Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Puste sakwy i skarbony
#1
UWAGA, słowo wyjaśnienia.
To opowiadanie napisane zostało właściwie specjalnie na TEN pojedynek:
{MIAŁ BYĆ TRZYOSOBOWY, A WYSZEDŁ -DWU!}

Jako że lipiec już minął, przedstawiam swój utwór do pojedynkuTongue.
Zapraszam do lekturySmile

P.S. Żeby nie było, utwór był już dawno, ale leżał, bo myślał (jak i jego autor), że już się nie przydaTongue


Puste sakwy i skarbony

– Szczerze mówiąc, jestem pod wrażeniem… Jak oni to robią, z taką zmyślnością i niemal bez śladów?
– Ślad został, ów najbardziej dotkliwy.
– Oczywiście, oczywiście, ale zauważ, drogi Szachary, jak to można otworzyć skarbonę, zrabować trochę dla siebie i nawet nie uszkodzić zamka!
Szanowny pan burmistrz powinien najlepiej wiedzieć, jak to można, odpowiedział w myślach Szachary. Codziennie pan uszczupla skarbiec; dziw, że włąmywaczowi coś zostało.
Między będącymi zupełnie nie na miejscu westchnieniami zachwytu, burmistrz Herbit oglądał obrabowany kufer w swoim gabinecie w ratuszu. Przy tym jakby najmniej zainteresowany zawartością, a właściwie jej brakiem. Sekretarz Szachary ostatnimi czasy coraz częściej zauważał, że jego przełożony zajmuje się nie tym, co trzeba i, krótko mówiąc, jest głupi i nieudolny jako rządca.
– Trzeba coś z tym zrobić… – zamyślił się Herbit. – To już drugi raz w tym miesiącu… A czwarty, licząc też miesiąc poprzedni.
Szachary powitał ten wyraz troski ze zdumieniem. Zdawało się, że zwykle lekkomyślny i niefrasobliwy przełożony (jaką mocą, u licha, został burmistrzem?) będzie wciąż zachwycał się fachową robotą włamywacza, a tymczasem, być może, wesprze sekretarza w organizacji zabezpieczeń.
Swoją drogą, mnie też dość nieudatnie poszło, skarcił Szacharego wewnętrzny głos, skoro czwarty raz już się im udało…
– Nie stać nas na tak częste wizyty kogoś z gildii złodziei – mruknął znów Herbit.
– Jako sekretarz mam obowiązek przypomnieć – odezwał się Szachary, choć wcale nie miał takiego obowiązku – że w ubiegłym tygodniu, w czasie jarmarku, wydał mości pan znaczną sumę pieniężną, a później nabył rzekomy czytnik myśli od nibywiedźmy, ramkę wykonaną ze szczurzych ogonów.
– W czasie takich uroczystości należy okazać gest – odparł bez zająknięcia burmistrz. – Ale my przecież nie o tym…
Przerwał, odwrócił się od skrzyni, usiadł za swoim biurkiem, dębowym, bogato zdobionym roślinnymi ornamentami.
– Jest takie bardzo stare przysłowie – znów podjął temat. – Potrzebna porada – pospiesz do dziada.
Szachary musiał przyznać, że nigdy podobnej sentencji nie słyszał. Nie wiedział, czy rzecz się tyczyła w tym przypadku przodka, czy kalicuna. Jego zdaniem ani jeden, ani drugi nie był w stanie pomóc w obecnej sytuacji.
– Znam pewnego… żebraka – ciągnął Herbit, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Pomagał mi już nieraz… Powiedzmy, że poniekąd w podobnych kłopotach.
– On jaśnie panu? – zdziwił się sekretarz. – Czy może odwrotnie?
– Drogi mój Szachary, jesteś rozumny, a ja mówię dostatecznie wyraźnie. Zresztą, co za różnica? Dość powiedzieć, że znamy się obaj i sądzę, że może nam pomóc.
Powiedzieć, że Szachary wątpił w te słowa, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Szczerze, nie ufał temu pomysłowi przełożonego. A mówiąc jeszcze bardziej szczerze, dopatrywał się w nim kolejnego dowodu głupoty Herbita.
– Chciałbym, żebyś udał się do niego – poprosił, ku niezadowoleniu urzędnika, burmistrz. – Zwykle przesiaduje przy jednej z pierzei placu targowego. Na jego miejscu to zresztą chyba właściwe rozumowanie. Bo gdzie się znajdzie więcej ludzi lekkomyślnie darujących pieniądze?
Sekretarz miał już kąśliwą uwagę na końcu języka, ale zmyła ją fala goryczy spowodowana prośbą przełożonego. Postanowił jednak, nie pierwszy raz zresztą, zdusić w sobie niechęć, a zobaczyć po prostu co będzie. Dalej wątpił w przydatność kalicuna, a przynajmniej po części. Zaintrygowała go jednak znajomość żebraka z urzędnikiem.


***
Szachary znalazł biedaka odpowiadającego wyglądem opisowi Herbita: niziołek, zawsze mający przy sobie jakiegoś psa czy kota, z opaską na lewym oku i siedzący, jak zwykle, na poduszce (choć właściwie na „poddupku”, bo tylko do tego był używany) podarowanej mu przez burmistrza z wyrazami wdzięczności. Sekretarz nieraz widywał dziada, ale specjalnej uwagi nań nie zwracał – bo i po co?
Podszedł, bo nikogo przy żebraku nie było. Od dłuższego czasu zresztą. Przyzwyczajony był witać różnych ludzi w odmienny sposób. W tym przypadku nie wiedział, którego użyć.
– Przychodzę na polecenie i w imieniu wielmożnego pana burmistrza, Herbita – odezwał się zamiast pozdrowienia. Dość wyniosłym tonem. – Wspomniał ów, że możesz pomóc nam w pewnej sprawie – a jednak przeszło mu to przez gardło.
Kalicun wolno obrócił nań spojrzenie. Bo wcześniej, z opuszczoną głową, nie dostrzegł przybysza. Albo tylko udawał.
– Skoro tak wspominał, to pewnie mogę – odparł żebrak. – Ale głowy nie dam, zwłaszcza że nie wiem, w czym rzecz.
Szachary zawahał się. Zastanowił się, jak biedak zareaguję na rozmowę o kufrze z pieniędzmi. Bez pieniędzy, poprawił się zaraz.
– W tym rzecz – zaczął wyjaśniać – że już parę razy ktoś śmiał złupić nasz ratuszowy skarbiec. Po pierwszym razie wkładaliśmy już doń, co prawda, mniejsze sumy, ale złodzieje i tak się pokusili.
– Ani chybi, obrała was na cel gildia złodziei – odparł żebrak. – Tylko w odosobnionych przypadkach, a pewnie nie ma co wierzyć w przypadki, ci, co działają w pojedynkę, atakują sukcesywnie ten sam cel.
Sukcesywnie? Szachary nabrał podejrzliwości, bo sposób wysławiania się jego rozmówcy zdał mu się zbyt wyszukanym, jak na miejskiego mizerotę. Jednocześnie uznał, że, zgodnie z opinią Herbita, ów tutaj mógłby im pomóc, choć podejrzewał, że burmistrz sam raczej na to nie wpadł. Pewnie żebrak – albo podający się za żebraka – sam zaoferował niegdyś jakąś pomoc.
– Tak też sądzimy – odpowiedział biedakowi sekretarz. – Już sam cel, ratuszowy skarbiec, może wskazywać na większe zorganizowanie łupieżców.
Kalicun w odpowiedzi pokiwał w zamyśleniu głową. Milczał jeszcze parę chwil.
– Ja wam nie pomogę – przyćmił na chwilę nadzieje urzędnika. – Z tego prostego powodu, że kto inny stacjonuje pod ratuszem. Ale mogę pomoc zorganizować.
– Och – Ta informacja na wpół uspokoiła, na wpół zdumiała Szacharego. Bo oto wychodziło na to, że żebracy byli w jakiś sposób zorganizowani. – Znaczy… Jak: kto inny? – odezwał się ponownie. Bynajmniej zapomniał już o oficjalnym sposobie wypowiedzi.
– Hladysz, zwany Jednorożcem. Człowiek szlachetny w swym ubóstwie, jak i ja.
– Jednorożcem? Bo tak rzadko można go spotkać? – Właściwie to Szachary miał zapytać o co innego, ale w tej chwili zajęło go akurat to.
Żebrak uśmiechnął się lekko. Urzędnik uświadomił sobie, że wciąż nie zna JEGO imienia.
– Ze względu na pewną sytuację z dość odległej już przeszłości – wyjaśnił. – Po jednej z wypitek, wracając na spoczynek, przyrżnął w coś solidnie głową, paskudnie rozcinając sobie czoło na samym środku. A wiadomo, jako ludzie ubodzy musimy niejednokroć przebywać w miejscach mało czystych. Zanieczyścił więc sobie tę ranę. Na pewno nie pomogło to, że nie mógł się powstrzymać przed rozdrapywaniem tego paskudztwa i zrobiła mu się brzydka blizna, niemal dziób.
Szachary tak wsłuchał się w historię, że nie zauważył jej nagłego końca.
– Właściwie, na jaką pomoc możemy liczyć? – zapytał po chwili, w której niziołek cierpliwie spoglądał jednym okiem na przybysza. – Cóż możecie razem, z niewątpliwie szlachetnym kamratem, przeciwko całej gildii złodziei? Ja wiem, że wskazanie winowajcy też jest cenne, bo pewnie o to chodzi, prawda?
Żebrak uśmiechnął się.
– Herbit poprosił was o kontakt ze mną – zaczął. – Pewnie więc liczył na to, że wtajemniczę was choć trochę.
W co?, chciał zapytać Szachary; chyba każdemu w jego położeniu cisnęłoby się to na usta. Postanowił po prostu poczekać na dalszy ciąg wypowiedzi. Nie doczekał się. Pewnie tamten też nie chciał dać się złamać w tej gierce.
– W co? – poddał się urzędnik.
– W naszą sieć. Bo nie ma większej władzy, niż pozostawienie konkurenta do monopolu na nią w nieświadomości. W nieświadomości, że jest ktoś potężniejszy i lepiej operujący, a przy tym zupełnie niezauważony, oprócz nielicznych. A ci ostatni i tak mają świadomość tylko dlatego, że sami ich uświadomiliśmy.
Szachary przez kilka chwil przyjmował i próbował pojąć ów wywód. Owocem tego dumania było kolejne pytanie. Równie oczywiste, co pierwsze.
– Cóż to za sieć?
– Gildia żebraków.
Sekretarz próbował wyczuć żart w odpowiedzi kalicuna. Nie wyczuł. Tamten mówił pod każdym względem poważnie.
– A… a Herbit? – przyszło urzędnikowi do głowy. – Też należy do gildii?
– A czy przesiaduje gdzieś na zewnątrz, odziany w łachmany?
Szachary uznał to pytanie za retoryczne. Inaczej, odpowiadając w jakikolwiek sposób, jawnie przyznałby się do swojego idiotycznego rozumowania.
Po co było stwierdzać oczywistość?
– Jako najpotężniejsza gildia w mieście jesteśmy w stanie dostarczyć więcej usług, niż tylko informacje – podjął żebrak po chwili milczenia. – Możemy poznać i przekazać imię lub imiona napastników. Mamy możliwość pochwycić ich lub nawet… zlikwidować.
Szacharego przestraszyło to ostatnie słowo, wypowiedziane po zaplanowanej pauzie. Chwilę później zaczął jednak rozmyślać o możliwościach z nim związanych. Również tych, które przyniosłyby ogromne korzyści ratuszowi… i miastu…
Wtem urzędnik rozejrzał się. Osoba postronna, myślał, mogłaby nabrać podejrzeń, widząc bez wątpienia zamożnego człowieka, gaworzącego od ładnych paru chwil z kalicunem. Zdawało się jednak, że nikogo to nie obchodziło.
– Co z zapłatą? – zapytał sekretarz wprost.
– Kwestię ceny rozwiążemy po pracy – odparł żebrak. – Będzie zależna od zadania i od rezultatu. Tu wypada właśnie zapytać: co konkretnie ma być zrobione?
Szachary postanowił przeformułować zapotrzebowanie na usługi kloszardów.
– Widzi pan… – „Pan”… Sekretarz sam sobie się dziwił, jak nagle i szybko zmienił się jego stosunek do kalicuna. – Jak to mówią, okazja czyni złodzieja… Owszem, trzeba złapać i unieszkodliwić sprawców, bo jak raz zaczęli, to, jak widać, skończyć nie chcą… Należałoby też jednak, sądzę, usunąć przyczynę.
Dziad spojrzał nań, jakby nie rozumiejąc. Nie odezwał się, czekając na ciąg dalszy.
– Powiedziałbym wręcz – ciągnął urzędnik – że to, z czego nas okradziono, dałoby się nawet wybaczyć, bo to tylko odrobina strat zadanych ratuszowi. Główne szkody powoduje nieudolność w zarządzaniu burmistrza Herbita. To jego należałoby się pozbyć.
– Muszę przyznać – zauważył żebrak – dość śmiała ta pańska propozycja. Zwłaszcza, że trafił pan do mnie przez Herbita właśnie.
– Bo jestem człowiekiem, który potrafi zlokalizować prawdziwy problem – odparł Szachary – i zrobić co trzeba, by go zażegnać. Wierzę też, że z byle półgłówkiem nie rozmawiam i że moje argumenty nie trafiają w próżnię. Dla dobra miasta.
Biedak cmoknął, podrapał się po udzie. Niespecjalnie zaskoczyła go prośba urzędnika. Może była szansa…
– Jak już mówiłem, musisz, panie, skontaktować się z Jednorożcem – westchnął. – Porozmawiać również w tej sprawie. Gildia gildią, ale każdy z nas może mieć wolę lub wyrazić sprzeciw wobec takich zadań. Moje zdanie, jakkolwiek liczące się w naszym gronie, nie musi być bynajmniej przyjęte przez wszystkich.
– Tak więc… Jednorożec?
– Zgadza się. Zawsze siedzi przy którejś z pierzei rynku, często pod samym ratuszem.
Szachary skinął. Widział wspomnianego kalicuna niejednokroć, właściwie niemal codziennie. Nigdy jednak nie uraczył go niczym poza przelotnym spojrzeniem. Nie zdawał sobie sprawy z przydatności tego człowieka.


***
Chityna czekał na wykonawcę roboty jeszcze długo po rozmowie z urzędnikiem. Właściwie był tam cały czas, taka była jego praca. To raczej inni przychodzili do niego, a on organizował, siedząc na jaśku podarowanym przez burmistrza, jak w swojej kwaterze operacyjnej.
W gildii żebraków każde przezwanie coś oznaczało, podobnie w jego przypadku. Niewielu jednak, paru starszych i bliższych współpracowników zaledwie, wiedziało, skąd wziął się „Chityna”. Nieobeznani domyślali się, że to dzięki twardości skóry niziołka, na kształt owadziej skorupy. Drudzy sądzili, że przezwany nosi jakąś wyjątkowo skuteczną zbroję; jeszcze inni – odnosili przezwisko do jego nieustępliwego charakteru. Sam zainteresowany nie zaprzeczał tym wymysłom. Dobre plotki są dobre. Pseudonim zaś zawdzięczał niebywałej jak na przedstawiciela swej rasy powściągliwości i niepazerności do jedzenia. Jak gąsienice, jadł tyle, ile musiał, rzadko więcej. Jakby istniała jakaś blokada, sztywna warstwa wokół trzewi, niepozwalająca na ani jednego kęsa więcej.
Niziołek przełożył opaskę z jednego oka na drugie. Gdy przyzwyczaiło się do oświetlenia, złodziej stał już nad nim.
– Robota jest – oznajmił krótko żebrak. – Rabunek – dopowiedział, nie czekając odpowiedzi przybysza.
– Co tym razem?
– Ratuszowa skarbona.
– Lelek cię opętał, Chityna? – obruszył się tamten. – Wiesz, że już parokroć była obrabiana, w tym raz przeze mnie? Pomijając, że nie ma w niej nic do pozyskania, na pewno podwoili środki ostrożności; chcesz, żeby mnie złapali?
– Tak.
Złodziej długo nie odpowiedział, mrugał tylko głupio oczami. Zadał pytanie, ale miało być retoryczne. Nie wiedział więc, czy ma się śmiać z żartu, czy… No właśnie, czy co?
– Co? – podsumował swe myśli.
– Złapie cię nasz człowiek, Jednorożec – wyjaśnił Chityna.
– I po co?
– Ustawimy cały rabunek i twoje schwytanie. Wszystko w imię wykonania innego zlecenia. Na unieszkodliwienie.


***
Szachary siedział za biurkiem w swoim sekretariacie, stanowiącym jakby przedsionek do biura Herbita. Było późno, ale kontakt z gildii żebraków nakazał mu zostać, podobnie za instrukcją skłonił też do pozostania burmistrza. Tego ostatniego nie trzeba było długo namawiać – wystarczyło powiedzieć, że tej nocy mieli schwytać i poznać tożsamość rabusia, a przedtem być może będzie okazja zobaczenia go przy robocie.
Na spotkaniu z Jednorożcem sekretarz zapytał o szczegóły akcji. Jednak, szczerze mówiąc, ulżyło mu, że kalicun nie chciał ujawnić zbyt wiele. Właściwie tylko tyle, iż jest w posiadaniu – jak przystało na członka zgrupowania prawdziwie rządzącego w mieście – planu akcji poszczególnych osób z gildii złodziei na najbliższy czas. Szachary zdziwił się, że taki dokument w ogóle istnieje, ale, po zastanowieniu, wydawało się to uzasadnione – bez niego poszczególni stowarzyszeni mogliby wchodzić sobie w drogę, zapanowałby chaos. On sam bardzo cenił takie rozwiązania, które wprowadzały porządek.
Było już ładnych parę godzin po zmierzchu, gdy sekretarz usłyszał hałas w hallu ratusza na parterze. Zastanowił się, czy był to złodziej idący już po swój łup, czy Jednorożec, mający przecież przyjść i pochwycić rabusia.
Ten ktoś zaczął wspinać się po schodach. Niby powoli, ale tak głośno, że Szachary mógł przecież rozpoznać każdy krok. Wyglądało więc na to, że było do czynienia z miernym złodziejem – trudno się zresztą dziwić, że taki jest, skoro w tak krótkim czasie po raz kolejny połasił się na rabunek tego samego obiektu, w tym samym miejscu.
Zgodnie z planem, urzędnik siedział po ciemku. Miał tak czekać na rabusia i wyskoczyć nagle, gdy zobaczy jego sylwetkę przed sobą, co zresztą uczynił. Speszony złodziej na wpół sturlał się, na wpół zbiegł ze schodów z powrotem na dół. Ktoś już tam na niego czekał, wywiązała się walka. Szachary, ciekaw jej przebiegu, wybiegł z sekretariatu, wychylił się przez balustradę odległą o około dwie sążnie od drzwi gabinetu.
Ucichło. Niżej rozbrzmiewało tylko sapanie. Trudno było stwierdzić, czy walka dobiegła końca, czy przeciwnicy po prostu zrobili przerwę i gotują się do kolejnego starcia. Latarnia świecąca koło ratusza dawała zbyt mało światła, by można było dostrzec jakąkolwiek sylwetkę. Szachary wytężył wzrok, wychylił się za poręcz, chcąc zarejestrować cokolwiek. Dalej słyszał oddechy, coraz spokojniejsze i cichsze.
Skupiwszy się na dole, nie spostrzegł postaci skradającej się tuż za nim. Gdy tak się stało, było już za późno. Napastnik przełożył Szacharemu przez głowę pętlę i pchnął przez balustradę, nim ów zdążył zrozumieć, co się dzieje i zareagować. Zawisł, wierzgając nogami. Zdołał się jeszcze obrócić, popatrzeć w stronę napastnika. Było jednak zbyt ciemno, by rozpoznać jego twarz.
– Coście zrobili?! – To Herbit wypadł ze swego gabinetu. Miał siedzieć tam w czasie całej akcji, wywabiła go najpierw cisza, a potem szamotanina i skrzypienie sznura, na którym wisiał sekretarz. Burmistrz próbował dostać się do balustrady i zapewne przyciągnąć do siebie wisielca. Przytrzymał go ktoś jednak. – Odetnijcie go, na psa urok! Mordercy!
– Pohamuj, mości Herbicie. – Był to Jednorożec.-- Jeśli ktoś tu jest mordercą, to on. Chciał dać nam zlecenie na ciebie.
Herbit osłupiał na chwilę, spojrzał na błyszczące w mroku oczy kalicuna. Znów zaraz zaczął się szamotać.
– Co też…? Odetnijcie go! – darł się dalej. – Szachary! Drogi Szachary! – Zwrócił się do wisielca, wyciągając ręce. Zupełnie jakby liczył, że ów go uwolni z uścisku.
– Hola! Ejże! – potrząsnął nim żebrak. Jakkolwiek by mizernie nie wyglądał, był silny. – Pojmij to, że ten człowiek – wskazał bujającego się sekretarza – wynajął nas, byśmy cię zabili! Rozumiesz? Chciałbyś dyndać zamiast niego?
Zamilkł, pytanie zawisło w powietrzu. Herbit też nie odzywał się, uspokajał oddech, nasłuchując skrzypienia belki sufitowej, na której wisiał Szachary.
– Ciesz się, burmistrzu – ciągnął Jednorożec – bo jakby ów nie trafił na nas, a zamiast tego poprosił o tę przysługę kogoś innego, mógłbyś rzeczywiście to być ty.
– W takim razie… dlaczego? – bąknął Herbit, wciąż jeszcze nie otrząsnąwszy się całkiem z szoku. – Aż taką mam u was sympatię, żeście mnie oszczędzili?
Żebrak skinął.
– Też. Inna rzecz, że nie potrzeba zmieniać władzy w tym mieście. A już na pewno nie w taki rewolucyjny sposób.
Herbit pokiwał głową. Milczał w dalszym ciągu, z lekkim grymasem na twarzy, patrząc na wiszącego Szacharego i wyczekując coraz wolniejszych skrzypnięć belki sufitowej.
Odpowiedz
#2
Powiedzieć, że spodobało mi się opowiadanie, w którym drugie dno aż piszczy z niecierpliwości (może przytrzasnęło ogonek myszce), to za mało.
Subtelnie snujesz Waść intrygę. Doskonała proza. Przynajmniej mi się podoba. Tyle ironii i odniesień do świata współczesnego.
Tak naprawdę nasz świat się nie zmienia, tylko okoliczności i technologia. Pokrętny, ludzki umysł, który dba o samego siebie. Chociaż w grupach łatwiej.
Stąd drużyny harcerskie, loże masonów i mistrzowie marionetek. Ci ostatni są pierwszymi. Chciałoby się odciąć sznurki i powiesić szubrawców (szubrawca), o ile faktycznie istnieje.

Pinokio i chochoł
Obaj animowani z wiórów, słomy, rzeczy.
Przejmują odpowiedzialność za grzechy stwórców.
Bardzo wygodne.

Będę Ciebie czytał więcej Kubutku, obiecuję.

Wklejam pięć gwiazdek.
Dałbym więcej, ale nie mogę.
Kłamstwo wymaga wiary, aby zaistnieć. Uwierzę w każde pod warunkiem, że mi się spodoba.
J.E.S.

***
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!
G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
Tak, mnie też opowiadanko się spodobało Smile Intryga snuje się nieśpiesznie, ale w odpowiednim tempie. Na plus.

Moje sugestie (co do zapisu):
*Szanowny pan burmistrz powinien najlepiej wiedzieć, jak to można, odpowiedział w myślach Szachary. Codziennie pan uszczupla skarbiec; dziw, że dla włamywacza coś zostało. - "Szanowny pan burmistrz powinien najlepiej wiedzieć, jak to można" odpowiedział w myślach Szachary. "Codziennie pan uszczupla skarbiec; dziw, że dla włamywacza coś zostało".
*Sekretarz Szachary ostatnimi coraz częściej - Sekretarz Szachary ostatnimi czasy coraz częściej
*Swoją drogą, mi też dość nieudatnie poszło, skarcił Szacharego - "Swoją drogą, mnie też dość nieudatnie poszło" skarcił Szacharego (i zamiana "mi" na mnie" - z przodu wyrażenia z zasady piszemy "mnie", wskazując na osobę. Przykład: "mnie nie poszło" - "nie poszło mi")
*witać różnych ludzi w różny sposób - witać różnych ludzi w odmienny sposób (powtórzenie "różny")
*odezwał się zamiast pozdrowienia. Dość wyniosłym tonem - odezwał się, zamiast pozdrowienia, dość wyniosłym tonem
*przypadkach – a pewnie nie ma co wierzyć w przypadki – przypadkach, a pewnie nie ma co wierzyć w przypadki, (aby uniknąć myślników, które w całym zdaniu są już zaznaczeniem między narracją a wypowiedzią)
*W co?, chciał zapytać - "W co?" chciał zapytać
*wyprężył się za poręcz - wychylił się za poręcz
*Dalej tylko sapanie - Dalej dochodziło tylko sapanie
*nie spostrzegł nikogo skradającego się - nie spostrzegł cienia skradającego się
*co się dzieje i odpowiednio zareagować. Powiesili go. Wierzgając, zdołał - co się dzieje i zareagować. Zawisł, wierzgając nogami. Zdołał
Odpowiedz
#4
Dziękuję za odwiedziny Wam obuSmile WdzięcznymSmile

ALCHEMIK:
O to właśnie szło w tym tekście - pozostawienie zarysu pewnej hierarchii, pokazanie pomysłu czytelnikowi... W nomenklaturę, analogie do rzeczywistości, wyjaśnianie już się nie bawię, raczej oczekuję własnych wniosków ze strony czytelnika (tak też chyba bezpieczniejTongue; a nuż jakiś kalicun mi się przysłuchuje). A ironię w tekstach lubię, takie puszczanie oka do czytelnika tu i tam...

Oczywiście, zapraszam do moich tekstów, czytelnicy zawsze są dla mnie przyjemnością i motywacją.

Chochoł i Pinokio... to akurat inna historia, do niej też zachęcam, choć jeszcze nie odkryłem tutaj wszystkich kart, taki teaser tylkoSmile

ZDZISŁAW:
Wiele tych wspomnianych rzeczy poprawiłem (pozostawiłem sobie pozostawić chyba tylko jedną...), wiele wynikło z takich niedopatrzeń, do tego kursywa się wcześniej obraziła i nie chciała się pokazać (tam gdzie są zawarte wszelkie myśli).
Odpowiedz
#5
(16-02-2019, 01:02)kubutek28 napisał(a):  Codziennie pan uszczupla skarbiec; dziw, że ąmywaczowi coś zostało.
literówka

(16-02-2019, 01:02)kubutek28 napisał(a): Przerwał, odwrócił się od skrzyni, usiadł za swoim biurkiem, dębowym, bogato zdobionym roślinnymi ornamentami.
Przerwał, odwrócił się od skrzyni, usiadł za dębowym, bogato zdobionym roślinnymi ornamentami biurkiem.

(16-02-2019, 01:02)kubutek28 napisał(a): kalicun
A co to znaczy? Bo google nie wie Wink

(16-02-2019, 01:02)kubutek28 napisał(a): Sukcesywnie? Szachary nabrał podejrzliwości, bo sposób wysławiania się jego rozmówcy zdał mu się zbyt wyszukanym, jak na miejskiego mizerotę.


(16-02-2019, 01:02)kubutek28 napisał(a): Niziołek przełożył opaskę z jednego oka na drugie.
dobre


No intryga jest. Zgrabne, dobrze napisane. Choć od momentu siedzenia w ciemnym gabinecie domyślałem się, kto naprawdę zginie, choć jak wychylał się przez barierkę zakładałem, że go wypchną a upadek będzie śmiertelny. Powieszenie było nieoczekiwane i dość drastyczne, zwłaszcza jak na standardy autora Wink
Odpowiedz
#6
Znów dziękuję, za odwiedziny i wypatrzenie niedopatrzeńSmile
Cytat:
kubutek28 napisał(a): napisał(a):kalicun
A co to znaczy? Bo google nie wie [Obrazek: wink.gif]
Gdzieś znalezione kiedyś, oznacza "dziada proszalnego, żebraka, biedaka"... A to jak kiedyś z "paczesiami" w innym opowiadaniu - tak mi się to słowo spodobało, że postanowiłem włączyć je do swojego "kanonu"Smile (Zauważyłem, że jak w google wpiszesz "kalicun żebrak", to znajdzie coś bardziej sensownegoSmile
Cytat:Powieszenie było nieoczekiwane i dość drastyczne, zwłaszcza jak na standardy autora [Obrazek: wink.gif]
Ostatnio to nie jest jedyny przypadek wieszania... Radzę nie być zbytnio zszokowanymTongue
Odpowiedz
#7
Cóż, Kubutku, przyzwyczaiłeś do dobrego pisania, więc pozwól, że pomarudzę, po starej znajomości.
Mam zastrzeżenia do budowy / składni / logiki poniższych zdań:
- "Dalej dochodziło tylko sapanie, coraz cichsze".
- "Próbował zlecić nam zabójstwo ciebie"
- "wyczekując kolejnych, coraz wolniejszych skrzypnięć belki sufitowej".

Całość bardzo w Twoim nieco gawędziarskim, podszytym humorem stylu, z charakterystycznymi didaskaliami, nieoczekiwanymi zwrotami akcji.
Gildia żebraków - przedni pomysł Smile
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#8
Cytat:więc pozwól, że pomarudzę, po starej znajomości
Jest to jak najbardziej akceptowane, a nawet wyczekiwane Smile

Dziękuję za odwiedzinySmile

Szczerze, nie spodziewałem się, że pomysł gildii żebraków będzie tak świeży (a przynajmniej tak odebrany z tego co widzę, jako taki świeży)... Chyba tyle już nagrałem się w RPGi, gdzie występują różne gildie (no akurat nie żebraków, ale zawsze), nieraz nie do końca krystaliczne, że się przyzwyczaiłem do "władzy, która rządzi oprócz tej oficjalnej"Smile
Odpowiedz
#9
Żebracy w średniowiecznej Europie, w dużych miastach też mieli nieoficjalne stowarzyszenia, gildie (w znaczeniu historycznym, nie fantasy). Dzielili atrakcyjne miejsca do żebrania, rozstrzygali spory, przyjmowali/przepędzali nowych żebraków.
Tak że... nie jest to nowe Wink
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości