Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Rakiety na olej słonecznikowy
#1
Rakiety na olej słonecznikowy
 
Najbardziej na świecie boję się wojny, więc gdy wybucha, chcę uciekać. Chcę uciekać daleko, jak najdalej, najlepiej zbudować rakietę i odlecieć na inną planetę, do innego świata, wszechświata równoległego, gdzie wszystko jest dobrze, długo i szczęśliwie. Boję się, że nic już nigdy nie będzie takie samo. Jeden szaleniec zepsuł świat, upuścił go jak filiżankę. Rozpadła się i nawet jak posklejasz, będzie widać. Boję się, że ludzie się zmienią, będą wilkami i zającami, a zwierzęta gdzieś pobiegną. Szaleniec podpalił świat i boję się, że będzie nas gonić, zabijać rodziców, porywać narzeczone. Boję się, że już nigdy nie pojadę na wakacje do Włoch albo na Księżyc.
            A jak o wszystko się martwię, to nie mogę spać. Postanawiam więc pomóc, zanim ucieknę. Pomagać jak najwięcej, mówię, mogę robić wszystko. Przyjeżdża pierwszy pociąg, smaruję kanapki, drugi milion ludzi, rozdaję koce, a potem trzeci człowiek, któremu ratuję życie. Chciałbym czuć dumę, ale wiem, że jest tylko pustka, wielka i czarna dziura ziejąca za naszą granicą. Ludzie uciekają i w oczach mają swoje miniaturowe czarne dziury, mini-otchłanie, w których się przeglądam, nie mrugam, jestem im winien wszystko, bo nikt nie zasługuje na koniec świata.
            Jestem lekarzem, więc na dworcach badam, rozdaję leki i jak trzeba na sygnale wiozę do szpitala. Ukraińcy uciekli ze swoich domów tak jak stali, niewiele zabrali, swój świat zmieścili w plecaku i w siatce. Potem w podróży spędzili co najmniej kilka dni, mieszali się w pociągach, zlewali w jedno. Ale tak nie może być, nie są jedną masą, z każdym z osobna mamy obowiązek porozmawiać, każdym się zająć, ludzie nie są jednym ciastem. Wszyscy na to czekają, bo na nic innego nie mogą, w halach głównych i małych, w poczekalniach, na ławkach, murkach, podłodze. Są w czyśćcu, na stacjach pośrednich, problem w tym, że nikt nie wie, jaka stacja będzie następna. No i czy będzie następna. To ich kilka najgorszych dni w życiu. A ja już się nie boję, teraz jestem wściekły i zły, chcę działać, chciałbym każdego wziąć do domu, z każdym pojechać na drugi koniec świata, tak bardzo chcę, żeby wszystko było jak kiedyś.
            I wiecie co, ludzie bywają super. Organizują się, rzucają wszystko, też tak jak stali, i biegną. To fajny konkurs, kto pomoże bardziej. I tylko trochę się martwię, czy wystarczy nam sił w tym maratonie. Stoję znów na dworcu, sztuczne światła pośrodku wielkiej hali rażą jak wybuchy bomb. Zmieściło się tutaj jakieś tysiąc równoległych światów, bo każdy ma swój. Pod jednym z filarów siedzą trzy mopsy, słodkie psy, co mają płaskie pyski, ale w zębach z tak daleka przyniosły miłość swoich właścicieli. Siedzą na kocyku, mają otwarte buzie, rozdają uśmiechy. Niedaleko na ławce dwie babcie, każda ma chustkę innego koloru, każda w siatce historię Ukrainy, czekają na resztę rodzin. Na prawo na smyczy chodzi sławny kot, nie kłamię, zna kilka sztuczek, chociaż głównie pozuje do zdjęć. No i jeszcze w kącie siedzi mama z dzieckiem, dziecko ssie kciuka, mimo że ma dziesięć lat. Jestem przerażony, zły i smutny, ale robię swoje, jest czwarta w nocy, jeszcze trochę, jeszcze tylko jeden człowiek, how can I help you, jak w tym filmie.
            Naukowcy odkryli ostatnio równoległe wszechświaty. Mówią o nich fizycy i filozofowie kwantowi, piszą w książkach, śpiewają raperzy. Według nich wszystko dzieje się zawsze. To tylko teoria, ale podobno gdzieś obok jest inaczej, świat jest na odwrót. Podobno to wszystko tłumaczy, a jeśli nie wiesz co wybrać i nie wiesz co słuszne, nie musisz się martwić, bo w równoległym wszechświecie, dzieje się to drugie. A jeśli to prawda, stoję i nie stoję na tym dworcu. Sztuczne światła na tej pełnej hali rażą i nie rażą jak wybuchy bomb. Zastanawiam się, czy gdzieś obok jednak nikt nikogo nie napadł, nie ma wojen, nie ma tych bomb, jest zakaz posiadania armii i żołnierzom wkłada się kwiatki w lufy. I to tylko teoria, ale chciałbym tam polecieć, jak podróżnicy w tych książkach fantastycznych. A więc stoję na dworcu, którędy na peron do równoległego wszechświata.
            Czyli stoję na tym dworcu, i staram się, jak mogę, choć światła oślepiają. Którejś nocy spotykam miłą Ukrainkę, dla której jestem nowym wszechświatem, więc przepraszam i rzucam swoją dotychczasową narzeczoną. Zabieram swoją nową dziewczynę do domu, daję jeść i spać, znajduję przyjaciół, pracę, nowe życie.
            Ma dwóch braci, jeden ma niebieskie, drugi żółte ferrari, bo to prawdziwi patrioci. Naprawdę kochają ojczyznę, ale przecież nikt nie chce umierać. I ich rozumiem, ładnie te bryki wyglądają na moim podjeździe, gdy uciekają z Ukrainy i szukają u nas schronienia. Każdy ma prawo do ucieczki, każdy ma prawo się bać. Uciekają wszyscy, nawet piękni i bogaci. Kiedyś chciałem być jak oni, mieć proste zęby i mięśnie brzucha albo nogi do nieba, głos anioła, oczy kota, dziś im już niczego nie zazdroszczę, staram się, słucham, bo proszą.
            Ja jestem mistrzem ucieczek. I nie jestem patriotą, choć uważam, że Polska bywa ładnym krajem. Znam natomiast wielu patriotów, którzy uciekliby szybciej ode mnie. I ich rozumiem, bo też nie wyglądam dobrze w mundurze. Za to chłopcy-prawicowcy nie wyglądają ładnie nawet w dresie, a ubraliby w mundury cały świat. Nastroje narodowe, stroje regionalne, blada skóra, czerwone twarze. Wysłaliby do diabła wszystkich oprócz siebie, mówiąc zdecydowanie zbyt dużo o Bogu.
            Och, Boże, choć ja w ciebie nie wierzę, obiecuję, że nigdy nikogo nie zabiję. A który to bóg? Tak naprawdę każdy. I tak strasznie się boję, bo twoi wyznawcy za bardzo lubią opowiadać o mieczach, pistoletach, czołgach.
            Chłopcy-prawicowcy mówią, że wszystko wiedzą najlepiej, kto powinien walczyć, kogo zabijać. Gdzie wracać i nie wchodzić. Jakie mieć kolory. Najbardziej na świecie chcieliby, żeby mury były tak wysokie, jak brama królestwa niebieskiego. Ach, no i jeszcze uczą, czego-używać-a-czego-nie-używać w łóżku. To jednak zabawne, że nigdy nie odkryją, że seks to nie tylko sprawa otworów w ciele. Najchętniej przeszczepiliby sobie serce z lewej do prawej połowy strony klatki piersiowej, a nie mogą patrzeć na wszystkie nieskończone płcie świata. Mówią, że wszystko wiedzą najlepiej, ale nie wiedzą, że my wiemy, kim tak naprawdę są. A wasz ulubiony Zbuntowany Atlas pierwszy rzuciłby w was kamieniem.
            I ja jestem pewien, że każdy ma prawo uciec, każdy ma prawo się schować, nikogo nie można zmuszać do walki. Nic nie musisz, wszystko możesz. Nic nie trzeba, za to każdemu można pomóc, bo większość z nas marzy głównie o tym, żeby w ciepłym domu leżeć pod miłym kocem. I choćbyś miał miliard dolarów i hrywien i chciał uciec z Ukrainy, wolno ci, zaparkuj swoją rakietę w moim ogródku i ja nie będę ci zazdrościć, bo masz wojnę w domu, najgorszą rzecz na świecie.
            Tymczasem moja nowa ukraińska dziewczyna jest super, jest żywym ogniem, mądrzejsza niż ktokolwiek, wygląda jak kąpana w słońcu gwiazdka kina, ma kosmiczne włosy, nieziemskie skórę i głos, a w oczach płonące planety. Gdyby chciała, mogłaby spalić świat, zostaniemy tylko we dwoje, wyobrażam sobie, że będę jej Adamem. Choć po cichu płaczę, bo wiem, czuję, odkrywam prawdę schowaną gdzieś pod łóżkiem, że chce tylko zgładzić całą ludzkość, ale najpierw ruskich. Choć mimo wszystko bywamy szczęśliwi, czasem budujemy swoje ładne małe światy, czasem niszczymy złe, wciąż chodzimy na dworce, pomagamy. Moja nowa dziewczyna jest super, ale ciągle się rozgląda, boi się, że cały świat zaraz wybuchnie, a więc musi go spalić pierwsza.
            I tak postanawia wrócić do Ukrainy, a ja jadę za nią na granicę. Kolejne duszne noce w środku zimy spędzamy w kolejnych salach gimnastycznych, w kolejnych halach głównych w drodze z piekła do nieba i z powrotem. Światła już nie rażą, tutaj migoczą, jakby nie mogły się zdecydować, jakby przeciekał tutaj mrok, przypełzał z zagranicy i kapał z sufitów na te rzędy łóżek, na te materace, te małe wysepki pośrodku oceanu płaczu, szelestu kurtek, urwanych szeptów do telefonów, pisku drewnianych posadzek.
            Na kolejnym dworcu spotykam Toma Odella, ładnie śpiewa, a na pianinie gra mu jakiś młody i piękny Ukrainiec. I ten Ukrainiec jest prawdziwym mężczyzną, bo też ucieka, i jest prawdziwym artystą, bo w jego ojczyźnie już nikt więcej nie potrafi tak grać. Ma palce jak u tych słynnych greckich rzeźbiarzy, wykute z jakiegoś alabastru albo marmuru, bo tak dobrze wyglądają na białych i czarnych klawiszach, bo tak źle wyglądałyby na zgniłozielonych lufach. I jeszcze niektórzy chcieliby tak bardzo, żeby zamiast naciskać klawisze, białe i czarne, pociągały za spust, zawsze czerwony jak krew.
            I pięknie gra. Gra na tym pianie pośrodku hali kolejnego dworca, gdzieś na granicy polsko-ukraińskiej, światła ledwo dają radę, nie oślepiają, a on gra i płacze, no i ucieka. Opowiada mi potem, że jest pewien, że gdyby poszedł na wojnę, gdyby poszedł walczyć i zabijać, już nigdy nie potrafiłby niczego zagrać.
            Wracam do Warszawy, a moja ukraińska dziewczyna wysyła mi pocztówki, w jednej z nich oznajmia, że jest w ciąży. Na pocztówkach są płonące mosty, zatopione statki, mówi, że to będzie dziewczynka. Opowiada też o tym, że wymyśliła sekretną formułę, jak z oleju słonecznikowego wytwarzać paliwo rakietowe. Jej babcia natomiast rozdaje rosyjskim żołnierzom nasiona słoneczników, żeby sobie schowali do kieszeni. Potem, gdy wreszcie zginą i będą ziemię nawozić sobą, na polach pod błękitem urośnie złoto, jak na fladze Ukrainy. Dzięki temu na pewno wygrają, bo nie zabraknie im paliwa, a nasza córka będzie żyć w wolnym świecie.
            I tak im mija czas, mija ta zła zima, a na wiosnę wysyłają mi nowe zdjęcia, mówią, że będzie dobrze. Niby trwa wojna, ale szukają normalności, gdzie się da, trochę tak jakby dało się ją zerwać z tych ich krzywych kwitnących owocowych drzewek. Przy głównym placu w jej rodzinnym mieście ma swoją ulubioną kawiarnię. Lubi pić cappuccino na zewnątrz, w promieniach słońca ma szeroko otwarte oczy, mruży je tylko, gdy przesłania głowę ręką i wypatruje przecinających to ich błękitne niebo ognistych jak komety kresek spadający bomb, nie gwiazd. Wysyła mi zdjęcie, na którym widać na środku placu wbitą rakietę, dzieci wokół grają w piłkę, słyszę, jak głośno się śmieją, nad głowami krzyczą jaskółki, a ja znowu mam ochotę płakać. Moja ukraińska dziewczyna pija kawę z tym widokiem na zatrzymany w czasie świat, ta rakieta przecina czas na pół, gdy zapomina, że miała wybuchnąć. Stąd ledwo widać, ale w oddali majaczy obdarty ze skóry budynek, to zbombardowany teatr albo kino, nie ma ścian, nie ma już okien i drzwi, zieją jak otwarte na oścież wrota piekieł, za każdego kto zginął w ich podziemiach, wychodzi jeden demon, by pożreć świat.
            Moja ukraińska dziewczyna jest już w kolejnym miesiącu ciąży, szybko mija ta ich wiosna, a wojna nie. Opowiada mi, jak raz z mamą nakarmiła rosyjskich żołnierzy zatrutymi pasztecikami, naprawdę nie wiem, czy mogę im wierzyć. Z kolei jej babcia podobno kiedyś stojąc na balkonie, patelnią zestrzeliła samolot, zupełnie jakby grała w baseball. Czy można się z tego śmiać, zastanawiam się, gdy odpisuję, że są superbohaterkami. Ponadto twierdzą, że nad Kijowem lata anioł, broni miasta, wszyscy to wiedzą, jest wielki jak wieloryb, ma skrzydła ulepione ze wszystkich tych niewinnych dusz, które uleciały w górę. Ukraina ma po swojej stronie anioły i demony tańczące na grobach.
            Jednak gdyby nie te kobiety, nasze i wasze superbohaterki, które potrafią obronić i przytulić, które na pewno są silniejsze niż ja, być może gdyby nie one, źli ludzie wygraliby od razu, w trzy dni byłoby po sprawie. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy walczą, robią to, żebym mógł po cichu sobie marzyć, pisać i pracować. Mija tamta wiosna, teraz to modne lato kończy się szybko jak modna piosenka modnej Lany del Rey. Ludzie są spokojniejsi, myślą, że zerwali gdzieś te owoce normalności, jeżdżą na wakacje, choć ta wojna wciąż nie chce się schować, straszy tuż obok zupełnie serio. Mam nostalgiczne myśli i sny, chcę zmieniać świat, zwłaszcza gdy dowiaduję się, że moja ukraińska dziewczyna rodzi córeczkę, wtedy naprawdę wierzę, że wszystko będzie dobrze, że wojna kiedyś się skończy.
            Ale przeważnie boję się, że to będzie w innym świecie. W tym, gdy źli ludzie się niecierpliwią, to robią głupie rzeczy, a w miastach rosną grzyby, jeszcze zanim spadnie radioaktywny deszcz. W tym świecie wybucha nuklearna wojna światowa i większość z nas przestaje istnieć, ja też umieram, zostaje tylko garstka ludzi, chcę wierzyć, że to ci dobrzy, żeby to wszystko wymyślić od nowa lepiej. A więc moja córka po nuklearnej zagładzie buduje nowy wspaniały świat, ale najpierw z resztą dzieci wojny urządza wszystkim pozostałym ruskim ostatnią część Kill Billa.
            Być może to dopiero w równoległym wszechświecie jest inaczej, może tam się uda, naukowcy w końcu muszą mieć rację. Pamiętam, że wszystko dzieje się zawsze. Stoję tam na innym dworcu, choć światła rażą podobnie, jak wybuchy tamtych bomb z zagranicy. Przyglądam się tym innym miniaturowym światom, spakowanym naprędce życiom porozrzucanym na zimnej posadzce jakiejś hali głównej. Nie chcę, boję się, tym razem uciekam na serio i zabieram ze sobą narzeczoną. Może to Wschodni, może Centralny, z Zachodniego bliżej do Berlina. Jedziemy pociągiem, przesiadamy się, jemy kanapki, jest na zmianę gorąco, zimno i mokro, jedni krzyczą, inni płaczą, może to ja, może to ty. Czuję się jak w tym filmie o końcu świata, bo jadę zbudować nowy.
            Bo w końcu zawsze marzyłem o tym, żeby zamieszkać we Włoszech. Dlaczego nie, przecież to takie piękne miejsce do ucieczki, takie piękne widoczki. Może jakaś plaża, jakieś morze, wszystkie te kolory wody, słodkie śniadania, wino i późne kolacje, jakie to wspaniałe. A więc zamiast szumu dworców – szum fal, południe Włoch, przytłumione krzyki dzieci, które się bawią – nie płaczą. Siedzę na tarasie, leżę na piasku, panorama pachnie bryzą, zachód słońca jest bliżej niż wojna. Widzę, jak woda na wzburzonej powierzchni odbija roztopione światło słońca i błyski lamp aparatów od modnych zdjęć wszystkich tych modnych blogerek na modnych instagramach. Właśnie uciekły z Ukrainy i organizują zbiórkę dla braci, ojców i dziadków, którzy tam zostali, tam daleko. To takie niesprawiedliwe, wszyscy byśmy się tutaj zmieścili.
            Właściwie to nie wiem, co mogę tutaj robić, ale liczę na to, że jest wystarczająco daleko od złych ludzi. Daleko stamtąd. Im dalej, tym lepiej, prawda? Czy ludzie w ogóle mogą tutaj być nieszczęśliwi? W Berlinie, w Nicei albo w Monaco, w Rzymie i w Neapolu, w Barcelonie, a może w Lizbonie – wszędzie tu spotykam tych pięknych ludzi, miłych chłopców jak aniołki z tatuażem diabełka, ładne dziewczyny, które wyglądają jak dobre wróżki gotowe pożreć ci serce. Instagramowe ambasadorki Ukrainy wyglądają najlepiej, są więcej niż modelkami, gotują ciasta i siebie dla ciebie, ze zbiórek wysyłają do ojczyzny granaty i ciepłe buty modnych marek, piszą książki, zapraszają na drinka, opowiedzą ci prawdę, ale najpierw znajdą wszystkich tych ukrytych ruskich.
            Podobno mają karabiny w torebkach, a rakiety w obcasach, są tutaj po to, żebyś nie zapomniał, że tam daleko wciąż trwa wojna i prędzej czy później cię znajdzie. Są twoimi pięknie umalowanymi, długonogimi wyrzutami sumienia. Dzięki ich dzielnym braciom możesz pić spokojnie drinka, tutaj jeszcze nie słychać wybuchów, choć czasem się martwię, czy jest wystarczająco daleko. No ale mogę tutaj siedzieć na plaży, jest ciepło, oglądam odbite światła na falującej powierzchni morza, roztopionego jak plastik lazuru, rozpuszczonego globalnego ocieplenia.
            W tym wariancie wielu ludzi jak ja ucieka przed rozlewającym się ze wschodu mrokiem. Jesteśmy młodzi, nie chcemy umierać. Jesteśmy starzy, chcemy jeszcze coś zwiedzić i przeżyć. Nikt nie chce być pożartym przez czarną dziurę, każdy ma prawo uciekać. A ja w końcu jestem mistrzem ucieczek. Osiadam gdzieś na południu Włoch, lekarz wszędzie znajdzie pracę. Na początku jest fajnie, uczę się włoskiego, mam ładny widok z okna, myślimy o dzieciach. Niestety w tym równoległym wszechświecie Rosja szybko wygrywa wojnę, po Ukrainie zdobywa Polskę, kraje bałtyckie, rozrasta się jak rak, zanim się zorientuję, jest wszędzie, zjada Europę. Już mi nie wolno mówić po włosku, teraz wszyscy muszą mówić po rosyjsku. Świat pogrąża się w mroku jak w tych książkach fantasy, świat pokrywa dym, dwutlenek węgla, substancje smoliste. Katastrofa klimatyczna nie bierze jeńców, cywilizacja ulega zniszczeniu, bo Matka Ziemia postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Powodzie, pożary, trąby powietrzne i zaraza to nowi jeźdźcy apokalipsy. Można nie wierzyć w Boga, ale trzeba wierzyć w Naturę. Po wszystkim na Ziemi zostaje garstka ludzi, może są tam moje dzieci i budują świat bez państw i granic.
            Jeśli naukowcy mają rację i istnieje nieskończona liczba wariantów, gdzieś tam, gdzieś tutaj udaje nam się wygrać. Gdzieś nie trzeba w ogóle walczyć? I choć teraz czuję smród tej beznadziei, nie przestaję się zastanawiać, co mam zrobić, żeby uratować świat, ten nasz równoległy wszechświat, zniszczyć największego bossa. Co mogę zrobić?
            Ba ja naprawdę najbardziej na świecie boję się wojny, więc gdy wybucha, chcę uciekać. Serio nie myślę, żeby zostać bohaterem, ale chciałbym czasem spokojnie pojechać na wakacje, wypić wino na plaży ze swoją dziewczyną, kiedyś kupić dom, patrzeć w niebo bez strachu. Jestem lekarzem, więc gdy wybucha wojna, jadę leczyć rannych. Oglądam obcięte nogi i dusze. Płaczę, wściekam się, śmieję. Jadę do Moskwy, zabijam skurwysyna, ratuję świat, nienawidzę siebie.
 
Michał Erazmus
Odpowiedz
#2
Już sam tytuł zapowiadał coś absurdalno - zabawnego, jak w poprzednich utworach. A tu okazało się iż to wstęp do asurdalno - smutnej historii. Czasem też i gorzkiej, albo mocnej w opisach zastosowania ziaren słoneczników. Szkoda że ostatnie zdanie, zwłaszcza końcówka to także gorycz - jakby taka gorzka puenta.
A czy oglądałeś pierwszą część "Niekończącej się opowieści"? Tam był podobny wątek: nicości, co zaczęła pożerać świat z każdej jego strony.
Podobają się metafory, które stosujesz. Na przykład porównując rażące światło lamp do błysku wybuchu bomb. Albo wypalone ściany budynku, który został "odarty ze skóry", "porozrzucane na dworcu życie". To interesujący opis ucieczki przed wojną.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości