Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Potoczak
#1
Natalia siedziała w Kasynie u Dziadka, głównej siedzibie jej mafii. Jej siostra z kuzynką udały się po towar na miasto, a został z nią kuzyn i smarkał co rusz ze śmiechu podczas czytania własnej powieści na głos. Powieść o Cezarze, Safari, homoseksualizmie i wojownikach, Jezu, co za sieczka z umysłu, mimo że Natalia przepisywała wiersze do swego wiernego mini-zeszyciku, to część tych niestworzonych, poplątanych jak supły żeglarskie historyj wlatywała do jej pofałdowanego mózgu wyrządzając szkody w układzie nerwowym jak całemu wnętrzu ciała.
Wojtek, czyli kuzyn, zrobił sobie przerwę na napicie się Pepsi, co by trochę złagodzić zdarcie gardła podczas długiego i wymęczającego odczytu. Wczuwanie się i artyzm były po prostu wszędobylskie. Natalia zmieniła pozycję na kanapie, by dać swemu ciału możliwość nowego ułożenia i odpoczynku zarazem. Teraz inne partie ciała mogły zawisnąć w powietrzu i z reliefem odetchnąć inne zaś, ofiary tak zwane, legły na narzucie kanapy i doszło do nieprzyjemnych tortur zgniatających. Kuzyn uważnie obserwował te tańce Natalii na kanapie. W końcu odchrząknął znacząco i wypowiedział długo już tłumione w umyśle zdanie:
– Hy… – wydał tłumiony pojedynczy dźwięk śmiechowy przez zamknięte usta – Na oknie wisi firana, robi się ciemno, jesteśmy w pokoju, prawie na środku stoi stół, przy którym siedzę, dwa krzesła i dwa fotele, z których jeden zajmuje ja, za mną cała ściana zastawiona szafami, nade mną żyrandol, na ścianie arras z lamami, zegar i dwa obrazy, dwie kanapy, z których jedną zajmujesz ty i wreszcie salon tortur…
– Err, nie rozumiem cię, jak zwykle zresztą, co chcesz mi tutaj ty teraz zainsynuować, ty nie-człowieku, a szympansie raczej. Lepiej byś zrobił jakbyś ust nie otwierał i sobie gdzieś pozwisał w dżungli z lian, bo manier u ciebie ani też chusteczek za grosz. A grosz w dzisiejszych czasach winien być ceniony, więc zauważ, że niecenienie przez mnie twoich manier tym bardziej podkreśla ich u ciebie zupełny brak, a może i nawet saldo ujemne, za przeproszeniem i na wieki wieków mea culpa, ale tylko gdyby negatyw na całe zdanie, które wypowiedziałam, nałożyć!
– Insynuacja płynąca wartko jak rzeka z mych ust, które w metaforze tej robiłyby za otwór skalny na szczycie wzgórza jako że źródłem rzeki muszą być, jest tak klarowna i oczywista, tak jaśniutka i prościutka, tak odczytywalna i do-rozszyfrowania, tak anty-zagadkowa, tak przeciw-mistyfikująca, tak niezgrabnie ułożona, gdyby przyjąć, że zgrabność to Tajemniczość, nierozwiązywalność, dająca sprzeczność przy rozwiązywaniu układów równań z niewiadomymi y i x, że tylko, i tutaj wnoszę moje za przeproszeniem, czteroletnie dziecko upośledzone psychicznie i to z inteligencją półrocznego niemowlęcia i to też z nałożonym na nim upośledzeniem, zrozumiałoby ją.
– Cóż więc ona mówi? – Natalia prychnęła, nie przerywając w przepisywaniu wiersza.
– Mówi, że hibiskus żyje, tak… tak, żyje. I że mówi ci, że fiołki odtańczyły taniec Emapulo, by ożywić pewnego dawce dwóch nerek, Janusza, który przez to, że był martwy nie mógł upiec naleśnika i nałożyć nań twarogu, a ten naleśnik, gdy w końcu, choć poniewczasie został usmażony i zginął, i nałożona została nań śmietanka z twarożkiem, serce naleśnikowe jego uderzyło jeszcze kilka lekkich, prawie nic nieznaczących razy, prawie!, bowiem podczas tych ostatnich uderzeń zdołał powiedzieć, że torturujesz swoje poślady, gdy tak na tej kanapie tańce jakieś odwalasz zamiast na przykład pójść pod monopolowy! Gdzie tu perswazja, pytam się twojej persony, i pewnie mogę pytać i miliard razy i uzyskam odpowiedź? Nie!
– Masz rację.
Sucha odpowiedź Natalii stanowiła frazes, który kończył ostrą wymianę zdań. Kuzyn jak gdyby nigdy nic powrócił do czytania swej powieści. Wszystko odbyłoby się już dalej w trybie Normalnego Powiewu Egzystencji Potoczeniowo-Skutkowej, ale ani Natalia ani Wojciech nie zauważyli, że przez okno do pokoju zajrzał Potoczak i uśmiechnął się szeroko. Miał wielkie czarne ślepia bez gałek oczek, nie miał nosa i uśmiechał się diablo szeroko, ukazując lśniące, powykręcane zęby, gdzieniegdzie spróchniałe, czarne. Stał i patrzył tak mrocznie do środka. Jego uśmiech nie wyrażał radości, zaś mokre, szklane oczy wielkości pięści odznaczały się stanowczym i nieodwracalnym szaleństwem. Szaleństwo nie było samo w sobie straszne, ale straszna była jego nieodwracalność i stanowczość oraz dająca się wytyczać przy bliższym poznaniu Potoczaka bezwzględność tegoż szaleństwa. Ogólny wyraz jego twarzy można by przypisać człowiekowi opóźnionemu. A w połączeniu z odrobiną ślinki zwisającą z zęba przyprawiało o ciarki.
Może gdyby Wojciech na milisekundę wcześniej oderwał się od swej powieści, którą czytał na głos z laptopa, to dostrzegłby Potoczaka i dałby radę zamknąć okno, jednak gdy tego dokonał, stworzenie już przeciskało się przez otwór. Na chwilę złapali kontakt wzrokowy i wtedy Potoczak wydał straszny pomruk opóźnionego mężczyzny. Ciarki, impuls, włosy dęba!!! To mógł być koniec! Wojciech rzucił się do okna, ale Potoczak wcisnął się do środka całkowicie i wylądował na podłodze, sięgając zaledwie do biodra chłopakowi. Zamknięcie okna przez niego było już tylko marnotractwem energii. Tak przydatnej do usuwania Potoczaka z mieszkania. Potoczak starał się zaśmiać, ale nie mógł otwierać ust, więc przez jego brzydkie zęby przeleciało tylko trochę śliny. Zaraz po tym zniknął, a Rzeczywistość zafalowała. Trwało to zaledwie pięć sekund, jeśli nie mniej, w takich chwilach zwykle poczucie czasu zupełnie zanika, staje się giętkie jak plastelina. Podobnie jak otoczenie, po zniknięciu Potoczaka. Wojciech podniósł nogę i stanął nią na dywanie, powodując odkształcenie się jej oraz stopy przez co suma wypadkowych odgięć w sumie równa była zeru. Natalia zaś obserwowała jak tapeta spływa ze ścian powolnym, jednostajnym ruchem, zaś jej palce przy lekkich ruchach rąk pozostają w tyle za dłonią, by ostatecznie połączyć się jak przyciągająca się mocno ciecz.
FR ustało (Falowanie Rzeczywistości). Nagle przez drzwi wejściowe do pokoju wpadł granat. Natalia i Wojciech wskoczyli za kanapę. Granat wybuchł z wielkim impetem sprawiając, że stół wzleciał pod sufit, strącając zeń żyrandol. Natalia i jej kuzyn usłyszeli jak odłamki granatu wbijają się w oparcie kanapy i na szczęście nie dociera do ich soczystych, niezbyt dobrze strzeżonych w obliczu granatu, mózgów.
– Najważniejsza teraz będzie przysadka! – krzyknął Wojciech, odruchowo chowając tył głowy za klatką ochronną z palców.
– Mi to mówisz… – rzekła Natalia i lękliwie wyjrzała zza kanapy, oglądając jak na środku miłego pokoiku leży rozpołowiony stół, jednak którego połówki trzymają się siebie na drzazgach, licznych, jednak wyglądających na dość słabe, weekness biła z nich jak bokser bije swoich enemies.
– Ok., co robimy? – spytał Wojciech, również lękliwie wyglądając zza oparcia kanapy, tego oparcia, które niedawno miast być oparciem było powłoką przeciwgranatną, pochłaniającą odłamki tejże broni jak ser, który daje swe żółte, dziurawe cielsko pod atak zadufanego w sobie i nikczemnego Pana Widelca.
– Zdajmy się na przysadki mózgowe, to jest ważna część mózgu, która nas poprowadzi przez zmienioną Potoczeniowość!
– Skubany Potoczak zakłócił nasz łańcuch wydarzeń, o żesz takiej bomby to bym się nawet po Żydzie w banku nie spodziewał!
Co za feler westchnął seler, a potem gruby zwierz pożarł go! Jeśli chcesz wzdychać i narzekać to lepiej oddal się na bezpieczną odległość ode mnie, ja mam zamiar przeżyć! Przypomnijmy sobie jakie rady dawał nam nasz najlepszy mistrz! Zaraz… kto był naszym Best teacherem?
– Sifu Zachanaurofata-Gibbmonotrafgokijlopus. Uczył nas wing-chun, obrony umysłowej i portali psychokinetycznych.
– No właśnie! – Natalia podchwyciła – Musimy przedostać się po nitce do kłębka! – ostatnie wyrazy Natalia podkreślała, energicznie wymachując szponami przed oczyma Wojciech.
Szponami dosłownie! Natalia szybko powstrzymała swe rumaki, potrząsnęła ręką i szpony natychmiast znów powróciły do cielesnej, zwyczajnej formy.
– A, tak! – Wojtek zakrzyknął wesoły – Pamiętam jak Zachanaurofata używał tego stwierdzenia. Miał wspaniałe poczucie humoru – westchnął – Oczywiście nie chcę wprowadzać tu do życia sugestii, która by miała za zadanie wpoić komukolwiek, że po nitce do kłębka jest zabawnym stwierdzeniem, jednak żartem to on dysponował epickim! I choć wtedy uważałem, że to jego mocna strona, to teraz gdy myślę o nim, to pamiętam z jego lekcji tylko żarty! Zero teorii, Man! Ziomica, co robimy?
– Nie mów, ziomek, że ty też! Też nie pamiętam żadnych przydatnych wiadomości od niego! Co za rozpacz, null, pustka i życia nurt zamierają, jak ten pies w poniedziałek, pod blokowiskiem cmentarzysko bsów, a nie mam gun’a.
– Elo, weź sczaj bazę, że na szyi masz łańcuch z literami BOSS i wierszowanymi słowami prawisz, yo!? No yo, czy nie?! O żesz nie mogę powiedzieć yo! No co jest… yo! – Wojtek z wytrzeszczem oczu wskazał palcem na złoty łańcuch na szyi Natalii.
Natali szybko potrząsnęła głową i łańcuch doznał redukcji.
– O, matko. Oczyść umysł, Nati, bo zmieniasz nas w niewiadomo kogo! – Wojtek lekko skarcił kuzynkę, a ta odwdzięczyła mu się nieprzyjacielskim kuksańcem w genitalia!
– Ouch! My dżenylo!
Wojtek zacisnął oczy i zagryzł zęby nagle. Chciał się przewrócić, ale znieruchomiał w połowie upadku i jego ciała tworzyło z podłogą kąt czterdziestu pięciu stopni. Było to nienaturalne i sztuczne, że aż Natalia pożałowała swego uczynku.
– Muszę sobie przypomnieć rady sifu Zachanaurofata! Think, Natalia, think, od czego masz mózg? Dajcie mi double doładowanie do many umysłu, proszę! A, tak, zasada pierwsza: czysty umysł i świadomość posiadania przysadki mózgowej. Przysadka najważniejsza!
Wojtek dokończył upadek i przez to znów schował się za kanapę całkowicie.
– Ach, dzięki temu stwierdzeniu utorowałaś mi drogę do drugiej! – krzyknął Wojciech i z emocji podjął nieudaną próbę powstania z podłogi. Legł jak zboże odłogiem i z podłogi wystękał przez zęby, które zacisnął, bo obił sobie lędźwie – Należy pamiętać, że Potoczak jest stworzeniem ukrytym i aby wydostać się z Serii Falowań Rzeczywistości należy przejść przez wszystkie i dobrać mu się do skóry!
– Tak, tak, tak było, jak żyw mi to mówisz i nie widzę w tym ani grama kłamstwa! – Natalia uniosła się jak poeta, gdy zostanie natchniony, jednak to nie jej umysł w poetę ją zmienił, a raczej wszędobylska wena, która fruwała w pokoju jak chmara ciem w królestwie światła.
– Patrz na podłogę pod kaloryferem! – Wojtek zawył, gdy udało mu się wreszcie wstać – Zaczyna już lekko falować taki mały fragmencik dywanu!
– Tak, czyli tak szybko mija pierwsza seria! Nie sposobna jak szybkość mijania pierwszej serii może człowieka uradować, normalnie zaskok!
– Ale taki pozytywny! – Wojciech z triumfem wzniósł ręce.
– A jak! – znów uniosła się dziewczyna i przybiła z Wojtkiem odruchowo hi-five – Niech cała zafaluje i przejdziemy do drugiej serii! Będziemy mogli spokojnie znów oddać się fantazjom, a teraz pilnuj przysadki, zaciskaj pasa i strzeż się! Pierwsza seria jest zawsze najgorsza! A potem to już leci jak woda z rynny, jak z płatka normalnie!
Po kilku chwilach dostrzegli, że nadal stoją za kanapą, jakby ta cała presja Potoczaka wypełniła cały pokój i wepchnęła ich niczym ciśnienie w morzu za mebel. Wybrnęli jednak zza niego i stanęli w pogotowiu, czekając na falowanie całego pokoju.
Ku ich wielkiemu zaskoczeniu w korytarzy prowadzącym do pokoju coś ryknęło złowieszczo ze zwierzęcą empatią dla niemogących zabijać, bo już kończyn nie mających. Nie widzieli co to, gdyż korytarz był prostopadły do wejścia pokoju, ale już niedługo…
– Zamknąłeś drzwi?! – Natalia dopytała przygłupiego, zafascynowanego kolekcjonowaniem chrabąszczy kuzyna.
– Co to ma za znaczenia, gdy tkwi się po uszy w pierwszej serii falowań! Zastanawia mnie tylko co tu sprowadziło tego pijanego misia z siekierą!? – Wojtek wrzasnął, bo między framugą stał niedźwiedź, a w jednaj z łap dzierżył ostrą siekierę na długim, masywnym, drewnianym trzonku. Takim powyginanym, jakby wytwarzanym przez szalonego drwala psycho-zabójcę, który więzi małe dzieci w chatce w lesie, karmi ich specjalnymi ciastkami, by dzieci te rosły jak larwy motyli i stopniowo pożerać ich smaczne, dziecięce mięso. Którym tak gustuje.
Miś oparł się o framugę, pozwolił, by siekiera luzacko opadła w dół i trzonkiem zawadiacko oparła się o jego owłosione udo, można by rzecz, że nie o udo, ale o sierść na nim, tyle tego włosia było, czyli można wywnioskować, że to normalny miś z lasu. Gdyby tylko nie siekiera w jednej i butelka Bolsa w drugiej. Nie wiadomo co po takim trunku miś może uczynić.
Natalia rozważyła chwilę pytanie Wojtka, które początkowo uznała za głupie, bezcelowe i mające na celu jedynie odwrócenie uwagi od niezamknięcia przez niego drzwi do mieszkania. I nagle przypomniała sobie sentencję, którą powiedziała z trochę zbyt emocjonalnym nastawieniem:
Co za feler westchnął seler, a potem gruby zwierz pożarł go!
GRUBY ZWIERZ!

No, co za feler…
Natalia mogła tylko przełknąć ślinkę i zrobiła to tak donośnie, że miś spojrzał na nią zimnymi oczyma zabójcy. Podniósł siekierę i ruszył w kierunku dwójki młodych ludzi. Na brodzie miał siwe włoski tworzące coś w rodzaju bródki, takiej nieschludnej bródki pijusa. Natalia i Wojtek instynktownie rzucili się do stołu i używając go jak tarana, rozpoczęli, zdawałoby się, walkę nie do wygrania. Pchali go blatem, drzazgi niebezpiecznie trzeszczały, ale dwójka kuzynów miała wielką nadzieję, że wytrzymają. Miś uderzył siekierą w swoistą tarczę ludzi, siła była ograniczona, gdyż dociskający go do wyjścia stół nie pozwolił mu na wzięcie zamachu. Falowanie rozeszło się już na prawie jedną czwartą pokoju, jednak było dość słabe, nie było w nim żadnej znaczącej mocy. Drugim ciosem udało mu się wejść ostrzem topora między przerwę w blacie, która powstała po wybuchu granatu. Metal po stronie młodzieniaszków zaczął niebezpiecznie podskakiwać, próbując sięgnąć czyjejś głowy. Ostrze żyło swoim życiem! Brudny, osmolony metal wydawał potworne odgłosy, odgłosy rzeźni. Ostrze nadal żyło własnym życiem i choć Wojtek przeczytał wiele autobiografii żyjątek morskich, to natury tego ostrza zrozumieć zdolnym nie był, ta natura była przerażająca również dla Natalii, która czytała jedynie powieści przygodowe o poszukiwaczach małowartościowych przedmiotów, ostatnio dorwała się do noweli o patriocie, który chciał odnaleźć resztki jedzenia z obiadu sprzed tygodnia. Uważała, że to opowieści o ludziach wielkiego serca i umysłu, umysłu i serca i jednego i drugiego.
Nareszcie pijany miś został wypchnięty za obszar pokoju, potknął się o próg i wtoczył cielskiem do łazienki, której wejście był po drugiej stronie korytarza, a równolegle do tego do pokoju. Dwójka fighterów zamknęła rzadko zamykane, białe drzwi, wcześniej odsuwając ciężki stół, który był bardzo pomocny w walce z niedźwiedziem. Drzwi zabarykadowali właśnie tym stołem, co dawało pewne poczucie spokoju.
Tego się nie spodziewali… !
Za sobą usłyszeli brzęk szkła. Odwrócili się, a do pokoju przez okna wbiły się dwa misie. A na dworze, na pobliskim trawniczku kłębiło się ich więcej. Zapadł zmrok i ich białe, świecące ślepia przywdziewały na myśl morskie istoty. Białe punkciki kierowały się nieuchronnie do okna. Dwa misie wygodniej usadowiły się na podłodze, a dwa kolejne wspinały się, zupełnie jak człowiek, na parapet. Na szczęście po tych czterech futrzakach, następował pewien interwał falowy, to znaczy do kolejnej fali oblegających niedźwiedzi brakowało tych kilkunastu metrów do trawniczka. Ta przerwa dawała czas do działania dwójce walecznych wojowników i sprytnie została wykorzystana przez Natalię. Nad takim pomysłem Einstein musiałby Chyby myśleć dekady, a i tak by nic nie wymyślił. Akcja była pełna suspensu i ryzyka, ale jak to się mówi warta była tej przysłowiowej świeczki. Coraz mocniejsze falowanie wlewało otuchę w serca ofiar, jednak ich słaba moc i emisja oraz powierzchnia, którą zajmowała wyparowywało otuchę stamtąd. Suma równa była zero lub szala przechylała się lekko na stronę negatywnej otuchy.
Właściwie nie był to tylko plan Natalii, ale gdyby wkraść się do ich umysłów i odkryć Prawdę Wszechpokoleń, to dowiedzielibyśmy się, że to kuzynka, a nie wieśniak kuzyn z gamą pompatyczno-gimnazjalno-żenujących tekstów wpadła na swój rodzaj broni pierwsza. Tak, plan polegał właśnie na wykorzystaniu przedmiotów codziennego użytku jako broni i nie można się oprzeć pokusie, by nazwać ten rodzaj strategii działań jako najbardziej zmyślnego i najbardziej elokwentnego. Wyszukanie ich pomysłu można było nabierać szufelką do zbierania psich odchodów i mówić przy tym, wytrzeszczając oczy z zachwytu i chwaląc psa:
– Oooo! Jaka wielka, ładna kupka!! Dobrze, Sparky!
Jednym słowem wypas na maksa i o żalu.pl tu mowy nie było. Czysta kwintesencja samej kwintesencji, kwintesencja kwintesencjonowatości!
A więc! Natalia w te pędy nieziemskie dobrała się do laptopa, w którym otworzony był jeszcze dokument w Wordzie z twórczością Wojciecha, tą o Cezarze. Szybko podłączyła go do ładowania, naciskała gorączkowo jakieś przyciski, gmerając drugą ręką w elektronice, bo otworzyła urządzenie, no po prostu polski magister informatyk!, i gdy już miała dorwać ją niedźwiedzia łapa, odskoczyła w tył na podobieństwo i wzór flądry uciekającej z nagrzanej do czerwoności patelni. Wykonała zgrabny przewrót w tył, zbierając spoconymi plecami, a raczej koszulą na nich, kurz i bród zalegające po tych wszystkich wydarzeniach na podłodze. Ale akrobatyczne popisy zakończyły się i teraz Nati stała, dzierżąc w ręce jedynie przewód ładowarki, z jego czarnego, zabójczego końca, iskry i błyskawice strzelały jak opętane. Ta opętana broń miała w najbliższym czasie posłużyć Natalii jako poskramiacz niedźwiedzi, ale bynajmniej nie zamierzała ich zabierać do cyrku, na cyrk… to tu nie ma miejsca, mości panowie. Wojtek miał trochę łatwiejsze zadanie, jeśli wziąć pod uwagę elektroniczne zawiłości, jednak trudniejsze jeśli wziąć pod uwagę arabską przekupkę handlującą bogato zdobionymi arrasami, które sama robiła! Chłopak zadrżał jak galareta deserowa nim rzucił się do skoku na arras z lamami wiszący nad drugą z kanap, tą na której nikt dotychczas nie siedział ani nikt się za nią nie chował. I może to że była taka sterylna z wydarzeń, posiedzeń, odczytów, przemów i innych zarazków, to Wojtek, gdy na nią nastąpił poślizgnął się o materiał kanapowy i wyrżnął uchem o wąską półeczkę szklaną.
– O cię Florek! – wykrztusił, lecz nie przerwał działań!
Zerwał bohaterskim ruchem materiał ze ściany i dynamicznymi ruchami zaczął tak oddziaływać siłą odśrodkową nań, że arras zaczął się zwężać aż nie osiągnął grubości cienkiego sznura. Wojtek wyszczerzył się szeroko, przymykając złowrogo oczy i dziarsko wykonał próbne uderzenie batogiem o ziemię. Taki bicz wnosi radość i uśmiech w progi każdego domu, a szczególnie obleganego przez misie. Natalia też się szczerzyła, jednak ona pochłonięta była swoim elektrycznym batogiem. Tutaj elektryczność, tam arrasowatość, toż to niestworzona historyja!
Misie napierały jak dzikie świnie, jak ogolone wiewióry jak krwawe zajączki, jak drapieżne muchy (tse tse albo i gorsze), jak warchlaki z grzywką zadziornie opadającą na czoło! Tyle zwierzęcych porównań tylko po to by opisać zwierzę, no toż to jakieś zezwierzęcenie maksymalne jest! Ale nie dziwcie się! Ta walka, która tu rozgorzała, normalnie, jakby tu rzec, zwierzęca była, jak ten byk, jak ta kaczka dziennikarska, jak ten ibis czczony z Czarnego Kontynentu, z Afryki!
Falowanie rzeczywistości stopniowo narastało swą mocą i powierzchnią. Nadzieja rosła, zaś jej brak malał. Natalia wywijała wężem stworzonym przez się jak Kmicic buławą by wywijał, albo i lepiej! Wojciech zaś wczuł się i zrobił sobie turban z koszuli, roznegliżowując klatę i wymachując świeżo uwitym batem, którego trzaski przypominały podbijanie karty na zakładzie pracy. No ale co by nie powiedzieć praca to była wymęczająca. Już po niecałej minucie walki cztery misie zostały wypchnięte przez okna. Zablokowanie ich fotelami było już tylko kwestią czasu. I tak oto dwójka kuzynów zamknięta była między młotem, a kowadłem, a raczej pijanym misiem z siekierą i armią zwykłych, lecz równie groźnych pluszaków. Między wejściami zablokowanymi fotelami z jednej strony i stołem z drugiej, prawie bez światła (żyrandol został strącony po wybuchu granatu). Jedynie trochę promieni wdzierało się tu z podwórza, od latarni.
– Nie chcę być ibisem czczonym! – Wojciech krzyknął i przysiadł na podłodze, dysząc i starając się pilnować dwóch wejść.
– A mi mówi, że zmienią mnie w najeżkę! Przecież uduszę się, tu nie ma wody!
– Polecę i wrzucę cię do wanny z wodą!
– Ok., dzięki!
– Spoks, żartowałem!
Taka wymiana zdań stąd, że… och, pardon messie! Cóż za fopa, la fopa, fopa ma! To nie cztery misie zostały wypchnięte przez okno tylko trzy! Jeden z nich leżał na wpół żywy pod parapetem w pokoju, porażony prądami i zdzielony nie raz skręconym arrasem.
– Arras…, Arras… – mruczał nieprzytomnie zwierzak.
Ale nie tylko to, bo telekinetycznie mówił Natalii i Wojtkowi, i właśnie stąd była taka wymiana zdań, ze misie chcą zmienić ich w ibisa czczonego i w najeżkę, tylko że jeszcze misie same nie wiedzą kogo w co i co w kogo… Ale jak tylko się do nich dorwą to tak się stanie, tak im dopomóż miód!
Fotele i stół niebezpiecznie uderzane przez napastników trzymały się dobrze. Kuzyni byli bezpieczni, więc zaczęli grać w łapki na środku pokoju. Falowanie sięgnęło apogeum, moc uderzyła do głowy wszystkim obecnym jak mocny trunek. Natalia i Wojtek stali się znów czymś w rodzaju cieczo-plasteliny, im wyższe partie ciała tym bardziej wodniste, a tak naprawdę, to wodnistość miała swe centrum wokół przysadki mózgowej i tak jak trzęsienie ziemi słabła w miarę oddalania się od niego. Mogli też obserwować jak miś, niepoddany falowaniu, doznaje przyspieszonego procesu gnicia i rozsypywania się. Już leżał po nim tylko szkielet, a o i on w mgnieniu oka rozsypał się na pył, zaś pył zniknął. Falowanie ustało.
– Jesteśmy w drugiej serii… – powiedziała Natalia cichaczem.
– Powód dla którego mi to mówisz to chyba jakaś dalekosiężna mrzonka, którą może tylko dosięgnąć astronauta w grubych rękawicach… – powiedział ironiczne Wojciech, dobrze zdając sobie sprawę gdzie teraz są.
Ta ironia trochę ubodła kuzynkę, więc prychnęła. Nie zdążyli jednak prześcigać się w wymyślności swych tekstów, a już zdarzyło się coś nierzeczywistego, coś co by nie miało miejsca gdyby nie Potoczak. Otóż, kanapa, na której siedziała Natalia, gdy przepisywała wiersze, kanapa za którą chowali się przed granatem ustawiona była przodem do wejścia, obok okien. Przylegała też swym bokiem do ściany. I właśnie na tej ścianie widniał od dawien dawna dziwny, mokry ślad. Żaden z domowników nie wiedział, od czego to jest, nie raz brany był za cień, jednak nie wiadomo od czego, kogo…? Czasami… on… przerażał.
I właśnie teraz z tego cienia wyszedł duch kobiety, a sam ślad zniknął. Miała spływającą twarz, to znaczy jakby ktoś oblał ją kwasem, a jej twarz zrobiona z wosku, rozlała się w dół. Białe, poszarpane włosy i oczywiście biała, poszarpana szata. Duch zaczął robić popisowe młynki i spirale w powietrzu, ale poruszał się powoli jak żaba miotająca się w smole. Gdy zdarzało się, że leciała do góry nogami, jej włosy jak ramiona ośmiornicy falowały niczym w wodzie, w zwolnionym czasie.
– Ty, stara, ogarnij się i powiedz o co ci chodzi, bo nie czaję twojego lotu… – Wojtek klepnął się ręką po udach, starając się wywrzeć presję na białej damie, ale ona z niezmienionym, ogrzym wyrazem fejsa oddawała się podniebnym zabawom.
– Och, daj jej spokój, ona chce coś wyrazić tańcem, a to że my nie rozumiemy, to wcale nie oznacza żeśmy mądrzejsi… – Natalia zdzieliła kuzyna kolanem po udzie, choć mierzyła w dżenylo.
– No wiem, ale mam dość, ja nie mogę, wszyscy oni mają fajnie na chacie…
– Kto?
– No a kogo trzeba było na maturze interpretować? Mickieiwcze, zadufane w sobie jaszczurki, którym stawiają pomnik za machaniem piórkiem, no i Skłodowska rad odkryła…. Jej przynajmniej nie musiałem żadnych interpretów robić, nie?
– Daj mi lepiej interpreta samego siebie, boć zaczynasz jak cichociemny przemawiać!
– Och, z miłą chęcią…, to lubię! – wrzasnął Wojciech, patrząc w kierunku latającego dziwadła.
I na tę chwilę poczuł się jak w balladzie mickiewiczowskiej To lubię. Otóż kwasowa twarz damy wygięła się w niesmacznym uśmiechu. Duch wyciągnął znikąd zapaloną świeczkę i przystawił sobie do twarzy. Powoli zniżył lot aż do takiej wysokości, że powinna na podłodze stanąć stopami, ale nimi nie dysponowała, więc tylko z lekkimi podrygiwaniami leciutko się unosiła nad jej powierzchnią. Natalia z Wojtkiem wymienili spojrzenia typu podniesiona brew. Dama patrzyła przed siebie tępo pustymi oczodołami, podświetliła swą popękaną, spływającą twarz świeczką, oprócz tego, że była rozlana i że miała nos, to prawie do złudzenia przypominała zwykłą ludzką czaszkę. Natalia z Wojtkiem obserwowali za zaciekawieniem co strzyga uczyni dalej. Pani wykonała gest odsuwania welonu, choć go nie miała, był to pusty ruch ręką. Dłoń opadła lekko przy tułowiu. Natalia uśmiechnęła się i rzekła do kuzynka:
– Chce, żebyś ją pocałował!
Na twarzy kuzyna wstąpił fioletowy pas, pas degradacji smaku, gdy napiął szyję, starając się nie puścić pawia pod nogi Natalii, choć w sumie czemu nie…
– To chyba jakiś żarcik kosmonaucik! Kitu mi tu wciskaj, bo to chyba jakieś bajanie nad bajanie! Bajeczek to się nasłuchałem jak w kolebce leżałem! Dusiłem wtedy rękoma węże i wypiłem mleko, przez które boską moc straciłem! Na Dzesua, cóż teraz robić.
– Naprzód! Usta w dziób i buzi jej daj! – dyrygowała Natalia, angażując w to całe swe ciało i nie mogąc powstrzymać śmiechu.
Dama nadal trwała w swym uśmiechu, ale nagle kąciki warg zaczęły opadać. Powoli, ale opadały. Tym razem fioletowy pas wstąpił na twarze dwóch zamkniętych w drugiej serii podróżników czasoprzestrzennych.
– Jeśli opadną to będzie koniec! – Natalia pchnęła kuzyna w stronę strzygi.
– O fu! Err, to znaczy year! To znaczy, oh, ja tak mówię damo, bo z tych całych emocji nie wiem co plotę, ale bardzo chcę cię ucałować – powiedział Wojtek, gdyż zląkł się, że ona rozumie o czym oni mówią, a najbardziej się zląkł tego, że ona rozumie o czym mówi on.
I jak tylko to powiedział wargi strzygi wygięły się w nienaturalnym uśmiechu w taki sposób, że sięgał on aż skóry na głowie gdzieś za uszami. Uśmiech wpełzał za włosy, chował się za nimi. Wojtkowi opadły barki, deprecha weszła w ruch, ale całus też musiał w końcu…
– Ale potrzebuje jeszcze druhny… chodź, Nati, skoro to ma być widocznie pocałunek ślubny, to stań za mną symbolizując druhnę!
Nati wykonała polecenie i żwawym susem przebyła dzielący ich, niewielki dystans. I tak stanęli: dama, Wojtek i Natalia jak trzy dzielne gąski wywijające swymi krnąbrnymi kuperkami.
– Los idiotos tego świata patrzcie co robię, bo teraz jestem jednym z was… – rzekł Wojciech teatralnie zamykając oczy – Afrykanerzy, dalej w tan… – szeptał i szeptem dokończył – Odtańczcie taniec szybkiego kurczaka, by uczcić mą ofiarę!
I dokładnie w tym momencie kucnął, przedarł się, raczkując, przez rozkrok Natalii, złapał ją za ramiona i pchnął immedietly w rozkoszny uśmiech strzygi. Panie przyssały się do siebie, zaś młodzieniec włożył sobie całą pięść do jamy ustnej, by tłumić rozdzierający go od środka śmiech. Natalia opadła bezsilnie na podłoże, a spełniona, zdaje się, dama powróciła do swego legowiska w ścianie. Weszła w nią, a ta z przyjemnym mlaskiem przyjęła ją w swe czeluście. Ślad na nowo zawidniał na ścianie. Doszło do kolejnych Falowań Rzeczywistości (FR). Tym razem trwały troszeczkę dłużej. Wodnistość wzięła górę nad fazą stałą. Natalia i Wojtek widzieli niewyraźnie, jakby pływali pod wodą, że ściana, na której był tajemniczy ślad oraz obraz i zegar, a na której także wisiał jeszcze niedawno arras, upadła na zewnątrz pokoju, tak jakby przyczepiona dotychczas była na sznurkach do ram pokoju, a teraz sznurki zostały przecięte przez chochlika psotnika, Który Nie Jednym Uśmiechem Dysponuje. Zabłysło też na chwilę niebieskie światło. Falowanie skończyło się, a Natalia z Wojtkiem znaleźli się w trzeciej serii.
– Seria Palmera… – stwierdził Wojciech, patrząc na zaszłe w pokoju zmiany i, mimo stocizymu, którym zawsze dysponował podczas ataku Potoczaka (to był jego pierwszy), dziwił się im.
– Chyba ci już przysadkę wygięło… – obraziła kuzyna kuzynka, jednak nie nieuzasadnienie – Serie nie mają nazw, nie da się ich zakwalifikować, tylko pierwsza seria była możliwa do przewidzenia, pamiętasz? Oczyść umysł, przysadka najważniejsza!
– Oj, dobra, przecież pamiętam lekcje z Zachanaurofatem jak dziś!
Na wspomnienie o Zachanaurofacie Natalia zapłakała raz i pociągnęła nosem.
– Czego beczysz? – Wojtek spytał, po czym zaczął wąchać powietrze w poszukiwaniu zagrożenia.
– Jak mogłeś tak zmusić mnie do pocałunku z tym upiorem? Przez to zhańbiłam pamięć mego mistrza!
– Co?! Chyba nie chcesz mi wmówić, że całowałaś się z Zachanaurofatem?!
– Miałam taki lekki zamiar… taką lekką aluzję ci dać, ale ty zawsze musisz od razu je odczytywać!
– No to kinder niespodzianka! Przecież kiedy nas uczył miałaś pięć lat!
– Prawdziwa miłość nie patrzy na takie granice.
– Ta… prawdziwa miłość… nie raz go ugryzłaś, kiedy na ciebie nakrzyczał…
– Ale to z miłości…
Ich dyskurs, pełen tym razem miłosnych napięć, został przerwany przez dziki okrzyk tłumu:
– HalabamaHA! HalabamaHA! HalabamaHA!
Dopiero teraz kuzynostwo w pełni zwróciło uwagę, na zaszłe zmiany w rzeczywistości subiektywnej. W miejscu, gdzie ściana opadła na całej jej szerokości pojawiły się ciemne, kamienne schody prowadzące w dół do jakiegoś przestronnego pomieszczenia, całkowicie także wyłożonego kamieniem. Było to właściwie zejście do jaskini, jednak lekko ukształtowanej przez rękę ludzką. Stalaktyty zwisały z kamiennego sufitu, zaś na podłożu wyciosane z kamienia, stały rzędy ław, na których siedzieli ludzie przebrani w czerwono-złote szaty. Na twarzach mieli maski. Na głowach sterczeć im musiały spiczaste czapeczki z uciętą jakby końcówką, gdyż maski te specyficzne tak były ułożone, że przysłaniały im twarz i przysłaniały też te spiczaste czapeczki przez co ich głowy zdawały się być dziwnie wydłużone i na końcu płaskie. Wojtek i Natalia, stojąc na pierwszym stopniu obserwowali ich siedzących tak przodem do kamiennego ołtarza, przy którym stał tak samo ubrany mężczyzna, tyle że do barków przyczepioną miał oryginalną i stylową dekorację przypominająca pajęczą sieć wykonaną z kości.
– Może tak wydłużają sobie głowy spiczastymi czapeczkami, żeby wyglądać na bardziej inteligentnych niż są, bo są aż tak nieinteligentni, że wierzą, że to rzeczywiście tak zadziała – Wojtek wgapiał się w tajemniczą osobę przy ołtarzu, która gwałtownie gestykulowała, zdaje się, że coś mówiła.
– Patrz na tę niebieską kulę – Nati powiedziała i Wojtek uchwycił obraz lewitującej niebieskiej kuli nad powierzchnią ołtarza.
Jego oraz kuzynki wzrok przeniósł się na miejsce, w którym wisiał kiedyś żyrandol. Teraz unosiła się tam nieruchomo przezroczysta bańka, która emitowała nikłe niebieskie światło.
Kuzynostwo wiedziało co trzeba zrobić. Kula musiała znaleźć się w bańce. A więc ich trzecia seria była serią typu bramka-klucz.
Wojciech i Nati cichaczem zeszli po schodach i przemknęli się niezauważenie do jednego z tylnych rzędów.
– Dzień dobry, straszne korki dzisiaj… – powiedziała Natalia, gdy razem z kuzynem przeciskali się przez siedzących jak w hipnozie mrocznych panów w czapach.
– Przepraszam, przepraszam, można przejść? Dziękuję, stylowa czapa, ziom… – Wojtek podążał za Natalią i w końcu usiedli dostatecznie blisko ołtarza.
– Czy są jacyś chętni?! – zawył nagle do nieba przewodniczący przy ołtarzu.
– Ja!!! – Wojciech natychmiast powstał i wzniósł palec w skalne sklepienie.
Wszyscy panowie w czapach spojrzeli zaskoczeni, ale i z pewna dozą reliefu na postać Wojtka.
– A gdzie zgubiłeś szatę, adepcie? – przewodniczący krzyknął pytająco.
– Pies mi ją pożarł, panie profesorze! – Wojtek zawył, aby dobrze być usłyszanym z końcowych rzędów przez zszokowanego takim niepasującym ani do jego persony ani do okoliczności tytułem, przewodniczącego.
– Dlaczego tak mnie nazwałeś, adepcie?
– Tak mi kazał pan profesor!
– Jaki pan profesor? Nie jestem żadnym panem profesorem, nędzny, wszawy, adepcie…
– Nie, nie mówiłem teraz akurat o panu! W jednym z moich kultów, tak kazał się nam nazywać przewodniczący guru. Pamiętam dobrze ten kult, stare, dobre czasy… – Wojciech na końcu spuścił melancholijnie głowę.
– A jaki to był kult? – dopytał zaciekle przewodniczący.
– Fajny!
– Coś więcej?
– Po ostatecznym rytuale tylko ja przeżyłem. Wzywaliśmy do siebie Wszechmocnego Klauna, miał rozbawić złego czarnoksiężnika, który terroryzował świat. Ale podczas rytuału coś poszło nie tak i Klaun zmienił się w krwiożerczego, napastującego małe dzieci zboczeńca.
– Enough! – krzyknął przewodniczący – Starczy, enough, starczy, chłopcze!
– Spoko, luz i żółwik, masterze zgromadzenia – młodzian odkrzyknął, udając, że ugina się pod ciężką skorupą żółwia.
– Zdaje się, że jesteś dzisiejszym wybrańcem, podejdź tu!
– Lubię spontany, więc się zgłosiłem, nie jestem żadnym wybrańcem.
Wojtek mimo to podszedł do ołtarza, wtedy przewodniczący ukląkł przed kamiennym blokiem i wyjął nóż. Wojciech natychmiast sięgnął po niebieską kulę energii. Małe błyskawice zaczęły bardzo nieprzyjemnie drażnić jego ręce, było to nie do wytrzymania. Kula upadła i potoczyła się trochę na bok. Wojciech pchnął, a następnie podstawił nogę masterowi zgromadzenia. Ściągnął mu iście brutalnie gumowe kalosze ze stóp, założył je na ręce i teraz to naprawdę można by powiedzieć, że kaczy chód przeniósł się symetrycznie względem horyzontu, by tam egzystować.
Dwie małe kaczuszki siedziały pod listkiem. Miały zmartwione wyrazy twarzy, gdyż były przemarznięte do kości. Jedna z nich pociągnęła swym kaczym, pomarańczowym noskiem.
Wojtek z takimi ochraniaczami na rękach chwycił kulę i zerwał się do biegu do schodów, Natalia także. Mimo uników i licznych przewrotów w przód, chłopak został otoczony przez grupę okultystów.
– Może szczura na ostatni posiłek? – jakiś okultysta zdjął przed nim maskę i zamachał przed twarzą wijącym się zwierzęciem.
Długość jego głowy była naturalna to znaczy nie było żadnej spiczastej czapeczki. Miał na dodatek płasko-głowie.
– Masz dużą powierzchnię głowy – zauważył sprytnie Wojciech i gdy okultysta pomacał sobie głowę, młodzian wyrzucił niebieską kulę energii daleko przed siebie, ładnym, sympatycznym lobikiem. Zaraz po tym wyrzucił kalosze, a wtedy stado rozochoconych okultystów zrobiło sobie na nim kanapkę.
Co zabawne kula energii poleciała łukiem i zostawiła za sobą niebieską poszlakę i ta poszlaka utrzymała się w powietrzu. Łuk przedstawiał sobą smutną minkę, ale jak tylko kula upadła, to w magiczny sposób smutna, niebieska minka odwróciła się jak w negatywie, lecz nie świetlnym tylko motorycznym i już zamajaczył duży niebieski uśmieszek. Dwa wyrzucone przez Wojciecha kalosze, iście szatańsko podkręcone nagle zatrzymały się w najwyższym punkcie swego lotu, całej scenie zrobiono wtedy zdjęcie. Gdy tylko odgłos flasha ucichł kalosze kontynuowały swój lot, jednak w miejscu gdzie były podczas robienia zdjęcia pozostały dwie niebieskie kule i tak się akurat złożyło, że całość utworzyło uśmieszek i dwoje oczu. Ogromna konstrukcja punktowo-łukowa, czytaj buźka, pofrunęła w kierunku zrobionej na Wojtku kanapki. Przewodniczący jednak ryknął, wypluwając tumany śliny:
– A nie doczekanie twoje, gałganie!
Wessał całą energię, z której zrobiona była minka do swej ręki. Złowieszczy uśmiech zamajaczył mu na facjacie i spojrzał na grupę nieudolnych okultystów, którzy przykrywali swoimi tułowiami chłopaka.
– Tę kanapkę chyba zjem ja!! – rzucił efektywnym tekstem i z koniuszków jego palców wyleciało stado nieoswojonych, nieprzewidywalnych błyskawic. Pioruny sięgnęły grupkę ludzi… i przed oczyma wszystkich zebranych zamajaczył tłusty, nieświadomy czym jest, kurczak. Miał słodkie, nienaturalnie duże oczy. Spojrzał nimi na przewodniczącego i przechylił ciekawie głowę na bok.
– Czar zmieniający w kurczaka… – mruknął przewodniczący – Jakie to żałosne.
Przewodniczący wpadł w furię i kolejną serią piorunów sprawił, że kurczak zniknął w ułamku sekundy, a pod nim pojawiła się pokaźna plama krwi.
– Oddajcie mi kulę! Szybko! – Master zażądał.
Nikt jednak nie zdołał dogonić Natalii, gdyż w całym tym zamieszaniu, udało jej się założyć kalosze i przenieść bezboleśnie kulę energii do pokoju. Właśnie wybiła się z najwyższego schodka. Jak najszybciej mogła, wydarła objęciom framugi okiennej fotel. Mebel wyszedł bezproblemowo, a wtedy przez parapet przeskoczył zgniły zombie, starając się ugryźć Natalię. Całe ich stadko kłębiło się pod oknami na podwórzu. Natalia jak w koszmarze sennym podstawiła fotel, stanęła na nim i wstawiła kulę energii w bańkę przy suficie. Falowanie Rzeczywistości znów nastąpiło. Nati miała nadzieję, że ta parszywa jama okultystów przemieni się znów w ścianę lub lepiej w krainę kucyków Pony, gdzie nic nie dzieje się przypadkiem, jednak gdy nastąpiła już czwarty raz wodnistość na kilka sekund, nic takiego się nie stało.
Falowanie ustało, a nastała czwarta seria. Jaskinia ze schodami pozostała na swym miejscu, tyle że nikogo tam nie było, jednak, gdy spojrzała w górę, sufitu już nie było. Znalazła się w ogromnym wieżowcu, z którego pięter usunięto podłogi. Właściwie była to wieża, a na każdym z pięter, miast podłogi, od ściany odchodził dość szeroki gzyms, po którym przechadzały się dziwne postaci. Ludziki.
– Normalnie jak wyjęte z taniej kreskówki… – mruknęła Natalia i głos tuż koło niej przyprawił ją o dreszcz:
– Prawda?
Dziewczyna spojrzała w miejsce, z którego on dochodził. Na fotelu, który sobie Nati podstawiła w trzeciej serii, siedział mężczyzna w kowbojskim kapeluszu, ostrogami, seksownym zarostem, jeansami, i ze złotą gwiazdką przypiętą do piersi.
– Jestem sexi, mała? – spytał ponętnie mężczyzna, końcem rewolweru odchylając gustownie kapelusz, by pokazać swe śliczne oczy i przyjrzeć się lepiej Natalii.
– Już bardziej seksowne są te ludziki na gzymsach… – pocisnęła kolesia Nati, najlepiej jak umiała, jednak on zbytnio się chyba nie przejął.
Ludziki te były czarnym, nierównym okręgiem jako głowa, prostą linią jako tułów. Każdą z kończyn przedstawiała także prosta czarna linia.
– Słuchaj, bejbe, to jest czwarta seria – zapalił tu papierosa i chwilę się nim zaciągnął – Wejście do piątej serii jest na strychu – znów zaciągnął się, puszczając seksownie oczko do kumpeli – Tam czeka na ciebie Potoczak.
Natalia zmarszczyła czoło, Zachanaurofat ostrzegał ją przed takimi stworzeniami. Wiedział dużo, za dużo… Był sługusem Potoczaka i nie można mu było ufać. Mógł jej nawet strzelić w plecy.
– Zauważ, że te ludziki to tylko szkic – powiedział mężczyzna i znów zaciągnął się – To taka mała rada, bejbe…
Natalia kiwnęła głową i uznała, że nie należy dłużej z tym panem rozmawiać. Podeszła do pierwszego gzymsu i udało jej się nań wspiąć.
– Hej, a nie powiesz mi chociaż jakiegoś strzemiennego komplementu? – mężczyzna spytał zdziwiony.
– Sexi zarost – Natalia stwierdziła i z uśmiechem wskazała pana palcem.
Pan zasnął na fotelu w ostatecznym spełnieniu i rozpłynął się na cząsteczki tlenu i wodoru.
Tutaj, na pierwszym gzymsie, Natalia podeszła do chodzącego w kółko czarnego ludzika.
– Hej! Tutaj weszłam, ale jak mam dostać się na wyższe gzymsy…? – zapytała go dziewczyna – Tutaj jakoś się wdrapałam, ale teraz już nie doskoczę do krawędzi gzymsu… Co prawda widzę dziurę w powierzchni gzymsu, czyli przydałaby mi się drabina, ale jej nie mam… – mówiła do siebie Natalia, oglądając przedmioty na tym piętrze, którymi były stara komódka, kwiatek w wazonie na niej i kilka obrazów wiszących na ścianach, niewiele… – Hej, ludzik, słuchasz ty mnie, czy jak ja ta syrena do głuchego marynarza śpiewam?!
Ludzik nieprzerwanie poruszał się po okręgu i zdawał się być głuchy na pytania syrenki Arielki, żart, syrenki Natalii, żart, dziewczynki Natalii. Zbliżyła do niego twarz i wtedy do jej uszu dobiegł cichy szept, wychodzący jakby z okręgu, który stanowił głowę stworzenia. Szept brzmiał:
– Nie ma chleba, nie ma chleba, mój dziadek nie ma chleba, moja babcie i prababcie… chleba nie mają, kuzyn dał chleb siostrzeńcowi swego ojca, a on go nie ma, nie miał i nie będzie mieć…
– Ludzik, chleb to w każdym spożywczaku jest teraz… – zauważyła Natalia, a ten nie zareagował.
To rozjuszyło ostatecznie rozmówczynię i popchnęła go w róg piętra. W momencie uderzenia nagle ludzik przybrał postać przerażonego człowieka z wyrazem twarzy ostatecznego i wysoko-poziomowego lęku. Natalia natychmiast przypomniała sobie rady senseja, którym w tej serii był dla niej niemarnujący-czasu-mężczyzna z fotela na dole. Mówiła ona, że to tylko szkice… Natalia natychmiast wpadła na genious ideę. Stała się kowalem losu Ludzika, którego wzrost dziewczyna określiła, po chwili refleksji, na swój własny. I może to, że nie był ani wyższy ani niższy od niej, lecz w sam raz, to ułatwiło jej kontakt palcowy między nią a nim. Kontakt był wyczekany, a zarazem zaskakujący, zimny, a zarazem ciepły, elastyczny, a zarazem sztywny jak ten nierozciągnięty tancerz z kontuzjami licznymi. Natalia podczas kształtowania ludzika w drabinę odczuwała różne naprawdę rzeczy, od tych nieprzyjemnych, do tych najprzyjemniejszych. Gdy dodawała poszczególne szczebelki w drabinie do jej ust samoistnie wlewał się smak najróżniejszych czekolad Wedla, Ludek czasem jakby opierał się działaniu palców dziewczynki. Gdy skończyła drabinę całkowicie, przeszyła jej usta jakby kostka z truskawkowym nadzieniem i rozprysła się w środku całego ciała, pozostawiając po tej pompatycznej eksplozji posmak najczystszy jaki mogło kiedykolwiek dać rozgryzienie pojedynczej kostki czekolady.
Nati zadowolona postawiła drabinę, by jej koniec sięgnął dziury w gzymsie. Przebyła szczebelki, przy każdym przypominając sobie doznania smakowe jakie odbierała podczas ich tworzenia. Przy jednym czuła rybę, jak się dokładniej zastanowiła, to był to śledź, więc jak najszybciej go ominęła. Natalia to śledzi nienawidziła. A więc znalazła się na drugim gzymsie. I paradoksalnie, można by rzec, od razu wzrokiem odnalazła coś, co przyprawiło ją o drżenie ciała, nie do opanowania. Suto zastawiony stół, suto w dekoracje, świeczniki, kosze z kwiatami, serwety i przepiękny obrus, ale na talerzu leżał jeden jedyny śledź. Martwy, ale surowy. Spomiędzy łusek wystawał patyczek. A na końcu tego patyczka była karteczka. A na tej karteczce pisało: Zjedz mnie.
– O la boga – wyrwało się Natalii, gdy zmarzniętą ręką ścierała z czoło zalążki potu.
Spojrzała w górę i policzyła gzymsy, które musiała przebyć do strychu. Naliczyła w sumie piętnaście półek, a na końcu wieży, w suficie, jedną klapę. Ta klapa musiała prowadzić na strych.
Na drugim gzymsie nie było niestety Ludzika, więc chcąc nie chcąc, dziewczyna zjeść musiała znienawidzonego śledzia. Kuchenki też nie było, żadnego miotacza płomieni nawet ani smoka, więc śledź zjedzony zostać musiał na surowo. Natalia nie łudziła się nawet, że zdoła usmażyć go oddechem ani nawet, że zacznie ziać ogniem jak ten młody bóg, a raczej jak bogini. Nie miała też sosu chili. No to co, pachołek siadł na koń i ruszył po te warzywa w zimną zawieruchę, skoro pan karze.
Natalia zasiadła, elegancko wwiercając się pośladkami w drewniane krzesło, usiłując jak najbardziej urzeczywistnić formalny zabieg gry na czas. Ale w końcu… zamach głową! I… wbiła się w ciało ryby, łuski odskoczyły i osiadły smakowicie na, wypchanych śledzikiem, rumianych policzkach Natalii. Nie odrywała głowy swej od nieświadomego bycia pożeranym śledzia (powód: bycie martwym), jednak oczyma patrzyła przed siebie i obserwowała jak pewien oryginalny jegomość w garniturze i idealnie prostej posturze podchodzi do stolika od drugiej strony i zasiada przy nim, tak że siedzieli teraz twarzą w twarz. Tym jegomościem okazał się Gollum.
– Soczysta rybka, jak to jest chwytać soczystą rybkę, bo my nie wiemy… – szepnął chciwie i z świetnie zamaskowaną ironią Gollum, poprawiając muszkę.
Garnitur był idealnie dopasowany do jego kościstego ciała.
– Zamówiłem go w Zarze, wersja slim, rozmiar mini mini… – szeptał dalej złowieszczo, a gdy mówił mini mini poruszył oczyma w dziwny, wieloznaczny, a jednocześnie nic nieznaczący sposób.
Gollum obserwował jak zdesperowana Natalia pochłania już drugą połowę śledzia. Gollum miał szklane oczy jak gdyby też chciał sobie zjeść rybkę, ale nie mógł, bo sawuarwiwr mu nie pozwalał wydrzeć dziewczynie pokarmu. To wprowadziło go w melancholijny nastrój. Nienawidził sawuarwiwru, ale żeby nosić garnitur musiał go przestrzegać, a musiał nosić garnitur, bo nie miał Pierścienia, a bez Pierścienia musiał nosić garnitur, bo to było jego nowe hobby, a hobby nie należy odrzucać ot tak. Chyba że tym hobby jest nałogowe czytanie Hobbita lub jakiejkolwiek powieści czy też nowelki, która w jakikolwiek sposób nawiązuje do Hobbitonu.
– Znasz mnie, prawda? – spytał Gollum.
Natalia pokiwała energicznie głową, pochłaniając coraz to nowe części ciała ryby.
– Czy to ja sprzedałem ci wczoraj dwa ogórki w sklepie ze sprzętem rycerskim?
Natalia pokręciła głową. A Gollum z uśmieszkiem sprytnego złodziejaszka, którym nomen omen był, szepnął tajemniczym przyciszonym głosem:
– Tylko sprawdzam…, tylko sprawdzam… – i przy tym też przymknął oczy i wszechwiedząco kręcił nieznacznie głową.
Gdy dokończył sprawdzania, wpełzł mu na uśmiech dziecięcy uśmiech i dalej patrzył jak sroka w gnat, gdzie gnatem Nati jedząca śledzia.
– Ty przyszłaś po miecz półtoraręczny, dwa nagolenniki i po pół kilo siodła, a ja ci dwa ogórasy wtryniłem… – Gollum wycharczał to i zaśmiał się słabym śmiechem lichego złodziejaszka – Jak mogłaś przyjąć, że w rzeczywistości niesubiektywnej, moja uprzejma, lecz sztucznie uprzejma inwokacja w progach mego sklepu nie mogła zbić cię z tropu i że tak łatwo mi było ci wmówić, że dwa korniszony kiszone to obiekty twego pożądania. Przyjęłaś tak i cię normalnie wyrolowałem, cię jak zrolowaną iguanę wyrolowałem, jak chomika, który podczas wigilii wpada do rolady truskawkowej i wije się tam, bo przypomina mu się historia o myszce, która wpada do śmietany i tak długo się w niej wije, że tworzy się z niej masło i mysz może wyjść… zastanawiam się czy doprawdy ten chomik myśli, że rolada truskawkowa to śmietana… jakie on widzi koneksje między truskawkami, a śmietaną, co ten tłuścioch w tym widzi, dlaczego, gdy wpada do rolady, to się wije, przecież i tak zostanie zjedzony, też chcę wiedzieć co ten chomik wie! Chcę posiąść jego mózg i jego oczy… a może on, ten głupi zwierz, widzi po prostu świat przez różowe okulary i odróżnić przez to nie może śmietany od truskawek, o bogowie, czy właśnie odkryłem tę mistyczną zagadkę, której rozwiązania sam sobie w tym dziwnym monologu postawiłem?
– Skończyłam – mocno rzekła Natalia, waląc pięściami o stół.
Z oczu Gollum wyczytał, że nie była to jej najlepsza uczta. Uśmiechnął się mrocznie i szyderczo, oczy samoistnie zmniejszyły się do małych, mrocznych, złych punkcików.
– I co… – rozszerzył ramiona jakby chciał ją wziąć w zimne objęcia tracącego zmysły – Myślisz, że, He, He, jak zjadłaś tę rybę to wjedziesz wyżej? Nie!!! Zjedzenie ryby nic, a nic ci nie dało, twój wysiłek poszedł na marne! A ja nigdy nie kłamię!
Nagle Natalia odsunęła strach, który zalęgł na całej powierzchni jej skóry i sprawił, że włoski stanęły dęby i gromko oświadczyła:
– Smeagolu… Jesteś zacnym hobbitem, to znaczy byłeś kiedyś, ale skoro byłeś, to znaczy, że nadal jesteś z drobnym wyjątkiem, a tym drobnym wyjątkiem jest właśnie to, że za wszelką cenę zdobyć chcesz Pierścień! Jako prawy hobbit rzeczywiście nigdy byś nie skłamał, ale aby ktoś nie zdobył pierścienia, założę się, że nie zawahałbyś się ani chwili… – tu nastąpiła efektowna pauza – Więc mogę się też założyć, że Pierścień leży teraz w mojej kieszeni.
Natalia sięgnęła i rzeczywiście w dżinsach koniuszkami palców natknęła się na zimny metal pierścienia.
– Oddaj mi preszysa! Right now! – wrzasnął Smeagol, wychodząc poza etykietę i plując na stół, brocząc śliną garnitur, stół, oraz symbolicznie sawuarwiwr.
– No way, man! – Natalia zatoczyła szerokie półkole ręką dla wzmocnienia swej sentencji.
Gollum uspokoił się i serwetką ze stołu, usunął ślinę ze wszystkich celów, które trafił.
– A więc żądam satysfakcji! – wzniósł palec i wstał.
– Jestem na tak! – krzyknęła z całych sił Natalia.
– Czyli walczymy?! – zdziwił się elegancki Gollum.
– Nie! – zgasiła zapał Golluma dziewczyna i założyła na czuja pierścień.
Na czuja, bo nie wiedziała co się stanie. A stało się to, że jej oczom widoczne stały się drabiny prowadzące na wyższe gzymsy. Ruszyła w te pędy, unikając zrozpaczonego Golluma, zdzierającego z siebie garnitur. Nie taki on bitny jak w filmie, pomyślała Nati i już po kilku chwilach wspięła się na czternasty gzyms. Cała zdyszana przypominała sobie, co widziała na każdym z gzymsów, jakieś znaki szczególne, to może być ważne potem. Od trzeciego gzymsu w górę na każdym piętrze znajdowało się już po kilku ludzików. Tylko drugi gzyms był pusty. Poza tym, na dziesiątym gzymsie grało stare, przedpotopowe chyba radio. Leciało w kółko: Bejbe, bejbe, bejbe,… tkliwie, wrażliwie i z wczuciem. Natalia, choć usilnie myślała, nie mogła sobie przypomnieć nazwiska piosenkarza.
Nareszcie… piętnasty gzyms. Natalia zdjęła Pierścień, jak tylko to zrobiła, spłonął, a na jej skórze zmaterializował się proch strzelniczy, którego użył angielski admirał w bitwie pod Trafalgarem.
– Cóż za historyczna namiastka żałosnej perswazji… – stwierdziła Nati i wyrzuciła proch na dół.
A powiedziała tak, bo wiedziała dlaczego akurat taki proch. Gdyby Nati natknęła się na taki proch w rzeczywistości niesubiektywnej nie mogła by określić skąd on pochodzi, tutaj to wiedziała. Więc to był szyderczy zamach subiektywnej rzeczywistości na niewiedzę Natalii, a przy okazji tania propaganda, mająca na celu zmuszenie do nauki nazbyt szczegółów aspektów historii, takich jak wiedza na temat hej!, a skąd pochodzi ten proch, który dzierżysz w swej ręce? Co po prostu swoim zwyczajem uznała za żałosne. Z jednym zgadzała się z kuzynem: szkoła to zło.
Natalia nie miała pojęcia jak teraz ma dostać się do klapy na strych, ale nagle zauważyła mężczyznę w brudnym stroju roboczym, który mopem machał jak najęty. Najęła go chyba rzeczywistość subiektywna. Przy nim leżał szpiegowski hak do wspinania. Taki wystrzeliwany ze specjalnej wyrzutni.
– Mogę ten szpiegowski hak? – spytała Natalia niewinnie.
– Nie – sucha, szybka odpowiedź.
– Nie?
– No nie, mówię! – zdenerwował się sprzątacz.
– Nerwus… – stwierdziła Nati.
– Wiem, ale haka nie dostaniesz.
– To wezmę sobie!
– Jak to zrobisz, skorom silniejszy od ciebie?
– Bo jestem super zmechanizowaną laleczką, z mega kosmicznymi warkoczami, które są uzbrojone w wyrzutnie rakiet typu V5.
Sprzątacz od razu w śmiech, a Natalia za hak. Strzał, zaczepienie, lina luźna, skok, napięcie liny, wspinu-wspinu, szczyt, otwarcie, skrzyp, wsuw-wsuw, hat!, wyprost, zamknięcie, ciemność.
– Czy to już piąta seria? – spytała zlękniona dziewczyna, nic nie widząc.
Ale to nie mogła być piąta seria, gdyż nie doszło do FR (falowań rzeczywistości). A do nich mogło dochodzić tylko w punktu wyjściowym, w pokoju na samym dole wieży… Światło zapaliło się. Natalia znalazła się na samym środku areny bokserskiej, chciała zwiać, ale nagle granice, które wyznaczały końce klapy wsiąknęły w podłogę. Na trybunach było zupełnie pusto, bo wcale ich nie było. Za linami ringu nie było już nic tylko ciemność. Dziarsko przez te liny wskoczył mężczyzna w pasiastej marynarce. Złapał za bark Natalię i wysapał ze spoconym włosem:
– To nie ilość wyznawców, ale przekonanie o słuszności idei jest ważne.
Zarzucił jej własną marynarkę na barki i uciekł, robiąc salto przez liny z drugiej strony jak wbiegał. Na arenę wkroczył wysoki na trzy metry mężczyzna z nagim torsem, w spodniach zaledwie i z dziwnym, piramido-podobnym kształtem na głowie. W ręce dzierżył zaskakująco, i mrożąco krew w żyłach długi nóż. Wydłużony co najmniej dziesięć razy w stosunku do zwykłego noża. Zaczął iść w kierunku Natalii. Ta włączyła wsteczny. Upadła na liny, ale Piramidogłowy zatrzymał się na środku areny. Stał do niej frontem z przyjaznymi lub też nie zamiarami i nie wiadomo dlaczego, Natalia miała wrażenie, że są to zamiary przyjazne, jak najbardziej pozytywne. Nagle arena przebiła swym ciężarem podłogę i z nieprzyjemnym świstem przeleciała wszystkie gzymsy, trochę je uszkadzając. W końcu arena dotarła do pokoju i została wchłonięta przez podłogę, jedyne co zostało to liny nad podłogą. W jaskini rozległ się pisk opon. Nati tam spojrzała. Limuzyna zajechała pod schody. Teraz na schodach znajdował się czerwony dywan w złote gwiazdy. Z limuzyny wyszedł zupełni nagi Murzyn i przeszedł przez liny do pokoju. Na piersi miał tatuaż, którym był napis Wysłannik Potoczaka. Murzyn wyjął jakoś z tyłu okulary przeciwsłoneczne i założył je na oczy, by chronić oczy od ciemności, która zalegała w pokoju. Tylko światło od latarni lekko naświetlało jego oraz Piramidogłowego sylwetkę. Murzynowi zadziornie podskakiwały brwi, gdy mówił teraz do Natalii:
– Mam wiadomość od Potoczaka – odchrząknął – Otóż, Piramidogłowy chce ciebie poślubić.
– Nie mogę za niego wyjść… – rzekła Natalia – Nie znam go, nie wiem nawet jak wygląda jego twarz, zdaje się, że to jakaś góra chodzących mięśni.
– Mięśnie… nóg nie mają – Murzyn szybko powiedział – Więc podpisujemy akt ślubu czy nie?
– Nie!
Piramidogłowy uniósł długi nóż, jednak jeśli wyraz jego twarzy był zauważalnie zmienny, nie mógł się zmienić zauważalnie, bo jego twarz zasłonięta była przez piramidę. Murzyn nagle roztopił się i naszło najdynamiczniejsze chyba jak dotąd falowanie Rzeczywistości. Trwało ułamek sekundy, a więc kilkadziesiąt razy krócej niż zazwyczaj! Takie szybkie przejścia ze stałości w ciecz i znowu w stałość, to jakby Natalia wyszła za mąż, potem jej mąż nagle się roztopił w wyniku dziwnego eksperymentu naukowego, a na koniec wyszła za mąż za naukowca, który był odpowiedzialny za roztopienie. I to wszystko w ułamku sekundy! Każdy by zemdlał chyba.
– Czy to piąta seria? – spytała Natalia, wstając do przysiadu i przecierając twarz ręką.
– To już koniec! Nie przecieraj twarzy ręką, wstawaj i giń! – krzyknął jakiś głos roznosząc się echem po całej ciemności.
Natalia zauważyła, że w miejscu gdzie stał Murzyn, stał teraz Potoczak. Słowa wypływały z jego głowy. Jego śliskie oczy zbliżały się do Natalii łapczywie. Piramidogłowy stał nadal z podniesionym nożem. Nagle gdzieś w przestrzeni pojawił się pomarańczowy portal między-wymiarowy. Wyleciał z niego Wojtek, kuzyn, a wraz z nim dziwna kreatura. Dwie masywne kolumny cielska połączone ze sobą nerwami. Pomiędzy kolumnami na środku znajdowała się mała główka z kłami, zaś z kolumn na boki sterczały chude ręce, które starały się pochwycić Wojciecha i przybliżyć do kłów, ale kuzyn odepchnął się nogami od potwora i podleciał w kierunku Piramidogłowego, Natalii i Potoczaka. Ostrze Piramidogłowego opadło na głowę Natalii. Natalia zastosowała pierwszy manewr wymijający jaki przyszedł jej do głowy. Rzuciła się na Potoczaka i wepchnęła go pod ostrze Piramidogłowego. To zderzenie z metalem rozpłatało intruza na dwoje. Wojciech wydał okrzyk zadowolenia!

Szesnaście lat później…

Natalia i Wojciech siedzieli na Miami Beach i nie mieli co robić, to popijali drinka. Leżeli na leżakach i napawali się słońcem.
– Piramida, dawaj szybciej te kokosy!
Piramidogłowy, zataczając się na grząskim piachu przybył do dwójki plażowiczów. Zbliżył się do kuzynostwa i na ich oczach zaczął otwierać specjalnym, krótkim nożem dwa kokosy. Założony miał fartuszek, zaś na szczycie piramidy widniał biały czepek z falbankami. Uwinął się szybko i podał kokosy. Przyrządzone były wyśmienicie. Kokosy tak mógł tylko przyrządzić Piramidogłowy.
– Dziękujemy, możesz sobie popływać – powiedziała Natalia i machnęła na niego ręką.
Piramidogłowy podskoczył kilka razy w miejscu, pełen uciechy i w te pędy zmienił czepek lokaja w czepek pływacki, zrzucił fartuszek i w samych spodniach i z gołą klatą wskoczył w toń morską. Wypłynął daleko przed siebie, tak, że Natalia i Wojciech zmniejszyli się kilkakrotnie. Słońce zachodziło, Piramidogłowy unosił się w wodzie, tak że wystawała z niej tylko jego szyja i pokaźna, czarna piramida, a w tle zanim na leżakach dwójka ludzi, ciesząca się ostatnimi promieniami słonecznymi. Piramidogłowy zanurkował na chwilę, po czym wynurzył się, legł na tafli wodnej pełnej refleksów na plecach. Wyprostował nogi, oparł piramidę na rękach, a z niej wystrzeliła ciurkiem do góry frywolna strużka wody.
Odpowiedz
#2
Ekstra!Łoł!
Jej - przeczytałam jednym tchem. Teraz wydrukuję i idę myśleć. Na razie daję wszystkie gwiazdki.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#3
Brzmi trochę jak parodia, jak tak czytam... Do sensu tytułu nie doczytałam, ponieważ zwyczajnie się zniechęciłam, a nie mam ochoty się torturować i wyginać w fotelu, niczym Natalia na kanapie.
Nie mówię, że jest złe, żeby nie było - jedynie, że mi się nie podoba. Głównie przez styl i treść. Warsztat dobry. Chyba.
Pozdrawiam!
Odpowiedz
#4
Hej, dzięki za komentarzeSmile

Changed, jeśli do sensu nie doczytałaś, to znaczy, że nie wyszłaś poza pierwszą wymianę zdań lub nieznacznie za nią! (zauważam) Gdy poza nią się wyjdzie nie tylko sens się odkryje, ale i zmienność tekstu w tonie... odrobinę Tongue (zaznaczam)
Oczywiście nie przymuszam do dalszej lektury... chociaż...Wink
Porównanie do Natalii rozbawiło mnieWink

Pozdrawiam również!
Odpowiedz
#5
Dobrze, że nie przymuszasz. Jutro jeszcze zobaczę. Może akurat to dlatego, ze mam dzisiaj dzień ,,wszędzie jakieś 'ale' "... Nieważne. W kazdym razie sprawdzę, czy to tylko moje nastroje, czy rzeczywiście nie strawię. Smile
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości