09-10-2011, 23:04
.
Leżący na zmywaku kamień wygląda jak zwykła, chodnikowa płyta. Spomiędzy smużek czarnego tuszu błyska tło wielokrotnie szlifowanej tafli. Nina zamyka oczy i dotyka powierzchni opuszkami palców.
- Dostałaś kamienie? - pyta Bartek, wchodząc do pracowni.
- Tak. Pani Magda mi wybrała. Jeden mam tu, a tam leżą jeszcze cztery.
- Uła! - Kręci głową. - Nie było innych?
- A te złe?
- Starte. Cienkie. Mogą pęknąć.
Nina patrzy na niego ze szczerym niepokojem, więc mimowolnie uśmiecha się.
- Spokojnie, wytrzymają. - Odbiera jej szlauch i odsuwa stanowczo. - Najpierw moczysz powierzchnię kamienia mokrą dłonią i posypujesz proszkiem. - Zdejmuje z półki plastikową butelkę. - Najgrubszym, żeby zetrzeć rysunek. W miarę szlifowania, wybierasz coraz drobniejszy. Teraz bierzesz kostkę, ten mniejszy kamień, i kreślisz na większym równiutkie ósemki. Spróbuj.
Nina przesuwa kostkę. Jest ciężka. Biały proszek znaczy ślad ósemki pienistą ścieżką i wbija się pod paznokcie.
- Nieźle - chwali ją Bartek.
Przygotowanie kamieni zajmuje Ninie całe popołudnie. Po wyszlifowaniu czwartego, stwierdza, że nie jest w stanie wykonać ani jednej ósemki więcej, wiesza przemoczony fartuch przy drzwiach i wychodzi. Siada w korytarzu, czerwone, opuchnięte dłonie kładąc ostrożnie na kolanach. Przez chwilę przygląda się wspomnieniu po śliwkowym lakierze.
- Ninoczka!
Ławka drży, gdy chude, piegowate i czarne od drukarskiej farby stworzenie rzuca się na miejsce obok.
- Hej, Aguś. Mała przerwa?
- No chyba. - Aga wyłuskuje z kieszeni brudnego fartucha paczkę papierosów, zahacza czubkiem buta o nogę stojącej obok popielniczki i z przeraźliwym zgrzytem przyciąga ją bliżej. - Szczerbicki nie daje nam żyć - wzdycha. - Pierwszaki zaświniły pracownię po sufit i zginęła gdzieś resztka spirytusu. A ty co?
- Litografia. - Nina unosi w górę obie dłonie. - Od dwunastej szlifuję kamienie, a został mi jeszcze jeden.
- Nikt ci nie pomógł?
- Bartek pokazał mi, jak się pisze osiem i przepadł.
- Bartek, co? - Aga zaciąga się mocniej i niezmiernie powoli wypuszcza dym. - Znacie się z wkupin grafiki, co nie? Lepiej na niego uważaj - mruży oczy - jeśli nie chcesz mieć problemów z Magdaleną.
- A co? - Nina przestaje się uśmiechać.
- Wredna małpa udupia każdą, na którą spojrzy jej Bartoszek.
- Jak to, jej?
- Tak to. Lady M lubi asystentów, a Bartek swoją katedrę. A także takie zielone i niedoinformowane szczawiki, jak ty.
- Coś ty, Aguś? Przecież ja wcale... on też... i w ogóle nic.
- Dobra, nie moja sprawa, ale pomyślałam, że powinnaś wiedzieć.
Nina odwraca wzrok, czując rozgrzewający szyję rumieniec.
- Ciebie też wyrywał - stwierdza po chwili.
- No! - Aga szczerzy się promiennie. - Nawet nie wiesz, ile się za tą wiedźmą nałaziłam. Za to teraz wszystkie jej wykłady mam tu! - Unosi umazany na czarno mały palec. - Można powiedzieć, że z Bartka jest świetny pedagog. No nic. - Wstaje z ociąganiem. - Wracam, bo mam kalafonię na piecu, a wyszłam tylko wyżebrać od kogoś trochę farby.
Przeznaczony na straty czarno-biały rysunek przedstawia łeb szarego wilka. Nina z trudem umieszcza kamień na zmywaku, odgarnia z czoła wilgotne włosy i zanurza dłonie w wodzie. Zatrzymuje je nad płytą, przyglądając się spadającym kroplom, wreszcie starannie przeciera powierzchnię.
Wilcze futro ciemnieje.
- Nie lubimy wody, kolego?
Posypuje taflę proszkiem, kładzie na środku kostkę i ignorując ból przemęczonych mięśni, zaczyna kreślić ósemki. Odchyla do tyłu zdrętwiałą szyję, po chwili przymyka oczy. "Sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć...", odlicza w myślach i zmienia kierunek pętli. Po trzeciej rundzie opuszcza głowę.
Kamień ginie w różowej pianie, szybko czerwieniejącej wokół kostki.
- Cholera!
Rzuca się do kranu i opłukuje dłonie. Kant prawej wciąż mocno krwawi, więc pośpiesznie owija go ręcznikiem. Patrzy na płytę ze złością. Ostre krawędzie błyszczą w słońcu; piana opada, wodnistym różem obmywając wilczy pysk. Na kłach wciąż migoczą ciemne plamki.
- Aguś, gdzie dostałaś tę zieleń? - Nina, chwiejąc się na stołku, buszuje w zapasach pracowni miedziorytu. Zdejmuje z półki jedno z wielu opróżnionych do połowy kubełków i unosi wieczko. Ostry zapach drukarskiej farby przywodził jej na myśl książkę tak świeżo wydaną, że jeszcze ciepłą.
- Na linorycie - rzuca Aga znad blachy. Zielono-niebieskie smużki znaczą jej czoło i nos. - Ale to też resztki. Niedługo będziemy musiały przynosić własną.
- A nie ma białej?
- Wyszła wczoraj.
- Granatowa?
- Nie uświadczysz. Nie ma różu, fioletu, ani najzwyklejszej czerwieni. - Odwraca się do ściany i ponurym spojrzeniem obrzuca schnące na tablicy odbitki. - Pewnie dlatego mój lunapark wygląda jak cmentarz.
- Jak pójdziesz ze mną, to dam ci pomarańczu. - Nina zeskakuje na podłogę z dwoma kubełkami w dłoniach. - Ale ostrzegam, jest go dużo, bo nie nadaje się do niczego. Paskudztwo.
- Czyli pasuje.
Wychodzą, zamykając pracownię na klucz. Korytarz tonie w mroku, tylko w głębi po lewej marudzą niewyraźnie dwie jarzeniówki.
- Ale pusto - mruczy Aga. - Zresztą, komu chciałoby się tu siedzieć w piątkowy wieczór.
- Nam. Myszom. Duchom... I Bartkowi.
- Ach, tak? - Patrzy na Ninę z ukosa. - Zaproponował ci walcowanie na prasie, czy szybki kurs stosowania gumy arabskiej?
- Obiecał pomóc mi przy odbijaniu.
- Nazywaj to, jak chcesz, twoja sprawa.
- Ej! - Nina przystaje, łapiąc Agę za rękaw. - Przecież mnie znasz.
- O Boże! - niecierpliwi się Aga. - Idź mi tymi oczami, bo jeszcze uwierzę, że to prawda!
Mieniące się ornamentem czarnego tuszu i szkliste od gumy arabskiej kamienie leżą w rzędzie na stole. Jest ich pięć. W mdłym świetle pykających jarzeniówek wyglądają jak wyrzucone na plażę, płaskie, nieruchome ryby. W ich sinych brzuchach przegląda się ciemniejące za oknami niebo.
Nina kończy rysunek ostatniej matrycy, sięga po stojącą obok butelkę i przechyla ją ostrożnie nad taflą. Kwas rozlewa się gęstą, żółtawą kroplą. W pryzmacie półprzezroczystego oka linie tuszu zdają się drgać i nabierać głębi.
- Hop, hop! - z salki obok dobiega ją głos Bartka, więc odwraca się odruchowo. - Sorki za spóźnienie. - Bartek wkracza do pracowni, dźwigając metalowy czajnik. - Chłopaki urządzają na dole przegląd filmowych staroci. - Napełnia go pod kranem. - Mają nawet jakiś pornol z 29-go, niemy i z napisami... Ej, co jest?
- Nic... - Nina w zdumieniu patrzy na lewą dłoń. Wreszcie sięga po ręcznik i ściera z nadgarstka podłużną ścieżkę kwasu. Skóra pod nią zdążyła się już zaróżowić. - Oczy mi się kleją i nie widzę, co robię.
- Wiem, czego ci trzeba.
- Obrzydlistwo - krzywi się Nina, próbując herbaty.
- Smacznego - szczerzy się Bartek, połykając swoją, jakby nigdy nic.
Siedzą obok siebie pod parapetem. Z dołu dobiega trzaskanie drzwi i hałas przesuwanych ławek. W tle wieczornie szumi ulica.
- Napracowałaś się dzisiaj, co?
- Nooo, a końca nie widać. Ile trzeba czekać z tym trawieniem?
- Z pół godziny. To całkiem słaby kwas... Skąd to masz? - Wskazuje kubkiem jej prawą dłoń.
- Skaleczyłam się przy szlifowaniu.
- Żartujesz, wygląda jak cholerne ugryzienie!
- A tam. - Nina pociera ranę z roztargnieniem. - Podoba ci się w ogóle mój projekt? - pyta nagle.
- Szczerze?
- N-no...
- Studium dłoni to raczej mało oryginalny motyw.
- Aha.
- Ale spokojnie, jeszcze odkryjesz własną bajkę.
- Jaki łaskawy.
- Do usług.
Zapada cisza. Bartek opiera głowę o ścianę i zaczyna nucić pod nosem. Nina odstawia kubek na podłogę.
- Może wolałbyś oglądać na dole filmy? - rzuca niedbale. - Przecież spokojnie poradziłabym sobie z prasą.
- To wersja nieoficjalna, tym samym nie do druku. No i w końcu jestem asystentem i moim obowiązkiem jest pomagać...
- Zielonym, niedoinformowanym szczawikom.
Bartek milknie. Nie śpiesząc się, dopija herbatę i stawia pusty kubek obok kubka Niny.
- Więc wiesz już o mnie kilka rzeczy - odzywa się w końcu, a Nina nieznacznie kiwa głową. - Więc powinnaś też wiedzieć, że nie wszystko, co gada się po kątach tej szacownej uczelni, to...
Nagle w płucach braknie mu tchu, po obu stronach obciągniętego koszulką brzucha migają opalone na brąz kolana, piwne oczy wypełniają kwadrat burego sufitu, a uszy - zniecierpliwione:
- Och, zamknij się wreszcie!
- Ktoś idzie! - Nina łapie Bartka za ręce.
W głębi budynku, gdzieś, gdzie marmurkowe schody przecinają wykładany glazurą korytarz, rozlega się dźwięczny stuk i salwa stłumionego śmiechu.
- To tylko chłopaki...
- Cholera! - Zbiera się pośpiesznie z podłogi i zapina fartuch.
- Ale...
- No wstawaj! - fuka niecierpliwie.
- Papier namoczony?
- Jeszcze chwila. - Nina pochyla się nad wanną, ostatni raz przecierając arkusz mokrą gąbką. Ujmuje go ostrożnie w palce, przenosi przez pracownię i w ogromnym skupieniu dopasowuje do leżącego na prasie kamienia.
- Widać, że robisz to po raz pierwszy. - Bartek uśmiecha się z politowaniem. - Sprawdzę docisk, a ty mogłabyś nastawić czajnik - prosi.
Zaczyna kręcić korbą; prasa drży i gra metalicznie. Stół, szczękając zębatkami, czołga się mozolnie w kierunku tarnika.
- Hm... - Nina wsłuchuje się w szemranie budynku. Śmiechy z dołu ucichły; w głębi rwie się melodia włączonego na noc radia. - Chyba już nie przyjdą - mruczy.
- To dla mnie. Przez ciebie zaschło mi w gardle.
- Tu się schowaliście! - Do pracowni wpada rudzielec w wojskowym płaszczu. - I jak idzie ludziom pracy?
- Powoli - sapie Bartek, siłując się z oporną korbą. - Kamil. Nina.
- Mam was przyprowadzić na dół - oznajmia Kamil, puszczając rękę Niny i siadając na parapecie. - Zebrało się sporo ludzi. Jest, co pić, co słuchać. Nie przyjmuję do wiadomości żadnych ale.
- Ale - protestuje Nina. - Ja nie idę, wyglądam, jak czarownica.
- Czarownice mile widzialne. Mamy tam kilka horrorów i pora też odpowiednia.
- Dobra, ale daj nam skończyć - rzuca przez ramię Bartek.
- A czy ja bronię? - Kamil prostuje się i rozgląda po pracowni. - Paskudne te łapska - stwierdza.
- Dzięki - śmieje się Nina, ale zaraz poważnieje. - Bartek, poczekaj! Papier do odbitek trochę się zwichrował. Będą zmarszczki.
- Nie mają prawa.
Stół rusza. Nina obserwuje uważnie matrycę. Przykrywająca ją tektura znowu zsuwa się na bok.
- Cholera... Nie, nie zatrzymuj. Poprawię.
- To kwas? - Kamil szpera po półkach.
Gotująca się woda chybocze czajnikiem i parą wypełnia gwizdek.
- Lepiej nie ruszaj, stary - radzi Bartek. - Żrący.
- Akurat!
Gwizd czajnika wgryza się w ściany i odbija od szyb.
- Ja wyłączę! - Kamil rusza do kuchenki.
Delikatna smużka papieru wybrzusza się i opada. Kamień wibruje pod palcami Niny.
- Zaraz pęknie.
- Co mówisz? - Bartek ogląda się na Kamila. - No wyłącz to!
Nina kręci głową i cofa ręce.
Coś chwyta je nagle.
- Hej...
- Kurwa - marudzi Kamil. - Który to kurek?
- Po lewej. - Bartek przewraca oczami. - Nie ten! Drugi!
Czarne palce na tle jasnych dłoni.
Żyłki tuszu po skórą.
- Bartek, zatrz...
Przeciągły wizg i monotonne szczękanie metalu.
- No wyłączże wreszcie to cholerstwo!
Czajnik milknie.
Szemrzącym z cicha jarzeniówkom wtóruje rytmiczne kapanie. Bartek patrzy na prasę, puszcza korbę i zatacza się do tyłu. Podeszwa buta mlaszcze lepko, znacząc linoleum brudnoczerwoną smugą.
~
- Ale jak to się mogło stać?
- Sam już nie wiem, Aga. - Bartek zaciąga się papierosem drżącym w niepewnej dłoni. - Nie uważaliśmy... Kręciłem korbą... Nina chciała coś poprawić. Bała się, że kamień puści. Kiedy wreszcie wyciągnęliśmy jej ręce... one... ciągle go trzymały, wiesz? Obejmowały mocno... zmiażdżone...
- A kamień?
- Rozsypał się.
- Są jeszcze cztery do odbicia, tak?
Kiwa głową i wyciera nos rękawem kurtki.
- Porządny młot da im radę. Pomóc ci?
- Lepiej będzie, jak zrobię to sam.
Leżący na zmywaku kamień wygląda jak zwykła, chodnikowa płyta. Spomiędzy smużek czarnego tuszu błyska tło wielokrotnie szlifowanej tafli. Nina zamyka oczy i dotyka powierzchni opuszkami palców.
- Dostałaś kamienie? - pyta Bartek, wchodząc do pracowni.
- Tak. Pani Magda mi wybrała. Jeden mam tu, a tam leżą jeszcze cztery.
- Uła! - Kręci głową. - Nie było innych?
- A te złe?
- Starte. Cienkie. Mogą pęknąć.
Nina patrzy na niego ze szczerym niepokojem, więc mimowolnie uśmiecha się.
- Spokojnie, wytrzymają. - Odbiera jej szlauch i odsuwa stanowczo. - Najpierw moczysz powierzchnię kamienia mokrą dłonią i posypujesz proszkiem. - Zdejmuje z półki plastikową butelkę. - Najgrubszym, żeby zetrzeć rysunek. W miarę szlifowania, wybierasz coraz drobniejszy. Teraz bierzesz kostkę, ten mniejszy kamień, i kreślisz na większym równiutkie ósemki. Spróbuj.
Nina przesuwa kostkę. Jest ciężka. Biały proszek znaczy ślad ósemki pienistą ścieżką i wbija się pod paznokcie.
- Nieźle - chwali ją Bartek.
Przygotowanie kamieni zajmuje Ninie całe popołudnie. Po wyszlifowaniu czwartego, stwierdza, że nie jest w stanie wykonać ani jednej ósemki więcej, wiesza przemoczony fartuch przy drzwiach i wychodzi. Siada w korytarzu, czerwone, opuchnięte dłonie kładąc ostrożnie na kolanach. Przez chwilę przygląda się wspomnieniu po śliwkowym lakierze.
- Ninoczka!
Ławka drży, gdy chude, piegowate i czarne od drukarskiej farby stworzenie rzuca się na miejsce obok.
- Hej, Aguś. Mała przerwa?
- No chyba. - Aga wyłuskuje z kieszeni brudnego fartucha paczkę papierosów, zahacza czubkiem buta o nogę stojącej obok popielniczki i z przeraźliwym zgrzytem przyciąga ją bliżej. - Szczerbicki nie daje nam żyć - wzdycha. - Pierwszaki zaświniły pracownię po sufit i zginęła gdzieś resztka spirytusu. A ty co?
- Litografia. - Nina unosi w górę obie dłonie. - Od dwunastej szlifuję kamienie, a został mi jeszcze jeden.
- Nikt ci nie pomógł?
- Bartek pokazał mi, jak się pisze osiem i przepadł.
- Bartek, co? - Aga zaciąga się mocniej i niezmiernie powoli wypuszcza dym. - Znacie się z wkupin grafiki, co nie? Lepiej na niego uważaj - mruży oczy - jeśli nie chcesz mieć problemów z Magdaleną.
- A co? - Nina przestaje się uśmiechać.
- Wredna małpa udupia każdą, na którą spojrzy jej Bartoszek.
- Jak to, jej?
- Tak to. Lady M lubi asystentów, a Bartek swoją katedrę. A także takie zielone i niedoinformowane szczawiki, jak ty.
- Coś ty, Aguś? Przecież ja wcale... on też... i w ogóle nic.
- Dobra, nie moja sprawa, ale pomyślałam, że powinnaś wiedzieć.
Nina odwraca wzrok, czując rozgrzewający szyję rumieniec.
- Ciebie też wyrywał - stwierdza po chwili.
- No! - Aga szczerzy się promiennie. - Nawet nie wiesz, ile się za tą wiedźmą nałaziłam. Za to teraz wszystkie jej wykłady mam tu! - Unosi umazany na czarno mały palec. - Można powiedzieć, że z Bartka jest świetny pedagog. No nic. - Wstaje z ociąganiem. - Wracam, bo mam kalafonię na piecu, a wyszłam tylko wyżebrać od kogoś trochę farby.
Przeznaczony na straty czarno-biały rysunek przedstawia łeb szarego wilka. Nina z trudem umieszcza kamień na zmywaku, odgarnia z czoła wilgotne włosy i zanurza dłonie w wodzie. Zatrzymuje je nad płytą, przyglądając się spadającym kroplom, wreszcie starannie przeciera powierzchnię.
Wilcze futro ciemnieje.
- Nie lubimy wody, kolego?
Posypuje taflę proszkiem, kładzie na środku kostkę i ignorując ból przemęczonych mięśni, zaczyna kreślić ósemki. Odchyla do tyłu zdrętwiałą szyję, po chwili przymyka oczy. "Sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć...", odlicza w myślach i zmienia kierunek pętli. Po trzeciej rundzie opuszcza głowę.
Kamień ginie w różowej pianie, szybko czerwieniejącej wokół kostki.
- Cholera!
Rzuca się do kranu i opłukuje dłonie. Kant prawej wciąż mocno krwawi, więc pośpiesznie owija go ręcznikiem. Patrzy na płytę ze złością. Ostre krawędzie błyszczą w słońcu; piana opada, wodnistym różem obmywając wilczy pysk. Na kłach wciąż migoczą ciemne plamki.
- Aguś, gdzie dostałaś tę zieleń? - Nina, chwiejąc się na stołku, buszuje w zapasach pracowni miedziorytu. Zdejmuje z półki jedno z wielu opróżnionych do połowy kubełków i unosi wieczko. Ostry zapach drukarskiej farby przywodził jej na myśl książkę tak świeżo wydaną, że jeszcze ciepłą.
- Na linorycie - rzuca Aga znad blachy. Zielono-niebieskie smużki znaczą jej czoło i nos. - Ale to też resztki. Niedługo będziemy musiały przynosić własną.
- A nie ma białej?
- Wyszła wczoraj.
- Granatowa?
- Nie uświadczysz. Nie ma różu, fioletu, ani najzwyklejszej czerwieni. - Odwraca się do ściany i ponurym spojrzeniem obrzuca schnące na tablicy odbitki. - Pewnie dlatego mój lunapark wygląda jak cmentarz.
- Jak pójdziesz ze mną, to dam ci pomarańczu. - Nina zeskakuje na podłogę z dwoma kubełkami w dłoniach. - Ale ostrzegam, jest go dużo, bo nie nadaje się do niczego. Paskudztwo.
- Czyli pasuje.
Wychodzą, zamykając pracownię na klucz. Korytarz tonie w mroku, tylko w głębi po lewej marudzą niewyraźnie dwie jarzeniówki.
- Ale pusto - mruczy Aga. - Zresztą, komu chciałoby się tu siedzieć w piątkowy wieczór.
- Nam. Myszom. Duchom... I Bartkowi.
- Ach, tak? - Patrzy na Ninę z ukosa. - Zaproponował ci walcowanie na prasie, czy szybki kurs stosowania gumy arabskiej?
- Obiecał pomóc mi przy odbijaniu.
- Nazywaj to, jak chcesz, twoja sprawa.
- Ej! - Nina przystaje, łapiąc Agę za rękaw. - Przecież mnie znasz.
- O Boże! - niecierpliwi się Aga. - Idź mi tymi oczami, bo jeszcze uwierzę, że to prawda!
Mieniące się ornamentem czarnego tuszu i szkliste od gumy arabskiej kamienie leżą w rzędzie na stole. Jest ich pięć. W mdłym świetle pykających jarzeniówek wyglądają jak wyrzucone na plażę, płaskie, nieruchome ryby. W ich sinych brzuchach przegląda się ciemniejące za oknami niebo.
Nina kończy rysunek ostatniej matrycy, sięga po stojącą obok butelkę i przechyla ją ostrożnie nad taflą. Kwas rozlewa się gęstą, żółtawą kroplą. W pryzmacie półprzezroczystego oka linie tuszu zdają się drgać i nabierać głębi.
- Hop, hop! - z salki obok dobiega ją głos Bartka, więc odwraca się odruchowo. - Sorki za spóźnienie. - Bartek wkracza do pracowni, dźwigając metalowy czajnik. - Chłopaki urządzają na dole przegląd filmowych staroci. - Napełnia go pod kranem. - Mają nawet jakiś pornol z 29-go, niemy i z napisami... Ej, co jest?
- Nic... - Nina w zdumieniu patrzy na lewą dłoń. Wreszcie sięga po ręcznik i ściera z nadgarstka podłużną ścieżkę kwasu. Skóra pod nią zdążyła się już zaróżowić. - Oczy mi się kleją i nie widzę, co robię.
- Wiem, czego ci trzeba.
- Obrzydlistwo - krzywi się Nina, próbując herbaty.
- Smacznego - szczerzy się Bartek, połykając swoją, jakby nigdy nic.
Siedzą obok siebie pod parapetem. Z dołu dobiega trzaskanie drzwi i hałas przesuwanych ławek. W tle wieczornie szumi ulica.
- Napracowałaś się dzisiaj, co?
- Nooo, a końca nie widać. Ile trzeba czekać z tym trawieniem?
- Z pół godziny. To całkiem słaby kwas... Skąd to masz? - Wskazuje kubkiem jej prawą dłoń.
- Skaleczyłam się przy szlifowaniu.
- Żartujesz, wygląda jak cholerne ugryzienie!
- A tam. - Nina pociera ranę z roztargnieniem. - Podoba ci się w ogóle mój projekt? - pyta nagle.
- Szczerze?
- N-no...
- Studium dłoni to raczej mało oryginalny motyw.
- Aha.
- Ale spokojnie, jeszcze odkryjesz własną bajkę.
- Jaki łaskawy.
- Do usług.
Zapada cisza. Bartek opiera głowę o ścianę i zaczyna nucić pod nosem. Nina odstawia kubek na podłogę.
- Może wolałbyś oglądać na dole filmy? - rzuca niedbale. - Przecież spokojnie poradziłabym sobie z prasą.
- To wersja nieoficjalna, tym samym nie do druku. No i w końcu jestem asystentem i moim obowiązkiem jest pomagać...
- Zielonym, niedoinformowanym szczawikom.
Bartek milknie. Nie śpiesząc się, dopija herbatę i stawia pusty kubek obok kubka Niny.
- Więc wiesz już o mnie kilka rzeczy - odzywa się w końcu, a Nina nieznacznie kiwa głową. - Więc powinnaś też wiedzieć, że nie wszystko, co gada się po kątach tej szacownej uczelni, to...
Nagle w płucach braknie mu tchu, po obu stronach obciągniętego koszulką brzucha migają opalone na brąz kolana, piwne oczy wypełniają kwadrat burego sufitu, a uszy - zniecierpliwione:
- Och, zamknij się wreszcie!
- Ktoś idzie! - Nina łapie Bartka za ręce.
W głębi budynku, gdzieś, gdzie marmurkowe schody przecinają wykładany glazurą korytarz, rozlega się dźwięczny stuk i salwa stłumionego śmiechu.
- To tylko chłopaki...
- Cholera! - Zbiera się pośpiesznie z podłogi i zapina fartuch.
- Ale...
- No wstawaj! - fuka niecierpliwie.
- Papier namoczony?
- Jeszcze chwila. - Nina pochyla się nad wanną, ostatni raz przecierając arkusz mokrą gąbką. Ujmuje go ostrożnie w palce, przenosi przez pracownię i w ogromnym skupieniu dopasowuje do leżącego na prasie kamienia.
- Widać, że robisz to po raz pierwszy. - Bartek uśmiecha się z politowaniem. - Sprawdzę docisk, a ty mogłabyś nastawić czajnik - prosi.
Zaczyna kręcić korbą; prasa drży i gra metalicznie. Stół, szczękając zębatkami, czołga się mozolnie w kierunku tarnika.
- Hm... - Nina wsłuchuje się w szemranie budynku. Śmiechy z dołu ucichły; w głębi rwie się melodia włączonego na noc radia. - Chyba już nie przyjdą - mruczy.
- To dla mnie. Przez ciebie zaschło mi w gardle.
- Tu się schowaliście! - Do pracowni wpada rudzielec w wojskowym płaszczu. - I jak idzie ludziom pracy?
- Powoli - sapie Bartek, siłując się z oporną korbą. - Kamil. Nina.
- Mam was przyprowadzić na dół - oznajmia Kamil, puszczając rękę Niny i siadając na parapecie. - Zebrało się sporo ludzi. Jest, co pić, co słuchać. Nie przyjmuję do wiadomości żadnych ale.
- Ale - protestuje Nina. - Ja nie idę, wyglądam, jak czarownica.
- Czarownice mile widzialne. Mamy tam kilka horrorów i pora też odpowiednia.
- Dobra, ale daj nam skończyć - rzuca przez ramię Bartek.
- A czy ja bronię? - Kamil prostuje się i rozgląda po pracowni. - Paskudne te łapska - stwierdza.
- Dzięki - śmieje się Nina, ale zaraz poważnieje. - Bartek, poczekaj! Papier do odbitek trochę się zwichrował. Będą zmarszczki.
- Nie mają prawa.
Stół rusza. Nina obserwuje uważnie matrycę. Przykrywająca ją tektura znowu zsuwa się na bok.
- Cholera... Nie, nie zatrzymuj. Poprawię.
- To kwas? - Kamil szpera po półkach.
Gotująca się woda chybocze czajnikiem i parą wypełnia gwizdek.
- Lepiej nie ruszaj, stary - radzi Bartek. - Żrący.
- Akurat!
Gwizd czajnika wgryza się w ściany i odbija od szyb.
- Ja wyłączę! - Kamil rusza do kuchenki.
Delikatna smużka papieru wybrzusza się i opada. Kamień wibruje pod palcami Niny.
- Zaraz pęknie.
- Co mówisz? - Bartek ogląda się na Kamila. - No wyłącz to!
Nina kręci głową i cofa ręce.
Coś chwyta je nagle.
- Hej...
- Kurwa - marudzi Kamil. - Który to kurek?
- Po lewej. - Bartek przewraca oczami. - Nie ten! Drugi!
Czarne palce na tle jasnych dłoni.
Żyłki tuszu po skórą.
- Bartek, zatrz...
Przeciągły wizg i monotonne szczękanie metalu.
- No wyłączże wreszcie to cholerstwo!
Czajnik milknie.
Szemrzącym z cicha jarzeniówkom wtóruje rytmiczne kapanie. Bartek patrzy na prasę, puszcza korbę i zatacza się do tyłu. Podeszwa buta mlaszcze lepko, znacząc linoleum brudnoczerwoną smugą.
~
- Ale jak to się mogło stać?
- Sam już nie wiem, Aga. - Bartek zaciąga się papierosem drżącym w niepewnej dłoni. - Nie uważaliśmy... Kręciłem korbą... Nina chciała coś poprawić. Bała się, że kamień puści. Kiedy wreszcie wyciągnęliśmy jej ręce... one... ciągle go trzymały, wiesz? Obejmowały mocno... zmiażdżone...
- A kamień?
- Rozsypał się.
- Są jeszcze cztery do odbicia, tak?
Kiwa głową i wyciera nos rękawem kurtki.
- Porządny młot da im radę. Pomóc ci?
- Lepiej będzie, jak zrobię to sam.