Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Prawdziwe odbicie Scotta
#1
- Niech to szlag - mruknął Scott Rockwell. Nie było w tym drobnym przekleństwie ani grama zachwytu czy podziwu. Czysta irytacja. Gdy tylko wytarł twarz po goleniu, spostrzegł, że na policzku, dwa centymetry od warg, wykwita mu czerwonka plamka. Zaciął się jak zwykły gówniarz. Zerknął ze zdziwieniem na maszynkę, którą kupił zaledwie dwa dni wcześniej, jakby spodziewał się jakiegoś usprawiedliwienia. Ale ta, jak na złość, lśniła nowością.
Wtarł w twarz balsam po goleniu, a potem zastosował starą dobrą metodę, z zatamowaniem delikatnego krwawienia przy pomocy skrawka papieru toaletowego.
- Kochanie, jesteś gotowy? Już kwadrans po ósmej - usłyszał głos żony, dobiegający najprawdopodobniej spod drzwi wyjściowych, piętro niżej. Nie znał jeszcze dobrze tego domku. Stali się jego właścicielami zaledwie cztery dni wcześniej.
- Moment, do cholery! - ryknął, ale prawie od razu pożałował tak ostrego tonu.
- Wszystko w porządku?
- Tak, przepraszam - wyszedł przed drzwi łazienki i spojrzał na małżonkę stojącą przy drzwiach wyjściowych. W pełnej gotowości. - Zaciąłem się przy goleniu - wyjaśnił. - Daj mi jeszcze minutkę, Allison.
- Dobrze - wzruszyła ramionami. - Ale na wyprzedaży garażowej warto być wcześniej. Może nam uciec kilka efektownych staroci.
- A co z dzieciakami? - spytał Scott, wracając do łazienki.
- Wytrzymają bez nas godzinkę - odparła Allison.
Scott Rockwell wiedział, że we wszechświecie Allison, godzinka bynajmniej nie oznacza sześćdziesięciu minut.
Chwilę później schodził już po schodach, zakładając po drodze brązową bluzę z kapturem.
- Jest jakieś śniadanie?
- Spakowałam ci kanapki - Allison dwa razy poklepała torebkę na potwierdzenie swoich słów. - Chociaż patrząc na twój brzuch, można się zastanawiać czy śniadanie jest ci w ogóle potrzebne przez kilka najbliższych tygodni.
- Bez przesady - Scott podciągnął bluzę, ukazując lekko zaokrąglony, owłosiony brzuch - Wystarczy, że zrzucę jakieś pięć kilo i będzie dobrze.
- Powtarzasz to od dwóch lat - przypomniała Allison.
- Jesteśmy małżeństwem od piętnastu, więc i tak dość późno się spasłem, patrząc chociażby na Kevina. Albo Michaela. To moi rówieśnicy, a gdyby odessać im tłuszcz, to mogliby z niego ulepić mój pomnik w skali jeden do jednego.
- Nie pocieszaj się nimi - Allison wyjęła z kieszeni lekkiej, zamszowej kurtki klucze do domu. - Znajdź sobie chudszych przyjaciół i porównuj się z nimi.
- Albo młodszych - podchwycił Scott. - Albo przyjaciółki. A najlepiej młodsze przyjaciółki.
- Panie Rockwell, przywołuję pana do porządku - Allison zrobiła groźną minę, ale zdradzały ją pozostające w delikatnym uśmiechu kąciki ust.
- A gdzie młotek? - zakpił Scott.
- Zostawiłam w sądzie - odparła.
- To dobrze. Nie powinno się przynosić pracy do domu.
- Powiedział facet, który pracuje w domu - dźgnęła męża w ramię palcem wskazującym.
- Jestem grafikiem komputerowym - przypomniał. - I świetnie gotuję.
- Sally, Jennifer, wychodzimy! - krzyknęła Allison, ignorując ostatnią uwagę męża. - Wrócimy za godzinkę.
Kilka złośliwych uwag przyszło Scottowi na myśl, ale postanowił, że nie będzie się z nimi z nikim dzielił. Zwłaszcza ze swoimi córkami, które mogłyby tych złośliwości nie podłapać, co jest normalne kiedy ma się osiem albo jedenaście lat.
- Dobrze, mamo! - odkrzyknęła ze swojego pokoju Sally, starsza córka Rockwellów. - Zajmę się Jennifer, zrobimy sobie śniadanie, obejrzymy bajki i pod żadnym pozorem nie będziemy nikomu otwierać!
- Niezła jest - Scott pokiwał z uznaniem głową.
Zamknęli za sobą drzwi, a Allison przekręciła klucz w zamku. Scott ruszył w kierunku stojącego na podjeździe srebrnego Dodge'a, po czym otworzył drzwiczki i wsiadł do środka. Korzystając z okazji, że Allison jeszcze szukała czegoś w torebce, opuścił osłonkę przeciwsłoneczną i podniósł klapkę, za którą znajdowało się małe lusterko. Jeszcze raz obejrzał swoją pamiątkę po porannym goleniu, zastanawiając się, czy jeśli oderwie papier, krew znów zacznie się sączyć.
- Myślałam, że czterdziestolatkom już się to nie zdarza - skomentowała Allison chwilę po tym, jak wsiadła do samochodu.
- Mam trzydzieści dziewięć lat - odparł z naciskiem Scott. Co jak co, ale na temat swojego wieku nie żartował odkąd przekroczył trzydziestkę. Kolejna magiczna bariera zbliżała się nieuchronnie, co za każdym razem, gdy o tym pomyślał, przyprawiało go o dreszcz paniki.
- Jeszcze tylko dwa miesiące – zauważyła kąśliwie.
Scott spojrzał na nią z rozczuleniem, jakiego od dawna nie odczuwał. Wyprowadzka z metropolii do małego miasteczka, miała pomóc w przezwyciężeniu kryzysu małżeńskiego, który pogłębiał się od kilku lat. Dla osób z zewnątrz wydawali się szczęśliwą parą z dwójką dzieci, ale ta idylliczna skorupka miała pęknięcia, przez które przezierała bardziej przyziemna rzeczywistość. Scott doskonale pamiętał apogeum tego wszystkiego. Ten dzień, w którym "to-co-złe" osiągnęło punkt kulminacyjny.
Zakładał, że kiedy stworzy rodzinę, będzie idealnym mężem i ojcem. Ale szczęście jest płochliwe, ciężko je złapać. Czasami zaszyje się w jakimś ciemnym kącie i tylko świeci oczami. Kiedy już chwycisz je za nóżki, to przez krótką chwilę cieszysz się, że złapałeś spryciarza, ale przecież może się zdarzyć, że to był tylko włochaty szczur, a szczęście zwiało gdzie indziej. Lecz ta krótka chwila radości, kiedy masz je w rękach jest taka sama. Dopiero później okazuje się z czym tak naprawdę miałeś do czynienia.

Niespełna dwa miesiące wcześniej Scott Rockwell całował się z inną kobietą. Czuł dreszcz emocji, jakiego nie pamiętał od kilkunastu lat. Całym ciałem pragnął, by fajerwerki, eksplodujące mu w trzewiach nie okazały się ostatnim wypadem do tego wesołego miasteczka. Ale w głębi duszy wiedział, że mu nie wolno. Miał okazję, żeby pójść krok dalej, ale w ostatniej chwili się wycofał, a potem pobiegł do łazienki, gdzie siadł pod ścianą i rozpłakał się jak mały chłopiec.
Godzinę później był już w mieszkaniu, gdzie zaskoczonym spojrzeniem przywitała go Allison.
- Co się stało? - spytała wtedy.
Spojrzał na jej zatroskaną twarz, krótkie czarne włosy, drobne usta, wąskie ramiona. Wyglądała jak codzienność. Ale Scott wybrał. Wrócił do codzienności. Rzucił wymiętą marynarkę na oparcie fotela. Za oknem, gdzieś pomiędzy wieżowcami, majaczył księżyc w pełni.
- Musimy się wyprowadzić - powiedział ze stanowczością, jakiej u siebie nigdy nie pamiętał.
- Co się stało? - powtórzyła, chwytając go za dłoń.
A wtedy Scott głośno wypuścił powietrze z płuc i powiedział jej wszystko.

* * *

Wyprzedaż garażowa w tej okolicy odbywała się, jak dowiedziała się Allison od nowych sąsiadów, raz na kwartał, więc mieli dużo szczęścia, że zaledwie kilka dni po przeprowadzce do Mainport, trafili na takie wydarzenie.
- Zaparkuj pod sklepem - zasugerowała Allison.
Więcej niż połowa garaży przy głównej drodze była otwarta, a ich właściciele siedzieli lub kręcili się przy tekturowych pudłach pełnych kolorowych akcesoriów. Nie brakowało też większych przedmiotów, takich jak rowery, niewielkie meble, telewizory czy nawet rośliny. Scott nie chciał tego głośno przyznać, ale małe dziecko, które w nim siedziało, skakało właśnie z radości.
Przeszli kilkanaście metrów do najbliższego garażu, rozpoczynając wędrówkę.
- "Godzinka", powiadasz - mruknął Scott.
Allison nic nie odpowiedziała, bowiem oglądała już przedmioty wystawione przez pierwszego mieszkańca, z którym zamieniła parę słów.
Scott podszedł do pudła z płytami winylowymi, wśród których znalazł parę perełek. Kątem oka obserwował żonę, czerpiącą energię z kontaktu z ludźmi. Od zawsze uwielbiała rozmowy, organizowanie spotkania ze znajomymi, co z kolei wiązało się z urządzaniem wnętrza. Wyprzedaż garażowa była znakomitą okazją, żeby zaopatrzyć się w kilka ciekawych sprzętów do domu, który nie był pusty, ale oboje zgadzali się, że brakuje mu jeszcze duszy. A tę miały zapewnić lokalne starocie.
- Co sądzisz o tej skrzyni, Scott?
Głowa rodziny Rockwellów z żalem odłożyła płytę Toma Jonesa z lat siedemdziesiątych i podeszła bliżej.
- Jest w niezłym stanie - przyznał.
- Osiemdziesiąt dolarów. Prawdziwa okazja - zachęcała właścicielka, na oko po pięćdziesiątce i prawdopodobnie wdowa, sądząc po czarnym ubraniu i oferowanym asortymencie, na który składały się głównie przedmioty związane z muzyką i motoryzacją.
Scott i Allison wymienili się spojrzeniami. Słowa były zbędne.
- Możemy dać pięćdziesiąt - skontrowała Allison. Scott skinął z aprobatą głową.
- Wyglądacie na miłą parę - powiedziała nagle kobieta. - Jesteście tu nowi?
- Przeprowadziliśmy się do domu przy Oatmill Road - potwierdziła Allison. - Ten z zielonym dachem.
Scott mógłby przysiąc, że przez sekundę widział w oczach sprzedawczyni coś bardzo mrocznego. Odruchowo spojrzał w niebo, ale tego dnia było bezchmurne.
- Siedemdziesiąt dolarów i dorzucę jeszcze to - odparła, znikając na chwilę w głębi garażu. Po chwili wróciła, trzymając oburącz podłużne, prostokątne lustro ścienne, prawie dorównujące jej wysokością. - Idealne do przedpokoju. Mi osobiście bardzo się podoba, ale za bardzo przypomina mi zmarłego męża. Ciągle mam wrażenie, jakbym go w nim widziała - dodała melancholijnym tonem.
- Mogłoby wisieć przy drzwiach - rzekła Allison po chwili namysłu. - I tak mieliśmy kupić lustro, więc dobrze się składa.
Scott bez słowa sięgnął po portfel i odliczył siedemdziesiąt dolarów, które przekazał kobiecie. Miał nieokreślone, złe przeczucia dotyczące starszej pani, ale szybko uznał je za niedorzeczne.
Podjechał samochodem na podjazd i razem z żoną zapakowali skrzynię, a później lustro do samochodu.
Jadąc, obserwował w bocznym lusterku malejącą sylwetkę kobiety, stojącej na podjeździe.

* * *

Gdyby nie deszcz, tłukący o szyby, Scott Rockwell mógłby z pewną odpowiedzialnością przyznać, że oto jest częścią sielankowego obrazka, jaki układał sobie w głowie przez kilka ostatnich lat. Siedział w wygodnym fotelu, czytając gazetę, a pod nogami posłusznie leżał Spartakus - czteroletni Golden Retriever, pełniący rolę przyjaciela i obrońcy rodziny. Poczciwa psina, która nikogo nie skrzywdziła, ale potrafiła zdobyć się na kilka warknięć i szczeknięć, gdy znajdowała się na ogrodzie. Spał teraz zmęczony po tym, jak kilkadziesiąt minut wcześniej szczekał i skakał do swojego odbicia w lustrze.
Scottowi niewiele trzeba było do szczęścia. Sięgnął po szklankę whisky, stojącą na stoliku i już miał upić mały łyk, gdy usłyszał dzwonek do drzwi.
- Zapraszałaś kogoś? - spytał żony, która na ten dźwięk wychyliła się z kuchni.
Spartakus szczeknął dwa razy, bardziej z obowiązku niż z faktycznej potrzeby, po czym podbiegł do drzwi, merdając ogonem. Chwilę później podszedł do nich również Scott i uchylił je na kilkanaście centymetrów.
- Dzień dobry, jestem sąsiadem z naprzeciwka - Scott najpierw ujrzał gęste wąsy. Dopiero później zauważył, że stoi przed nim otyły mężczyzna w prochowcu. Był o pół głowy niższy od Rockwella, ale za to sporo grubszy. Z plackowatej łysiny ściekały mu krople deszczu, co ostatecznie przekonało Scotta, że można wpuścić gościa.
- Zapraszam - Scott zdobył się na serdeczny uśmiech i otworzył drzwi na oścież. Pies zajął się obwąchiwaniem przybysza, ale po chwili został odgoniony przez Allison, która również pojawiła się przy drzwiach.
- Proszę się nie bać Spartakusa - powiedziała. - To zupełnie niegroźny pies.
Sąsiad nie wydawał się przekonany. Podał rękę Scottowi, żeby się przedstawić, ale co chwila spoglądał na zwierzę.
- Nazywam się Ed Lafferty - powoli zaczął się rozluźniać. - W ramach powitania w sąsiedztwie, proszę przyjąć ten skromny prezent.
Ed podał Scottowi butelkę czerwonego wina, a ten odstawił ją na stolik, przy którym wcześniej siedział.
- Przepraszam za bałagan, ale nie byliśmy przygotowani na żadną wizytę - uśmiechnęła się przepraszająco Allison. Ed i Scott ze zdumieniem rozejrzeli się po całkowicie czystym i uporządkowanym pokoju.
- Nieczęsto się ktoś do nas sprowadza - Ed zignorował uwagę pani Rockwell. - To takie małe wydarzenie w naszym niewielkim miasteczku.
- Cóż, jest pan pierwszy - przyznał Scott.
- Proszę mi mówić Ed.
- Zgoda, Ed. Mów mi Scott - po raz drugi uścisnęli sobie dłonie. - Mam nadzieję, że to początek bardzo obiecującej znajomości.

Dwie godziny stali we trójkę na werandzie, w milczeniu obserwując jak zachodzące słońce odbija się w kałużach na ulicy i chodnikach. Każdy trzymał w dłoni kieliszek z czerwonym winem przyniesionym przez Eda. Butelka była już prawie pusta.
- Ed, wiesz może, kto mieszka przy sklepie "Pennysaver"? - spytał nagle Scott.
- A czemu pytasz? - Ed zwrócił się w kierunku gospodarza.
- Kupiliśmy tam od pewnej starszej kobiety, wdowy, stary kufer i lustro. Sprawiała wrażenie... wariatki.
- Scott... - jęknęła Allison.
Ed Lafferty zachichotał, przy czym, dość zabawnie podnosiły się i opadały czarne wąsiska.
- Pewnie chodzi ci o Stellę Creed - oparł w końcu. - To faktycznie wdowa. Zawsze jak się spotkamy gdzieś przypadkiem, zadręcza mnie opowiadaniem wszystkich złych rzeczy, które jej się ostatnio zdarzyły. Przy okazji dowiaduję się na bieżąco o jej problemach zdrowotnych.
- Koszmar - Scott upił kolejny łyk wina.
- Obecnie boli ją kręgosłup, jeśli cię to interesuje.
Tym razem nawet Allison zaśmiała się głośno, odchylając głowę do tyłu.
- Wam też się zwierzała? - spytał.
- Nie - Scott pokręcił głową z namysłem. Zastanawiał się jak ubrać w słowa wrażenie, które go wówczas ogarnęło. - Była jakby... nieprzyjemna. Spojrzała na mnie z jakąś wrogością, chociaż chwilę przedtem ubiliśmy korzystny dla obu stron interes.
Ed odłożył kieliszek wina białą na drewnianą poręcz werandy, odruchowo wycierając denko, by nie zostawić okrągłego śladu. Zmarszczył brwi i przez kilka sekund pocierał otwartą dłonią o skroń, aż w końcu na twarzy zagościł mu uśmiech. Ten z gatunku "Eureka".
- Powiedzieliście jej gdzie mieszkacie? - spytał.
Policzki Scotta napęczniały od powietrza, czekając aż przypomni sobie coś na ten temat, tymczasem moment ten wykorzystała Allison.
- Tak, mówiłam, że mieszkamy w domu z zielonym dachem.
- I wszystko jasne - Ed aż klasnął w dłonie. Małżeństwo Rockwellów przyglądało mu się wyczekująco. - W tym domu przed wami mieszkała samotna kobieta koło czterdziestki, która przyjechała z dużego miasta, zupełnie jak wy. Mieszkała tu może ze dwa lata, nawiązując gorący romans z mężem Stelli. Pewnie dlatego źle jej się kojarzycie. Odżyły wspomnienia.
- Czyli z nami wszystko w porządku? - upewnił się Scott.
Lafferty skinął głową. Ostrożnie upił jeszcze łyk wina z kieliszka. Scott odnosił jednak wrażenie, że ich nowy sąsiad pewniej się czuje, całując się z szyjką butelki po piwie.
- A jak umarł pan Creed? - dociekała Allison, wpatrując się uważniej w Eda. Zupełnie jakby był skarbnicą lokalnych plotek.
- Kilka dni po tym jak jego romans wyszedł na jaw - Ed zawiesił głos, tak jak robią to dzieci opowiadając wieczorami przy ognisku historie o duchach - Stanley Creed zaginął. Dwa dni później znaleziono jego ciało unoszące się na jednym z okolicznych stawów. Policja ustaliła, że to prawdopodobnie nieszczęśliwy wypadek. Albo samobójstwo. W każdym razie nie stwierdzono "pomocy" osób trzecich. Ale to nie wszystko...
Ed nachylił się nad Scottem i Allison.
- Nie będziecie mieli nic przeciwko jeśli puszczę sobie dymka? - zapytał, zupełnie niespodziewanie. - Wstrzymuję się już od ponad dwóch godzin, a palę, cholera, paczkę dziennie.
Gospodarze domu z zielonym dachem nie mieli nic przeciwko, więc Lafferty wyjął z bocznej kieszeni spodni paczkę papierosów. Podsunął ją Scottowi.
- Dziękuję, ale nie palę - odparł, więc Ed ze zrozumieniem pokiwał głową, po czym wyjął z drugiej kieszeni zapalniczkę i już po chwili końcówka papierosa w jego ustach zaczęła się żarzyć.
- Co za ulga - zaśmiał się, ale po kilku sekundach spoważniał. - A co do pana Creeda... Nie miał zewnętrznych obrażeń, więc nikt nie spodziewał się żadnych rewelacji na sekcji zwłok. Może zawał, albo udar mózgu... Kto wie, facet dobiegał sześćdziesiątki. Tymczasem, kiedy otworzyli biedaka w jednej z tych smutnych, chłodnych sal, okazało się, że jego serce... eksplodowało. Jakby coś je rozsadziło od środka.
Scott i Allison wymienili zdumione spojrzenia.
- Czy to w ogóle medycznie możliwe? - spytał Scott.
- Jak widać... - Ed zaciągnął się papierosem, po czym wypuścił z ust obłok dymu. - Sąsiedzi Creedów mówili wcześniej, że słyszeli tego dnia, kiedy zniknął, jakieś straszne odgłosy awantury z ich domu, a potem Stella gdzieś uciekła z płaczem.
- Biedna kobieta - żachnęła się Allison.
Scott głośno przełknął ślinę. Od razu przyszło mu do głowy, że niepotrzebnie wydawał pochopne sądy na temat pani Creed.
- Kobieta przeszła swoje - rzekł, ale nie był w stanie spojrzeć Edowi w oczy, zmagając się narastającym poczuciem winy.
- Fakt – zgodził się Ed. - Co nie zmienia faktu, że i tak jest cholernie upierdliwa.
Cała trójka zaniosła się głośnym śmiechem, praktycznie nie zwracając uwagi, że słońce nad Mainport już całkowicie zniknęło za horyzontem, pozostawiając za sobą tylko niewyraźną, bordową poświatę.

* * *

Koncpecja zakupu domu w Mainport i wyprowadzka z metropolii, synonimu pośpiechu i powierzchownych uczuć, zdawała się mieć zbawienny wpływ na małżeństwo Rockwellów. Tak przynajmniej postrzegał to Scott, ale był gotów przysiąc, że podobnie sprawy widziała jego żona. W Mainport oddychało się inaczej, patrzyło się inaczej i - przede wszystkim - czuło się inaczej. Mocniej, bardziej i dłużej. Scott miał wrażenie, jakby dopiero teraz wszystkie zmysły pracowały poprawnie. Jakby ktoś odpakował go z cienkiej warstwy
folii spożywczej, dzięki czemu na nowo mógł odkrywać wszystkie swoje zmysły. Widział dokładniej, słyszał wyraźniej, smakował dokładniej, czuł mocniej i dotykał czulej. Głowę rozsadzały mu coraz to nowe pomysły, co skwapliwie wykorzystywał w pracy. Wstąpiła w niego nowa, żywa energia.
- Żałujesz, że straciliśmy tyle lat, mieszkając w mieście, Marylin? - spytała go Allison, gdy wracali ze sklepu samochodem wyładowanym kilkoma siatkami zakupów.
- Marylin? - zdziwił się Scott.
- Zaciąłeś się przy goleniu - dotknęła tego miejsca palcem, jakby spodziewała się, że to mały robak, który zaraz wstanie i ucieknie spłoszony. - I teraz masz kropkę na lewym policzku. Zupełnie jak Marylin Monroe.
- Jesteś szalona - Scott z niedowierzaniem pokręcił głową, ale twarz rozciągał mu pełny i szczery uśmiech.
- Więc żałujesz?
- Że się wyprowadziliśmy tak późno? - Scott powtórzył pytanie, żeby zyskać kilka sekund na zastanowienie. Rozejrzał się po okolicy, którą właśnie mijali. Niskie domki jednorodzinne, przestronne ogrody i dziwny, przejmujący spokój. - Nie - odparł wreszcie. - Nie żałuję. Jakbyśmy nie mieszkali w dużym mieście, pewnie nigdy byśmy się nie przekonali, że nasze miejsce jest gdzie indziej. Zaspokoiliśmy swoją ciekawość. Zresztą spójrz na mieszkańców Mainport. Niby są szczęśliwi, ale czasem spoglądają tęsknie w kierunku miasta, mają jakieś mityczne wyobrażenia.
- Są ciekawi. To normalne - skomentowała Allison.
- Żadne doświadczenie nie jest złe - odparł Scott. - Nawet najgorsze.
W torebce Allison odezwał się telefon. Odebrała po kilku sekundach narastającej melodyjki "Something Stupid".
- To dziewczynki - poinformowała męża, po czym przyłożyła telefon do ucha - Halo?
Scott co chwila spoglądał na zmieniającą się twarz swojej żony. Na początku zmarszczyła czoło, jakby nie mogła zrozumieć tego, co mówi jedna z córek. Momentalnie Allison zamarła, a powieki rozwarły się do granic ludzkich możliwości. Scott Rockwell bezbłędnie odczytał tę gwałtowną emocję. To było przerażenie.
- O mój Boże! - Allison zakryła usta i spojrzała na Scotta. - Jedź szybciej! Natychmiast!

* * *

- On... nagle zaczął warczeć... i... i... strasznie szczekać... - jedenastoletnia Sally utonęła w objęciach matki, a ona, równie roztrzęsiona, gładziła córkę po włosach. - Zaczęłyśmy uciekać... to było straszne!
- Już dobrze, kochanie. To nie twoja wina - Allison nawet na chwilę nie przestała przytulać starszej z córek Rockwellów.
Przedsionek i duży pokój wyglądały jak pobojowisko. Przewrócony stolik, pogryzione oparcia krzeseł, zbity wazon, porozrzucane ubrania... Przy drzwiach wejściowych leżał na boku Spartakus z wywalonym językiem i ciężko oddychał. Kilka minut wcześniej Scott musiał go obezwładnić, gdy przyjaciel rodziny, próbował zaatakować swojego właściciela przy wejściu do domu. Z braku lepszych środków Scott posłużył się gaśnicą samochodową. Gdy udało się wreszcie obezwładnić Spartakusa, przedarli się z Allison do środka, gdzie rozlegał się histeryczny, chrypiący płacz Sally zamkniętej w łazience. Drzwi były podrapane przez psa.
Najstraszniejszy widok czekał jednak na nich w kuchni. Ciało ośmioletniej Jennifer leżało poszarpane, bardziej przypominając popsutą szmacianą lalkę niż człowieka. Oboje, z najgorszymi przeczuciami rzucili się do niej. Scott zbadał puls i stwierdził, że żyje, więc Allison, łkając i szepcząc co chwila: "Moja córeczka, moja biedna córeczka", wykręciła numer na pogotowie.
Scott wciąż siedział na podłodze w kuchni i gładził Jennifer po włosach. Wcześniej odwrócił ją na plecy i położył jej głowę na swoich kolanach. Dziewczynka miała pogryzione ręce i lewą nogę tak rozszarpaną, że widać było kość udową. Pies pokiereszował też dziewczynce twarz do tego stopnia, że nie można było jej zidentyfikować. Łzy bezradności ciekły po twarzy Scotta. Nie wiedział nawet kogo winić za taki stan rzeczy. Chwilę wcześniej zadzwonił do weterynarza licząc się z myślą, że Spartakusa trzeba będzie uśpić. I bardzo dobrze. Ale co, do cholery, w niego wstąpiło? Wścieklizna? Ale jak?
Ciągle słyszał jak Sally próbuje matce wszystko wytłumaczyć. O tym jak pies pogryzł Jennifer, jak Sally próbowała go powstrzymać, rzucając w niego różnymi przedmiotami, aż ten zaczął ją gonić, więc zamknęła się w łazience, a Spartakus warczał, rzucał się na drzwi i szczekał, szczekał, szczekał..
Zza okna dało się słyszeć narastający sygnał karetki.
- Nareszcie! - krzyknęła Allison i rzuciła się do drzwi wejściowych.
Obrazy z ostatnich kilkunastu minut wirowały w głowie Scotta jak w kalejdoskopie. Zapłakana twarz Allison, próbująca odwrócić Jennifer na plecy, Scott odsuwający ją od córki i wrzeszczący: "Idź do Sally! Idź do Sally!", i ten koszmarny widok, jaki ujrzał gdy odwrócił Jennifer. Zmasakrowana twarz, oblepiona mokrymi od krwi blond włosami. Po małym, zadartym nosku zostały tylko wspomnienia.
Scott cały się trząsł i tylko jak przez mgłę widział jak do domu wpadają ratownicy medyczni, zadają pytania, biegną do niego, pochylają się nad Jennifer, badają puls, wołają coś do siebie, dwóch z nich wraca do karetki, a po chwili przychodzą z noszami...
Zobaczył jeszcze jak Allison stoi w drzwiach kuchni, kręci głową z niedowierzaniem i płacze. Płacze z szoku jak każda osoba, która zobaczyłaby zmasakrowane ciało dziecka; płacze z wdzięczności dla ratowników medycznych, że przyjechali tak szybko i może uratują Jennifer; płacze z bólu.
Jak matka.

* * *

Allison pojechała do szpitala, zostawiając Scotta i Sally w domu. Miejsca, które jawiło im się jako sanktuarium, gdzie nic złego nie może im się stać. Ale stało się. I Scott z absolutną świadomością zrozumiał rzecz najstraszniejszą. Myśl, która nie zwiastuje nic dobrego, która burzy spokój, która doprowadza do upadku całą misterną konstrukcję życia rodzinnego, która ukazuje, że coś, co wydawało się trwałą budowlą, okazało się być jakimś śmiesznym domkiem z kart.
Ta przerażająca myśl kołatała się w głowie Scotta, prosząc cały czas o uwagę.
Już nigdy nic nie będzie takie same.
Weterynarz pochylił się na Spartakusem i zaaplikował mu zastrzyk.
- Dałem mu środek uspokajający - wyjaśnił mężczyzna. Wyglądał jak oaza spokoju. Niski, z kędzierzawymi włosami i w okularach. Scott spoglądał z zazdrością na jego gęstą czuprynę, która nie chciała rzednąć ani trochę, mimo zbliżania się do pięćdziesiątki. - Zabiorę go do siebie, ale wydaje mi się, że to nie jest wścieklizna, panie Rockwell.
Do tej pory Scott przyjmował każde słowo jak oczywistość, więc wciąż kiwał głową ze zrozumieniem, lecz nagle zamarł w bezruchu.
- Jak to nie wścieklizna? - dociekał. - Przecież ten pies był z nami od pięciu lat. Nigdy nikogo nie zaatakował, a dzieci wprost uwielbiał. Psom nie odbija chyba tak nagle. Nie takim psom!
- Oczywiście nie można tego wykluczyć - przyznał weterynarz. - Zabiorę go na piętnastodniową obserwację przyżyciową, ale oprócz nagłego, niespodziewanego agresywnego ataku nie widzę żadnych typowych objawów. To nie jest choroba, która atakuje nagle, niespodziewanie. Czy pies ostatnio zmienił tryb życia z dziennego na nocny? Zachowywał się inaczej niż zwykle? Miał ślinotok?
- Nie... - przyznał Scott, szukając w pamięci jakiegoś szczególnego wydarzenia, ale nic takiego nie przychodziło mu do głowy. - Nawet imię daliśmy mu z przekory dla jego łagodności.
- Cóż, teraz naprawdę na nie zasłużył.
Ta uwaga miała w sobie coś mrocznego. Przynajmniej na tyle, że właściwie później w całkowitym milczeniu położyli Spartakusa na kocu i zanieśli go razem do furgonetki weterynarza.
Scott patrzył na podnoszące się i opadające żebra psa.
"Jak mogłeś, stary druhu?" - pomyślał z żalem. Chciał znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie, zrzucić winę z psa na jakiś czynnik zewnętrzny. Ale dobrze wiedział, że tego typu próby są skazane z góry na porażkę. Dosłownie przez sekundę Scott miał wrażenie, że ten pies wygląda nieco inaczej. Jak podrobiony banknot studolarowy. Ale to był przecież jego pies. Ukochany przyjaciel rodziny, który pewnego poranka podniósł leniwą głowę z podłogi i postanowił zagryźć wszystkich.
Zapakowali psa na tył furgonetki, a weterynarz zatrzasnął bagażnik.
- Będziemy w kontakcie - powiedział, podając rękę Scottowi. - Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało.
Scott nic nie odpowiedział, więc weterynarz wsiadł do samochodu i odjechał.
Sally przez cały ten czas siedziała na schodach i obserwowała tę scenę z podpuchniętymi od płaczu oczami. Są rzeczy, których małe dziewczynki nie powinny oglądać. Chyba, że pewnego razu niewidzialna granica między ułudą a rzeczywistością zostanie przekroczona tak brutalnie jak tego wrześniowego dnia.
Wówczas żaden widok nie wywołuje już większego wrażenia.

* * *

Gdy Allison wróciła wieczorem ze szpitala, jej twarz przypominała maskę nie wyrażająca żadnych emocji. Bardzo przydatna w przypadku gry w pokera, ale dość krępująca podczas komunikacji z innymi ludźmi. Scott od razu zauważył stan, w jakim znajdowała się żona. Doskonale ją rozumiał. Otaczający ją świat zdezintegrował się. Opadły dekoracje, za którymi znajdowały się rusztowania, plamy farby, porozrzucane narzędzia, a wszystko trawiła rdza. Brakowało jeszcze jakiegoś człowieka w czarnym fraku i twarzy klauna, który przywitałby ją słowami: "Witamy w prawdziwym świecie".
Scott chciał jakoś zaznaczyć swoją obecność, zadać pytania, które przywoływałyby choć trochę normalność. Wiedział w jakim stanie była Jennifer. Przez cały czas był w kontakcie telefonicznym z Allison, gdy ta czuwała w szpitalu. Bardzo dużo zajęło wydobycie z żony jakichkolwiek konkretnych informacji, ale wreszcie się dowiedział. Musieli oczyścić i pozszywać wszystkie rany, ale nie udało się uratować oka. Poza tym dziewczynka będzie potrzebować przeszczepu twarzy. I wiele miesięcy rehabilitacji. Możliwe też, że do końca życia będzie kuleć, o ile w ogóle odzyska sprawność w lewej nodze.
- Jest w stanie śpiączki farmakologicznej - odezwała się Allison dość niespodziewanie. - Przynajmniej nie czuje bólu.
Scott podszedł do żony i mocno ją przytulił, pozwalając by łzy spłynęły z oczu Allison, poprzez policzek, a na koszuli Scotta kończąc. Wiedział już co z Jennifer, ale po głowie tłukło mu się pytanie, którego nie mógł teraz zadać, chociaż aż cisnęło mu się na usta. Umiał przewiedzieć reakcję swojej drugiej połówki. To nie czas na tego typu pytania. Ale czy kiedyś w ogóle będzie na to czas?
"Allison - chciał powiedzieć. - Co teraz będzie z nami?"
Miał wrażenie, że jest cholernym egoistą. Są teraz sprawy ważniejsze niż kwestie małżeńskie. A może nie? Przeprowadzili się tutaj, żeby odbudować swój związek, co faktycznie udawało się przez kilka dni. Później wszystko zeszło na drugi plan. Czy znów będą musieli się przeprowadzić? Czy Allison po jakimś czasie otrząśnie się z tej tragedii i... Nie, już nigdy nie będzie tak jak dawniej. O tym był święcie przekonany. Jego zadaniem, jako męża, była ciągła obecność przy żonie, wsparcie. Całkowite oddanie. Ale czy to znów ich zbliży do siebie?
A może jeszcze za wcześnie na takie myśli? Może Allison poradzi sobie lepiej, niż mogłoby się wydawać? Znał ją przecież od piętnastu lat, choć nigdy wcześniej nie znaleźli się w podobnej sytuacji.
- Przejdziemy razem przez to piekło - szepnął żonie do ucha, a potem przytulił najmocniej jak potrafił. - Kocham cię.

* * *

Telefon w sypialni Rockwellów zadzwonił o ósmej rano. Scott podniósł głowę z poduszki i przez chwilę nie wiedział gdzie się znajduje. Kiedy sobie wszystko przypomniał, uderzyła go myśl, że jeśli tak ma wyglądać każdy poranek, jako przypominanie sobie, że ten cholerny koszmar wydarzył się naprawdę, to chętnie wypisałby się z takiego świata. Na poduszce obok nie było głowy Allison. Pewnie krzątała się już po kuchni, żeby wcześniej wyjechać do szpitala.
Ostre promienie słoneczne dodatkowo drażniły Scotta, ale w końcu sięgnął po słuchawkę bezprzewodową.
- Halo - wychrypiał.
- Dzień dobry, panie Rockwell. Z tej strony Terrence Patterson, weterynarz - rozległo się po drugiej stronie słuchawki.
- A tak, dzień dobry - odparł Scott, siadając na łóżku. Chrząknął kilka razy, żeby oczyścić krtań.
- Przepraszam, że dzwonię o tak wczesnej porze - zaczął Patterson - ale zdarzyło się coś dziwnego. Wczoraj w nocy zdechł Spartakus... Bardzo mi przykro - dodał, wskazując przy tym, że to nie jest główny powód tego telefonu.
- Rozumiem... - Scott nie był pewny jak ma zareagować na tego typu informację. Jeszcze dwa dni wcześniej pewnie płakałby jak bóbr, ale uczucia do tego psa zupełnie wyparowały. Nie czuł nic.
- Przystąpiłem więc do sekcji zwłok - kontynuował weterynarz. - I w związku z tym mam dwie wiadomości. Jedną dobrą, a drugą... dziwną. Dobra jest taka, że pies nie chorował na wściekliznę, więc państwa córka może być pod tym względem bezpieczna.
- To faktycznie dobrze.
- W mózgu nie było żadnych zmian. Więc chciałem zbadać przyczyny zgonu - Patterson przerwał, biorąc głęboki wdech, który słyszał nawet Scott po drugiej stronie słuchawki. - Kiedy rozkroiłem klatkę piersiową, okazało się, że... serce Spartakusa eksplodowało. Nie mam pojęcia, co to mogło być. Skonsultuję się ze swoimi kolegami po fachu. Jak coś się uda ustalić, na pewno pana poinformuję.
- Dziękuję - odparł Scott, czując jak oblewa go zimny pot. Mechanicznie odłożył słuchawkę na stolik nocny, po czym zamarł w bezruchu.
"To jakiś pieprzony koszmar" - pomyślał. Serce eksplodowało... To brzmi jak jakaś poetycka metafora, a nie medyczny fakt. Poza tym mąż tej zwariowanej Stelli też zmarł na to samo. Nie sposób było tego zignorować.
Znajdując się wciąż w silnym poczuciu nierealności, Scott wstał z łóżka i postanowił natychmiast zejść na dół, żeby podzielić się z Allison swoimi spostrzeżeniami.
Miał gorącą nadzieję, że za chwilę się obudzi i zastanie na dole bawiące się córki i uśmiechniętą żonę. Jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Niemal od razu uderzyła go druga, zupełnie odmienna myśl.
Już nigdy nie będzie tak samo.
Z każdym stopniem schodów, jaki pokonywał schodząc piętro niżej, docierała do niego powoli rzeczywistość. Musiał istnieć przecież jakiś związek między eksplozją serca u psa i dorosłego człowieka z tej samej miejscowości. A jeśli Jennifer zaraziła się tym świństwem od Spartkausa?
Scott poprzysiągł sobie, że od razu po rozmowie z żoną sprawdzi w internecie, czy takie wypadki się faktycznie zdarzają, czy można się tym zarazić i co to w ogóle do cholery jest.
Przyspieszył kroku, aż w końcu poczuł pod stopami przyjemne ciepłe drewno posadzki na parterze. Odruchowo zerknął w lustro, które znajdowało się po prawej stronie.
"Muszę iść do fryzjera" - przemknęło mu przez myśl, a po chwili strofował swój umysł za podsyłanie tak błahych komunikatów w obliczu całej powagi sytuacji. Już miał iść dalej, gdy nagle kątem oka, w lewym dolnym rogu lustra, tuż przy drewnianej ramie, ujrzał coś dziwnego.
- Spartakus? - Scott przykucnął, badając dłonią powierzchni lustra. Było dziwnie chłodne. Odsunął dłoń, ale nie przestawał przyglądać się w to samo miejsce, mając nadzieję, że coś, co wydawało się być pyskiem Spartakusa, znów się ujawni.
- Czyste szaleństwo - mruknął pod nosem i wstał z zamiarem udania się do kuchni, skąd dochodziły odgłosy przygotowywania śniadania przez Allison. Coś go jednak trzymało przy lustrze. Scott wolno połączył fakty. To przecież lustro Creedów. A przecież Stanleyowi Creedowi eksplodowało serce. Podobnie jak Spartakusowi. Czy to w ogóle miało jakiś sens?
Scott znów pochylił się nad lustrem, tym razem dotykając jego tafli oburącz. Miał wrażenie jakby dotykał dłońmi powierzchni lodowiska. I wtedy poczuł dziwną lekkość. Zamknął oczy i doznał uczucia przyspieszenia. Jakby coś go zassało i wciągnęło.

* * *

Scott stał twarzą w twarz ze swoim odbiciem w lustrze. Jakby nic się nie zmieniło. Ale miał wrażenie, że wszystko było inne. Najpierw rozejrzał się po pokoju.
Schody, po których przed chwilą zszedł, miał po lewej ręce. Po chwili zrozumiał, że wszystko jest na odwrót. Jeszcze raz spojrzał w lustro i spostrzegł, że jego odbicie najzwyczajniej odwróciło się i poszło w głąb salonu.
- Co jest, do cholery...
- Scott, śniadanie! - usłyszał wołanie Allison. Ale głos żony nie dobiegał z kuchni. Pochodził z drugiej strony lustra. Na czole Scotta zmaterializowało się kilka zimnych kropel potu. Omamy słuchowe i wzrokowe? Coś jest nie tak... Halucynacje? Pierwsze objawy choroby psychicznej?
Odwrócił się i pobiegł pędem w stronę kuchni. Zupełnie niespodziewanie, w miejscu gdzie znajdowało się wejście, napotkał na opór. Jak niewidoczne pole magnetyczne, odpychające od siebie dwa magnesy skierowane ku sobie tymi samymi biegunami. Poza tym kuchnia... nie miała kontynuacji. Widoczny był tylko ten fragment, który odbijał się w lustrze. Poza nim nie było nic. Scott starał się sforsować niewidzialną barierę, ale przypominało to tylko usiłowanie dosięgnięcia pięściami łobuza z podstawówki, starszego o kilka klas, który wyciągniętą ręką odpychał głowę smarkacza i śmiał się z tych dziecinnych prób.
Gdyby Scott mógł sobie w tym momencie zmierzyć ciśnienie, pewnie do końca życia nie łyknąłby już kawy. Przeniknięty złym przeczuciem, podbiegł do drzwi wejściowych, ale klamka nie drgnęła. Następnie wbiegł z powrotem po schodach na górę, ale zatrzymał się kilka stopni przed końcem, znów popychany przez niewidzialne pole siłowe. Zresztą na górze nie widział nic. Jakby piętro zniknęło.
- Allison! - krzyknął, ale nikt nie odpowiedział.
Skierował kroki do łazienki, ale klamka nawet nie drgnęła.
- Allison!!! Pomocy!
Scott zaczął biegać po salonie, chciał przesunąć stolik, podwinąć dywan, zrzucić książki z półek, ale nie był w stanie nic zrobić. Wszystko zdawało się być przyspawane do podłoża. Zupełnie jakby znalazł się w makiecie własnego mieszkania. A raczej tylko jednego pokoju.
- Lustro! - wykrzyknął nagle i chwycił się kurczowo tej myśli. Podbiegł do wiszącego na ścianie lustra, ale nie zobaczył swojego odbicia. Dopiero po chwili zauważył, że jego sobowtór stoi przy szafie z płytami i wkłada krążek CD do wieży.
Widząc drugą wersję siebie po drugiej stronie lustra, robiącą coś zupełnie innego niż on sam w tym momencie, Scott doznał chwilowego paraliżu. To było nierealne. Niemożliwe. Jkaby oglądał film ze sobą w roli głównej.
- Jestem po drugiej stronie lustra - powiedział na głos, jakby chciał to usłyszeć. - Jak pieprzona Alicja w Krainie Czarów.
Wytężył wszystkie siły umysłu, żeby znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Przyłożył dłonie do powierzchni lustra, ale nie było już tak chłodne jak wcześniej. Było... normalne. Ze złością uderzył w nie pięścią, ale wbrew logice i prawom fizyki, nic się nie stało. O ile fizyka miała tu jakiekolwiek zastosowanie. Spróbował zaatakować mocniej, więc kopnął w lustro nogą. Skończyło się tylko na tępym bólu. Rozwścieczony, sięgnął po kij bejsbolowy leżący koło wieszaka z ubraniami, ale ten ani drgnął. Zresztą jak każdy przedmiot w tym lustrzanym pomieszczeniu. Siłował się z nim chwilę, ale kilka sekund później odpuścił.
Nagle usłyszał znajome dźwięki. Od razu rozpoznał melodię "What a wonderful world" śpiewaną przez Louisa Armstronga. To była ich piosenka. Jego i Allison.
Scott znów znalazł się przy lustrze i patrzył bezradnie, jak jego sobowtór woła Allison do salonu.
- Ty sukinsynu!!! - ryknął Scott, ale nikt go nie usłyszał. - Odpierdol się od mojej żony!!!
Allison, nieco zdziwiona, wychyliła się z kuchni i zmarszczyła ze zdziwienia czoło.
- Co to za okazja? - z większą śmiałością podeszła do stolika, a na jej twarzy rozkwitał coraz większy uśmiech, choć wciąż widać było, że wietrzy podstęp.
Scott bezradnie obserwował tę dziwaczną scenę zza lustra. Mężczyzna, który wyglądał jak on, chodził jak on i zachowywał się jak on... To niemożliwe. To tylko iluzja. Odbicie w lustrze, nic więcej. A jednak nawet stąd widział go wyraźnie. Nie miał nad nim żadnej kontroli, więc wydawał się kimś obcym... Co się potem stanie? Przejmie jego życie? Będzie za niego pracował?
Scott opuścił głowę, rozmyślając nad jakimkolwiek wytłumaczeniem tego wszystkiego. Przyjrzał się lustru, chciał je zdjąć ze ściany, ale podobnie jak wszystkie inne przedmioty, nie dało się ruszyć z miejsca. Wszystko po tej stronie zdawało się być niezwykle realne. Ale to tylko pozory. Na ścianie koło lustra zachowały się nawet rysy po pazurach Spartakusa. Wszystko, co było po tamtej stronie, znajdowało się też tutaj. Ale tutaj to były tylko rekwizyty i makieta. Jak idealnie przygotowana scenografia do sztuki teatralnej. Przyklejona jednym z tych błyskawicznych klejów do podłoża, zespawana ze sobą i nie do ruszenia.
Osunął się bezradnie na podłogę, jakby dopiero teraz zrozumiał całą powagę sytuacji i realność tego nierealnego świata. Nie miał wątpliwości, że to dzieje się naprawdę.
"Tylko ja tu jestem prawdziwy" – stwierdził gorzko.
Raz jeszcze spojrzał na ciemne ślady po pazurach Spartakusa i poczuł przyspieszone bicie własnego serca. Przecież po drugiej stronie nie było tych śladów. Ściany były czyste. Tego był absolutnie pewien.
Scott w jednej chwili usłyszał niemal fizycznie jak w jego mózgu odblokowuje się zapadka. I nagle wszystko stało się jasne.
Zerwał się na równe nogi i zaczął tłuc pięściami w lustro.
- Allison! Uciekaj!!! - krzyk Scotta przechodził w pisk, a z oczu mimowolnie poleciały łzy. - Allison!!!
Ale pani Rockwell nie słyszała żadnych niepokojących dźwięków. I nie usłyszałaby ich również, gdyby muzyka była wyłączona. Nawet gdyby niski, chropowaty głos Louisa Armstronga nie śpiewał w tym momencie: "The colors of the rainbow, so pretty in the sky...". Prawdziwy Scott znajdował się w innej rzeczywistości. Wygrał bilet w jedną stronę.
Już nigdy nie będzie tak samo.
Allison pod wpływem nastrojowej atmosfery straciła czujność. Wtuliła się w ramiona Scotta, słuchając rytmu jego serca. Podniosła głowę, by powiedzieć mu, że bardzo go kocha, ale zamiast tego zauważyła, że coś jest nie tak. Scott wyglądał jakoś inaczej niż zwykle. Dotknęła opuszkami palców jego twarzy, którą znała tak dobrze. Każdy pieprzyk, każde zagłębienie, każdą zmarszczkę...
- Przecież skaleczenie miałeś z lewej strony - sama nie mogła uwierzyć, że mówi coś tak niedorzecznego.
- Pieprzysz.
- Co? - odsunęła się od niego. - Co powiedziałeś?
Nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Świdrowała swojego męża spojrzeniem, jakby właśnie odkryła, że to ktoś zupełnie obcy.
- Uciekaj, Allison!!! - prawdziwy Scott nie przestawał uderzać pięściami w lustro, które zdawało się wcale nie być ze szkła. - On cię zabije!!!
Jakby na potwierdzenie tych słów, ten drugi Scott sięgnął błyskawicznie po kij bejsbolowy spod wieszaka i ruszył na Allison, która zareagowała równie szybko i z krzykiem pobiegła do kuchni, zatrzaskując drzwi.
- Wychodź, suko! - krzyknął, kopiąc w drzwi.
- Pomocy!!! - wydarła się nagle Allison.
"And I think to myself, what a wonderful world" - rozbrzmiało z głośników w salonie, gdy kopia Scotta forsowała drzwi do kuchni kijem bejsbolowym. Tuż przed totalnym zniszczeniem drzwi, Allison zupełnie niespodziewanie otworzyła je na oścież i wybiegła w kierunku wyjścia z domu.
- Uciekaj!!! - nie przestawał krzyczeć prawdziwy Scott, choć już dawno zrozumiał, że nikt nie jest w stanie go usłyszeć. Kurczowo ściskał prawą ręką ramę lustra, a drugą dłonią wciąż tłukł w szkło. Nie dlatego, że miał nadzieję, że wreszcie ulegnie i rozsypie się w drobny mak, dzięki czemu będzie mógł wrócić. Robił to z totalnej bezsilności, wciąż płacząc. Doskonale słyszał każde słowo, każdy dźwięk jak wydobywał się z drugiej strony. Widział wszystko jak w najlepszej jakości ekranie telewizyjnym. Sam pozostawał niewidzialny i niesłyszalny. Chociaż, gdyby miał wybór, wolałby nie widzieć i nie słyszeć. Wówczas nie zobaczyłby jak drugi Scott dogania Allison w połowie pokoju, chwyta za włosy i ściąga ją na podłogę. Nie słyszałby jej krzyku przerażenia i błagalnego "Scott, proszę...", powtórzonego trzy albo cztery razy. Nie widziałby jej oczu, z których obficie płynęły łzy, i w których odbijała się sylwetka mężczyzny, stojącego nad nią z kijem bejsbolowym.
- To nie ja!!! - krzyczał prawdziwy Scott. - Ja jestem tutaj!
Nie mogła go usłyszeć, a on, choć dobrze o tym wiedział, krzyczał dalej, a czyste dotąd lustro pokryło się śliną zmieszaną z flegmą.
- NIEEEEE!!!!! - wrzasnął Scott, gdy kij bejsbolowy opadł z całym impetem na bezbronną Allison, która starała się na początku osłaniać rękami i nogami, ale celne uderzenia i trzask łamanych kości nie dawał złudzeń, że taka obrona może potrwać długo.
Scott wciąż krzyczał ile sił w płucach, osiągając najwyższy poziom decybeli, jakie kiedykolwiek wydał z gardła, zamknął oczy i uderzał na oślep pięściami w bezlitosne lustro. Osunął się na kolana, łkając jak małe dziecko. Nie otworzył oczu nawet, gdy w lustro coś delikatnie uderzyło z drugiej strony. Jakby ktoś rzucił w nie grochem. Nie widział drobinek krwi i rozbryzganych kawałków mózgu Allison, spływających po płaskiej tafli szkła.
"Oh yeah" - Louis Armstrong zakończył piosenkę.
Ich piosenkę.

* * *

Kiedy znów otworzył oczy, nie słyszał już żadnego dźwięku. Nie wiedział ile czasu minęło. Z pewnym lękiem spojrzał przez lustro i, przygotowując się na najgorszy widok, poczuł jak mięśnie mu się rozluźniają. Na podłodze nie było już ciała Allison. Ale smugi krwi na lustrze, odrysowany białą kredą ślad w miejscu, gdzie leżała i wszechobecne ślady krwi, nie pozostawiały wątpliwości, że te tragiczne zdarzenia miały miejsce. To nie był koszmarny sen. To była koszmarna rzeczywistość. Scott nie wiedział, czy policji udało się pojmać jego odpowiednik. Wiedział natomiast, że ten morderca z jego twarzą prawdopodobnie już nie żyje i być może kilkadziesiąt kilometrów stąd jakiś patolog otwiera oczy szeroko ze zdumienia na widok serca, które eksplodowało.
Scott praktycznie nie zwracał uwagi na okropny, pulsujący ból głowy, który męczył go od momentu przebudzenia. Wciąż towarzyszyło mu poczucie nierealności, choć doskonale wiedział, że wszystko, co pamiętał, rzeczywiście miało miejsce.
Już nigdy nie będzie tak samo.
Dotknął dłonią dolną część ramy lustra i dość niespodziewanie wyczuł pod opuszkami palców jakieś wgłębienia. Skupienie wzroku sprawiało mu trudność, ale rozmasował skronie i przyjrzał się tym szlaczkom, które okazały się być wyrytymi w drewnianej ramie napisami, ciągnącymi się dookoła lustra od góry do dołu.
Jack Pallace - 1919
Winston Cole - 1932
Amanda Madlow - 1934
Gerald Smith - 1950
...
Jedenaście nazwisk. Mężczyźni i kobiety. Ślady obecności. Co się stało z tymi ludźmi? Wszyscy tutaj byli, dotykali ramy po drugiej stronie lustra, wydrapali swoje imiona i daty na ramie lustra niczym zakochani w lesie bądź parku. Scott poszukał wzrokiem ostatniego wpisu. Znajdował się z lewej strony, mniej więcej na środku.
Stanley Creed - 2009.
I wreszcie Spartakus, który zostawił po sobie ślad pazurów na ścianie, zupełnie nieświadomie składając w ten sposób swój podpis.
Scott nie miał przy sobie niczego do pisania. Nie miał też noża ani scyzoryka. Ale miał coś innego. Czas.
Przyłożył kciuk prawej ręki do ramy lustra i zaczął mozolnie wydrapywać małe, niezgrabne "S".
- Już nigdy nie będzie tak samo - powiedział sam do siebie, nie przestając tworzyć swojego podpisu. Miał nadzieję, że nikt nigdy go nie przeczyta.
Chwilę po tym, jak skończył pisać ostatnią cyfrę, poczuł przejmujący ból w sercu. Ból, który powalił go na kolana. Ból, który uniemożliwiał mu oddychanie. Zupełnie, jakby za chwilę miało mu eksplodować serce...

* * *

Terrence Patterson odłożył słuchawkę.
- Nikt nie odbiera - oznajmił żonie, która była zajęta oglądaniem jakiegoś serialu. - Szkoda, że nie wziąłem od niego numeru komórki - podrapał się łysiejącej czaszce, po czym podszedł do kanapy i zapadł się w niej z głębokim westchnieniem.
- Zadzwonisz później - oderwała wzrok od telewizora. - Zresztą wcale nie potrzebujesz jego zgody na publikację artykułu.
- Wiem... - zaczął Terrence. - Ale to był jego pies. Sam rozumiesz. Zresztą on nawet do końca nie wie co odkryłem podczas sekcji. Dzwoniłem rano, żeby powiedzieć mu o eksplozji serca u Spartakusa. To mogło się wydawać tylko jakąś dziwną chorobą - sięgnął po szklankę piwa, stojącą na stoliku przed telewizorem. Upił kilka łyków i zamyślił się, spoglądając na przeciwległą ścianę.
- Rozumiem - odparła żona. - Sama bym chciała wiedzieć, że mój weterynarz chce napisać o moim psie artykuł naukowy.
- To niezwykła anomalia! - Terrence wyraźnie się ożywił. - Nie napisałem jeszcze ani słowa, bo wciąż szukam materiałów, ale wszystko wskazuje na to, że to przypadek bez precedensu. Wiesz co to oznacza?
- Sławę i bogactwo? - spytała retorycznie.
- Sławę i bogactwo - przytaknął, patrząc jej prosto w oczy. - Wszystkie organy były z drugiej strony. Niezwykłe. Zupełnie jak...
- W lustrzanym odbiciu?
- Tak - Terrence znów upił łyk piwa i uśmiechnął się promiennie. - Jak w lustrzanym odbiciu.
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
No i tak sobie tutaj weszłam, żeby zerknąć na parę pierwszych zdań(a rzadko wchodzę w dział fantastyka) i było warto, jak to często w Twoim wypadku bywa - opowiadanko wciągnęło mnie bez reszty.Smile Na początku zaczęłam zastanawiać się czy to faktycznie horror, po przekomarzance Scotta i Allison, która nieźle mnie rozbawiła, aż do sprawy lustra, które uświadomiło mi, że to jednak odpowiedni dział. Cóż mogę jeszcze powiedzieć?
Bardzo fajny motyw na opowiadanie, może nie jakiś specyficzny, oryginalny, ale ogólnie trafiony. Warsztat jak niezwykle plastyczny i pozwalający na zagłębienie się w lekturze bez żadnych zgrzytów(czytało się lekko i płynnie) Bohaterowie bardzo fajnie zbudowani, żywi. Tylko końcówki spodziewałam się nieco bardziej wyrazistej, konkretniej, a wyszła taka...jakby tajemnicza. Czegoś mi w niej jeszcze brakowało, a może po prostu opowiadanie powinno być dłuższe? Wink
Tak czy inaczej, takie a nie inne zakończenie nie przeszkodziło być tekstowi dobrym, a momentami nawet bardzo dobrym. Chwilami po prostu zapomina się o własnej rzeczywistości, a całym sobą zatapia się w historii tych obojga bohaterów.
Zdecydowanie jestem na TAK Smile

Jeśli były jakieś niedociągnięcia, to ja ich po prostu nie widzę(w końcu jest druga w nocy) Tongue

Pozdrawiam!
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#3
Wchodzę na dział horror i czytam jak facet się goli i zacina. Wiem co to znaczy golić się roztrzęsionymi rękami. Prawdziwy koszmar!
Ale okazało się, że to nie o tym. Fajne postacie wymyśliłeś, dobre dialogi. Nie chce mówić na przekór ale jak dla mnie wszystko zostało powiedziane i wyjaśnione, trochę bardziej bym wolał enigmatyczności i niedopowiedzeń. Ale to rzecz gustu. Nie lubię przemocy wobec dzieci, ale to też jak wyżej. Dobre zakończenie.
Kiedyś wpadłem na podobny pomysł coby napisać coś o lustrach, ale zrezygnowałem, bo zbyt wiele historyjek już widziałem, bądź czytałem z wykorzystaniem tego rekwizytu. Niewątpliwie ci się udało, bo umiesz dobrze pisać jak na mój gust. Wbrew pozorom, to trudna sprawa pisać ciekawie typowe schematy.
W czym mógłbym pomóc...
"Ale szczęście jest płochliwe, ciężko je złapać. Czasami zaszyje się w jakimś ciemnym kącie i tylko świeci oczami. Kiedy już chwycisz je za nóżki, to przez krótką chwilę cieszysz się, że złapałeś spryciarza, ale przecież może się zdarzyć, że to był tylko włochaty szczur, a szczęście zwiało gdzie indziej." - Bardzo fajny tekst.
"Jkaby oglądał film ze sobą w roli głównej.
- Jestem po drugiej stronie lustra - powiedział na głos, jakby chciał to usłyszeć. - Jak pieprzona Alicja w Krainie Czarów." - Pierwsze "jakby" ma przestawione litery i są powtórzenia. Tyle znalazłem.
Dużo plusów, niewiele minusów. Było bardzo fajne. Pozdrawiam.
Odpowiedz
#4
Dziękuję za poświęcony czas. To mój pierwszy horror ever, więc jestem ciekawy każdej opinii. Tym bardziej się cieszę, że na razie pozytywne wrażenia.
No i zazwyczaj horrory nie zaczynają się od wypruwania flaków, więc proszę sobie nie obiecywać nie-wiadomo-czego po zwykłej scenie golenia. Po prostu tak się zaczyna.
Ale z czasem się rozkręca Wink
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
Cytat:Wtarł w twarz balsam po goleniu, a potem zastosował starą dobrą metodę, z zatamowaniem delikatnego krwawienia przy pomocy skrawka papieru toaletowego.
Chyba gazetowego Wink Toaletowy też załatwia sprawę?

smaczki:
Cytat:Ed odłożył kieliszek wina białą na drewnianą poręcz werandy, odruchowo wycierając denko, by nie zostawić okrągłego śladu.
Cytat:Scott miał wrażenie, jakby dopiero teraz wszystkie zmysły pracowały poprawnie. Jakby ktoś odpakował go z cienkiej warstwy folii spożywczej, dzięki czemu na nowo mógł odkrywać wszystkie swoje zmysły.
- to super, ale podkreślone bym wywalił
Cytat:- Marylin? - zdziwił się Scott.
- Zaciąłeś się przy goleniu
myślałem, że będzie Marylin Manson Wink
Cytat:- Przejdziemy razem przez to piekło - szepnął żonie do ucha, a potem przytulił najmocniej jak potrafił. - Kocham cię.
proste i ładne
Cytat:Kiedy rozkroiłem klatkę piersiową, okazało się, że... serce Spartakusa eksplodowało.
jest klimat, łączą się klocki... zimny pot
Cytat:- Spartakus? - Scott przykucnął, badając dłonią powierzchni lustra.
kur... boję się.. a za oknem wieje las Smile
Cytat:Nie widział drobinek krwi i rozbryzganych kawałków mózgu Allison, spływających po płaskiej tafli szkła.
"Oh yeah" - Louis Armstrong zakończył piosenkę.
Ich piosenkę.
najs


ale:
Cytat:Ed nachylił się nad Scottem i Allison.
stali na werandzie a on był niższy. Chyba, że urósł jak postać z kreskówki, bo zaczął opowiadać "historie o duchach" Wink
Cytat:Widział dokładniej, słyszał wyraźniej, smakował dokładniej, czuł mocniej i dotykał czulej.
Tak dobrze napisane, że nagle zwykłe powtórzenie aż razi.
Cytat:Obrazy z ostatnich kilkunastu minut wirowały w głowie Scotta jak w kalejdoskopie.
Pies pogryzł córkę, jedzie karetka, a tu nagle kalejdoskop. Inna metafora albo bez.
Cytat:Płacze z szoku jak każda osoba, która zobaczyłaby zmasakrowane ciało dziecka
Była w kompletnym szoku, po tym jak zobaczyła zmasakrowaną twarz dziecka. (tym bardziej, że właśnie wpadli medycy, a oni nie byli w szoku)
Cytat:Jak matka.
Jeśli okaże się, że była adoptowana to okej. Inaczej bym wywalił.
Cytat:Allison pojechała do szpitala, zostawiając Scotta i Sally w domu. Miejsca, które jawiło im się jako sanktuarium, gdzie nic złego nie może im się stać. Ale stało się.
Chyba "W miejscu", bo jak jest "Miejsca" to chodzi o szpital.
Cytat:ale oprócz nagłego, niespodziewanego agresywnego ataku
niespodziewanie albo nic, bo za dużo ego przymiotników. Raczej nic, bo potem jest znowu.
Cytat:Chyba, że pewnego razu niewidzialna granica między ułudą a rzeczywistością zostanie przekroczona tak brutalnie jak tego wrześniowego dnia.
do pieca
Cytat:Otaczający ją świat zdezintegrował się.
Rozpadł się cały jej świat.
Cytat:klauna, który przywitałby ją słowami: "Witamy w prawdziwym świecie!".
dodać wykrzyknik
Cytat:Scott chciał jakoś zaznaczyć swoją obecność, zadać pytania, które przywoływałyby choć trochę normalność.
rytm i słowa. Scott chciał jakoś zaznaczyć swoją obecność, zadać pytanie, które choć na chwilę przywołałoby normalność.
Cytat:Scott podszedł do żony i mocno ją przytulił, pozwalając by łzy spłynęły z oczu Allison, poprzez policzek, a na koszuli Scotta kończąc.
no tu fatalnie. Scott podszedł do żony i mocno ją przytulił. Jej łzy spłynęły mu po twarzy. - słowo policzek jest cukierkowe, do tego 3x imię to nie i za dużo szczegółów lotu łzy. Oni są w mega poważnej sytuacji, którą świetnie szkicujesz.
Cytat:Umiał przewiedzieć reakcję swojej drugiej połówki. To nie czas na tego typu pytania.
Umiał przewidzieć reakcję Allison, wiedział, że to nie czas na tego typu pytania. - to nie są romanse teraz, a narrator niech go nie wychowuje Wink ewentualnie: To nie był czas na tego typu pytania.
Cytat:Ale czy to znów ich zbliży do siebie?
rytm. Ale czy to znów zbliży ich do siebie?
Cytat:Jkaby oglądał film ze sobą w roli głównej.
liter.
Cytat:- Wiem... - zaczął Terrence. - Ale to był jego pies. Sama rozumiesz.
- brak

No, no... wciągnęło mnie jak świnia do chlewu. Bardzo dobrze napisane i przede wszystkim świetny pomysł. Miałem wrażenie, kiedy Scott stał po drugiej stronie lustra, że oprócz tej fantastyki całego zdarzenia opisujesz ciemną stronę jego postaci. No tak, tytuł... "Prawdziwe 'oblicze' Scotta". Że każdy z wchłoniętych dał się wcześniej skusić na ciekawość jaką prezentuje sobą magiczne lustro, a rezultaty były opłakane. Wychodzi na wierzch cały strach. Może przez to, że nie dogadywali się z Allison, kilka razy śnił już o tym jak okłada ją bejsbolem? Zwierzę zareagowało oczywistą furią.
Ciekawy jest też wątek pani Creed i tutaj pięknie go ukryłeś. Pani Creed była oczywiście żyjącym lustrzanym odbiciem swojej poprzedniczki, tak jak teraz Scott - biedny wdowiec. Ciekaw byłbym kolejnej części, w której te dwie postaci spotkałyby się na kolejnej wyprzedaży. Co wtedy miałyby sobie do powiedzenia? Ale czy ta ciekawość nie jest jak dotykanie zimnego lustra?
Poruszyło mnie. Sam znalazłem się po drugiej stronie tego przeklętego zwierciadła. Zobaczyłem co robię swojej żonie i nie był to przyjemny widok. Także działa na wyobraźnię, dziękuję Ci za kawał fajnego tekstu.
Jeśli chodzi o smaczki, no to są to smaczki, ale sama akcja i groza sytuacji jest ponad nimi. Nie chcę pisać, że w stylu Kinga, bo nie. Może tylko sceneria amerykańskiego przedmieścia, ale King czasem za dużo pieprzy od rzeczy i opisuje jakieś zbędne drzewa. Bez mapki by do tego nie podszedł. Tutaj język jest bardziej wyważony. I ta postać małego, grubego sąsiada... on niby o niczym nie wie, taki plotkarz sąsiad, ale kto wie? Dopiero kupili lustro, a on już u nich. Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Jeżeli przewidujesz drugą część, to bardzo proszę o powiadomienie.

Serdecznie pozdrawiam, Kuba.
Odpowiedz
#6
Czekaj, coś mi się nie zgadza. Źle to zrozumiałem, haha Big Grin Czasem się śmieję parę minut po dowcipie. Pani Creed nie jest chodzącym odbiciem, jej się udało przecież uciec. Hehe, pozdrawiam. "Pięknie go ukryłeś", haha, bo się przewrócę
Odpowiedz
#7
Czytałem wczorajszej nocy i wynotowałem sobie nawet sporo zdań, mam nadzieję, że dobrze pamiętam, co, gdzie chciałem wtrącić. Wink Niemniej zacznę od wrażeń ogólnych.

Tematyka luster jest dość powszechna, ale wydaje mi się, że raczej w filmach grozy niż w horrorze literackim. Udało Ci się napisać to z nerwem i zaskakiwać czytelnika. Jest pewien schemat, ale rozbudowujesz go i dodajesz ciekawe szczegóły. Np., kiedy dowiadujemy się o losach pani Creed, schemat zakładałby tylko śmierć jej męża, a Ty skupiłeś się raczej na zdradzie i to jest fajne. Próbujesz układać oryginalne fabuły na tym dość znanym schemacie, wydaje się, że na oryginalność właśnie stawiasz, udaje Ci się i to jest cacy. Wink

Tekst jest długi i dałoby radę sporo jeszcze w nim poprawić. Głównie powtórzenia, niepotrzebne zaimki, dość często zdarza Ci się błąd przy zapisie dialogu. Zauważyłem taką ciekawostkę, że kiedy pojawia się zdanie, które uznałbym za perełkę, zdanie wyróżniające się na tle całości i bardzo fajne, od razu przed lub za nim pojawia się też zdanie z babolem. Jakbyś skupił się bardzo na tym literackim smaczku i stracił na chwilę koncentrację. Wink

Świat przedstawiony. Czuje się USA, lubię Stany, więc nie narzekam. Wyprzedaż garażowa i ogólnie to senne miasteczko skojarzyło mi się z "Gotowymi na wszystko". Sceneria na horror jak najbardziej trafna.

Do postaci się nie czepiam, są rozbudowane, a historia zdrady Scotta dodaje autentyzmu i zaciekawia.

Motyw zdrady i lustra tutaj się przewija właśnie przez cały tekst, dobrze to spina całość. Już pierwsze fragmenty, kiedy Scott zacina się przy goleniu.

Z makabrycznych rzeczy najbardziej "spodobało" mi się to, że córka Scotta straciła oko i nie da się go już odratować. Gałki oczne to podatny narząd, który w świecie horroru ma spory potencjał. Dużo strachu można przemycić za ich pośrednictwem. Wink

Całość mnie wciągnęła, niemniej odejmuję punkt za potknięcia, które wiem, że byłbyś w stanie poprawić. A nie poprawiłeś. Tongue
4/5

Jak na pierwszy horror w życiu to jest naprawdę zacnie. A pewnie jeszcze się rozkręcisz, jeśli postanowisz popróbować się dalej z tym gatunkiem. Wink

Niżej to, co zanotowałem sobie wczoraj:

Cytat:wykwita mu czerwonka plamka.
Zbędny zaimek.

Cytat:Stali się jego właścicielami zaledwie cztery dni wcześniej
Tak na czuja - "zostali" lepiej by mi pasowało.

Cytat:- Tak, przepraszam - wyszedł przed drzwi łazienki i spojrzał na małżonkę stojącą przy drzwiach wyjściowych.
Pogrubienie - z wielkiej. Dalej powtórzenie "drzwi". Poza tym wydaje mi się, że w tekście dość często używasz przymiotnika "stojący".

Cytat: godzinka bynajmniej nie oznacza sześćdziesięciu minut.
Smile

Cytat:odkrzyknęła ze swojego pokoju Sally, starsza córka Rockwellów.
Pogrubienie bym w całości usunął.

Cytat:Wyglądała jak codzienność.
Bardzo dobra metafora, szczególnie w historii o małżeństwie z długim stażem.

Cytat:Mi osobiście bardzo się podoba, ale za bardzo przypomina mi zmarłego męża.
Drugie do usunięcia.

Cytat:Ciągle mam wrażenie, jakbym go w nim widziała - dodała melancholijnym tonem.
Dobry zaczątek niesamowitości.

Cytat:W Mainport oddychało się inaczej, patrzyło się inaczej i - przede wszystkim - czuło się inaczej. Mocniej, bardziej i dłużej.
Następna perełka. Smile

Cytat:Widział dokładniej, słyszał wyraźniej, smakował dokładniej, czuł mocniej i dotykał czulej.
Tu z kolei można by coś pozmieniać.

Cytat:Gdy udało się wreszcie obezwładnić Spartakusa,
Pogrubione to powtórzenie. Słowo dość rzucające się w oko, parę zdań wcześniej też go używałeś.

Cytat:Wcześniej odwrócił na plecy i położył jej głowę na swoich kolanach.
Zaimki. Kosmetycznie można przejrzeć całość tekstu pod tym względem, tu akurat mi się rzuciło to w oko.

Cytat:Scott spoglądał z zazdrością na jego gęstą czuprynę, która nie chciała rzednąć ani trochę, mimo zbliżania się do pięćdziesiątki.
Nie podoba mi się, że wtrącasz to akurat w tym momencie historii. Myślę, że psuje to nieco realizm dość dramatycznej sytuacji, a postać Scotta mogłeś rozbudować wcześniej i np. dać to lub podobne zdanie przy okazji pogawędki na werandzie. Tutaj czytelnik już musi znać bohatera i lecieć po akcji, tak mi się wydaje.

Cytat:Wiedział w jakim stanie była Jennifer. Przez cały czas był w kontakcie telefonicznym z Allison, gdy ta czuwała w szpitalu.
Powtórzenia i przeciek po "wiedział".

Cytat:To brzmi jak jakaś poetycka metafora, a nie medyczny fakt.
To brzmi jak fragment wiersza, a nie medyczny fakt.
Moja sugestia taka, poza tym dałbym najpierw analogię do męża pani Creed, bo to się bardzo rzuca w oczy i myślę, że rzuciłoby się od razu Scottowi, a to zdanie o poetyckości i niesamowitości tego zdarzenia dał na koniec akapitu, jako takie zakończenie tych rozważań.

Cytat:skąd dochodziły odgłosy przygotowywania śniadania przez Allison.
skąd dochodziły odgłosy Allison przygotowującej śniadanie.

Cytat:Jakby nic się nie zmieniło. Ale miał wrażenie, że wszystko było inne
To "jakby" trochę się gryzie i połączyłbym w jedno zdanie. Może dał "niby" na początku zdania.

Cytat:Widoczny był tylko ten fragment, który odbijał się w lustrze. Poza nim nie było nic.
Podoba mi się ten motyw pustki. Też kiedyś pisałem coś podobnego, zainspirowany filmem "pokój 1407" na podstawie opka Kinga. Motyw jest zacny i przyznam, że wyszedł Ci dobrze.

Cytat:Nie wiedział ile czasu minęło.
Tu z przecinkiem.

Cytat:Ale smugi krwi na lustrze, odrysowany białą kredą ślad w miejscu, gdzie leżała i wszechobecne ślady krwi,
Pierwsze "krwi" zamieniłbym na czerwień albo jakiś synonim tej barwy.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#8
Dzięki za wnikliwe przeczytanie tekstu i merytoryczne opinie. Na pewno się do nich ustosunkuję i na przyszłość będę uważniej przyglądał się tekstowi przed wklejeniem na forum, żeby uniknąć błędów.
Zastanawiam się, że może powinienem był trochę bardziej zaakcentować ciemną naturę Scotta, jakieś złe myśli itp. Wtedy byłaby jeszcze lepsza korelacja z tytułem.
Przede wszystkim się cieszę, że nie ma opinii w stylu, że "za długie", "momentami męczące" itp. Zdaję sobie sprawa, że całość jest rozciągnięta, ale starałem się budować relacje między postaciami - zresztą wydaje mi się (nigdy się w sumie nad tym nie zastanawiałem - przed napisaniem tekstu też nie), że w horrorze nie można się z niczym spieszyć. Trzeba zbudować postaci, "aurę", otoczkę i prowadzić na sznurku powolutku aż do momentu kulminacyjnego, kiedy pies o imieniu Groza zrywa się ze smyczy i rozszarpuje wszystkich, którzy jeszcze przed chwilą nachylali się nad nim, zastanawiając się cóż to za słodki zwierzaczek.
Vysogot, tak, pani Creed nie jest chodzącym odbiciem Big Grin Rozumiem, że kwestia ewentualnej kontynuacji już nie zajmuje Ci głowy? Wink

Lustro w kulturze pojawiło się stosunkowo niedawno, ale dość szybko zagościło w horrorach. Bo choć jego działanie jest dość proste, to mimo to napędza wyobraźnię. Co by się stało gdyby w tym lustrze zamiast mojego odbicia pojawiło się coś innego?

W zamyśle jest to alegoria złożoności ludzkiej natury. Freudowskiego id, które skrywamy gdzieś głęboko w zakamarkach podświadomości. Czasami id sobie grzecznie śpi, a czasami narasta, narasta i narasta, czekając na okazję. Taką na przykład jak pozornie zwyczajne lustro z garażowej wyprzedaży pani Creed.

Hanzo, bardzo mnie cieszy, że wg Ciebie czuje się USA. Pisałem gdzieś kiedyś, że nie lubię pisać o Polsce, bo wydaje mi się to jakieś sztuczne. A ponieważ w Polsce mieszkam, muszę bardzo uważnie operować klimatem USA, który znam z innych książek, filmów i dwukrotnego, choć niezbyt długiego pobytu w Stanach.
Więc jeśli piszesz, że czuje się USA, to jest to dla mnie małe zwycięstwo. Dbanie o realizm traktuję priorytetowo.

Motyw początkowy, w którym Scott zacina się po goleniu dałem po to, żeby żona Scotta mogła rozpoznać, że ma do czynienia z sobowtórem. Bo zacięcie miał na innym policzku. Więc musiałem też zamieścić fragment, w którym ten szczegół zapada jej w pamięć. To była scenka w samochodzie, gdzie nazywa swojego męża Marylin Monroe, z uwagi na "pieprzyk" na lewym (?) policzku.

Jeśli chociaż raz ktokolwiek z was podczas czytania poczuł jak przechodzą mu (jej) ciarki na plechach, to jestem szczęśliwy Wink
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości