12-04-2011, 09:24
Pędzę. Pędzą. Pędzimy. Pędzili i będą pędzić. Nie zatrzymani. Oni. A ja? Czuję się osaczony, bynajmniej daję radę. Uczę się żyć od urodzenia, więc dlaczego za każdym razem nie miałbym wybrnąć?
Szukam. Poszukuję. Nie ma czasu na refleksje, mówią. Mówili. I będą mówić. Nie ma czasu stanąć ani na chwilę, ogarnąć swój stan obojętnej mazi wzrokiem. Mają rację? Nie, słyszę. Ale skąd słyszę, skoro oni mówią: tak? Nie mówię przecież sam do siebie; wzdycham, ale zaraz czuję kontrolkę. Może rzeczywiście… Nie, skąd. Uspokajam się wiedząc, że następny taki moment nadejdzie dopiero za kilka tygodni. Właściwie jaki moment? Zwątpienia, powiedzieliby. Ale nie mówią. Bo nie daję im szansy. Ten moment integracji jest zbyt ważny. Ważny. Prywatny. Osobisty, może nawet intymny. Każdy odbiera to na swój inny sposób. Każdy jest normalny. Każdy sposób. Dziwny, powiedzieliby. Ale ja mówię: zwyczajny. Dlaczego? Skoro każdy ma inaczej, to jest to takie same. Obowiązują te same epitety.
A więc: zwątpienia? Skądże. Wprost przeciwnie. Bardziej niż przeciwnie. Tak bardzo przeciwnie, że aż podobnie. Ale nie: w moim przypadku jest to pewność. Pewność. Prawdziwa, niczym niestłamszona. Pewność. Czy rzeczywiście, zgodnie z tym co powiedzieliby, to przez przypadek? Nie ma nic wspólnego z tym, do którego niesiemy modlitwy? Rzeczywiście, kiedy modlitwy to tylko wiązki pustych słów. Kiedy to coś więcej, powinniśmy przywiązywać do tego taką, a nie inną wartość. To moja jest prawdziwa. Nie właściwa, ale prawdziwa, owszem.
Mijają tygodnie.
Mknę. Mknę przez miasto, którego nie znam. Mieszkam w nim od urodzenia. A jednak… błądzę, nie rozpoznając ludzi ani miejsc. To dziwne… Ostatnio czułem się zupełnie odwrotnie. Zupełnie. Zupełnie, zupełnie. Udawałem, że doskonale orientuję się gdzie jestem. To nie była tylko gra, choć właśnie tak przypuszczałem.
Biel w nadmiarze męczy. Uważasz, że biel nie jest mroczna? Biel jest mroczna. Biel w nadmiarze męczy. Błądzimy po jasnych i rozświetlonych drogach, przy których stoją czytelne znaki. Mordują w nas całe życie, żar. Zostawiając ciało w TEORETYCZNYM spokoju. Lustrując owe rozważania stwierdzam, że to ludzie są zwierzętami, a jedynie w zwierzętach można obecnie dostrzec prawdziwie ludzkie odruchy. Przykre, jakkolwiek prawdziwe.
Mijają tygodnie.
Słysząc posępny turkot pociągu, toczą się przez łąki. Są blisko natury, bliżej, niż kiedykolwiek – a jednak tkwią tam tylko przez chwilę; zobaczywszy sarnę i dwa zające odwrócili nosy. Są tylko widzami. Widzami życia, z którego niezupełnie świadomie zrezygnowali na rzecz czegoś większego (czytaj: namacalnego). Kwestia wychowania, mówią. Zrezygnowali na rzecz Cywilizacji. Na rzecz tej cholernej Cywilizacji, która zabiera im cały sens życia. Bawią się w Boga, niniejszym zaprzepaszczając Jego dzieła. A teraz jadą pociągiem przez las, zamykając swoje umysły na to, czego mogli być świadkami. Może nie chcieli widzieć – jadą od stacji w mieście A. do stacji w mieście B., zupełnie zapominając, że muszą minąć |AB|.
- Zamknij okno – mówi do Wielkiego A Głupiego.
- Nie – odpowiada Wielki A Głupi. Nie dlatego, że chce, aby było otwarte, ale dlatego, że nie chce tego Pierwszy.
Bóg nie stworzył Człowieka. Bo stworzył człowieka. Ale ów człowiek bardzo zapragnął stać się Człowiekiem. I stał się Człowiekiem.
Tak oto Wielki A Głupi i Pierwszy czują do siebie niechęć, spowodowaną zwykłym Oknem. Wynalazkiem Człowieka. Po chwili Pierwszy sam zamyka Okno – jadąc Pociągiem. Wielki A Głupi szarpie, urywając Uchwyt. Używając Imiesłowu.
Po chwili Pociąg wjeżdża do Stacji w Mieście, w obłokach Pary. Biorą Walizki, opuszczają Wagony. Przejechawszy przez las, rzeki, jeziora, minąwszy zwierzęta. Dojeżdżają do Miasta.
Mkną Samochodami i Autobusami po Drogach do Biura lub Hotelu. Umierając czasami, wchodząc do nieba, spotykając boga.
Ale ja, dzięki momentowi, który przyszedł zostałem tylko narratorem. Widzę i czuję wszystko normalnie. Inaczej, powiedzieliby. Ale; nie. Stan, łączność uratowały mnie.
Mijają tygodnie.
Moment nie nadchodzi. Teraz i ja jestem przytłoczony meandrami ciemności, budzenia się i zasypiania, nie wiedząc, czym jest czuć.
Minęły tygodnie. Miesiące. Lata.
Momenty przychodzą coraz częściej.
Szukam. Poszukuję. Nie ma czasu na refleksje, mówią. Mówili. I będą mówić. Nie ma czasu stanąć ani na chwilę, ogarnąć swój stan obojętnej mazi wzrokiem. Mają rację? Nie, słyszę. Ale skąd słyszę, skoro oni mówią: tak? Nie mówię przecież sam do siebie; wzdycham, ale zaraz czuję kontrolkę. Może rzeczywiście… Nie, skąd. Uspokajam się wiedząc, że następny taki moment nadejdzie dopiero za kilka tygodni. Właściwie jaki moment? Zwątpienia, powiedzieliby. Ale nie mówią. Bo nie daję im szansy. Ten moment integracji jest zbyt ważny. Ważny. Prywatny. Osobisty, może nawet intymny. Każdy odbiera to na swój inny sposób. Każdy jest normalny. Każdy sposób. Dziwny, powiedzieliby. Ale ja mówię: zwyczajny. Dlaczego? Skoro każdy ma inaczej, to jest to takie same. Obowiązują te same epitety.
A więc: zwątpienia? Skądże. Wprost przeciwnie. Bardziej niż przeciwnie. Tak bardzo przeciwnie, że aż podobnie. Ale nie: w moim przypadku jest to pewność. Pewność. Prawdziwa, niczym niestłamszona. Pewność. Czy rzeczywiście, zgodnie z tym co powiedzieliby, to przez przypadek? Nie ma nic wspólnego z tym, do którego niesiemy modlitwy? Rzeczywiście, kiedy modlitwy to tylko wiązki pustych słów. Kiedy to coś więcej, powinniśmy przywiązywać do tego taką, a nie inną wartość. To moja jest prawdziwa. Nie właściwa, ale prawdziwa, owszem.
Mijają tygodnie.
Mknę. Mknę przez miasto, którego nie znam. Mieszkam w nim od urodzenia. A jednak… błądzę, nie rozpoznając ludzi ani miejsc. To dziwne… Ostatnio czułem się zupełnie odwrotnie. Zupełnie. Zupełnie, zupełnie. Udawałem, że doskonale orientuję się gdzie jestem. To nie była tylko gra, choć właśnie tak przypuszczałem.
Biel w nadmiarze męczy. Uważasz, że biel nie jest mroczna? Biel jest mroczna. Biel w nadmiarze męczy. Błądzimy po jasnych i rozświetlonych drogach, przy których stoją czytelne znaki. Mordują w nas całe życie, żar. Zostawiając ciało w TEORETYCZNYM spokoju. Lustrując owe rozważania stwierdzam, że to ludzie są zwierzętami, a jedynie w zwierzętach można obecnie dostrzec prawdziwie ludzkie odruchy. Przykre, jakkolwiek prawdziwe.
Mijają tygodnie.
Słysząc posępny turkot pociągu, toczą się przez łąki. Są blisko natury, bliżej, niż kiedykolwiek – a jednak tkwią tam tylko przez chwilę; zobaczywszy sarnę i dwa zające odwrócili nosy. Są tylko widzami. Widzami życia, z którego niezupełnie świadomie zrezygnowali na rzecz czegoś większego (czytaj: namacalnego). Kwestia wychowania, mówią. Zrezygnowali na rzecz Cywilizacji. Na rzecz tej cholernej Cywilizacji, która zabiera im cały sens życia. Bawią się w Boga, niniejszym zaprzepaszczając Jego dzieła. A teraz jadą pociągiem przez las, zamykając swoje umysły na to, czego mogli być świadkami. Może nie chcieli widzieć – jadą od stacji w mieście A. do stacji w mieście B., zupełnie zapominając, że muszą minąć |AB|.
- Zamknij okno – mówi do Wielkiego A Głupiego.
- Nie – odpowiada Wielki A Głupi. Nie dlatego, że chce, aby było otwarte, ale dlatego, że nie chce tego Pierwszy.
Bóg nie stworzył Człowieka. Bo stworzył człowieka. Ale ów człowiek bardzo zapragnął stać się Człowiekiem. I stał się Człowiekiem.
Tak oto Wielki A Głupi i Pierwszy czują do siebie niechęć, spowodowaną zwykłym Oknem. Wynalazkiem Człowieka. Po chwili Pierwszy sam zamyka Okno – jadąc Pociągiem. Wielki A Głupi szarpie, urywając Uchwyt. Używając Imiesłowu.
Po chwili Pociąg wjeżdża do Stacji w Mieście, w obłokach Pary. Biorą Walizki, opuszczają Wagony. Przejechawszy przez las, rzeki, jeziora, minąwszy zwierzęta. Dojeżdżają do Miasta.
Mkną Samochodami i Autobusami po Drogach do Biura lub Hotelu. Umierając czasami, wchodząc do nieba, spotykając boga.
Ale ja, dzięki momentowi, który przyszedł zostałem tylko narratorem. Widzę i czuję wszystko normalnie. Inaczej, powiedzieliby. Ale; nie. Stan, łączność uratowały mnie.
Mijają tygodnie.
Moment nie nadchodzi. Teraz i ja jestem przytłoczony meandrami ciemności, budzenia się i zasypiania, nie wiedząc, czym jest czuć.
Minęły tygodnie. Miesiące. Lata.
Momenty przychodzą coraz częściej.