Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Robactwo [+18]
#1
To nietypowe dla mnie opowiadanie napisałem na konkurs. 10 wyróżnionych tekstów miało trafić do antologii tematycznej. Tematem przewodnim był diabeł. Książka miała być wydana w formie papierowej. Awansowałem do pierwszej 50-tki, ale już niestety nie do 10-tki. Minęły jakieś 2 lata więc zamieszczam.
+18. Tekst jest brutalny, sadystyczny, obrzydliwy i odrażający. Może obrazić czyjeś uczucia, choć jako autor, nie chciałbym nikogo tym obrazić, wrażliwych przestrzegam.


     Boże, miej mnie w swej opiece. Czemuś mnie takim stworzył? A teraz cierpię katusze, zgnębiony i prześladowany jak moje własne ofiary... Nigdy nie było mi ich żal. Byłeś we mnie, mój stwórco, gdy je maltretowałem. Byłeś MNĄ, kiedy gwałciłem, biłem, deflorowałem i bezcześciłem ich małe ciałka. Nie czułem nic. Nic, kurwa, nie czułem! Nie bałem się diabła, bo wierzyłem w jego okrutną obojętność. I twoją.
Już od dziecka nie miałem litości dla nikogo. Gazety popularnonaukowe nazywają takich jak ja „socjopatami”. Podobno uważamy się za lepszy gatunek, a zwykli ludzie są tym dla nas tym, czym owce dla wilka. Powiem wam – wy, którzy czytacie moje słowa – kim są prawdziwi zbrodniarze. To te stare kurwy modlące się do mnie jak do Boga. Pękałem ze śmiechu, kiedy w ekstazie bliskiej orgazmowi wzdychały do mnie. Boże ty mój, omal nie zostałem zdemaskowany, kiedy pewien chłopaczek zaczął na mnie sypać. Myślałem, że już po mnie, a wtedy ta czterdziestoletnia kretynka zaczęła go tłuc, krzycząc, że jest małym kłamcą i że pójdzie do piekła za rzucanie oszczerstw na sługę bożego. Miałem ochotę poddać ją całodobowemu zestawowi tortur, który serwowałem dzieciom i na końcu wsadzić jej swojego penisa do gardła, żeby się udławiła na śmierć. Niestety, nic nie mogłem jej zrobić. Oddaliłem się w pośpiechu; musiałem się kryć, bo dostałem potężnego wzwodu.
Porwałem potem tego gówniarza i przekazałem zboczeńcom. Trzydziestoletniej parze, z wyglądu i zachowania niewzbudzającej podejrzeń. Prowadzili mały ośrodek dla sierot. Nagrywali cały proceder, jak torturowali i mordowali te dzieci. Pokazywali mi zakrwawione rzeźnickie haki, na których wieszali żywcem tych gówniarzy. Boże, byli moimi idolami! Mogliście o nich usłyszeć, bo niedawno ich nakryli. Kobietę zatłukli na śmierć w więzieniu, a facetowi ucięli jaja, wepchnęli do gardła i podpalili. Bez wyobraźni, ja bym go najpierw ze skóry obdarł.
Znajduję pocieszenie w opisywaniu tych dewiacji, ale nie wolno mi tracić czujności. To jest spowiedź. Wiem, że moje zapiski mogą trafić w ręce milicji, ale ja głupi nie jestem, nie dam się tak łatwo. Jakby co, mam truciznę, która działa szybko i jest niezawodna.
Nie ma już dla mnie zbawienia. Jeszcze nigdy nie zaznałem mąk psychicznych, wydają się straszniejsze od fizycznych, ale choćbym się nawrócił i poprzez cierpienie ma dusza doznała oczyszczenia, jest już dla mnie za późno. Moja ostatnia deska ratunku to błagalny list do archidiecezji. Będą na mnie wściekli, ale zrozumieją. W końcu sami mają podobne problemy. Takich zwyrodnialców trzeba by sterylizować jak koty, inaczej popędów się nie zlikwiduje. Może zamkną mnie pod nadzorem. Zakład psychiatryczny byłby dobry. Druga opcja to samobójstwo. Dobre wyjście, pod warunkiem, że po śmierci nic nie ma.
Kończę, mam dyktafon.



     2 kwietnia 1984 roku. TO nachodzi mnie już od miesiąca. Mam nadzieję, że to tylko w głowie mi się pomieszało. Nigdy nie wierzyłem w psychologię, ale wolę myśleć, że mi odwaliło. Co da się łatwo sprawdzić: będę nagrywał wszystko.
Jest po dwunastej w nocy, zwykle o tej porze coś się zaczyna dziać. O, z tego kąta między komodą a dużą szafką zawsze coś wyłazi. Nagrywałbym kamerą, ale w ataku nonsensownej paniki zniszczyłem ją i wszystkie taśmy, podobnie jak całą kolekcję pornografii nieletnich.
Pierwszego dnia TO objawiło się dziwnym płaczem, czymś w rodzaju wycia połączonego z ujadaniem. Kiedy spytałem o to najbliższego sąsiada, Jana, staruszek od razu wiedział, o co chodzi. To były lisy. Podobno, kiedy są trzymane w niewoli, wydają właśnie takie dźwięki. Jednak nie słyszał nic takiego, odkąd pewien zamożny człowiek we wsi nie zlikwidował hodowli.
Przez to wycie miałem naprawdę paskudne sny. Stałem w pustym polu. Nogi wrastały mi w ziemię, i miałem wtedy takie przerażające uczucie, że zostanę tak już na zawsze, że już nigdy nie będę mógł chodzić. I coś szarpało mnie okrutnie za żołądek, jakby miał być wessany w ziemię.
Z innego snu pamiętam nieodpartą potrzebę macania własnego przyrodzenia. Ohydne uczucie, jakbym dotykał martwej, zimnej rzeczy – gnijące ścierwo, rozpadające się w rękach. Potem mój członek wydłużył się, rozwarł paszczę... Stał się robakiem i oderwał się od mojego ciała... Boże, co to było!? Nie... To nic... Tylko sen... – uspokajałem się w chwilach przebudzeń, zlany potem.
I potem przyszła ona. Myślałem, że to drzewo, ale to była kobieta. Jej ciało było oślizgłe jak u płaza. „Wyznaj swoje grzechy” – powiedziała. Czułem się taki zmęczony. „Miej litość i zabierz to ode mnie” – błagałem Boga w myślach. Potem kobieta faktycznie przeobraziła się w drzewo, wrosła w ziemię obok mnie, rozwarła swój spróchniały, zarobaczywiony brzuch, a w nim ujrzałem pomniejszone, płonące dzieci, zdeformowane, z przyrodzeń wystawały im ostre przedmioty, i wściekłe łapały mnie, chciały wciągnąć do środka, i robić ze mną to, co ja im robiłem. Gdy się zbudziłem, płakałem ze strachu.
W następnym śnie nad moją głową zajarzyła się kula ognia. Spalała mnie, aż mózg zaczął skwierczeć... Jeszcze nigdy nie czułem takiego bólu. Zbudziwszy się, wrzeszczałem jak opętany i wtedy właśnie zobaczyłem JĄ. Dziewczynkę z mroku i zakrzepłej krwi. W ciemności świeciły się czerwone, złe ślepia, błyskały wyszczerzone w okropnym uśmiechu zęby, i jak się poderwałem, zdało mi się, że kuca, chowa się, a w kącie wciąż jarzyły się dwa czerwone punkciki. To pewnie światło jakoś odbijało się w butelce (mam dobrze zaopatrzony barek i dużo piję, żeby ludzie we wsi myśleli, że alkohol to jedyny mój problem). Coś zachichotało, przyjąłem, że to tylko deski skrzypią. Odczułem nieznaczną ulgę, ale zimny pot mnie oblewał na myśl, co spowodowało owo skrzypienie. Aż mnie serce rozbolało... Na razie jej nie ma. Ale będzie.
Coś usłyszałem. Może powinienem przestać... E, nie. Wolę gadać. To lepsze niż nasłuchiwanie w ciszy. Na czym skończyłem? A tak. Skrzypienie. I nagle coś zasyczało: taki przeciągły, rozgniewany jęk. To mógł być kot. Jakiś kształt tylko mignął i to wszystko. Cofnąłem nagranie, nic podejrzanego się nie nagrało, na szczęście. Może racjonalny umysł próbuje walczyć z tymi omamami. Muszę się wygadać, pomaga mi to. Co było dalej? Cholera, lepiej było może to pisać, no nic. To nawijam dalej. Podoba mi się to sformułowanie: „nawijaj księżulku”. Tak mówił do mnie ten skazany na powieszenie w celi śmierci. Spodobał mi się więzienny slang, czasem go używam. Widać, minąłem się z powołaniem, trzeba było za młodu zabić rodziców i pójść do więzienia.
W ciągu następnych dni parafianie pytali się, czy coś słyszałem. Chodziło im o te lisy. „Czcigodny pasterz (tak do mnie mówią!) słyszy potępione lisy dawno już zarżnięte na futra. A stary ksiądz mówił, że to pycha i zło” – tak gadają, a ja bez mrugnięcia okiem zwalam wszystko na pijaństwo.
Następny sen był z tym chłopcem, co chciał mnie sypnąć, a przeze mnie zginął. Mam na sumieniu może z pięć duszyczek, ale nie pamiętam tej dziewczynki, co mnie zaczęła nawiedzać, a to ona jest najstraszniejsza i praktycznie obecna w każdym śnie. A ja przecież tylko chłopcami się zajmowałem... chyba.
Drugi dzień był gorszy. Nagle usiadła mi na klatce jak sukkub i przyłożyła rzeźnicki hak do brody, czułem ostry szpic jak na jawie. Czekała, aż chłopiec – nagi, poparzony i poraniony, z hakami wystającymi z żeber, wespnie się na mnie. Z rozwartych ust wypłynęły im dwie strugi świetlistego ognia, powolne i tańczące wokół siebie w spirali jak świetliki. I znowu zamruczał kot. Wielki włochaty ogon jak szczotka wpychał mi się do gardła, aż zbudziłem się we własnych wymiotach.
Widać było od razu, że krucho ze mną. Zlękniony, rozglądałem się na wszystkie strony, jakbym obawiał się ataku zza pleców. Ręce trzęsły mi się potwornie. Nie mogłem jeść, piłem dużo alkoholu, musiało śmierdzieć ode mnie. Wsiowi patrzyli się na mnie podejrzliwym okiem. Skoro chodzę taki roztrzęsiony, to pewnikiem muszę mieć coś na sumieniu. Wieś mała, we własne gniazdo staram się nie nasrać, tylko jeden wyjątek był z tym chłopcem i jego matką idiotką.
Szczególnie wilkiem się na mnie patrzył Stefan, chłop pod czterdziestkę, nie powiem, całkiem bystry, na tyle, że uchował trójkę swoich ślicznych dzieci z dala ode mnie. Ale widziałem, że dla niego ksiądz to żaden bożek. Stary wilk morski, pływał, potem pracował w pobliskiej kopalni rudy. Stalowoszara broda, szary przenikliwy wzrok, tężyzna fizyczna – wyglądał naprawdę imponująco.
Kiedy przechodziłem koło niego zanurzony we własnym utrapieniu, nerwowym wzrokiem strzelając dookoła, Stefan zacisnął dłonie na szpadlu, i nie było „szczęść Boże”, tylko „ksiundz ma coś na sumieniu, czuć siarkę, aż diabeł zamiata ogonem liście”. Odpowiedziałem, że grzeszny człowiek jestem, nadużywam alkoholu, a on mi na to: „żeby to tylko o to chodziło”.
Oj bracie, plebs ciemny niech se wierzy w gusła, co by im dupa uschła, bo inaczej... Jeśli jestem chory psychicznie, co to tera jest modne... Schizofrenija, to uwierzcie, człowiek widzi te potworności jak żywe! Własny umysł gotuje taką gehennę. Moje własne prywatne piekło. Jestem tak zmęczony i obolały psychicznie i fizycznie, że chyba wolałbym już umrzeć, wreszcie odpocząć. Uwolnić się.
Co pod żółtym, napuchniętym rogalem księżyca, każe mi wciąż wątpić? Szczegóły, które wkradają się do życia realnego, drobne namacalne rzeczy, które dostrzegają inni. Rzeczy, które nie mają prawa istnieć. Gosposia kilka razy widziała w kuchni kota. Był ogromny, dostojny i piękny, a do tego zupełnie dziki.
Przestałem chodzić drogą koło gospodarstwa Stefana. Gdy ostatnio byłem u niego, psy dziwnie się zachowywały. Słowo daję, to było jakieś szaleństwo. Usłyszałem przeciągły, zawodzący krzyk, aż oblałem się potem i włos mi się zjeżył. Nagle psy zaczęły ujadać, i ni z tego ni z owego, warczeć na mnie. Dwa wielkie kaukazy, przywiózł sobie szczeniaki z Niemiec, wielkie bydlaki wyrosły. Podczas gdy żona przepraszała za dziwne i niebezpieczne zachowanie psów, on natychmiast kazał mi wyjść i nigdy już nie przychodzić, dodając, że do kościoła ani on, ani jego rodzina już nie przyjdą. Powiedział, że jestem złym człowiekiem. Żona krzyczała na niego, prawie płakała, lecz on był nieugięty. Wierzył bardziej psom niż zdrowemu rozsądkowi: podobno zwierzęta wyczuwają złych ludzi. Na odchodnym słyszałem, jak mówił żonie, że jestem przeklęty i jakieś licho mnie prześladuje.
Następnego dnia chyba wszyscy wiedzieli o tym incydencie. W niedzielę plebs się zlazł jak nigdy. Miałem już serdecznie dość gawiedzi, ale z drugiej strony – im większy tłum, tym pewniej się czułem. Mój roztrzęsiony umysł zbierał się do kupy, gdy machinalnie odprawiałem mszę. Moja zgniła, chora dusza potrzebowała normalności, jakiej pozory sprawiała ciżba ludzka. Zacząłem się nawet rozklejać i na nowo odkrywać wiarę. Kościół jawił mi się oazą spokoju i symbolem wybaczenia. Zacząłem nawet wierzyć w wybawienie i szczerze jak nigdy wznosić modły do Boga.
Pod koniec mszy pojawiła się dziewczynka. Cała czarna, spowita w cień. Wylewał się z niej i przelewał przez nią jak atrament w wodzie, tylko ta zakrzepła krew nadawała jej wyrazistych cech. Diabeł przyszedł po moją duszę, Bóg wydał na mnie wyrok. O Jezu... Zachrypiałem do mikrofonu, to przecież nie moja wina, że żądze biorą mnie we władanie. Z początku nie mogłem uwierzyć, aż mnie zatkało, kiedy mignęła między tylnymi ławkami. Tu pojawiła się na sekundę, gdzieś przemknął cień, kątem oka znów ją dostrzegłem. Oczywiście gwar się podniósł i plotkarskie szemrania, gdy nerwowo, z przestrachem jąłem łypać dookoła. Organista, Jan Sebastian Kozina ze wsi Kozikupy, właśnie zaintonował pieśń swoim koźlim, fałszującym głosem. Lud zaczął się schodzić pod ołtarz, by przyjąć eucharystię i gdy większość już klękała przede mną, dziewczynka szła wolno w moją stronę między ławkami. Nie znikała, nie rozpływała się, gdy skupiałem na niej wzrok. Szła coraz bardziej materialna, coraz bardziej nienawistna. I – o Boże! – uklękła między ludźmi, jakby też czekała na opłatek. Krzyknąłem w ataku paniki, złapałem się za serce i padłem zemdlony.
Coś skradało się w rytmie złowieszczych impulsów, coś szeptało, coś czyhało, by wypić mi krew, wydrzeć serce. Mózg mi się gotował od tego ognia i trzeszczał, jakby moja czaszka była ze szkła. Znałem jednego księdza, co był okultystą. I chyba ukrytym satanistą. Chciałbym móc z nim porozmawiać, ale już pewnie za późno. To pułapka, nie ma gdzie uciec. Trochę jeszcze pogadam, wypiję najlepsze wino mszalne i łyknę tę truciznę...
Po zasłabnięciu w kościele obudziłem się w szpitalu. Było pusto, ani personelu, ani chorych. Gasły światła jedno po drugim, zostawiając po sobie okropną, namacalną ciemność, przepełnioną ruchem, zimnem i nienawiścią. Sama w sobie była czystym, w jakiś dziwny sposób rozumnym złem. Wybiegłem na korytarz, lecz wtem w piekielnym podmuchu otwarła się dziura do piekła. Stała tam ta straszna dziewczyna otoczona pełzającym ogniem, a wtedy jakaś niewidzialna siła zaczęła mnie wciągać. Zasysało mnie i gdy już myślałem, że trafię do piekła, obudziłem się naprawdę.
     Parę dni później był w naszej wsi reporter w towarzystwie jakiegoś medium. Znałem tę gazetę, miała rubrykę poświęconą nieprawdopodobnym głupotom. Ten reporter musiał się mocno czymś narazić, skoro dali mu taką robotę. Był u Jana w sprawie wycia nawiedzonych lisów. Potem zawitał u Stefana i wyszła na jaw afera z psami. No i to doprowadziło ich do mnie. Interesowały ich nie tyle moje przesłyszenia czy przywidzenia w kościele, co ślady. Jeśli oni je też widzieli i byli tak samo skonsternowani, a to poważnie rzucało cień na moje domysły względem choroby umysłowej. Bardzo mnie też zmartwiło to, co mi powiedzieli. Stare małżeństwo słyszało tak jak ja krzyk, kiedy psy chciały mnie pogryźć. Straszne, żałosne zawodzenie. Mieszkają blisko jeziora i dźwięk niósł się po wodzie. Zaczęły się we wsi gadania o furmance śmierci, co ją kostucha powozi, ona krzyczy, a słyszą to zwierzęta i ci, którym śmierć pisana. Były gadania o utopcach, marze, praczce u brodu, wiedźmie, lamii, nawet ktoś bardziej obeznany z legendami wspominał o Banshee, jakieś celtyckie licho, co się drze. Ale to właśnie ślady na drodze przed parafią i kościołem najbardziej rozpaliły wyobraźnię, a raczej mocno strwożyły, bo już zabobony i gusła nie starczyły, i nie wiadomo było, co to może być. Rozmowa ze mną była krótka, bo zełgałem, że nic nie widziałem. Ale ja widziałem.
Kiedy tak leżałem, nie mogąc spać, lecz z tym poczuciem ulgi, że nic diabelskiego mnie nie nawiedzi, uczucie lasowania mózgu ustąpiło. Tej nocy moją uwagę przyciągał księżyc. Czysty, przeraźliwie zimny jakby z lodu. W jego poświacie wszystko wydawało się zamrożone, aż zadygotałem z zimna i pomyślałem sobie, co też ten przeklęty znak może przywołać. I zmrożony aż do rdzenia swego serca, usłyszałem jakieś kroki i pomruk. Po ścieżce łaził obrzydliwy stwór o wyglądzie, który mogliby stworzyć ci biorący narkotyki graficy tworzący dla magazynów fantastycznych projekty potworów. W życiu nie posądzałem swój umysł o to, że umiałby wyimaginować taką potworność. Cicho i szybko przebiegł przez ulicę. Widziałem, jak kieruje się w stronę kościoła, po czym wlazł do środka. Oglądaliśmy ślady na drodze, jakby ktoś chodził na szczudłach, i zadrapania na drzwiach od kościoła. Odważyłem się wejść do środka tylko w ich obecności. Nawet teraz nie mogę pozbyć się tego okropnego widoku, bo z jakiegoś powodu nie umiem uznać tego za halucynację. To, co wyglądało na omam, to co wyglądało na sen – tym właśnie było, złudą. Ale wyglądało jak prawdziwe i pozostawiło ślady. Od tamtej pory nie zaglądałem do kościoła. Nie potrafię tego stwora opisać, tylko uwolnić skojarzenia. Wykręcony, fizycznie niemożliwy, niepraktyczny w zastosowaniu symbol cierpienia. Być może do tej pory On bawił się moim umysłem, ale tym razem był to prawdziwy demon wypuszczony z piekła.
Przelała się czara goryczy. Jest sobota wieczór... Tuż po północy. Pięć dni temu byłem u psychiatry, wysłuchał mnie z powagą. Powiedziałem wszystko, co mogłem bez szkody dla siebie. Przepisał silne leki. Przekazałem zwolnienie biskupowi. Wykazał się wyrozumiałością, zapowiedział iż nazajutrz przyśle proboszcza na zastępstwo. Wspominałem wam, że chciałem się do wszystkiego przyznać biskupowi, ale nie umiałem, zostało mi jedno rozwiązanie. Od wizyty u lekarza nic się nie działo. Czułem się wolny jak po przebyciu ciężkiej choroby, bolesnej i wyniszczającej.
Dziś wyszedłem się przejść po naszej piękniej wsi. Chciałem nawet spotkać kogoś i pogadać sobie, dać dowód, że jakoś się trzymam. A może nawet wejść z wizytą do którejś gospodyni na ciasto. Dzień był szary, mokry, wiało i było zimno. Gdy ścieżka zbaczała w pobliże małego zalesionego jeziora, ujrzałem kobietę. Wydawała się przestraszona, wyglądała, jakby płakała. W kotlinie byliśmy zupełnie niewidoczni. Dla dzieci to jest dobra kryjówka do zabawy. Znałem ją trochę, ale nie pamiętałem jej imienia. Młode małżeństwo, niedawno się wprowadziło. Chciałem jej nawet pomóc, ale to, co się wtedy stało, kompletnie mnie zamurowało. Podciągnęła kieckę i wypięła gołą dupę. Słowo daję, co za komiczna, żałosna sytuacja. Pewnie chciała się załatwić i poszła w krzaczory z tą grubszą sprawą. Ale nim odwróciłem wzrok, zobaczyłem, jak wydala z siebie jajko. Wielkie, prawie strusie. Zaraz wzięła je w objęcia i ze łzami w oczach zaczęła krzyczeć, „nie dobierzesz się do mojego dziecka!” Uciekłem, ile sił w nogach.
Z naukowego punktu widzenia mam tą najcięższą odmianę schizofrenii połączoną z jakąś ciężką paranoją. Skoro widzę rzeczy, których nie ma, mogło mi się to tylko wydawać. Albo jeszcze inaczej, jak to podawał mi przykłady ten psychiatra. Młoda kobieta mnie spotkała, pogadała być może coś o pogodzie, uśmiechała się, a ja w panice uciekłem, zastawiając ją skonsternowaną. Tyle, jeśli chodzi o rzeczy, które da się wytłumaczyć.
Jakieś dwie godziny temu przed plebanią zebrał się tłum. Prowodyrami byli rozhisteryzowana idiotka od nieszczęsnego chłopca i gotowy mnie zabić Stefan. Czy siekiera w jego ręce zdała mi się narzędziem zemsty? „Czego chcecie o tak nieludzkiej porze, dobrzy ludzie?” – zawołałem. A Stefan tylko grozi siekierą i złowieszczo pyta: „a wyspowiadał się ksiądz?” Idiotka krzyczy, że odwiedził ją bestialsko zamordowany Michaś – cały nagi, w ranach i haki wystawały mu z pleców. Straszył ją, dręczył ją psychicznie, mówił, że to jej wina, bo mu nie wierzyła. Jego okrutny los był jej winą i księdza, wydali go na pastwę tych psycholi. Słowo daję, gdyby postawny kowal nie trzymał Stefana za rękę, ten by dawno mnie tam zaciukał. Tłum był wyraźnie podzielony. Jedni stawali za moją obroną, inni byli wyraźnie zbici z tropu i nie wiedzieli co myśleć. „Przyznaj się zwyrodnialcu, zboczeńcu, podła zapijaczona gnido, coś zrobił z chłopcem?!” Krzyczał Stefan, kto inny krzyczał, że sama jest winna, źle chłopaka traktowała, nie dbała o niego i na innych próbuje winę zrzucić. Pobiegłem do domu i zatrzasnąłem drzwi na klucz. Słyszałem jeszcze, jak starosta krzyczy, że idzie dzwonić na milicję i do głównego biskupa archidiecezji, do tego czasu mają mnie zostawić i nie osądzać na podstawie plotek i majaczeń kobiety obolałej w żałobie. Zabawne... Co to... Słyszycie? Święta Mario, Matko...



     Ludzkie ścierwo wreszcie zdechło. Długo się trzymał, nie powiem, że zadawanie mu mąk nie sprawiło mi radości. Wolałbym ratować te dzieci, skoro ciemność pozwalała mi otwierać portale do ziemskich wymiarów i podróżować w czasie. Niestety, jestem tylko dostawcą energii dla mojego szefa. Na początku, po przeobrażeniu, bałem się tej nieokreślonej potęgi i mówiłem o nim, że jest moim panem, władcą. Ludzkie metki i etykiety nic dla niego nie znaczą. Adaptuje się i przeobraża odpowiednio do prymitywnych ludzkich archetypów. Dziwi mnie trochę, że nie mogę cofnąć się dalej jak do czasów barbarzyńców i upadku rzymian. W tych mrokach ukształtował się jego kult. Dziwne powiadam, bo wygląda to tak jakby czas i tak już sformatowany do przyziemnych wymiarów i ożeniony z przestrzenią, był zależny od ludzkiego postrzegania i percepcji.
Powoli będę się zmieniał i pewnego dnia nie zostanie we mnie nic ludzkiego. Bynajmniej, nie martwię się z tego powodu. Istoty cienia są doskonalszymi bytami.
Tutaj robota wykonana. Cofnąłem się na kilka lat przed moimi urodzinami. Jestem na poły niematerialny, mogę przeważnie ingerować w sny, a w materii tylko naginać mrok i cień. Kiedy powracam do ludzkiej powłoki, jest to doprawdy niesamowite przeżycie. Jakby człowiek oglądał film i mógł w pewien sposób wpływać na fabułę. Zagęścić cień, by jakiś kształt się ukazał, skupić wolę by deski zaskrzypiały albo wazon się przewrócił. Nieprzyjemne za to jest to grzebanie w głowie. Na komputerze jest program "uruchom halucynację" lub "złe sny". Są tam podprogramy, skojarzenia Freuda, archetypy Junga, wyparcie i tak dalej. Ten potwór w ludzkiej skórze naprawdę miał chore, popaprane rzeczy w głowie. Mam pomocników. Są niegroźni, ale straszyli skutecznie.
Przejrzałem bazgroły i przesłuchałem dyktafon tego śmiecia. Nie mogę za dużo zjawisk paranormalnych zostawić po sobie. Po prawdzie, i tak niewiele mogę, jestem ograniczony, ale naginanie fizyki jest cudem, boskim lub piekielnym, nieważne, trzeba uważać. Za każdym razem, kiedy myślał, że to On – to byłem ja. Jakimś sposobem przeczuwał, że za kurtyną pociąga za sznurki tylko jedna osoba, ale chyba miał mnie za diabła. Nic mi nie wiadomo o żadnych diabłach, ani czy Bóg istnieje. Jak już wspomniałem, wychowałem się w kapitalistycznych czasach, więc powiem jak ta korporacyjna świnia: jestem dostawcą i mam klienta. W naszym świecie przypominałbym z wyglądu trochę olbrzymiego czerwia. „Pożeracz ciemnej energii z duszy człowieka”.
Gliniarze zastaną tu martwe ciało z niesamowicie wykrzywioną gębą, zastygłą w grymasie totalnego przerażenia. Poczują swąd siarki, ale to już moja sprawka. Jedyną nienaturalną rzeczą na nagraniu będzie głęboki pomruk bestii. Mój diabelski kot przeszedł sam siebie. Pod koniec mu się pokazałem, oczywiście jako niewyraźny cień, ledwie zarys zakapturzonego faceta. Chciał wyskoczyć przez okno i gdy się obrócił, ujrzał wielką kocią głowę. Spojrzał w oko tak straszne, że aż sam się omal nie przestraszyłem, kocia płonąca źrenica, i ten ryk, co szarpał wnętrzności. Umarł ze strachu. Ostatecznie zdecydowałem, że nie zlikwiduję tego dźwięku z nagrania, niech wprowadzi to trochę zamieszania. Tajemnica i niewiadoma urozmaici nudną egzystencję poczciwym wieśniakom, dzięki fantazji życie jest bardziej kolorowe. Oczywiście, nie ma żadnych dowodów na zjawiska paranormalne. Zapach, dziwny dźwięk na taśmie, wykrzywiona twarz denata. Niech się bawią w domysły, racjonalni ludzie znajdą na to wytłumaczenie, ci z bardziej bujną wyobraźnią pomyślą, że diabeł przyszedł po niego. Najstraszniejszy horror leży jednak w tej ludzkiej powłoce, która żyła obok nich. Mieli go za normalną osobę, ufali mu. Obrzydliwy morderca, sadystyczny zboczeniec. Kolejny obiekt dla filozofii, jakie są granice zła, czym ono jest i dlaczego istnieje.
Co mnie najbardziej w tym się podoba, to jak jego dusza, czy też odpowiednik duszy, będzie powoli konsumowany. Mielony w szczękach, niczym w wyobraźni Dantego. Minie dużo czasu, nim ogień w potwornych trzewiach przerobi księdza na czysty substrat pozbawiony jego cech indywidualnych.
Wtedy dopiero nastanie unicestwienie „osoby” – tego diabła.


Odpowiedz
#2
Podoba mi się styl narracyjny tego opowiadania. Jako żywo gotycki, jak z "Opowieści starego antykwariusza" M.R. Jamesa albo opowiadań grozy Poego czy Lovecrafta. Jako fanka gatunku (eks, ale jednak), miałam autentyczną przyjemność z lektury tego opowiadania. I nawet niezliczone błędy stylistyczne nie zepsuły mi przyjemności.
To prawdziwie chory tekst. Chwilami zatrzymywałam się na jakimś fragmencie i myślałam o Autorze - zaiste, wyobraźni Mu nie brak.
Tylko strona językowa kuleje bardzo, ale to bardzo mocno. Myślę, że gdyby wyczyścić błędy, zaszedłbyś wysoko we wspomnianym na wstępie konkursie.
Serce mi pęka, bo chciałabym odznaczyć ten tekst kompletem gwiazd, a pozostawię jedynie dobre słowo i prośbę o pracę nad warsztatem.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
Witam.
Dziękuje za komentarz i przeczytanie.
Sam nie wiem co jeszcze dodać. Czułem się bardzo niekomfortowo przy pisaniu tego. I chciałem coś z siebie wyrzucić, i sprawdzić ile sam zniosę. Już w szkole miałem schemat, nieważne gimnazjum czy technikum, trzeba było wymyślać opowiadanie. Byłem pochwalony za pomysł i 3 -, i 2 +, bo błędy, zaiste było aż czerwono na tych kartkach. Posądzano mnie o dysleksje, ale nikt z tym nic nie zrobił, nie wiem zresztą czy to kwestia tego, bo bardzo dużo czytam, nie umiem zrozumieć jak są zbudowane zdania, nawet teraz pomimo wieku dorosłego, a te drzewka jakieś przyimki, przydawki, które łączą się z czymś, wogule tego nie rozumiałem. Wrzucam teksty na takie strony gdzie poprawiają przecinki w zdaniach, ale chyba nie są te programy zbyt dobre.
A dobre słowo znaczy dla mnie bardzo dużo, dziękuje. Też bardzo lubię takie klimaty, ale nie umiem się nazwać fanem czegoś, bo lubię bardzo dużo rzeczy.
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#4
(06-09-2019, 20:19)Ahab napisał(a): Witam.
Dziękuje za komentarz i przeczytanie.
Sam nie wiem co jeszcze dodać. Czułem się bardzo niekomfortowo przy pisaniu tego. I chciałem coś z siebie wyrzucić, i sprawdzić ile sam zniosę. Już w szkole miałem schemat, nieważne gimnazjum czy technikum, trzeba było wymyślać opowiadanie. Byłem pochwalony za pomysł i 3 -, i 2 +, bo błędy, zaiste było aż czerwono na tych kartkach. Posądzano mnie o dysleksje, ale nikt z tym nic nie zrobił, nie wiem zresztą czy to kwestia tego, bo bardzo dużo czytam, nie umiem zrozumieć jak są zbudowane zdania, nawet teraz pomimo wieku dorosłego, a te drzewka jakieś przyimki, przydawki, które łączą się z czymś, wogule tego nie rozumiałem. Wrzucam teksty na takie strony gdzie poprawiają przecinki w zdaniach, ale chyba nie są te programy zbyt dobre.
A dobre słowo znaczy dla mnie bardzo dużo, dziękuje. Też bardzo lubię takie klimaty, ale nie umiem się nazwać fanem czegoś, bo lubię bardzo dużo rzeczy.
Pozdrawiam.
Ahab, wielu twórców zmagało się z dysleksją. Cóż dysleksja, kiedy wyobraźnia ciśnie.
Zdumiewa, że pisałeś wbrew sobie, mimo że Cię odrzucało - oto miara artyzmu. Niech mnie diabli... Masz smykałkę do takich historii.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#5
Wiesz, kiedy chciałoby się napisać najstraszniejszą rzecz na świecie, to krzywda jaką wyrządzają potwory dzieciom jest trudna do wyobrażenia. Nie da się tego zrozumieć, pogodzić, jest tylko szok i gniew. I teraz pisać w pierwszej osobie z punktu widzenia takiego potwora. Opisane w formie pulpy żeby złagodzić, zakryć trochę akcją. Emocjonalny szantaż i najniższe prymitywne instynkty. Tworze obleśną, zdegenerowaną istotę, którą trzeba nienawidzić, a potem przy tych wszystkich okropnościach, które go spotykają czuć satysfakcje, że drań cierpi. Był czas, że nie mogłem oglądać wiadomości, bo spać potem nie mogłem, były gorsze od horroru, nie oglądam gore, torture itd, bo jestem za wrażliwy, a tu przy wiadomościach w twarz rzucą, że oto dzieci umierają z głodu, gdzieś więzione, gwałt itd. To nie mieści mi się w głowie i przez takie rzeczy tracę wiarę w ludzkość.
A i dziękuje za pozytywne i motywujące słowa.
Odpowiedz
#6
Ahab, sram na błędy, serio. Twoje opowiadanie jest naprawdę cholernie mocne. Owszem, doszukałam się w podtekstach tego, o czym teraz piszesz w komentarzu. Zacnie to ukryłeś, by nie narażać się na kontrę. Doceniam, szanuję i podziwiam. Serio.
Mnie nie musisz tego tłumaczyć. Ja to odczytałam.
To jest naprawdę mocny tekst. Kurcze... Gdybyś mógł chociaż podstawowe błędy poprawić, nominowałabym go do tekstu miesiąca.
Wyślij mi swój adres mail na PW, podeślę Ci korektę. Jeśli, oczywiście, chcesz.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#7
Witam.
Ogromnie dziękuje za zainteresowanie.
Pw prywatna wiadomość prawda?
O i może spodoba ci się mój adres e mail, bo klimaty podobne.
Odpowiedz
#8
PW=prywatna wiadomość. Tak Smile
Ano, jak coś mi się podoba, to utkwi w głowie i ani rusz. Dawaj, Ahab.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#9
Tekst poprawiony, zatem mam przyjemność dodać go do plebiscytu jako moją propozycję na prozę września Smile
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#10
(01-09-2019, 18:23)Ahab napisał(a): Podobno uważamy się za lepszy gatunek, a zwykli ludzie są tym dla nas tym, czym owce dla wilka.

(01-09-2019, 18:23)Ahab napisał(a): Druga opcja to samobójstwo. Dobre wyjście, pod warunkiem, że po śmierci nic nie ma.
Mocne.

(01-09-2019, 18:23)Ahab napisał(a): Stalowoszara broda, szary(przecinek) przenikliwy wzrok, tężyzna fizyczna – wyglądał naprawdę imponująco.

Szczegóły, które wkradają się do życia realnego, drobne(przecinek) namacalne rzeczy, które dostrzegają inni.

Czysty, przeraźliwie zimny(przecinek) jakby z lodu.

Po ścieżce łaził obrzydliwy stwór o wyglądzie, który mogliby stworzyć ci biorący narkotyki graficy(przecinek) tworzący dla magazynów fantastycznych projekty potworów.
Jak rozumiem, nagrywa w roku 84, wtedy były już magazyny fantastyczne z projektami potworów? Ja nie z tych czasów.

(01-09-2019, 18:23)Ahab napisał(a): Gdy ścieżka zbaczała w pobliże małego(przecinek) zalesionego jeziora, ujrzałem kobietę.

Dziwne powiadam, bo wygląda to tak(przecinek) jakby czas i tak już sformatowany do przyziemnych wymiarów i ożeniony z przestrzenią, był zależny od ludzkiego postrzegania i percepcji

(01-09-2019, 18:23)Ahab napisał(a): Gliniarze zastaną tu martwe ciało z niesamowicie wykrzywioną gębą, zastygłą w grymasie totalnego przerażenia.
Może - potwornego, lub niewyobrażalnego przerażenia?

(01-09-2019, 18:23)Ahab napisał(a): Chciał wyskoczyć przez okno i gdy się obrócił, ujrzał wielką(przecinek) kocią głowę.

Przyznam szczerze, że to moje drugie podejście do tego opowiadania i dopiero teraz udało mi się je skończyć. O niebo lepiej czyta się je po poprawkach, ja dopiero teraz byłam w stanie się w nim połapać i wyciągnąć pełnię przekazu.

Wglądy księdza, napomknięcia o jego zbrodniach i przemyślenia, potworne i brutalne. Dla mnie przerysowana sprawa z małżeństwem, które torturowało dzieci, całość straciła w moim odbiorze na realizmie. Poza tym, dobrze oddany umysł socjopaty, zero skruchy, tylko "zmiana" wynikająca z przerażenia. Ciekawe wizje, bardzo oryginalne, potrzebowałam mocno wczuć się w te obrazy, ale kiedy już je zobaczyłam, były zatrważające.

Cała koncepcja finału bardzo mi się podoba. Z reguły podobają mi się Twoje zakończenia i zarysy historii, są nietuzinkowe.

Nie dziwię się, że odczuwałeś dyskomfort, pisząc ten tekst. Mimo wszystko, uniosłeś ciężar tematyki, kłaniam się Smile

Pozdrawiam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości