Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Rozszumiały się jodły czerwone...
#1
Wszystko jest absurdem - pomyślał Krzysztof. Ten sam księżyc świeci kochankom i złodziejom. Słońce pali na pustyni i rozgrzewa rozkosznie ciała po chłodnej, majowej nocy. Przyciskam do siebie głowę umierającego przyjaciela i wyciągam z jego brzucha nóż, który wbiłem mu przed chwilą. Świat jest głupi i absurdalny.
Ścigał mnie od miesięcy. Wydzielony oddział wojska, którym dowodził, rozbił mój trzynasty pułk NSZ w obławie pod Korzymiem. Nie wiem, kto zdradził, ale komuniści zapuszczali macki wszędzie. Mieli swoich donosicieli po wsiach i miasteczkach. Zjawiali się coraz częściej w miejscach, gdzie stacjonowaliśmy. Czasem miałem wrażenie, że nawet drzewa są już na ich usługach. Nie chroniły tak dobrze jak kiedyś. Moi chłopcy ginęli, krwią użyźniając ziemię wokół sosen , świerków i jodeł. Lasy świętokrzyskie będą kiedyś barwić się czerwienią swoich igieł.
Zostałem sam. Wybili bądź wyłapali wszystkich. Nie byłem już żadnym zagrożeniem. W podartym mundurze, brudny i głodny, błąkałem się po znajomych lasach. Ale on wiedział kogo ściga. Parokrotnie widywaliśmy się z daleka podczas wymiany ognia. Raz naszedł mnie nocą w chałupie starego Walendziaka. Wyskoczyłem spod pierzyny rudej Maryśki i w samych kalesonach uciekłem oknem. Dziwne. Miał mnie bezbronnego na muszce i nie strzelił. Dlaczego wszedł sam, zostawiając żołnierzy na zewnątrz? Przemykając jak zając w młodym zbożu, słyszałem za sobą kanonadę. Nie trafili. Okazał się nieprofesjonalny, a przecież wykazał się znajomością taktyki podczas obław, które nas zdziesiątkowały.

Westchnął i otworzył oczy. Patrzył na mnie i jakiś uśmiech przeleciał mu w kąciku ust.
- Krzychu... - Ciężko dyszał. Głos był słaby więc pochyliłem głowę. - Dopadłem cię... wreszcie...
Stałem po pas w rzeczce, gdzie zakończyliśmy nasze rachunki, trzymając go w ramionach. Woda wokół zabarwiona była na czerwono. Krew tworzyła w niej smugi. które rozrywane nurtem rozpływały się po kilku metrach. Przybywały wciąż nowe. Ileż tego życiodajnego płynu mieści się w człowieku? Ile musi go ujść z otwartych nożem wrót, aby zapadła kurtyna ciszy i spokoju? Spływała i wciąż pojawiała się na nowo.
W szkole nacięliśmy sobie serdeczne palce i wymieszaliśmy naszą krew. Och, ten Karol May! To był nasz szczeniacki symbol braterskiej więzi aż do śmierci. I słowo ciałem się stało. Powtarzamy teraz ten rytuał, ale w jakże okrutnych okolicznościach i czasach. Bo ja też krwawię.
- Poła. – Zwrócił się do mnie ksywą, jaką miałem w szkole. - Wiesz... tam w chałupie... ja nie chciałem... strzelić... i specjalnie zostawiłem chłopaków... na zewnątrz... chciałem pogadać...
- Nie mów. Wiem. - Przytuliłem policzek do jego mokrych włosów. - Wyliżesz się.
Popatrzył z ironią.
- Nie... ża...rtuj. - zachłysnął się i rozkaszlał. - Miało być... do śmierci, to... to jest.
- Do dupy jest. Ty odejdziesz, a ja zostanę. W tym lesie. Kurwa mać! Aż znajdzie mnie twój zastępca. Zresztą – niech mnie znajdzie, bo zmęczony jestem. Nic już nie zmienię. Ani w sobie, ani na tym świecie. Chujowo, ale bojowo.

