Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Radioactive sunset
#1
Wspólna praca moja i mojego kumpla - w sumie nasze pierwsze kroki (a przynajmniej moje) w opowiadaniach postnucleo, ale w Fallouta za dawnych lat się zagrywałem i uwielbiam Mad Maxa, więc mam nadzieję, że jakoś nam to pójdzie. Początek, jak teraz czytam nie jest tym czym chciałem żeby był, ale rozwijamy się i rozkręcamy powoli

Generalnie rzecz dzieje się w Krakowie po wojnie atomowej. Dwóch kumpli szlaja się po mieście i.. czytajcie, a się dowiecie xD



RADIOACTIVE SUNSET

Biegli szybko, co sił pędząc w kierunku schodów na końcu korytarza. Odgłosy kilkunastoosobowej grupy były tuż za nimi. Stacja Krakowskiego Szybkiego Tramwaju pod Galerią Krakowską była zupełnie zniszczona. Przeskoczyli nad sporą kupą gruzu i pognali w górę schodów. Ziemia pod nimi zatrzęsła się, gdy dobiegli na górę. Wstrząs przeszedł po ścianie aż do stropu, na którym pojawiło się kilka pęknięć. Ostry kopniak prosto w szczelinę w ścianie sprawił, że sufit nie wytrzymał i zawalił się na nadbiegającą bandę.
- No, to mamy tych dresiarzy z głowy. – stwierdził Piotrek ciężko opadając na podłogę.
- Przynajmniej póki nie wymyślą, że można obejść Galerię i wejść z drugiej strony. – stwierdził Damian.
- Hej, hej, spokojnie – zapomniałeś, czemu weszliśmy przez tunel KST? Wszystkie wejścia do Galerii są zawalone.
- Cholera... No to jesteśmy w dupie.
- Jakoś się stąd wydostaniemy. Galeria jest duża, jest tu wiele rzeczy – coś się wymyśli.
- Hmm...w sumie masz rację. – Damian uśmiechnął się lekko.
- Co to za uśmiech, hę? Co Ci stary za pomysł chodzi po głowie?
Damian podszedł do drzwi Galerii i otworzył je. Piotrek podążył za nim.
- Powiedz mi, brachu, co dostaniesz, łącząc dwie liny, materac i nasze szczęście?
- Nieźle kombinujesz. Dobra, ruszmy się i przeszukajmy to miejsce. Możemy się tu nieźle zaopatrzyć.
Damian skinął głową.
- Trzeba jednak uważać. Nie wiemy kogo tu możemy spotkać.
- Ha – co może być gorsze od tych dresów na dole?
W tym samym momencie nóż z dużą prędkością mignął obok twarzy Piotrka, pozostawiając lekkie przecięcie.
- Kurwa, musiałem to powiedzieć.

Niemal w tym samym momencie zrozumieli, że nie byli sami w opuszczonym korytarzu. Oświetlenie nie działało, gdyż elektrownia została zbombardowana w pierwszych godzinach wojny i nie dostarczała już prądu do miasta. W mroku trudno było dostrzec jakikolwiek ruch. Mimo to zdążyli zareagować w porę, gdy napastnik szykował się do kolejnego ciosu. Damian złapał go za przegub i wykręcił rękę do tyłu. W tym samym momencie ogarnięty furią Piotrek podciął przeciwnikowi nogi i przyparł go do podłogi.
- Czekaj! - zastopował go kolega, wyciągnął małą latareczkę z kieszeni i poświecił. W żelaznym uścisku Piotrka tkwiła przerażona dziewczyna kwiląc jak dziecko. Zaskoczenie było ogromne zważając na niebezpieczne miejsce, w którym przebywała oraz fakt, iż była sama. A może nie? Damian rozejrzał się po obszernym holu będącym w przeszłości najniższym piętrem galerii handlowej. Nikogo jednak nie dostrzegł. Wrócił więc do schwytanej dziewczyny i rzekł:
- Co tu robisz?
Dziewczyna próbowała się odezwać, lecz z trudem łapała oddech.
- Daj jej mówić, wydaje się być nieszkodliwa. - dopiero po tym zapewnieniu Piotrek zwolnił uścisk na szyi więźnia.
- Jeszcze raz, co tu robisz i czemu nas zaatakowałaś?

Dziewczyna złapała oddech. Piotrek puścił ją, a ona odsunęła się od chłopaków na kilka metrów.
- Co wy tu w ogóle robicie? Nie ma stąd wyjścia, więc nie ma wejścia. Jak się tu dostaliście? Kim wy do cholery jesteście?
Damian popatrzył na Piotrka, a potem wypalił:
- Hej spokojnie. Nie zrobiliśmy Ci krzywdy i nie mamy takiego zamiaru.
- Nie ufam Wam! Zaraz pewnie mnie zgwałcicie, chrzanieni zboczeńcy! Co wy tu w ogóle robicie, co? Spadajcie stąd i to już, nie obchodzi mnie jak!
- Cholera – wycedził Piotrek. – Tyle ładnych i fajnych panien na tym świecie, a my musieliśmy utknąć w zrujnowanym centrum handlowym z pieprzoną socjopatką. Murphy, przeklinam Cię!
- Nie jestem socjopatką! Jak ty byś się zachował, co?
Dziewczynie załamał się głos, upadła na podłogę i zakryła twarz dłońmi. Damian podszedł do niej i kucnął obok.
- Spokojnie, nie jesteśmy wrogo nastawieni. Możemy sobie nawzajem pomóc. Ale skończ ryczeć. Nie jesteś jedyną ofiarą tej cholernej wojny.
- Jestem sama! Moja rodzina zginęła! Co ja mam teraz... – znów zamilkła.
Damian próbował ją uspokoić z dość miernym skutkiem. Nie wychodziło mu to dobrze. Gdyby to był mężczyzna, pewnie walnął by go dwa razy w szczękę i po krzyku, ale raczej nie widziało mu się bicie kobiety. Piotrek natomiast walnął się dłonią w czoło.
- Może zamiast rozczulać się nad naszą beznadziejną zgoła sytuacją, znajdziemy szybko jakąś aptekę. Dzięki Twojemu jakże celnemu rzutowi posoka tryska ze mnie jak z kranu.
Dziewczyna jeszcze bardziej zaniosła się płaczem i przez łzy próbowała przeprosić Piotrka i Damiana za całe zajście.
- Dobra, uspokój się już. Ruszmy do tej apteki, a potem pomyślmy co robić dalej. A tak przy okazji – jestem Damian, a ten cyniczny sukinsyn to Piotrek. A Ty – jak się nazywasz?
- Jestem Ania.

- No dobra, to powitanie mamy za sobą. Na nas czas. Żegnam... - Piotrek nie skończył zdania, gdy zaczął iść w bliżej nieokreślonym kierunku. Damian złapał go za krawędź kurtki i zatrzymał w miejscu. - Ej! Wara od skóry. - pogroził palcem.
- Zabierzcie mnie ze sobą! - Ania niemalże krzyknęła - Nie zostawiajcie mnie w tym miejscu samej.
- Trochę dziwne prośby do nas kierujesz po tym, jak chciałaś nas pociąć na plasterki. - zauważył Damian - Czemu mielibyśmy to robić?
- Tu jest strasznie. W każdym zakamarku czai się niebezpieczeństwo. Beze mnie nie przejdziecie przez galerię.
- Chyba żartujesz! - Piotrek nie krył rozbawienia - Znam tę galerię na wylot. Przed wojną bywałem tu aż nazbyt często, żeby orientować się w planie budynku. Sorry, ale to był marny argument.
- Nie rozumiesz. Po bombardowaniu część ścian uległa zawaleniu, utworzyły się korytarze w głównym pasażu. Dla kogoś, kto jest tu pierwszy raz to pewna śmierć.
- Coś sugerujesz? – wtrącił się Damian
- Znam przejścia, potrafię was przeprowadzić na drugą stronę galerii, jeśli tam zmierzacie.
- Dobrze - odparł Damian po namyśle - Tak zrobimy, możesz iść z nami. Ale najpierw idziemy załatać temu gościowi dziurę w czole.
- Apteka jest na wyższym piętrze. Nie ma możliwości się tam dostać bezpośrednio. Musielibyśmy nadłożyć sporo drogi idąc przez środek galerii.
- Do'h. Wykrwawię się do tego momentu! - wrzasnął na nią Piotrek wyraźnie zniecierpliwiony - Chodźmy sami, na pewno tam jakoś wejdziemy po swojemu.
- Czekaj, może ona ma rację, po co jakiś kawałek stropu ma na nas spaść? Co proponujesz? - zwrócił się do dziewczyny.
- Rana nie wygląda na głęboką. W Carrefourze przy każdej kasie były podstawowe środki higieniczne. Może coś jeszcze zostało.
- Idziemy.
Cofnęli się parę kroków i weszli do supermarketu. Walające się po podłodze produkty, przewrócone regały. Obraz jak po katastrofie, czyli adekwatny do tego, co się stało. Rozdzielili się i zaczęli szukać potrzebnych rzeczy. Piotrek szybko znalazł wodę utlenioną i plastry, którymi skleił ranę w policzku. „Będzie blizna” – pomyślał, macając rozcięcie. Damian poszedł rozejrzeć się za czymś do jedzenia, natomiast Anka nie wiedzieć czemu trzymała się Piotrka. Ten ostatni sukcesywnie olewał jej obecność, poszukując tego, co było mu teraz najbardziej potrzebne. W końcu wszyscy spotkali się w jednym miejscu. Damian przywiózł cały koszyk.
- Patrzcie, co znalazłem! Konserwy, napoje, warzywa, trochę mięsa – słowem, mamy obiad.
- Ja znalazłam kilka sztućców i talerze, więc będzie też na czym to zjeść. Ba, mam nawet stolik dwa regały dalej.
Damian spojrzał na wyraźnie z czegoś uradowanego kumpla i spytał:
- A Ty co tam masz, stary, że się tak cieszysz?
Piotrek powoli wysunął zza poła kurtki trzy butelki taniego wina.
- Śliczna pani i szanowny panie – oto przed Wami prawdziwy cud wśród tanich trunków – prosto z gruzów niegdyś dumnej cywilizacji radioaktywne wino marki Wino!
Wszyscy troje zaśmiali się. Piotrek odstawił wina na ziemię i zamyślił się. Damian wiedział, o czym myśli jego kumpel.
- Zastanawiasz się pewnie, gdzie przyrządzimy to całe jedzenie.
- Dokładnie to mi chodziło po głowie, stary. Myślałem nad tym zaułkiem fastfoodów, o ile nasza droga pani przewodnik wie jak tam dojść.
Anka obruszyła się i z pretensją w głosie odparła:
- Ba, oczywiście, że wiem. Jeżeli chcecie, możemy tam iść nawet teraz.
- Świetnie, więc na co czekamy? Ruszajmy!

Ania wstała, po czym wykonała parę kroków w stronę olbrzymiej sterty gruzu pośrodku głównego holu i zniknęła w mroku. Koledzy spojrzeli po sobie, Damian wzruszył ramionami. Po chwili wstali i pomaszerowali w ślad za swoją przewodniczką. Dziewczyna szła pewnie omijając przeszkody. Wyglądało na to, iż wpadła w rutynę bez przerwy wędrując tymi ścieżkami. Co ją tu trzymało? Nie chciała zdradzić. Pewnym za to było, iż spędziła tu ładnych parę tygodni, w samotności, mroku i jak zauważył Piotrek - ciągłym strachu. Nie próbowali jej już zmuszać do mówienia o tym, zrezygnowali. Damian poprosił o butelkę taniego winka i pociągnął solidny łyk na rozluźnienie mięśni.
- Nie ma to jak siara o poranku. - rzekł po chwili krzywiąc w niesmaku usta. - Samo zdrowie.
- Tak to prawda, dlatego to piję. - jego rozmówca uśmiechnął się i również wychylił butelkę. - Na trzeźwo z tą kobietą wędrował nie będę.
- Co racja, to racja. – i oboje wypili.
Cały poziom podziemny zawalony był gruzem. Ze stropu wisiały powyginane druty zbrojeniowe, sypał się tynk. Szli jakby zygzakiem co rusz omijając kawałki betonu oderwane z pobliskich ścian i zwały gruzu, prawdopodobnie radioaktywnego. Przydałby się w tej chwili licznik Geigera...
Po kilkunastu minutach przeprawy dotarli wreszcie na środek galerii, a stamtąd wdrapali się po zrujnowanych schodach na parter. Widok nie był bardzo odmienny od tego jaki zastali piętro niżej, jednak było tu nieco jaśniej i Damian mógł wyłączyć latarkę. Odkąd „zamknęli” Saturna baterie stały się towarem deficytowym, co więcej, bardzo pożądanym. Droga na trzecie piętro była niestety nieczynna. Oznaczało to, iż czekała ich niezła przeprawa, gdyż ruchome schody zawaliły się w środkowej części. Jednakże czego to nie wymyśli studencka wyobraźnia. Po chwili przy pomocy towarzyszy i kawałka pręta zbrojeniowego
Damian wdrapał się na górę. Pomógł następnie wejść reszcie, a gdy wszyscy byli już na piętrze rozejrzał się po holu. Niczego sobie, pomyślał. Gdyby nie ten wielki kawał sufitu, który spadł na jadalnię przygniatając dziesiątki krzeseł i stolików i ta wyrwa w dachu, to kto wie..
- Patrzcie, widać gwiazdy!
- Też mi wielka atrakcja, poświeć lepiej latarką, bo nic nie widać. – Damian zrezygnowany spełnił prośbę i rozjaśnił gruzowisko przed nimi. Po chwili do jego nosa doleciał specyficzny zapach zgnilizny.
- Nie ma co, miejscówka pierwsza klasa. Nic tylko się zaciągnąć i… - przerwał, gdy cała trójka usłyszała odgłosy szamotaniny. Przyparli do gruzu wyłączając światło. Nasłuchiwali.
Dochodziły do nich odgłosy nerwowej rozmowy. Ktoś się z kimś spierał gdzieś przy ladach z fastfoodami. Usłyszeli krzyk. Po nim wszystko zamarło.

Nikt z nich nie mógł poruszyć nawet mięśniem. Stali przyparci do muru. Kątem oka Piotrek zobaczył sylwetkę w cieniu. Przyjrzał się też temu, co trzymała w ręce. To bez wątpienia była spluwa. „Musieli ją ukraść z komisariatu policji.” – pomyślał. – „Cholera, i co teraz?”. Anka wyglądała na przerażoną, Damian zachował zimną krew. Czegokolwiek by nie zrobili, i tak zostaną zauważeni. Nie mogło być mowy, żeby nie było słychać ich kroków w martwej ciszy jaka zapadła. A w nieskończoność nie mogli tu przecież stać. W tym momencie Piotrek wykonał ruch – nie zamierzał stać bezczynnie, trzęsąc się jak osika. Wziął od Damiana butelkę wina i z trzema flachami wyszedł udając, że się zatacza wprost w stronę tajemniczego mężczyzny. Damian i Anka stali jak wryci, patrząc na to, jak ich towarzysz zmierza na pewną śmierć. Jedyne, co mogli teraz zrobić to patrzeć. Mężczyzna natomiast wycelował w Piotrka i podążał za jego chwiejnymi ruchami. Chłopak podszedł na odległość około trzech metrów i stanął, wciąż udając pijanego. Teraz już widział, że na ziemi w kałuży krwi, leży inny mężczyzna. Jego szalony pomysł wydawał mu się coraz bardziej chybiony, ale było już za późno.
- Shheeemmaaa shtarryyy, szzooo tam? – pijackim językiem Piotrek posługiwał się na trzeźwo tak dobrze jak po pijaku.
- A Ty coś za jeden, dzieciaku? Chcesz zarobić kulkę?
- Nooo szooo Ty, chszeeesz łyszka? Zajebiste wiiinko tu mam i jestem zupełnie niesszzzkodliwy, gdyż zapity w tszzyy dupy.
Mężczyzna spuścił pistolet i zaśmiał się gromko widząc, Bóg jeden raczy wiedzieć, co mógłby zrobić z pijanym nastolatkiem. Piotrek nie miał zamiaru być kolejną nomen omen Anią, co też ma 15 lat i jednym celnym rzutem rozbił butelkę wina na głowie zbira. Zanim tamten zdążył się otrząsnąć, Damian był już przy nim i wybił mu broń z ręki, a potem sprzedał potężnego kopniaka pod żebra. Mężczyzna zatoczył się w tył, by po chwili upaść po ciosie pięścią, jaki zadał mu Piotrek. W tym czasie Damian celował już w niego z pistoletu, jednak nie wydawało się, by ofiara szybko podniosła się na nogi. Obaj kumple wzięli to, co mieli przy sobie mężczyźni, a były to naboje i dwa pistolety półautomatyczne, z czego jeden z pustym magazynkiem. Ten, z którego celowano do Piotrka miał w magazynku dwie kule.
- Szlag, jeszcze chwila i byłoby po tobie.
- Spokojnie, miałem wszystko pod kontrolą. A teraz pozwól, że zaciągnę się tabaką. – Piotrek wciągnął sporą garść w nozdrza. – Mało nie zdechłem ze strachu.
- Wyobrażam sobie.
Anka podbiegła do kolegów i nie wiedzieć czemu rzuciła się obu na szyje.
- Byliście niesamowici! Tak się bałam, a wy, ty... tak spokojnie, z opanowaniem załatwiliście go!
- Hej, hej, to nic wielkiego, dość już.
- Nic wielkiego? Podszedłeś do gościa, który celował do ciebie z pistoletu! – Damian uniósł ze zdziwienia brwi.
- Zachwyty na później – dodał.
- Racja – przytaknął Piotrek. – Muśmy się stąd zmyć jak najszybciej. Wydostać z tej chrzanionej Galerii, póki oni są jeszcze nieprzytomni. Pani przewodnik, jeżeli przestaniesz już skakać wokół nas jak wokół bohaterów to z łaski swojej prowadź do wyjścia.

- Wyjścia? – zapytała zaskoczona – Jedyne wyjście jakie było z tego miejsca zostało zniszczone przez dwóch gości, którzy nie potrafili najpierw pomyśleć…
- Zaraz, moment. Co to za bezpodstawne oskarżenia? Nawet mnie nie denerwuj! – Piotrek bronił się najsilniejszymi argumentami jakie posiadał – Gdzie dowody?
- Jakiej wody? Gdzie jest woda? – zapytał Damian z głębi holu.
- Aaaa idź ty. – Piotrek machnął ręką – Wychodzę.
- Powodzenia. – dodała na pożegnania Ania.
Piotrek skrzywił się na nią, po czym podszedł szybko do Damiana.
- Ej stary, zauważysz jak wystrzelę jedną kulę z twojego colta? – powiedział cicho.
- Jedną? Jedną na dwie jakie mamy? - jego rozmówca uniósł brwi ze zdziwienia
- No dobra, zabije ją kawałkiem BigMaca. – odparł zrezygnowany.
- Raczej ją napromieniujesz. Jeden kawałek tego żarcia i będziesz świecił jak choinka na święta. Lepiej nie podchodzić. – Piotrek uśmiechnął się, gdy szatański pomysł zaświtał mu w głowie.
- Dobra dobra, bez takich numerów… przynajmniej na razie.
Nastała chwila konsternacji przerywana piskiem jakiegoś natrętnego szczura oglądającego całe widowisko ze sterty gruzu. Jakby mógł to by pewnie zaklaskał dla Piotrka za niecodzienny pomysł. Ale nie mógł. Zresztą długo nie pożył bo dostał kamieniem od Damiana, który obserwował następnie jak jego cielsko opada po stoku na sam dół.
- Dobra, to jak się stąd wydostaniemy? Jak sądzę, podkop nie wchodzi w grę? – Piotrek coraz bardziej się niecierpliwił.
- Mówiłam już, że zniszczyliście jedyne wyjście. Teraz nie potrafię was stąd wydostać. – tłumaczyła się Anka.
- Obejdzie się. – zapewnił Damian.
- Co tam kombinujesz? – zaciekawił się jego kolega.
- Mam pewien pomysł. – pokazał foliowy woreczek z jakąś szarą substancją, który wygrzebał spod ciała pierwszego faceta. – Powinno tego wystarczyć, ale potrzebuję dostać się na poziom zerowy.

Dniało już, gdy potężna eksplozja wyrwała sporej wielkości dziurę w ścianie budynku galerii. Potężny tuman kurzu wzbił się w powietrze zasłaniając na jakiś czas słońce. Z wnętrza wyskoczył Damian sprawdzając okolicę, po nim wyszedł Piotrek z kwaśną miną. Anka trzymała się z tyłu.
- Skąd w ogóle wiedziałeś jak się tym posłużyć? – Piotrek nie krył zdziwienia – Skonstruować bombę…
- Aaa tam! – Damian machnął ręką – Co prawda istniało pewne ryzyko, bo robiłem to pierwszy raz… - urwał, lecz widząc twarz kolegi i jego strach w oczach dodał szybko – Ale wiele razy widziałem jak kumple z wydziału chemii nieorganicznej robili swoje bombki. Raz to nawet się dywan w pokoju zapalił.
- Skonstruowaliście napalm?!
- Nie no, miała wyjść grzybowa, ale sam wiesz jak to bywa w akademikach.
- Dobra skończmy tę rozmowę, bo czuje, że mogę dowiedzieć się czegoś, o czym nie powinienem wiedzieć.
- Spoko, idę się odlać, poczekajcie moment.
Piotrek bezradnie rozłożył ręce. Ania podeszła do niego bliżej i zapytała:
- Gdzie teraz zamierzacie iść?
- Rynek. Trzeba uzupełnić zapasy amunicji. – Piotrek udawał, że jest zamyślony, w rzeczywistości nigdy nie dawał po sobie poznać, o czym tak naprawdę myśli - Jesteś już wolna. Możesz sobie iść. Spadaj.
- Ale ja chcę iść z wami. Nie zostawiajcie mnie samej.
- Znów ta sama gadka, zaczynasz mi działać na nerwy.
- Ale czym…
- Damian! – wrzasnął z całych sił - Dawaj no rewolwer, bo nie wytrzymam.

Po chwili marszu byli już pod głównym wejściem galerii i widzieli po swojej lewej zniszczony budynek Dworca Głównego, a po prawej w oddali majaczyły poszarpane wieże Kościoła Mariackiego i Ratusza Miejskiego. Piotrek niewiele myśląc, skierował swe kroki w stronę zejścia do tego, co zostało z ulicy Lubicz. Damian krzyknął za nim.
- Hej, Piotrek, a Ty gdzie?
- No jak to gdzie? Przecież ustaliliśmy, że ruszymy najpierw do Białego Domku po cokolwiek, co tam zostało.
- Ale co z nią? Idzie z nami?
- Bah – niech robi co chce. Ja jej nie trzymam.
- W sumie racja. No, to dzięki za wyprowadzenie nas z Galerii. Miło było Cię poznać. Może nasze drogi się skrzyżują, może nie. W każdym razie...
- Damian – rozumiem, że Twoje IQ jest wyższe niż moje ze względu na lata spędzone na chlaniu taniego wina, ale wywód filozoficzny? Tutaj? Teraz? Proszę Cię...
- Dobra, dobra – chciałem być raz grzeczny i kulturalny, to nie pozwolą, no. Kurestwo i tyle! – zaśmiał się chłopak i, zostawiając Ankę, dogonił Piotrka. Wyglądało na to że dziewczyna chciała coś jeszcze dodać, ale powstrzymała się pod spojrzeniem Piotrka. Damian bynajmniej nie zaprosił jej, by poszła z nimi. Wiedział, że w tym świecie dwoje to szansa na przeżycie, troje to kolejna gęba do wyżywienia. A na to nie mogli sobie pozwolić.
Po kilku minutach znaleźli się pod dawną komendą policji zwaną „Białym Domkiem”. Powyrywane kraty, resztki zbrojenia wystające z urwanej części budynku i niegdyś dumny napis nad progiem, teraz leżący w stercie gruzu. Widok nie napawał optymizmem. Piotrek spoglądał przez moment na tę ruinę i przesuwał po niej wzrokiem. Po chwili obrócił się do Damiana, który jakby na coś wyczekiwał.
- Na co tak czekasz? – spytał.
- Jak to na co? Na jakąś broń, może kamizelkę, sprzęt, naboje. Jak już tam będziesz to weź mi też czapkę i koniecznie okulary przeciwsłoneczne.
- Co?! Sam mam tam włazić? A ty co niby masz zamiar zrobić?
- Ja? Ja sobie siądę wygodnie i popodziwiam widok Nowej Huty – jasno świeci, to trzeba przyznać. To chyba ranek. Ach... nie ma to jak radioaktywne słońce wschodzące na nieboskłon.
- Nie odwracaj kota ogonem! Czemu niby ja mam się tam pchać?!
- Przecież już raz tam byłeś, pamiętasz? Jeszcze w gimnazjum, po tej aferze z...
- Dobra, dobra, idę! Będzie mi to wypominał chyba nawet na tamtym świecie, damn it!
Piotrek ruszył po gruzach do środka, a Damian tymczasem rozsiadł się co najmniej niewygodnie i delektował się świtem na horyzoncie. Po kwadransie z budynku wyłonił się jego przyjaciel niosąc worek, który okazał się być zwykłą koszulką. W worku znajdowało się sporo magazynków i dwa pistolety – Colt i Berenta. Damian przeglądając zawartość znalazł także dwa noże wojskowe i obiecaną czapkę i okulary. Niestety czapka była dziurawa. Ponadto wciąż trzymała dłoń jednego z nieszczęśników zamkniętych w budynku. Damian odrzucił czapkę na odległość kilku metrów. Sama dłoń wystrzeliła pionowo w powietrze spadła na okulary tłukąc je. Spoglądając spode łba na zwijającego się ze śmiechu kompana, przyłożył mu prawym sierpowym w ramię.
Po kilku minutach marszu stanęli przed ruinami Bramy Floriańskiej. Wzięli głęboki oddech i weszli na ulicę. Floriańska nie była już tym samym miejscem, które zapamiętali. Wręcz przeciwnie, bardzo się zmieniła. Ogromne części kamienic walały się po obu stronach ulicy, witryny nielicznych sklepów, które się zachowały, świeciły pustkami i resztkami szyb. Przed wojną wiele osób rzuciło się do sklepów i kradło, co popadnie. To był ciężki czas. Zamieszki zapanowały na kilka dni w całym mieście. A potem spadły bomby. I na tą jedną chwilę zatrzymał się czas. Potem był wielki huk, szum. A potem głucha cisza. Ale ani Damian, ani Piotrek, ani Ci, którzy przeżyli, nie chcieli o tym pamiętać.
Ruszyli wzdłuż ulicy, ostrożnie stawiając kroki. Idąc dalej wcale nie było tak źle,. Poza tym, że przy jednej z kamienic od pierwszego piętra w dół gruz sformował pokaźnych rozmiarów zbocze, poszczególne przecznice były nawet przejezdne. Na jednej z nich stało nawet kilka motocykli. Przyjaciele podeszli do maszyn, by przyjrzeć się im z bliska. „Może wciąż da się nimi jeździć” - pomyśleli. Niestety mieli rację. Jeździły. I to bardzo niedawno – silniki wciąż były ciepłe. I wtedy usłyszeli z góry krzyk. Znajomy krzyk.
- Czemu mam dziwne przeczucie, że będziemy się z nią jeszcze często widywać?
- Spokojnie, Damian, to przypadek. A może... W każdym razie przeładuj.
Obydwaj ruszyli w górę, trzymając pistolety w pogotowiu. Doszli na pierwsze piętro. Z drzwi po lewej dało się słyszeć uderzenie otwartą dłonią, darcie materiału i krzyki. Po chwili usłyszeli niski głos krzyczący: „Chodź tu, szmato! Zaraz będziesz kwiczeć!”
- To dresy. Jak ja nie cierpię dresów. Masz pomysł, jak się z nimi nie spotkać?
- Żywa przynęta.
- Genialne... zaraz!
- Zrób coś Piotrek, musisz odwrócić ich uwagę.
- Co mam niby zrobić? Wykonać taniec hula?
- Czekaj, już to chyba gdzieś widziałem...
Drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł Piotrek. Na biodrach miał koszulę, którą zabrał z komisariatu. Pokój był dosyć długi, pod oknem po drugiej stronie Piotrek zauważył usypaną z gruzu rampę. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad jej przeznaczeniem, gdyż, w pomieszczeniu znajdowało się teraz, poza nim, czterech dresów i kuląca się w kącie Anka. Miała oberwaną sukienkę i koszulkę.
- Luau!
Okrzyk nieco zdezorientował napastników, co dało Piotrkowi szansę na pierwszy ruch. Nóż poszybował w powietrzu i wbił się jednemu z opryszków w nogę. Inny rzucił się na chłopaka, ale ten zgrabnym ruchem odskoczył i kopnął go pod żebra, po czym wyciągnął pistolet i wycelował do pozostałych. Do pokoju wpadł też Damian, kopiąc z całej siły leżącego na ziemi kibola, tak, że tamten stracił przytomność. Pozostali dwaj chcieli dopaść dwóch motocykli, które nie wiedzieć czemu wynieśli tutaj. Dwa strzały pod nogi skutecznie ostudziły ich zapał. Piotrek i Damian mając dresów na muszce podeszli do Anki.
- Widzę, że masz wrodzony talent do ładowania się w kłopoty.
Dziewczyna nie była w stanie nic wykrztusić. Damian celował do wrogów, a Piotrek pomógł Ance wstać.
- Wszystko w porządku?
Anka pokiwała głową. Nagle zza okna usłyszeli trzask. Obydwaj obrócili się w tamtą stronę. To był błąd. Dresiarze wykorzystali moment ich nieuwagi i uciekli na dół, potykając się na schodach. Usłyszeli dźwięk silników i szydercze śmiechy. Zaraz potem usłyszeli coś, czego nie chcieli słyszeć. Charakterystyczne skwierczenie. I zapach siarki. Pożar.
- Holy crap! Cały parter płonie! – usłyszeli od Piotrka, który wpadł na spojrzał w dół na schody.
- Co teraz?! Zginiemy! Spłoniemy żywcem! – Anka zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się.
- Pięknie, tego nam brakowało – histeryczki – skwitował Damian. Wiedział jednak dobrze, że sprawa nie była wesoła.
Piotrek próbował myśleć trzeźwo. Damian też.
- Zanim płomienie dotrą tutaj, może uda się nam wyjść wyżej, przeskoczyć na inny budynek, cokolwiek.
Pomysł ten został jednak szybko zgaszony przez eksplozję, jaką usłyszeli na dole. Gaz. Większość kuchenek w centrum była tym zasilana. Damian rozejrzał się po pokoju i w oko wpadły mu dwa motocykle, które wciąż stały pod ścianą. Spojrzał na swojego kumpla.
- Hehe, myślisz o tym samym co ja?
- Dokładnie tak, brachu!
- Zaraz, co wy dwaj chcecie zrobić?
- Wsiadaj z tyłu, przekonasz się! Haha! – powiedział Piotrek, po czym odpalił maszynę.
Podjechali pod ścianę, teraz mając naprzeciwko siebie okno i rampę. Zamknięte okno, należałoby dodać. Ale nie było to, jak by się mogło wydawać, żadną przeszkodą. Piotrek ruszył pierwszy, plując w twarz niebezpieczeństwu i własnemu zdrowemu rozsądkowi. W trakcie jazdy wyciągnął Berettę i strzelił w okno, którego resztki posypały się na ziemię. Dodał gazu i już po chwili lecieli w powietrzu, Anka, wrzeszcząc ze strachu, a Piotrek krzycząc coś niewyraźnie. Damian był pewien, że brzmiało to jak „Geronimo!”, ale mógł się mylić. W każdym razie, niewiele myśląc wyskoczył za nim z okrzykiem „Zaczekajcie na mnie!”. Po krótkim locie opadli na stromą skarpę i zjechali w dół Piotrek zahamował z piskiem na dole. Damian dojechał chwilę potem o mały włos unikając zderzenia ze swoim kompanem. Po chwili pokój, w którym przed momentem byli ogarnęły płomienie. Usłyszeli wybuch, a języki ognia wypłynęły przez okna. Budynek palił się jeszcze chwilę, po czym powoli dogasł, między innymi dzięki ulewie która pojawiła się nad nimi nie wiadomo skąd i która równie szybko zniknęła. Patrzyli jeszcze przez moment na zgliszcza kamienicy.
- Co teraz? – spytał Damian.
- Teraz? Myślę, że możemy ruszać dalej.
- A co z nią? – wskazał na Ankę.
- Ona ma imię! – obruszyła się dziewczyna.
- Cóż, jeżeli nie masz zamiaru znów jej ratować, czym zapewne skończyłoby się ponowne rozdzielenie, to myślę, że na chwilę obecną możemy spróbować przetrwać w trio.
- Ech, oby tylko jedynymi żywymi istotami w tym mieście nie były zmutowane kundle i dresiarze.
- Przekonamy się.
Piotrek dodał gazu i ruszył w stronę Rynku. Damian przypalił gumę i ruszył za nim.


************************

Silnik wydawał z siebie kojącą muzykę, gdy gnali osiemdziesiątką po ulicy opolskiej w kierunku Nowej Huty. Damian przypatrzył się swojemu motorowi, lecz pomijając wszechobecne zarysowania i zdarty lakier, nie znalazł żadnego znaczka z marką. A chrzanić, powiedział do siebie. Ważne, że jedzie.
Jakby na zawołanie przy liczniku zapaliła się czerwona kontrolka. Popukał w szybkę aż dioda zgasła, po czym podjechał do jadącego z przodu Piotrka.
- Ej! – starał się przekrzyczeć warkot motocykla – Co ci odbiło z tym IQ pod Galerią?
- Co? – zdziwił się Piotrek – Ale masz zapłon stary.
- Przynajmniej nie muszę jechać z tą histeryczką. – mruknął Damian
- Że jak? – Piotrek nie dosłyszał ostatniego zdania.
- A nic. Tak w ogóle to dokąd zmierzamy? – szybka zmiana tematu uratowała sytuację.
- Jedziemy do mnie. Tam się zamelinujemy na jakiś czas.
- Do ciebie? Znaczy się do głębokiej Huty?
- Nie inaczej. Mam tam mieszkanie w bloku. To znaczy…
- O ile jeszcze stoi. – dokończył kumpel.
- No właśnie. Ale trzeba to sprawdzić.
- Zgadzam się.
- Po drodze mamy stację benzynową. Wypadałoby zatankować.
Na stację wjechali ostrożnie, trzymając broń w pogotowiu. Drzwi od budki były rozwarte, przy dystrybutorach leżały rzucone od tak węże do tankowania.
- Ciekawe czy coś jeszcze jest w zbiornikach? – zastanawiał się Damian
- Ja zatankuję, ty idź zobacz czy nie ma czegoś w budce. – zakomenderował Piotrek.
Anka również poszła na zwiad. Okolica zdawała się być wyludniona. Słychać było jedynie szelest liści unoszonych przez wiatr. Silny podmuch zatrzasnął drzwi stróżówki przed ich nosem. Damian chwycił za klamkę, lecz drzwi ani chybi nie chciały puścić. Postanowił nie tracić zimnej krwi i się nie poddawać. Znalazł odpowiednio duży kawałek metalu i przydzwonił z całych sił w klamkę, która odpadła wyrywając dziurę w zamku. Odchylił delikatnie wrota, po czym cofnął się z obrzydzeniem. Po wewnętrznej stronie drzwi namalowany był jakiś znak czerwoną farbą. Przez przypadek dotknął się krawędzi malunku i pobrudził dłoń. Powąchał. Zapach jakby znany… To nie była farba. To była krew. Anka aż wrzasnęła.
- Co jest? – zapytał Piotrek.
- Sam przyjdź i zobacz. – podszedł, zobaczył.
- Czego się tak boicie? To pentagram. Ale zaraz, narysowany…
- Krwią! – podpowiedziała Anka.
- No to pięknie. Jakby dresów było mało, to pojawili się jeszcze sataniści.
- Poprawka, sataniści narodzili się wcześniej aniżeli dresy – sprostował Piotrek
- Jeden czort… znaczy się, jeden pieron. – poprawił się Damian – Ja stąd spadam. Jedziemy na twoją metę, tam się zastanowimy co dalej. – Piotrek zajrzał do środka. W nos uderzył go niesamowity smród. W ciasnym pomieszczaniu nie było wiele rzeczy, większość została skradziona już dawno. Pod niewielkim stolikiem leżała postać grubego mężczyzny… z otwartym brzuchem. Rana była zadana czymś odpowiednio tępym, bo brzegi były niesamowicie postrzępione.
- Zaczekajcie na mnie! – wrzasnął Piotrek
Po kwadransie zbliżyli się trochę do ścisłego centrum huty. Taktyczna głowica nuklearna uderzyła w kombinat metalurgiczny zrównując go z ziemią. Jednak większa część zabudowań mieszkalnych ocalała od fali uderzeniowej. Tam właśnie zmierzali.
Zajechali na podwórko, zaparkowali przed wejściem do klatki. Blok wyglądał niczego sobie, widoczne tu i ówdzie pęknięcia sprawiały wrażenie nieszkodliwych. Na trzecim piętrze włamali się do jednego z mieszkań, po czym zabarykadowali w środku. W lodówce było trochę pasztetu i puszka śledzi. Damian wzdrygnął się na ten widok, lecz sięgnął ręką po surowy pasztet. W tym czasie Piotrek znalazł w szafkach trochę chipsów i pieczywo chrupkie Wasa.
- Zbawco… - Damian nie krył radości nad tym znaleziskiem.
Zabrali się do posiłku. Coś jednak nie dało im spokoju, bo cały budynek zatrząsł się w posadach. Wyglądało to na solidne trzęsienie ziemi. Talerze powylatywały z szafek, porcelana zaczęła „fruwać” po mieszkaniu, z sufitu odpadał tynk. Coś rozbłysło na horyzoncie.
- Co jest kur… - wrzasnął Piotrek tracąc równowagę i padając na podłogę.
Wstrząsy zakończyły się niemalże po kilku sekundach. Dla nich chwile grozy zdawały się jakby dłużyć w nieskończoność. Po chwili byli już na dole, lecz przed wyjściem powstrzymał ich dźwięk rozmowy dobywający się od strony klatki schodowej. Ukryli się w korytarzu. Na zewnątrz stało dwóch typków ubranych w skórzane kurtki. Na szyjach sterczały im naszyjniki z ludzkich (sic!) kości. Przyglądali się motorom opartym o ścianę dopóki nie zauważyli przyczajonych w korytarzu. Jakby na komendę ściągnęli zawieszone na paskach karabiny i z okrzykiem „AVE!” zaczęli strzelać.
- Chodu! – krzyknął Damian, gdy pierwsze kule wbiły się w przeciwległą ścianę tworząc ciemne dołki.
Pobiegli w stronę drugiego wyjścia. Jak na złość było zamknięte. Dwa strzały z Colta otworzyły im przejście. Przed nimi malowała się potężna skarpa, a na jej dnie mały placyk zabaw. Tu nie było drogi ucieczki. Piotrek przymierzył się do strzału i puścił kilka pocisków w stronę nadbiegających satanistów. Tamci schowali się na moment, lecz po chwili znów kontynuowali ostrzał.
Ominęli blok dookoła, po czym dopadli motorów. Piotrek zapalił od kopa. Damian nie miał tyle szczęścia.
- Co jest!? Zapalaj! – ponaglał go kolega
- Nie mogę! Elektryczny starter się zjebał, a jakiś inteligent urwał rączkę do zapłonu nożnego. Ot technika, o dupę rozbić. – Damian próbował cały czas, jednak motor nie miał zamiaru już odpalić. - Jedźcie, spotkajmy się tam, gdzie…
- W dupie się spotkamy! – Piotrek nerwowo rzucił motocykl o ścianę wpychając dwójkę zdezorientowanych z powrotem do klatki schodowej.
Sataniści wypadli z karabinami zza rogu budynku. Zobaczyli zapalony motocykl, w mig zrozumieli, że uciekinierzy wbiegli drugi raz do bloku.
- Bawią się w berka dranie! – powiedział ten z naszyjnikiem.
- Tym razem was mamy, ścierwa! – dodał ten drugi.
Po kilku chwilach poszukiwań i okrążeniu dookoła bloku, sataniści nie znaleźli swojej zdobyczy. Wściekli rzucili motocykl Piotrka ze skarpy obserwując jak leci i rozbija się o plac zabaw dla dzieci.
- A już miałem nadzieję na nowa ofiarę, psia mać!
Tymczasem gdzieś w podziemiach bloku.
- Cicho! – szepnął Piotrek – Chyba sobie poszli. – Anka i Damian odetchnęli z ulgą. - Widać, że ćwoki bez matury.
- Musimy stąd się później wydostać, tu nie jest bezpiecznie. – zaproponował Damian - Trzęsienia ziemi, mroczne rytuały i… - zamilkł widząc w przyćmionym świetle słońca jakiś niewyraźny kształt na podłodze. Wyglądało to jak skrzyżowanie małego psa z jakimś płazem. W każdym razie widok dwóch macek sterczących nad głową i pyska z małymi, ostrymi zębiskami nie napawał optymizmem. Damian poczuł falę strachu jaka go opanowała. Pozostali również byli śmiertelnie przerażeni. Anka czuła jak serce podchodzi jej do gardła. To było gorsze niż spotkanie z bandą dresiarzy na mieście, którzy chcieli zrobić jej „dobrze”. Damian powoli wyciągnął broń i wycelował w mutanta. Zwierze najwidoczniej nie zauważyło trójki zbiegów w bocznym korytarzu, bo szło sobie dalej w głąb piwnicy pochlipując cicho.
- Nie strzelaj! – szepnął Piotrek – Nie słyszy nas. Może jest ślepe?
- Pieron wie. Musimy stąd uciekać i to jak najszybciej.
Anka stała z boku, gdzie wątłe światło z powierzchni już nie docierało. Spojrzała na moment za siebie próbując dostrzec cokolwiek w gęstym mroku. Widok dwóch wściekle zielonych ślepi kilkadziesiąt centymetrów od głowy przyprawił ją o mdłości. W pierwszej chwili nie wiedziała z czym ma do czynienia, lecz gdy zrozumiała wrzasnęła tak potężnie, że niejednemu uszy by spuchły. Potwór wydał z siebie obrzydliwy jazgot próbując zatopić kły w ręce dziewczyny. Damian przywarł do przeciwległej ściany, po czym strzelił dwukrotnie w cielsko mutanta. Ten zaskamlał złowieszczo, po czym odczepił się od ściany i runął na podłogę. Będąc jeszcze w agonii pisnął tak przeraźliwie, że wszystkich obecnym zadzwoniło w uszach. Jak na zawołanie z ciemności wyłoniły się kolejne ślepia należące prawdopodobnie do pobratymców zastrzelonego.
- W nogi!
Nie trzeba było im tego dwukrotnie powtarzać. Piotrek szarpnął Ankę za ramię ciągnąc ją za sobą. Wydobył broń i strzelił do lecącego w jego kierunku mutanta. Ten odbił się od ściany i runął w dół nieżywy. Damian biegł pierwszy, strzelając do wyłażących zewsząd zwierząt. Na ich drodze stanął jeszcze jeden z nich. Damian miał go już na muszce, pociągnął za spust, lecz zadźwięczał tylko zamek. „Kurwa mać” - przemknęło mu przez myśl. Teraz nie mogli się zatrzymać. Potężny kopniak, którego by się nawet Krzynówek nie powstydził nadał mutantowi pierwszą prędkość kosmiczną.
- W prawo, do wyjścia! – wrzasnął Piotrek osłaniając tyły.
Biegiem mijali kolejne drzwi będące małymi pomieszczeniami gospodarczymi każdego z mieszkańców. Większość była zamknięta z obawy przed złodziejami. W prawo, później w lewo. Nie spostrzegli, gdy za zakrętem czaiło się małe stadko „płazochodów”. Po prawej majaczyła niewyraźna linia. Drzwi, otwarte! Nie czekając na zaproszenia wskoczyli w niewielką szczelinę barykadując drzwi od wewnątrz. Byli przerażeni, serca biły im jak oszalałe. Damian ledwo zdołał przeładować broń. Piotrek miał jeszcze połowę magazynka. Spojrzeli po sobie ze strachem. Nie zdołali odezwać się nawet słowem.. Byli zbyt wstrząśnięci. W końcu ciszę przerwał Damian:
- Nie wiem, co to… Nic wam nie jest? – pokiwali przecząco głowami.
W tym momencie dobiegł ich cichy stukot dobiegający z wnętrza pomieszczenia oraz przerażający pisk.
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#2
No to zaczynamy... na początek - ocena -1 za to, że ukradłeś mi pomysł postnuklearnej Polski... dobra, żart. Opko ciekawe, błędów nie widziałem, fajnie obmyślone... 9/10.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#3
Jak mówiłem - to było pisane niezbyt poważnie, więc nie oczekujcie od tego zbyt wiele. A co do post-apo, będę się zabierał już wkrótce za opowiadanie w świecie Fallouta i jak tylko nabazgrzę coś więcej niż 5 stron, to prześlę


EDIT: Dalsza część już jest - fabuła posuwa się mocno do przodu w stosunku do reszty - kumpel to trochę popchnął.
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#4
Jako forumowy "Czepialski" nie był bym sobą, gdybym nic o Tym opowiadaniu nie napisał .
Na początek:
Cytat:- Skonstruowaliście napalm?!
- Nie no, miała wyjść grzybowa, ale sam wiesz jak to bywa w akademikach.
Buchachacha! To najbardziej jajcarski text, jaki dotąd na tym forum czytałem !
Nie uniknąłeś kilku drobnych błędów (sądzę, że za szybko pisałeś i są one wynikiem zwykłego przeoczenia) np.:
Cytat:Colt i Berenta
(choć potem używasz nazwy Beretta poprawnie), raz stawiasz kropkę po przecinku (no to mamy się , widać, że coś usunąłeś)
Cytat:zaskamlał złowieszczono
(odkąd to "skomlenie" jest "złowieszcze" a nie np.: "żałosne", tym bardziej w wykonaniu zranionego bydlęcia?) i w końcu najcięższe "przewinienie":
Cytat:ulicy opolskiej

Opowiadanko super. Świetnie się czyta, posiada dynamiczną akcję, która jednak nie niweluje ciężkiego, postnuklearnego klimatu wywołanego opsami ruin i zgliszczy oraz "cierpko-sarkastycznym" poczuciem humoru bohaterów.
Ocena ogólna (by Kot): 9,5/10.
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#5
Hehe dzięki - ale to wspólna praca moja i Danka - i edytowana przez nas obu, więc pewnie stąd te nieścisłości Berenta musiała wkraść się podczas pisania w Wordzie. Ten genialny tekst o napalmie natomiast jest Danka, tak jak i dwie pomyłki, które wymieniłeś
Obaj skierowali broń w miejsce, z którego wydobył się pisk. Po chwili Anka, widząc, co było źródłem hałasu, wskoczyła na Piotrka, przewracając go. Szczury. Kilkanaście mniejszych i większych gryzoni wyskoczyło ze szczelin, zza mebli i spod przedmiotów znajdujących się w małej piwniczce. Szkodniki wybiegły przez szpary w drzwiach i pognały po korytarzu. Za nimi rzuciły się zmutowane kundle, zostawiając trójkę bohaterów w spokoju. Wciąż nie ruszając się z miejsca, wszyscy oddychali ciężko. Gdy wreszcie odgłosy na zewnątrz ustały i zapadła kompletna cisza odetchnęli z ulgą. Damian pomógł wstać Ance, nie troszcząc się zbytnio o Piotrka, który gramolił się z ziemi marudząc coś o „histeryczce” i „irracjonalnych lękach”. Wstał i otrzepał się, tylko po to, aby znów zostać przewróconym na ziemię pod ciężarem Anki. Kolejne kilka szczurów wybiegło z zakamarków pomieszczenia. Usłyszeli ich piski... i coś jeszcze. Dziecięcy głos. Dźwięki gitar. Wokal. Piotrek wstał z ziemi i podszedł do źródła dźwięku. Damian stał za nim z wycelowaną spluwą.
- Co to? – spytał.
- Jeden z najpiękniejszych utworów, jakie słyszałem. I nie sądziłem, że jeszcze usłyszę.
Damian i Anka podeszli do Piotrka. Stali teraz we trójkę przed starym, zakurzonym gramofonem. W środku obracała się płyta winylowa z nadrukiem z białych cegieł i napisem „The Wall”.
- Jeden ze szczurów musiał trącić igłę i włączyć ten gramofon. Ciekawy zbieg okoliczności.
- Tak, bardzo ciekawy. Przez przypadek włączył gramofon, w którym przez przypadek znajdowała się płyta sprzed kilkudziesięciu lat i przez przypadek akurat na tym konkretnym utworze, tak?
- Hej, przypadki się zdarzają.
W tym samym momencie łagodny głos Davida Glimoura zaśpiewał „Goodbye – Blue Sky”, a oni usłyszeli z góry dźwięk helikoptera. Jak na zawołanie gramofon zaciął się i przestał działać. Piotrek wyjął płytę i schował ją do opakowania leżącego nieopodal.
- Nadal myślisz, że to przypadek?
Przez małe okienko widzieli, jak kilka osób wysiada z helikoptera i ustawia się w szeregu. Następnie z pojazdu wyłoniła się kolejna postać – siwiejący mężczyzna w granatowym golfie i czarnych spodniach oraz żołnierskich butach. Na głowie miał beret z jakimś znakiem. Stąd Damianowi wydawało się, że to znak lecącego sokoła w okręgu z liści laurowych, ale nie był tego pewien. Nagle mężczyzna wskazał uzbrojonemu oddziałowi kierunek i kilkoma gestami odesłał ich w tamtą stronę. Następnie przeładował pistolet i ruszył za nimi.
- Cholera jasna, co to za jedni?
Piotrek wpatrywał się w helikopter, a potem popatrzył na swoich towarzyszy.
- Nie mamy czasu. Musimy się stąd wynosić i to jak najszybciej.
- Co? O co chodzi? Znasz tych gości?
- Niestety tak i wierz mi, nie chciałbyś ich spotkać w ciemnej piwnicy, uzbrojony w jakąś odpustową broń. Ci goście to nie przelewki. Szybko, znikajmy stąd. Wiem, że z tej piwnicy jest wyjście na końcu tego korytarza, jeżeli pójdziemy w prawo.
- Spokojnie, poczekaj. Kto to jest? Wojsko? Jakaś organizacja? Co się tu...
- Jasna cholera, nie ma na to czasu! Wszystko Wam wyjaśnię, jak już stąd wyjdziemy.
- Nie trzeba wyjaśniać – nagle odezwała się Anka.
Obaj popatrzyli na nią niemym wzrokiem. Damian, mocno poirytowany, spytał: - „Cholera, czy jestem jedyną osobą, która nie wie, co się tu dzieje?!”. Podszedł w stronę drzwi i kopnął je z całej siły. Piotrek i Anka wybiegli i ruszyli biegiem w prawo. Damian podążył za nimi. Mijali kolejne korytarze, słysząc z tyłu odgłos stukania okutymi buciorami o kamienną podłogę i kilka szczeków oraz strzałów oddanych, jakby się mogło wydawać, z broni automatycznej. Przyspieszyli kroku. Wreszcie zobaczyli schody i drzwi prowadzące do wyjścia. W kilku susach byli już na szczycie. Damian wyważył drzwi kolejnym silnym kopniakiem i cała trójka wybiegła na zewnątrz łapiąc świeże powietrze. Po chwili byli już daleko od bloku i piwnicy, w której przed kilkoma chwilami walczyli o życie. Schowali się w jednej z klatek bloków na Placu Centralnym. Usiedli i złapali oddech. Piotrek spojrzał na Ankę, a potem oboje spojrzeli na Damiana.
- No dobra, gadać – skąd znacie tych komandosów czy pieron jeden wie kto to był!
- Cóż, może nasza tajemnicza koleżanka zacznie pierwsza, hm? Skąd wiesz, kim są Sokolnicy?
- Soko-co?
- Tak? Ja za to wiem coś o Tobie, czego Twój kumpel nie wie – Sokolniku!
- Co?! – Damian popatrzył na Piotrka coraz bardziej zdziwionym wzrokiem.
- Ej, stary, nie patrz tak na mnie. Ja nie jestem z nimi!
- Ale znasz ich. I wiesz coś o nich, oboje wiecie. O co tu biega. Tylko proszę w miarę prosto. Ze mnie żaden humanista, ja z AGH-u.
- Dobra, już dobra. Więc może po kolei. Kobieto – nie jestem Sokolnikiem. Znam ich, ale byłem jednym z nielicznych, którzy nie poszli za nimi. Teraz Twoja kolej – jeżeli o nich wiesz ,to na pewno jesteś jedną z nich, a jeśli nie, to znaczy tylko tyle, że jesteśmy podobni.
- Jeśli mówisz prawdę o sobie, to to, co powiedziałeś, jest w całości prawdą. Udało mi się im uciec. Dlatego znalazłam się w tej przeklętej Galerii, z której was nomen omen wyciągnęłam.
- Ty – nas? Kobieto nie denerwuj mnie! To, że tu jesteśmy, to zasługa moja i pana „zupa akademicka”.
- Aha rozumiem. Czyli to, że zamiast teraz siedzieć we względnie bezpiecznej Galerii ja uciekam przed dresiarzami, jakąś chorą sektą i zmutowanymi psami to Twoja zasługa, tak!?
- Zapomniałaś o tych całych Sokolnikach i...
- Nie odzywaj się! – krzyknęli równocześnie Piotrek i Anka. Damian zamilkł widząc powagę sytuacji i oceniając swoje marne jakby nie patrzeć szanse przy tej kłótni.
- Dobra, uspokójmy się. Siedzimy w tym wszyscy razem. Żadne z nas nie poradzi sobie w pojedynkę, więc musimy trzymać się razem, tak? – Damian spróbował załagodzić sytuację.
- NIE! – odkrzyknęli oboje.
- Ludzie, dajcie już temu spokój. Co Wam się uda tym osiągnąć. Jedynym możliwym wyjściem będzie to, że Anka się od nas odłączy, my pójdziemy w swoją stronę, ona wpadnie w jakieś kłopoty, my ją uratujemy i znów wylądujemy we trójkę. Ileż można? Za którymś razem może nam się nie udać.
- Ech, może i masz rację. Zgoda? – Piotrek podał dłoń dziewczynie.
- Zgoda – odparła Anka.
- No – to teraz jak już zażegnaliśmy ten spór... ktoś mi wreszcie kurwa powie co tu się dzieje!?
Oboje wybuchnęli śmiechem i zaczęli wyjaśniać wszystko swemu towarzyszowi. Okazało się, że Sokolnicy to organizacja paramilitarna zajmująca się ochroną ludzi, którzy przeżyli wojnę. Robi to jednak w dość niekonwencjonalny sposób, zamykając ich w ciasnych obozach i każąc im pracować „na nową, świetlaną przyszłość”. Piotrek spotkał się z nimi, gdy plątał się bez celu po gruzach miasta, od miesięcy, zupełnie złamany, tym co się stało. Sokolnicy przyszli po niego, jednak on odmówił, twierdząc, że doskonale radzi sobie sam. Odeszli, by powrócić po kilku dniach z „propozycją nie do odrzucenia”, jaką były spluwy wycelowane prosto w niego. Jakimś cudem udało mu się uciec. Kilka dni później spotkał Damiana i od tamtej pory razem usiłowali przeżyć. Anka spotkała się z nimi, gdy chcieli ją porwać do haremu, który zorganizował sobie wódz Sokolników, szerzej znany jako „The One”. Zupełny szaleniec, więc Anka odmówiła, a dalszy scenariusz potoczył się jak u Piotrka, tyle tylko, że ona nie spotkała nikogo znajomego, a uciekając, trafiła do Galerii, z której po tym jak wejście zostało zablokowane, nie mogła się wydostać. Damian był nie tyle zaskoczony tym, że o Sokolnikach i ich przywódcy nie słyszał, o ile tym, że jego kompan nic wcześniej mu o nich nie wspomniał.
- Czemu wcześniej nic mi o nich nie powiedziałeś?
- Wiesz, jakoś wyleciało mi to z głowy – rozbrajająco odparł Piotrek.
- Ach, jesteś niereformowalny! Zobaczysz, kiedyś zginiesz przez to swoje roztrzepanie.
- Hehe, pamiętam czasy gimnazjum, gdy groziłeś mi, że zabijesz mnie tępą łyżką.
- Hahah, stare dzieje.
- Wybaczcie, że przerywam te wspominki – powiedziała Anka. – Ale jesteśmy w centrum Nowej Huty, gdzie aż roi się od mutantów, dresiarzy, sekciarzy i tym podobnego ścierwa. Może by tak się stąd wydostać i poszukać tymczasowego schronienia gdzie indziej?
- To dobra myśl. Możemy się zadekować u mnie. Nie wiem – Piotrkowi głos stanął w gardle. – Nie wiem czy coś z niego zostało, ale możemy to sprawdzić.
- Ok., w takim razie mamy już plan. Jak dostaniemy się do Ciebie? To kawał drogi stąd.
- Gdzie mieszkasz? – spytała Anka.
- Mieszkałem... w Śródmieściu. To około 6 kilometrów stąd. A co do Twojego pytania Damian, to przed blokiem widziałem starego Mercedesa, z którego najwyraźniej wojna albo złodzieje zrobili kabriolet. Jeżeli tylko nie jest uszkodzony, a nie wygląda na taki i jest w nim benzyna to mamy wypasioną brykę na wyciągnięcie ręki.
- Zapomniałeś o jednym małym szczególe – nie mamy kluczyków.
- Hej, stary, te zręczne rączki już nie jedne kable rozpracowały. Jestem z Huty, zapomniałeś?
- Ech, żal.

Jak powiedział tak zrobił. Grzebał coś przy kablach w stacyjce, ale w końcu udało mu się odpalić gruchota. Aż niemożliwe do uwierzenia, że znaleźli takie „cacko”, które w dodatku było na chodzie i najwidoczniej miało trochę paliwa. Piotrek ruszył z kopyta, jak to zwykle miał w zwyczaju. Minęli Plac Centralny i skierowali się w stronę Starego Miasta na zachodzie. Dawną Aleją Jana Pawła cisnęli aż do Czyżyn, gdzie drogę zablokował wywrócony tir i kilkanaście przerdzewiałych samochodów. Nie było żadnego objazdu, lecz i z tym problemem Piotrek sobie poradził. Ominęli karambol wjeżdżając do Parku Lotników. Jechał ostrożnie po wąskiej dróżce spacerowej aż wyjechali na płaski teren pośrodku owego „zieleńca Krakowa”. Ku ich zdziwieniu teren ten, niegdyś niezabudowany i porośnięty pojedynczymi drzewami, teraz wyglądał jak centrum miasta. Obóz uchodźców. Naprędce postawione domy z desek i sklejki porozrzucane były po całym terenie. Dookoła utworzono trzymetrowej wysokości mur ze stalowych blach. Dodatkowo teren obozu opleciono kilkoma rzędami drutu kolczastego chroniącego mieszkańców przed zagrożeniem ze strony zwierząt W środku kłębiło się sporo ludzi. Szukali pomocy, bliskich, handlowali. Robili, co się dało, żeby przeżyć w tym ponurym świecie.
- Nie chcę wam psuć nastroju – powiedział Damian zanim zbliżyli się do obozu – ale jeśli macie zamiar jeszcze korzystać z tego wozu, to nie radzę pokazywać się na widok publiczny.
- Ma rację. – przyznała mu Anka
- Tiaaaa. Spadamy stąd.
- Nie! Czekaj, chodźmy tam kupić coś do jedzenia. – zastopował go Damian - Rolnicy handlują tu swoimi zbiorami. Możemy zrobić zapasy na dwa dni, zanim pojedziemy na twoją metę.
- Nie mamy czym zapłacić, więc na dobrą sprawę…
- Spokojnie, ja się tym zajmę.
Po chwili przykrywali samochód gałęziami drzew znalezionymi w parku. Maskowanie pierwsza klasa, pomyślał Damian. Tylko idiota by nie zauważył tego samochodu, no ale co zrobić. Po kwadransie podeszli do bramy wiodącej do obozu. Wyszedł im na spotkanie barczysty facet z kałasznikowem w ręce. Jego dwaj koledzy stali z tyłu i uważnie obserwowali trójkę przybyszów.
- Na handel? – zapytał strażnik, Piotrek niepewnie pokiwał głową – Nie widzę, żebyście mieli towar do sprzedaży. – przypatrzył im się uważnie
- Mamy do sprzedania broń. – powiedział Damian - W zamian chcielibyśmy kupić coś do jedzenia.
- Wchodźcie. – odparł strażnik po namyśle.
Podniesiono szlaban i trójka podróżników weszła do środka. Wewnątrz panował istny harmider, z trudem mogli usłyszeć się wzajemnie pośród krzyków sprzedawców. Latały wiązanki i drobne przedmioty. Musieli uważać, aby nie dostać czymś w głowę.
- Mogę o coś zapytać? Jaką broń miałeś na myśli mówiąc „mamy” do sprzedania? – zapytał Piotrek – Ja ze swojej strony nie oddam mojej Beretty.
- Nie musisz. Pamiętasz Galerię Krakowską? – Damian wyjął z kieszeni starego dwustrzałowego Glocka. – Może coś za to kupimy do żarcia, bo umieram z głodu.
Po kilkunastu minutach wymienili pistolet na dwa bochenki chleba i laskę kiełbasy. Udało im się też wytargować kilka baterii do latarki i butelkę wody mineralnej. Najwidoczniej broń miała tu wzięcie.
- W sumie ciekawe miejsce. – powiedział po chwili Piotrek zajadając mięcho. – Gdybym nie był typem samotnika pewnie osiedliłbym się tu na stałe.
- No ja to samo. – dodał Damian. Po chwili spojrzeli po sobie i parsknęli śmiechem. Wiadomo było, że żaden z nich nie zamieszkałby w takim miejscu na zawsze. Nie te czasy. Zresztą znajdowali się w takiej sytuacji, że nigdy by się nie rozdzielili. Dla własnego bezpieczeństwa i spokoju ducha. Razem jednak było raźniej.
- Myślicie, że Sokolnicy szukali w tamtym bloku właśnie nas? – dumał Damian
- Cholera ich wie. Te skurczybyki mają technikę w swoim ręku, a więc najprawdopodobniej kamery na podczerwień i detektory ruchu. Być może zobaczyli nas z satelity.
- To współcześni łowcy niewolników – dodała Anka – Postępują jednak jak hitlerowcy podczas wojny. Głodowe racje żywności, terror i wyniszczająca praca. Mieliśmy oboje wielkie szczęście, że udało nam się zbiec.
- Ciekawe. – zamyślił się Damian – Skąd tak dobrze orientujesz się w temacie? Co robiłaś przed wojną?
- Zgadnij bystrzaku!
- Jak dla mnie to skubała pióra z gęsi i histeryzowała. – Piotrek zatrzymał lecącego liścia chwytając dziewczynę za przegub – Zrób to jeszcze raz, a cię zastrzelę.
- Ej, dziewczyny nie kłócić się!
- Studiowałam, a jakże. Historię powszechną.
- Histeryczka powszechna, mówiłem. – zakpił Piotrek.
Ich rozmowę przerwał huk wystrzału, a po nim kolejne. Niemalże w jednej chwili nastąpiła głucha cisza. Oczy wszystkich zebranych zwróciły się w kierunku bramy wjazdowej. Jakiś ciemny typ wyważył szlaban, po czym do środka obozu wjechało kilkunastu motocyklistów. Silniki huczały, wydawały z siebie niesamowicie głośne dźwięki, by po chwili całkowicie ucichnąć. Tłum ludzi cofnął się znacząco robiąc miejsce przybyszom, którzy najwidoczniej potraktowali strażników niezbyt przyjaźnie. Zwłoki przed bramą mówiły same za siebie. Piotrek pociągnął towarzyszy do tyłu znajdując dobre miejsce do oglądania całego zdarzenia.
Z jednego z motocykli zszedł kudłaty facet w ćwiekowanej kurtce i podartych spodniach. Trzymał w dłoni jakiś przedmiot. Postąpił kilka kroków naprzód, po czym owionął wszystkich swoim wzrokiem.
- Kto tu rządzi? – krzyknął aby wszyscy go dobrze usłyszeli – Kto jest tu szefem? Może ty? – wskazał palcem mężczyznę stojącego w pierwszym rzędzie. Ten pokręcił nerwowo głową czyniąc jakieś gesty rękoma, że to nie on.
Jednak to nie przekonało nieznajomego, który podniósł rękę z owym przedmiotem i wypalił. Wystrzał z Magnum kal. 44 odbił się echem po ścianach budynków. Facet padł martwy w ułamku sekundy. Przez tłum przeleciała fala zgrozy. Damian zerwał się na równe nogi gotów natychmiast zareagować. Przed wyjściem na środek oraz pewną śmiercią powstrzymał go Piotrek.
- Zostaw, to nie nasza sprawa.
- Powtarzam, kto tu dowodzi?
- Ja! – z tłumu wyłonił się niski facet w brudnej koszuli i shotgunem w ręce. Podszedł powoli do przybysza, po czym dodał – Ja utrzymuję ten skrawek ziemi, o co chodzi?
Nieznajomy podszedł bliżej i przyłożył mu pistolet do czoła. Na szeryfie nie uczyniło to większego wrażenia. Napastnik uśmiechnął się ponuro odsłaniając pokrzywione zęby, po czym wycofał się na swoją poprzednią pozycję.
- Jestem tu z woli i w imieniu mojego pana. – zaczął filozoficznie – Przychodzę zebrać obiecany mi rząd dusz. – gdy nikt się nie odezwał z racji niezrozumiałej mowy, nieznajomy dodał – Szatan ma plany co do waszej przyszłości, dlatego twoim zadaniem szeryfie jest wybrać szóstkę pachołków, których mi przekażesz. Jeżeli wykonasz moje polecenie, ze swej strony mogę obiecać, że nie spalę ci tej budy, którą nazywasz domem.
- Niestety, nie możesz nikogo stąd zabrać. – odparł chłodno szeryf.
- To chyba nieporozumienie. – kiwnął ręką na swoich podopiecznych, którzy w mgnieniu oka stali się uzbrojeni po zęby w najróżniejszą broń począwszy od kastetów i maczet, a skończywszy na broni automatycznej. – To nie była prośba, lecz żądanie!
- Masz rację. – odpowiedział szeryf po chwili zastanowienia – To jest nieporozumienie.
Zaufani ludzie byli już na pozycjach. Niemalże ze wszystkich stron wyskoczyli uzbrojeni kamraci szeryfa. Zajęli miejsca na dachach, balkonach i w narożach budynków. Zgraja satanistów została otoczona przez ochotniczą milicję.
- Jeżeli odejdziecie stąd bez słowa, mogę wam obiecać, że nie stanie się wam krzywda. Jest jednak jeden warunek. Uposażenie zostawiacie na miejscu. Decyduj, wodzu… - zakpił burmistrz obozu
- Widzę… – ciemny typ rozejrzał się dookoła, po czym stwierdził, że sytuacja jest beznadziejna, zapakował do pistoletu brakujący nabój – Widzę, że się nie dogadamy.
- A może jednak? – powiedział jego rozmówca przeładowując shotguna.
Do obozowiska doleciał niewyraźny dźwięk, z czasem coraz głośniejszy. Przybierał na sile, lecz nikt nie wiedział skąd dobiega. Tłum ogarnęła panika. Czyżby bombowce znów nadlatywały dokończyć dzieło zniszczenia? Strach spotęgował widok wyłaniającego się zza drzew helikoptera. Za nim podążały kolejne dwa. W jednej chwili otoczyły cały obóz zawisając w powietrzu. Masa ludzi, dotąd stojąca spokojnie na miejscu, zaczęła uciekać we wszystkich kierunkach potęgując chaos. Wszyscy chcieli się wydostać z pułapki zabierając tyle towaru ile byli w stanie. W chwili gdy stało się jasne, kto przyleciał helikopterami, było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Jedyne wyjście z obozu zostało zablokowane przez wojskowe pojazdy opancerzone. Wysiedli z nich komandosi w brunatno-niebieskich mundurach z bronią automatyczną gotową do strzału. Zaczęli pakować uciekinierów do furmanek, które w tym samym momencie nadjechały z lasu.
Sataniści widząc zagrożenie otworzyli ogień do wiszących w powietrzu maszyn. Szeryf i jego kompania uczynili po chwili to samo stając w jednym momencie po jednej stronie. Jeden z helikopterów wykonał w tym czasie zwrot o dziewięćdziesiąt stopni ukazując stacjonarne działo obrotowe. Broń plunęła gradem kul w kierunku obrońców posyłając na tamten świat również kilkunastu niewinnych cywili.
- Kryć się! – wrzasnął Piotrek, gdy lecący z helikoptera przedmiot uderzył w przeciwległy budynek.
Bomba zapalająca zniszczyła doszczętnie drewnianą budowlę. Pożar zajął w jednej chwili większą część obozowiska. Bitwa trwała w najlepsze.
- Damian, a ty gdzie do kurwy nędzy!? – głos Piotrka oddalał się z każdą chwilą.
Główny satanista przeładował broń. Byli na straconej pozycji. Sokolnicy nie poddają się tak łatwo i prędzej zrównają to miejsce z ziemią niż odpuszczą na widok grupki słabo uzbrojonych rycerzyków. W tej chwili nie mogli się stąd wydostać, gdyż przy takim ostrzale z góry nie wyjechaliby stąd żywi. Chyba, że… Satanista myślał gorączkowo. Sokolnicy muszą zobaczyć, że nikt nie stawia już oporu, wtedy odpuszczą i zajmą się jeńcami. W jednej chwili skierował broń w drugą stronę i strzelił parokrotnie. Trafiony od tyłu milicjant padł na wznak. Drugi również nie stawiał oporu.
- No, no, szatan będzie z ciebie zadowolony. – usłyszał za sobą cichy głos. Gdy się odwrócił, dostał z łokcia cios w szczękę. Gdy padł na ziemię, Damian pochwycił jego giwerę, lecz nie nacieszył się nią długo. Satanista był twardym typem i cios studenta nie zrobił na nim wrażenia. Zarzucił mu od tyłu łańcuch na szyję i ścisnął mocno. Damian stracił dech i wypuścił z ręki pistolet łapiąc za zacieśniającą się pętlę. Szarpnął się, lecz napastnik nie dawał za wygraną. W tym momencie wleciał w nich jakiś facet uciekający przed obławą przy bramie. Pętla się zluzowała, co pozwoliło Damianowi wyzwolić się z pułapki. W jednej chwili okręcił się dookoła własnej osi i trzymając oburącz za łańcuch okręcił go dookoła szyi swego wroga. Ten jednak był silniejszy i ciosem pod żebra ostudził zapały przeciwnika. Rzucił nim w stronę stołu z jakimiś rzeczami do sprzedania, po czym próbował ulotnić się w kierunku motocykli.
- Gdzie on jest do cholery? – Piotrek niecierpliwił się z każdą chwilą. W głównej mierze dlatego, że pociski fruwały nad jego głową ze zbyt dużą częstotliwością. Przebiegł z dziewczyną ogarnięty w bitwie plac, po czym skierował się ku jednemu z ocalałych budynków. W całym tym zamieszaniu dostrzegł niedaleko swojego kompana, który został właśnie rzucony na jakiś stragan. Przeturlał się po stole i upadł twardo na ziemię. Podniósł się jednak natychmiast i wrzasnął na jakiegoś mężczyznę:
- Ty gnoju! – wyciągnął swojego colta. Pistolet plunął ogniem w chowającego się napastnika. Piotrek jednak ze zgrozą stwierdził, że ani jeden pocisk nie trafił celu. Ułamek sekundy później Damian rzucił się na swego przeciwnika okładając go co rusz nowymi ciosami. Wpadli akurat na drzwi, które z łoskotem wyleciały z zawiasów. Piotrek cudem uniknął kuli wystrzelonej przez snajpera z jednego z helikopterów. W głowie zaświtał mu szatański plan.
Tymczasem przez okno budynku wyleciała jakaś osoba rozbijając szyby w drobny mak. Potoczyła się po ulicy uderzając w kolejny stragan. Z wnętrza domu wyskoczył satanista przeskakując zamroczonego studenta pierzchając z miejsca bitwy. Damian w tym czasie odzyskał niejako ostrość widzenia. Chwycił najbliżej leżący przedmiot i cisnął go w kierunku uciekającego. Nóż wbił się do połowy w łydkę skutecznie unieruchamiając przeciwnika. Student wstał, otrzepał się z kurzu, po czym podbiegł do jęczącego satanisty i sprzedał mu solidnego kopa pod żebra, które tamten przyjął z miłym dla ucha stęknięciem. Poprawił go jeszcze dwa razy, po czym już chciał odejść, gdy nagle coś sobie przypomniał. Podbiegł ponownie i kopnął ostatni raz.
- To od księdza proboszcza, chamie!
Damian ulotnił się w kierunku motocykli. Przeładował broń i spojrzał w niebo. Jeden z helikopterów zmienił się w latającą pochodnię. Utrzymywał się jeszcze przez chwilę w powietrzu, po czym runął na ziemię. Reszta odleciała jakby w obawie przed podzieleniem jego losu.
Pod stoiskiem alkoholowym stał Piotrek z dziewczyną. Wychylił flaszkę, po czym starannie włożył szmatkę do szyjki. Niezły pomysł, pochwalił go Damian. Musimy się stąd wydostać, powiedział, gdy oba helikoptery zniknęły za ścianą lasu. Nawet wiem jak!
Dwie Hondy Shadow zapaliły silniki. Z piskiem opon ruszyli w kierunku bramy, gdzie Sokolnicy kończyli ładować już ostatnich jeńców. Szykowali się do odjazdu, gdy zobaczyli zbliżające się motocykle. Przygotowali się do ostrzelania nadjeżdżających, lecz koktajl Mołotowa spełnił wyśmienicie swoje zadanie zapalając jeden z wozów opancerzonych. Żołnierze uciekli w popłochu. Damian schylił rękę do ziemi i chwycił jakiś przedmiot leżący przy trupie strażnika.
Byli już przy ścianie lasu, gdy Sokolnicy otworzyli ogień. Kule świstały im nad głowami. Dodali gazu, lecz los nie był tym razem łaskawy. Zabłąkana kula trafiła w tylnią oponę choppera, na którym siedzieli Piotrek z Anką. Po chwili leżeli już twarzą do ziemi, a w uszkodzonym motocyklu kręciły się jeszcze koła. Damian zatrzymał się kilka metrów dalej i przeładowując podniesionego kałasznikowa ostrzelał pozycje Sokolników.
- No dalej! – wrzasnął na towarzyszy oddając serię za serią – Do lasu!
Bez wahania spełnili jego rozkaz i już po chwili mogli odetchnąć z ulgą. Byli bezpieczni. Przynajmniej na razie. Zagrożenie nie zostało jednak wyeliminowane całkowicie. Co więcej, Sokolnicy nieźle się wściekli za unieruchomienie jednego z ich wozów. Na pewno wyślą pościg, pomyślał Piotrek. Gdy dotarł razem z dziewczyną do samochodu, Damian już tam był i zrzucał gałęzie z maski.
-Odpalaj! – ponaglał Piotrka, który natychmiast uruchomił silnik.
Nie zdążyli jednak dokończyć pracy, gdy na drodze pojawił się samochód. Grupa pościgowa już ich wytropiła. Damian wskoczył na motor, po czym odjechał z piskiem opon. Tuż za nim pognał Piotrek.
Mijali kolejne drzewa jadąc wąskimi alejkami parku AWF. Zaraz za nimi w niewielkiej odległości pędzili Sokolnicy. Piotrek rzucił Ance swoją Berettę nie spuszczając oczu z drogi.
– Przydaj się na coś i zastrzel ich!
- Kiedy ja nie potrafię strzelać! Jestem zwykłą dziewczyną, nie morderczynią.
- Strzelaj w koła, do cholery!
Dziewczyna chwyciła pistolet i wycelowała w ścigający ich samochód. Pociągnęła za spust robiąc dziurę w... bagażniku Mercedesa, którym jechali. Piotrek zirytowany zabrał jej spluwę i zaczął strzelać, mamrocząc coś pod nosem o tym, że „baby się do niczego nie nadają”. Tymczasem dotarli do końca AWF i wyjechali na ulicę Jana Pawła. Pościg był tuż za nimi. Piotrek postanowił coś z tym zrobić.
- Anka, chwytaj kierownicę i staraj się ją trzymać w miarę prosto.
- A Ty co zamierzasz?
- Ja zamierzam się przywitać z naszymi przyjaciółmi tam, z tyłu.
Dziewczyna chwyciła stery auta, a tymczasem Piotrek wykręcił się do tyłu wciąż trzymając pedał gazu i dwoma nadzwyczaj celnymi strzałami trafił kierowcę i przebił oponę wozu. Samochód skręcił raptownie i i przekręcił się na bok. Zrobił efektowną beczkę, po czym runął na ziemię. Chłopak znów złapał za kierownicę i zrównał się z Damianem. Po chwili dało się słyszeć odgłos eksplozji.
- Haha, a myślałem, że to było możliwe tylko na filmach. Widzieliście, jak poleciał?!
- Myślę, że to przez tą wielką dziurę w drodze, którą jakimś cudem udało Ci się ominąć.
- Co?!
- Widzę, że szczęście nawet po wojnie Cię nie opuściło.
Obaj zaśmiali się i dodali gazu. Dom był już niedaleko.
Dom. Ruiny, które zastali na miejscu w żaden sposób nie przypominały domu jaki Piotrek zostawił tego feralnego dnia, blisko rok temu. Zatrzymali się pod zrujnowanym blokiem, w którym niegdyś mieszkał. Wyglądało to co najmniej upiornie. Piotrek wyskoczył z samochodu i stanął przed klatką, spoglądając na to, co zostało po jego wspomnieniach. Damian i Anka podeszli do niego.
- Ten blok musiał wyglądać ładnie przed wojną. – powiedziała Anka.
- Wyglądał. – przyznał Piotrek. Weszli do środka.
Klatka była zupełnie zrujnowana, jak zresztą i cała reszta budynku. Obdarte ściany, jakieś napisy tynku. Wyszli na półpiętro i przeżyli pierwszy szok. Rozrzucone kości, niekompletne szkielety. Wyglądało to jak wejście do leża jakiejś bestii. Schody na pierwsze piętro były całe umazane krwią. Damian i Piotrek wyciągnęli pistolety, Anka trzymała się z tyłu. Krwawy ślad prowadził, czego obaj się obawiali, prosto do mieszkania Piotrka. Chłopak dał sygnał Damianowi, żeby trzymał się tuż za nim. Anka została na zewnątrz. Przeszli przez zagracone drzwi i weszli do środka. Było ciemno, więc Damian włączył latarkę. Weszli do dużego pokoju. Snop światła z latarki przeszedł po całym pomieszczeniu, jednak nie natknął się na nic podejrzanego. W tym momencie ich serca zamarły. Gdzieś z głębi domu, prawdopodobnie z łazienki bądź któregoś z pokoi usłyszeli mlaskanie i ciamkanie. Popatrzyli na siebie, po czym ruszyli w stronę, z której dobiegały niepokojące odgłosy. Przeszli przez przedpokój, mijając szkielet leżący pod zniszczoną komodą. Piotrek skierował lufę pistoletu w stronę łazienki, a później swojego pokoju. Dał znak Damianowi by ruszył do sypialni jego rodziców. Zaraz potem wszedł za nim. To co zobaczył, załamało go zupełnie. Na łóżku leżały dwa szkielety. Piotrek upadł na kolana i załamał ręce. Wiedział, że może tu natrafić na taki widok, jednak nie mógł się z nim do końca pogodzić.
- Musieli zginąć we śnie.
- Zapewne tak. Przynajmniej mieli spokojną śmierć.
W tym momencie poczuli, że coś przemknęło tuż za ich plecami. Damian szybko skierował w tamtą stronę latarkę, po to tylko, by uchwycić jakiś bliżej nieokreślony kształt. I wtedy usłyszeli krzyk.
- ANKA! – krzyknęli oboje.
Wybiegali z pokoju i pędem puścili się do drzwi wejściowych. Wyskoczyli na klatkę.
- Damian, ja idę górą, a ty dołem, dobra?
- Jasne.
Piotrek pobiegł na górę, przeskakując co dwa stopnie. Po skroni spływały mu kropelki potu na myśl o tym, co mogło spotkać Ankę. Bał się. Przyspieszył. W myślach kołatały mu się coraz bardziej makabryczne obrazy. I nagle uderzyła go ta myśl. Czy on się...troszczył? Usłyszał kolejny krzyk. Dobiegł wreszcie na ostatnie piętro i zamarł. Anka siedziała skurczona w kącie i co rusz wydobywała z siebie wysokie piski i krzyki przerażenia. Tuż przed nią stało około 40-50 kilogramowe bydle, z białą sierścią. Bestia miała w kłębie około 70 centymetrów. Piotrek wycelował i chciał pociągnąć za spust, ale bydle było szybsze. Rzuciło się na niego, obalając na ziemię. Nie mógł złapać tchu, czuł, jak ślina potwora spływa na jego twarz, czuł odór z jego pyska, widział pokaźne kły. Przygotował się na śmierć. I nagle...
Damian pędził co tchu po schodach w górę klatki. Gdy zbiegł na dół, nie zobaczył ani Anki, ani tego czegoś, co ją ścigało. Natomiast usłyszał krzyk z góry i wiedział już, że pobiegł złą drogą. Teraz, skacząc kilka stopni, przeładowywał broń. Gdy dobiegł na półpiętro jego oczom ukazała się co najmniej dziwna scena. Jego kompan leżał na ziemi przygnieciony przez ogromnego psa, który lizał go po twarzy. Obok, nad nimi, stała Anka głaszcząc bestię po grzbiecie. Damian opuścił broń i ze zrezygnowanym wyrazem twarzy podszedł do przyjaciół.
- Co jest? Co tu się do licha dzieje?
- Nie poznajesz? – odparł Piotrek podnosząc się z podłogi. – To Atos!
- Atos?! To wielkie bydle to twój Atos?
- Nieprawdopodobne, nie? Nie wiem, jakim cudem on przeżył. Ale to wspaniałe! – chłopak przytulił swojego pupila. – Trochę mu się podrosło od czasu, gdy go ostatni raz widziałem.
- Ta, kły ma trochę większe i taki jakby wyższy w kłębie.
- Jest słodki – stwierdziła Ania, przytulając się do zwierzaka.
- Ta, słodki jak na wielkiego, włochatego, zmutowanego psa z kłami jak u wilka – skwitował Damian, po czym podrapał Atosa za uchem. – Chodźmy przeszukać mieszkanie. Może znajdziemy tam jakieś przydatne rzeczy.
Damian zbiegł na dół, za nim pobiegli Piotrek i Anka a tuż za nimi radośnie dreptał Atos. W mieszkaniu znaleźli poza zardzewiałymi sztućcami japońskie miecze, które Piotrek kupił przed wojną i które były w nadzwyczaj dobrym stanie. Poza tym wzięli z szaf trochę ciuchów, szczególnie Anka z racji ostatniej przygody na Floriańskiej. Znaleźli też stare książki, które postanowili zabrać ze sobą. Mogły być w końcu coś warte. Wyszli na zewnątrz i władowali wszystko do bagażnika Mercedesa. Damian wsiadł na swój motor, a Piotrek i Ania weszli do samochodu. Atos wskoczył na tylne siedzenie.
- Musimy podjechać na stację benzynową. Może będzie gdzieś taka, w której znajdziemy choć trochę paliwa. Przydałoby się zatankować do pełna nasze bryki.
- I tu się z Tobą zgadzam. Możemy spróbować w BP. O ile dobrze pamiętam była zaraz obok Reala, kilometr, dwa stąd.
- Spróbujmy zatem tam.
Damian dodał gazu i ruszył w stronę wyjazdu z ulicy, to samo zrobił Piotrek. Wyjechali na ulicę Meissnera i skierowali się na północ. Anka przez całą drogę od wyjazdu dziwnie patrzyła na Piotrka i nie uszło to jego uwadze.
- Co się tak na mnie gapisz, kobieto?
- Haha, zawsze taki opryskliwy – zaśmiała się Anka. – Aż dziw, że nie olałeś mnie i nie odjechałeś wtedy spod bloku. Ba, byłeś pierwszy na górze, by mnie ratować.
- Do czego zmierzasz?
- Kiedy wpadłeś na piętro widziałam w twoich oczach strach. Ty się nie boisz. Pamiętam jak w Galerii ruszyłeś bez cienia wątpliwości do faceta, który mierzył do Ciebie z pistoletu. A jednak mimo wszystko bałeś się. Bałeś się, bo – Ania uśmiechnęła się pod nosem.
- Zamilknij albo następne parę kilometrów będziesz biec za samochodem!
- Bałeś się.. bałeś się o mnie.
Piotrek zatrąbił na Damiana i gwałtownie zahamował zakręcając samochodem 90 stopni.
- Dobra, dość. Damian – zmiana. Ja teraz jadę twoim zajebistym motorem, a ty jedziesz z tą wariatką. Ech, kurwa, mam dość jej chorych wymysłów.
Piotrek wsiadł na motor i dodał gazu, nie czekając na Damiana. Ten spojrzał na Ankę i pokręcił głową, mówiąc – „No, nieźle mu musiałaś zaleźć za skórę. O co poszło?”. Anka pokręciła głową nic nie odpowiadając. Uśmiechnęła się tylko pod nosem.
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#6
S.U.P.E.R byle tak dalej. Dla mnie - główny kontrkandydat Pomyłki na Bestseller
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#7
Na stację dojechali po kilku minutach. Urwany szyld z logiem BP, powywracane dystrybutory i wybite okna w stróżówce świadczyły o tym, iż wojna dotarła również i tu. Piotrek zaparkował motor z boku obok wywróconego i kompletnie spalonego samochodu, Damian tymczasem zajechał pod dystrybutor z benzyną. Rozejrzeli się najpierw po okolicy by upewnić się czy jest bezpiecznie. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu. Piotrek znalazł gdzieś dwa kanistry dziesięciolitrowe, które następnie napełnili i schowali w bagażniku. Los znów się do nich uśmiechnął. Chociaż stacja była kompletnie zniszczona i splądrowana, najwidoczniej w podziemnych zbiornikach znajdowało się jeszcze trochę paliwa.
W stróżówce nie było dosłownie niczego, nawet mebli. Szabrownicy całkowicie ogołocili to miejsce. Damian wyszedł przed budynek. Coś zwróciło jego uwagę. Schylił się i wyciągnął spod buta ulotkę reklamową. Nie była to jednak zwykła broszurka. Namawiała ona do walki, obrony ojczyzny i powstaniu przeciw „polskim oprawcom”. Na końcu dopisano jeszcze, że „nadciąga wyzwolenie”. Cóż mogło to znaczyć? Trudno było mu powiedzieć. Jednak ten, kto się tym zajmował, musiał zadbać o dobre poinformowanie społeczeństwa. Dopiero teraz Damian zobaczyły, że tego typu kartki zostały porozrzucane po całym terenie stacji, a kto wie, może nawet i Krakowa.
- Muszę wam coś powiedzieć. - rzekł do swoich towarzyszy - Nie możemy
cały czas jeździć tylko po mieście i zaliczać kolejne stacje benzynowe. Trzeba
w końcu się opanować, bo nie zawsze będziemy mieli takie szczęście jak
ostatnio.
- Słuszna uwaga. - przytaknęła dziewczyna.
- Sprawa jest jasna. Przetrwać można teraz tylko poza miastem. Zabierz ją Damian do siebie do domu, na wieś. Tam macie jakieś szansę przeżycia. - odparł ponuro Piotrek, który wyrwał się z zamyślenia.
- Zaraz, moment!
- A ty? - Anka spojrzała na niego ze zdziwieniem
- I tak nie zrozumiecie, więc nie będę się z Wami kłócił. Powiem tylko, że moi rodzice przeżyli wojnę, skoro przeżył ją i Atos. – chłopak podrapał psa za uchem. – Jeżeli teraz ich zwłoki spoczywają w moim domu to oznacza tylko jedno – ktoś ich zamordował. Nie wiem dlaczego, ale po wizycie w domu wiem już kto. I zamierzam dorwać tych cholernych Sokolników.
- Nie! - Anka jęknęła - Nie zostawimy Cię!
- To prawda - Damian podszedł bliżej - Samemu zawsze jest ciężej, ale
mogę ci przysiąc, przyjacielu, że jeżeli to Sokolnicy bądź ktokolwiek inny, poniesie za to surową karę. Jestem zawsze z Tobą.
- Jedźcie, nic tu po was! - warknął Piotrek - Nie bądź głupi, to nie
Twoja walka.
- Chyba kpisz sobie ze mnie, proponując mi taki plan. Tu nie ma demokracji.

Do ich uszu doleciał dziwny odgłos, który w miarę upływu czasu przybierał
na sile. W pewnym momencie było już wiadome, co wydawało ten dźwięk. Helikopter.
- Do stróżówki!
Dopiero, gdy zobaczyli jak maszyna znika za akademikami zdecydowali
się opuścić kryjówkę.
- Tu nie jest bezpiecznie! - oznajmił Piotrek stanowczo - Wyświadcz mi
przysługę i pożycz swój motor - mówiąc to poszedł w kierunku jednośladu -
Wy zabierzcie samochód i uciekajcie stąd.
- Nie! - krzyknęła Anka, lecz w tym momencie Damian wciągnął ją do
środka stróżówki i zatkał jej usta ręką. Nie zdawała sobie sprawy, co się dzieje.
Próbowała krzyczeć, lecz uścisk był silny.
- Kryj się! – Piotrek rzucił się za spalony wrak samochodu i przywarł do niego plecami. Na teren stacji wkroczyło dwóch żołnierzy w brunatno-niebieskich mundurach. Psiakrew, Sokolnicy, pomyślał Damian. Anka przestała się już rzucać, gdyż zrozumiała powagę sytuacji. Piotrek był w nie lada tarapatach. W każdej chwili mogli go zobaczyć i zastrzelić. To już nie były przelewki. Sokolnicy nie byli bandą dresów, lecz dobrze wyszkolonymi żołnierzami. Tutaj nie było mowy o żadnym podstępie. Dwaj mężczyźni stanęli za dystrybutorami i najwyraźniej mając gdzieś bezpieczeństwo zapalili papierosa. Wtedy jeden z nich zauważył motocykl Damiana. Zainteresowani ciekawym znaleziskiem podeszli bliżej. Stali teraz tyłem do Piotrka. Ten spojrzał na swojego kompana, bezpiecznie ukrytego w stróżówce. Damian pokazywał mu znaki namawiając do cichego przejścia w ich kierunku. Pal licho motocykl, życie było ważniejsze.

Piotrek przywarł do ziemi i obserwował ruchy swoich przeciwników. Ci, jakby nie zdawali sobie z zagrożenia, szperali w motocyklu, co rusz wydając pełne zachwytu westchnienia. Student szykował się do przejścia, lecz powstrzymywał go strach przed wykryciem. Serce biło mu jak oszalałe, ledwo mógł złapać oddech. W końcu się zdecydował.
Wyszedł zza zwęglonego wraku, po czym skulony maszerował ostrożnie w odległości nie większej niż kilkanaście metrów od Sokolników. Tamci nadal go nie zauważyli. Wstąpiła w niego nadzieja. Jeszcze kilka metrów i schowa się za stróżówką, a tam będzie już ze swoimi kompanami.
Coś jednak poszło nie tak. Może to odgłos łamanego patyka pod butem Piotrka? Może szumiący gdzieś blisko wiatr? Sokolnicy odwrócili się jak na zawołanie. Student obdarzył ich szczerym, słowiańskim uśmiechem. Nie było czasu, żeby myśleć. Odgłos wystrzału rozległ się po całej okolicy. Jeden z Sokolników trafiony kulą w nogę upadł na ziemię głośno jęcząc.
- Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru, suko! – wrzasnął Piotrek próbując strzelić ponownie. Pistolet wydał z siebie jedynie cichy trzask. Magazynek był pusty.
Drugi z żołnierzy natychmiast dobył broni i wycelował.
- Oooh fuck!
Seria z karabinu maszynowego rozdarła ciszę panującą na stacji. Kule pognały w kierunku zbierającego się do ucieczki studenta. Przeciwnik pruł ile dała fabryka, a po wykończeniu magazynka załadował kolejny. Gdy stwierdził, że zbieg jest poza zasięgiem strzału, wyciągnął przytroczoną do paska krótkofalówkę i wezwał wsparcie. Wtedy Damian wyskoczył z ukrycia i strzelił w kierunku napastnika. Kula trafiła prosto w głowę. Ciało osunęło się jeszcze zanim student podbiegł bliżej. Leżący Sokolnik najwyraźniej zrozumiał, co się dzieje, bo chwycił za karabin kolegi i wymierzył w kierunku nadbiegającego przeciwnika. Ten w ostatniej chwili kopnął karabin odchylając kierunek lotu pocisków, które ułamek sekundy potem wyleciały z lufy i pognały w przestrzeń. Damian pamiętał jak to bywało w filmach: zostaw rannego wroga, a ten zaatakuje cię w najmniej odpowiednim momencie. Nie chciał popełnić tego samego błędu. Wycelował i oddał jeden celny strzał w głowę. Sokolnik padł nieżywy.
W tej chwili znów usłyszał lecący helikopter. W ślad za nim z ulicy Meissnera wyjechał wojskowy samochód z kilkoma żołnierzami w środku. Skierowali się w stronę uciekającego Piotrka, który biegł co sił w stronę hipermarketu handlowego.
Damian natychmiast porwał leżący karabin, przykucnął i wycelował. Oddał kilkanaście strzałów w kierunku nadjeżdżającego samochodu, jednak odległość była zbyt duża. Odgłosy wystrzałów tłumiły znacząco krzyki Anki. Damian skoncentrował się maksymalnie na strzelaniu. Przyłożył oko do celownika i w tym momencie usłyszał chrzęst przeładowywanego pistoletu. Nim się obrócił, zdążył jeszcze usłyszeć „Twoja kolej, Sokolniku”. Po tych słowach zapadła ciemność, a gdzieś w oddali zanikał jeszcze wrzask płaczącej Anki.

Piotrek usłyszał wrzask Anki. Nie miał im jednak jak pomóc. Musiał salwować się ucieczką. Nie było to w jego stylu, ale sprawa była poważna. Musiał obmyślić jakiś plan. Dobry plan. Gdy Sokolnicy byli zajęci obezwładnianiem Damiana i Anki, pędem rzucił się w stronę ruin Reala. Był tutaj już po wojnie, więc wiedział mniej więcej, jak wygląda wnętrze. Miał jednak pecha. Po tym, jak dobiegł do wschodniego wejścia, usłyszał za sobą pisk opon i zobaczył nadjeżdżający samochód. Migiem wskoczył przez zniszczone drzwi do środka. Wbiegł na główną halę. Za sobą słyszał kroki okutych butów i krzyki ścigających go żołnierzy. Schował się pomiędzy regałami. Wiedział, że Sokolnicy prędzej czy później go tu znajdą i zatłuką. Bez planu działania miał niewielkie szanse na przeżycie. Nasłuchiwał. Czekał. Tuż za regałem, za którym się schował słychać było kroki. „To moja szansa” – pomyślał, po czym z całej siły pchnął regał od siebie. Żelastwo runęło na niczego niespodziewający się pościg. Dwóch ze ścigających Piotrka ugrzęzło pod ciężarem półek, jednak reszta rzuciła się za nim. Skręcił w jedną z alejek i stanął twarzą w twarz z uzbrojonym w karabin Sokolnikiem. Za nim w alejkę wbiegło kolejnych dwóch. „To koniec” – pomyślał. Poczuł uderzenie w głowę, zrobiło mu się ciemno przed oczami. Ostatnie, co widział to podeszwę buta, która wylądowała na jego policzku.
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#8
Kolejna świetna część... Błędównie zauważyłem i ogólnie dobrze jest. Piszesz dalszą część, czy nie ?
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#9
Tak mnie wciągnęło, że nawet nie zauważyłem kiedy przeczytałem całośćBig Grin Niesamowicie wartka akcja, cały czas coś się dzieje. Ale mógłbyś dać bohaterom odpocząć, bo jak narazie, to nawet na chwilę nie usiedliSmile na dłuższą metę taka nieprzerwana akcja może się znudzić czytelnikowi. Trzymaj tak dalej i jak najszybciej wrzucaj następną częśćBig Grin
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#10
Powiem tak - ciekawy pomysł, ale trochę topornie się czyta. Dialogi są takie... niedojrzale, jakby. Nienaturalne. Jest również trochę nieścisłości logicznych, np nóż, który lekko rozcina policzek, a krew z niego tryska jak z kranu i bohaterowie pędzą po apteczkę. Trochę to niespójne...

Doczytałem do "Do'h!" , z braku czasu muszę odłożyć resztę lektury na później.

Błędy:

"Co Ci stary za pomysł chodzi po głowie? " - "ci" i to zdanie jest źle zbudowane. "Co za pomysł chodzi ci po głowie, stary?"

"W tym samym momencie nóż z dużą prędkością mignął obok twarzy Piotrka, pozostawiając lekkie przecięcie. " - to zdanie również jest źle zbudowane i chyba trochę niepoprawne stylistycznie. "W tym samym momencie obok twarzy Piotrka śmignął nóż, pozostawiając na niej małą ranę" - albo coś takiego.

"Niemal w tym samym momencie zrozumieli, że nie byli sami w opuszczonym korytarzu." - Chyba raczej dokładnie w tym momencie, biorąc pod uwagę ten nóż Smile

"Damian rozejrzał się po obszernym holu będącym w przeszłości najniższym piętrem galerii handlowej. Nikogo jednak nie dostrzegł. Wrócił więc do schwytanej dziewczyny i rzekł:" - on nigdzie nie odchodził Smile

"Dzięki Twojemu (-) jakże celnemu (-) rzutowi posoka tryska ze mnie jak z kranu. " - przy lekkim rozcięciu to raczej niemożliwe...

"- Do'h. " A to co to? Smile Jeśli ma to być jęk, jaki wydaje często Homer Simpson, to pisze się bez apostrofu. I jest to angielskie słowo, które jednak nie jest w powszechnym użyciu (inaczej niż "sorry", które jeszcze można tolerować jako slang).

Niesety obawiam się, ze to by było na tyle w tym momencie, jestem bowiem w pracy, a mam trochę papierów do zrobienia... Reszta innym razem!

-rr-
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#11
(05-02-2010, 13:06)rootsrat napisał(a): "- Do'h. " A to co to? Smile Jeśli ma to być jęk, jaki wydaje często Homer Simpson, to pisze się bez apostrofu. I jest to angielskie słowo, które jednak nie jest w powszechnym użyciu (inaczej niż "sorry", które jeszcze można tolerować jako slang).

Dziękuję za wszystkie cenne uwagi, ale w tym akurat wypadku się mylisz. To faktycznie zapożyczenie z Simpsonów. Pisownia tego słowa to "doh", ale dopuszczalna jest również pisownia z apostrofem. Poza tym słowo jest w bardzo powszechnym użyciu wśród fanów Simpsonów, którym zarówno ja jak i bohater opowiadania jesteśmy. ^^
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#12
Pomysł rewelacyjny, akcja prowadzona bardzo wartko, czasem nawet nieco zbyt wartko. Bohaterom jednak należy się odrobina odpoczynku, bo związki zawodowe założą Smile. Podobał mi się w szczególności nieco wisielczy humor tego opowiadania, a już rekordy wszelkie bije tekst o napalmie i zupie grzybowej. O dozowaniu napięcia nie mam nawet co pisać, bo całość jest pod wysokim napięciem.
Bohaterowie.. no i tu mała wpadka. Wiem skąd inąd że pisaliście jakby o sobie nawzajem, dlatego uznaliście za zbędne bohaterów opisywanie, ale moim skromnym zdaniem powinni mieć zaznaczone jakieś oddzielne cechy harakterologiczne, predyspozycje, wygląd. Coś co pozwoliło by czytelnikowi ich poznać, polubić i utożsamić się z nimi Smile Postawiliście na akcję, ale moim skromnym zdaniem każdemu z tej trójki przydała by się odrobinka opisu.

Niestety, opowiadanie technicznie napisane w kratkę. Zdarzają się bardzo dobre momenty, a zaraz potem napisane na poziomie kiepskiego wypracowania z gimnazjum. Poszczególnych błędów nie wyliczam, ale warto by temu opowiadaniu poświęcić więcej czasu i gruntownie przeedytować, szkoda bowiem marnować tak fajnego przecież pomysłu kiepskim wykonaniem.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#13
Dobra, jedziemy dalej! Od tego Kerfura już się lepiej czyta, muszę przyznać. Błędów wszystkich nie wyłapuje, bo jestem w pracy i muszę alttabowac cały czas... :/

"Damian i Anka stali jak wryci, patrząc na to, jak ich towarzysz zmierza na pewną śmierć." - bez "na to" - zgrabniejsze zdanie, a takie samo znaczenie.

"patrząc na to, jak ich towarzysz zmierza na pewną śmierć. Jedyne, co mogli teraz zrobić to patrzeć." - obserwować? Smile

"Mężczyzna spuścił pistolet i zaśmiał się gromko widząc," - opuścił.

"Mężczyzna spuścił pistolet i zaśmiał się gromko widząc, Bóg jeden raczy wiedzieć, co mógłby zrobić z pijanym nastolatkiem." - to zdanie jest w ogóle bez sensu. To "Bóg raczy wiedzieć" nie pasuje.

"- Ej stary, zauważysz jak wystrzelę jedną kulę z twojego colta? – powiedział cicho." - "Ej" - nie wydaje mi się, żeby użycie tego, nawet jako mowy potocznej, było dobrym zabiegiem. Ale to MHO.

"Piotrek udawał, że jest zamyślony, w rzeczywistości nigdy nie dawał po sobie poznać, o czym tak naprawdę myśli" - to zdanie tez jakieś takie dziwne...

"widzieli po swojej lewej zniszczony" - "swojej" niepotrzebne

"Colt i Berenta" - Beretta.

"Ponadto wciąż trzymała dłoń jednego z nieszczęśników zamkniętych w budynku." - ke? Czapka trzymała dłoń? Czy odwrotnie?

Wybaczcie chłopaki, ze tak na raty czytam, ale praca praca :/ No i wciąż twierdze, ze dość topornie się to czyta niestety, i to mnie trochę zniechęca. Pomysł jest przedni, akcja poprowadzona dobrze, ale wykonanie i drobne nieścisłości odrzucają od tego tekstu. Popracujcie nad nim, a będzie hit!
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#14
Tak gwoli wyjaśnienia co do kolejnych recenzji naszego "dzieła". Pisaliśmy je zupełnie dla zabawy, wysyłając sobie po trochu kolejne partie i nabijając się z nich. Nie mieliśmy w ogóle planu tego komukolwiek pokazywać, bo poza samym pomysłem niewiele tu jest ponad żarty i niepoważne pisanie. Tym bardziej mnie cieszy że są pośród krytyki opinie wyrażające pochwałę (co mnie z drugiej strony zadziwia Wink)
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#15
Czajnik drogi przyjacielu, dobrze że pisanie tego było dla was świetną zabawą. Teraz trzeba o "szerszego" czytelnika zadbać. Ty się nie zadziwiaj jeno gruntownie tekst popraw. Przy tej dawce rewelacyjnego humoru i pomysłach będzie to rewelacja forum. Tylko zupełnie wyrzeknij się myślenia gracza. Zapomnij że kiedykolwiek w RPG grałeś, bo miejscami opis jest taki jakby za chwilę ktoś miał rzucić kostką i sprawdzić ile konkretny cios demage spowoduje Smile. Wyobraź sobie że opowiadasz tę historię komuś, a dialogi najlepiej przetrenujcie z Dankiem. Czytając je na głos najlepiej zauważycie gdzie są sztuczności. Pamiętaj również że czytacz ma wyobraźnię i potrzebne jest mu minimum informacji do skonstruowania sceny, nadmiar wybija z rytmu. Tak że zróbcie coś z tym bo szkoda było by zmarnować taki pomysł. Ja tam chętnie poznam dalsze losy całego tego waszego tercetu.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości