Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Gniazda. Naznaczeni przez Tyche
#16
No, łapię, nawet mnie przekonałeś nieco. Wink
Ciekawe, co wymyśliłeś Jackowi i ogółem jak się wszystko dalej potoczy, czy pojawi się antagonista, czy może będzie nim Richard...
Anyway, nie kombinuję, będę czytać, na razie czekam. Angel
Odpowiedz
#17
7

Następne dni niczym się nie różniły od poprzednich. Dziewczyny starały się, lecz nie zauważyły żadnych postępów. Coraz częściej wspominały Jacka i błagały go o pomoc. Niezmiennie odpowiadał, że to ich zadanie, a on ma wakacje. Tym ostatnim stwierdzeniem doprowadził je do rozpaczy. Próbowały różnych metod, aby zmienił zdanie: obiecywały złote góry, groziły, że nigdy już nie poczuje ich dotyku i nie zazna rozkoszy. To ostatnie spotkało się ze sprzeciwem Anne, za co zaliczyła trzy dodatkowe dyżury, lecz zdania nie zmieniła. W końcu zrezygnowane, pełne desperacji wzięły Rose w obroty. Pracowały z nią na zmianę. Bezskutecznie. Po tygodniu Jack zmiękł i obiecał pomoc po powrocie, lecz jego daty nie podał.
Któregoś wieczoru siedziały w czwórkę w salonie.
– Tęsknię za Jackiem – szepnęła Anne ze łzami w oczach.
– Niedługo wróci, nie martw się – pocieszała ją Zeni.
– Tobie łatwo mówić, jesteś taka twarda… przepraszam. – Po czym przytuliła się do Zeni.
Monica nic nie mówiła, tylko ukradkiem wytarła oczy. Rose obserwowała całą scenę. Nigdy do tej pory nie rozmawiały na temat ich wzajemnych relacji, a w szczególności na temat relacji z Jackiem.
– Czy wy go kochacie? – zapytała.
– Oczywiście, jak możesz w to wątpić? – oburzyła się Monica.
– Richard, z którym mieszkałam z przerwami prawie dwa lata, był o mnie bardzo zazdrosny – rozpoczęła.
Dziewczyny spojrzały na nią z zainteresowaniem.
– Z początku tego nie zauważałam, potem tak, ale mi to odpowiadało. Byłam nawet dumna, że taki przystojny mężczyzna, przystojniejszy od Jacka – wtrąciła, czym tylko wywołała uśmiechy na ich twarzach – … że taki facet myśli tylko o mnie, że jestem dla niego najważniejsza.
Nie przerywały jej.
– Z czasem jednak zaczęło mnie to denerwować, przeszkadzać mi. Czułam się w pewien sposób ograniczana. Nigdy jednak nie zamierzałam szukać innego, nawet mi to przez myśl nie przechodziło. Nie widziałam innych. Denerwowało mnie tylko to, że nie mam pełnej wolności, że powinnam się tłumaczyć z tego, co robię. Nie mogłam na przykład zaśpiewać Pod Palmami, bo co inni sobie pomyślą, bo może ktoś zacznie mnie adorować. I nieważne było dla Richarda, jak ja na te amory zareaguję, ale istotne było to, że w ogóle ktoś śmie się do mnie zbliżyć. Myślałam, że powoduje nim miłość do mnie, że mnie kocha. To jednak nie była miłość, lecz zachłanność. Chciał mnie tylko dla siebie. Ale czy tak nie powinno być? Czy nie jesteśmy stworzeni do tego, aby tworzyć pary? Nie wiem. Gdy patrzę na was, tym bardziej nie wiem. Staram się zrozumieć, ale mi to nie wychodzi. Może mi wyjaśnicie, jak to jest z wami, może mi to pomoże zrozumieć inne sprawy? – zapytała.
– Gdy zakochałyśmy się w Jacku, każda z nas myślała, że to będzie jej mężczyzna – zaczęła Monica. – Nie przychodziło nam na myśl, że może być druga, a potem jeszcze jedna i kolejna.
– Wyluzuj, jeżeli masz na myśli mnie, to się bardzo mylisz, ani mi w głowie zakochać się w Jacku.
– Jeżeli czwarta, to dlaczego nie piąta czy kolejne? – kontynuowała Monica. – Oczywiście może być piąta i kto tam wie, ile jeszcze następnych panienek.
– Ile kocha się w amancie filmowym? Setki. A ile on kocha? – analizowała Zeni.
– Poruszyłaś jedną stronę: ile dziewczyn może kochać jednego faceta. Mnóstwo, ale tylko wtedy, gdy każda z nich myśli, że jest tą jedyną. A ile może się kochać w tym samym, gdy wie, że on kocha też drugą? – zapytała z uśmiechem Anne.
– Ja wiem, że cztery – podsumowała Zeni i przytuliła Rose.
– Ty znowu swoje.
– Popatrz na to nie tylko z perspektywy naszej kultury. W innych mamy wielożeństwo i nie stanowi to dla licznych żon żadnego problemu. Tylko w naszej kulturze jest to naganne, no może nie tak do końca. Popatrz także na haremy. Czy były to tylko burdele możnowładców? Wszystkie? Zapewne nie. Pewne jest natomiast to, że w większości przypadków to mężczyźni mieli wiele kobiet, ale bywa i odwrotnie. Dla mnie nie ma problemu, dla mnie ważne jest to, abym była kochana i miała kogo kochać i żeby to była czysta, pełna miłość, niczym nieskażona.
– Czy lubisz stać w… kolejce? – zapytała Rose.
– Jeżeli w tej kolejce jest coś ciekawego do obejrzenia, a jeszcze bardziej coś do przeżycia, to tak – zripostowała Anne.
– W kolejce możesz biernie stać i czekać na swoją kolej lub przepychać się łokciami – wydusiła z siebie Zeni, powstrzymując się od śmiechu.
– No toście mi pomogły.
– Odpowiedz nam na jedno proste pytanie: czy wiesz, co to jest miłość? Co to znaczy pokochać kogoś bezgranicznie, tak z pełnym zaufaniem, oddaniem? Tak bez jakichkolwiek kalkulacji i oczekiwań? Czy umiesz oddać się całkowicie drugiej osobie? Poczuć, jakbyś to była ty sama? Zjednoczyć się z nią, być nią, wyzbyć się siebie, jednocześnie nie myśleć o tym? I wiesz co, wydaje mi się, że gdy osiągniesz taki stan, to osiągniesz wszystko.
– Dziewczyny, kończymy naukę, Rose osiągnie cele bez naszej pomocy. Pozostaje tylko pytanie, ile jej to zajmie czasu – zawyrokowała Anne.
Pozostawiona sobie samej, Rose analizowała to, co jej powiedziały. Zaczynała powoli rozumieć ich wzajemne relacje. Nigdy nie spostrzegła, aby pomiędzy nimi panowała jakaś rywalizacja; były wobec siebie szczere, zgodne, lecz każda z nich była inna. Anne najbardziej uczuciowa, nie ukrywała swoich uczuć, zresztą żadna niczego nie ukrywała. Szczerze mówiła o swojej miłości do Jacka, do Moniki i Zeni. Jej miłość nie znała podziału na płeć. Zeni pewna siebie, odważana. Od samego początku zaufała Jackowi, pomimo tragicznych doświadczeń z mężczyznami. Najbardziej tajemnicza była dla niej Monica, dla niej, bo dla pozostałych dziewczyn zapewne nie.
W trakcie kolacji Anne oświadczyła, że dzisiaj śpi w pokoju Jacka. Sprzątanie kuchni i salonu zajęło Rose pół godziny. Gdy zmęczona usiadła na chwilę, zobaczyła idącą do pokoju Jacka Anne. Była ubrana w szlafrok, dosyć kusy. Przechodząc obok Rose, uśmiechnęła się do niej. Po chwili do tych samych drzwi podkradły się Zeni i Monica. Obie także w szlafroczkach. Odgłosy dokazujących dziewczyn nie dawały jej spokoju. Nigdy nie widziała pokoju Jacka. Kusiło ją, aby tam zajrzeć. Próbowała się powstrzymać, ale długo nie wytrzymała. Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła ogromne łoże przykryte delikatną, wzorzystą kołdrą, spod której wystawały jedynie ciemne stopy Zeni. Dziewczyny figlowały. Nagle przestały, Anne wystawiła głowę.
– Cicho – szepnęła. – Cicho – powtórzyła.
Kolejne czupryny wyskoczył spod kołdry.
– Słyszycie to co ja? – zapytała Anne.
– A to drań! – wrzasnęła Monica.
Jak na komendę trzy nagie ciała wyskoczyły z łóżka i pędem rzuciły się do łazienki, chwilę przepychały się w drzwiach, po czym wbiegły do środka. Rose usłyszała jedynie chlupot ciał wpadających do wanny.
– Ty draniu, jesteś i ukrywasz się w wannie. Teraz zobaczysz, a raczej poczujesz, co zrobią z tobą trzy napalone dziewczyny.
– Litości! – usłyszała głos Jacka.
– Nie będzie litości, nie bierzemy jeńców! – krzyknęła Zeni.
Rose wycofała się do salonu. Roześmiana usiadła na swojej kanapie. Po kilkunastu minutach z pokoju Jacka wyszły nagie i mokre Zeni i Monica, w rękach trzymając szlafroki. Uśmiechnęły się do Rose.
– Jeżeli ma się w tobie obudzić zazdrość, to lepiej idź do swojej sypialni i zatkaj uszy. Masz tylko parę sekund. Anne jest wściekła na Jacka i lepiej, żebyś nie widziała, a tym bardziej nie słyszała, do czego jest wtedy zdolna. – Śmiejąc się, weszły do jednego pokoju, do Moniki.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#18
No, to teraz historia Moniki. Smile
Odpowiedz
#19
Historia Moniki? Trochę później. Najpierw ten rozdział, a po nim możemy podyskutować.

8

Rano był dyżur Jacka. Rose wstała po nieprzespanej nocy, a raczej po nocy z poduszką na głowie. Nie przesadziły, Anne „torturowała” Jacka do samego świtu. Lecz to nie ofiara krzyczała i jęczała, najprościej rzecz ujmując. Śniadanie było przygotowane.
– Witaj, Rose – przywitał ją Jack. – Wytrzymujesz jakoś z nimi?
– Witaj. Tak, jeszcze mnie nie torturują – odpowiedziała z uśmiechem. – Miałam ciężką noc, o mało nie udusiłam się poduszką – dopiekła Jackowi.
– Nauka nie idzie w las, zamiast mi współczuć, to się nabijasz. W co ja się wpakowałem? Teraz cztery będą mnie dręczyły.
– Trzy, na mnie nie licz – oświadczyła bezlitośnie.
Po chwili do kuchni wparowały Zeni i Monica. Obie podbiegły do Jacka i go pocałowały.
– Jakoś przeżyłeś.
– Wiśnie, zostawiłyście mnie samego.
– Zasłużyłeś sobie na to, długo cię nie było.
– Mówicie o mnie? – zapytała Anne. – Przepraszam i… dziękuję – powitała dziewczyny. – Nie ciebie draniu – dodała – i nie tobie. A teraz pokaż, co tam przygotowałeś na śniadanie dla swoich opuszczonych dam.
– Dla Rose jajko po wiedeńsku, serek, szyneczka i masełko. Dla was suchary i po szklaneczce wody.
Zeni i Monica wstały.
– Pozwól z nami do sypialni.
– Żartowałem. Wszystko, co najlepsze… z lodówki. Wyraźnie zabrakło tu męskiej ręki.
– To na przyszłość podeślij nam jakiegoś przystojnego zaopatrzeniowca z wigorem – odpowiedziała Anne.
– Dziewczyny, przynieść wam grzebienie? – Zaoferowała się Rose.
Spojrzały na siebie, potem na Rose i ponownie na siebie.
– Już cię uwiódł ten drań? – zapytała Zeni.
I wszystko wróciło do normy. Śmiechy i żarty nie miały końca. Jack cały czas podsuwał im coś do przekąszenia. Wszystkie były szczęśliwe, nareszcie miały go w domu.
Po śniadaniu zasiadły w salonie. Ubrane jedynie w szlafroki, potargane, niewyspane, ale zadowolone. Tylko Rose włożyła strój sportowy i miała w miarę ułożone rude włosy. Jej bladą twarz jeszcze wyraźniej zdobiły dziś liczne piegi. Co chwilę spoglądały na drzwi od kuchni. Czekały, aż Jack skończy sprzątanie, nie poganiały go. Doskonale wiedział, że czekają na wyjaśnienia, nie spieszył się. To miała być najważniejsza rozmowa w jego życiu. Teraz, gdy już były w komplecie, po prostu nie wiedział, co ma robić dalej, co go czeka, a przede wszystkim, co los zgotuje jego czterem ukochanym kobietom.
Z tacą, na której stało pięć filiżanek oraz duży dzban kawy, cicho wszedł do salonu, postawił tacę na stole i gestem zaprosił dziewczyny.
– Moje ukochane, to, co teraz wam powiem, po części wiecie, ale opowiem wszystko od początku. Byłem szczęśliwym chłopcem otoczonym miłością rodzicielską i wiodłem życie pełne uśmiechu i miłości. Zachowywałem się tak, jak przystało na rozpieszczone jedynaka… do czasu. Gdy miałem cztery lata, wracałem z rodzicami z imprezy urodzinowej zorganizowanej dla mnie. Nasz samochód został staranowany przez ogromnego TIR-a. Wówczas tamten samochód wydawał mi się ogromny. Nasze auto stanęło w płomieniach, a mnie matka wypchnęła z samochodu. Pamiętam tylko płomienie, które mnie otaczały. Krzyk mamy, abym uciekał. Obudziłem się w szpitalu cały w bandażach, wokół łóżka stały jakieś obce kobiety ubrane w białe fartuchy. Największe oparzenia miałem na piersi. Ciągle odczuwałem ból wypalonej skóry. Po tygodniu miałem po raz pierwszy koszmarny sen. Śniły mi się cztery małe, dwuletnie dziewczynki. Słyszałem głos, cichy, przerażający szept powtarzający trzy słowa: znajdź, ucz, chroń. O ile obraz trzech dziewczynek był w miarę wyraźny, to czwartej – rozmyty. Pierwsza była blondynką, druga ciemną brunetką, a trzecia czarnoskórą już wtedy pięknością. Ten sen nachodził mnie każdej nocy i te słowa: „znajdź, ucz, chroń”, i nic więcej. Sny były identyczne, koszmarne, ale zawsze takie same. Czułem jakby ktoś lub coś grzebało mi w głowie. Oczywiście wrzeszczałem, opowiadałem o dręczącym mnie koszmarze. W efekcie wylądowałem na oddziale psychiatrycznym, byłem najmłodszym pacjentem. Spędziłem tam miesiąc. Poddawano mnie różnym badaniom, które nasiliły się, gdy tylko zdjęto mi opatrunki i światło dzienne ujrzały te znamiona.
Jack powoli rozpiął bluzę i odsłonił lewą pierś. Rose po raz pierwszy zobaczyła znamiona. Poniżej stosunkowo dużej róży, identycznej jak ta, którą sama miała, w półkolu znajdowały się trzy trzykrotnie mniejsze znaki: wąż, sztylet i kostka.
– Oczywiście zainteresowano się nimi. Pobierano próbki, fotografowano, prześwietlano, by w końcu stwierdzić, że mają one naturalne pochodzenie i nie uwierzono w moje zapewnienia, że nigdy wcześniej ich nie miałem. Diagnoza brzmiała: uraz powypadkowy. Dokładnie miesiąc po wypadku sny zniknęły. Wróciłem, a raczej zostałem odesłany, do państwowego domu dziecka. Wylądowałem na liście dzieci przygotowywanych do adopcji. Nie byłem zbyt ładnym chłopczykiem, nosiłem jeszcze ślady poparzeń na całym ciele. Zainteresowanie takim dzieciakiem było znikome, a gdy poznano moją kartę choroby, nikt się mną nie interesował. Wtedy nie miałem o tym zielonego pojęcia. Powoli wracałem do pełni zdrowia. Zbliżały się moje piąte urodziny. Opiekunki urządzały z okazji urodzin przyjęcie dla dzieci. Nie chciałem żadnej imprezy, bałem się. Impreza się odbyła, ale w nocy nawiedził mnie mój koszmar. Identyczny w każdym najdrobniejszym szczególe. Rano opowiedziałem opiekunkom dokładnie wszystko. Sen powtarzał się przez kolejne noce. Po trzeciej sprowadzono psychiatrę. Po tygodniu wylądowałem na tym samym oddziale. I znowu szereg badań mojej głowy. Przeszedłem jakieś testy, które spowodowały jedynie nasilenie badań. Po miesiącu, dokładnie czternastego lipca sny zniknęły. Wróciłem do domu dziecka. Moje blizny przedstawiały odrażający widok. Nikt zatem nie interesował się takim dziwnym, niezrównoważonym dzieckiem. Ja zacząłem wtedy myśleć o tym, co mnie spotkało, a miałem tylko pięć lat. Poszedłem do pierwszej klasy i dwa miesiące później przeniesiono mnie do drugiej. Znowu poddano mnie różnym badaniom. Zrozumiałem, że coś tkwi w mojej głowie. Obiecałem sobie, że pierwsze, co będę chciał zrobić w życiu, to zajrzeć do swojej głowy, do swojej – nie do innych. Doskonale odczuwałem, jaki ból powoduje grzebanie w głowie, a nie chciałem, aby ktoś przeze mnie cierpiał. Cierpień miałem dość. Sytuacja powtarzała się każdego roku. Zrozumiałem, że data czternastego czerwca ma znaczenie. Skoro powtarza się co roku, to mój los nie ma nic wspólnego z przypadkiem, został spreparowany przez coś lub kogoś, kto logicznie myśli. I że to lub ten ktoś nie zrobił mi tego, aby mnie uszczęśliwić, ale żeby mnie ukarać lub torturować. Wiedziałem, że muszę odnaleźć dziewczyny i chronić je przed tym czymś, że takie jest moje powołanie, zadanie. Nie po to, by zrealizować szatańskie plany, ale aby im przeszkodzić. W wieku dziesięciu lat zostałem najmłodszym studentem eksperymentalnych studiów na uczelni wojskowej. Oprócz tego, że pobierałem tam nauki obejmujące wszelkie dyscypliny typowo wojskowe oraz całkowicie eksperymentalne, stanowiłem też obiekt licznych badań. Nie byłem tam sam, było także kilku chłopców starszych ode mnie. Nie kontaktowaliśmy się ze sobą – ja byłem chodzącym koszmarem. Bardzo mi to odpowiadało. Miałem już swoje plany.
Dziewczyny nie przeszkadzały Jackowi. Każda słuchała w wielkim skupieniu. Jack kontynuował.
– Testy IQ zaliczałem na poziomie około dwustu, ciągle je zmieniano, aby dokładniej określić mój poziom, ale po pewnym czasie zaniechano tego. Skupiłem się na swoim umyśle. Gdy ukończyłem dziewięć lat, sny zniknęły – ja jednak ciągle je pamiętałem, choć już o nich nie wspominałem. Kiedyś usłyszałem rozmowę dwóch psychiatrów, którzy zastanawiali się nad możliwością sprawdzenia istnienia czterech dziewczyn. Usłyszałem, to mało powiedziane. Już wtedy mogłem wychwycić rozmowy osób przebywających w najbliższym otoczeniu. Z czasem nie tylko rozmowy, ale także myśli. I tu zaczął się problem, ich inwazja zalewała mój umysł. Opanowałem technikę ich wyciszania, ale wy to już także potraficie, i ty, Rose, na pewno niedługo też osiągniesz tę umiejętność. W wieku czternastu lat moje umiejętności były na poziomie określanym przez was jako sto. Od dłuższego czasu na każdym teście na IQ popełniałem więcej błędów, cofałem się w rozwoju. Mój umysł wyraźnie tracił możliwości. Na kolejnych testach wskaźnik malał, a gdy był na poziomie 120, zostałem odesłany do domu opieki, nadchodziły moje piętnaste urodziny. Do domu nie dotarłem, zniknąłem. Szukano mnie przez miesiąc i umorzono śledztwo. Liczono na to, że tak okaleczony chłopak prędzej czy później zostanie odnaleziony. Nikt nie naciskał na dalsze śledztwo. Ja już wtedy potrafiłem naprawić swoje ciało. Nie ingerowałem w jego kształt, jedynie naprawiłem. Zmieniłem również układ linii papilarnych. Gdy zobaczyłem swoje dzieło, byłem zadowolony z efektów – drogie panie, nie możecie liczyć na żadne poprawki, macie pecha.
Uśmiechnął się i poszedł po nowy dzban kawy, jeden został już opróżniony. Nikt nie przeszkadzał Jackowi, słuchały w skupieniu i milczeniu. Anne miała łzy w oczach, ale dzielnie się trzymała. Gdy wrócił, podszedł do każdej i każdą przytulił. Anne trochę dłużej, Rose pogłaskał po policzku.
– Tak więc, mając piętnaście lat, byłem wolny i całkowicie goły. Nie wyobrażajcie sobie tego dosłownie; nie miałem grosza przy sobie, ale miałem plany. Znalazłem pracę w knajpie, najpierw na zmywaku, potem w kuchni, a po tygodniu byłem najlepszym kucharzem. Za pierwsze zarobione pieniądze wynająłem mieszkanie – do tej pory sypiałem na dworcach – kupiłem laptopa i zainwestowałem na giełdzie. Byłem do tego przygotowany. Szybko zdobywałem kolejne zera, najpierw były trzy, po roku cztery, a gdy skończyłem siedemnaście lat, miałem już konto z sześcioma zerami. Oczywiście, Zeni, ty jesteś mistrzynią.
Przerwał na chwilę, aby pogłaskać Zeni, i powrócił do opowiadania kolei swojego życia.
– Skupiałem się na zacieraniu śladów i, jak to nazywacie, „maskowaniu”. Cały czas myślałem o was. Siedemnastolatek myśli już poważnie o dziewczynach. Kochałem was bez względu na to, co mnie spotka, a spotkało mnie szczęście. Ten lub to coś popełniło pierwszy błąd. Albo taki był jego zamiar. Rozpocząłem poszukiwania. Zacząłem od zbadania okoliczności wypadku, w którym zginęli moi rodzice. Ustaliłem, że spowodował go kierowca TIR-a. Został aresztowany, nie potrafił jednak wytłumaczyć przyczyn zderzenia. Uparcie twierdził, że chwilę przed uderzeniem w nasze auto stracił kontrolę nad samochodem i nad swoimi odruchami. Widział, jak samochód skręca, trzymał wtedy kierownicę, ale nic nie mógł zrobić, tak jakby ktoś sterował jego rękoma. Do procesu nie doszło, wylądował w psychiatryku. Cztery lata później popełnił samobójstwo. Nie mogłem z nim porozmawiać. Ślad się urwał. Upewniło mnie to jednak w przekonaniu, że wypadek nie był przypadkiem, ale zaplanowanym morderstwem. Bałem się, że podobny los mógł spotkać waszych rodziców. Był to jednak jakiś ślad. Innym śladem były znamiona. O ile wąż był dość czytelnym znakiem, pozostałe nie były jednoznaczne. Postanowiłem prowadzić poszukiwania równolegle. Czy szybko was odszukałem? Nie, jednak nie. Zaliczyłem wiele uczelni, błądziłem po ulicach, obserwowałem domy dziecka, rodziny zastępcze. Wydawałem dużo, ale więcej zarabiałem i cały czas starałem się żyć w ukryciu. Nie wiedziałem i nadal nie wiem, ile miałem czasu, aby was znaleźć. Ale wiem, że czternasty czerwca ma znaczenie. Zebrałem dane wszystkich dziewczynek urodzonych tego dnia i roku. Lista objęła 4528 nazwisk, 234 osoby już nie żyją. Je też sprawdziłem z wielką obawą. Rose na liście nie ma.
Spojrzał na dziewczynę. Po wypiciu kilku łyków kawy, zwrócił się bezpośrednio do niej.
– Teraz już wiem, że przyszłaś na świat tuż przed północą czternastego, ale w akcie urodzenia wpisano piętnasty. Tylko ty używasz daty czternastego, odkąd poznałaś okoliczności narodzin i śmierci mamy.
Ponownie podniósł filiżankę. Chwilę odczekał, aż Rose otrze łzy i zwrócił się do wszystkich.
– Oprócz szukania was, ciągle analizowałem i nadal to robię, zastanawiam się nad przyczynami, celem moich snów. Was ten koszmar nie dotyczył i nigdy nie otrzymałyście od niego przesłania, ale za kilkanaście dni będą nasze urodziny i nie wiem, czego możemy się spodziewać. W ubiegłym roku mi się poszczęściło. Najpierw trafiłem na Anne, kilka dni później na Monicę a następnie na Zeni. Poznałem was prawie jednocześnie i znowu wątpliwości: przypadek czy realizacja jego planu? Oczywiście nim doszło do bezpośredniego kontaktu, poznałem wasze życie, znałem was i kochałem. Życie Zeni to jeden wielki koszmar. Mój los to spokojna egzystencja w porównaniu z jej doświadczeniami. W stosunku do niej postąpiłem odmiennie, pragnąłem jednego: jak najszybciej zapewnić jej ochronę i spokój. Nie mogłem zapewnić ich każdej z osobna. Chciałem, abyście się poznały i w miarę możliwości zamieszkały razem. Nim podjęłyście decyzję, zbudowałem ten dom. Gdy wprowadziłyście się, główne prace budowlane wciąż trwały.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że nasz dom jest większy niż to, co znamy? – zapytała Zeni.
– Tak, wrócimy do tego później.
– Jak mogłeś to przez ponad rok przed nami ukrywać? – zapytała oburzona Monica.
– Nie ukrywałem, nie pytałyście o dom. Jesteście dziewczynami i w dzieciństwie nie bawiłyście się klockami.
– Drań – podsumowała Anne.
– Zamieszkaliśmy w czwórkę, ciągle poszukiwałem Rose. I tylko przypadkiem ją poznałem. I mam wątpliwości, czy był to tylko zwykły przypadek, czy też nie. Ostatnie dni poświęciłem na poznanie twojego życia, Rose. Oczywiście szukałem śladów ingerencji, jego ingerencji, ale nic nie znalazłem. Jedyne, co mnie intryguje, to twoje skręcenie nogi. Przez nie cię poznałem. Już wcześniej uległaś podobnemu wypadkowi. Porozmawiamy na ten temat później. W pokoju znajdziesz prezent – dodał z uśmiechem.
Dziewczyny się uśmiechnęły, a więc wiedziały, co to za prezent. Rose znowu pożałowała, że nie potrafiła czytać myśli. Powstrzymała się jednak przed opuszczeniem salonu.
– Rose, mam nadzieję, że dołączyłaś już do nas. Nie wiemy, dlaczego moja róża jest większa od pozostałych znamion ani dlaczego pozostałe umieszczone są pod nią. Układ ten nie jest przypadkowy. To przekazuje jakąś informację. Możemy jedynie spekulować, że jesteś bardzo ważna, że twoja rola, o ile mamy do odegrania jakieś role, jest czy też będzie istotna. Nie wiem, czy to, co już osiągnęły Anne, Monica i Zeni jest efektem oddziaływania tego „coś”, czy też wynikiem ich własnej pracy nad sobą. Jedno jest pewne: znamiona są wynikiem jego ingerencji, ale co potem, nie jest już takie oczywiste. Żadna z was nie odczuwała nigdy wpływu kogoś na siebie, tylko na mnie wywierano pressing. Wiem, że wywarto na mnie presję, abym was odnalazł, uczył i chronił. Odnalazłem. Czy chronię? Nie wiem. Czy uczyłem? Tak. Czy uczyłem tego, czego powinienem uczyć według jego planu? Nie wiem. Skoro tylu rzeczy nie wiem, najrozsądniejszym rozwiązaniem będzie, aby ciebie, Rose, uczyły dziewczyny. To one podejmują wszelkie decyzje, i oczywiście ty. Ty decydujesz. Twoje życie zależy tylko od ciebie. Ja będę pomagał, o ile o to poprosisz lub uznasz za konieczne. Podobnie moje ukochane panny, chociaż jestem dla nich zwykłym draniem…
– Kochanym draniem – zaoponowała Anne.
Zapanowała cisza. Wszystkie oczy skierowały się na Rose, a ta milczała. Przetrawiała to, co usłyszała. Poznała wiele odpowiedzi na nurtujące ją pytania, była jednak zagubiona. Tyle od niej oczekują, a ona jest zwykłą, no prawie zwykłą dziewczyną.
– Zamieszkam z wami, o ile mnie przyjmiecie, ale nie będę z tobą spała.
– Hura! – wrzasnęły i rzuciły się na nią, ściskając ją i całując.
– Jack, czy udostępnisz nam czasami swoje łoże, abyśmy mogły pofiglować we cztery. We cztery, zrozumiałeś? – zapytała Anne.
– Wiśnie.


Dotarliśmy do istotnych informacji. Zadam pytanie:
Dlaczego, w jakim celu zostali naznaczeni?
Pytanie z tych łatwych, ale odpowiedź już nie.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#20
To ja się pytam: po co zostali naznaczeni? Tongue Z naprawiania świata chyba wyrośliśmy, bóstwa jakieś mamy, strzelać tylko mogę, że to Rose z przyszłości ich naznaczyła, ale to lekkie wrażenie miałam. Szczerze mówiąc, nie wciągnęłam się w historię aż tak, żeby chcieć spekulować. Czytam, bo zostawiasz dużo pytań, na które chcę znać odpowiedź, której sama sobie nie udzielę, bo jestem leniwym czytelnikiem. Tongue
Poza tym denerwuje mnie to suche i ciągłe przytulanie. No i monologi dalej mnie nie kupiły, ale już nie będę zrzędzić. Smile
Odpowiedz
#21
Historie wszystkich w zasadzie postaci są mocno melodramatyczne. No ale to byłbym Ci w stanie odpuścić. W sumie przy wysokiej jakości Twojego warsztatu pisarskiego jest to do przecierpienia. Wydaje mi się, że to ich życie jest jakby ciut zbyt sielankowe. No i nadal nie rozumiem, czemu wpakowałeś swoje bohaterki w dosyć hory lesbijsko poligamiczny związek? Do tego miejsca nie znalazłem sensownego uzasadnienia. Poligamia w naszym kręgu kulturowym nie jest postrzegana pozytywnie. Powiedziałbym nawet, jest otwarcie potępiana. Mnie np. cała ta "otoczka" odrzuca od opowiadania.

Pozdrawiam
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#22
Zadałem pytanie: dlaczego zostali naznaczeni?
Oczywiście nie odpowiem na nie. Po co je zadałem?
Chciałem, abyście się chwilę zastanowili nad odpowiedzią.
Jakie mamy fakty?
Wiemy, że cała piątka została naznaczona. Znamiona te badano dosyć dokładnie i stwierdzono, że powstały w sposób naturalny, że posiadali je od urodzenia. Wiemy, że tak nie było.
Nastąpiła zatem ingerencja obcego bezpośrednio w organizm człowieka. Rodzą się zatem kolejne pytania: Do czego taka ingerencja może doprowadzić? Jakie zmiany w życiu człowieka wprowadzi? Co obcy chciał osiągnąć naznaczając małe dzieci? Czy ich uszczęśliwił, czy wręcz przeciwnie? Czy oni zdają sobie sprawę z konsekwencji tego naznaczenia?
Pytań jest wiele. Można podyskutować nad skutkami grzebania w ludzkim genotypie. Nad skutkami ingerencji obcej, znacznie wyżej rozwiniętej cywilizacji. Ludzie też grzebią tam gdzie mogą, dla przykładu: problem żywności genetycznie modyfikowanej.
Zostawmy ten temat, wrócimy do niego później.
Życie sielankowe.
Tak, doskonale sobie z tego zdają sprawę, o czym będzie mowa w dalszych fragmentach.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#23
Pociągnijmy akcję dalej.

9

Pora obiadu dawno minęła, Jack zamierzał udać się do kuchni, żeby przygotować kolację. Odrabiał zaległości, dziewczyny były bardzo zadowolone.
– Po kolacji chcemy pozwiedzać dom – stwierdziła Monica.
– A potem musimy porozmawiać o finansach, u ciebie – dorzuciła z niewinną miną Zeni.
Anne i Monica się roześmiały.
– Wyduś z niego ostatni… grosz – poradziła Anne. – Ma ich sporo.
Kolacja była wyjątkowa, stół uroczyście zastawiony, przed każdą z dziewczyn bukiet kwiatów.
– Dlaczego nie pokazałeś nam całego domu? – zapytała Anne.
– Po pierwsze, nie pytałyście, obawiałem się pytań o dom, dopóki nie będziecie gotowe. Teraz mogę wam pokazać cały. A dlaczego dopiero teraz? On grzebał w mojej głowie, a więc ma takie możliwości, albo miał. Gdy nauczyłyście się chronić swój umysł, ten problem nie jest istotny. Prawdę mówiąc, nie wiem, czy jego to interesuje.
Rose zrozumiała, że nie powinna zwiedzać, nie jest na to odpowiednio przygotowana. Tak więc po kolacji, pomimo wyraźnego zaproszenia Jacka, odmówiła. Przyjął jej rezygnację z zadowoleniem.
Gdy dziewczyny zniknęły za drzwiami do garażu, udała się do swojego pokoju w poszukiwaniu prezentu. Zobaczyła go od razu. W ramce na stoliku była umieszczona fotografia jej rodziców. Rozpłakała się. Powróciły wspomnienia.
Zwiedzanie domu trwało trzy godziny. Po powrocie dziewczyny były zamyślone i poważne.
Ciekawe, co tam zobaczyły? – zastanawiała się Rose.
Zeni w krótkim szlafroku poszła do Jacka, a pozostałe – każda do swojego pokoju. Rose naszykowała sobie poduszkę i pogrążyła się w rozmyślaniach. Nie słyszała żadnych hałasów, szybko usnęła.
Kolejny dzień minął podobnie. Dziewczyny dużo rozmawiały, a Rose ćwiczyła jogę. Po kolacji Jacka odwiedziła Monica. Nie szukała żadnego pretekstu. Po prostu oświadczyła, że będzie w nocy sprawdzała, w jakiej kondycji pozostawiły Jacka poprzedniczki.
Zbliżał się dzień urodzin. Wieczorem trzynastego dziewczyny naradzały się ze sobą, nie dopuszczając Rose.
– Rose, zagrasz z nami w pokerka?
– Chętnie.
– Rozbieranego.
– Co? Wiem, do czego zmierzacie. Po pięciu rozdaniach będę naga, a Jack będzie się przyglądał.
– Nie będzie.
– Jack, powiedz, że nie będziesz.
– Nie.
– No, sama słyszałaś, nie będzie.
– Chwileczkę. Jack, co znaczy „nie”?
– Nie, to nie – odpowiedział.
– No to zaczynamy – zawyrokowała Anne.
– Moment, sprecyzuj NIE – dopytywała się Rose.
– Nie znaczy… nie obiecuję.
– Sprawa jasna, będę waszym sędzią. – stwierdziła Rose.
– Trudno, zaczynajmy.
Jack potasował karty i rozdał. Rozpoczęły licytację. Pierwsze rozdanie i Anne pozostała w bieliźnie. Po drugim nadal była w staniku, chociaż jeden zdjęła. Zdejmując go, była bardzo zadowolona z siebie. Nie pomogło jej to – była najsłabszą pokerzystką. Gdy Jack miał nadzieję na pierwszy topless, okazało się, że ma na sobie trzeci. Kolejna rozgrywka, i Anne pozbyła się pierwszych majteczek. Była dobrze przygotowana. Wiedziała jednak, że niedługo polegnie, więc zmieniła taktykę.
– Monico, obiecałaś mi pomoc, a ty, Zeni, bądź prawdziwą kochanką, moją, nie tego drania.
Rose zauważyła, że przyniosło to efekt. Dziewczyny zaczęły oszukiwać – nie interweniowała, a oskarżenia Jacka o oszustwa uznawała za bezpodstawne. Jack odnotował pierwszą porażkę – pozostał w slipach. Następne rozdania były bardzo wyrównane. Powoli każdy uczestnik pokera tracił kolejne części swojego ubioru. Rozgrywka zbliżała się do końca.
– Kiedy uznacie, że zapadło końcowe rozstrzygniecie? – zapytała Rose.
– Zostaje jeden zwycięzca – odpowiedziała Anne.
– Rose, gdybyśmy wybrali wariant pierwszej ofiary, to zawsze byłby ten sam wynik – wyjaśniła Zeni.
– Prawda jest taka: pierwszą ofiarą jest zawsze najzgrabniejsza – powiedziała Anne z niewinną minką.
– Dziękuję za wyjaśnienie. Czeka mnie jeszcze dużo wrażeń – odpowiedziała Rose.
Dziesięć kolejnych rozdań, w wyniku których efekt końcowy wyglądał następująco: Anne naga, Monica naga, Jack nagi, a Zeni topless.
– OK. Panienki, teraz gramy o umycie pleców, piersi i…
I o dziwo, kolejne partie padły łupem Anne. Rose nie potrafiła się zorientować, czy pozostałe jej pomagały, czy Jack popełniał błędy, czy też Anne nagle podniosła znacznie swój poziom. Po ostatnim rozdaniu cała czwórka nago powędrowała do łazienki Jacka. Na pożegnanie posłały całusa Rose, a ta mogła ocenić sylwetkę Jacka. Musiała przyznać, że miał nienaganną.
Noc spędziła z poduszką na głowie.

Czternasty czerwca

Rano Jack, jak stało się już regułą, przygotował śniadanie. Tryskał energią. Rozczochrane dziewczyny powoli odzyskiwały siły.
Jak on to kondycyjnie wytrzymuje? – zastanawiała się Rose.
W trakcie śniadania wręczył każdej prezent, były to śliczne, delikatne pierścionki. Rose nosiła pierścionek, który na początku znajomości dostała od Richarda. Teraz go zdjęła, pozostał ślad, a na drugi palec założyła ten otrzymany od Jacka. Dziewczynom Jack osobiście nasuwał pierścionki na palce. Była to ich pierwsza biżuteria. Każdej przy tym coś szepnął do ucha i każdą pocałował. Wszystkie miały łzy w oczach.
Anne na chwilę opuściła kuchnię, by powrócić z zapakowanym prezentem. W imieniu wszystkich jego kobiet ucałowała go i podała paczuszkę. Rose była lekko zmieszana, gdy wyjęła upominek, który dla niego przygotowała, okazało się, że jest identycznie zapakowany.
Zabiję tę ekspedientkę – pomyślała.
To był jej pierwszy pocałunek z Jackiem. Przeszedł ją ciepły dreszcz, gdy ich usta się spotkały. Dreszcz, jakiego nigdy nie doznała, całując się z Richardem, i to nie tylko w takiej pozycji. Zauważyła, że Monica uważnie ją obserwowała i się uśmiechnęła. Potem dziewczyny wymieniły się prezentami. Cały stół był zarzucony papierami, a Jack trzymał dwie identyczne… fajki.
Rose przyglądała się Jackowi. Pocałunek wywarł na niej piorunujące wrażenie. Nie wiedziała, co się stało. Pomyślała jedynie: A co by było, gdyby pocałował mnie w… – Nie miała odwagi dokończyć tej myśli.
Przypomniała sobie liczbę, dużą liczbę podaną jej przez przyjaciółki. Zarumieniła się, lecz szybko opanowała. Rumieniec nie uszedł uwagi Anne, która natychmiast do niej podbiegła, przytuliła i szepnęła jej do ucha: „Kocham cię”.
Po śniadaniu postanowili wyjechać do miasta. W domu miała pozostać Monica i monitorować miasto. Rose po raz pierwszy usłyszała, że dziewczyny oprócz nauki i zabawy zajmują się czymś innym. Postanowiła porozmawiać o tym z Monicą po powrocie.
Jack miał uzupełnić zapasy, a Anne, Zeni i Rose udać się do centrum i poobserwować ludzi. Jack prosił, aby zachowały szczególną ostrożność. Rose poczuła, że jeszcze bardzo mało wie o przyjaciołach.
Do miasta wyjechały dwa identyczne samochody. Jednym z nich kierowała Rose, drugim Jack. Przyjechawszy do centrum, rozdzielili się – Jack poszedł na pobliski targ, a one do największej kawiarni. Usiadły na środku sali i zamówiły po porcji lodów. Rozmowa się nie kleiła. Rose chciała rozmawiać, ale szybko się zorientowała, że zarówno Anne, jak i Zeni dyskretnie się rozglądały i wyraźnie „nasłuchiwały”. Po raz pierwszy poczuła lekki dotyk swojego umysłu, nie był on jednak skierowany bezpośrednio na nią. Nauka otrzymana od Anne zaczynała przynosić efekty. Pytanie tylko, co było tego przyczyną: napięcia dnia dzisiejszego czy towarzystwo dziewczyn, które uruchomiły swoje zdolności? Gdy ugrzęzła we własnych myślach, Anne nagle zerwała się od stolika wywracając krzesło.
– BOMBA! Wszyscy na ziemię! – krzyknęła i pobiegła do drzwi.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#24
Do Twoich pytań:
Po pierwsze, mam nadzieję, że ta czwórka nie zostanie kolejnymi zbawcami świata. No powiedzmy, że mam lekki uraz do takich opowieści. No ale może nie grozi.

Powiem Ci, że odrzuca mnie cała ta landrynkowata erotyka. Fajniej by było, gdyby jej nie było, a zamiast niej zbudowałbyś napięcie niemożliwych do spełnienia uczuć i namiętności. Takie moim zdaniem są ciekawsze. A opowieść z dusznawej od razu robi się kryształowo - chłodna.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#25
Gorzki, wiem, że denerwuje cię ten wątek damsko-męski.
Dlatego, abyś zbytnio się nie wkurzał, wstrzymałem wstawianie dalszych rozdziałów.
Należy się kilka słów wyjaśnienia.
Wprowadziłem go, wiedząc, że wzbudzi kontrowersje, szczególnie u młodszej, damskiej grupy czytelników.
Jest to jednak powieść z gatunku S-F. Wyraźnie napisałem, ze wszyscy moi główni bohaterzy zostali naznaczeni przez przedstawiciela obcej cywilizacji. Badania, jakim zostali poddani (Jack) wykazały, że znamiona powstały w sposób naturalny. Jak to jest możliwe? W moim założeniu wynika to z ingerencji w DNA. Do takiej ingerencji doszło. Co wiemy o dziewczynach? Wiemy mianowicie to, że dopóki nie spotkały się, to prowadziły normalne życie. Jedna z nich miała męża, druga narzeczonego. Nic nie wskazywało na ich skłonności do tej samej płci. Po spotkaniu, ta sytuacja się zmieniła. Uważny czytelnik powinien to zauważyć i zastanowić się: dlaczego?
Oczywiście, że jest to moja prowokacja. Co się może stać z człowiekiem, gdy ingerujemy w jego DNA? Mamy tutaj efekt uboczny tej ingerencji, czy może zamierzony cel? Oczywiście, że cel był inny. Jest to zatem efekt uboczny. Efekt, którego może należało się spodziewać.
Czasami, a może nawet dość często, zastanawiam się nad takim problemem: Na ile debiutant musi udowadniać, że jednak miał jakiś konkretny cel w tym, co napisał? Że to co napisał, ma jakiś sens?
W Gniazdach takich momentów jest kilka. Na przykład spotkałem się z krytyką: jak to możliwe, aby w mieście leżała bila na chodniku i nikt jej nie sprzątnął? Jak to jest możliwe, żeby dziewczyna uważnie patrząca pod nogi, na nią wskoczyła? Krytycy nie zastanawiali się nad problemem, czy jest to możliwe, tylko od razu odrzucali ten fakt, jako głupotę autora. Z czasem dowiedzą się jednak, że to było możliwe. Znajdą pełne wyjaśnienie.
Oczywiście popełniłem błędy, każdy je popełnia. Starałem się jednak ich uniknąć na tyle, na ile potrafiłem.
Nie piszę to po to, aby się tłumaczyć. Napisałem Gniazda z pełną świadomością, jakie bulwersujące tematy poruszam.
Gniazda składają się z czterech tomów, każdy liczy ponad pięćset stron.
To co się tutaj znalazło, to początek historii. Dopiero zbliżamy się do kontaktu z obcą cywilizacją. Czy ludzkość ma jakieś szanse? Każdy zdrowo-myślący człowiek powie, że nie. Skoro oni tu przylecieli, a my nawet nie wiemy skąd, to zniszczenie nas jest chwilą. Czy jak idziemy na plaże, gdzie fruwają komary to, czy zaczynamy od ich wybicia, czy kładziemy się i opalamy, bo po to przyszliśmy? Czy idąc tam, zabieramy cały arsenał środków owadobójczych, czy tylko krem?
I to by było na tyle, jak kiedyś powiadał pewien satyryk.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#26
Powiem tak. Jak zwykle, zależy w którą stronę Autor pójdzie. Nie mniej Autor ma również swego rodzaju zadanie wychowawcze. Moim zdaniem, nie można relatywizować dobra i zła. Nie wolno rozmywać granic. Ty pokazujesz rozwiązłość (a nawet więcej niż zwykłą rozwiązłość) w sposób - powiedzmy - atrakcyjny. Czyli już idziesz w stronę tego rozmycia.

Czy kula bilardowa mogła by się znaleźć pomiędzy płytami chodnika? A i owszem. Mało to prawdopodobne, bo musiało by dojść do dosyć długiego splotu wydarzeń, nie mniej jednak możliwe. Przypadkowe poślizgnięcie się na niej jest dużo bardziej prawdopodobne.

Oczywiście bardziej prawdopodobne, czyli i oczywiste, byłoby potknięcie na wystającej płytce chodnikowej, czy czymś w tym stylu, a akcji zapewne by nie zaburzyło. Oczywiście, wątek tej bili może być wprowadzony umyślnie, ze względu na jakieś przyszłe wydarzenia. W tym przypadku byłby jak najbardziej uzasadniony.

Modyfikacja DNA miała by wpłynąć na upodobania seksualne? Możliwe. Nie mniej jednak w naszej seksualności ogromną rolę odgrywają zasady wynikłe z wychowania, religijności, odpowiedzialności...

O ile całokształt historii wydaje mi się interesujący, o tyle, podtrzymuję zdanie, że wprowadzony doń wątek seksualny wydaje mi się nazbyt płytki i conajmniej niestosowny. Jako czytelnik mam prawo do takiego zdania.

Pozdrawiam serdecznie.

Ps. Chciałem Ci przekazać wyrazy szczerego szacunku. Ponad 2000 stron to ogromny kawał roboty. Szacun za wytrwałość.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości