Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nie mogę się obudzić
#1
Stoję na rozdrożu samotna a przede mną rozpościerają się dwie drogi, które się nie kończą. Obydwie prowadzą w ciemność. Co dalej? Nie wiem. Drżę. Moje powieki same się zaciskają, palce ranią boleśnie moje dłonie skulone w małe piąstki, jakby dziecka. Cisza jest porażająca. Z oddali czasem tylko wybija tarcza zegara. Wskazówki zardzewiałe dzwonią o moje uszy. Odliczanie.          
   Wszystkie pory atakuje smród bagniska, które wytwornie otula wąską ścieżkę. Przed oczami przeskakują sceny z mojego życia. Kiedy się urodziłam? Nie wiem. Czuję się przygnieciona ciężarem garbu, który wyrósł na mnie pod wpływem całych lat samotnej bezsilności. Kiedy na siłę odciągałam w czasie niemiłosierne bicie zegara, by choć o chwilkę, choć o kwadrans wstrzymać to co nieuniknione. Moje całe życie. Porażki, wygrane, samotność. Upadasz samotnie, powstajesz samotnie, umierasz samotnie. A wokół pełno oczu, które czuwają, które widzą, każdy krok, czują każdy szelest. Każde bicie twego serca jest odliczone i nie dostaniesz już nic więcej. Prośby czynią cię głupim, nadzieja przegranym.
   Nagle po lewej stronie wyrasta krzak róży. Po kolei widzę, jak rozwijają się pnącza, liście, kolce, na koniec krwisto - czerwona głowa, otoczona roziskrzonymi kroplami krwi. Uśmiecha się do mnie szerokim uśmiechem, patrzę na nią jakby z niedowierzaniem, ale również uwielbieniem. Moje maleńkie, dziecięce piąstki na chwilę, na sekundę się rozluźniają. Otwieram oczy. Ramiona same się do niej wyciągają ufnie, jej wzrok jest tak magnetyczny, tak przyciągający. Całe moje delikatne ciałko lgnie do niej, czuję jakby ją znało, jakby to we wnętrznościach tego złowieszczego kwiatu było moje miejsce. Stopy same ciągną mnie do niej. Moje stopy i naiwne, marzące wciąż naiwne serce.
   Z drugiej jednak strony dostrzegam błysk. Słyszę przybliżający się odgłos, tętent kopyt i szczęk oręża. Zbliża się, nadciąga. Skórę pokrywa mi gęsia skórka. Powieki na powrót się domykają. Ręce zaciskają się z całej siły. Kurczę się, maleję, nie ma mnie. Marszczą się moje dłonie, marszczą się moje oczy, włosy siwieją, aż w końcu wypadają. Garb jest już tak duży, że przykrywa mnie całą. Gnę się pod jego nieskończonym ciężarem, niknę. Tylko hałas coraz większy, grzmią trąby, tętent narasta… Podnosi się chmura pyłu, tańczy na wietrze wraz z donośnym śmiechem. Nad tym wszystkim targają błyskawice. Bagno zaczyna krwawić, krwawią moje ręce, krwawią moje oczy. Zbliża się, zbliża przeznaczenie.
  Nie mogąc już dłużej znieść niepokoju. Wstaję, rosnę, coraz wyższa, garb znika, powstaję z popiołów i krwi samotna na tym pustkowiu. Podnoszę moje czoło, na złocistych włosach wyrasta złoty diadem. Rozpościeram swoje dłonie i ramiona, niczym skrzydła gotowa do odlotu. Na koniec otwieram oczy, by z dumą po raz ostatni spojrzeć przeznaczeniu w twarz. Widzę dziki tłum, tak rozległy i gęsty, że barwy mieszają się w jedną wrzeszczącą, ohydnie odbarwioną całość. Na każdym korpusie powiewa czerwona wstęga, zdrada. A na czele On.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości