Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Postrach blokowiska
#1
Nad osiedlem czteropiętrowych bloków od kilku minut krążył gołąb. „Nasrać, nasrać, nasrać” – zaprogramowana myśl wytyczała cel jego misji. Po wstępnym rozeznaniu znalazł odpowiednie miejsce do inwazji i zaczął obniżać lot.
– Uwaga! W nogi! – rozległ się piskliwy krzyk. Jego właścicielem był mały Krzysio, który tego dnia obserwował przestrzeń powietrzną nad placem zabaw. – Nadlatuje! Ratuj się, kto może!
Dzieci w popłochu uciekały, gdzie pieprz rośnie; Maciek z Izą dopadli szczęśliwie klatki schodowej, Krzysio schował się pod ławką, a Łukasz wskoczył w krzaki róży, po czym westchnął z ulgą pomimo wielu zadrapań.
Adaś i Kuba szybko oddalali się od zagrożonego terytorium. Kiedy ukryli się pod okapem osiedlowego warzywniaka, pierwszy z nich uprzytomnił sobie niezwykle ważną rzecz:
– O jacie! Zostawiłem piłkę!
Adaś zamarł na chwilę, nie bardzo wiedząc, co począć.
– Wracam – zdecydował.
– Nie bądź głupi. Nie ryzykuj! – Kuba próbował wyperswadować przyjacielowi niebezpieczny pomysł. – A jak cię osra? Co wtedy?
– A jak osra piłkę, to czym będziesz grał!? – wypalił w odpowiedzi. – Biegnę, powinienem dać radę.
Chłopiec pędził co sił w nogach, lawirując między huśtawkami oraz ławkami. Przypominał doświadczonego narciarza, biorącego udział w zawodach slalomu giganta.
Przerażone dzieciaki trzymały za niego kciuki i życzyły powodzenia w niebezpiecznej misji.
Adaś wbiegł na boisko do siatkówki. Szybko podniósł piłkę. Chciał ruszyć sprintem w drogę powrotną i... pac! Po jego twarzy spływała gęsta, brązowa ciecz. Smród, a zaraz potem rój much, który pojawił się nie wiadomo skąd, tłumaczyły wszystko.
Głośny płacz był teraz jedynym słyszalnym dźwiękiem w promieniu kilometra. Chłopiec, trafiony ptasim kałem, wiedział, że ubrania da się uprać, lecz poza tym zdawał sobie sprawę z plamy na honorze, jaką przyjdzie mu nosić przez kilka tygodni, a może nawet miesięcy. W jednej chwili stał się największą fujarą na osiedlu.
A gołąb, po perfekcyjnie wykonanej akcji, zniknął za blokiem.

***

– No, żeby go jasna cholera wzięła! – Zagielska nie kryła oburzenia. Jej balkon, mieszczący się na czwartym piętrze, nie posiadał zabezpieczenia w postaci daszku, co, biorąc pod uwagę okoliczności, było sporym utrapieniem. – Znowu zasrał mi cały balkon. Trzeci raz w tym tygodniu. To istny diabeł, a nie gołąb!
Usuwając starannie i powoli nieczystości, kręciła z niedowierzaniem głową. Wtem usłyszała głośne przekleństwa dobiegające gdzieś z dołu. Zaciekawiona wyjrzała na osiedlowy parking.
Obok czarnego, mocno wysłużonego mercedesa stał Grzesiuk. Sąsiad klął na czym świat stoi i trudno się dziwić, skoro jego oczko w głowie pokrywała niemała góra odchodów .
– Skurwysynowi łeb ukręcę! – krzyczał Grzesiuk. – Złapię i zatłukę gołymi rękami. Oskubię zasrańca na żywca, a potem wsadzę w dupę pompkę rowerową, a potem...
Jak słychać Grzesiuk miał głowę pełną pomysłów. I zapewne wyliczanka potrwałaby znacznie dłużej, gdyby nie głos Zagielskiej:
– Sąsiedzie, ja chyba wiem, co musimy zrobić. Za chwilę zejdę i pogadamy.

***

Na dachu budynku leżało dwóch mężczyzn. Jeden patrzył przez lornetkę, a drugi przytknął oko do lunety strzelby.
– Dziękuję, panie Chodakowski, że się pan zgodził – powiedział szeptem Grzesiuk. – Pani Zagielska miała dobry pomysł, żeby poprosić pana o pomoc.
– Zagielska to moja dobra znajoma, więc się zgodziłem, choć zazwyczaj poluję na większą zwierzynę – wyjaśnił i dodał: – Myśliwy nie może używać broni na osiedlu, ale dwa dni temu ten szatański gołąb zasrał mi cały parapet. Chyba z godzinę go potem szorowałem, bo przez ten upał gówno przyschło jak farba.
Obserwowali kierunek, skąd zawsze nadlatywał ptak. Długo nic się nie działo, aż wreszcie na niebie pojawił się ciemny kształt. Rósł w oczach z każdą sekundą.
Padł strzał.
Gołąb dziwnie zaskrzeczał, po czym runął jak długi na pobliskie ogródki działkowe.
– Dostał? – zapytał Grzesiuk. – Może dla pewności pójdziemy sprawdzić?
– Ja nigdy nie chybiam – oznajmił myśliwy, chowając strzelbę do pokrowca. – Ale jak pan chce, to może pan sprawdzić.
– Nie, nie trzeba. – Grzesiuk pokręcił głową, wyczuwając nutkę dezaprobaty w głosie rozmówcy. – Wierzę panu na słowo.

***

Mały Teodor otarł łzę z policzka na widok gołębia. Zacisnął dłoń na śrubokręcie i przykucnął. Przez chwilę majstrował przy szczątkach zwierzęcia. Na jego twarzy ponownie zamieścił uśmiech, kiedy wydobył z ptaka kwadratową płytkę.
– Mózg wygląda na nieuszkodzony – odetchnął z ulgą, uprzednio obejrzawszy dokładnie przedmiot.
Chwilę później wszedł do piwnicy jednego z niewielu jednorodzinnych domków, oblężonych z każdej strony przez żelbetonowe bloki. Teodor nienawidził mieszkańców osiedla, a przede wszystkim dzieci. Uważał ich wszystkich za bandę ignorantów, którzy tracili czas na głupie zabawy i plotki, zamiast zająć się czymś bardziej twórczym. Dlatego skonstruował gołębia. A kiedy na blokersów spadały fekalia, Teodor turlał się ze śmiechu. I pewnie dziś miałby znowu niezły ubaw, lecz, niestety, z powodu myśliwego ptak stał się bezużyteczną kupką złomu. Chłopiec nie zamierzał tego puścić płazem.
Chodził po piwnicy w te i we wte. Co jakiś czas zerkał na stół, gdzie leżała płytka.
– Co by z tym teraz zrobić? – mówił do siebie, co zawsze pomagało w opracowaniu dobrego planu. Nagle zatrzymał się, po czym podszedł do wysokiej szafy. Otworzył ją.
– To się doskonale nada. Trochę lutowania i spawania, ale powinno zadziałać.
Spoglądał z podziwem na prawie dwumetrową figurkę, którą jego ojciec, będący wielkim fanem filmów science-fiction, przywiózł ze Stanów. Jeszcze niedawno stała w salonie, ale na wyraźne polecenie matki Teodora została zmagazynowana w piwnicy. „Już dwa talerze przez to stłukłam, a kiedy jest ciemno, to się boję wyjść z pokoju!” – grzmiała pani domu.
Teodor uśmiechnął się, wyobrażając sobie zachowania blokersów po spotkaniu z jego nowym wynalazkiem.
– O tak. To dopiero będzie coś – pokiwał z uznaniem głową, patrząc na kopię jednego z najbardziej znanych dzieł Hansa Gigera.

Koniec
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
Podobało się. Obiecujące zakończenie. Co prawda trochę mnie zastanawia, jak jeden gołąb, niechby i mechaniczny, mógł pokryć niemałą górą odchodów Mercedesa, albo załatwić cały parapet.
Mniejsza z tym, czepiam się. Shy
Ale ogólnie ożywcze i optymistyczne. Smile
Odpowiedz
#3
Dzięki, Gorgiasz.

Gołąb często lądował, żeby doładować zbiornikBig Grin

Pozdrawiam
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Mi tak średnio podeszło. Nie czepiam się warsztatu, ale brakuje napięcia, jakiegoś punktu kulminacyjnego i Twojego charakterystycznego poczucia humoru.
Mówiłam Ci kiedyś, że średnio raz na dzień przypomina mi się "Radek kurwa fa z fabryki kładek" i turlam się ze śmiechu? Big Grin Big Grin Dzięki stary za tamto opowiadanie Wink
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#5
Haj, haj!

Droga Kruk, to moje poczucie humoru, tylko jestem o rok starszy i ewolulowałoTongue. To se ne wrati!

Poza tym:
brakuje napięcia - no, być może
punktu kulminacyjnego - tutaj protestuję: alien na osiedlu to fajna jazdaBig Grin

Pozdrawiam
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości