Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Przegląd myślenia
#1
Publicystyka. Jak to fajnie brzmi powiedzieć sobie: jestem publicystą. Publikuję dla publiki w tematyce o zabarwieniu moralnym, mocno trzymającym się albo polityki albo sfery socjalnej. No a że dla ogółu, to musi być z jajem. Nie da się jednak zrobić wykopu bez podniesienia nogi. Ludzie leniwi są, także jak w pierwszym akapicie nie padnie jakiś ‘dżołk’ to widownia będzie kiwać nosem. Najgorsze to zostać wygwizdanym przed postawieniem tezy. Oto zatem moja (niezwykle podejrzanie brzmiąca zgoła filozoficznie): skoro wszystko jest względne to po jakie złote medale ludzie od setek lat gibią się z szalki na szalkę?
Najprościej by było uczepić się ludzkiej ułomności (albo napiszę poprawnie politycznie: niedoskonałości). Bo ktoś musi być winny. Adam albo Ewa. Prawica albo lewica. Białe, czarne, niebieskie, czerwone itp. I nie wytłumaczysz widowni, że z ludzkich emocji wytworzył się system szeregowania. Jeśli pacjent a i pacjent b lubią jabłka, to należy wyszczególnić podobieństwa między oboma obiektami badań i dzięki temu wyprowadzić wzór na to, ilu jeszcze nieujawnionych pacjentów lubi te owoce. Margines błędu jest pomijany, bo tak uczą w podstawówce. Tworzy się schemat odbierania rzeczywistości. Generalizowanie po chamsku wszystkich wielbicieli truskawek powoduje, że każdy kto wyłamie się z tego uszeregowania staje się celem (wrogiem) dla frakcji tych za i tych przeciw. Czyli niejako staje po żadnej ze stron.
Chwila na przemyślenie. Zaraz, zaraz, ale przecież wybory są dwa. Albo lubisz gruszki, albo nie. Pojawia się błąd statystyczny, na który trzeba wprowadzić poprawkę, a to zajmuje czas. Zanim to nastąpi pojawiają się prześladowania wyłamujących się poza ustanowiony ład i porządek. Kobiety dostały prawa wyborcze, zniesiono niewolnictwo, gmerano w ustrojach szukając najlepszego. Zupełnie pomijając fakt, że ktoś kiedyś w ogóle wpadł na pomysł, że kobiety tych praw mają nie mieć, a czarnoskórzy powinni być zniewoleni. Ktoś to nazwie postępem, inny rewolucją technologiczną i umysłową. Z tym, że (odniesienie do skeczu Joe Rogana o deewolucji intelektualnej) zawsze byli gdzieś tam ludzie, którzy twierdzili, że tak nie powinno być. Wychodzi z tego dziwny paradoks, że rację ma debil. No ale co zrobić? Każdy ma prawo do własnego (dyktowanego modą, wychowaniem, kulturą, położeniem geograficznym) zdania. Jeśli wśród miłośników truskawek znajdzie się jakiś nowatorski rewolucjonista, może stwierdzić, że wystarczą im same truskawki i resztę owoców należy unicestwić. To jest jak z motywem bohatera komiksu o chwytliwym imieniu Lobo. Wybił wszystkich na swojej planecie, żeby być jedynym w swoim rodzaju. Tym samym myśleniem kierował się pewnie Hitler. Ja lubię dodać jeszcze pikanterii, dorzucając że każdy polski nacjonalista wywyższający się ponad innych mieszkańców naszej planety, jest o jeden krok od tego pana.
Przyzwyczailiśmy się do wybierania. Ale na ile nasz gust jest nasz, tak naprawdę? To co lubimy, było w nas od dnia zero? Czy zatem jest naprawdę nasze? A może po prostu jest to tak samo względne i zależne od setek czynników, które pojawiły się po drodze, od dnia jeden do dnia dzisiejszego? Jakim prawem możemy zatem warunkować, że jest to w jakikolwiek ‘lepsze’ od czegokolwiek innego? Przecież nawet nie zdajemy sobie sprawy z ilości czynników, które spowodowały nasz odbiór? Już nie wspomnę o odniesieniach do innych (wszystkich innych) ‘człowieków’. Skoro ja lubię białe myszki, to może ty je też lubisz, ale to wcale nie znaczy, że lubisz je z tych samych powodów, w tym samym stopniu, w ten sam sposób. I teraz już w ogóle pozamiatana jest dedukcja ludzkości (po prostu masakra normalnie): skoro lubisz białe myszki, tak jak ja, to NIE MOŻESZ lubić czarnych. I z tego założenia, bez konsultacji, w ugrupowaniu wielbicieli tychże gryzoni, okazuje się, że wszyscy członkowie nienawidzą czarnych myszek. To jest po prostu pop…
Nie będę tu tworzył publicystyki wulgarnej. Ani zbytnio odbijał z tematu w stronę krytyki moralizatorstwa, ale jedno chciałem na zakończenie uwidocznić. Bardzo często jest tak, że w trakcie opowiadania anegdoty, wydarzenia, sytuacji komicznej narrator przykłada większą uwagę do pozostałych bohaterów. W jaki sposób opowiadanie o tym, co robili inni ma powiedzieć coś o opowiadającym? Czasem w rozmowie więcej uwagi poświęcamy jakimś tam ludziom, kiedy przecież słuchacz jest zainteresowany raczej tym, co robił, jak odbierał sytuację opowiadający. To jest właśnie efekt uboczny tych założeń, że coś jest oczywiste, bo ja (opowiadający) tak uważam, bez weryfikacji i konsultacji ze słuchaczem (tudzież czytelnikiem). Bo skoro ty też lubisz piwo, to znaczy, że wiesz jak się czułem, co robiłem, i jak odbierałem opowiadaną sytuację. Czyli po prostu kolejny Lobo zabił względność…
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#2
Przepraszam, może jestem jakimś ulągiem, ale... nic nie kumam z tego gadania;P i w sumie tak bym to opisał, w przeciwieństwie do Ciebie używając wulgaryzmów, (przepraszam adminów, ale tutaj przekleństwo jest NIEZBĘDNE) p***dolenie o niczym. Fakt, jest popis hm... filozoficzno-językowy, ale do niczego moim zdaniem za bardzo to wszystko nie prowadzi. A 'gmeranie' w ustrojach, to dla mnie gleba, pardonTongue
Odpowiedz
#3
To jest tekst o rasizmie, uprzedzeniach i nietolerancji.
Założyłeś sobie, że tekst będzie do czegoś prowadził, że wyłoży ci czarno na białym jakieś prawdy objawione. Udowadniając swoim założeniem to, o czym napisałem.
Mój tekst miał pobudzać do myślenia. Jeśli mi się to w Twoim przypadku nie udało to... trudno. Względnie i umiarkowanie mógłbym prosić o wybaczenie. Ale to tylko jedna opinia. Może będą inne, bardziej pokrzepiające. Ale mimo to dzięki za wizytę i komentarz.
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#4
Czyli... jeżeli dobrze myślę:
najlepszym lekiem na tolerancję, zakładającą a priori swe przeciwieństwo i konieczność dokonania podziału na tych, którzy tolerują i tych, którzy są tolerowani, byłoby zniknięcie tego słowa.