Trzymałem policzek na jego głowie. Flesze wspomnień. Obóz skautów w Rokiczynie. Smród przepoconych ciał, kiedy wróciliśmy ze wsi ukraińskiej. Zanieśliśmy tam z trudem, wielkie konwie zlewek z naszej kuchni obozowej. Resztki były oddawane miejscowym. Byliśmy przekonani, że karmią nimi świnie. I zobaczyliśmy przez okno, jak stara babuszka rozlewała je w gliniane dzbanki jako obiad dla całej rodziny. Spojrzeliśmy po sobie i nawzajem widzieliśmy szklące oczy. Straszny żal, przerażenie i współczucie. Po cichu potem segregowaliśmy odpady i wieczorami zanosiliśmy je babuszce i innym. Ze spuszczonymi oczami. Tyle, że on winił sanację i czarnych. Ja komunistów i nacjonalistów ukraińskich.
„Ty czarny wypierdku!”. „ Pierdolony socjalisto!” - wymienialiśmy uprzejmości w restauracji „Kolorowa”. Przedmiotem naszej, konstruktywnej rozmowy była mała Ania, córka miejscowego aptekarza. Obaj ją kochaliśmy. Chodzący pustostan z wielkim biustem, który przyciągał wzrok jak kość u wygłodzonego Burka. Potem daliśmy sobie po pysku, wypiliśmy litr wiśniówki (strasznie rzygałeś) i usnęliśmy spleceni w pobliskim lesie. Ania wyszła za pryszczatego Heńka z wielką kasą, a my byliśmy znowu przyjaciółmi.
Pełno było takich chwil.
- Wy... wychrobotałeś ją? - usłyszałem. Cholera, jakże jest mi bliski. Wiedziałem o co pyta, a on jakby czytał w moich myślach.
- No. A ty?
- Też.
- Głupia Ania. Takich chłopaków nie chciała. Ale rżnęła się super.
Skinął lekko głową.

Czułem ogarniającą mnie słabość. Przed oczami zaczęły wirować kolorowe kręgi. Wyczerpanie, kurwa. Dni spędzone na uciekaniu. Jak zaszczuty pies. Głodny i zmarznięty. Poobijany i pokaleczony po walce z nim w zimnej wodzie rzeczki. Drżałem jak w febrze.

Staliśmy nad jej brzegiem. On celował do mnie, a ja do niego. Potem jednocześnie odłożyliśmy broń.
- Co jeszcze ode mnie chcesz? - zapytałem. - Zabiliście wszystkich. Do czego jestem ja potrzebny w waszej statystyce śmierci?
- Chcę, abyś żył. Dam ci dokumenty i wyjedziesz na ziemie odzyskane.
- To po co ja walczyłem? Żeby teraz kryć się jak szczur? Zniewalacie naród do spółki z ruską hordą. Nie ma wolności...
- A na chuj ludziom wolność? Przeżyli koszmar okupacji, terror pojebanych Niemców. Chcą tylko żyć i mieć pełne brzuchy. Nic takie dinozaury jak ty, nie zmienią. Musisz odejść. Jesteś groźny jako symbol. Niektórzy jeszcze się burzą we własnych sumieniach. Trzeba im zabrać symbole. Czyli ciebie.
- Pierdolony socjalista.
- Kurewski narodowiec.
Sięgnąłem za pas po nóż.
- Skończmy to. Dureń jestem, ale mam ideały. Za nie czasami warto umrzeć. A najlepiej z ręki przyjaciela.
Popatrzył na mnie z żalem.
- Daj spokój.
- Nie.
Skoczyłem do przodu. Zrobił unik i wyjął swój nóż. Krążyliśmy wokół siebie, ale jakoś żaden nie miał woli do ataku. Potknął się o korzeń i poleciał w moją stronę, a ja pomyślałem, że zaatakował. I zaczęliśmy...

Byłem coraz słabszy. Z trudem trzymałem jego głowę i nie miałem siły wyjść na brzeg. Zaraz zemdleję. Czyżby aż tak wyczerpała mnie ta walka?
- Warto było? - zapytał .
Krew ciągle barwiła wodę. Skąd jej tyle?
- Nie warto. Ty odchodzisz, a ja stąd nie odejdę. Głupi jestem.
- A może pójdziemy razem? Tam już nic nas nie poróżni.
- Myślisz, że sobie strzelę w łeb? Nie żartuj. Za bardzo się boję. Znowu lekki uśmieszek w kącikach ust.
- Wynieś mnie z tej wody.
Z trudem zacząłem go wlec. Na brzegu musiałem się czołgać, ciągnąc go za sobą. Odlatywałem. Gdzieś bardzo daleko.
Jak przez ścianę usłyszałem.
- Spójrz na swoją nogę.
Z ogromnym wysiłkiem podniosłem powieki. Strasznie chce mi się spać!
W udzie była dziura! Trafił mnie, kiedy upadał. Nie poczułem tego w zimnej wodzie. Z przeciętej tętnicy miarowo wytryskiwała jasnoczerwona krew. To stąd jej tyle było w rzece!
- Pójdziemy razem, pierdolony socjalisto – powiedziałem zamykając oczy.
Odpowiedz
#2
Znowu kawał przedniej czytaniny... i cholernie aktualnej. Dzisiaj nie skaczemy na siebie z nożami (albo skaczemy dużo rzadziej), jednak nienawiść ta sama, zacietrzewienie to samo... Ale oni przynajmniej mieli wyraźne ideały przed oczyma, a my, kurwa, co? Odcienie szarości, które niekiedy trudno odróżnić.

Do dupy jest Mirku i tyle Wink


Kilka uwag:

Cytat:komuniści zapuszczali swoje macki wszędzie. Mieli swoich donosicieli po wsiach i miasteczkach.
Jedno "swoich" za dużo.

Cytat:Czasem miałem wrażenie, że nawet drzewa są już na ich usługach. Nie chroniły tak dobrze jak kiedyś. Moi chłopcy ginęli pośród nich, krwią użyźniając ziemię wokół sosen , świerków i jodeł.
Czasem miałem wrażenie, że na ich usługach są nawet drzewa. Nie chroniły tak dobrze jak kiedyś. Moi chłopcy ginęli, krwią użyźniając ziemię wokół sosen, świerków i jodeł.
Odpowiedz
#3
Mówiłem, że mam krwiożerczo - ponury nastrój i nie napiszę na razie czegoś na kształt "Początku sezonu", o dywagacjach konfiturowych nie wspominając. Po wojnie ideały często trzeba było bronić nożem lub kulą. Dziś sam wiesz. Wdeptają Cię i nawet nie zauważą. Czyli zgadzam się z Twoją konstatacją. Jest do dupy. Nawet za nie nie umrzesz i nie masz jak walczyć. Wyśmieją Cię. To nie jest lektura dla kobiet.
Uwagi są słuszne i poprawiłem. Dzięki.
Odpowiedz
#4
Ładnie. Szczególnie początek, wręcz poetycki (w tym przypadku mówię to jako komplement). Trafnie i warygodnie oddana "męska" przyjaźń i związane z nią ideały. Całość ciekawie skomponowana, gładko napisana, no git...


Cytat:To nie jest lektura dla kobiet.
buaahahaha Big GrinBig GrinBig Grin
Odpowiedz
#5
A co Cię tak, Sowa, bawi w tym ukierunkowaniu płciowym tematu? Lubisz o męskiej, twardej przyjaźni i o głupim umieraniu za ideę? Co za nieprzeciętna dziewczyna. Gender jakiś?Huh
A poza tym, dzięki. Miałaś wątpliwości, że za krótko, jakiś fragment, flesz, wycinek. Wydaje mi się, że tak jest dobrze. Zaczęło walką - skończyło porażką obu.
Odpowiedz
#6
(20-01-2016, 21:34)mirek13 napisał(a): A co Cię tak, Sowa, bawi w tym ukierunkowaniu płciowym tematu? Lubisz o męskiej, twardej przyjaźni i o głupim umieraniu za ideę? Co za nieprzeciętna dziewczyna. Gender jakiś?Huh
A poza tym, dzięki. Miałaś wątpliwości, że za krótko, jakiś fragment, flesz, wycinek. Wydaje mi się, że tak jest dobrze. Zaczęło walką - skończyło porażką obu.

Owszem, jest dobrze. W pierwszym czytaniu zaskoczyła mnie końcówka (w sensie że to już), ale tylko dlatego, że ubzdurałam sobie, że to część pierwsza.

A co do męskich tematów, to się nie wypowiem, ale będę Wam kibicować
[Obrazek: 041.gif]
Odpowiedz
#7
No i znów kawałek dobrej opowieści. Ponadczasowy powiedziałbym i ponadpodziałowy. Czuć emocje. Dużo emocji. No może przyczepiłbym się do kwestii, że gość nie poczuł ciosu nożem w udo. Dość chyba mało prawdopodobne, ale ekspertem nie jestem.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#8
Gorzki, ja to widzę tak. Facet jest wykończony, wycieńczony i zrezygnowany. Obolały i otrzymał wcześniej kilka draśnięć (jest tam stwierdzenie :Ja też krwawię. Jeśli dodamy wyczerpanie walką, adrenalinę i dłuższy pobyt w zimnej wodzie, to wydaje mi się, że nie odczułby nawet wyrwania zęba. A cios ostrym nożem w mięsień chyba nie jest tak bolesny.
Dzięki.
Odpowiedz
#9
Przejmujące i mocne w wydźwięku. Zawsze podziwiam, jak w bardzo ograniczonej przestrzeni autor potrafi odmalować tak bohaterów, że żal mi się z nimi rozstawać. Tu wystarczyły dwie retrospekcje, banalne w sumie obrazy. Ale wystarczyły. Męska przyjaźń ukazana tak samo - po męsku. Bez niepotrzebnej ckliwości. Podobało mi się.

Pozdrawiam.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#10
Dzięki, Fiteł.Blush
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości