29-10-2018, 00:00
Było sobie opowiadanie Powrót dziadów. Jednak jego pierwowzór postał w czasie, gdy jeszcze nie miałem w planach postaci dziadzia. Swego czasu więc poprawiałem ten błąd we wcześniejszych opowiadaniach, tak żeby staruszek udzielał się już od samego początku. Ostatnio właśnie zabrałem się i za ten tekst. Tu wymyśliłem taki dialog, w stylu dziadzia właśnie, z jego myśleniem i elementami psioczenia na życie. Jest to fragment zastępujący całe poprzednie zakończenie. Pomyślałem, że Wam przedstawię tę scenkę:
Jakiś czas później Tymon i dziadek siedzieli na ławce pod domem, gadali sobie o minionych zdarzeniach. Sielanie dość szybko oswoili się z myślą o trupach ze stawu. Tym szybciej, że, wedle wszelkich przewidywań, nie był to już ich problem.
— Po prawdzie, to człowiek ciekawy, jak to się temu panu kupcowi wiodło w podróży — stwierdził dziadek — i co go zmogło. Dawnośmy się z nim nie widzieli, może nie trza było go topić tak prędko?
— Dziadziu, czy cię Lelek odwiedzał? — zrugał go Tymon. — Przecie to trup, jak pozostali, złym jakim urokiem przywiedziony znów do życia!
— Złym, nie złym, człowiek chyba dalej ludzki. Nikt inny, jak tyś sam mówił, że nijakiej szkody, ani zagrożenia ów nie czyni, a gada jak i inni.
Tymon miał wiele wątpliwości co do wniosków wyciągniętych przez dziadzia. Sądził, że razem z ziomkami uczynił rzecz jak najbardziej słuszną i nie trzeba nic tłumaczyć. Może właśnie dlatego żadnego tłumaczenia wymyślić nie potrafił.
— Zresztą — ciągnął dziadzio burkliwie, spojrzawszy przed siebie. — Co mnie, jakby nawet i co zrobił? Kiedy jak nie tera, to i tak za niedługo bym się zabrał razem z nimi?
Tymon jak użądlony spojrzał na dziadka, chcąc odpowiedzieć. Wstrzymał się, kątem oka dostrzegając postać idącą ku nim, do wioski. Podróżny był odziany w szarobury płaszcz, ubrudzony u dołu błotem. Na głowie miał zamszowy kapelusz z rondem, przez ramię przewiesił troki lnianego worka.
Tymon podniósł się, uśmiechnął, rozpoznając w przybyszu Ongusa.
— O — mruknął dziadzio, również dostrzegając wolszebnika.
— Opowiadaj, czarodzieju! — Tymon zagaił. — Gdzieżeś bywał?
Zapytany rozpromienił się, potem westchnął.
— Nie uwierzycie, jaki bardak…
Tymon roześmiał się, z rechotem dołączył dziadzio, wprawiając Ongusa w zdziwienie. Mogli go powitać tymi samymi słowami…
Jakiś czas później Tymon i dziadek siedzieli na ławce pod domem, gadali sobie o minionych zdarzeniach. Sielanie dość szybko oswoili się z myślą o trupach ze stawu. Tym szybciej, że, wedle wszelkich przewidywań, nie był to już ich problem.
— Po prawdzie, to człowiek ciekawy, jak to się temu panu kupcowi wiodło w podróży — stwierdził dziadek — i co go zmogło. Dawnośmy się z nim nie widzieli, może nie trza było go topić tak prędko?
— Dziadziu, czy cię Lelek odwiedzał? — zrugał go Tymon. — Przecie to trup, jak pozostali, złym jakim urokiem przywiedziony znów do życia!
— Złym, nie złym, człowiek chyba dalej ludzki. Nikt inny, jak tyś sam mówił, że nijakiej szkody, ani zagrożenia ów nie czyni, a gada jak i inni.
Tymon miał wiele wątpliwości co do wniosków wyciągniętych przez dziadzia. Sądził, że razem z ziomkami uczynił rzecz jak najbardziej słuszną i nie trzeba nic tłumaczyć. Może właśnie dlatego żadnego tłumaczenia wymyślić nie potrafił.
— Zresztą — ciągnął dziadzio burkliwie, spojrzawszy przed siebie. — Co mnie, jakby nawet i co zrobił? Kiedy jak nie tera, to i tak za niedługo bym się zabrał razem z nimi?
Tymon jak użądlony spojrzał na dziadka, chcąc odpowiedzieć. Wstrzymał się, kątem oka dostrzegając postać idącą ku nim, do wioski. Podróżny był odziany w szarobury płaszcz, ubrudzony u dołu błotem. Na głowie miał zamszowy kapelusz z rondem, przez ramię przewiesił troki lnianego worka.
Tymon podniósł się, uśmiechnął, rozpoznając w przybyszu Ongusa.
— O — mruknął dziadzio, również dostrzegając wolszebnika.
— Opowiadaj, czarodzieju! — Tymon zagaił. — Gdzieżeś bywał?
Zapytany rozpromienił się, potem westchnął.
— Nie uwierzycie, jaki bardak…
Tymon roześmiał się, z rechotem dołączył dziadzio, wprawiając Ongusa w zdziwienie. Mogli go powitać tymi samymi słowami…