Doświadczenia powszechne uczą nas, że świat rozpoczyna się od "oddzielania"
ziemi od nieba, lądów od morza, ciemności od światła.
Tak kształtuje się nasze myślenie, nasze 'ja" powstaje jedynie w opozycji do "nie-ja".
I przenosimy to na postrzeganie świata, dokonujemy segregowania na zasadzie opozycji.
Jedynie w świadomości "nie-ja" jest świadomość "ja'. Poprzez tak pojmowane "ja" dookreślam przestrzeń wokół siebie i ją rozumiem.

To, co w Twoim artykule stało się problemem, to przesuwanie w kierunku absurdu tych mechanizmów, zagarnianiem przez "ja" definicji i "racji", nadawaniem tej aneksji charakteru reguł i praw w każdym wymiarze (do wyobrażonych relacji człowiek - kosmici włącznie).
Coś jak obserwowana u dzieci w piaskownicy zaborczość wobec zabawek i sposobów ich użycia.
Taki lajf. Świat i my (każdy indywidualnie) dla nas rozpoczyna się od oddzielania... itd.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#5
No tak, zgadzam się w zupełności. Z tym, że...
moim zdaniem (ale pewnie i nie tylko) ktoś pominął w tym całym oddzielaniu opcję, że nie zawsze dzielimy na dwa. Ja wierzę, jestem święcie przekonany (tylko setki lat miną zanim to wprowadzą) jest trzeci wymiar, trzecia możliwość, coś pomiędzy. Coś co nie jest ani tym ani tym, ani białym ani czarnym. Coś pomiędzy światłem a ciemnością. I to mnie po prostu irytuje. Przekoanie (wręcz do granicy pogryzienia), że MUSI być tak albo tak. I kolejne przykłady dziejowe, z różnych dziedzin życia udowadniają, że nie musi.
Btw. nawet ze względu matematycznego cały ten proces dzielenia jest bezcelowy, bo NIE MA KOŃCA. Jakkolwiek jedynki nie podzielisz nie wyjdzie zero. Więc po co dzielić?
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#6
(29-10-2011, 01:37)Pasiasty napisał(a): [...]ktoś pominął w tym całym oddzielaniu opcję, że nie zawsze dzielimy na dwa.[...]
Btw. nawet ze względu matematycznego cały ten proces dzielenia jest bezcelowy, bo NIE MA KOŃCA. Jakkolwiek jedynki nie podzielisz nie wyjdzie zero. Więc po co dzielić?

Ktoś - to - powiedzmy roboczo i na użytek tej rozmowy - logika. Prawa logiki. Jeden albo zero.
Bo zdaje się że w Twojej wypowiedzi jest ten kontekst relacji 1 i 0 (jako antagonizmu prawda/fałsz
Tylko że bez zastosowania oznaczeń 1-0 otrzymamy nie fakt a opinię.
Żeby coś było faktem musi być zdaniem logicznym, czyli dać się oznaczyć 1 albo 0.
Możemy przyjąć, że fakty nie tworzą świata tylko opinie.(Pomacham z jaskini rączką do Platona)
Możemy wtedy uznać, że Twój przykład dzielenia jedynki bez końca jest opisem zmierzania do O, czyli dążeniem poznania faktu metafizycznego (apriorycznego?). Czyli Prawdy :-)
I negację tych poszukiwań ujrzeć jako dziecinne tupanie Pasiastego nogą na Prawdę Wink
Ale to początek, coś w rodzaju zagajenia panelowego.

Granice mego języka, są granicami mego świata.
To teza, którą w tym sporze bym (będę, jeżeli spór się wywiąże) forsowała.

Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#7
No właśnie nie do końca się w tym zgodzę. Jeden albo zero, plus i minus. Tylko tak jak w bateryjce, tyle samo plusa i minusa tworzy coś trzeciego: równowagę. Jest pełno dowodów na to w naturze, choćby diploidalna cząsteczka wody.
Granice też są wytworem ludzkim. Gdzie są granice w spektrum, tęczy, wielowymiarowości?
A zatem jeśli już ludzie tak się uparli na to dzielenie to, żeby to miało jakikolwiek sens potrzeba by było jakiejś przeciwwagi. Tylko ktoś popełnił błąd na lekcjach matematyki, wprowadzając bardzo blisko siebie dzielenie i mnożenie, dzięki temu powstała asocjacja myślowa, jakoby przeciwwagą dla dzielenia było mnożenie. Co jest bzdurą. I teraz ludzie dzielą i dzielą, a drugim procesem jest kopiowanie i powielanie, masowa produkcja, pieniądze, rozmnażanie na potęgę. To jest chyba największy błąd dziejowy. Gdyż przeciwwagą dla dzielić jest łączyć. Gdyby było tyle samo podziałów co fuzji byłaby harmonia. A tak jest dupa.
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#8
(29-10-2011, 15:29)Pasiasty napisał(a): Tylko ktoś popełnił błąd na lekcjach matematyki, wprowadzając bardzo blisko siebie dzielenie i mnożenie, dzięki temu powstała asocjacja myślowa, jakoby przeciwwagą dla dzielenia było mnożenie. Co jest bzdurą.

Ejże! dzielenie z matematycznego punktu widzenia de facto jest mnożeniem (przez odwrotność), tak jak odejmowanie jest dodawaniem liczby ujemnej.

O ile rozumiem: Tobie chodzi o to, by nie był decydujący sąd tak/nie, prawda/fałsz, 0/1, ale ocena opisowa, indywidualizująca, charakteryzująca, bez stosowania oznaczeń "plus-minus"
To trochę nielogiczne, bowiem każda opinia jest "prawdziwa" dla opiniującego.
Uważam, że mleko jest wstrętne.
Z tym nie ma co się spierać, bowiem to zdanie jest absolutnie"prawdziwe" musiałabym modyfikować swoje poglądy lub poglądy wypowiadającego.

Perswadować, przymuszać...

Oczywiście wolno "uważać" i nic nam do tego, co kto uważa.
Ale przyjęcie normy "każdemu wolno uważać" powodowałoby aprobowanie sytuacji:

Uważam, że Żydzi powinni zostać eksterminowani.
Uważam, że homoseksualizm jest chorobą.


I druga sprawa z Twojej wypowiedzi: zachowania cywilizacyjne zagrażają swoistej wolności człowieka poprzez wytwarzanie przez kulturę (media kultury) oczekiwanych i pożądanych wzorów "uważam, że lepiej".

zawsze tak było, ale teraz obserwujemy umasowienie kultury, co jest jej swoistym unicestwianiem. Ona uniwersalizując się w stereotypach staje się bezpodmiotowa, wytwórcza. Komputer napisze książkę pożądaną przez miliony, wyprodukuje obrazy, które każdy chciałby mieć, stworzy muzykę. Kultura człowiecza - indywidualna stanie się undergroundem, niszą epigonów.

Nie wiem, czy rozumiem Cię dobrze...


Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#9
No chyba nie bardzo mnie rozumiesz.
Sobie z logicznego punktu widzenia to ugryź. Jeśli wezmę jabłko i podzielę je na dwie części (cztery, osiem, nieistotne), to żeby to zrównoważyć, co musiałbym zrobić? Połączyć te części z innymi częściami. Nie pomnożyć je przez siebie, powielić, aby było więcej takich samych połówek jabłka. To jest debilizm dziejowy: dzielę coś, żeby móc potem skopiować to, co powstało z tego podziału. Vide: mnożyć. Jednak ja osobiście rozumiem (taka jest moja opinia), że przeciwwagą dla dzielenia jest połączenie (tego, co podzieliłem). I nie uważam, że ci co myślą inaczej powinni być eksterminowani, ponieważ AKCEPTUJĘ rzeczywistość w całości taką jaką jest, z błędami i niedoskonałościami. I nie zamierzam jej zmieniać, dzielę się tylko przemyśleniami.
Dzielenie (tak samo jak mnożenie) jest procesem, który nie ma końca. Można dzielić i dzielić. W nieskończoność. Procesem odwrotnym jest połączenie, które równoważy ilość podzieleń.
Mnożenie z kolei jest zupełnie innym procesem. Bazuje na wyniku podzielenia i powiela, to co powstało (vide: jeden razy jeden równa się jeden). Czyli kopiuje, replikuje, kseruje. Również w nieskończoność.
Jak zatem widać, oba procesy mają początek, ale nie mają końca. Nie mogą być swoimi przeciwieństwami, bo wynikają z siebie. A raczej dążą w innym kierunku. Mnożenie musi mieć więcej niż jeden by móc zacząć powielać. Dzielenie musi mieć jeden, by móc stworzyć części. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, nie ma to nic wspólnego z zero jedynkowym światem.
Ps. odwrotnością mnożenia jest likwidacja, unicestwienie, apokalipsa, cokolwiek, co zmniejszy ilość kopii.

Ja to rozumiem tak, że te procesy współistnieją, ale nie stanowią dla siebie przeciwwagi. Coś na zasadzie osi. Długość nie jest przeciwwagą wysokości.
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#10
”Pasiasty” napisał(a):Jeśli wezmę jabłko i podzielę je na dwie części (cztery, osiem, nieistotne), to żeby to zrównoważyć, co musiałbym zrobić? Połączyć te części z innymi częściami.


Nie da się! Działa entropia – nie da się powrócić do stanu sprzed. Jest zresztą jak najbardziej sensowną i logiczną teorią, za której prawdziwością w świecie przemawia wiele dowodów. Jest nazwaniem faktu, że np. pociętego jabłka nie da się z powrotem wrócić do stanu sprzed rozcięcia. Entropia może tylko rosnąć. Ogólnie można powiedzieć, że zgodnie z tym prawem, wystarczy, że zmienia się (od soków z jabłka) wilgotność w pokoju o 0,000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000001st., to już w nim robi się "bałagan". Ogólnie – ten "bałagan robi się sam". Nawet jeżeli będziesz sprzątać swój pokój, to poprzez to, że sprzątasz swój pokój robisz bałagan w np. zwierzętach, bo by móc sprzątać pokój, musisz zjeść kotleta, z kolei zwierzęta, by być mięsem na kotlet muszą zrobić bałagan w (jeść) trawie(ę), ta z kolei by wyrosnąć robi bałagan w (pobiera) składnikach z gleby i energii ze słońca.

”Pasiasty” napisał(a):[…]Nie pomnożyć je przez siebie, powielić, aby było więcej takich samych połówek jabłka. To jest debilizm dziejowy: dzielę coś, żeby móc potem skopiować to, co powstało z tego podziału
Demagogicznie poodwracałeś matematyczne sensy i w dodatku założyłeś, że dzieli się, by kopiować. Idei dzielenia nie da się tak uzasadnić. Ani jako pojęcia operacji matematycznej, ani jako pojęcie „dzielenia się” (z innymi, rozdawanie)

”Pasiasty” napisał(a):Jednak ja osobiście rozumiem (taka jest moja opinia), że przeciwwagą dla dzielenia jest połączenie (tego, co podzieliłem).
Masz prawo dokonywać takich czynności. Mogę zapytać: A po co potrzebna przeciwwaga?
Rozumiem, że tu używasz dla odmiany pojęcia dzielenia w znaczeniu „różnicowanie?” W tym momencie poniższe staje się żonglerką, „oszukaństwem” erystycznym:
”Pasiasty” napisał(a):Dzielenie (tak samo jak mnożenie) jest procesem, który nie ma końca. Można dzielić i dzielić. W nieskończoność. Procesem odwrotnym jest połączenie, które równoważy ilość podzieleń.

”Pasiasty” napisał(a):Mnożenie z kolei jest zupełnie innym procesem. Bazuje na wyniku podzielenia i powiela, to co powstało (vide: jeden razy jeden równa się jeden). Czyli kopiuje, replikuje, kseruje. Również w nieskończoność. .
Czyli – zakłada wynikanie. Udowodnienie, że mnożenie dąży do powielania tego, co mnożę jest matematycznie zasadne. Metaforycznie też się trzyma paradoksu, że różnicujemy się (pomiędzy sobą) po to, by powielić, kopiować wyłącznie nasze „mniemania” (postaci).
Tu się na pewno zgodzę i to mi się podoba jako teza.
”Pasiasty” napisał(a):Jak zatem widać oba procesy mają początek, ale nie mają końca.
Widać tak sobie, że nie mają końca. Bo w tym rozumieniu „dzielenia i mnożenia” (różnicowania i powielania wzorców pożądanych) jest koniec – osiągnięcie całkowitej identyczności (wtedy trzyma się kupy twoje 1 mnożymy przez 1
”Pasiasty” napisał(a):Nie mogą być swoimi przeciwieństwami, bo wynikają z siebie. A raczej dążą w innym kierunku.

Tak jest tylko i wyłącznie przy uznaniu Twojego pojmowania dzielenia i mnożenia, więc nie są logiczne, tylko subiektywne. Nie są faktem, tylko twoim odczuciem, stąd zreszta słusznie dalej -
”Pasiasty” napisał(a):odwrotnością mnożenia jest likwidacja, unicestwienie, apokalipsa, cokolwiek, co zmniejszy ilość kopii.

”Pasiasty” napisał(a):Ja to rozumiem tak, że te procesy współistnieją, ale nie stanowią dla siebie przeciwwagi. Coś na zasadzie osi. Długość nie jest przeciwwagą wysokości.

Ale jest funkcją, co istotne!

Zgadzam się więc, że różnicowanie niesie ze sobą dyskryminację, gdyż nie tylko antagonizuje jednostki, ale także ma wpisane kopiowanie stereotypu i zagraża ostatecznym unicestwieniem (vide - do utrzymania gatunku potrzebna jest różnorodność genotypu)

Ufff.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#11
Cieszę się, że ustanowiliśmy porozumienie.
Odpowiadając też na pytanie, które dla mnie jest raczej dziwne, równowaga (jako ład, harmonia, diploidalna cząsteczka wody, elipsa czy nawet galaktyka) jest formą spowolnienia procesu mnożenia i dzielenia.
Przykład. Jeśli wezmę dwa jabłka i potnę je na dwie części, a potem połączę ze sobą połówki NIE tego samego jabłka, wytwarzam przeciwwagę dla wcześniejszego podziału. Nie da się jednoznacznie określić, co by się stało, gdyby tyle samo ludzi rodziło się co umierało. Nie zatrzymałoby to postępu (czyli nie wychodziłoby to poza granicę sfery), ale równocześnie zaistniałaby równowaga. Ale to prawie to samo, co pytać o zasadność istnienia czegokolwiek. A odpowiedzi na to pytanie przecież nie zna nikt. Niektórym potrzebna jest wiara (religia), innym nie. Niektórym potrzebna jest świadomość, że jednostka (pojedynczy układ cząsteczek, napędzany energią) znaczy cokolwiek we wszechświecie inni wierzą w przypadek. I to jest tęcza. Harmonia jest wtedy, kiedy jest tyle samo jednych i drugich.
Zupełnie inna sprawa to personalny odbiór. Asocjacja myślowa. Dla mnie osobiście dzielenie ma wydźwięk pejoratywny. Natomiast mnożenie jest bezcelowe. Polega na założeniu ekonomicznym, że każdy powinien mieć swoją własną połówkę jabłka. Co jest oczywiście działaniem utopijnym. Zresztą logiki we wzroście populacji też nie widzę. Ale to już osobna bajka.
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#12
To ja powiem, że też osiągnęłam cel:

aby dojść do porozumienia trzeba najpierw przejść przez fazę definicji pojęć, precyzowania języka, w którym opowiadamy o naszym świecie.
W różnych językach (polskich) można tylko się... różnicować (dzielić, potem powielać, potem napieprzać i unicestwiać).

ergo:
Musiałam starannie przeczytać i zrozumieć Twój język.
Język jest jednym sposobem rozumienia "nie-ja" i kompromisu pomiędzy ja - "nie -ja"
Za granicą naszego języka jesteśmy bezradni i wali nam adrenalina.
Granice mojego języka...itd.

Cytat:dla mnie jest raczej dziwne, równowaga (jako ład, harmonia, diploidalna cząsteczka wody, elipsa czy nawet galaktyka) jest formą spowolnienia procesu mnożenia i dzielenia.

O tym zapomniałam. Tu - odnosząc się do całości Twojej wypowiedzi wychodzi, że wyobraziłeś sobie, że atakuje cię potwór i musisz z nim walczyć
Założyłeś takie a nie inne rozumienie procesu (monstrum) i go spowalniasz, bo w tym założeniu spowolnienia wymaga (walczysz).
Twój Sancho Pansa
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#13
Ja nie walczę. Wyrażam obserwację. Ale jak zaznaczyłem wcześniej, akceptuję bezcelowość. Nieskończoność, podobnie jak 'początek' (zero) jest niewiadomą. Nikt nigdy tam nie będzie, nie dotrze, by zaobserwować, poznać. Ten fakt można tylko przyjąć. Gdybym chciał walczyć z systemem, wiatrakami, musiałbym najpierw ufać, że do czegoś to doprowadzi. A tego typu myślenie zatraciłem już dawno.
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości