Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Przymierzalnia losu (studium przypadku)
#16
O stylu, że dobry, już było.
Dorzucę więc jeszcze, że chłodna analiza jaką w tym tekście przeprowadza narrator, nadaje mu całą wartość i sens. Te dwie historie mogłyby być po prostu melodramatyczne, mogłyby usiłować szarpać sumieniem, pytać o sens, albo co gorsza wzywać Boga nadaremno. Tymczasem chłodna relacja. W dodatku przypuszczająca.
Nadało to tekstowi zabarwienie ponadcielesne - choć o ciele w nim mowa - kulturowe. I nawet ta przemiana z Wenus greckiej w Wenus austriacką jest jakąś formą dyskusji z kulturą (bo przecież te dwa wyobrażenia kobiety powstały w odwrotnej chronologii).
Chwalę, nie żeby chwalić, ale upewnić cię w dobrym wyborze. Skoro nawet ja dotrzymałem do końca tej feminizującej prozy, to lepiej chyba się nie da Wink
Odpowiedz
#17
(18-10-2011, 15:12)smtk69 napisał(a): Skoro nawet ja dotrzymałem do końca tej feminizującej prozy, to lepiej chyba się nie da Wink

Dzięki. Że wytrzymałeś. I w ogóle. :-)

__________

Posążek z Willendorfu spowodował, że spędziłam w Naturhistorisches Museum w Wiedniu wiele godzin. Zastanawiało mnie - nie z punktu widzenia humanisty, antropologa czy filozofa, jak zwykle pojawia się w refleksjach - ale czysto kobiecego - co mogłaby nam powiedzieć ta kobieta. Ten posążek jest malutki - taka figurynka, a znamy ją ze zdjęć i wydaje nam się, że jest monstrualna. Ma wielkość nieistniejącego palca wskazującego Wenus z Milo. Wenus z Milo na fotografiach jest pomniejszana, bardziej ludzka...


Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#18
Kiksów nie będę tropił, za długi tekst na to, za wiele czasu by zajęło. Na szczęście za dużo ich tam nie ma i nie są tak oczywiste, jak rażące sprzeczności logiczne albo słowa użyte w błędnym znaczeniu.
Zresztą takie i drobniejsze rzeczy dobrze wytropiła Kassandra, jak sobie przejrzałem jej pracę, to stwierdziłem, że robiłem przystanki w czytaniu w tych samych miejscach Smile

A ogólnie? Niezłe językowo, mózg nie zgrzyta tylko w miarę gładko jedzie po tekście. Całkiem sprawnie.
Fabuła w rozbiorze szczegółowym się broni. Obie opowiastki rozpatrywane osobną są sensowne, dobrze zaplanowane. Żywo skonstruowane postacie, dużo szczegółów i odniesień. I wiarygodnie IMHO, bo z tym wielu autorów in spe ma problemy, piszą o rzeczach, o których niewiele wiedzą i zdradzają naiwność swojej wiedzy. Tu tego nie widzę, nawet gdy w jakimś momencie nie dowierzam autorce, że ten bohater ma taki charakter i tak postępuje, to uczciwie muszę sobie dopowiedzieć, że owszem - to jest możliwe, ludzie tacy są.
Nie podzielam zastrzeżeń Kassandry. Nie odczuwam w moim odbiorze nadmiernej lekkości, parodii czy tragikomedii. Nie rażą mnie też takie kwestie jak śmierdzące stopy, wręcz przeciwnie, uważam, że skupienie się na tym szczególe świetnie pokazuje to, co sobie autorka założyła.

Natomiast fabuła ogólna... W ogóle nie powinienem się wypowiadać. Tekst jest z założenia frgmantem czy też szkicem czegoś większego. Trudno powiedzieć co autorka sobie zamierzyła w większej formie, trudno komentować coś czego się nie wiem. Dlatego krytyka ma bardziej charakter ogólnego wskazania, uwagi.
Póki co fabuły nie widzę. Gdzieś tam jawi się koncepcja kogoś porównującego się do Wenus-matki, kto przeżywa cudze (zmyślone?) biografie jako własne. Jeśłi to wszystko, to zapytam się - no i co? Jakaś nadrzędna myśl? Jakieś wewnętrzne przesłanie? Ta Wenus ma być głównym bohaterem, więc musi być jakaś interakcja. Wydarzenia (przeżywanie biografii) musi jakoś na nią wpływać, więc co dalej? Czy będzie coś dalej? Byleby nie wpaść w pułapkę zamknięcia tekstu na tym co jest tylko w większej ilości, czyli: kolejne plastyczne biografie i niewiele mówiące filozoficzne uwagi bohaterki między nimi. To za mało. To jest punkt wyjścia.
I jest to kwestia koncepcji kreatywnej autorki, więc proszę poniższego nie traktować jako narzucanie konkretnego rozwiązania a jedynie przykład, jak to mogłoby być rozwinięte:
Tym, co jest, zaczynasz, Nataszo. Może jeszcze jeden żywocik żeby ładnie trzy były. Potem nieco o bohaterce, kim jest, co robi, jak wygląda jej życie. Potem czwarty żywot-biografia, coś co odbiega od dotychczasowych, co wprowadza zamieszanie w życiu bohaterki, zmienia jej postawę, charakter, postępowanie. Zmienia życie. Pod wpływem tej czwartej ona podejmuje decyzje, jakieś drastyczne zmiany, jakieś postanowienia. I rzecz zdąża do końcówki, do jakiejś konluzji, zamknięcia.
Problem w tym, że takie pojmowanie fabuły ma nieco bardziej "męski" charakter. No, ja mam męski charakter z oczywistych przyczyn, lubie męskie fabuły. Co nie znaczy, że nie czytam kobiet, ale wiele z nich konstruuje historię również w ten niby-męski sposób. Ale są też fabuły zupełnie inne, bardziej metafizyczne, oniryczne, kobiece. Dla mnie niestety mętne i niezrozumiałe. Gdyby zostawić ten tekst taki jaki jest, to włąśnie tak bym określił fabułę. Bo choć rozumiem elementy historii, to nie wiem o co chodzi autorce tak ogólnie. I z pewną taką nieśmiałością ciśnie mi się na usta, że o nic. Rzekłby ktoś (autorka) że o klimat. Fajnie, lubię klimat. Ale klimat jest IMHO w tle wydarzeń, jak nie ma fabuły, to klimat psu na budę.
Na marginesie, kobiece teksty piszą też faceci, żeby nie było.

I ostatnia drobna uwaga. Nie wiem jakie jest całościowe zamierzenie co do reszty tekstu, Nataszo. Jeśli planujesz więcej biografii do przeżycia przez bohaterkę, to postaraj się je zróżnicować. Póki co mamy dwie, które cechuje niestety podobny schemat: było dobrze (ale w obu przypadkach z zastrzeżeniem, obu bohaterkom wydawało się, że kochają faceta) a potem zrobiło się źle.
Odpowiedz
#19
Dzięki, Kluger.
Moje bohaterki dają mi popalić. Znam je, a jednocześnie mi się wymykają.
"Przymierzalnia" jako taka jest całością.
Cóż, miniatura - a założyłam ją jednak w tym kształcie - wymagała zagęszczenia i pointy. Przyjęłam streszczenie (nacechowane) jako podstawę narracji. Komentarz narracyjny w symbolu.
Jeżeli chodzi o rozszerzenie: mam koncepcję narracji personalnej, ale trzecioosobowej. Auktorialne analizy przedstawień Wenus. Kiedy to napisałam - znowu deja vu - muszę pozdrowić "Muzeum wyobraźni" Łysiaka.
Czy są jeszcze rzeczy nienapisane?!
Idę płakać ;-)

Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#20
Przymierzam się do skomentowania tego tekstu od wczoraj i nadal nie wiem, co napisać. Nie czuję tej historii i mam wrażenie, że nigdy nie poczuję; nie dlatego, żeby była zła czy nieprawdziwa - dlatego, że to dość hermetyczna historia.
Podoba mi się. Jest ciekawie napisana, podobają mi się poszczególne obrazy, dobór słów, dobór historii - matki dziesięciorga i niedoszłej matki jednego, zapominającej swoich uczniów i zapomnianej przez nich samych - i kompozycja. Doceniam aluzje kulturowe. Zastanawia mnie pierwsza osoba. Zrobiła na mnie wrażenie scena aborcji i połączenie jej ze sceną inicjacji seksualnej. W ogóle druga historia podoba mi się bardziej - może dlatego, że miałem podobną nauczycielkę muzyki w podstawówce? a może to przez te upchnięte gdzieś w ciemny kącik zdania psychotropy, kluczyk do przeżyć i zachowań Doroty?
Ale jest to zbyt kobiecy tekst, bym był w stanie go poczuć. Nie mam do tych bohaterek dostępu, nie mam jak z nimi zidentyfikować. Wydaje mi się cały czas, że co najmniej jedna warstwa interpretacyjna jest dla mnie niedostępna - z racji wieku i genderu. Nie jestem w stanie określić, czy to wada tekstu, czy może zaleta; w każdym razie denerwuje mnie to, zwłaszcza że wiem, iż zależało Ci na komentarzu.
Nigdy nie jest się w czymś tak dobrym, żeby nie można było być lepszym, ale zawsze należy być dumnym z tego, co już się osiągnęło.

Oswojenie tygrysa. Jak żyć z diagnozą trudnej choroby? - strona mojej książki
Odpowiedz
#21
Natasza (privem) napisał(a):Ciekawiło mnie Twoje spojrzenie na bohaterki. Wiem że jesteś otwarty, więc zapytam wprost: dlaczego problem macierzyństwa - w kontekście fizjologii - jest poza refleksją środowiska, w którym przebywasz? Posiadanie dzieci - tak, ale sam rozród jako własność natury - jest traktowany milczeniem. Nie chodzi mi o oczywistość, że leży poza sferą doznań, ale o empatię?

Jeżeli uznasz, że warto odpowiadać i do tego warto odpowiadać na forum to możesz przenieść pytanie do wątku.

Nie miałem na myśli środowiska, lecz siebie. Twój tekst jest... hmmm... zbyt kobiecy w szczegółach, w tych wszystkich drobiazgach, które się na niego składają. Będąc dorosłą kobietą z jakimś tam bagażem doświadczeń, odmalowałaś portrety innych dorosłych kobiet - i nawet jeśli ich bagaże doświadczeń nie mają wiele wspólnego z Twoim, odwołujesz się swoimi mignięciami do świata, który jest mi obcy, przy którym nie zawołam "aha, faktycznie! dokładnie! znam to!". Tę cechę w mniejszym lub większym stopniu ma każdy tekst, ale u Ciebie, poprzez ilość maleńkich scenek, z których składasz portrety obydwu kobiet, jest to wyjątkowo odczuwalne. Założę się, że mojej matce "Przymierzalnia" byłaby znacznie bliższa.
Nie wiem, czy to do Ciebie trafi, ale mam w głowie ilustrację: wybrałem się kiedyś, mając bodajże piętnaście lat, do kina z koleżanką. Na "Dziennik Bridget Jones". Moja mama, dowiedziawszy się, na co idę, odparła, że przecież ja nic z tego nie zrozumiem. Oburzyłem się, no bo jak miałbym nie zrozumieć, fabuła jak fabuła. Po powrocie z kina byłem jeszcze bardziej zdenerwowany, bo fabuła prosta, wszystko zrozumiałem, WTH? Teraz, mając trochę więcej lat, wiem, o co jej chodziło: o liczenie kalorii, o postanowienia, że żadnych związkofobów, o te głupie gafy, o wyjadanie resztek z lodówki, o postanowienia, że od dzisiaj zaczyna się nowe życie, o wycie do butelki "All by myself", reakcje na kochankę itd. Można zrozumieć intelektualnie, można zrozumieć empatycznie, można poprzez porównanie do koleżanek w podobnym wieku (teraz mam takie w wieku Bridget, ale nadal nie mam koleżanek w wieku Twoich bohaterek), natomiast nie da się odnieść do własnych doświadczeń.
Twój tekst przedstawia zupełnie inne kobiety niż Bridget, ale jest podobnie niedostępny i ja tę niedostępność widzę. Na innym poziomie można powiedzieć, że jest w nim tak wiele szczegółów, tak realistycznie odmalowałaś samo życie, tak starannie uciekłaś od popkulturowych schematów, że powstało coś, co w pełni docenią tylko osoby mające z tym tekstem coś wspólnego. Ja nie mam: to nie mój świat, nie moje obrazki z życia. Przedstawiłaś macierzyństwo i w ogóle psychoseksualność kobiet w tak autentyczny sposób, że widzę, iż odbiór tekstu na pewnym poziomie jest poza moim zasięgiem. I dlatego nie mogę zdecydować, czy to zaleta opowiadania, czy może jego wada. Chyba raczej cecha, której poszczególni czytelnicy nadadzą określoną wartość.
Nigdy nie jest się w czymś tak dobrym, żeby nie można było być lepszym, ale zawsze należy być dumnym z tego, co już się osiągnęło.

Oswojenie tygrysa. Jak żyć z diagnozą trudnej choroby? - strona mojej książki
Odpowiedz
#22
Dzięki, Ryuuga.
Ciekawe- jesteś pierwszy, który przyjrzał się Dorocie, a nie pominął ją "zespołem poaborcyjnym". Przeważnie myśl szła w kierunku Renaty - dobrej apriorycznie, bo obdarzającej świat dziećmi.
Jej uprzedmiotowienie budziło litość. Dorota "budzi" milczenie.
____________________

Wcięłam się. Nie odświeżyłam przed wysłaniem.

To, co napisałeś jest dla mnie ważne i nowe. To o hermetyczności, o ograniczeniu pól. Chciałam, by poprzez nawiązanie do Wenus stał się uniwersalny, przez nakreślanie fabuły węglem streszczenia biograficznego otwarty na uzupełnienie. Wyznaczyłam ekstrema, bieguny - i pilnowałam ich skrupulatnie.
Nie wzięłam pod uwagę perspektywy - moja jest dla mnie oczywista, każda kobieta, która karmiła piersią, miała badania ginekologiczne wyłapuje jak to powiedziałeś fajnie "te mignięcia".

Ale z drugiej strony smtk spojrzał na opowieść z punktu widzenia kultury, jej archetypów i kodów postrzegania. W macierzyństwie i nie-macierzyństwie widział symbole (chyba, że mu ciążę wmawiam ;-) )

Kruger postrzega to przez pryzmat logiki przyczynowo-skutkowej tu i teraz świata przedstawionego (po męsku dialektycznie - że jest przyczyna, następstwa i skutki, które powodują kolejne przemiany).
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#23
Może dlatego budzi milczenie, że dramat Doroty rozgrywa się w ciszy? Poza mocną sceną samego zabiegu (którą wyobrażała sobie jako brutalny gwałt; w rzeczywistości akt okazał się sterylnie czysty, co więcej: wymagał jej świadomego udziału i wzięcia na siebie odpowiedzialności), jej reakcje są rozmyte: rozstanie z partnerem, powracające zapachy, bliżej nieokreślone zaburzenia (silna depresja?) leczone psychotropami, tycie, bierność i to zapominanie dzieci... Ona nie Przeżywa - ma to wszystko gdzieś w tle, schowane, nienazwane wprost. Trudniej ją "pozbierać" w obraz kobiety, łatwiej natomiast zaklasyfikować czy też - nie akceptując jej decyzji - odrzucić.
Nigdy nie jest się w czymś tak dobrym, żeby nie można było być lepszym, ale zawsze należy być dumnym z tego, co już się osiągnęło.

Oswojenie tygrysa. Jak żyć z diagnozą trudnej choroby? - strona mojej książki
Odpowiedz
#24
Kiedyś w "Wojnie i pokoju" Tołstoja przeczytałam zdanie, które mi tkwi w pamięci.
Natasza Rostow mówiła o Soni, że jest jak płonny kwiat na truskawkach, że cokolwiek się z nią dzieje, ona (Sonia) nie przeżywa tego tak, jak przeżywałaby inna kobieta. Próbowałam tak tworzyć swoje bohaterki? Jakby były "płonnymi" kwiatami, jakby nie przeżywały tego tak, jak inne?
Jakby w ich kobiecości brakowało "płodności", która jest w posążku Wenus z Willendorfu celem, przedmiotem zachwytu rzeźbiarza. Bo w płodności Renaty jest to samo, co w bezdzietności Doroty - odbywa się poza nią. Żadna z nich nie została rozbudzona w swej kobiecości.
_________
Kurczę! Mam je? Bo ja to rozwijam do powieści (duże opowiadanie). I szukam sposobu na rozumienie postaci. Muszę w dialogu, bo ja tak mam, że muszę...
Zanudzam strasznie ... Sad
Ale dziękuję każdemu, komu chciało się, chce się...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#25
Jako, że i wersja nie ostateczna i już po „poszło” to poniżej kilka moich „zaczepek” tylko w celu wskazania o co mi chodzi. Różniej jeszcze jedna mała refleksja.

Cytat:zwielokrotniona w lustrach przymierzalni w eleganckiej galerii handlowej.
nie jestem pewien, ale czy bez „w” nie lepiej by to „płynęło”?

Cytat:zawsze ze wzajemną troską o siebie.
nie jestem pewien co, ale coś mi tu zgrzytnęło.

Cytat:swym uwielbieniu dla niej, że wychodziła za mąż przekonana, że go kocha…
wiem, że Root tego nie lubi, ale wydaje mi się, że wymiana pierwszego „że” na „iż” dobrze by temu fragmentowi zrobiła.

Cytat:Olaf był w mundurze, umundurowani koledzy z wojska ustawili szpaler i wznieśli szable
nie podoba mi się to nagromadzenie mundurów. Może jednak coś w stylu „mundurze, jak jego koledzy z wojska ustawieni w szpaler ze wzniesionymi szablami...”

Cytat:Było za wcześnie wtedy na stosunek
sztuczne, może coś w stylu „Było jeszcze za wcześnie na stosunek...”? Aktualnie jakieś to „be”Smile

Cytat:pudru i kremów, a cerę miała zdrową i naturalne rumieńce
coś tu jest nie tak, czemu „a” i „i”?

Cytat:urozmaicał teraz wesoło małżeńskie noce.
nie rozumiem tej „wesołości”? Może jednak „ochoczo” jeśli miało mieć to nieco sarkastyczne zabarwienie.



Ładnie napisane, czasem pojawił się jakiś zgrzyt, ale to raczej moje „zaczepki”. Podoba mi się też przyjęta przez Ciebie forma narracyjna i niejako wynikające z niej zakończenie. Sam tekst też prawdziwy do bólu, podejrzewam, że nawet w moim otoczeniu znalazł bym dla twojej bohaterki wiele takich biografii do przymierzenia. Niektóre mogły by być nawet smutniejsze, niektóre może jeszcze bardziej prozaiczne. Niestety nie lubię martyrologii, nie lubię jej niemal w każdym wydaniu, a już z całą pewnością nie lubię w wydaniu kobiecym. Zapewne jest to jakaś forma seksizmu, ale nie w tą stronę. Po prostu uważam, że jeśli tylko zechcecie jesteście od nas silniejsze. Jeśli tylko nie szukacie tego swego „krzyża do dźwigania” za wszelką cenę, możecie wiele zdziałać. Jeśli tylko nie dacie wtłoczyć się pod koła religii, zabobonu czy tak zwanej „tradycji”, jeśli będziecie potrafiły czasem ruszyć dalej nie rozpamiętując. Ale to tylko takie wypociny nie najmłodszego już samca homo sapiens sapiens o wrednej kociej naturze. Który zawsze próbował wiązać się z tymi które nie chciały się wiązać z nim, a nie dostrzegał tych które tego chciały. Uproszczony światopoglądSmile Ale w końcu „śliwka to owoc a nie kolor”Big Grin

Just Janko.
Odpowiedz
#26
(16-03-2012, 16:43)Janko napisał(a): Jeśli tylko nie szukacie tego swego „krzyża do dźwigania” za wszelką cenę, możecie wiele zdziałać. Jeśli tylko nie dacie wtłoczyć się pod koła religii, zabobonu czy tak zwanej „tradycji”, jeśli będziecie potrafiły czasem ruszyć dalej nie rozpamiętując.

A dla mnie to nie takie proste to "nie szukacie".
Smtk zwrócił uwagę na niejako "wsteczny" kulturowo bieg opowiadania.
Oto obie bohaterki w młodości realizowały mit Wenus (z Milo) - obie były piękne, pożądane. Ten mit istnieje tylko w kontekście męskiego zachwytu. Venus z Milo jest młodsza od tej z Willendorfu.
Konsekwencją relacji mężczyzna-kobieta jest defloracja mitu - akt niejednokrotny, przenoszenie kobiety do Willendorfu. To jest w swoisty sposób konieczne i tragiczne.
Nie chciałam pisać martyrologii "odmacicznej". Chciałam postawić pytania, na które nie znam odpowiedzi ani jako człowiek, ani jako kobieta, ani jako matka.

Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#27
Nataszo, zgadzam się co do zdefiniowanego przez Ciebie kierunku chronologii, ale bynajmniej nie kulturalnej. Obie wymienione przez Ciebie Venus to właśnie przejaw męskiego zachwytu, bo tylko taki liczy się w kontekście gatunku. Czy Twoja pierwsza bohaterka coś przegrała? Ma gromadkę dzieci, które przynajmniej w połowie dziedziczą jej geny. Z czysto ludzkiego i ewolucyjnego punktu widzenia to sukces. Czy przegrała jako kobieta? Jeśli nawet tak, to na własne życzenie (wszak w młodości była "panią tego świata" - w pewnym sensie to ona dokonała wyboru, mimo iż miała co do niego wątpliwości) co ją spętało? Czemu druga bohaterka odrzuciła to wszystko? Bo wszyscy faceci wydłubują bród spomiędzy palców u nóg? Bo znienawidziła tego jednego nie za ten fakt, tylko za to, że wspólnie podjęli błędna decyzję?
Owe standardy męskiego zachwytu zmieniają się wraz ze środowiskiem, od obfitej matrony, płodnej i pulchnej będącej symbolem przetrwania gdzieś tam w mrokach czasu, gdy i potomstwo i jedzenie było przejawem dobrobytu. Po szczupłą i smukła ozdobę, gdy świat zmienił się na tyle, że ludzie mogli się zmienić? To nie jest kierunek myśli, tylko czasu. Jeśli kiedyś świat znowu stałby się taki jak tysiące lat temu, Venus Willendorfu stanie się piękna w oczach tych którzy jej potrzebują. Zmieni się bowiem najważniejsza rzecz, "koszt" uzyskania owego pożądanego w danej chwili wyglądu. Świadczący o sile danej osoby, o zdolności i, co chyba ważniejsze, o możliwości poniesienia owego kosztu.
Ale oczywiście to Twoje opowiadanie. A ja wciskam tylko moje trzy groszeBig Grin
Just Janko.
Odpowiedz
#28
Chyba się nie rozumiemy. Albo zaczynamy dyskusje w połowie drogi.
Ja nie twierdzę, że bohaterki "coś straciły". W pewnym sensie one nigdy TEGO (niewiadomego) nie miały.
Pojmujemy - i dałeś temu wyraz - kobietę na poziomie estetycznym, poprzez nią definiuje się piękno.
Ja w pewnym sensie szukam platońskiej kalokagatii - może jej re-definicji, może odłączenia wzorca piękna od ideału kobiety (kobiecości)?
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#29
Ideał Kobiecości mym skromnym zdaniem będzie zawsze ten sam. "Ta druga połówka" i to z obu stron. Obu Twym bohaterkom zabrakło równości w tym stwierdzeniu.
Ale to w sumie tyleBig Grin
Just Janko.
Odpowiedz
#30
"Druga połówka" czego?
Idąc tym tropem - Olaf jest komplementarny do Renaty, Piotr do Doroty?
Czy w ich losach realizuje się dopełnienie losów tych kobiet?


Można by się pokusić o napisanie tego eseju-opowiadania portretując Olafa i Piotra.
Kurczę, za dużo mam na teraz spraw... Sad

I właśnie doszłam do wniosku, że nie dostrzegłam intuicyjnego "dopełniania"
Olaf jest wojskowym "wojownikiem" tak samo dziwnie niespełnionym w swoim "Marsie", jak Renata w macierzyństwie.
Piotr - śpiewak- artysta, który nie zrobił kariery... jest "handlarzem" cudzych płyt...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości