczała, a rycerz zachwiał się na nogach, śmiejąc się głośno.
- Przewrócisz mnie, siostrzyczko.
Ucałował ją w czoło, po czym chwycił w pasie swoimi silnymi rękami i odstawił na ziemię. Ellena nie przestawała się uśmiechać, a jej perłowe zęby zdawały się błyszczeć. Dokładnie tak samo uśmiechała się, gdy rok temu żegnał się z nią pod murami Loycester. Wsiadła potem na swoją białą klacz i wraz z królewskim orszakiem ruszyła w stronę Ravignon, które teraz stało się jej nowym domem.
- Jak się tutaj czujesz? – spytał Torfin szczerze zatroskany.
- Jak w domu – odpowiedziała szybko, co spowodowało, że uśmiech jej brata nieco zrzedł. – Mam wszystko, czego potrzebuję, Eryk bardzo mnie kocha. Ja jego z resztą też. Spójrz tylko – zamaszystym gestem ręki zaprezentowała ogród. – To wszystko dla mnie, Eryk kazał swoim ludziom pojmać dla mnie kilka okazów tych dzikich bestii. Sam mówiłeś, że są piękne.
Torfin przytaknął kilka razy, patrząc prosto w jej duże, migdałowe oczy koloru morza. Następnie przeniósł wzrok na ziewającą leniwie panterę śnieżną, jak gdyby chciał uciec od wesołego spojrzenia siostry i zaczął powoli:
- Dzieciaki Roysterów bardzo za tobą tęsknią. Pytają czy lady Loycester kiedyś nas jeszcze odwiedzi. Wtedy poprawiam je, że nie jesteś lady Loycester, tylko Ravignon – w jego słowach dawało się wyczuć niepewność, z czego sam zdawał sobie sprawę.
- O co chodzi, bracie? – natychmiast spytała Ellena, marszcząc z troską brwi.
- Po prostu… jesteś jeszcze taka młoda – Torfin potrząsnął głową, jakby z niedowierzaniem.
- Jestem w pełni dojrzałą kobietą, mam szesnaście lat – zauważyła królowa, siadając z powrotem na kamieniu, obok klatki z panterą. Zwierzę podniosło łeb, wyczuwając że ktoś się zbliżył, po czym utkwiło w Ellenie rozleniwiony wzrok.
- A król? – dociekał Torfin, a jego słowa dźwięczały tym razem pewnością, może nawet zbyt dużą; jego porywcza natura znów brała w nim górę. – Jego wysokość jest ledwo trzy lata starszy od ciebie.
- Do czego zmierzasz? – Ellena uniosła brwi.
- Siostrzyczko – rycerz starał się złagodzić ton dyskusji, która nieco wymknęła się spod kontroli i nabrała zbyt emocjonalnego charakteru. – Martwię się.
- Nie masz czym.
W Torfinie wzbierała nowa fala złości, jednak z całych sił starał się ją opanować.
- Czy król… czy on nie zachowuje się czasami… porywczo?
Ellena popatrzyła na brata oskarżycielsko. Jej jasne oczy w kształcie migdałów świdrowały go teraz bezlitośnie. Czuł, że w mniemaniu królowej popełnił błąd. Jawnie wyrażał swoje wątpliwości co do króla.
- Jestem królową Almarii – mówiąc to, wstała. – I żoną Eryka Szóstego Ravignon, twojego króla, którego poczytalność poddajesz w wątpliwość – łzy napływały jej do oczu z każdym kolejnym słowem, które wypowiadała. – Nie jestem już twoją małą siostrzyczką, więc lepiej zacznij mnie traktować poważnie.
Ostatnie słowa zabolały Torfina najbardziej. Wściekłość zastąpiona została przez żal. Czuł, że jego więź z siostrą bardzo osłabła przez ten jeden rok. Jej emocjonalna reakcja na temat zarzutu wobec poczytalności króla zdradzała wszystko, jednoznacznie świadczyła o tym, że pogłoski, które rozpowiadano o jego wysokości są prawdziwe. Rycerz spuścił głowę.
- Dobrej nocy, królowo – rzekł stłumionym głosem i obróciwszy się na pięcie, odszedł.

Sala uczt była ogromna. Pod długimi, złotymi żyrandolami z dziesiątkami świeczek, stały w rzędach podłużne stoły, takie same jak w królewskiej jadalni. Tym razem nakryte były czarnym atłasem, a ogrom potraw, które się na nich znajdowały sprawiał, że dębowe blaty uginały się lekko. Torfin wieczerzał w towarzystwie przybocznych lordów jakąś godzinę temu, lecz gdy tylko wszedł do sali i poczuł te wszystkie zapachy, zaburczało mu w brzuchu. Były wielkie królewskie krewetki, które podsmażone, błyszczały na złotoczerwono, gotowane pstrągi, poukładane na wielu tacach w okrąg, paluszki z kraba, piętrzące się na drewnianych talerzach i ociekające różowym sosem, kilka całych, upieczonych prosiaków z przeróżnymi owocami w pyskach, przepiórki w sosie orzechowo miętowym, wielkie, żółte sery, wyrabiane przez farmerów z okolicznych wsi, beczki z winem, piwem i oczywiście dzbany pełne królewskiego miodu. Na końcu sali, naprzeciwko głównego wejścia, siedziała na dwóch tronach królewska para. Oba trony ustawione były na wysokim podeście, na który można było wejść po szerokich schodach, wyłożonych płytkami z czarnego marmuru. Miejsca po bokach, przygotowane dla honorowych gości, pozostawały puste. Środek sali przecinał, niby krwista rzeka, czerwony dywan. Na kamiennych ścianach znajdowało się kilka pochodni, a pomiędzy nimi wisiały tarcze i skrzyżowany na nich oręż, topory, krótkie miecze i buzdygany. W sali było dość tłoczno, możni, rycerze i panny szlacheckich rodów stali z przodu, przed obliczami króla i jego żony. Nieco dalej tłoczyli się przedstawiciele drobnej szlachty, a całkiem z tyłu rozmawiali głośno i śmiali się przedstawiciele pospólstwa, którzy znajdowali się wśród ucztujących tylko ze względu na pełnioną podczas ceremonii rolę służby i grajków.
Loycester przebijał się przez tłum, nie zważając na przekleństwa i jęki tych, których odtrącał na boki, niczym wypchane sianem kukły. Za nim szli jego wierni lordowie. W końcu znaleźli się na przedzie, a wzrok Torfina spotkał się z radosnym wzrokiem jego siostry. Siedziała teraz wyprostowana na tronie, dumna i piękna. Jej jasne włosy rozlewały się na nagie ramiona, niczym złota lawina, tylko po bokach zaplecione miała misternie małe warkoczyki. Ubrana była w długą, aksamitną suknię w ciemnym odcieniu czerwieni, która całkowicie zakrywała jej nogi. Na poszerzających się rękawach, obszyta była grubymi, złotymi nićmi, podobnie jak u dołu i przy długim, trójkątnym dekolcie. Na wskazującym i serdecznym palcu jej prawej ręki znajdowały się złote pierścienie z jakimiś misternymi inkrustacjami w kolorze atramentu. Na pewno ma dwa razy tyle służek co na dworze w Loycester, pomyślał natychmiast Torfin, patrząc na jej wytrawną fryzurę. Król, odziany w swą pyszną, złotą zbroję i szkarłatny płaszcz, lamowany złotym motywem winorośli, siedział i z uśmiechem obserwował zgromadzony lud.
Rycerz sam nie wiedział, co ma myśleć. Jego siostra siedziała przed nim na tronie jako królowa, uśmiechnięta i wyraźnie szczęśliwa. Wiedział to, ale bał się jednocześnie… sam nie rozumiejąc do końca czego. Bał się o nią? Z pewnością. Lecz czy na pewno tylko o nią? Potrząsnął głową, odpędzając natarczywe myśli i westchnął ciężko. Posłał siostrze beznamiętny uśmiech.
Król wstał i gestem ręki uspokoił tłum. Wrzawa stopniowo ucichła, a gdy w komnacie zapanowała zupełna cisza, monarcha rzekł silnym, dudniącym głosem:
- Szlachetni panowie i damy, przedstawiciele najznamienitszych rodów całej Almarii. Dziś świętujemy rok po ślubie moim i obecnej tutaj, najpiękniejszej w całych krainach, królowej, Elleny, wywodzącej się z rodu Loycester – nastąpiła pauza, podczas której Eryk spojrzał na swoją żonę z troską i serdecznością. – Dzień, w którym opuściła ona ów ród, wstępując tym samym do rodu Ravignon, by zasiąść przy moim tronie, był i pozostanie najszczęśliwszym dniem w moim życiu.
Torfin zgrzytnął zębami, czując jak wzbiera w nim gniew. Król ciągnął dalej:
- Bawcie się zatem i radujcie wraz ze mną i moją królową, waszą królową!
Po sali poniosły się okrzyki radości rozentuzjazmowanego tłumu. Wtedy z miejsca wstała królowa i chwytając dłoń męża, spojrzała mu w oczy. Uśmiechała się radośnie i niewinnie, przez chwilę znów była dla obserwującego ją z tłumu Torfina małą siostrzyczką.
- Niechaj rozpocznie się ucztowanie! – wykrzyknęła wesoło, obracając głowę w stronę tłumu, a goście zaczęli zajmować miejsca przy stołach, wiwatując głośno.
- Niech żyje królewska para!
- Niech żyje król i królowa!
Eryk wyszukał swoich gości honorowych, wśród twarzy w pierwszych rzędach. Przez chwilę Torfin miał ochotę obrócić się na pięcie i podążyć za pozostałymi, by zająć miejsce przy jednym z bocznych stołów. W ostateczności jednak postanowił, że nie może pozwolić, by emocje brały nad nim górę. Cały czas czuł, że to jeszcze nie koniec jego udręki, był jak rozżarzony patyk, który wystarczyło podsycić choćby jednym podmuchem, by cały stanął w płomieniach.
- Sir Torfinie, sir Lotharze, zapraszam – zamaszystym gestem ręki król przywołał do siebie obu rycerzy.
Lothar Piquet ubrany był w ciemnozielony dublet z wizerunkiem długiej włóczni na tle trójkątnej tarczy. U boku nosił długi miecz z pięknie zdobioną szmaragdami rękojeścią.
- Wiele dobrego słyszałem o waszym rodzie, sir – Torfin skłonił się nisko, siląc się na uprzejmość.
- Ja również o waszym słyszałem wiele – niemalże odszczeknął chudy rycerz, wykonał niedbały ukłon, po czym opadł na ciężkie dębowe siedzisko, po lewej stronie króla. Torfin dostrzegł jak uśmiecha się ukradkiem do Eryka, zadowolony ze swojego aroganckiego zachowania. Król odwzajemnił uśmieszek, co zdenerwowało Torfina jeszcze bardziej. Ścierwojady, pomyślał ściągając z pleców pochwę z ogromnym mieczem, który ułożył obok swojego krzesła. Usiadł po prawej stronie swojej siostry, głowę odchylił do tyłu i przymknął oczy.
- Nie zważaj na niego – usłyszał aksamitny głos swojej siostry. – Piquet taki już jest, każdego prowokuje. Czuje się wtedy lepszy, ale ty nie musisz czuć się z tego powodu gorzej.
Torfin uśmiechnął się samymi ustami i przytaknął. Król chrząknął głośno, najwyraźniej chcąc dać małżonce do zrozumienia, że jej uwaga jest słyszalna zarówno dla niego, jak i dla sir Lothara.
Loycester poprawił się w krześle, a jego czarna kolczuga zadźwięczała. Zdał sobie wtedy sprawę z tego, że jako jedyny z rycerzy, którzy nie mieli brać dzisiaj udziału w walkach, odziany był w zbroję. Ucieszył się w myślach, bo uznał, że wyraża w ten sposób swoją wojowniczość i zamiłowanie do żołnierskiego rzemiosła.
Pod ścianą, na prawo od niego zajmowali miejsca grajkowie. Było ich ośmiu, łącznie z bardami, których podarował królowi. Główny śpiewak wyjaśniał coś po kolei każdemu z muzyków, gestykulując przy tym żywo. Tamci tylko przytakiwali z przejęciem. W końcu rozbrzmiały pierwsze akordy. Śpiewak podjął wesołą pieśń. Miał czysty i mocny głos, co przypadło do gustu Torfinowi.
- Panie – usłyszał nagle przed sobą czyjś głos. Raptownie obrócił głowę w stronę, z którego dobiegał i ujrzał sługę ze srebrną tacą w dłoni. Na tacy piętrzyły się paluszki z krabów w gorącej polewie, nad którą kłębiły się gęste opary.
Pan rodu Loycester machnął od niechcenia ręką i służący zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Przed tronem stanął wąsaty mężczyzna w średnim wieku. Za nim w kolejce czekali inni. Ubrani byli jak pospólstwo, toteż Torfin dziwił się, że w ogóle zostali wpuszczeni do sali. Wąsacz miał na sobie szary, okopcony fartuch kowalski. Tuż obok niego spoczywał pięknie zdobiony, pozłacany młot wojenny. Był ogromny. Stylisko broni odznaczało się kunsztownym zdobieniem i misternie żłobionymi uchwytami na obie ręce. Obuch był wielki jak ludzka głowa i miał kształt jak w klasycznym młocie, jednak poprzecinany był setkami ozdobnych złotych inkrustacji z motywem winorośli.
- Wykonałem go specjalnie dla ciebie, panie – odezwał się mężczyzna, klękając przed majestatem jego wysokości. – Niechaj padają pod jego ciosami wrogowie królestwa i przeciwnicy twojego panowania.
Torfin zrozumiał, nadszedł czas na ceremonialne składanie darów dla króla prosto od wiernych prostaczków. Niechaj wszyscy lordowie widzą, jak bardzo kochają swego monarchę jego poddani, pomyślał Torfin, wywracając oczami. Gdy kowal odszedł, kłaniając się wcześniej tak, że niemal bił czołem o marmurową posadzkę, swoje dary ofiarował krawiec. Były to głównie wytworne suknie, sporządzone na miarę specjalnie dla królowej. Ellena posłała swojemu mężowi dziękczynne spojrzenie. Dalej byli płatnerz z pozłacaną kolczugą, szewc z kilkunastoma parami butów dla króla i królowej, garncarz z zestawem przepięknych, ceramicznych naczyń, a także kapłan światłości z błogosławieństwem. Królewska para przyjmowała wszystkie prezenty z radością, skłaniając głowy przed każdym z ofiarodawców.
Torfin właśnie wrzucał sobie na talerz parujący kawał świńskiego schabu, który nadział wcześniej na swój sztylet, gdy król wstał nieco ociężale, przyćmiony już z lekka miodem.
- A teraz, zgodnie z tradycją, ku uciesze mojej i mojej małżonki, niechaj rozpoczną się walki rycerskie – tłum wydał okrzyk aprobaty. – Na wojownika, który okryje chwałą swojego seniora i swój ród czeka nagroda, tysiąc złotych monet dla niego i dwa razy tyle dla jego pana.
Torfin uniósł brwi i przytaknął z uznaniem sam do siebie. Całkiem pokaźna sumka, pomyślał, jeśli Raymar zwycięży, każę sobie sprowadzić ze wschodu nowego konia. Sam nie do końca wiedział dlaczego ironizuje w myślach sam ze sobą, może to przez wściekłość, może przez nudę, jaką odczuwał od początku uczty. Wszak nie miał nawet do kogo się odezwać. Jego siostra zajęta była przyjmowaniem komplementów ze strony Lothara Piqueta, a z królem jakoś nie miał ochoty rozmawiać. Z utęsknieniem spoglądał w kierunku stołu przy ścianie po prawej, gdzie zasiadali jego przyboczni i dyskutując żywiołowo, wlewali w siebie niewyobrażalne ilości piwa i miodu.
Jako pierwszy przed jego wysokością stanął rycerz lorda Piqueta. Występował w zielonych barwach rodu swojego pana. Odziany był w srebrzystą, lekką kolczugę, narzuconą na skórzany kaftan. Na głowie miał hełm z zasłoną typu psi pysk, która teraz odrzucona była do góry. Jego bronią był krótki miecz, w drugiej ręce dzierżył dużą, trójkątną tarczę.
- Jak ci na imię, rycerzu? – spytał król dudniącym głosem, rozkładając na obie strony masywne ręce.
- Roland Muoy, panie. Będę walczył ku twojej chwale – młody rycerz posłał królowi poważne spojrzenie, które następnie przeniósł na swojego seniora, sir Lothara. Tamten uśmiechnął się tylko i zwrócił do króla:
- To mój najznakomitszy rycerz, panie. Wskaż kogokolwiek na tej sali, a obiecuję ci, że sir Roland zgniecie go jak muchę.
Słysząc te słowa, Torfin nie zamierzał czekać ani chwili dłużej.
- Mój rycerz pójdzie do walki – powiedział natychmiast. – Za twoim pozwoleniem, panie.
Król roześmiał się, zadowolony z takiego obrotu sprawy. Zdawał się być bardzo rad z tego, że lordom zależy na zaprezentowaniu swojej wyższości przed jego obliczem. Torfinowi jednak chodziło głównie o utarcie nosa Piquetowi.
- Niech tak będzie! – wykrzyknął monarcha i pociągnął solidnie ze swojego pucharu.
Raymar już po chwili stał przed tronem. Chwiał się lekko pod wpływem wypitego miodu, jednak zdawał się być bardzo pewny siebie… być może pod wpływem wypitego miodu.
- Za twoją chwałę, panie – skłonił się przed królem. – I za honor rodu Loycester.
Torfin był spokojny. Spoglądał na swojego wasala pełen ufności i wiary w jego zdolności bojowe. Nie raz widział go w akcji i wiedział, że najbardziej doświadczony dowódca jego wojsk poradzi sobie z rycerzem, którego wystawił Piquet. Nawet mimo przewagi trzeźwości, którą posiadał młodzian. Gdy Raymar wstał, Torfin zauważył, że jego wojownik jest prawie o głowę wyższy od Muoya. Miał ponadto dłuższe ramiona i nogi. Biorąc pod uwagę to, że posługiwał się mieczem bastardowym, powinien też zdominować przeciwnika siłą ciosu. Nie założył do walki hełmu, jedynie ciężką, czarną kolczugę. Przede wszystkim jednak przewyższał oponenta stażem i to dość znacznie, Roland był jeszcze gołowąsem, a na brunatnej brodzie Raymara pojawiały się już gdzieniegdzie siwe pasma. Idealnie, powiedział do siebie w myślach Loycester, uśmiechając się delikatnie.
- Niechaj zacznie się walka! – krzyknął król, gdy obaj rycerze stanęli naprzeciw siebie, a oczy wszystkich zebranych skierowały się na nich.
Młodzieniec zatrzasnął zasłonę hełmu. Zasłaniał się teraz tarczą, miecz trzymając luźno, odchylony do tyłu, ostrzem w dół. Zaczął powoli krążyć wokoło sir Raymara, który obracał się jedynie wokół własnej osi, trzymając w obu dłoniach miecz, który czubkiem dotykał podłogi. Stoi w pozycji głupca, zauważył w myślach Torfin, będzie chciał powalić przeciwnika z kontry. Sir Roland zaatakował, ruszył odważnie naprzód z okrzykiem na ustach. Zamachnął się krótkim mieczem z góry, opuszczając nieco tarczę. Rycerz Torfina na to właśnie czekał, postąpił krok unosząc długie ostrze w górę. Rozległ się dźwięk uderzającego o siebie żelaza, a młody rycerz zachwiał się lekko na nogach. Kolejny krok i Raymar był jeszcze bliżej, sprowadzając uniesione teraz w górę ostrze swego miecza w dół, wprost na głowę przeciwnika. Tamten w ostatniej chwili zasłonił się dużą tarczą. Rozległ się łoskot uderzenia zblokowanego wzmacnianym blachą drewnem. Sir Roland siedział teraz na marmurowej posadzce, zupełnie straciwszy równowagę pod naporem silnych ciosów. Doświadczony wojownik po prostu miażdżył go swoimi precyzyjnymi uderzeniami.
Torfin spojrzał ukradkiem na sir Lothara i z satysfakcją stwierdził, że na twarzy aroganckiego możnowładcy maluje się niepewność. Kwiat twego rycerstwa, pomyślał Loycester, też mi coś.
Raymar stał nad przeciwnikiem i uśmiechał się, pewny siebie. Odszedł kilka kroków w tył i ponownie ustawił się w pozycji defensywnej.
- Wstawaj – ryknął. – Zbyt słabe przedstawienie, by to kończyć.
Sir Roland natychmiast wstał i bez namysłu poszarżował na oponenta. Zasłaniając się tarczą, wykonał pchnięcie, gdy uznał, że znajduje się już dostatecznie blisko. Raymar znów poderwał w górę swój miecz, tym razem nie tylko parując cios, ale też równocześnie uderzając ostrzem w tarczę i odchyliwszy ją w bok, napierając na hełm przeciwnika. Zadzwoniła blacha i młody rycerz znów się zachwiał. Raymar postanowił iść za ciosem, postąpił wielki krok w przód i opuścił miecz, który znów bez problemu odnalazł głowę młodego rycerza. Ponownie rozległ się dźwięk uderzonej blachy, a na dzwonie hełmu pojawiło się spore wgniecenie. Rycerz Piqueta padł na ziemię po raz drugi.
- Żenujące – Torfin pochylił się w dębowym krześle, mając nadzieję, że jego uwaga dotrze do uszu lorda Piqueta.
Tamten zaciskał mocno szczęki i marszczył brwi. Wyglądał na wściekłego i dość mocno zawstydzonego.
- Żenująca jest twoja postawa, sir – odszczeknął. Wystawiasz starego wiarusa przeciwko młodemu rycerzowi. To miała być walka pokazowa, nie demonstracja rzeźników. Wy, Loycesterowie nie macie za grosz oleju w głowie.
Torfin czuł wzbierającą złość, jednak teraz nie przeszkadzało mu to uczucie, działała na niego napędzająco, gdyż tryumfował, wiedział, że znajduje się na wygranej pozycji.
- Uważaj co mówisz o moim rodzie, sir – zaczął, siląc się na spokój, choć jego głos drżał z podirytowania. – Gdyż jest to ród, z którego wywodzi się twoja królowa i obrażając jego dobre imię, obrażasz ją. A co do moich rycerzy, panie, to wolę otaczać się tymi prawdziwymi, a nie jak ty, pokazowymi.
Król przerwał tę burzliwą debatę, unosząc dłoń.
- Dość – rzekł spokojnie, choć nie wyglądał na specjalnie zdenerwowanego. Był raczej zaabsorbowany tym, co działo się na środku sali, pomiędzy stołami.
Raymar zarzucił miecz na ramię i krążył nad leżącym, jak kruk nad poległym wojownikiem. W końcu stanął przed majestatem, ukłonił się nisko i orzekł:
- Pojedynek można chyba uznać za zakończony, Panie?
Na twarzy króla coś się zmieniło. Szaleństwo w jego oczach zdawało się teraz płonąć ze zdwojoną mocą. Jego wargi mocno na siebie naciskały, a skronie pulsowały.
- Walczcie dalej – rozkazał.
Torfin uniósł ze zdziwieniem brwi. Spostrzegł, że Lothar Piquet wydaje się być równie zaskoczony co i on. Mówił coś nawet do króla, mrugając szybko, ale tamten siedział na swoim tronie niewzruszony, niczym kamienny posąg. Nawet nie spojrzał w kierunku lorda. Ellena otworzyła szerzej oczy, po czym utkwiła wzrok w marmurowej podłodze.
Raymar niepewnie skłonił się i ruszył w stronę sir Rolanda, który nadal jeszcze leżał. Syknął coś do niego i przyjął bojową postawę, tym razem ustawiając się w pozycji pługu, z mieczem skierowanym lekko w stronę przeciwnika, z ostrzem ku górze. Rękojeść trzymał oburącz na wysokości brzucha. Młodzieniec nie podnosił się. Musi dobrze mu dzwonić w uszach, skonstatował Torfin. Sir Raymar obrócił głowę w stronę tronu, jak gdyby chciał zapytać co dalej. Nie zamierzał przecież okładać mieczem leżącego.
- Walczcie – warknął monarcha. – Walczcie, psia jucha!
- Panie – zaczął niepewnie Torfin, pochylając się w swoim krześle. – Rycerz lorda Piqueta leży, pojedynek można uznać za zakończony.
- Walczcie!
- Wasza wysokość – podjął z kolei sir Lothar Piquet. – Nie ma potrzeby przelewania krwi w tak szczęśliwy dla nas wszystkich dzień.
Raymar stanął nad miotającym się niemrawo na ziemi sir Rolandem. Był przyzwyczajony do wykonywania rozkazów, nieważne jak dziwne by mu się wydawały, bądź jak sprzeczne były z jego osobistymi odczuciami. Torfin doskonale o tym wiedział. Poza tym teraz zobowiązany był wykonać rozkaz samego króla, czy więc mógłby się dłużej wahać? Stanął okrakiem nad ogłuszonym przeciwnikiem. Uniósł swój miecz oburącz z ostrzem skierowanym w dół. Na twarzy króla malował się wyraz dzikiej satysfakcji i jakiegoś barbarzyńskiego podniecenia zaistniałą sytuacją. Monarcha poprawił się w swoim tronie i, pochylając do przodu, wsparł brodę między kciukiem i palcem wskazującym. Torfin już wiedział, młody rycerz zginie, zaszlachtowany na życzenie jego wysokości.
- Opuść miecz, Raymarze – krzyknął głośno, a oczy wszystkich gości patrzyły teraz na niego.
Sir Raymar rozchylił usta zdziwiony. Skinął szybko głową i odsunął się parę kroków w tył. Miecz opuścił ostrzem w dół, trzymając w prawej ręce.
- Nie zrobię tego, wasza wysokość – mruknął Raymar Numar i skłonił się niedbale. Stojąc przed tronem, chwiał się lekko na boki. Torfin dopiero teraz zauważył, że podczas walki jego rycerz wcale nie wyglądał na pijanego, dopiero gdy tu stał, bezczynny, rozglądając się na boki, zdradzał lekkie upojenie.
- Co to ma znaczyć?! – ryknął rozwścieczony Eryk. – Jak to możliwe, że odmawiacie posłuszeństwa królowi. Parszywe psy! Ścierwa, po stokroć przeklęte ścierwa!
Władca Ravignon wstał gwałtownie z tronu, chwiejąc się na nogach, lecz Torfin wiedział, że to nie alkohol był przyczyną jego napadu wściekłości. Wszystko było prawdą, cała ta historia z królewskim obłędem. Jak lud może się godzić by ktoś taki zasiadał na tronie i decydował o królestwie, zastanawiał się rycerz, gdy nagle zobaczył jak świat wywraca się do góry nogami. Poczuł pieczenie na policzku i pulsujący ból na całej szczęce. Ze zdziwieniem zauważył również, że znajduje się na podłodze. Wstał szybko, lecz wściekły król już wymierzał kolejny cios, tym razem ciężkim, płytowym butem. Kątem oka, Loycester zauważył jak jego ludzie rzucają się bez namysłu na królewskich lordów. Kolejne ciosy spadały na niego jak wściekła lawina. Zasłonił rękami głowę. Słyszał przerażone krzyki tłumu, spośród których wyróżniał się jeden głos, wysoki i łagodny. Pełen przerażenia i strachu, jednak wciąż łagodny. Ellena. Błagała, zawodziła. Na nic. Eryk był teraz jak rozjuszony dziki zwierz. Kolejne ciosy bolały Torfina coraz mniej. Jego oczy powoli się zamknęły. Wrzawa stopniowo cichła. Wyszłaś za szaleńca, siostrzyczko, usłyszał własne myśli, nim ogarnęła go nicość, i ty, Almario.


Odpowiedz
#2
Cytat:Duże płatki śniegu tańczyły leniwie na tle stalowoszarego nieba, niesione delikatnym powiewem wiatru.
Tak nie wolno, tego się raczej nie pochwala. Mowa o takiej mnogości przydawek.
Cytat:Dolina pokryta była grubą warstwą białego puchu, rzadko poprzesiewana bezlistnymi drzewami.
O śniegu już było, ta uwaga wydaje się zbędna, jakkolwiek by nie była malownicza.
Poprzesiewana??;/ Solennie odradzam.
Cytat:Zewnętrzny kwadrat, na który składały się cztery wysokie ściany z szarego kamienia, otaczał dwa mniejsze.
A starczyłoby: cztery [zewnętrzne] ściany murów [obronnych] otaczały jeszcze dwa mniejsze.
Poza tym strasznie niepraktyczna konfiguracja tych murów. Najeźdźca zdobędzie zewnętrzny "kwadrat" i już potem ma z górki. Nie sądzisz?
Cytat:Jego koń również zdawał się być sfatygowany, wciąż pędzili na przemian galopem i kłusem
Odradzam pogrubionego. Koń może byc np zdrożony. Sfatygowany kompletnie nie pasuje, wybacz; to określenie raczej na stan przedmiotów, nie na stan kondycyjny żywej istoty.
Nie znam się na koniach;/ przynajmniej nie na tyle, na ile bym chcial. Ale ten galop i kłus naprzemiennie.. oj nie widze tego. Mam wrażenie, że tak czy owak potrzeba koniowi odpoczynku, tj przystanku, napojenia (a i to z pewnym odczekaniem), nakarmienia, ba!, nawet wytarcia/wymycia; dopiero potem mozna mówic znowu o kłusie i (łagodnym) przechodzeniu w galop, a i to pod srogim warunkiem, co dokładnie (ile) konik na sobie wiezie. Pytanie więc – ile by tak koń wytrzymał bez tego. Ja sam nie odważyłbym się tego tak napisać, ja ty to zrobiłeś, a musisz wiedzieć, że tak się składa, iż mam podobny dylemat;/ do dzis nie wiem (słabo się tym zajmuję, to tez prawda.. nie ma czasu ostatnio) jak powinienem sobie z tym poradzic. Słowem: koń musi być poganiany do granic zdrowego rozsądku – a zarazem nie może paść. Więc? Na co sobie autor może pozwolic z tym koniem? Kwestia trudna;]
Cytat:zwierzę nie podnosiło łba przez ostatnie kilkanaście godzin, a jego pysk pozostawał spieniony.
To też nie wiem, skad wyjąłeś, ale również wydaje mi się mocno błędne. Koń z opuszczoną głową przez GODZINY? To nie jest tak, że koniowi ciązy podniesiona głowa. Tak ma wygodnie, to u konia naturalne. Z opuszczoną – raczej sprawa ma się odwrotnie. Cóż, nie badałem tego, więc piszę "raczej", ale o tyle o ile słyszałem o koniach, jakos mi to koliduje z tym wszystkim. Głowy za to nie dam, ale.. hmm… np. kciuk prawicy – owszem.
Dalej masz znowu:
Cytat:Rycerz poklepał gniadego rumaka w masywną szyję.
Takie cos trochę zniechęca.
Cytat:rzekł, po czym uderzył jednocześnie obiema piętami w bok zwierzęcia, zmuszając go do stępu.
Nie potrzeba zaznaczać, że jednocześnie (zeby bylo śmiejszniej, dalej napisaleś "w bok" - l.pojedyncza). StępA jeśli już; sprawdzaj takie rzeczy, zanim umiescisz w tekscie. Są różniste sposoby powodowania koniem, wiem, słyszałem juz o takich, które cokolwiek dziwią. Nie mam nic do uzywania w tym pięt (przeciwnie - osobiscie wlasnie o piętach jestem przekonany, plus ruchach biodrami) jednakże słowo "uderzył" źle obrazuje to, co sobie, jak wierzę, zamierzyłeś. Jeśli miałby uderzać (przyznasz, ze kojarzy się to z ciosem przeciez, a ten z czymś bolesnym, silnie wyprowadzonym w kazdym razie) to pogoniłby tego konika do czegos chyba ciut szybszego niz stęp, a nawet z wolna narowiłby go takim przyzwyczajeniem; tak mi się zdaje przynajmniej. Nie mówię, że tak być nie może (twoja to rzecz; to wybór bohatera), mówię, że mi to średnio przypasowało. Chociażby to dziwne (imo) zestawienie: "uderzył" i raptem "stęp", a spodziewałbym się raczej jakiegos nerwowego wystrzelenia przed siebie. A tu o! Stęp;]

Powinno być obaj, nie oboje. Elementarz.
Takie kwiatki strasznie zniechęcają do dalszego czytania, bo świadczą o niedojrzałosci pisarskiej jeszcze (no.. każdy przez to przechodzi; nie próbuję krytykować, tylko stwierdzam fakt) zatem ja osobiście na razie robię przerwę. Resztę mojej pomocy, bo o to się będę starał w komentarzu – podzielic się z tobą tym, co sam umiem.. niestety niewiele tego;/ - otrzymasz później, zaręczam. Wrzucam więc chociażby to, do czego się jak dotąd odniosłem. Może da ci jakiegos tam szturchańca do roboty;] i nauki!;p a czas to pieniądz, nie? Warto poczytać, pouczyc się, wierz mi. Ja też (wybacz to „też”) jestem z deczka leń i wolę błędy, o których można bez trudu się dowiedzieć PRZED pisaniem, popełniac bez krępacji i z zimna krwią w trakcie pisania, a potem liczyć na innych, by mi je znaleźli i pouczyli, jak winno być prawidłowo;D Ale jednak nie da się zaprzeczyc – trzeba się pierw doszkolić, zanim się za coś takiego (a celujesz w sztukę, waćpan;]) wziąć.
Odpowiedz
#3
Hello Wink

dzięki za zerknięcie w tekst i wytknięcie tego i owego. Błędów jest cała masa i faktycznie sporo rażących, ho, ho, ho.
Szkoda, że brak czasu mi doskwiera, bo inaczej popracowałbym nad tym, a tak cóż, praca do 22 a w weekendy studia... i praca Smile

Cytat:a celujesz w sztukę, waćpan

ja już w nic nie celuję, drogi kolego Wink lepiej dać sobie spokój chyba i zabrać się za coś w czym jestem dobry i co przyniesie mi jakieś korzyści, bo mając tak mało czasu do dyspozycji jak obecnie to ciężko widzę swój rozwój jako autor. Mi sie nie udało, ale Tobie życzę powodzenia i jeszcze raz dzięki Smile
Odpowiedz
#4
Skoro tak mówisz;]
Odpowiedz
#5
(16-12-2012, 14:23)miriad napisał(a): Skoro tak mówisz;]

Ale nie do tego stopnia by opuszczać scenę inkaustusa, także niestety nie masz o jednego konkurenta mniej ;-)
Odpowiedz
#6
;D toś mnie ubawił. Ale i zmartwił. Dlaczego tak uważasz? Mam nadzieje, ze to żart.

Mysle, że komuś, kto niesłusznie chce się poddać w jakiejś sprawie, nie powinno się narzucać odwrotnej postawy, namawiać, by jednak walczył o swoje, by szukał w sobie siły etc etc. Trzeba odwrotnie - zgodzić się z takim i jeszcze najlepiej dodać, że to jedyne dobre wyjscie dla niego i calej cywilizacji przy okazji;] A wówczas.. jest szansa, że odmieni myślenie. Chociazby z przekory;p
To, że coś nam BYĆ MOŻE nie idzie najlepiej, nie znaczy, że trzeba z tego rezygnować. Nie od razu Lem został Lemem... yyy... jakkolwiek kretynicznie by to nie brzmiało;/
Odpowiedz
#7
(17-12-2012, 18:22)miriad napisał(a): ;D toś mnie ubawił. Ale i zmartwił. Dlaczego tak uważasz? Mam nadzieje, ze to żart.

Mysle, że komuś, kto niesłusznie chce się poddać w jakiejś sprawie, nie powinno się narzucać odwrotnej postawy, namawiać, by jednak walczył o swoje, by szukał w sobie siły etc etc. Trzeba odwrotnie - zgodzić się z takim i jeszcze najlepiej dodać, że to jedyne dobre wyjscie dla niego i calej cywilizacji przy okazji;] A wówczas.. jest szansa, że odmieni myślenie. Chociazby z przekory;p
To, że coś nam BYĆ MOŻE nie idzie najlepiej, nie znaczy, że trzeba z tego rezygnować. Nie od razu Lem został Lemem... yyy... jakkolwiek kretynicznie by to nie brzmiało;/

Faktycznie, brzmi dość kretyńsko Wink Ale drogi Kolego, sęk w tym, że ja nie uważam, żeby pisanie szło mi źle, a wręcz przeciwnie. I tak, to był żart, więc można było odpuścić sobie tą filozoficzną gadkę.
Pozdrawiam Wink

Odpowiedz
#8
Nie starałem sie filozofowac czy mędrkować. Tak ci tylko wyjasnilem, co o tym mysle - bardzo luźno, jak zreszta widac; bo niby czemu mialbym sie czyms przejąć? nie jest tak, zebysmy sie przeciez znali prywatnie i w dodatku lubili, nie? takze nie uraziles moich uczuć, to nie tak.

Twoja wypowiedź...
Cytat:Ale drogi Kolego, sęk w tym, że ja nie uważam, żeby pisanie szło mi źle, a wręcz przeciwnie[...]
...kłóci się z poprzednią...
Cytat:ja już w nic nie celuję, drogi kolego lepiej dać sobie spokój chyba i zabrać się za coś w czym jestem dobry i co przyniesie mi jakieś korzyści, bo mając tak mało czasu do dyspozycji jak obecnie to ciężko widzę swój rozwój jako autor. Mi sie nie udało, ale Tobie życzę powodzenia i jeszcze raz dzięki
...a to właśnie na podstawie poprzedniej wysnułem wniosek, żeś sie może, a bo ja wiem, podłamał? sory, ale tak to napisales - dajesz do zrozumienia, ze passujesz.

mam nadzieje, ze teraz mnie rozumiesz. nie doszukuj sie złosliwosci w moich komentarzach, zareczam, ze jesli by miały takowe być, to by były jaskrawe - i ZAWSZE kolezenskie, nie majace obrazac czy cos. Dodam, że bardzo dobrze, iz uważasz sie za dobrego pisarza. ode mnie tylko jedna rada - weryfikuj to jak tylko umiesz. znamy rymowanke o samochwale, nie? (to też nie ma byc złosliwe, proszę nie pomys se tak)


No ale do rzeczy. Mam pytanie - czyli jednak nie odstawiasz pisania? Jest sens nadal to czytac, komentować? Pytam, zeby byla jasnosc i zebym ani ja ani inni komentującuy nie marnowali czasu. Dodam, ze wcale nie przymuszałbym sie do czytania, ja podobne klimaty lubie, chetnie czytam tego typu proze, nawet amatorską czy jakąś mocno kulejącą (nie mowie, ze twoja taka jest - bo jeszczes gotów to tak odebrac;] na razie za wczesnie na takie diagnozy z mojej - laickiej! - strony). Wiec daj nam znac jak jest, ok?;p
Odpowiedz
#9
Skłonny jestem do takiego typu zachowań, gdzie najpierw się poddaję, a potem znów wracam "do gry". To kwestia mojej słabej psychiki i dość specyficznego charakteru, właściwego romantykom, marzycielom i temu podobnym. Przepraszam za wszelkie ostre słowa, głupio mi, cóż mogę rzec. Dziękuję koledze, jak i pozostałym ewentualnym czytelnikom za to, że chcą/zechcą w ogóle zerknąć na to, co wyklepałem. Oczywiście, nadal zamierzam pisać i być coraz lepszym. Dzięki i wybaczcie ;-)

Pozdrawiam,
Kociach.
Odpowiedz
#10
Kociach. Ja nawet dochodzę do wniosku, że często jesteśmy zbyt restrykcyjni tu na forum wobec naszych tekstów nawzajem. Często zdarza mi się czytając książkę zauważać u uznanych autorów zwroty, które my tu tępimy jako błędy. Z jednej strony to dobrze, bo świadomość, że idealni nie jesteśmy bywa potrzebna, coby w samozachwyt nie wpadać. Z drugiej strony, kiedyś siedziałem sobie ze znajomym filologiem, nad komentami do jakiegoś tekstu i wiesz co? Uśmiał się serdecznie z takiej skrupulatności.
W dobrym tonie jest u nas się poczepiać. Ale często wykazywane błędy, błędami nie są. No może co najwyżej pewnymi niezręcznościami językowymi. Do takich niezręczności zaliczyłbym te wykazane przez Miriada. Zdarzają się nawet najlepszym.
Warsztat pisarski jest, moim zdaniem, u Ciebie bardzo dobry. Wielu mogłoby pozazdrościć.

Inna sprawa, że trochę umęczyłem się nad tym opowiadaniem.
Moim zdaniem trochę za dużo słów, a za mało akcji. Właściwie do samego pojedynku niewiele się dzieje. Na dodatek dzieje się bardzo powoli. Przyznam Ci się szczerze, że gdyby nie to, że postanowiłem tekst skomentować, prawdopodobnie dałbym sobie spokój w okolicy połowy biesiady.
Co zalecam: Złapać złoty środek między formą a treścią. Teraz bowiem jest troszeczkę przerostu formy. Bardzo dobrej jakości, ale jednak. Warto mocniej skupić się na ciekawej i wartkiej akcji, bo sprawy pisarskiego warsztatu masz nieźle dopracowane.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#11
Gorzkibłotnico, serdecznie dziękuję za komentarz, jak i za słowa (jak by nie było) otuchy. Myślę, że masz rację z tym, że w wielu przypadkach wytykane przez nas sobie wzajemnie błędy to krytyka trochę na siłę. A także nie raz i nie dwa razy spotkałem się z taką, jak to ładnie nazwałeś, niezręcznością językową u znanych autorów. Generalnie rzecz biorąc jestem zwolennikiem takiego podejścia do pisania, dzięki któremu zachowujemy własny styl. Dla mnie to bardzo ważne. Swoisty styl Tolkiena choćby przez wielu nie jest uważany za cudo, ale zwolennicy autora właśnie za ten styl i podejście go kochają. Z drugiej strony, jak piszesz, dobrze, że się "pilnujemy" i sobie wytykamy to i owo. Również się zgadzam.

A co do mojego przerostu formy nad treścią, to muszę poprawcować faktycznie nad tym, bo nawet pisząc ten fragment miałem tego świadomość. Mimo to, leciałem dalej, no i wyszło szydło z worka Wink.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

Odpowiedz
#12
Zaglądnąłem tu z rekomendacji Kotkowskiego. Zobaczmy co się tu dzieje Wink

(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a):  Gdy pan Loycester dowiedział się o wybryku swojego wasala, skazał go na ścięcie, po czym sam wykonał wyrok. Robił tak zawsze w przypadku nieposłuszeństwa. 
Jak w "Grze o Tron"

(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): Zacne przywitanie nam zgotował nasz drogi Eryk - powiedział do siebie w myślach Torfin - ciekawe czy osobiście pofatyguje się przyjąć swoich gości.
Przemyślenia dobrze wyodrębnić kursywą i myślnikami.

(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): Jego młodą twarz okalały jasne, długie do ramion włosy, oczy miał szalone i koloru wiosennego nieba. 
Zastanawiam się, co to są te "szalone" oczy; "szaleństwo w oczach" tak, ale "szalone"?

Czyta się bardzo przyjemnie. Narracja jest płynna, zdania poprawnie zbudowane. 
Z pewnością jeszcze tu wrócę Smile
Odpowiedz
#13
Część druga


(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): Eryk sięgnął po puchar z winem i uniósł go w górę

Masło maślane Smile



(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): Król klasnął dwukrotnie w dłonie i po chwili do jadalni wkroczyło czterech służących. (...)
Torfin chwycił oburącz dzban i począł nalewać sobie miodu do swojego pucharu.
- Wyborny miód, panie – powiedział uprzejmie, odstawiając puchar od ust.

Zbędne dopowiedzenia



(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): Na klindze, tuż przy szerokim jelcu wyryty był wyraz „Brama”. Wzdłuż ostrza wyryte były trzy rowki, które ucinały się trochę poza jego połową. 

Bliskie powtórzenia.



(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): wystającą z przytroczonej do jego pasa, ozdobnej pochwy. – Mój Kruczy Dziób nie jest tak wiekowy jak twój oręż. Mój ojciec zabrał swój miecz ze sobą do grobu, więc ten wykuto specjalnie dla mnie
Bliskie powtórzenia.


(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): Królewski ogród wyglądał pięknie nocą.
"nocą" dałbym na 3 miejscu.

(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): Mieszanka słodkich woni uderzyła go w nozdrza.

(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): Ogromne krzewy różane kładły się na drewnianych tyczkach, generując cień dla spoczywających poniżej konwalii. 
Jakoś nie pasuje mi to słowo do fantasy a w szczególności do cienia, jakby się wczytywał Big Grin

(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): Przy jednej z nich siedziała na niewielkim głazie ona. 
Przy jednej z nich  na niewielkim głazie siedziała ona. 

(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a):  Po chwili jednak, gdy tylko rozpoznała w zmęczonej, nieogolonej twarzy, twarz swojego brata, na jej obliczu pojawił się szeroki uśmiech.
– zamaszystym gestem ręki zaprezentowała ogród. 
Odpowiedz
#14
(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a):  Na końcu sali, naprzeciwko głównego wejścia, siedziała na dwóch tronach królewska para. Oba trony ustawione były na wysokim podeście, na który można było wejść po szerokich schodach, wyłożonych płytkami z czarnego marmuru. (...)
Za nim szli jego wierni lordowie. (...)
W końcu znaleźli się na przedzie, a wzrok Torfina spotkał się z radosnym wzrokiem jego siostry. (...)
aksamitną suknię w ciemnym odcieniu czerwieni, która całkowicie zakrywała jej nogi. (...)
Torfin właśnie wrzucał sobie na talerz parujący kawał świńskiego schabu, który nadział wcześniej na swój sztylet, (...)
Spoglądał na swojego wasala pełen ufności i wiary w jego zdolności bojowe.
Zbędne dopowiedzenia

(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): W sali było dość tłoczno, możni, rycerze i panny szlacheckich rodów stali z przodu, przed obliczem króla i jego żony. (...)
 Jej jasne włosy rozlewały się na nagie ramiona, niczym złota lawina, tylko po bokach misternie zaplecione w  małe warkoczyki.



(15-12-2012, 13:54)Kociach napisał(a): - Żenująca jest twoja postawa, sir – odszczeknął. (pauza) Wystawiasz starego wiarusa przeciwko młodemu rycerzowi. To miała być walka pokazowa, nie demonstracja rzeźników. 


Miejscami przegadane (opisy wystrojów wnętrz i.t.p.) ale czytało się dobrze. Historia z potencjałem. Szkoda, że autor nie rozwija swoich pomysłów.
Pozdrawiam
Odpowiedz
#15
Może i rozwija, ale póki co czyni to najwyżej poza VA. Wink
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości