Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Psychodrama
#1
Nieświadomemu lisowi

Psychodrama



Do dzieła, Henryku. Tym razem dasz radę.
No i wszedł na pustą, czarną scenę.

Henryk w końcu ukrył się przed bladym, elektrycznym wzrokiem sączącym się przez mętne szyby. Tylko odejść musiał znów bardzo daleko.
Ja, latarnia, niczym żandarm czatowałam pod jego oknem. To moja wina - przyznałaby się, gdyby kamuflujące się nieudolnie wścibstwo mogło pozwolić sobie na szczerość. Poszukujące błędów oko jak przerośnięta policyjna lampka.
Chce się splunąć. Zmełł to w ustach.

Co on mówi? - spytał Ktoś. I inny Ktoś wzruszył tylko ramionami.

Nigdy nie miał dość czasu, aby zamontować w tym swoim małym gdziekolwiek żaluzje. I wszyscy tamci bezczelnie się tu teraz gapią myśląc, że oszalał.
Fotel, książka, bieżnik, karafka, ściany, podłoga i karnisz… Badał przestrzeń. Na miejscu. Nikt tu nie wszedł. Nikt niczego nie przestawiał. Jeszcze przed nimi ucieknie, ale póki co… ...I upiornie, Chryste, powieszony żakiet. Na krześle. Bestialstwo. Za co? Może za kogo to?
Dla kogo?
Ona? To jej sprawka? Czyli już tu jest?
Znowu…
Kucnął spłoszony. Zadrwiło zegarowe tik-tak-tik-tak… t. Do taktu przedefilował tak-tak-tak kaczo na kuckach, że przynajmniej przez tak-tak-takt padł, bo przypaść jej do gustu szans nie miał jak zawsze.
Zacisnął dłonie - rudy, nastroszony jak on sam i jak lisie futro chodniczek kłuł nieprzyjemnie. Wymacał więc jego krawędź i odholował swoje drżące ciało pod stół w rogu sce… salonu. Odwrócił się na bok. Gdy uczuł znajome rysy twarzy nierównych, czarnych paneli pod sobą, przyłożył do nich głowę. Ich krawędzie pociesznie czule odznaczały się teraz pocałunkiem na jego policzku. Zamknął oczy. Nasłuchuje.
Jest za jego plecami?
Na chwilę wstrzymał oddech.
Tak, to stamtąd ją usłyszał. Henrietta.
-…- zawisło w powietrzu. Niewątpliwie powiedziała to sama Henrietta, albowiem cisza, która wokół nich zapanowała, i która, pomyślał zjadliwie Henryk, z pewnością uciekła z jej głowy, była tak wymowna, że miał wrażenie, iż słyszy słowa. Przez chwilę także wierzył, że może je rozróżnić. Sromotnie się jednak zawiódł na tym bełkocie, a chwila zamyślenia kosztowała go dwa kobiece cmoknięcia, ściągnięcie się w niezadowoleniu uszminkowanych, czerwonych warg i szansę na jakąkolwiek przychylność. Znów nie zrozumiał? Henrietta pozbawiła go też, zaledwie w chwilę, kompana w postaci poloru, (- Wynoś się, ty zdziro, wynoś! Słyszy mnie ktoś? Pomocy) zbliżając się. Został bez niego sam... No ale w towarzystwie. Niestety taka pół samotność jednego z członków ich comiesięcznego spotkania najwyraźniej zniesmaczyła innych, wmieszanych (Aktualnie też zmieszanych Henrych odmętów salonowych) w podłogę, bo pocałunek ustał.
Ustał również, bo Henryk siedział już, zgarbiony. Na tyle się podniósł. I też patrzył mniej dziko, a bardziej tępo i ze spiętą twarzą. No proszę. Nie zauważył wcześniej. Tyle go omija…
W oczy wgryzła mu się nagle wyprężona, splątana i doskonale tłusta, brzuchata po raz wtóry matka-hekatomba. Dlaczego akurat dziś żerowała?
- Henrietto... - Szepnął wprost zza nierównego, zaniedbanego wąsa. Poczuł się nagle zrozpaczony i bezdomny. Zapewne ma również porwane buty? Jakieś rękawiczki? Może dziury w spodniach? Nie odważy się spuścić wzroku. Łypał zahipnotyzowany spod krawędzi stołowego blatu.

…etto…

Poruszyli się niespokojnie.


Milczała, a on miętolił, niezdecydowany, co chciałby czuć w tej chwili, o dziwo cały mankiet. To znowu jego wina? Nie chciał. Bardzo… Przesunął wolno wzrokiem po mdlących krągłościach, które wydały mu się karykaturalnie, wręcz do granic śmieszności, rażące. Po zarysowanych słabo, sklejonych pasmach blond-żeber. Henryk bardzo, bardzo nie chciał, ale też był blondynem. Nikt się nie śmiał. Larwalny kształt wystawał horrendalnie z głowy kobiety, splatał z jej włosami w jedno ciało przechodząc połyskującym warkoczem na pierś.
I gdzieś w niej… nikł?
Nie… Mężczyzna wyprostował się nagle, w desperackim zrywie, mrugając wolno. Stół jednak zganił, klepnął w głowę, znów go skulił - pozostało mruganie. I pocenie się. O tak, oto jest - poziom samotny. Mruczał do siebie bezgłośnie. Antydostojny, żenujący i dziki. Zacisnął wargi przylepiając się do ściany za sobą w poszukiwaniu resztek czułości. Ścianowy Henry wzgardził nim jednak i tylko nasłuchiwał. Rdzawy chodniczek, a w zasadzie lisie futro, wylegiwało się teraz zdegustowane na ramionach Henrietty. Spojrzało na niego zwierzęcymi ślepiami. Obwiniało. Uniosło wargę wskazując, że gdy wtaczał się tu, do stoliczo-króliczej nory, wymiętoliło mu też dumę - marynarkę. "Patrz. Nie odwracaj wzroku, rozwiąż to", mówiło, zdaje się.
I Harold odkrywszy, zrozumiawszy i zobaczywszy jakąś odwagę tym nakazie, doznał olśnienia. Nie chciał być królikiem. O nie. Ale zającem… Lis spojrzał wzgardliwie i przeciągle. No… zającem też nie. Chociaż słyszałby Henriettę z daleka i miałby jak uciec.

Wy też patrzcie. Ta chwila jest ważna.
Patrzymy, proszę Pana.

Rudzielec, który westchnął, i nowy stary lis Harold zmarszczyli wspólnie nos, bo mieli tylko jeden, ten Harolda, i skupili się na Henrietcie.
- Henrietto, co Ty masz na głowie?

Hent…o, c… asz n głowie?
Proszę Pana?
Nie wiem. Cisza. To jego sumienie, nie nasze.


Zobaczył jak pobladła, ściągnięta nieokreślonym grymasem twarz odwraca się ku niemu. Henrietta siada za blisko. Naprzeciwko. Nie… nie… ja… Przełknął "cofam" jak ślinę. Popękane usta otwierają się lekko, jakby chciała coś powiedzieć. Nie… Miała zbyt pusto w oczach. Nie, nie, nie, nie. Henryk uniósł dłonie, zaczął szybko kręcić głową, bo to przecież wszystko nie tak. On już nic… nie, on w ogóle nigdy nic… Nagle zastygł w połowie swojej dziwacznej pantomimy, bo Henrietta bezceremonialnie złapała dłońmi nabrzmiały warkocz i nachyliła się podnosząc go w jego stronę. Podetknęła mu to paskudztwo prawie pod nos.
Znów to widział. To coś w środku, jego bijące, oślizgłe serce i wzdęty, rozwarty brzuch… A oni… są poskręcani jak jelita. Tam w środku. Wszyscy. Trzymają się, bo połamane ręce zasupłały się razem, aby przewodzić modlitewną papkę. Ilekroć tam spogląda, tym bardziej zniszczone są ich twarze. Tym chudsi są. Głodniejsi. Szarpią się na więzach, na które ich skazał, eksponując napięte namioty klatek piersiowych, gdzie mieszkają, i okrągłe, oślizgłe szkiełka oczu.
Wyprostował sztywno palce obu dłoni… rozczapierzył je.
Ktoś puka od wewnątrz szkiełek. Dzikość? Widzi knykcie. Szkiełka popękają? Co wtedy? Henrietta ani drgnie. Co z NIM? Kto tam j…
Zdławił rosnący w piersi wrzask.
Uniósł nienawistne spojrzenie wychodzących z orbit oczu na jej chłodną twarz. Skoro masz tu być… Skoro już masz tu przyłazić… Jego oddech podrygiwał, pierś unosiła się i opadała spazmatycznie. To wlecz tu te swoje cholerne CIELSKO przynajmniej… bez… TEGO! I wyrzucił bezładnie ręce o zakrzywionych palcach wprost przed siebie, na nią. Zarzucił je, wplątał i zaczął szarpać za jej włosy. Pozbędzie się tego. On... ją... ogoli… TAK. Dlaczego kobiety tak kochają... te... swoje... kudły! BOŻE! Znów szarpnął.
Henrietta wiła się z oczami i ustami tak rozwartymi, jakby była rybą wyciągniętą na brzeg, pozbawioną powiek i łapiącą beznadziejnie oddech. W sumie chciałby, aby była rybą. Nie krzyczałaby tak strasznie i nie byłoby co golić. Wydarła się głośniej. Boże, Boże, nie wrzeszcz, idiotko... Jeszcze ktoś tu przyjdzie…
Puk, puk? - tym razem do okiennic.
NIE!
Kolejny dziki skowyt Henrietty.
Puk, puk!
I Henryk odwrzasnął jej głupio swoje przerażenie prosto w twarz. Niech ma. W sumie, to dużo tego krzyk-przerażenia musiała dostać, bo zemdlał.

Kurwa, zawołajcie kogoś! Znowu to samo. Popierdoleni seryjni. Znaczy… No, proszę się rozejść, moi drodzy. Zmiana planów.
Odpowiedz
#2
Tym razem jestem na "nie".
Nie potrafię nawet, prawdę powiedziawszy, określić, czy ten tekst jest dobry. Być może że jest. Niestety ja organicznie nie lubię tekstów niezrozumiałych. Znaczy moim zdaniem jest on totalnie przekombinowany. Tak jakbyś postawił na samą formę, rezygnując z treści.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Mi się podoba, w moim guście.

Wybacz poślizg czasowy. Angel

Krótki ten tekst, ale czytało mi się jak niejedną powieść (nie znaczy, że to źle). Z początku oczekiwałam jakiejś konkretnej, konsekwentnie przeprowadzonej fabuły i puenty, ale kiedy skupiłam się mocno na tekście i wyłapywałam obrazy, w ogóle zapomniałam, że to powinno mieć jakiś sens. Podoba mi się narracja, chyba taki trochę strumień, wiesz, że uwielbiam Twoje porównania i niektóre opisy więc też nie mogłam się nudzić ("stół jednak zganił, klepnął w głowę).

Jeśli dobrze zrozumiałam, to Henryk jest seryjnym mordercą, a to wszystko tak jakby jego świadomość. Tak pomyślałam po przeczytaniu i w sumie tak mi odpowiada.

Fakt, że jest to jeden z bardziej artystycznych tekstów, niemniej należy docenić, jeśli się lubi taki styl, a ja lubię, jeszcze coś we mnie zostało z umiłowania kombinowania, więc mi się podoba, ale trzeba też powiedzieć sobie, iż to raczej literatura dużego kalibru, z ostrą amunicją, zatem nie dla każdego, raczej dla tych, co mają skłonności masochistyczne. Wink
Jeden Twój utwór i sama zaczynam tak pokracznie pisać. Big Grin
Odpowiedz
#4
Nie powiedziałem bynajmniej, że napisane jest źle. Ja przynajmniej nie znalazłem w tym utworze znaczących błędów. Po prostu nie lubię tego uczucia, kiedy nie mogę utworu uporządkować. Lubię jeśli dzieło posiada jakiś logiczny porządek przyczynowo skutkowy. Wtedy wydaje się strawniejsze.

Opisy i porównania faktycznie fajne. Sposób pisania, bez zarzutu. Moim skromnym zdaniem przydało by się tu troszkę logiki. Choćby po to, by taki jak ja czytelnik nie czuł się totalnie zagubiony.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości