Moje nieszczęsne Pudełko jest właśnie na etapie przepisywania. Pierwszy fragment już został ukończony, parokrotnie przekorektowany i mocno przebudowany. Postacie uległy pozmienianiu, inne imiona, inny background, ale fabuła z grubsza ta sama. Tak czy siak - enjoy!
Byłby zapomniał. Tak, to nie jest zwyczajna choroba i tak, to zostanie wyjaśnione.
Pierwszego człowieka poszukiwacz przygód wyczuł około południa. Nieproszony gość był prawdopodobnie czarodziejem, krążył bowiem dokładnie po skraju zaklęcia detekcyjnego. Gdyby zbliżył się choćby o metr, Magnus mógłby łatwo sprawdzić, jakiej magii intruz używa i jak silny jest zakontraktowany przez niego demon. Gość z pewnością ostrożnie sondował okolicę, sprawdzając dokładnie miejsce spotkania. Co gorsza, jeśli umiał rzucać zaklęcie podobne do używanego przez Magnusa, z pewnością poznał już część jego sztuczek.
Biorąc pod uwagę stopień zaawansowania paranoi trapiącej członków Rady Cieni, ostateczne upewnienie się, że spotkanie nie jest śmiertelną pułapką mogło mu zająć nawet kwadrans. Magnus był też pewien, że okolica jest właśnie poddawana dyskretnemu, acz dokładnemu przeszukaniu, w które zaangażowanych jest wielu podwładnych Rady. W tym, bez wątpienia, przynajmniej kilku dodatkowych czarodziejów.
A to wszystko przez spotkanie ich wysłannika z przedstawicielem Gildii. Ciekawe, jakie zabezpieczenia towarzyszą spotkaniu z którymś z faktycznych członków Rady. Pewnie na wszelki wypadek mordują wszystkich w okolicy, wliczając w to rozmówcę. Magnus zaśmiał się pod nosem. Jeśli te zabawy sprawiały kartelowi przyjemność, to nie miał zamiaru im przeszkadzać. Przynajmniej jak długo nie wiązały z prewencyjną egzekucją.
Rozsiadł się wygodniej na ławeczce. Jakiś przewidujący człowiek postawił ją na wzgórzu, z którego rozciągał się fantastyczny widok na leniwie płynącą rzekę - Telmonę. Magnus całe spotkanie traktował raczej jako urlop, mimo konieczności przebywania w strefie przyfrontowej. Prawdę mówiąc, trudno było uwierzyć, że zaledwie dwadzieścia kilometrów dzieli tę spokojną okolicę od terenów objętych aktualnie działaniami wojennymi. Jak na ostatnie dni jesieni, było dość ciepło - jedyną oznaką zbliżającej się powoli zimy był chłodnawy, orzeźwiający wietrzyk z północy.
Odpoczynek psuły mu jednak dwie drobne niedogodności, obie bezpośrednio powiązane z wojną. Pierwszą były łodzie transportujące uchodźców na południe, w drodze powrotnej przywożące zaopatrzenie i posiłki Armii Imperialnej. Drugi problem stanowiły słupy dymu, znaczące horyzont na północnym-wschodzie. Nie pozwalało mu to zapomnieć o tym, gdzie jest.
Nuda jednak powoli wygrywała z poczuciem obowiązku i koniecznością pozostawania w gotowości. Gdyby oczekiwanie miało trwać jeszcze kilka godzin, Magnus z pewnością nie oparłby się pokusie uszczknięcia kilku łyków z ukrytej w plecaku butelczyny mocnej poliańskiej gorzałki. Obiecał sobie, że gdy tylko skończy interesy, które go tu przywiodły, zajmie się nią w odpowiedni sposób. Niestety nie miał teraz czasu na takie przyjemności.
Nagle słońce znalazło dziurę w grubej, typowo jesiennej, warstwie chmur. Refleksy światła upiększyły rzekę, na nieszczęście w tym samym czasie, gdy Magnus nieświadomie wpatrywał się w mętną toń. W jego głowie eksplodował ból.
Zaciskając powieki i zakrywając oczy dłońmi, zgiął się w pół, klnąc pod nosem. Wysłannik mógł się pojawić w każdej chwili, zaś on, skorzystawszy z jesiennych chmur do zorganizowania sobie wakacji, sam sprowokował atak choroby.
Otworzył plecak i zaczął w nim grzebać.
- Wakacji mi się, kurwa, zachciało - warczał do siebie, przerzucając zawartość. W końcu znalazł manierkę z lekarstwem. Odkręcił ją i pociągnął solidny łyk.
Napój był niezwykle gorzki i magowi niemal natychmiast zrobiło się niedobrze. Po kilku sekundach mdłości zniknęły i Magnus poczuł się spokojny. Bardzo, bardzo spokojny. Wszystkie zbędne myśli i chęć do samoobwiniania wyparowały z jego głowy wraz z bólem. Toń wody w rzece nagle zmatowiała. Cały świat zrobił się ciemniejszy. Wbił wzrok w czarne jak smoła niebo. Jego umysł na chwilę rozpłynął się w ciemności zalewającej zmysły.
Gdy już zdołał znaleźć drogę powrotną do własnej głowy, odłożył manierkę z powrotem do plecaka. W międzyczasie z fascynacją przyglądał się metalowemu zamkowi. Parę razy otwierał go i zamykał, cały czas wpatrując się w niego intensywnie. Z jakiegoś powodu wydawał mu się jednocześnie fascynujący i zabawny. W końcu opanował się, chociaż z trudem. Nie miał dość czasu, by móc go marnować na efekty uboczne jego lekarstwa, które niestety działało też jak bardzo silny narkotyk.
Wyjął z kieszeni kartkę. Stanowiła niepodważalny dowód tego, że jest członkiem Gildii Poszukiwaczy Przygód - która mimo nazwy nie miała zbyt wiele wspólnego z przygodami - i że wysłała go w ten rejon jej szefowa, Lanya. Dokument był wielofunkcyjny, nadawał się nie tylko do odganiania wścibskich patroli Armii Imperialnej, poszukujących amnerskich dywersantów, ale i do udowadniania, że posiadacz nie jest podstawionym prowokatorem. Bo nawet ślad podejrzeń, przy poczuciu humoru ludzi, z którymi miał się spotkać, mógł się skończyć zwiedzaniem dna Telmony.
Położył kartkę na ławce obok. Wolał mieć ją pod ręką. Ludzie Rady mogliby źle zareagować na sięganie do kieszeni w ich towarzystwie. Uzbrojonych paranoików lepiej było nie drażnić. Zwłaszcza jeśli znajdowało się właśnie pod wpływem bardzo silnego narkotyku, jednego z nielicznych, na które członkowie Gildii nie byli uodpornieni. Magnus ledwie był w stanie myśleć. Wątpił, czy dałby teraz radę rzucić jakiekolwiek bardziej skomplikowane zaklęcie.
W jego głowie nagle rozwrzeszczał się alarm, przerywając rozmyślania. Zbliżały się trzy osoby, w tym jeden mag, na co wskazywał subtelny ślad Mroku wywęszony przez zaklęcie ostrzegawcze. Nie był w stanie dokładnie go sprawdzić - ten czar był zbyt skomplikowany jak na jego obecny stan.
Racjonalna i normalnie działająca część umysłu Magnusa zaklęła, gdy plan polegający na prowizorycznym opanowaniu się przed spotkaniem legł w gruzach. Pozostała część mózgu wybuchnęła śmiechem, uznając całą tą sytuację za niesłychanie zabawną.
Niech to szlag, pomyślał Magnus. Myśli o wakacjach zniknęły już z jego głowy. Musiałaś wysłać tutaj właśnie mnie, narzekał dalej. Maga z dziurą w głowie. Jak zwykle, wszystko się spierdoliło i, jak zwykle, ja muszę być w samym środku.
- Pan z Gildii? - Spytał idący środkiem gość, ubrany niezbyt bogato, ale schludnie. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak mistrz rzemieślniczy albo urzędnik. Wrażenie to rujnowali towarzyszący mu dwaj ochroniarze. Idący po jego prawicy mag w szarej szacie z białą gwiazdą na ramieniu był bez wątpienia świetnie wyszkolonym fachowcem z Gwiezdnego Kręgu, który pod względem zdolności bił na głowę każdego z ambitnych samouków Gildii. Jego kolega, kroczący po lewej stronie wysłannika wojownik w stalowym napierśniku na kolczudze, nie miał na sobie żadnych symboli, ale prawdopodobnie należał do Szarych Tarcz - zbrojnego ramienia Rady, którego działalność, w przeciwieństwie do Kręgu, była w Imperium zakazana.
- A pan zapewne z Rady. - Magnus powoli podniósł kartkę i podał ją gościowi. Starał się nie ruszać zbyt gwałtownie, bo nie mógł być pewnym tego, jak bardzo nerwowa była ochrona jego rozmówcy.
Gość tylko przebiegł wzrokiem po dokumencie, wyłapując kilka kluczowych słów takich jak: “Gildia”, “wysłannik” i “Lanya”. Potem go zwinął i oddał, kiwając głową.
- No, to skoro formalności mamy za sobą… - zaczął, ale mag przerwał mu, chrząkając znacząco. Posłaniec przez chwilę patrzył na niego bez słowa, z twarzą pozbawioną wyrazu, po czym wyjął z kieszeni mały czworokąt papieru. Mag nawet nie musiał brać jej do ręki, dostatecznie często widywał bowiem widniejącą na kartce pieczęć Rady Cieni, by móc ją rozpoznać z daleka.
Inna sprawa, dodała w myślach jego normalna część, że dotychczas raczej polowałem na ludzi używających tego znaku. Imperium chętnie płaciło za likwidowanie interesów Rady, zwłaszcza jeśli miały coś wspólnego z czarną magią. Pozostało mu mieć nadzieję, że kartel nie chował urazy, potrafiąc oddzielić interesy od osobistych uczuć.
- No, teraz możemy przejść do celu spotkania. - Magnus się uśmiechnął, ale uśmiech zastygł mu na twarzy, gdy zobaczył, że wysłannik go nie odwzajemnił.
- Z tym mogą być pewne problemy. - Stwierdził ponuro posłaniec. - Chociaż prościej będzie powiedzieć, że wszystko się dokumentnie spierdoliło.
Cudownie, brakowało jeszcze tylko pieprzonych komplikacji, pomyślał mag. Ciekawe, czemu życie tak mnie nienawidzi? Bogowie, co ja wam takiego zrobiłem? Miał wrażenie, że coś nieprzyjemnego, ale część mózgu zawierająca to wspomnienie zmieniła mu się w gulasz i to jeszcze przed wstąpieniem do Gildii. Zresztą może to nie oni, pomyślał. Może ja po prostu mam sakramenckiego pecha i czego bym nie tknął, to się spierdoli. Może…
Wysłannik przerwał jego rozterki.
- Otóż pudełko, które miałem panu dostarczyć, gdzieś się… zawieruszyło. - Posłaniec Rady wyglądał, jakby faktycznie było mu tego żal. - Wiemy, gdzie to się stało, ale niestety nie jesteśmy go w stanie odzyskać. Nie w chwili, w której w prowincji trwają działania wojenne, a nasi ludzie są zajęci ewakuowaniem dobytku Rady na drugi brzeg.
- Czyli… - zaczął ostrożnie Magnus, z trudem dusząc w sobie narastający gniew - spierdoliliście sprawę dokumentnie, mimo że zapłaciliśmy za całą akcję z góry, a teraz jeszcze mówicie nam prosto w twarz, że wasze błędy musi naprawić Gildia?
- No… tak. - Posłaniec zrobił minę, która sprawiała wrażenie, jakby naprawdę było mu z tego powodu przykro. A przynajmniej w ten sposób mag odczytał wyraz jego twarzy.
- Pierdolisz. - Umysł Magnusa zaczął się rozpływać w ciemnościach, znacznie głębszych niż poprzednio. Nagłym ruchem wsadził prawą dłoń w lewy rękaw i przejechał paznokciami po skórze. Pociekła krew. Ból nieco go otrzeźwił, ale ruch zwrócił uwagę członka Rady Cieni i jego podwładnych. Chociaż nie dawali tego po sobie poznać, Magnus wiedział, że oni wiedzą. Pewnie śmieją się z niego w głowach. Albo dziwią się, jak to możliwe, że przedstawiciel Gildii jest naćpany. Albo…
Czekaj, powiedział sobie w głowie. Czy to już nie jest paranoja? Albo przynajmniej choroba psychiczna? Odpowiedział mu śmiech - mniej racjonalna część umysłu uznała jego rozterki za bardzo zabawne.
- Zapłaciliśmy wam i w zamian spodziewaliśmy się wymiernych efektów - zaczął po chwili - a nie usprawiedliwień. Mieliście ukraść pudełko z depozytu lokalnej rezydentury Imperialnej Gildii Magicznej i dać je mnie. Potem ja miałem je dostarczyć na Wyspę. Jestem tutaj tylko dlatego, że wysłaliście nam informację, że pudełko jest gotowe do odbioru. Mam rozumieć, że kłamaliście?
- Nie. - Mruknął niechętnie posłaniec. - Gdy się z wami kontaktowaliśmy, faktycznie znajdowało się w naszych rękach. Ta sytuacja niestety uległa zmianie. Jeden z konwojentów okazał się… niegodny naszego zaufania. Uciekł wraz z pudełkiem, mówiąc dokładnie.
- Świat się kończy - odburknął mu Magnus, przewracając oczami. Czuł się coraz bardziej zmęczony. Normalnie po zażyciu specyfiku przynajmniej przez godzinę leżał albo klęczał gdzieś w kącie, czekając aż jego mózg się opanuje. A potem szedł spać i to na długo. Wyglądało na to, że cała ta wyjątkowo męcząca rozmowa przyśpieszała nadejście ataku senności. - Przestępca zdradził przestępcę. Czy odpowiednie zabezpieczenie przeciwko czemuś takiemu nie było wliczone w koszta?
- Było. Ale to nie zawsze się to udaje. Zdradził ktoś, po kim się tego naprawdę nie spodziewaliśmy. A na dodatek wytłukł cały wysłany za nim oddział.
- Jest cholernie dobry - skomentował Magnus, po czym z trudem powstrzymał ziewnięcie. - Chyba że ma kolegów. - Dodał po chwili. Posłaniec zrobił minę sugerującą, że próbuje wyrzucić z siebie coś bardzo nieprzyjemnego.
- To pierwsze. - Powiedział w końcu. - To Splamiony.
Senność zniknęła, zdmuchnięta nagle przez wściekłość połączoną z depresją. Magnus doszedł do wniosku, że to nie był zły dzień. To był najgorszy dzień w całym jego dość długim życiu. Najpierw atak, potem całe to cholerne spotkanie, a na koniec, jakby dla ostatecznego pognębienia, Splamiony. Utopienie w Telmonie zaczęło nagle jawić się jako atrakcyjna alternatywa.
- Pojebało was. - Stwierdził po chwili. Posłaniec skrzywił się, ale nie odpowiedział. Jego milczenie jeszcze Magnusa nakręciło. - I to kurwa kompletnie. Handel narkotykami zmieniającymi ludzi w rośliny lub wściekłych morderców, czczący demony sekciarze, eksperymenty na ludziach… wszystkie wasze tak zwane osiągnięcia właśnie przyćmił jeden przykład bezgranicznej tępoty. Wszystkie te przestępstwa Imperium w jego obecnym stanie jakoś by przebolało, bo przynajmniej nie mieszaliście się w politykę, ale Splamieni? Do gardła się wam rzucą. IGM, Kruki i Świątynia będą bić się ze sobą o możliwość podpalenia stosu. Ten wasz genialny pomysł z próbą ułożenia się z Amnerczykami właśnie spadł na drugie miejsce w rankingu popełnionych przez was głupot.
Posłaniec skrzywił się na przypomnienie jednej z największych klęsk Rady. Wysłała ona posłańca do jednego z legatów dowodzących amnerskimi legionami. Miał za zadanie przekonać go, by Tyranat przymknął oko na interesy należące do Rady, które znajdowały się na terytorium okupowanym. Plan spalił na panewce, a wysłannik został - jak określali to prześmiewcy - nakarmiony własnymi argumentami. Złotymi i stopionymi, aplikowanymi doustnie.
Magnus klął w myślach. Ostatnim, czego mu do szczęścia brakowało, byli opętani przez całe hordy demonów i praktycznie nieśmiertelni wojownicy, krążący po świecie w poszukiwaniu uwolnienia od prześladujących ich duchów, lub godnej śmierci.
- Pierdolę, stwierdził w końcu. Kończę tą rozmowę, a potem spieprzam na wyspę. Niech Lanya organizuje ekipę poszukiwawczą, bo ja mam to gdzieś. Ale najpierw muszę się dowiedzieć o sytuacji tyle ile mogę, bo po powrocie pewnie na dzień dobry zażąda ode mnie pisemnego raportu.
- Przynajmniej powiedz, że to nie był paladyn. - Posłaniec pokiwał głową, co w połączeniu z kwaśną miną i brakiem kontaktu wzrokowego nie tworzyło wrażenia szczerości.
- Bo nie był. Pełnoprawny członek, ale nikt ze starszyzny.
Paladynami nazywano grupę najsilniejszych Splamionych. Magnus brał raz udział w obławie na jednego z nich. Rycerz przebiwszy się przez wojowników Gildii dopadł go, a potem uciął mu głowę mieczem, nic sobie nie robiąc z zaklęć obronnych. Nie była to najgorsza śmierć, jakiej mag miał okazję doświadczyć, ale nie należała do przyjemnych..
- Dlaczego mam wrażenie, że nie jesteś do końca szczery? - spytał kąśliwie Magnus.
- No cóż - posłaniec westchnął ciężko, po czym odezwał się, starannie dobierając słowa - chociaż nie był to członek starszyzny, to po losie jaki spotkał wysłaną za nim ekipę wnioskujemy, że zawartość pudełka mogła go w poważnym stopniu wzmocnić. Prawdopodobnie tak bardzo, że jest w stanie w pełni nad sobą panować. Nie wiemy tylko, czy jakoś go to jeszcze… poprawiło, ale jest to bardzo możliwe, zwłaszcza jeśli zdołał podporządkować sobie demony.
- Cudownie. - Mag westchnął ciężko. - Podsumowując obecną spieprzoną sytuację: przekonaliście Splamionego, że zdołacie go uwolnić od demonów i wysłaliście po pudełko. Niestety, w drodze powrotnej doszedł do wniosku, że tak naprawdę robicie go w konia, więc wytłukł obstawę i korzystając z faktu, że znowu nad sobą panuje, ruszył dalej szukać lekarstwa, albo śmierci. - Urwał, widząc, że z każdym jego słowem posłaniec bladł coraz bardziej.
- Niestety tego drugiego.
- Jak to niest… - Magnus umilkł i wlepił wzrok w słup dymu na północnowschodnim skraju horyzontu. Oznaczający kierunek, z którego nadchodzą Amnerczycy, ponoć najlepsi żołnierze świata, w szeregach których pełno było magów ze sporym doświadczeniu w zabijaniu demonów i opętanych.
- Jeżeli Gildia jest skłonna zainterweniować - wtrącił szybko posłaniec, starając się uniknąć wypisanego na twarzy maga i zbliżającego się błyskawicznie wybuchu - wówczas Rada chciałaby prosić o zachowanie w tajemnicy naszego powiązania ze Splamionymi. W zamian będziemy mieć wobec was ogromny dług wdzięczności, który spłacimy kiedy tylko będziecie chcieli. My samy nie jesteśmy już w stanie nic zrobić.
Magnus wciągnął powietrze do ust. I bardzo powoli je wypuścił. Wciąż miał wrażenie, że posłaniec coś przed nim ukrywa.
- Innymi słowy - powiedział już spokojnie - spierdoliliście sprawę. I teraz mamy za was sprzątać, tak?
Posłaniec nie odpowiedział. Pożegnał się skinieniem głowy i odszedł. W ślad za nim ruszyła jego obstawa. Członek Kręgu, nim się odwrócił, podrapał się po głowie. Przy pomocy wyłącznie małego palca.
Magnus zesztywniał nagle. Znał ten znak. Nie miał pojęcia skąd mag z Gwiezdnego Kręgu wiedział, że członek Gildii kiedyś spędził kilka lat w towarzystwie czarodziejów z jego organizacji, ale najwyraźniej dowiedział się też, że przy okazji poszukiwacz przygód nauczył się ich języka znaków. Ten konkretny gest oficjalnie oznaczał “nie jest dobrze”, ale to tłumaczenie było powszechnie używanym eufemizmem, przyjętym z braku lepszej wersji. Gest ten opisywał sytuację w stylu wpadnięcia na tysiącletniego demona, żywiącego się duszami zamęczonych torturami ludzi, podczas gdy było się przygotowanym tylko na egzorcyzmowanie jakiegoś drobnego upierdliwca, szczającego ludziom do mleka.
Kurwa mać, zaklął w myślach Magnus. Po prostu kurwa mać.
Sekundę później senność wzięła nad nim górę. Ostatkiem siły sprawił, że jego głowa opadła na plecak, zamiast uderzyć o kant ławki. Moment później wpadł w łapy trapiących go koszmarów, których treść zawsze zapominał po obudzeniu.
Byłby zapomniał. Tak, to nie jest zwyczajna choroba i tak, to zostanie wyjaśnione.
Pierwszego człowieka poszukiwacz przygód wyczuł około południa. Nieproszony gość był prawdopodobnie czarodziejem, krążył bowiem dokładnie po skraju zaklęcia detekcyjnego. Gdyby zbliżył się choćby o metr, Magnus mógłby łatwo sprawdzić, jakiej magii intruz używa i jak silny jest zakontraktowany przez niego demon. Gość z pewnością ostrożnie sondował okolicę, sprawdzając dokładnie miejsce spotkania. Co gorsza, jeśli umiał rzucać zaklęcie podobne do używanego przez Magnusa, z pewnością poznał już część jego sztuczek.
Biorąc pod uwagę stopień zaawansowania paranoi trapiącej członków Rady Cieni, ostateczne upewnienie się, że spotkanie nie jest śmiertelną pułapką mogło mu zająć nawet kwadrans. Magnus był też pewien, że okolica jest właśnie poddawana dyskretnemu, acz dokładnemu przeszukaniu, w które zaangażowanych jest wielu podwładnych Rady. W tym, bez wątpienia, przynajmniej kilku dodatkowych czarodziejów.
A to wszystko przez spotkanie ich wysłannika z przedstawicielem Gildii. Ciekawe, jakie zabezpieczenia towarzyszą spotkaniu z którymś z faktycznych członków Rady. Pewnie na wszelki wypadek mordują wszystkich w okolicy, wliczając w to rozmówcę. Magnus zaśmiał się pod nosem. Jeśli te zabawy sprawiały kartelowi przyjemność, to nie miał zamiaru im przeszkadzać. Przynajmniej jak długo nie wiązały z prewencyjną egzekucją.
Rozsiadł się wygodniej na ławeczce. Jakiś przewidujący człowiek postawił ją na wzgórzu, z którego rozciągał się fantastyczny widok na leniwie płynącą rzekę - Telmonę. Magnus całe spotkanie traktował raczej jako urlop, mimo konieczności przebywania w strefie przyfrontowej. Prawdę mówiąc, trudno było uwierzyć, że zaledwie dwadzieścia kilometrów dzieli tę spokojną okolicę od terenów objętych aktualnie działaniami wojennymi. Jak na ostatnie dni jesieni, było dość ciepło - jedyną oznaką zbliżającej się powoli zimy był chłodnawy, orzeźwiający wietrzyk z północy.
Odpoczynek psuły mu jednak dwie drobne niedogodności, obie bezpośrednio powiązane z wojną. Pierwszą były łodzie transportujące uchodźców na południe, w drodze powrotnej przywożące zaopatrzenie i posiłki Armii Imperialnej. Drugi problem stanowiły słupy dymu, znaczące horyzont na północnym-wschodzie. Nie pozwalało mu to zapomnieć o tym, gdzie jest.
Nuda jednak powoli wygrywała z poczuciem obowiązku i koniecznością pozostawania w gotowości. Gdyby oczekiwanie miało trwać jeszcze kilka godzin, Magnus z pewnością nie oparłby się pokusie uszczknięcia kilku łyków z ukrytej w plecaku butelczyny mocnej poliańskiej gorzałki. Obiecał sobie, że gdy tylko skończy interesy, które go tu przywiodły, zajmie się nią w odpowiedni sposób. Niestety nie miał teraz czasu na takie przyjemności.
Nagle słońce znalazło dziurę w grubej, typowo jesiennej, warstwie chmur. Refleksy światła upiększyły rzekę, na nieszczęście w tym samym czasie, gdy Magnus nieświadomie wpatrywał się w mętną toń. W jego głowie eksplodował ból.
Zaciskając powieki i zakrywając oczy dłońmi, zgiął się w pół, klnąc pod nosem. Wysłannik mógł się pojawić w każdej chwili, zaś on, skorzystawszy z jesiennych chmur do zorganizowania sobie wakacji, sam sprowokował atak choroby.
Otworzył plecak i zaczął w nim grzebać.
- Wakacji mi się, kurwa, zachciało - warczał do siebie, przerzucając zawartość. W końcu znalazł manierkę z lekarstwem. Odkręcił ją i pociągnął solidny łyk.
Napój był niezwykle gorzki i magowi niemal natychmiast zrobiło się niedobrze. Po kilku sekundach mdłości zniknęły i Magnus poczuł się spokojny. Bardzo, bardzo spokojny. Wszystkie zbędne myśli i chęć do samoobwiniania wyparowały z jego głowy wraz z bólem. Toń wody w rzece nagle zmatowiała. Cały świat zrobił się ciemniejszy. Wbił wzrok w czarne jak smoła niebo. Jego umysł na chwilę rozpłynął się w ciemności zalewającej zmysły.
Gdy już zdołał znaleźć drogę powrotną do własnej głowy, odłożył manierkę z powrotem do plecaka. W międzyczasie z fascynacją przyglądał się metalowemu zamkowi. Parę razy otwierał go i zamykał, cały czas wpatrując się w niego intensywnie. Z jakiegoś powodu wydawał mu się jednocześnie fascynujący i zabawny. W końcu opanował się, chociaż z trudem. Nie miał dość czasu, by móc go marnować na efekty uboczne jego lekarstwa, które niestety działało też jak bardzo silny narkotyk.
Wyjął z kieszeni kartkę. Stanowiła niepodważalny dowód tego, że jest członkiem Gildii Poszukiwaczy Przygód - która mimo nazwy nie miała zbyt wiele wspólnego z przygodami - i że wysłała go w ten rejon jej szefowa, Lanya. Dokument był wielofunkcyjny, nadawał się nie tylko do odganiania wścibskich patroli Armii Imperialnej, poszukujących amnerskich dywersantów, ale i do udowadniania, że posiadacz nie jest podstawionym prowokatorem. Bo nawet ślad podejrzeń, przy poczuciu humoru ludzi, z którymi miał się spotkać, mógł się skończyć zwiedzaniem dna Telmony.
Położył kartkę na ławce obok. Wolał mieć ją pod ręką. Ludzie Rady mogliby źle zareagować na sięganie do kieszeni w ich towarzystwie. Uzbrojonych paranoików lepiej było nie drażnić. Zwłaszcza jeśli znajdowało się właśnie pod wpływem bardzo silnego narkotyku, jednego z nielicznych, na które członkowie Gildii nie byli uodpornieni. Magnus ledwie był w stanie myśleć. Wątpił, czy dałby teraz radę rzucić jakiekolwiek bardziej skomplikowane zaklęcie.
W jego głowie nagle rozwrzeszczał się alarm, przerywając rozmyślania. Zbliżały się trzy osoby, w tym jeden mag, na co wskazywał subtelny ślad Mroku wywęszony przez zaklęcie ostrzegawcze. Nie był w stanie dokładnie go sprawdzić - ten czar był zbyt skomplikowany jak na jego obecny stan.
Racjonalna i normalnie działająca część umysłu Magnusa zaklęła, gdy plan polegający na prowizorycznym opanowaniu się przed spotkaniem legł w gruzach. Pozostała część mózgu wybuchnęła śmiechem, uznając całą tą sytuację za niesłychanie zabawną.
Niech to szlag, pomyślał Magnus. Myśli o wakacjach zniknęły już z jego głowy. Musiałaś wysłać tutaj właśnie mnie, narzekał dalej. Maga z dziurą w głowie. Jak zwykle, wszystko się spierdoliło i, jak zwykle, ja muszę być w samym środku.
- Pan z Gildii? - Spytał idący środkiem gość, ubrany niezbyt bogato, ale schludnie. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak mistrz rzemieślniczy albo urzędnik. Wrażenie to rujnowali towarzyszący mu dwaj ochroniarze. Idący po jego prawicy mag w szarej szacie z białą gwiazdą na ramieniu był bez wątpienia świetnie wyszkolonym fachowcem z Gwiezdnego Kręgu, który pod względem zdolności bił na głowę każdego z ambitnych samouków Gildii. Jego kolega, kroczący po lewej stronie wysłannika wojownik w stalowym napierśniku na kolczudze, nie miał na sobie żadnych symboli, ale prawdopodobnie należał do Szarych Tarcz - zbrojnego ramienia Rady, którego działalność, w przeciwieństwie do Kręgu, była w Imperium zakazana.
- A pan zapewne z Rady. - Magnus powoli podniósł kartkę i podał ją gościowi. Starał się nie ruszać zbyt gwałtownie, bo nie mógł być pewnym tego, jak bardzo nerwowa była ochrona jego rozmówcy.
Gość tylko przebiegł wzrokiem po dokumencie, wyłapując kilka kluczowych słów takich jak: “Gildia”, “wysłannik” i “Lanya”. Potem go zwinął i oddał, kiwając głową.
- No, to skoro formalności mamy za sobą… - zaczął, ale mag przerwał mu, chrząkając znacząco. Posłaniec przez chwilę patrzył na niego bez słowa, z twarzą pozbawioną wyrazu, po czym wyjął z kieszeni mały czworokąt papieru. Mag nawet nie musiał brać jej do ręki, dostatecznie często widywał bowiem widniejącą na kartce pieczęć Rady Cieni, by móc ją rozpoznać z daleka.
Inna sprawa, dodała w myślach jego normalna część, że dotychczas raczej polowałem na ludzi używających tego znaku. Imperium chętnie płaciło za likwidowanie interesów Rady, zwłaszcza jeśli miały coś wspólnego z czarną magią. Pozostało mu mieć nadzieję, że kartel nie chował urazy, potrafiąc oddzielić interesy od osobistych uczuć.
- No, teraz możemy przejść do celu spotkania. - Magnus się uśmiechnął, ale uśmiech zastygł mu na twarzy, gdy zobaczył, że wysłannik go nie odwzajemnił.
- Z tym mogą być pewne problemy. - Stwierdził ponuro posłaniec. - Chociaż prościej będzie powiedzieć, że wszystko się dokumentnie spierdoliło.
Cudownie, brakowało jeszcze tylko pieprzonych komplikacji, pomyślał mag. Ciekawe, czemu życie tak mnie nienawidzi? Bogowie, co ja wam takiego zrobiłem? Miał wrażenie, że coś nieprzyjemnego, ale część mózgu zawierająca to wspomnienie zmieniła mu się w gulasz i to jeszcze przed wstąpieniem do Gildii. Zresztą może to nie oni, pomyślał. Może ja po prostu mam sakramenckiego pecha i czego bym nie tknął, to się spierdoli. Może…
Wysłannik przerwał jego rozterki.
- Otóż pudełko, które miałem panu dostarczyć, gdzieś się… zawieruszyło. - Posłaniec Rady wyglądał, jakby faktycznie było mu tego żal. - Wiemy, gdzie to się stało, ale niestety nie jesteśmy go w stanie odzyskać. Nie w chwili, w której w prowincji trwają działania wojenne, a nasi ludzie są zajęci ewakuowaniem dobytku Rady na drugi brzeg.
- Czyli… - zaczął ostrożnie Magnus, z trudem dusząc w sobie narastający gniew - spierdoliliście sprawę dokumentnie, mimo że zapłaciliśmy za całą akcję z góry, a teraz jeszcze mówicie nam prosto w twarz, że wasze błędy musi naprawić Gildia?
- No… tak. - Posłaniec zrobił minę, która sprawiała wrażenie, jakby naprawdę było mu z tego powodu przykro. A przynajmniej w ten sposób mag odczytał wyraz jego twarzy.
- Pierdolisz. - Umysł Magnusa zaczął się rozpływać w ciemnościach, znacznie głębszych niż poprzednio. Nagłym ruchem wsadził prawą dłoń w lewy rękaw i przejechał paznokciami po skórze. Pociekła krew. Ból nieco go otrzeźwił, ale ruch zwrócił uwagę członka Rady Cieni i jego podwładnych. Chociaż nie dawali tego po sobie poznać, Magnus wiedział, że oni wiedzą. Pewnie śmieją się z niego w głowach. Albo dziwią się, jak to możliwe, że przedstawiciel Gildii jest naćpany. Albo…
Czekaj, powiedział sobie w głowie. Czy to już nie jest paranoja? Albo przynajmniej choroba psychiczna? Odpowiedział mu śmiech - mniej racjonalna część umysłu uznała jego rozterki za bardzo zabawne.
- Zapłaciliśmy wam i w zamian spodziewaliśmy się wymiernych efektów - zaczął po chwili - a nie usprawiedliwień. Mieliście ukraść pudełko z depozytu lokalnej rezydentury Imperialnej Gildii Magicznej i dać je mnie. Potem ja miałem je dostarczyć na Wyspę. Jestem tutaj tylko dlatego, że wysłaliście nam informację, że pudełko jest gotowe do odbioru. Mam rozumieć, że kłamaliście?
- Nie. - Mruknął niechętnie posłaniec. - Gdy się z wami kontaktowaliśmy, faktycznie znajdowało się w naszych rękach. Ta sytuacja niestety uległa zmianie. Jeden z konwojentów okazał się… niegodny naszego zaufania. Uciekł wraz z pudełkiem, mówiąc dokładnie.
- Świat się kończy - odburknął mu Magnus, przewracając oczami. Czuł się coraz bardziej zmęczony. Normalnie po zażyciu specyfiku przynajmniej przez godzinę leżał albo klęczał gdzieś w kącie, czekając aż jego mózg się opanuje. A potem szedł spać i to na długo. Wyglądało na to, że cała ta wyjątkowo męcząca rozmowa przyśpieszała nadejście ataku senności. - Przestępca zdradził przestępcę. Czy odpowiednie zabezpieczenie przeciwko czemuś takiemu nie było wliczone w koszta?
- Było. Ale to nie zawsze się to udaje. Zdradził ktoś, po kim się tego naprawdę nie spodziewaliśmy. A na dodatek wytłukł cały wysłany za nim oddział.
- Jest cholernie dobry - skomentował Magnus, po czym z trudem powstrzymał ziewnięcie. - Chyba że ma kolegów. - Dodał po chwili. Posłaniec zrobił minę sugerującą, że próbuje wyrzucić z siebie coś bardzo nieprzyjemnego.
- To pierwsze. - Powiedział w końcu. - To Splamiony.
Senność zniknęła, zdmuchnięta nagle przez wściekłość połączoną z depresją. Magnus doszedł do wniosku, że to nie był zły dzień. To był najgorszy dzień w całym jego dość długim życiu. Najpierw atak, potem całe to cholerne spotkanie, a na koniec, jakby dla ostatecznego pognębienia, Splamiony. Utopienie w Telmonie zaczęło nagle jawić się jako atrakcyjna alternatywa.
- Pojebało was. - Stwierdził po chwili. Posłaniec skrzywił się, ale nie odpowiedział. Jego milczenie jeszcze Magnusa nakręciło. - I to kurwa kompletnie. Handel narkotykami zmieniającymi ludzi w rośliny lub wściekłych morderców, czczący demony sekciarze, eksperymenty na ludziach… wszystkie wasze tak zwane osiągnięcia właśnie przyćmił jeden przykład bezgranicznej tępoty. Wszystkie te przestępstwa Imperium w jego obecnym stanie jakoś by przebolało, bo przynajmniej nie mieszaliście się w politykę, ale Splamieni? Do gardła się wam rzucą. IGM, Kruki i Świątynia będą bić się ze sobą o możliwość podpalenia stosu. Ten wasz genialny pomysł z próbą ułożenia się z Amnerczykami właśnie spadł na drugie miejsce w rankingu popełnionych przez was głupot.
Posłaniec skrzywił się na przypomnienie jednej z największych klęsk Rady. Wysłała ona posłańca do jednego z legatów dowodzących amnerskimi legionami. Miał za zadanie przekonać go, by Tyranat przymknął oko na interesy należące do Rady, które znajdowały się na terytorium okupowanym. Plan spalił na panewce, a wysłannik został - jak określali to prześmiewcy - nakarmiony własnymi argumentami. Złotymi i stopionymi, aplikowanymi doustnie.
Magnus klął w myślach. Ostatnim, czego mu do szczęścia brakowało, byli opętani przez całe hordy demonów i praktycznie nieśmiertelni wojownicy, krążący po świecie w poszukiwaniu uwolnienia od prześladujących ich duchów, lub godnej śmierci.
- Pierdolę, stwierdził w końcu. Kończę tą rozmowę, a potem spieprzam na wyspę. Niech Lanya organizuje ekipę poszukiwawczą, bo ja mam to gdzieś. Ale najpierw muszę się dowiedzieć o sytuacji tyle ile mogę, bo po powrocie pewnie na dzień dobry zażąda ode mnie pisemnego raportu.
- Przynajmniej powiedz, że to nie był paladyn. - Posłaniec pokiwał głową, co w połączeniu z kwaśną miną i brakiem kontaktu wzrokowego nie tworzyło wrażenia szczerości.
- Bo nie był. Pełnoprawny członek, ale nikt ze starszyzny.
Paladynami nazywano grupę najsilniejszych Splamionych. Magnus brał raz udział w obławie na jednego z nich. Rycerz przebiwszy się przez wojowników Gildii dopadł go, a potem uciął mu głowę mieczem, nic sobie nie robiąc z zaklęć obronnych. Nie była to najgorsza śmierć, jakiej mag miał okazję doświadczyć, ale nie należała do przyjemnych..
- Dlaczego mam wrażenie, że nie jesteś do końca szczery? - spytał kąśliwie Magnus.
- No cóż - posłaniec westchnął ciężko, po czym odezwał się, starannie dobierając słowa - chociaż nie był to członek starszyzny, to po losie jaki spotkał wysłaną za nim ekipę wnioskujemy, że zawartość pudełka mogła go w poważnym stopniu wzmocnić. Prawdopodobnie tak bardzo, że jest w stanie w pełni nad sobą panować. Nie wiemy tylko, czy jakoś go to jeszcze… poprawiło, ale jest to bardzo możliwe, zwłaszcza jeśli zdołał podporządkować sobie demony.
- Cudownie. - Mag westchnął ciężko. - Podsumowując obecną spieprzoną sytuację: przekonaliście Splamionego, że zdołacie go uwolnić od demonów i wysłaliście po pudełko. Niestety, w drodze powrotnej doszedł do wniosku, że tak naprawdę robicie go w konia, więc wytłukł obstawę i korzystając z faktu, że znowu nad sobą panuje, ruszył dalej szukać lekarstwa, albo śmierci. - Urwał, widząc, że z każdym jego słowem posłaniec bladł coraz bardziej.
- Niestety tego drugiego.
- Jak to niest… - Magnus umilkł i wlepił wzrok w słup dymu na północnowschodnim skraju horyzontu. Oznaczający kierunek, z którego nadchodzą Amnerczycy, ponoć najlepsi żołnierze świata, w szeregach których pełno było magów ze sporym doświadczeniu w zabijaniu demonów i opętanych.
- Jeżeli Gildia jest skłonna zainterweniować - wtrącił szybko posłaniec, starając się uniknąć wypisanego na twarzy maga i zbliżającego się błyskawicznie wybuchu - wówczas Rada chciałaby prosić o zachowanie w tajemnicy naszego powiązania ze Splamionymi. W zamian będziemy mieć wobec was ogromny dług wdzięczności, który spłacimy kiedy tylko będziecie chcieli. My samy nie jesteśmy już w stanie nic zrobić.
Magnus wciągnął powietrze do ust. I bardzo powoli je wypuścił. Wciąż miał wrażenie, że posłaniec coś przed nim ukrywa.
- Innymi słowy - powiedział już spokojnie - spierdoliliście sprawę. I teraz mamy za was sprzątać, tak?
Posłaniec nie odpowiedział. Pożegnał się skinieniem głowy i odszedł. W ślad za nim ruszyła jego obstawa. Członek Kręgu, nim się odwrócił, podrapał się po głowie. Przy pomocy wyłącznie małego palca.
Magnus zesztywniał nagle. Znał ten znak. Nie miał pojęcia skąd mag z Gwiezdnego Kręgu wiedział, że członek Gildii kiedyś spędził kilka lat w towarzystwie czarodziejów z jego organizacji, ale najwyraźniej dowiedział się też, że przy okazji poszukiwacz przygód nauczył się ich języka znaków. Ten konkretny gest oficjalnie oznaczał “nie jest dobrze”, ale to tłumaczenie było powszechnie używanym eufemizmem, przyjętym z braku lepszej wersji. Gest ten opisywał sytuację w stylu wpadnięcia na tysiącletniego demona, żywiącego się duszami zamęczonych torturami ludzi, podczas gdy było się przygotowanym tylko na egzorcyzmowanie jakiegoś drobnego upierdliwca, szczającego ludziom do mleka.
Kurwa mać, zaklął w myślach Magnus. Po prostu kurwa mać.
Sekundę później senność wzięła nad nim górę. Ostatkiem siły sprawił, że jego głowa opadła na plecak, zamiast uderzyć o kant ławki. Moment później wpadł w łapy trapiących go koszmarów, których treść zawsze zapominał po obudzeniu.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.
Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.
Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje