16-06-2011, 14:19
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16-06-2011, 14:25 przez księżniczka.)
Mam nadzieję, że dotrwacie do końca.
[/p] Johnny Hyde szybko wypił dwieście mililitrów szkockiej, która znajdowała się w jego szklance. Alkohol przyjemnie szczypał go w gardle, poprosił o następną kolejkę.
[/p] Rodneya nadal nie było, spóźnianie się leżało w jego naturze, co nigdy nie przeszkadzało Johnowi. Tym razem czuł się nieswojo, siedząc w zadymionym pubie zupełnie sam. Na tle radosnej, bawiącej się młodzieży, pan w sile wieku wyglądał dość osobliwie. Nawet barman przyglądał mu się z nieukrywanym zainteresowaniem.
[/p]Mężczyźnie ani trochę się tu nie podobało, ewakuowałby się natychmiast czując zapach tylu spoconych ciał, gdyby nie umówione spotkanie. Zegar tykał, a jego przyjaciela nadal nie było.
[/p] Czasem zastanawiał się, jak to możliwe, że ktoś taki jak Rodney zaprzyjaźnił się właśnie z nim. Nie znał dwóch, tak diametralnie różniących się od siebie osób.
[/p] Musiał spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nie przeżył swojego życia tak, jakby chciał. Mówiąc brutalniej - był zwykłym nieudacznikiem. Praca nie dawała mu satysfakcji, dobrego zarobku również. Miłość? Prawdziwą znał tylko z filmów i książek, nigdy nie pokochał kobiety z wzajemnością. Brakowało mu przyjaznej aparycji, o uroku osobistym czy łatwości nawiązywania kontaktów z płcią przeciwną nie wspominając. Seksu zaznał jedynie za pieniądze lub z własną ręką.
[/p] Gdy jego rodzice umarli dziesięć lat temu, został zupełnie sam. Miał myśli samobójcze, ale wtedy pojawił się on - Rodney. Przystojny, elokwentny jegomość, czarujący wobec kobiet, którego poznał przypadkiem w tramwaju. Zaczepił go jadącego do centrum wieczorową porą, musiało mu się zrobić żal człowieka, wyglądającego w tamtym czasie jak kupka nieszczęścia. Dzięki niemu Johnny nie miewał już myśli autodestrukcyjnych, przyjaciel skutecznie ubarwiał mu życie swoimi niesamowitymi historiami. Świetnie wykształcony, pracujący w dużej korporacji i nieziemsko przystojny, jak na swój wiek Rodney, nie mógł opędzić się od pięknych kobiet. Rodziny nie założył, bo i po co? Wolał niezobowiązujące przygody na jedną noc, z których szczegółowo zdawał relacje żądnemu pikantnych szczegółów przyjacielowi. Najprawdopodobniej domyślał się, że John miał małe doświadczenie , ale nigdy nie skomentował tego głośno.
[/p] Johnny czekał już ponad godzinę i niecierpliwie kręcił się na czerwonym stołku. Ostre światło już go męczyło, krzyki i piski napalonych studentek także. Dopił zawartość drugiej szklanki. Kiedy właśnie miał opuścić lokal, Rodney wreszcie się pojawił.
- Gdzie się podziewałeś? Czekam tu na ciebie już dobrą godzinę, stary - nie próbował nawet ukryć wyrzutu w głosie.
- Przepraszam, miałem coś do załatwienia - powiedział speszonym głosem - to już się więcej nie powtórzy - dodał i spochmurniał.
Nie umknęło to uwadze jego rozmówcy.
- Coś się stało, dlaczego jesteś taki przygaszony? Mi zawsze możesz powiedzieć.
- Eh, jakby ci to wyjaśnić... Właściwie zbieram się od dłuższego czasu, żeby z tobą porozmawiać o czymś ważnym.
- Wal śmiało, takiego starego pryka jak mnie, nic już nie jest w stanie zaskoczyć.
- Sęk w tym, że to naprawdę nie jest takie proste. To, co powiem prawdopodobnie, a raczej na pewno, przewróci twoje życie do góry nogami. Mam mówić dalej?
- Tak, tak. Kontynuuj, proszę.
Johnowi przechodziły przez myśl same najstraszniejsze rzeczy. Może Rodney jest płatnym zabójcą i okazjonalnym gwałcicielem? To by wyjaśniało jego horrendalnie wysokie dochody. Albo kiedyś był kobietą u nazywał się Rosalinda? Lub jest kryptogejem, a jego podboje miłosne to wielka bujda i przykrywka, i zakochał się w nim ? To byłoby zdecydowanie najgorsze. Z niecierpliwością czekał, aż dowie się jakiejś szokującej informacji o starym przyjacielu.
- Prawda jest taka, że osobą, która ma problem jesteś ty, a tym problemem jestem ja.
"Koszmar stał się rzeczywistością, od dziesięciu lat moim najlepszym kumplem jest pederasta, kochający mnie na zabój. Spokojnie, tylko spokojnie."
- Ja nie istnieję, John.
Z mężczyzny uszło powietrze i kamień spadł mu z serca. Poczciwy Rodney, znowu się zgrywał, żartowniś jeden.
- Ale mnie nastraszyłeś, już myślałem, że lubisz chłopców i chcesz mnie przelecieć! - zaśmiał się głośno, na co paru ludzi odwróciło się w jego kierunku. Zupełnie się tym nie przejął. Jego towarzysz tylko pokręcił głową.
- Nic nie rozumiesz, mnie tu naprawdę nie ma - dobitnie wyartykułował dwa ostatnie słowa - jestem tylko wytworem twojej chorej wyobraźni. Ja to ty, taki, jakim sam chciałbyś być. Tak wygląda rzeczywistość.
- Daj sobie spokój, to już przestaje być zabawne. Mam czterdzieści pięć lat, wymyślanie zmyślonych przyjaciół mam już dawno za sobą.
- Po śmierci twoich rodziców, delikatnie mówiąc, trochę zbzikowałeś, wyrażając się jaśniej - masz schizofrenię, a ja jestem jej głównym objawem.
Żarty się skończyły, zdenerwowanie Johna osiągnęło apogeum. Jego najlepszy przyjaciel, kompan od wszystkiego, sugeruje mu, że jest psycholem!
- Nie wiem, co ty sobie myślisz. Nie chcę słyszeć już więcej obelg pod moim adresem. Możesz mi wyjaśnić, o co ci chodzi? Jak masz mnie dosyć, po prostu wyjdź, a nie wyzywaj mnie od psychopatów. Przepraszam, przecież ty nie możesz wyjść, mieszkasz w mojej głowie. Teraz mówię do siebie, tak ?! Myślałem, że masz więcej klasy, ale widocznie się pomyliłem.
Trudno było doprowadzić go do szewskiej pasji, Rodneyowi udało się to bez problemu, co zaowocowało głośnym napadem furii.
- Rozejrzyj się Johnny, myślisz, że ludzie gapią się na ciebie, bo jesteś taki piękny - spytał z drwiną w głosie.
Faktycznie, ludzie nie tylko patrzyli na niego jak na osobliwość z cyrku, ale także wytykali palcami i uśmiechali się litościwie. Powoli zaczął przypominać sobie szczegóły, na które nigdy nie zwracał uwagi: wypad na ryby "Nie mogę złapać żadnej ryby, nie wiem jak ty to robisz John", wyjście do teatru "Nie muszę kupować biletu, wszyscy mnie tu znają, od kiedy pamiętam mam kartę członkowską". Nic nie jadł i nie pił w restauracjach, kelnerzy zawsze dziwnym trafem ignorowali jego obecność. Nie zaprosił go nigdy do siebie, twierdził, że nie lubi swojego burżujskiego, odziedziczonego po rodzicach mieszkania. Zawsze jeździł komunikacją miejską, chociaż na pewno było go stać na samochód i to na pewno nie na byle jaki. Przez dziesięć lat nie zdradził nawet swojego adresu.
Johnny`emu zrobiło się niedobrze, chwycił go ostry ból w dołku. Czuł jak ziemia osuwa mu się pod nogami.
- Jak mogę się ciebie pozbyć? - zapytał wypłukanym z emocji głosem.
- Po prostu wyjdź, a nie zobaczysz mnie już więcej.
Mężczyzna wstał i ruszył ku wyjściu. Rzucił za sobą zdawkowe "do widzenia", tylko po co? Żegnanie się z pustym krzesłem to z pewnością objaw problemów psychicznych. Przeciskał się między tłumem głośnej młodzieży, lepkiej od potu i pożądania.
[/p] Na ulicy odetchnął wreszcie głęboko. Mroźne, rześkie powietrze było tym, czego potrzebował, by trzeźwo myśleć. Szedł powoli w kierunku przystanku tramwajowego, tego samego co niegdyś, gdy wydawało mu się, że poznał swoją bratnią duszę. Co on teraz ze sobą pocznie? Przez okrągłą dekadę był pewny, że ma przy swoim boku przyjaciela, który zostanie z nim do końca jego dni. Wychodzi na to, że przez cały ten czas był zdany tylko na siebie, a co najlepsze - poradził sobie! Teraz nie miałby dać sobie rady? Ha, ha, Johnny Hyde to facet nie do zdarcia!
[/p] Z sercem pełnym animuszu wszedł do tramwaju numer pięć, gotowy stawić czoła otaczającemu go światu. O tej godzinie było dużo wolnych miejsc, więc rozsiadł się wygodnie na czerwonej, plastikowej ławeczce. Wtedy dopiero spostrzegł eleganckiego mężczyznę w średnim wieku, ubranego w garnitur, który przyglądał mu się z zainteresowaniem. Nagle wstał i podszedł do niego:
- Hej, jak się masz? Jestem Russel, mogę się przysiąść?
[/p] Johnny Hyde szybko wypił dwieście mililitrów szkockiej, która znajdowała się w jego szklance. Alkohol przyjemnie szczypał go w gardle, poprosił o następną kolejkę.
[/p] Rodneya nadal nie było, spóźnianie się leżało w jego naturze, co nigdy nie przeszkadzało Johnowi. Tym razem czuł się nieswojo, siedząc w zadymionym pubie zupełnie sam. Na tle radosnej, bawiącej się młodzieży, pan w sile wieku wyglądał dość osobliwie. Nawet barman przyglądał mu się z nieukrywanym zainteresowaniem.
[/p]Mężczyźnie ani trochę się tu nie podobało, ewakuowałby się natychmiast czując zapach tylu spoconych ciał, gdyby nie umówione spotkanie. Zegar tykał, a jego przyjaciela nadal nie było.
[/p] Czasem zastanawiał się, jak to możliwe, że ktoś taki jak Rodney zaprzyjaźnił się właśnie z nim. Nie znał dwóch, tak diametralnie różniących się od siebie osób.
[/p] Musiał spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nie przeżył swojego życia tak, jakby chciał. Mówiąc brutalniej - był zwykłym nieudacznikiem. Praca nie dawała mu satysfakcji, dobrego zarobku również. Miłość? Prawdziwą znał tylko z filmów i książek, nigdy nie pokochał kobiety z wzajemnością. Brakowało mu przyjaznej aparycji, o uroku osobistym czy łatwości nawiązywania kontaktów z płcią przeciwną nie wspominając. Seksu zaznał jedynie za pieniądze lub z własną ręką.
[/p] Gdy jego rodzice umarli dziesięć lat temu, został zupełnie sam. Miał myśli samobójcze, ale wtedy pojawił się on - Rodney. Przystojny, elokwentny jegomość, czarujący wobec kobiet, którego poznał przypadkiem w tramwaju. Zaczepił go jadącego do centrum wieczorową porą, musiało mu się zrobić żal człowieka, wyglądającego w tamtym czasie jak kupka nieszczęścia. Dzięki niemu Johnny nie miewał już myśli autodestrukcyjnych, przyjaciel skutecznie ubarwiał mu życie swoimi niesamowitymi historiami. Świetnie wykształcony, pracujący w dużej korporacji i nieziemsko przystojny, jak na swój wiek Rodney, nie mógł opędzić się od pięknych kobiet. Rodziny nie założył, bo i po co? Wolał niezobowiązujące przygody na jedną noc, z których szczegółowo zdawał relacje żądnemu pikantnych szczegółów przyjacielowi. Najprawdopodobniej domyślał się, że John miał małe doświadczenie , ale nigdy nie skomentował tego głośno.
[/p] Johnny czekał już ponad godzinę i niecierpliwie kręcił się na czerwonym stołku. Ostre światło już go męczyło, krzyki i piski napalonych studentek także. Dopił zawartość drugiej szklanki. Kiedy właśnie miał opuścić lokal, Rodney wreszcie się pojawił.
- Gdzie się podziewałeś? Czekam tu na ciebie już dobrą godzinę, stary - nie próbował nawet ukryć wyrzutu w głosie.
- Przepraszam, miałem coś do załatwienia - powiedział speszonym głosem - to już się więcej nie powtórzy - dodał i spochmurniał.
Nie umknęło to uwadze jego rozmówcy.
- Coś się stało, dlaczego jesteś taki przygaszony? Mi zawsze możesz powiedzieć.
- Eh, jakby ci to wyjaśnić... Właściwie zbieram się od dłuższego czasu, żeby z tobą porozmawiać o czymś ważnym.
- Wal śmiało, takiego starego pryka jak mnie, nic już nie jest w stanie zaskoczyć.
- Sęk w tym, że to naprawdę nie jest takie proste. To, co powiem prawdopodobnie, a raczej na pewno, przewróci twoje życie do góry nogami. Mam mówić dalej?
- Tak, tak. Kontynuuj, proszę.
Johnowi przechodziły przez myśl same najstraszniejsze rzeczy. Może Rodney jest płatnym zabójcą i okazjonalnym gwałcicielem? To by wyjaśniało jego horrendalnie wysokie dochody. Albo kiedyś był kobietą u nazywał się Rosalinda? Lub jest kryptogejem, a jego podboje miłosne to wielka bujda i przykrywka, i zakochał się w nim ? To byłoby zdecydowanie najgorsze. Z niecierpliwością czekał, aż dowie się jakiejś szokującej informacji o starym przyjacielu.
- Prawda jest taka, że osobą, która ma problem jesteś ty, a tym problemem jestem ja.
"Koszmar stał się rzeczywistością, od dziesięciu lat moim najlepszym kumplem jest pederasta, kochający mnie na zabój. Spokojnie, tylko spokojnie."
- Ja nie istnieję, John.
Z mężczyzny uszło powietrze i kamień spadł mu z serca. Poczciwy Rodney, znowu się zgrywał, żartowniś jeden.
- Ale mnie nastraszyłeś, już myślałem, że lubisz chłopców i chcesz mnie przelecieć! - zaśmiał się głośno, na co paru ludzi odwróciło się w jego kierunku. Zupełnie się tym nie przejął. Jego towarzysz tylko pokręcił głową.
- Nic nie rozumiesz, mnie tu naprawdę nie ma - dobitnie wyartykułował dwa ostatnie słowa - jestem tylko wytworem twojej chorej wyobraźni. Ja to ty, taki, jakim sam chciałbyś być. Tak wygląda rzeczywistość.
- Daj sobie spokój, to już przestaje być zabawne. Mam czterdzieści pięć lat, wymyślanie zmyślonych przyjaciół mam już dawno za sobą.
- Po śmierci twoich rodziców, delikatnie mówiąc, trochę zbzikowałeś, wyrażając się jaśniej - masz schizofrenię, a ja jestem jej głównym objawem.
Żarty się skończyły, zdenerwowanie Johna osiągnęło apogeum. Jego najlepszy przyjaciel, kompan od wszystkiego, sugeruje mu, że jest psycholem!
- Nie wiem, co ty sobie myślisz. Nie chcę słyszeć już więcej obelg pod moim adresem. Możesz mi wyjaśnić, o co ci chodzi? Jak masz mnie dosyć, po prostu wyjdź, a nie wyzywaj mnie od psychopatów. Przepraszam, przecież ty nie możesz wyjść, mieszkasz w mojej głowie. Teraz mówię do siebie, tak ?! Myślałem, że masz więcej klasy, ale widocznie się pomyliłem.
Trudno było doprowadzić go do szewskiej pasji, Rodneyowi udało się to bez problemu, co zaowocowało głośnym napadem furii.
- Rozejrzyj się Johnny, myślisz, że ludzie gapią się na ciebie, bo jesteś taki piękny - spytał z drwiną w głosie.
Faktycznie, ludzie nie tylko patrzyli na niego jak na osobliwość z cyrku, ale także wytykali palcami i uśmiechali się litościwie. Powoli zaczął przypominać sobie szczegóły, na które nigdy nie zwracał uwagi: wypad na ryby "Nie mogę złapać żadnej ryby, nie wiem jak ty to robisz John", wyjście do teatru "Nie muszę kupować biletu, wszyscy mnie tu znają, od kiedy pamiętam mam kartę członkowską". Nic nie jadł i nie pił w restauracjach, kelnerzy zawsze dziwnym trafem ignorowali jego obecność. Nie zaprosił go nigdy do siebie, twierdził, że nie lubi swojego burżujskiego, odziedziczonego po rodzicach mieszkania. Zawsze jeździł komunikacją miejską, chociaż na pewno było go stać na samochód i to na pewno nie na byle jaki. Przez dziesięć lat nie zdradził nawet swojego adresu.
Johnny`emu zrobiło się niedobrze, chwycił go ostry ból w dołku. Czuł jak ziemia osuwa mu się pod nogami.
- Jak mogę się ciebie pozbyć? - zapytał wypłukanym z emocji głosem.
- Po prostu wyjdź, a nie zobaczysz mnie już więcej.
Mężczyzna wstał i ruszył ku wyjściu. Rzucił za sobą zdawkowe "do widzenia", tylko po co? Żegnanie się z pustym krzesłem to z pewnością objaw problemów psychicznych. Przeciskał się między tłumem głośnej młodzieży, lepkiej od potu i pożądania.
[/p] Na ulicy odetchnął wreszcie głęboko. Mroźne, rześkie powietrze było tym, czego potrzebował, by trzeźwo myśleć. Szedł powoli w kierunku przystanku tramwajowego, tego samego co niegdyś, gdy wydawało mu się, że poznał swoją bratnią duszę. Co on teraz ze sobą pocznie? Przez okrągłą dekadę był pewny, że ma przy swoim boku przyjaciela, który zostanie z nim do końca jego dni. Wychodzi na to, że przez cały ten czas był zdany tylko na siebie, a co najlepsze - poradził sobie! Teraz nie miałby dać sobie rady? Ha, ha, Johnny Hyde to facet nie do zdarcia!
[/p] Z sercem pełnym animuszu wszedł do tramwaju numer pięć, gotowy stawić czoła otaczającemu go światu. O tej godzinie było dużo wolnych miejsc, więc rozsiadł się wygodnie na czerwonej, plastikowej ławeczce. Wtedy dopiero spostrzegł eleganckiego mężczyznę w średnim wieku, ubranego w garnitur, który przyglądał mu się z zainteresowaniem. Nagle wstał i podszedł do niego:
- Hej, jak się masz? Jestem Russel, mogę się przysiąść?