Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Un passo falso
#1
               
            Zmierzchało, śnieg padał wolno, wyjątkowo dużymi płatkami. Spojrzała w górę, osiadające na twarzy chłodne drobinki delikatnie oraz przyjemnie łaskotały. Podziwiając ich wyszukane, unikatowe, jedyne w swoim rodzaju kształty, jak zahipnotyzowana stała w kręgu złocistego światła ulicznej latarni, śledząc ich majestatycznie rozkołysany taniec. Przymknęła oczy, rozłożyła ramiona i poddała się urokowi chwili. Kiedy już była gotowa radośnie zawirować razem ze śnieżynkami, poczuła na ramieniu delikatne dotknięcie. Spłoszona, otworzyła oczy, napotykając spojrzenie stojącego przed nią mężczyzny. Nie zauważyła, kiedy podszedł, ale jego twarz nie wydawała się obca. No tak, przecież czasami widywała go w szkole. Był znajomym nauczyciela chemii, tego przystojniaka, w którym podkochiwała się większość szkolnych koleżanek. Na dodatek znał jej imię. To ją zachwyciło. Przez głowę błyskawicznie przebiegła myśl - to może już nie jestem tym ostatnim brzydactwem, „patyczakiem”, tak, jak nazywają mnie siostry, zdecydowanie zbyt kanciastym, z przydługimi, chudymi kończynami?
           Zaskoczoną zaprosił do kawiarni. Patrzyła na niego zdumiona, nie wiedząc, jak reagować. Chciała czmychnąć, ale wtedy pomyślała o minach przyjaciółek. Jutro w szkole opowie o tym nadzwyczajnym wydarzeniu. Już widziała te ich miny. Jakże będą zazdrościć! Całkiem dorosły mężczyzna zwrócił na nią uwagę. Opowie, jak to była z nim w kawiarni „Pod Arkadami” (do której jeszcze nie wolno im chodzić), jak na jakiejś najprawdziwszej, dorosłej randce. No, no! To ci nowina. Oczywiście, przyjęła zaproszenie, wszak nie jest na tyle głupia, aby przegapić taką nadzwyczajną okazję. Drugi raz może się nie przytrafić, a już cieszyła się przyszłym widokiem spojrzeń - pełnych niedowierzania, a może także podziwu - zazdrosnych koleżanek. 

          Kolejny krok w - ciągle tajemniczą i bardzo pociągającą - dorosłość.

          Przed wejściem do kawiarni z głowy zdjął jej szkolny beret oraz oderwał z rękawa tarczę. Pełna konspiracja - istny ubaw!. Pili kawę, taką niby „po turecku”, parzoną z fusami, w szklance. Nie mogła sobie przypomnieć o czym rozmawiali. To zresztą nie miało większego znaczenia, w myślach już i tak był jutrzejszy dzień oraz rozmowa z dziewczynami. I to nie jakaś zwykła rozmowa. To ona - po raz pierwszy - znajdzie się w centrum uwagi, chwaląc się sukcesem. Nareszcie… zaistnieje. I to jak zaistnieje! Ale ma szczęście! W pewnym momencie na stoliku pojawiła się butelka czerwonego wina. I nawet wtedy nie zapaliła się równie czerwona, jak to wino, lampka. Niczego nie przeczuwała, niczego się nie bała, o niczym złym nie myślała. Bo i skąd? Tematy dotyczące spraw damsko-męskich były tabu. Tyle wiedziała, co usłyszała od bardziej uświadomionych koleżanek. A w ich opowieściach przecież nie było nic zdrożnego. Wprost przeciwnie, były pełne niedomówień, półsłówek, jednym słowem tajemnic, do których tęskni każda normalna dziewczyna. Więc czego miała się bać? Jeszcze nigdy nie piła alkoholu. Kolejna rzecz, jaką robi pierwszy raz w życiu.

 
           Kiedy wyszli z kawiarni była oszołomiona i nieco pijana. Płatki śniegu, już nie spadały majestatycznie, ale wirowały, pływały, nurkowały, jakoś tak – zabawnie i zadziornie. No, i chyba jeszcze figlarnie mrugały, stwierdziła z rozbawieniem. 

           Obiecał odprowadzić ją do domu. Nie pamięta, jak w ten mroźny, śnieżny wieczór znaleźli się w parku. Martwiła się, gdzie są skrzypce, ale na szczęście on je miał. Jak wytłumaczy się mamie ze spóźnienia oraz swojego stanu? Zaczęła się niepokoić – co powie mama? Musi szybko wrócić do domu oraz wymyślić jakieś sensowne usprawiedliwienie. Nawet wtedy, gdy zaczął ją całować nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Odepchnęła go, powiedziała, że wcale nie chce tych pocałunków, że jest jej niedobrze, i, że koniecznie, bez żartów, musi iść do domu.

 
     Kiedy w końcu zrozumiała co jej grozi, było już za późno. Leżała na ośnieżonej, zamarzniętej ławce, z wykręconymi nad głową rękoma. Podczas szamotaniny zgubiła okulary i przez to jeszcze bardziej czuła się bezbronna oraz zniewolona. Zaczęła krzyczeć, ale wtedy zatkał usta zerwanymi z niej majtkami. Dusiła się, z oczu leciały łzy, Aż po czubek głowy przeszył ją nagły ból. Jakby w brzuchu eksplodował granat. Już wiedziała co to gwałt. Ból, krew i rozdarcie... nie tylko ciała. Ból i odraza. Ból, odraza i poczucie winy. Jej winy! Zapadła się w sobie. Bezradna, zbezczeszczona, potępiona. To ona do tego doprowadziła! Jest winna i nic jej nie usprawiedliwia. Jest zła, zepsuta do szpiku kości, niewarta niczyjej uwagi; każdy może po nią sięgnąć, użyć i wyrzucić.

 
        Kiedy wstała, była już sama. Pomyślała o skrzypcach. Były, leżały obok w zaśnieżonym futerale. Zachwiała się, skurczony żołądek wyrzucił swoją zawartość. Wymiotowała całym brudem tego, co się dokonało. Zgarnęła ustami śnieg, wypluła go. Z trudem odzyskała równowagę, odszukała leżące pod ławką okulary, doprowadziła ubranie do jako takiego porządku. Rozejrzała się bezradnie dookoła. Już nie szumiało w głowie, a nawet, podziwiane wcześniej – w innym, minionym życiu - płatki śniegu skuliły się do zacinających ostrymi ukłuciami podmuchów. Ledwo widoczne niebo, przybrawszy sino stalowy kolor, zamykało się przed nią, a ciemne drzewa z dezaprobatą kołysały konarami. Dezaprobatą? Nie, raczej z wyraźnym potępieniem. Cicho jęknęła. i… poszła. Każdy krok sprawiał ból, na udach czuła zastygającą krew oraz jeszcze coś lepkiego, ohydnego. Zanurzyła dłoń w zaspie i śniegiem zaczęła usuwać z siebie tę hańbę. Tarła i tarła, dygocąc z zimna oraz odrazy. Świat, znany i bezpieczny, świat, obiecujący same tajemnicze, piękne, pociągające rzeczy skończył się. To było to, co dla niej przygotował? Więc to już wszystko? Koniec? 

       Musi jednak wrócić do domu, nie ma innego wyjścia. I nikomu nie powinna powiedzieć o tym, co ją spotkało. Po pierwsze – to bez wątpienia była jej wina. Po drugie - nie może o tym powiedzieć rodzicom. Wykluczone! Po trzecie - gdyby jednak im powiedziała, a oni wyrzuciliby ją z domu, byłoby to sprawiedliwe. Tak to czuła. Tacie, zarabiającemu na całą siedmioosobową rodzinę nie wolno było zawracać głowy. Mama, dobra, dbająca o wszystkie jej siostry oraz malutkiego brata, ciągle zapracowana, bardzo religijna, nie powinna się o tym dowiedzieć. Nie może jej zawieść i zranić. Nie, nie wolno złamać jej serca. Tym bardziej, że ciągle słyszała, iż wszystko co cielesne jest grzeszne i zakazane.


         Strach przed odrzuceniem oraz wykluczeniem z rodziny był większy niż nieszczęście, jakie ją dotknęło. Więc nigdy - i z nikim - nie będzie o tym rozmawiać. Wymaże imię tego mężczyzny i nigdy go nie wypowie. Wymaże to co się stało, cofnie czas, usunie ten dzień. Nigdy nic się nie zdarzyło! Nie było tego dnia, nie istnieje ten człowiek! Przecież potrafi to zrobić. Nie będzie o tym myślała. Nigdy! Albo... albo go zabije. Tak, zabije go. Zabije! To jedyne wyjście by ocalić siebie, skoro nie da się cofnąć czasu. A ona to potrafi, na pewno potrafi! 

        Nazajutrz, nie poszła do szkoły, a zaplamione prześcieradło wytłumaczyła miesiączką; tak długo wyczekiwaną, pierwszą w życiu. Udało się! Nikt niczego nie zauważył. Nie zauważono także tego, że stała się inną osobą; naznaczoną, gorszą, obcą.


        A jednak, kiedy zjawiła się w szkole, wydawało się, że wszyscy na nią dziwnie patrzą, że wszystko wiedzą, że wytykają palcami, że śmieją się i szydzą. Obawiała się, że zdradza ją chód. Stąpała bowiem jakoś tak niepewnie, ostrożnie… 

       I to był koniec jej dzieciństwa. W strachu, wzgardzie oraz upokorzeniu. 

       Dopiero po latach zrozumiała, że im młodsza, zgwałcona kobieta, tym bardziej winy upatruje w sobie. Przede wszystkim obwinia właśnie siebie. Zrozumiała, dlaczego sama, bez pomocy z zewnątrz, nie była w stanie uporać się z traumą. Dlaczego całe lata tak nisko siebie ceniła, a także uważała, że nie jest warta niczyjej miłości i zainteresowania. Dlaczego - a priori - odrzucała każdą ewentualną, mogącą przecież narodzić się, miłość.
 
      
A kiedy to w końcu zrozumiała, z ulgą rozgrzeszyła siebie z szaleństw oraz grzechów, jakie popełniała, by zagłuszyć wewnętrzny skowyt.
Odpowiedz
#2
osiadające na twarzy chłodne drobinki łaskotały delikatnie  i przyjemnie.

Wolałbym bez ostatniego zdania.
Odpowiedz
#3
Grain ma rację. Zdecydowanie bez ostatniego zdania. Bo takie historie nie potrzebują wielu słów, dopowiedzeń, pointy.
Bardzo dobra narracja. Oszczędna, nieco naiwna - tak właśnie powinna być opowiedziana. I ta narracja trzecioosobowa! Doskonale pasuje do tej historii. Urealnia ją, reportażuje - minimum emocji przy maksimum opisu.
Nie chcę tutaj robić sobie autoreklamy, ale Twoje opowiadanie bardzo przypomina moje "Syreny", jest bardzo zbliżone metaforyką - u mnie też dużą rolę odgrywały tzw. okoliczności przyrody, dziecięca naiwność. No i tytuł! Mistrzostwo.
Nie będę wytykać drobnych usterek interpunkcyjnych, bo całość tak mnie urzekła, że od drugiego czy trzeciego akapitu przestałam zwracać uwagę na technikalia.
To jest kawał świetnej prozy. Pokazujesz tym utworem, że Twoje autorskie możliwości są ogromne. Do tej pory pokazywałaś talent w dziedzinie poezji, dramatu komicznego, publicystyki. A teraz - obyczajówka reportażowa.
Zdecydowanie mój typ w plebiscycie sierpniowym.
Wielkie brawa. Chcę więcej.
Ode mnie 5/5.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#4
Miladoro. Grain, bardzo dziękuję  Heart

Zdecydowanie bez ostatniego zdania. Bo takie historie nie potrzebują wielu słów, dopowiedzeń, pointy.

Skoro dwoje wytrawnych znawców tak orzekło - zgoda - zmienię, jak tylko znajdę wolną chwilę, a także spróbuję doszlifować interpunkcyjnie ten tekst; chociaż głowy nie dam, czy mi się uda. 
A sam tekst jest fragmentem większej całości, a mianowicie  - ciągle jeszcze niedokończonej - powieści "W cieniu Arkad" .

Dziękuję także za gwiazdeczki, oby tylko nie "odbiło mi w dekiel pod koafiurą"  Cool 

Serdecznie
nebbia
Odpowiedz
#5
(19-08-2018, 12:11)nebbia napisał(a): Miladoro. Grain, bardzo dziękuję  Heart

Eeeejj.... Miladora to chyba nie na tym portalu Big Grin Znam Osobę i cenię, ale to nie moje alter ego!

Świetnie, że to część większej narracji. Chętnie poczytałabym więcej!
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#6
Mirando, przepraszam, bardzo przepraszam za pomyłkę.  Ot, bezrefleksyjność i pośpiech, a może jeszcze PESEL?

Pozdrawiam z uśmiechem i proszę o wyrozumiałość  Big Grin
Odpowiedz
#7
Ależ ja się nie gniewam! Wręcz przeciwnie - poczułam się nawet nieco znobilitowana Smile Miladora to wręcz ikona portalowa, znam Ją z innego miejsca, bardzo cenię i szanuję Jej pracę.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#8
No to qrteczka jakby powieść spadła z ambony.

Czyli po zapowiedziach.

Mogę być drużbą.

Druhnę mam na oku.
Odpowiedz
#9
Dobrze, że przynajmniej po zapowiedziach, bo poród się zbliża. 
Akuszerka przewiduje, a autorka czuje, że  skoro ciąża trudna, to i poród nie będzie lżejszy.
 Czyżby  pośladkowy? 

Drużba już mi się podoba, może nada się także na ojca chrzestnego?

Pozdrawiam Big Grin
Odpowiedz
#10
Mów mi po góralsku

otce chrzestny
Odpowiedz
#11
jeżeli po góralsku, to:

witojcie kumie, pytom wos na krzest  i boćkom  Big Grin
Odpowiedz
#12
Luśka właśnie coś sobie przypomniałem w związku niemałżenskim z boćkami

http://www.via-appia.pl/forum/showthread...#pid154519
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości