Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
(Powiedziałam im, że idę na kawę)
#1
Dziękuję za poświęcony mi czas i wszelkie komentarze.

Powiedziałam im, że idę na kawę.
Jesień zawsze pachnie kasztanami i dzieciństwem. Przedszkolem na obrzeżach miasta, otoczonym drzewami, przy których regularnie odmawiało się jakieś wyliczanki, czerwoną skakanką, uderzającą o liście i ciepłą herbatą. Zawsze słuchając jesieni, rozbrzmiewa śmiech kasztanowych ludzików i trzask łamiących się pod stopami gałęzi w lesie, w trakcie schylania się po podgrzybka. Jesienne słońce prześwietla myśli ludzi i podsuwa im to, co wcześniej było uważane za zapomniane. Kobieta z telefonem przy uchu wykrzykując bezsensowne daty i godziny, w głębi duszy nuci kołysankę, jaką zawsze raczyła ją mama przed snem. Albo dziadek z laską, przemierzający ulicę w spokojnym tempie, czuje właśnie na języku smak pierwszego skradzionego jabłka z sadu i uśmiecha się do tych myśli niewinnych.
Na nic nie czekałam, nie miałam żadnych planów. Mogłam przesiedzieć przy tym stoliku całe swoje życie. Byłam sama ze sobą w pełnym tego słowa znaczeniu. Akceptowałam to, ale nic poza tym. Nie przychodziły mi do głowy pochwalne deklaracje o wolności, czy czymś takim. Czasami mam wrażenie, że więcej uczuć żywię do tych przechodniów, którzy z własnymi sprawami omijają mnie mniej lub bardziej pośpiesznie, niż do siebie. Jestem sobie obojętna.
Przede mną ludzie w płaszczach zapiętych pod szyję i ci z krótkimi rękawami, przywołujący wiosnę. Mężczyźni w garniturach i kobiety w garsonkach. Młodzi zakochani i starzy – zawsze sobie wierni. Ludzie gnający dokądś w pośpiechu i ci wolni, maszerujący z głowami w chmurach. Dziewczyny z marzeniami pełnymi miłości, spontanicznych namiętności i uśmiechów w świetle księżyca, chłopcy z potarganymi włosami, zaplątani we własne nieprześcignione ideały. Starszy pan z reklamówką i pani z zatroskanym spojrzeniem.
Posłodziłam kawę i upiłam łyk. Komu powiedziałam o wyjściu z domu – nie pamiętam. Może szafie z trzeszczącymi drzwiami, nieotwartym listom, naczyniom w zlewie, a może po prostu rzuciłam to w powietrze, właściwie to do siebie, aby mieć tylko świadomość tego, że ktoś o tym moim wyjściu wie. I martwi się, kiedy wrócę.
Nagle poczułam olbrzymią ochotę na papierosa. Tak mi się wydawało. Nigdy nie paliłam, ale miałam wrażenie, że to co teraz czuję, to właśnie głód nikotynowy. Ukłuło mnie to w chwili, kiedy znad postaci siedzącej przy stoliku przede mną uniósł się dymek. Młody mężczyzna nie wiedział, że go obserwuję. Może tylko czuł nieprzyjemne kłucie z tyłu głowy. Nic jednak nie wskazywało na to, żeby mu to przeszkadzało. Palił od jakichś trzech minut. A ja od trzech minut o niczym nie myślałam. Patrzyłam tylko na ten dymek, który wypływając z końca jego papierosa, unosił się i odlatywał w świat. Mężczyzna siedział sam, tak jak ja. Może pił kawę, tak jak ja, może była to latte i może posłodził ją dwiema saszetkami cukru. A może nie. Może czekał na coś pilnego i z nerwów postanowił zapalić kolejnego papierosa, aby ukrócić sobie życie i tym samym czekanie, a kawa była tylko dodatkiem, w końcu jeśli papieros, to i kawa. W tej chwili straciłam do niego szacunek. Nie wyobrażam sobie zabijać smaku kawy papierosem. Nie, jednak nie chciało mi się palić. Chodziło o coś innego.
Mężczyzna, nazwijmy go Marek, miał czarne włosy, dziwnie odciśnięte z tyłu. Tak, jakby właśnie przed sekundą wstał z łóżka i nie zaglądając nawet w lustro, wyszedł na poranną kawę. Ale było już popołudnie. Mógł uciąć sobie poobiednią drzemkę. Albo przed chwilą wybiegł właśnie z domu swojej kochanki, pośpiesznie i niezdarnie, ponieważ znowu ogarnęły go wyrzuty sumienia i chciał to wszystko rzucić. Ale wróci do niej jutro. Marek cały czas mówi, że kocha swoją żonę. Mówi to głównie do siebie. Czasami szepcze to też do ucha swojej kochanki, kiedy wchodząc w nią co i raz, wyobraża sobie swoją żonę. Marek jest młody, niedawno skończył 30 lat. Jego żona czasem jest, a czasem staje się zupełnie nieobecna tak, że Marek sam już nie wie z kim jest. Przeważnie jest po prostu sam.
Kelnerka krąży pomiędzy stolikami i zbiera naczynia. Nic nie dostaje od Marka. Może jedynie spojrzenie, mniej lub bardziej zachęcające? Zwracam głowę w kierunku deptaka. Z pojedynczych drzew odpadają pomarańczowe liście. Specjalnie wybrałam miejsce na zewnątrz, aby móc w ciszy popatrzeć na świat. Lubię obserwować. Marek mnie zaskoczył, myślałam, że nikt w taką pogodę nie usiądzie na dworze, nikt nie będzie się poświęcał. W imię czego poświęcił się Marek?
Niedługo skończę pić kawę. Nie wiem czy powinnam zamówić drugą, czy odejść stąd po prostu i ruszyć przed siebie. Dokąd mogłabym pójść? Zrealizować w końcu listę rzeczy do kupienia, oddać zaległe książki do biblioteki, odwiedzić chorą babcię, posprzątać dokładnie mieszkanie. Chyba jednak nic nie ma. Jestem tu i teraz. Bez zobowiązań.
Usłyszałam trzask zapalniczki. Marek zapala kolejnego papierosa. Ciekawe jakie pali. Kiedy byłam młoda, koledzy mnie do tego namawiali. Może gdybym wtedy spróbowała, teraz miałabym temat do rozmowy z Markiem? Albo stałoby się to wymówką do milczenia. Względność mnie paraliżuje, wszystko jest w ruchu, jak te nietrwałe liście, które regularnie i beznamiętnie opadają z gałęzi, i wiatr, który je niesie w świat, nie pozostawiając po nich nawet wspomnienia. Wszystko wymyka się spod kontroli, jak sny, ponieważ nie chcemy się do siebie przyznać.
Nagle rozległ się krótki dźwięk, sygnał, pierwsze sekundy jakiejś zupełnie nieważnej piosenki. Widziałam, jak Marek przykłada telefon do ucha i widziałam, jak zagryza nerwowo wargi, może zaciska pięść, wyobrażając sobie pod nią postać własnej żony, widziałam jak jego uczucia nagle się kurczą, chcąc całkowicie zniknąć, zapaść się jak najniżej, rozpłynąć się w niebycie i po prostu zostać zapomniane. Marek wydawał z siebie tylko jakieś ponure chrząknięcia, zdawkowe odpowiedzi, ponieważ już nic nie miało znaczenia. Może wcale nie potrafi mówić, nie chce mówić, aby nikt nie zdołał przekonać się, jak jest naprawdę.
Czułam, że ten człowiek staje mi się coraz bliższy. Wręcz zrobiło mi się przykro na myśl, że ta nić porozumienia zostanie przerwana w chwili dopicia kawy i opuszczenia kawiarni. Wydało mi się, że powinnam jakoś pokierować sznurkami sama, pochwycić los i zacząć wreszcie podejmować decyzje. Wstałam i ruszyłam w stronę Marka.
Czasami mam wrażenie, że czas przebiega mi gdzieś przez palce i zaczyna biec swoją drogą, usypiając moją czujność. Budzę się w którymś momencie, ale potrzebuję chwili na rozejrzenie się dookoła. Dni, miesięcy, lat. Ale wtedy znowu jest za późno. Towarzyszy mi wtedy uczucie, że wszystko mi jedno, że nawet gdybym chciała, nie jestem w stanie niczym się przejąć. Żadna myśl nie zadamawia się u mnie na dłużej, niż tylko na tę właśnie chwilę. Tak, jakbym była martwa, pozbawiona umiejętności wyrażania uczuć. Tak, jakbym była przezroczysta, przepuszczająca przez siebie wszystkie słowa i emocje, niewidoczna dla ludzkiego wzroku i serca. Może ja też powinnam skurczyć się w sobie i zniknąć.
Marek okazał się nieco zestarzeć. Stwierdziłam to po głębokim smutku w jego oczach. Stanęłam przed nim i zapytałam, czy krzesło obok jest wolne. Kiedy byłam nastolatką, Marek czekał na mnie pod szkołą. Czekał tam na mnie, wypatrywał wśród tłumu. Usiadłam przy nim. Piękny dziś dzień, powiedziałam, kierując wzrok w stronę melancholijnie opadających liści. Nic się nie zmieniły. Zauważyłam, że Marek wcale nie zamówił kawy. Na stoliku leżała tylko popielniczka i talerzyk po jakimś cieście. To takie oczywiste. Nie odzywał się, patrzył tylko na mnie. Może mnie nie rozpoznał? Podobno mówi się o pogodzie wtedy, kiedy nie chce mówić się o uczuciach. Ty nigdy nie lubiłeś mówić o pogodzie. Ale on dalej nie reagował. Nie wiem nawet o czym w tej chwili myślał. Często nie potrafiłam odgadnąć tego, co siedziało w jego głowie. Czasami miałam wręcz wrażenie, że widzę go po raz pierwszy na oczy. Zawsze towarzyszyło mi wtedy uczucie beznadziei, docierała do mnie istota porażki, jaką poniosłam. Musiałam od początku poznawać i jego, i siebie, przechodzić tymi samymi ścieżkami, ponownie nie odnajdując żadnej odpowiedzi, ani chociaż wskazówki.
Zastanawiasz się, czy naprawdę się znamy. Jakże moglibyśmy się nie znać, skoro od kilkudziesięciu minut jesteśmy ze sobą połączeni myślą i wspólnie błądzimy, nie znając nawet sensu naszych poszukiwać. Jakże moglibyśmy się na siebie nie natknąć w tym odmęcie ludzkich dusz, osobowości. Każdy z nas ma ten sam cel, dlaczego by więc nie zawrzeć swoistego sojuszu, połączyć sił i zwiększyć szansę na znalezienie klucza do tego wszystkiego. Co nam stoi na przeszkodzie, Marku? Ale on odchodzi, zaniepokojony moimi słowami, tak, jakbym to ja była przyczyną tego fałszu. Odchodzi, a w głowie zapewne ma pustkę.
Próbuję go dogonić. Świadomość nieuchronnej porażki po raz kolejny mobilizuje mnie do wzięcia sprawy w swoje ręce. On nie ucieka, idzie przed siebie, spokojny, z rękami w kieszeniach, jakby życie było najnormalniejszą na świecie kwestią. Ktoś próbuje szepnąć mi coś do ucha, ale ja już tego nie potrzebuję. Przed oczami mam zegar, którego wskazówki biegną coraz szybciej. Chwila na zaczerpnięcie oddechu jest pomiędzy sekundami, właściwie niezauważalna. A on idzie dalej, tym samym tempem, jakby czas go nie dotyczył, a mnie znowu wyprzedzał. Rozpoznaję mijane miejsca, znowu jestem w tym samym momencie, wracam, stale i bez wytchnienia wracam.
A on zlewa się z masą innych do siebie podobnych.
Jest mi na przemian zimno i gorąco, jakby ktoś robił mi na złość. Ktoś się mną bezustannie bawi, czuję jego oddech na karku.
Wracam do swojego stolika i czekam.
Odpowiedz
#2
To jest dobra miniatura.
Świetnie umotywowana kreacja narratorki, wiarygodna psychologicznie. Bardzo podobało mi się tworzenie relacji z nieznanym mężczyzną, uwewnętrznianie jej na przemian z opisem obserwacji. Za to wielkie gratulacje.
Zaplanowana konstrukcja świata. Ciekawa gra detalu (kawa, papieros).
Zastanowiłabym się na otwierającą utwór opowieść o jesieni i dzieciństwie. Pewnie w zamierzeniu ma tworzyć ma klimat, wprowadzać w osobowość narratorki motywem jesieni. Ale tak nie jest. Odesłała mnie w przestrzeń nostalgii za dzieciństwem i w zupełnie inne tonacje, niż cały utwór. Tworzy dysonans z goryczą i ironią następnych fragmentów.
Czasami narracja ucieka w frazesy: opisujesz ludzi ich przeżycia gotowymi kalkami zdaniowymi. Szkoda, bo ociera się o banał.
o, na przykład tu:
Cytat:Ludzie gnający dokądś w pośpiechu i ci wolni, maszerujący z głowami w chmurach. Dziewczyny z marzeniami pełnymi miłości, spontanicznych namiętności i uśmiechów w świetle księżyca, chłopcy z potarganymi włosami, zaplątani we własne nieprześcignione ideały.

________________

W warstwie stylistycznej dość surowo, niechlujnie czasami
Trzeba by się tekstowi przyjrzeć uważnie, przez lupę sensów i znaczeń słow, poobserwować związki składniowo-logiczne.

na przykład:

Cytat:Żadna myśl nie zadomawia się u mnie na dłużej, niż tylko na tę właśnie chwilę. Tak, jakbym była martwa, pozbawiona umiejętności wyrażania uczuć. Tak, jakbym była przezroczysta, przepuszczająca przez siebie wszystkie słowa i emocje, niewidoczna dla ludzkiego wzroku i serca. Może ja też powinnam skurczyć się w sobie i zniknąć.
Myśl się nie zadamawia, bo narratorka jest martwa? Dlatego, że jest niewidoczna dla ludzkiego wzroku? Tłumaczysz, że ta myśl się nie zadamawia i odlatujesz opowieścią w zupełnie abstrakcyjne argumenty. To się po prostu nie trzyma sensu.
Pogrubiono to dodatkowo językowa kaszanka

W ogóle językowo nieciekawie :
nieprawidłowe konstrukcje składniowe:
na przykład to zdanie całkowicie rozłożone i gramatycznie (imiesłowowy równoważnik!) i logicznie.
Cytat:Zawsze słuchając jesieni, rozbrzmiewa śmiech kasztanowych ludzików i trzask łamiących się pod stopami gałęzi w lesie, w trakcie schylania się po podgrzybka.


W tym zdaniu z nieobecną żoną coś się pogmatwała - on nie wie z kim jest? Czy nie czuje, że jest z kimś?
do tego powtórzenia "jest" i źle postawione przecinki lub ich brak posiekały sens
Cytat:Jego żona czasem jest, a czasem staje się zupełnie nieobecna (,) tak że Marek sam już nie wie(,) z kim jest.


Może lepiej byłoby Marek sam już nie wie, czy z kimś jest

To zdanie to dziwoląg gramatyczny:
Cytat:Marek okazał się nieco zestarzeć.

Powinnaś zdanie po zdaniu sprawdzić pod względem poprawności i logiki.

To świetny zamysł , dobra konstrukcja. Wytresować jezykowo i utwór będzie bardzo dobry.

5.5/10
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#3
Bardzo dziękuję za komentarz.
Przede wszystkim - dziękuję za zwrócenie uwagi na wiarygodność psychologiczną, ponieważ to dla mnie szczególnie ważne. Cieszę się, że otrzymałam taki efekt, jaki zamierzałam.

Wiem, że rozpoczęcie tego tekstu opisem jesieni, nie było najlepszym wyjściem. Już jedna osoba zwróciła mi na to uwagę i absolutnie się z tym zgadzam. Na początku chciałam nawet to zmienić, później stwierdziłam, że będzie to stanowiło ciekawy kontrast, może nawet nawiązanie do "Podobno mówi się o pogodzie wtedy, kiedy nie chce mówić się o uczuciach". Skoro jednak powoduje to aż tak wielki zgrzyt, trzeba będzie to zmienić.

Cytat:Czasami narracja ucieka w frazesy: opisujesz ludzi ich przeżycia gotowymi kalkami zdaniowymi. Szkoda, bo ociera się o banał.
Wiem i sama strasznie tego nie lubię, jednak w tym wypadku, zrobiłam to celowo... ale chyba również niepotrzebnie. Może nie wypadłoby to aż tak tragicznie, gdybym nie usunęła z tego tekstu jednego akapitu. Przyjrzałam się w nim losom chłopca i przez niego przeszłam do kobiety (skojarzyło mi się to potem z Twoją Przymierzalnią losu). Usunęłam, ponieważ stwierdziłam, że byłaby to zbyt wielka dygresja... Teraz myślę, że podparłoby to tę ludzką wyliczankę.
Zastanowię się, co jeszcze zrobić z tym fragmentem.

Za resztą uwag dziękuję, wezmę je do serca i tekst na pewno poprawię.
Odpowiedz
#4
Popraw, bo jest warta tego mądrość, którą niesie.
Chętnie pomogę.
Pozdrawiam.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości