Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Przedział
#1
- Byłem na tym wykładzie, rozumiesz, profesor przyjechał specjalnie z Manchesteru. To było jakieś dwanaście, piętnaście lat temu. Opowiadał o tym jak u nich doszło do wielkiej zmiany, jeszcze w dwudziestym pierwszym wieku, jakoś w połowie. Strasznie dużo mówił o gejach. W ogóle, słowo gej ma ciekawą genezę. On opowiadał, że pojechał kiedyś z tym wykładem do Polski i czuł się jak papierowa tarcza o średnicy dwóch metrów. Powtarzał to słowo w koło i za każdym razem słuchacze jakby zaciskali pięści. Miał w ogóle w programie taki eksperyment z ultrafioletową świetlówką i gdy raz zgasił światło to prawie wszyscy świecili knykciami, potem włączył światło na nowo i większość miała popękane białka oczu. Chodziło o samo słowo gej, rozumiesz? Gej. Kiedy wymawiał słowo gej to brzmiało tak samo po polsku, jak po angielsku, i wtedy tłumacz też mówił gej, czyli wiesz, każdy gej występował dwukrotnie, bo gej po angielsku i gej po polsku i słuchaczom podobno zaciskały się pośladki, wiercili się i wtedy on powtarzał, że geje to nie socjopaci, tylko weseli ludzie, i że niektórzy utrzymują intymne stosunki, bla, bla, bla i tak dalej, ale jak wymawiał samo słowo gej, to naraz wszyscy jakby podskakiwali. Raz mówił w wywiadzie dla radia, że najdziwniejszy był dla niego właśnie ten wykład, który wygłosił na takim wiecu młodzieży z całej Polski. Miał to w ogóle za złe swojemu menadżerowi, podobno to właśnie po tym wykładzie wykupił bilet na Lunę. To miało być zrzeszenie studentów, ludzi młodych, obeznanych ze wszechświatem, no i menadżer załatwił mu młodzież, niby wszechobytą. Podobno porządni, prawi ludzie, ale przy każdym słowie gej podrywali się z siedzeń, jakby gej był dla nich takim elektrycznym pstryczkiem, a oni siedzieliby na wydzierganych z igieł generatorach prądu. No i ten profesor opowiadał, mówił gej, gej za gejem, skąd gej gejowi, że geje to i że geja gej pozna, ale i niegej czuły rozpozna geja… farsa wyszła na wykładzie straszna, wszystko do tego nagrywane, bo ktoś tam biegał z komórką, mówię ci, większość wyszła w połowie, czekali na niego na zewnątrz z załadowanym moździerzem z epoki Hitlera. Starał się im nawet wyjaśnić na schodkach, zupełnie już na wdechu, uspokajał, że “gej” jako słowo rodzi w nich chyba jakieś agresywne skojarzenia, że tu chodzi o ich mózg, a nie o zjawisko, bla, bla, ale nie, podobno gonili go potem konno, mieli flagi, sztandary, niektórzy przepasani byli szarfą, śpiewali pieśni i musiał uciekać razem ze swoimi doktorantami. Przerąbana sprawa. Sam gejem nie był, ale kto go wie, skoro mówi o gejach, to może gej. Wiesz jak to jest z gejami.
- Aha. No.

Ich przedział miał włączone odgłosy kolei szynowej. Siedziały razem z nimi trzy kobiety, był też jeden mężczyzna. Za oknem zachodził Saturn, przemierzali właśnie Ocean Spokojny, ale od spodu. Oglądali najstarsze okazy ryb dennych. Taki wybrali sobie program. Nikogo nie interesowały krajobrazy Luny, na której wiecznie było ciemno, jednolicie i zbyt cicho. W ogóle, w dobrym, intelektualnym stylu było przypominanie sobie historii zapomnianych, przyziemnych, rozczytywanie się w publikacjach na tematy wtedy kontrowersyjne. Było to jak zbieranie znaczków - kolekcjonowaniem nikomu niby niepotrzebnych, a jednak wartościowych informacji. Na Lunie wiele problemów było rozwiązanych i już zupełnie nieistotnych, ale ciągły przypływ imigrantów z najdalszych zakątków Ziemi powodował, że znajomość podstaw wiedzy społecznej była przydatna, chociażby po to, żeby można było się pośmiać przy piwie. Luna zaczynała mieć poza tym swoje problemy: niż demograficzny, epidemia obsesji na punkcie bakłażanów i kryzys emocjonalny. Sprowadzane z Ziemi warzywa i owoce były co prawda rozchwytywane i rozmnażane w podpowłokowych fabrykach, a drukowane rośliny były powszechnie dostępne, jednak żadne z nich nie mogły dorównać w smaku tym, wyrosłym na żyznej, ziemskiej glebie. Czego na szczęście nauczyli się mieszkańcy Luny, to tego, że nikt z nich nie odnosił się do własnych sentymentów jak do punktu odniesienia, nawet w sprawie pikanterii oliwek. Było to, co było. "Jest to, co jest" - było mottem starszyzny, chociaż młodzież na nowo miała wszystko w dupie. I całe szczęście, bo Luna cierpiała. Odbijała ziemskie cierpienie jak wypolerowana tafla zmarzniętego jeziora, jak powiedział kiedyś jeden z mędrców, który został przekrzyczany przez pewnego przedsiębiorczego gówniarza, promującego jego słowa na papierze toaletowym. Luna miała wszystko gdzieś, centrum tętniło, tu była impreza, tu była fiesta, siesta, praca, wczasy i muzyka. Ludzie chodzili uśmiechnięci, puści, pełni, wieczni i tymczasowi.

- Dzień dobry, witamy w pomiędzynarodowym pociągu D2-100, relacji Ciudad de Naranja, Luna. - Rozległ się przyjemny, kobiecy głos z interkomu. - Uprzejmie informujemy, że w przeciągu piętnastu minut zostaną państwo poczęstowani świeżo przysmażonymi frytkami oraz gazowanym napojem o smaku czereśni. Jeżeli mają państwo ochotę na kanapki z tuńczykiem i parmezanem, prosimy przycisnąć przycisk znajdujący się przy fotelu. W tym tygodniu proponujemy także kawę z bezpośrednią kruszonką. Przypominamy, że stacja Luna już blisko. Prosimy gdzieś za godzinkę pakować graty i kto do domu, ten do chaty. Życzymy przyjemnej podróży.

Jedna z kobiet w przedziale czytała Cosmo, czasopismo dla poszukiwaczy przygód. Zaraz obok niej siedział wysoki mężczyzna, który przygryzając paznokcie starał się zapamiętać szereg postaci w jednej z nowel Stephena Kinga. Luna zaczytywała się w starych powieściach. Odkąd szeroko dostępne książki elektroniczne chwyciły rynek i zupełnie wyparły z obiegu te papierowe, ludzie zaczęli te drugie stopniowo palić, przerabiać na kartony, żel pod prysznic i inne. Jednak po katastrofie z 2134 roku te, które się zachowały, zaczęły być rozchwytywane. Ci, którzy mogli, brali je ze sobą na Lunę i okazały się tu świetną monetą przetargową - za dobry, trzytomowy zbiór Władcy Pierścieni można było dostać konkretną działkę kokainy, gruby worek marihuany albo nawet, jeśli wydanie trylogii było wyjątkowo stare, bilet powrotny na Ziemię.
Odpowiedz
#2
Zarys odległej przyszłości, gdzie Polacy nadal nienawidzą wszystkich i wszystkiego, a dodatkowo jeździ się po Księżycu bo... na Ziemi hodują ziemniaki? Po co mieliby chcieć wracać na Ziemię, skoro była ta cała katastrofa, i o co w tej katastrofie chodziło?
W ogóle to jakiś szkic, nawet jak fragment nie wygląda, i chociaż nie ma rażących błędów, czy podobnych, to nie uznam tego za dobry tekst, bo ciężko to uznać za tekst w ogóle: ani fabuły, ani jakiejś "ważniejszej" postaci. Chyba, że to kolejny twój tekst z cyklu "sprawdź, czy jesteś psychopatą i zgadnij, o co chodzi".
Myślałam, że może będziesz chciał to jakoś zgrabnie odmalować, pokazać ten "nowy" świat, to, jak jest zorganizowany, używając do tego właśnie "przedziałowych" rozmów, postaci, taki jakiś przekrój, ale nawet czegoś takiego nie, tylko suche info, i to niepełne.
Odpowiedz
#3
Cytat:Chyba, że to kolejny twój tekst z cyklu "sprawdź, czy jesteś psychopatą i zgadnij, o co chodzi".
:o

Cytat:nie uznam tego za dobry tekst, bo ciężko to uznać za tekst w ogóle: ani fabuły, ani jakiejś "ważniejszej" postaci.
:o

Cytat:tylko suche info
:o

dzięki za opinię, pozdrawiam.
Odpowiedz
#4
Można znaleźć tu perełki:

Cytat:chociaż młodzież na nowo miała wszystko w dupie.
Smile

Cytat:za dobry, trzytomowy zbiór Władcy Pierścieni można było dostać konkretną działkę kokainy
Smile

W Polsce wszystko po staremu. W tym pierwszym fragmencie ogólnie fajnie Ci wyszło zagęszczenie niebezpiecznego słowa na gie, którego lepiej nie wymawiać na głos.Smile

Brakuje jakiejś konkret akcji, fakt.

Pozdrawiam!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości