Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Rozkoszne harfy
#16
A mnie to nawet bawiło Smile. Poza brakami przecinków w niektórych miejscach wszystko jest superowo Smile. Także błędów nie ma prawie wcale Smile. Aż mnie ciekawi, co stanie się dalej Smile. A błędy już Ci wymienili nasi cud krytycy, także spokojna głowa Smile. Prosimy o kontynuację Smile.
Odpowiedz
#17
Witaj,

Motyw z "krzakami" był przedni. Uśmiałam się. Druga część zdecydowanie lepsza od pierwszej. Czytało się szybko, bez większych zgrzytów. Szkoda, że zawiesiłeś pisanie tego tekstu. Chętnie dowiedziałabym się, co planowałeś dalej.

MOJE SUGESTIE:

Zapewne, podobny finał ma wiele lekkomyślnych - wytnij przecinek
i rusza na wyprawę, uległ więc chwili. - <ulega więc chwili>
Ten bogaty, musi być znacznie - wytnij przecinek
pokładu z relingiem(,) wraz z którym wyleciał
nie pomyślał(,) by ryzykować
roztropny młodzian(,) żeglował więc uczepiony
zastanawiać się(,) co przyniesie los.
nieco spóźnione(,) ale trzeba docenić
nie było by męczarni. - <byłoby>
pochyliło się nad horyzontem niewiele się - powtórzenie: się/się
wiec ruszył energicznie w jej kierunku. - <więc>
- No(,) to chyba mamy wszystko wyjaśnione.
- Tak(,) wasza wysokość - <Wasza Wysokość>
Podniosła wysoko(,) by ocenić cały strój.
połyskującej tkaninie(,) która spoczęła znowu
Mam też twój rozmiar(,) Besse.
- Zaczynasz się powtarzać(,) moja droga.
Wyje(,) jakby ją ktoś rozdziewiczał.
Pni oficer, ja też będę - <Pani>
Wykona gest przypominający - <Wykonała>
- Jak wszyscy co wszyscy, - <to wszyscy>

Dużo weny życzę, pozdrawiam,
Lilith
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.
William Shakespeare
[Obrazek: gildiaPiecz1.jpg]
Odpowiedz
#18
Całość raz jeszcze, pierwsze dwa rozdziały które były już wcześniej po dość poważnych zmianach i kolejna część. Poddaję je waszej ocenieBig Grin
Lilith, moja Pani, dziękuję za wszystkie uwagi i mam nadzieję, że wszystkie udało mi się uwzględnić. Mam nadzieję również, że całość Ci się spodoba.

Rozkoszne harfy

Mogło by się wydawać, że na świecie zawsze istniały dwie grupy ludzi. Pierwsza z nich, to ci którzy pędzą swój nędzny żywot w znoju codziennych obowiązków. Druga to ci, którzy dokonali bohaterskich czynów i zapisali się w pamięci dzięki pieśniom bardów. Oczywiście, jest jeszcze jedna grupa; ci którzy wzgardzili marnym żywotem szarego człowieka i próbowali znaleźć swe miejsce w pieśniach, niestety ich życiowa droga, zatrzymała się gdzieś po środku. Zapewne właśnie taki finał ma wiele lekkomyślnych wojaży. Bywa tak, gdy nieobdarzony zbyt hojnie mózgowiem młodzian daje się ponieść fantastycznym opowieściom o przygodach, podbojach, skarbach czy zamorskich pięknościach. Po prawdzie, to nie ma większego znaczenia, czy jest głupi i biedny czy głupi i bogaty. Biedny biegnie do portu, zaciąga się jako ciura pokładowy i rusza na wyprawę, ulega więc chwili. Ten bogaty musi być znacznie bardziej słabowity na umyśle. On bowiem rusza do szkoły, uczy się wielu nieprzydatnych rzeczy, toczy boje intelektualne z zacnymi profesorami a nawet znosi wszelakie upokorzenia ze strony hardych oficerów. A to wszystko wymaga czasu, mógł więc zastanowić się nad swym przyszłym losem i uciec gdzieś do ojcowskiego majątku, by tam spokojnie chędożyć wioskowe dziewki, do czasu gdy będzie musiał się ustatkować. Ale nie, on cały czas ma w głowie tylko te obiecane cuda.

Gdzie więc zatrzymuje się jego historia? Pływa teraz sobie po morzach, ale już nie długo. Bo za okręt służy mu kawałek pokładu wraz z którym wyleciał za burtę, przy pierwszej pirackiej salwie. Kapitan, skądinąd porządny chłop, zapewne nawet nie pomyślał by narażać okręt i resztę załogi w imię ocalenia żywota swego nowego porucznika. Umykał więc, pod pełnymi żaglami, przed przeważającymi siłami przeciwnika. Owi piraci też niezbyt przejęli się losem rozbitka. Co prawda jakaś litościwa dusza próbowała skrócić jego męki za pomocą muszkietu, ale i odległość, i oko nie sprzyjało tym poczynaniom. Ołowiana kula pomknęła gdzieś daleko, a wraz z nią cały zapał strzelca.

Nenderian, bo tak nazywał się ów niezbyt roztropny młodzian, żeglował więc uczepiony kawałka drewna. Dopiero teraz zaczął zastanawiać się, co przyniesie los. Przemyślenia zapewne nieco spóźnione, trzeba docenić fakt, iż jednak poczynione. Ostatnie żagle zniknęły za odległym horyzontem nim słońce ukazało się w pełnej krasie. Teraz widniało już w zenicie, więc nadzieja na ratunek, nieważne jak płocha, znikła z pola widzenia dobre kilka godzin temu. Próby wymyślenia innego rozwiązania, nie kończącego się śmiercią w męczarniach, chwilowo spełzły na niczym. Co prawda pojawiła się koncepcja, żeby zanurkować głęboko pod powierzchnię wody z nadzieją, że już się nie wypłynie. Pomysł takowy miał nawet dwie zalety. Po pierwsze, uciekłby przed palącym słońcem, po drugie nie było by męczarni. Miał jednak także poważną wadę; pozostawała kwestia śmierci jako takiej.

Należało więc poczynić inne plany. Co prawda, jeśli to w ogóle możliwe, był nad podziw dobrze przygotowany na zaistniałą sytuację. Miał bukłak ze słodką wodą przypięty do pasa, jego zawartość powinna starczyć na kilka dni. Gdy wylądował w wodzie, w pierwszej chwili chciał się pozbyć zbędnego balastu w postaci krótkiego kordelasa, też przytroczonego do pasa, oczywiście razem z ową częścią garderoby. Ciekawe czy tylko te kawałki desek, czy jednak jakieś przejawy zdrowego rozsądku sprawiły, że zaniechał tego pomysłu? Otwarta pozostawała jednak kwestia wyznaczenia kursu i celu podróży dla tej, dość mikrej jednostki. Niestety, jedyny dostępny napęd, czyli taplanie się w wodzie, znacznie ograniczało jej zasięg.

Nim słońce pochyliło się nad horyzontem niewiele się zmieniło, wliczając to pozycję nieszczęśnika. Jednak w oddali zamajaczyła dziwna chmura. Nie poruszała się po niebie, jak to mają w zwyczaju obłoki, tylko po spokojnej tafli morza. Była też dwukolorowa, biała na dole, mroczna u góry. Od czasu do czasu w obłoku majaczyły też jakieś kształty. Ruszył energicznie w tamtym kierunku nie widząc czego się spodziewa.

****

Długonoga piękność, spowita białą zwiewną szatą leżała wygodnie rozparta na zdobionej otomanie. Mebel został ustawiony przy rufowych witrażach admiralskiej kajuty, za którymi majaczyły płomienie wielkich świec. Spoczywająca na nich kobieta była tu zarówno kapitanem jak i królową w jednej osobie. Na środku pomieszczenia stała wyprostowana na baczność inna niewiasta, ubrana w czarny, skórzany mundur. Na ramieniu jej kurtki widniała misternie wyszyta dwunastoramienna gwiazda oznaczająca, że jest pierwszym oficerem na tym okręcie.
- Tak naprawdę, to wszystko tu musi się zmienić. - Długie, rude włosy królowej przez chwilę zasłoniły rozgniewane oblicze.
- Ależ kapitanie, zmieniła Wasza Wysokość już niemal wszystko, nawet żagle. - Pierwszy oficer była najwyraźniej zakłopotana.
Ostatnio w kasztelu pojawiło się wiele niebezpiecznych drobiazgów: porcelanowe koty, jaspisowe wazy i dzbany, wielka ilość kwiatów, kandelabry ze świecami, a do tego lampki z wonnymi olejkami. Jeśli przyjdzie im walczyć, okręt zapłonie niczym pochodnia, nawet bez specjalnego wysiłku wroga.
- Tu jest tak okropnie przygnębiająco, to ma być mój nowy dom – głos stał się niemal piskliwy. - Muszę czuć się tu dobrze – tym razem intonacja świadczyła o tym, że dalsza dyskusja uważana jest za bezprzedmiotową.
- Rozumiem, ale musimy trzymać się przynajmniej podstawowych zasad sztuki wojennej.
- Zapominasz, że naszym celem nie jest wojowanie. Mamy bardziej subtelne sposoby! Nieprawdaż, moja droga Nimti?
- Ale, Wasza Wysokość, nie możemy wykluczyć konieczności obrony lub ucieczki.
- A ile razy musieliśmy walczyć lub uciekać w całej naszej historii? - Mały nosek powędrował wyzywająco w górę.
- Tylko jeden raz, ale...
- No to chyba mamy wszystko wyjaśnione.
- Tak Wasza Wysokość – powiedziała zrezygnowana Pierwsza. Dygnęła grzecznie na pożegnanie i wyszła z kajuty.

Bosman Basse była potężną kobietą. Całe jej ciało zdobiły kolorowe tatuaże, nawet wylewający się z gorsetu obfity biust. Czekała na Nimti w pobliżu rufowych kabin. Gdy Pierwsza wyszła z kasztelu, w milczeniu podążyły razem do messy. Czekały tam jeszcze dwie kobiety w oficerskich mundurach.
- No i co? - Zapytała brunetka z insygniami drugiego oficera.
- Nic, zmiany zostają. Obawiam się, Aganemti, że pojawią się też kolejne nieco kontrowersyjne pomysły – pierwsza oficer opadła ciężko na drewniane, rzeźbione krzesło.
- Już się pojawiły. - Tym razem odezwała się niska blondynka. Też była oficerem na tej przeklętej łajbie, tyle że trzecim w kolejności.
Rozwinęła pakunek zrobiony z płótna żaglowego leżący na stole. Wyciągnęła z niego coś błyszczącego i pokazała towarzyszkom. Pierwsza przez chwilę przyglądała się delikatnym cekinom gęsto naszytym na mocną tkaninę. Podniosła wysoko by ocenić cały strój.
- Gdzie druga część, Hotene?
- Nie ma, to jest jednoczęściowe - odparła blondynka.
Nimti przyłożyła całość do swojej talii i przez chwilę sprawdzała głębokie wycięcie z przodu.
- To tak idzie? Przecież będzie widać nawet...
- Jej Wysokość mówiła coś o „przycinaniu krzaków”. Nie wiem czy dobrze rozumiem, ale chyba się domyślam po co nam ta wielka skrzynia z importowanymi brzytwami załadowana przed rejsem.
- O cholera. - Bosman przyglądała się z niedowierzaniem połyskującej tkaninie, która spoczęła znowu na stole.
- Mam też twój rozmiar, Besse.
- O cholera.
- Zaczynasz się powtarzać, moja droga. - Pierwsza oficer też nie wyglądała na zachwyconą. - Jak ta nowa primadonna? Lepsza?
- Gorsza. Wyje, jakby ją ktoś rozdziewiczał. To podobno jakiś nowy "trąd”, czy jakoś. Nikogo nie zwabi, raczej wystraszy, a co odważniejsi przypłyną uzbrojeni po zęby, by ratować niewiastę z rąk jakiegoś niewyżytego potwora.
Bosman nie mogła oderwać oczu od błyskotliwego materiału.
- Pani oficer, ja też będę musiała?... - Wykonała gest przypominający cięcie poniżej pasa.
- Jak wszyscy to wszyscy, ty też. I tak czuję się już jak w pralni, a jak pójdzie tak dalej, to do tych różowych żagli będziemy musieli doszyć jeszcze koronki.
- Chyba jej o tym nie wspominałaś? - Zapytała z troską w głosie Aganemti.
- Oczywiście, że nie. Ale myślę, że Jej Wysokość sama na to wpadnie.
- O cholera. - Powtórzyła bosman.

****

Dziś był bardzo dobry dzień. Pete opar się wygodnie o belkę za plecami i wyciągnął nogi przed siebie. Minęła już niemal cała wachta, a oni od paru godzin nie robili nic poza siedzeniem na tyłkach. Mimo iż drewniane ławki utworzone z desek włożonych pomiędzy szprychy wielkich kołowrotów nie były zbyt wygodne, to i tak był to luksus w porównaniu w wielogodzinnym maszerowaniem. Był zamknięty w wielkim kołowrocie wraz z czterema towarzyszami niedoli. Każdego z nich te cholerne baby złapały na jakimś statku który złupiły. Na początku myślał, że jak wszyscy piraci zabiją go skoro nie ma było szans, że zdołają za niego uzyskać okup, ale został wybrany na „biegacza”. Tak nazywano ludzi którzy na tym dziwnym okręcie stanowili siłę napędową. Przez dwanaście godzin, każdego dnia, maszerował lub biegał w tym wielkim kołowrocie przypominającym nieco zmniejszone koło młyńskie. Na każdej burcie okrętu znajdowało się dwanaście takich kołowrotów. Po sześć na dolnym i górnym pokładzie. Na ich osiach zamocowano koła które pasami napędzały gruby jak ludzka noga wał osadzony w łożysku na przedniej ścianie i niknący gdzieś z tyłu za dębową ścianą. Właśnie zza tej ściany dobiegały ich nerwowe rozmowy żeńskiej części załogi.
- Chyba coś im się spieszyło? – Zapytał cicho, ciemnoskóry Arti siedzący po jego prawej stronie.
- Siedzą tam z tyłu we trzy i coś kombinują – poinformował kolejny z biegaczy, rudowłosy chudzielec o imieniu Durien – cholernie się pieklą.
- W dupę im… - dobiegło mruczenie Paskuda, niewielkiego, barczystego i zarośniętego jak krasnolud człowieczka który zajmował miejsce najbliżej burty.
- Siedź cicho, bo jeszcze cię Turla usłyszy. Słyszałem, że ona to lubi. – Uciszył go Arti.
Przez chwile w ledwie widocznych oczach Paskuda błysło przerażenie, potem prychnął i odwrócił się od towarzyszy próbując ułożyć się do snu.
Jakby w odpowiedzi na te słowa, od strony rufy dobiegł nico piskliwy głos wspomnianej kobiety.
- No! Wstawoja! Konic tego barłożenia!
Krasnolud poderwał się jak poparzony i teraz już w błyszczących spod rozkudłanego zarostu oczkach malowało się prawdziwe przerażenie.
Mat Turla była już nie pierwszej młodości, koścista i niezbyt wysoka a połowę twarzy miała pokrytą bliznami. Wśród biegaczy słynęła z tego, że czasem nawet codziennie wybierała któregoś na przesłuchanie, przeprowadzane w małym pomieszczeniu na rufie. Jeśli przesłuchiwany się wykazał mógł liczyć nawet na jakieś względy: dodatkową porcje na obiedzie czy miedziaka. Jeśli jednak przesłuchanie okazało się zbyt krótkie lub niezadawalające, czekała go seria upokorzeń i kpin przy każdej okazji. Oczywiście ta druga ewentualność była zdecydowanie bardziej prawdopodobna, bo mat była niezwykle wymagającym śledczym.
- Mówiła ja bosman, coby wam żreć nie dawać, bośta się cały czas byczyli! Ale ona mówi, że sflaczejeta jak nie bedzieta żreć! Bidactwo nie wie, że wyśta już dawno floczki… Prawdu godam Wilgi?
Wspomniany Wilgi, lub dla kogoś z nieco inną wymową Wielgi, był jednym z nieszczęśników, który mimo pokładanych w nim nadziei nie sprostał trudom przesłuchania i od owego dnia cieszył się dodatkowym przydomkiem „floczek” lub Flaczek. Niemal wszyscy spojrzeli na faktycznie olbrzymiego czarnoskórego mężczyznę który jeszcze bardziej skulił się na ławeczce wewnątrz swego kołowrotu.
- Więc zaraz dostanieta żreć, a potem się wykompieta! – Szła powoli po półce wiszącej między kołowrotami i przyglądał się mijanym mężczyznom. – Nasza nowa pani kapiton, lubi inne zapochy niż wasze pochy!
Przykucnęła przy trzecim kołowrocie w dolnym rzędzie wskazała na Peta i niemalże szepnęła.
- A ty bycku pojdziesz ze mno – zawiesiła na chwilę głos, a kącik jej ust na niepoparzonej stronie twarzy powędrował ku gurze – do pani bosman.
Just Janko.
Odpowiedz
#19
Dzień dobry.

Za pierwszym podejściem nie udało mi się pozostawić opinii, teraz jednak coś naskrobie.

Ważne sprawy: Bohatera jak i fabuły jak dotąd nie ma czy to źle? nie, ale pod warunkiem że będzie ciąg dalszy.

Tekst został podzielony na trzy części co sugerują nam kropeczki (***) tak też opiszę poszczególne "mniejsze całości"

Do pierwszych kropek było trochę nudno, zapamiętałem coś o bohaterach, nauce i rodzącym się bohaterze. Niestety troszkę do przegadane. Mi osobiście ciężko się czytało.

Przeskakując dalej mamy statek pełen pań. Pomijając fakt że jako fan wszelkiego piractwa szerzącego się niegdyś na morzach i oceanach całkowicie nie pasuje mi ten stan rzeczy nie potrafię napisać niczego innego.

Idąc dalej przez następne kropki a tym samym ostatnią część oczekiwałem lepszego a tam dalej mamy panią kapitan.

Reasumując dobrze napisane, nie ma błędów choć pewno nawet gdyby się takowe znalazły i tak bym ich nie zauważył. Czyta się dobrze (pomijając przy nudnawy początek) jednak cały czas nic się nie dzieje. Całość sprawia wrażenie wyrwanych kartek z dość sporej powieści.

Czy po przeczytaniu tego fragmentu w księgarni zdecydowałbym się na zakup? Otóż nie ale tylko dlatego że nie pasuje mi taka ilość kobiet na okręcie. Może to wina tego że trafiłem na zły kawałek a może po prostu moja głupota czy uparta postawa. Nie zmienia to faktu że obserwowałbym autora, czekał na coś bardziej przystępnego.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#20











Dobra, wreszcie mam chwilę, żeby się zabrać za nową wersję Harf Smile Nadmienię, że zupełnie nie pamiętam o czym to jest, tak że czytam jakby pierwszy raz. Wrażenia spisuję na bieżąco w trakcie czytania.

Początek mnie nie porwał. Wzmianka o dwóch grupach jest jakby na siłę, "żeby jakoś zacząć" - takie mam wrażenie po prostu. W ogóle cały pierwszy akapit sprawia na mnie takie właśnie wrażenie - wciśniętego trochę na siłę, bo potrzebny jest jakiś początek.

IMHO to opowiadanie spokojnie mogłoby się rozpocząć od słów:

Nenderian, niezbyt roztropny młodzian, który (i tutaj krótkie wyjaśnienie, skąd się tu wziął - streszczenie całego wstępu w jednym zdanu, coś typu: który po latach żmudnej nauki zapragnął zdobyć bogactwo i miejsce w pieśniach bardów), żeglował uczepiony kawałka drewna. (I dalej krótkie wyjaśnienie jak doszło do tego: Doszło do tego przez kapitana, który nawet nie pomyślał by narażać okręt i resztę załogi w imię ocalenia żywota swego nowego porucznika) itd...

Wydaje mi się, że takie wprowadzenie bardziej porwie czytelnika niż nudna (dla mnie) rozprawa o dwóch rodzajach ludzi, a później jeszcze wprowadzenie do całej sytuacji. Bo tak naprawdę dopiero tutaj zaczyna się faktyczna opowieść, od tego dryfowania.

"Przemyślenia zapewne nieco spóźnione, trzeba docenić fakt, iż jednak poczynione." - to zdanie jest trochę bez ładu i składu.

"Próby wymyślenia innego rozwiązania, nie kończącego się śmiercią w męczarniach," - które nie skończyłoby się śmiercią jakoś lepiej brzmi imho

"Co prawda pojawiła się koncepcja, żeby zanurkować głęboko pod powierzchnię wody z nadzieją, że już się nie wypłynie. " - tutaj chyba brakło drugiej części zdania. Dlaczego? Uzycie "Co prawda" to sugeruje. "Co prawda, pojawiło się coś, ALE coś tam coś tam". Hm, mam nadzieje, że rozumiesz, o co mi chodzi Smile

"Pomysł takowy miał nawet dwie zalety. Po pierwsze, uciekłby przed palącym słońcem, po drugie nie było by męczarni. Miał jednak także poważną wadę;" - Przez układ zdań "Miał wadę" wygląda, jakby było odnośnie bohatera, a nie pomysłu.

"w pierwszej chwili chciał się pozbyć zbędnego balastu w postaci krótkiego kordelasa, też przytroczonego do pasa, oczywiście razem z ową częścią garderoby. Ciekawe czy tylko te kawałki desek, czy jednak jakieś przejawy zdrowego rozsądku sprawiły, że zaniechał tego pomysłu?" - a co mają kawałki desek do tego? Nie rozumiem...

"Ruszył energicznie w tamtym kierunku nie widząc czego się spodziewa." - zgubiłeś chyba "ć" na końcu Smile

'Mebel został ustawiony przy rufowych witrażach admiralskiej kajuty, za którymi majaczyły płomienie wielkich świec. Spoczywająca na nich kobieta " - 1. Rufowe witraże kajuty, a za nimi świece, czyli świece były ZA witrażem, na zewnątrz, na pokładzie? 2. I ta kobieta spoczywała na tych świecach?Big Grin

"Całe jej ciało zdobiły kolorowe tatuaże, nawet wylewający się z gorsetu obfity biust." - tak sobie myślę, że gorset to dość niewygodny strój na morzu... ciśnie, ciśnie, a tu się trzeba ruszać, schylać, po linach biegać...

Uwaga ogólna - są błędy w zapisie dialogów.

"Dziś był bardzo dobry dzień. Pete opar się wygodnie o belkę za plecami i wyciągnął nogi przed siebie. Minęła już niemal cała wachta, a oni od paru godzin nie robili nic poza siedzeniem na tyłkach." - 1. Oparł - literówka. 2. Pete się oparł, ale w następnym zdaniu juz "oni". Zgrzyta mi to.

"Na początku myślał, że jak wszyscy piraci zabiją go skoro nie ma było szans" - czegoś tu za dużo... Wink

"Tak nazywano ludzi którzy na tym dziwnym okręcie stanowili siłę napędową. Przez dwanaście godzin, każdego dnia, maszerował lub biegał w tym wielkim kołowrocie" - powtórzenie, gryzie. Wiadomo, że "tym" kołowrocie, skoro w "nim" właśnie był uwięziony Smile

"osadzony w łożysku na przedniej ścianie i niknący gdzieś z tyłu za dębową ścianą." // "ciemnoskóry Arti siedzący po jego prawej stronie. - Siedzą tam z tyłu we trzy" - powtórzenia, które zrzytają.

"Krasnolud poderwał się jak poparzony i teraz już w jego błyszczących spod rozkudłanego zarostu oczkach malowało się prawdziwe przerażenie." - zabrakło mi tu pogrubionego wyrazu

"Mat Turla była już nie pierwszej młodości, koścista i niezbyt wysoka a połowę twarzy miała pokrytą bliznami. " - łącznik "a" trochę tu nie pasuje. Może kropka i nowe zdanie po prostu?

"Jeśli przesłuchiwany się wykazał mógł liczyć nawet na jakieś względy: dodatkową porcje na obiedzie czy miedziaka." - tak mi sie nasuwa - po co im te miedziaki, skoro są niewolnikami? mogą je gdzieś wydać na tym okręcie? No i gdzie je chowają? w podarte łachmany?

"Przykucnęła przy trzecim kołowrocie w dolnym rzędzie wskazała na Peta i niemalże szepnęła." - odmiana imion angielskich - Pete'a (jeśli kończy się samogłoską - apostrof i polska końcówka, jeśli spółgłoską bez apostrofu, czyli: Pete - Pete'a, ale Bart - Barta)

Postać strażniczki z poparzoną twarzą nie przemawia do mnie. Mam wrażenie, że jest "skomediowana" nieco na siłę.

W tekście jest trochę literówek. Interpunkcję celowo pominąłem, bo wiem, że to Twoja słaba strona, a nie miałem czasu, żeby łapać każdy przecinek, wybacz Janku.

Ogólnie - słabo. Szczerze, nie spodobało mi się, nie popłynąłem z tekstem, nie było tego czegoś, co zatrzymałoby mnie i sprawiło, żebym czekał na ciąg dalszy. Może trochę zawyżyłem sobie poprzeczkę, bo wiem, na co Cię stać (choćby "2015,5" i "Ostatnia osada", jeśli dobrze zapamiętałem tytuły - to było daaawno). Mam wrażenie, że dawno nie pisałeś i trochę "skostniał" Ci warsztat Smile

Wiem, że potrafisz napisać naprawdę dobry tekst, który wciągnie od pierwszego zdania. Ten utwór nim niestety nie jest.
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#21
Dziękuję bardzo za rzetelny komentarzSmile
W sumie, faktycznie mogę to zwalić chyba tylko na fakt, że ostatnio nieco zapuściłem się w pisaniu.
Co zaś do samego tekstu, to miał być to w zamyśle pierwszy kawałek czegoś większego. Na tym polu mogę bronić "świec za witrażami" i "miedziaków", ale całość chyba faktycznie marnie wyszła. Czyli potrzebne będzie trzecie podejście, jeśli w ogóle się na takowe zdobędęBig Grin

Just Janko.
Odpowiedz
#22
Janko, pomysł z bandą bukanierów-faministek przedni! Niezwykła konstrukcja statku i kaprysy pani kapitan też fajny pomysł. W dialogach brak życia i emocji. Są bardzo suche, a narrator wydaje się jakby nie chwytał o co biega i kim jest ta kobieta spowita (swoją droga słowo trochę nie pasuje) w białą szatę. Żadna postać nie przykuła mojego wzroku, choć na tych kilka stron tekstu powinna już przynajmniej jakaś zabłyszczeć (błyszczy tylko cekinowe coś, czego nie opisałeś dokładnie i nie wiem czy to sukienka czy spódnica a reszta topless Wink - trąca seksizmem, ale po prawdzie do takiego seksizmu nic a nic nie mam Wink). Wstęp nudnawy, ale lekki ton narratora opisującego dryfowanie nieszczęśnika potrafi zainteresować, nawet lekko rozbawić co sprawia, że chciałoby się czytać dalej - do momentu aż pojawiają się dialogi, potem mało trzymające się kupy opisy. Sam statek, jako że to opowieść o piratach, powinien zagrać w pewnym miejscu pierwsze skrzypce. Wiesz, morze, statek, załoga, szczegóły.

I jeszcze jedno. Przecież to jest fantasy jak w mordę jeżozwierza. Dlaczego mieści się w Sci-fi?

Poczytałbym więcej o tej feministycznej załodze. Ale dodaj do tego życia, wstrzyknij trochę emocjonalnego soku. Trochę więcej otoczenia które mógłbym odbierać różnymi zmysłami, nie tylko wzrokiem.
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#23
Dziękuję za komentarz. Możliwe, że do tego jeszcze wrócęBig Grin Ale jak widać tekst jest dość problematyczny, niektórzy twierdzą że dialogi lepsze inni że opisy. Tak czy inaczej, nie miało być to krótkie. Miała to być część czegoś większego. Co do opisu tego "błyszczącego" to niestety dokładniejszy zepsuł odsłoniłby jedna z tajemnic naszych bohaterekSmile które w zamyśle mają być dość "oryginalnymi" piratami. To samo dotyczy statku, też miał być dość oryginalny, więc opis miał pojawić się dalej. Ale zobaczymy czy coś z tego wyjdzie.

Co zaś do ulokowania opowiadania w SF, to początkowo było w Fantasy, potem wylądowało w szufladzie, a z niej wróciło już tu. Czyli to nie moja winaBig Grin
Just Janko.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości