Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Popieprzone solą opowieści
#1
Stare głupie opowiadanka. Smacznego. Smile

Wstęp ( Spowiedź Przeklęta )


Piękny, rześki poranek trwał w Krakowie, kiedy ksiądz otwierał ciężkie dębowe drzwi, za którymi rozciągała się ścieżka wiernych ustawionych w rzędach.
Krótkie powitanie szczędź Boże!, szybkie skinienie głową i czas na mszę.
- Witam naszą kościelną wspólnotę chrześcijańską - zaczął duchowny - Widzę, że wśród was panuje niepokój.
Wszyscy uczestnicy obrzędu spojrzeli po sobie. Wtem drzwi ponownie się otwarły, a w progu stanął niejaki Ksiądz Józef Bratanek. Wszyscy obrócili się i popatrzyli w jego kierunku. Ten młodziutki kapłan o bladej skórze pasującej do jego czarnej sutanny jak zwykle uklęknął nie przed ołtarzem, jak inni, lecz wcześniej, przy ławkach. Ludzie ofiarowali mu krótkie spojrzenie, po czym msza trwała dalej.

***


Po mszy, gdy większość już wyszła, ksiądz Bratanek spowiadał ostatnią już kobietę.

Grzechy te same, co zawsze... nic nowego.

Odmówiła to, co nakazał jej młody spowiednik i wyszła. Ksiądz siedział jeszcze przez chwilę oglądając się dookoła, czy nie ma nikogo i wyszedł z konfesjonału. Miał już zamiar zamykać wejściowe drzwi na klucz, kiedy to ujrzał starszą, na oko 70-letnią kobietę. Stanęła w progu.
- Chciałabym się wyspowiadać - rzekła staruszka swoim ochrypłym głosem
Kapłan westchnął, nieco poirytowany sytuacją, że znowu musi wszystko przygotowywać, a następnie nakazał staruszce poczekać. Trwało to niedługo, ksiądz znowu ubrał się w czarną togę i usiadł na drewnianym krześle jako spowiednik. Oparł się ręką o mały parapecik, w czasie, gdy staruszka swoim niepewnym krokiem zbliżała się do miejsca pokuty.
- W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego... - zaczęła szybko, lekceważąc nawet, co mówi
- Amen. - odparł jej kapłan - Dobrze, proszę panią, wymień grzechy jakimi obraziłaś Pana Boga i swych bliźnich.
Staruszka kaszlnęła głośno, zasłaniając się dłonią ściśniętą w pięść, po czym zaczęła wymieniać przewinienia.
- Było tego dużo. Otóż, wczoraj wychodząc z domu zauważyłam, że moja wnuczka znowu spotyka się z tym chłopcem. Okropny z niego człowiek, mówię księdzu... Córka z mężem wyjechali na wakacje, a dzieci zostawili w domu. - staruszka ze spuszczoną głową, powoli, acz dokładnie przedstawiała fakty - Miałam się opiekować nimi, a w szczególności mieć oko na Martynę, ze względu na jej wiek, w którym to różne głupoty przychodzą do głowy. Zobaczyłam ją z tym chłopakiem. W końcu porozmawiałam z nią, a ona powiedziała, że tak naprawdę nie chce się z nim spotykać. To on ją nawiedza. Zdenerwowałam się i chciałam pójść do rodziców chłopca.
Ksiądz się niecierpliwił.
- Proszę mówić dalej - popędzał staruszkę
- Tak więc, wkrótce okazało się, iż chłopak jest sierotą. To znaczy... jego matka jest w szpitalu psychiatrycznym, a ojciec zaginął. Poszłam na policję i powiedziałam tym niebieskim panom, że ten młody człowiek zaczepia Martynkę. A oni nic nie zrobili, mówili tylko coś o zasadach... Pieprzyć zasady!
Ksiądz aż się zlęknął, jednak nie odzywał się.
- W końcu postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Wieczorem poszłam do jego domu, o ile można tę melinę tak nazwać, wzięłam nóż i go zabiłam.
Kapłan otworzył oczy ze strachu. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Lęk ogarnął jego całym ciałem.

Moim zadaniem jest wyspowiadać ludzi... spokojnie... Każdy grzech.

- Ale to nie wszystko - przerwała mu myślenie - Potem zauważyłam, że nadal żyje, choć wbiłam mu ostrze w pierś. Skurwysyn! Chwyciłam go za gardło, zaniosłam do piwnicy. Później po krótkiej rozmowie, w której to pytałam się, czemu zaczepia mi wnuczkę, on wypierał się wymówką, że mu się podoba. Phi! Zdenerwowałam się, trzęsło mnie na prawo i na lewo. Jego głowę położyłam między imadło i skręcałam coraz mocniej. W końcu było zbyt ciasno i pod wpływem ciśnienia skóra pękła, a jego mózg i flaki znalazły się na ziemi.

Ksiądz był zdruzgotany. On również się trząsł. Wszystko wydawało mu się teraz szare i bez sensu.

Powiedzieć jej, żeby porozmawiała z policją? Nie! Jeszcze mi coś zrobi, to niebezpieczna kobieta!


Wystraszony młodzian nakazał jej odmówić trzy razy Zdrowaś Maryjo i pięć Ojcze nasz, jakby miałoby to coś zmienić w zachowaniu staruszki.
- Czy to grzech? - zapytała starsza kobieta o pomarszczonej twarzy
Ksiądz jej nie odpowiedział, udał że nie słyszał pytania. Staruszka odeszła. Jednak, zanim otworzyły się drzwi, ksiądz pobiegł w jej stronę.
- Jest pewna sprawa - mówił - Proszę za mną.


Kosiarka


Cichy poranek na obrzeżach Warszawy mógł oznaczać jedno - niedzielę. W ten święty dzień panował niezwykły spokój, ludzie najczęściej siedzieli w domach, nikt się nie spieszył. Niektórzy wyprowadzali swoje psy na spacer - różne pudle, jamniki, czy dalmatyńczyki.
Henryk nie miał psa, i zresztą nie chciał go nigdy mieć. Choć mówią, że pies to największy przyjaciel człowieka, bo jest wierny i chętny do przygód. A Henryk nie miał żadnych przygód w swoim życiu. Żadnych podróży, wycieczek, żadnych urlopów. Wiódł spokojne życie. Co innego jego żona. Elżbieta zawsze gdzieś wyjeżdżała z chłopcem, 13-letnim Maćkiem. Tym razem żona bawiła się na samych Hawajach ze swoim nowym mężczyzną, kiedy to chłopak został pod opieką ojca. Nie sprawiało im to żadnego problemu, Henryk lubił coś robić z synem. Nadal kochał swoją rodzinę. O ile można ją jeszcze tak nazywać...

Poranek zamieniał się powoli w południe, kiedy Henryk kosił trawnik na swoim placu. Co chwilę przejeżdżały jakieś samochody, co chwilę słychać było wrrruuuummm!. Ale dźwięk kosiarki spalinowej zagłuszał miejskie odgłosy.
- Maciek! - krzyknął gospodarz domu - Pójdź po coś do picia!
- Już lecę, tato! - odpowiedział mu chłopięcy głos.
Henryk miał wrażenie zdenerwowanego. Zadzwoniła komórka, czarna Nokia Oro. Zerknął na duży, dotykowy wyświetlacz: Elżbieta.
Pewnie chce się zapytać, czy wszystko w porządku.
W końcu po chwili namysłu odebrał telefon.
- Halo?
- Cześć, Henryk. Słuchaj, daj Maćka.
- Niestety nie ma go w pobliżu, ale jak czegoś chcesz, to powiedz. Przekażę mu.
- Nie, chciałam go o coś zapytać. No dobrze, już nic.
- Chodź, kochanie! Już czekam w łóżeczku! - słychać było w oddali głos młodego męszczyzny
- Yyy... muszę już kończyć, na razie. Szczęśliwych wakacji życzę!
Henryk nie odpowiedział, rozłączył się tylko. Miał wrażenie strasznie zdenerwowanego.
Zamiast opiekować się dziećmi i dbać o to, żeby Maćkowi się nic nie stało, ona sobie wiwatuje na jakiejś imprezie i bzyka się z jakimiś młodymi gówniarzami! Zaraz oszaleję!
Z myśli wyrwał go 13-latek.
- Przyniosłem Colę! - powiedział głośno zsapany i podarował ojcowi jednolitrową butelkę - Nie jesteś aby zdenerwowany?
Spostrzegawczy jesteś, synu.
- Nie, wydaje ci się. - odparł lekceważąco Henryk
- Nie chodzi czasem o mamę? - zapytał po raz drugi
- Za dużo gadasz, weź lepiej pomóż mi w koszeniu! - okrzyczał chłopca nerwowy ojciec - Zbierz tamtą trawę!

Minuty mijały, a słońce przygrzewało, co można było wywnioskować spoglądając na ich spocone twarze. Henrykowi coraz bardziej trzęsły się ręce. Pani doktor mu mówiła, żeby brał leki. Ale on to zupełnie lekceważył, jak i większość swojego życia.
- Tato, czy czasem nie masz wziąć tych tabletek? - zapytał młody chłopczyk
- Już wziąłem wcześniej - odpowiedział niepewnie stary.
I po co mi to? Po cholerę okłamuję swojego własnego syna?
Chłopak odwrócony tyłem pił napój gazowany, przechylając butelkę.
A może on nie jest wcale moim synem?!
Kosiarka nadal brzęczała, a Henryk prowadził ją w kierunku chłopca.
Może... nerwy znowu...
Nie patrzył gdzie idzie. Zamyślony trzymał maszynę ze spuszczoną głową.
Może to już od początku?! Tak było?
Chłopiec powoli wypijał całą zawartość napoju.
Tak było?!
Kosiarka się przybliżała.
Tak było!
Już była przy samych nogach chłopca, kiedy stary podniósł głowę i wpadając w szał szarpnął kosiarką do przodu. Chłopiec się zachwiał, próbując uciec przed swoim ojcem, ale było już za późno. Kosiarka powędrowała dalej, Maciek się przewrócił, a ostrze wplątały się w jego szyję. Krew bryzgała z ciętej tchawicy. Chłopiec jeszcze tylko podniósł rękę, ale szybko potem ją upuścił. Nie oddychał. Już nie żył.
Sparaliżowany ojciec stał tak jeszcze z wytrzeszczonymi oczami. Poczuł ciary. Ciary wszędzie i zewsząd. Na całym ciele, ale nie tylko. Paliła go głowa, twarz, lica, mózg. Zapłakany chwycił się za głowę i padł na kolana.
- Co ja zrobiłem! - krzyczał do siebie - Zabiłem syna!
Płakał. Pierwszy raz w życiu płakał. Łzy lały się strumieniami.
Popatrzył na syna. Na rozdartą tchawicę prysło kilka kropel Coca-Coli. Henryk poczuł dziwne łaskotanie w brzuchu. Delikatne łaskotanie...
- Hahahaha! - śmiał się głośno jak wariat - Hahahahahaha! Hahaha!
Wstał i zachwiał się. W jego głowie zrodził się instynkt mordercy.
Hahahaha!... jestem chory!... spokkojnie, tylko spok...ojnie!....przecie....krew! Krew! Hahahaha!
Śmiał się pod nosem, a na jego twarzy nastąpił grymas szalonego terrorysty.
- Hihihi!
Telefon w jego kieszeni zawibrował. Dzwoniła jego żona.
- Hahaha! Lafirynda jedna! Ona myśli... hehehe! Że nie wierzy w moc...! W moc kosiarki! Hahahaha! - obłąkany Henryk podszedł do wyłączonej już kosiarki i pokierował ją do garażu.
- Chodź, kochanie. - mówił do niej - Jesteś piękna. Piękna i niepowtarzalna. Niepokonana!
W końcu obejrzał się dokoła, wziął parę narzędzi i wprowadził ją do sypialni. Ułożył ją delikatnie na łóżku, a narzędzia rzucił w kierunku stołu.
- Będziesz wyglądała pięknie. - mruczał pod nosem - Hehe. Jak dama! Dam ci na imię Elma! Ładnie, co?
Powyjmował z półek różne lampiony, kokardy, bombki na choinkę i inne dekorację.
- Będą ci zazdrościli! Wszyscy! Pokażemy im wszystkim! Nie damy się! Wybijemy ludzkość! Razem, my we dwoje! Kocham cię.
Przyzdobił ją ozdobami. Wyglądała kolorowo.
- Chodź, skarbie. - położył ją z powrotem na podłodze - Trzeba ci poczyścić ząbki. Hehe, higiena przede wszystkim!
Chwycił do ręki ubrudzoną już szmatkę i polerował je ostrze.
Pierwsza ofiara... druga ofiara... trzecia... też ofiara! Hahahaha!
- Chodź, kochanie. Sen to zdrowie. Moja maleńka. Albo nie! Hehehe! Czuję moc! Czuję wreszcie moc! Chodźmy, dokopiemy im! Hahaha!
Wyszedł z domu prowadząc kosiarkę przyzdobioną różnymi świątecznymi zabawkami. Popatrzył na sąsiedni plac. Stała tam starsza już kobieta, około 60-siątki i wieszała pranie.
Idealna! Ofiara! Ofiara druga! Druga ofiara, taaak....
Zachichotał. Dorosły facet po przejściach wszedł na plac sąsiadki przez furtkę wraz ze swoją maszyną. Z jego bogini.
Czas zacząć żniwa, moja malutka!
Podszedł od tyłu. Kiedy zapalał kosiarę, ta akurat właśnie się obróciła.
Nakarmię cię, ty moja maleńka kosiareczko...
Opętany Henryk ruszył szybko w kierunku swojej ofiary, lecz staruszka wyczuła zagrożenie i uskoczyła w bok.
- Co pan robi? - zapytała głośno - Niech pan to wyłączy!
Ona nie wierzy. Nie wierzy w moc...
- Pan się wygłupia?! - starsza pani zauważyła ten dziwaczny grymas na jego twarzy. Był inny.
- Zamknij mordę, dziwko! - krzyknął Henryk i wycelował w nią swoją bronią - Zaraz będziesz charkała krwią!
Staruszka nie miała już tych lat, co kiedyś, więc nie przewidziała tego, że morderca weźmie ją od prawej.
- Mam cię! - wrzasnął, po czym jeździł kosiarką po nieprzytomnym już ciele gospodyni - Hahahahaha!
Że też wcześniej... o tym nie pomyślałem...
Krew tryskała na wszystkie strony. Pobrudziła mu koszulę, niemal cała jego twarz była we krwi.
Uduszę cię kablem USB, suko! Hahahaha! Ty szmato! Wyrwę ci tchawicę i zamiast niej włożę ci rurkę od odkurzacza!
W końcu przestał. Ciało było zmasakrowane.
- Chodź, kochanie! Już pojadłaś? - zapytał się dojrzały mężczyzna - Dobrze, chodźmy do domu. Nie możesz tyle jeść, bo staniesz się gruba! Nikt by tego przecież nie chciał, prawda? No właśnie...
Dotarli w końcu na swój plac. Henryk popatrzał na drogę. Zauważył tam listonosza.
Ofiara sama tu do nas przyjdzie...
Czekał. Czekał. Czekał i... się doczekał. Listonosz właśnie podchodził do domu pana Henryka, który to według mieszkańców wiódł spokojne, wręcz nudne życie. Nie znali go od takiej strony.
- Dzieńdobry, mam tutaj coś dla pana - mówił przez furtkę - Niestety same rachunki!
No wejdź tutaj, kurwa! Wchodź!
- Może wejdzie pan do mnie na kawę? - zapytał się grzecznie Henryk
- Nie, spieszę się. Mam jeszcze dużo przesyłek, wie pan!
- Wiem, wiem...
Kurna!
Listonosz już miał odchodzić, kiedy dorosły facet otworzył furtkę.
- Niech pan poczeka! - krzyknął
- O co chodzi?
Odpalił kosiarkę.
- Giń, śmieciu! - wrzeszczał Henryk - Hahahaha! Elma, zjedz go!
Listonosz jednak był nieco bardziej aktywny fizycznie, niż druga ofiara Żniwiarza, toteż uskoczył w bok, pchnął szalonego ogrodnika i biegł, ile sił w nogach.
- Dopadnę cię jeszcze! Tak, tak! Uciekaj! - krzyczał Henryk - I tak ci jeszcze kiedyś skoszę dupę! Oskalpuję pośladki, słyszysz? Wrzucę cię do pralki! Wytnę nerki! Aghhhhr...!
Krzyczał, wrzeszczał i był wściekły bardziej, niż zazwyczaj. To nie był ten sam człowiek. To nie był już z resztą człowiek. To był potwór. Prawdziwa bestia żądna mordu. Maniakalny zabójca, chore psychicznie zwierzę.
Zdenerwowany, zapominając wyłączyć kosiarki, szedł powoli na swój plac. Nagle ostrze maszyny natknęły się na kamień, i kosiarka stanęła.
- Co jest, skarbie? - spytał troszczący się o kosiarkę gospodarz - Kochanie, jesteś zmęczona? Czegoś ci brak? Wody? Zdrady? Jedzenia? Chce ci się spać?
Lecz nic mu nie odpowiedziała, co uważał za podejrzane. Zajrzał pod jej ciało i zauważył kamień, który doszczętnie połamał jej zęby.
- Ty draniu! - rzucił go z całych sił przed siebie - Moja maleńka rybinko, co ci się stało?! Potrzebujesz lekarza?
Spróbował ją zapalić. Nie pomogło.
Nie! Nie, moja kochana! Nie opuszczaj mnie!!! Biednego chłopca, który miał w życiu ciężkie dzieciństwo! Nie opuszczaj mnie, przyjacielu! Nieeee!!!!!!
Płakał. Płakał bardziej, niż podczas śmierci swojego synka.
- Nie...! Nie, nie, nie! Aaaaaaaaa!!!! - wrzeszczał wściekle - To twój koniec? Załamałem się. Tylko nie to... Nie! Elma!
Patrzył na nią ze łzami w oczach.
- Elma...! - tyle tylko zdołał wypowiedzieć dotykając palcem delikatnie jej pęknięte ostrza.

W smutku i żałobie wydobył z piwnicy łopatę i zakopał ją w swoim ogródku.
- Zawszę cię kochałem - mówił klęcząc - Kocham i będę kochał. Ale myślę, że ludzie docenili już twoją moc. Ale nie wszyscy. Nie wszyscy byli takimi dziećmi, jak my. Pieprzone gnoje! Ale my zwyciężyliśmy. Amen.
Na jej drewnianym nagrobku napisał własną krwią z przeciętego palca ELMA.
Zachwianym krokiem, łkając, Henryk wszedł do domu.
To już koniec. Koniec mojego świata, straciłem jedyną przyjaciółkę.
Po schodach wszedł na strych.
Och, nie mogę bez ciebie żyć! Modlić się do ciebie, o ciebie i o tobie!
Wziął do ręki krzesło i ustawił je na środku pokoju.
Nigdy cię nie zapomnę! Pamiętniku, ty też będziesz trwał!
Wyjął z szafy strzelbę.
Ludzie nie rozumieją! Oni są głupi! Nigdy nie zrozumieją naszej miłości!
Stanął na krześle, celując sobie w głowę.
Elmo, nigdy cię nie zapomnę!
Strzelił.



***

- Co tutaj zaszło? - zapytał się inspektor - Widzę, że dwie ofiary, próba zabicia listonosza, a po tym jeszcze samobójstwo! Dziwne!
Policjant był jak zwykle spokojny, więc badał wszystkie poszlaki nie zważając na różne dziwadła.
- Najwyraźniej był to maniakalny morderca. Psychol. - odparł krótko
- Ponoć przed śmiercią pochował swoją kosiarkę spalinową! - dodał inspektor
- Tak, co dowodzi temu, że był to jakiś chory psychicznie człowiek.
- A co z jego żoną? Przepytaliście ją?
- Tak, była w tym czasie na Hawajach ze swoim kochankiem. Może się dowiedział. Z powodu zdrady zabijał kogo popadnie.
- Może. To szaleniec, wariat, porąbaniec. Wiesz, tacy mszczą się na słabych. Zamiast iść do psychiatry i szybciej zginąć... - zaśmiał się - No cóż, chodź na kawę. Pieprzyć to. Jesteśmy do spraw zabójstw z premedytacją, a nie do niepoczytalnych psycholi z kosiarką.
- Dobrze, chodźmy.
I poszli.

Pan Nauczyciel


Tylko nie to, zaraz będzie W-F! Znowu to samo... dlaczego? Boję się! Może o tym komuś powiedzieć? Ale komu? Rodzicom, wychowawcy? Wyśmieją mnie! Tak samo jak on! Znowu będzie to samo! Najpierw lekcja, potem zostajemy po godzinie i do kąta! Ciekawe, kogo dzisiaj weźmie! Mam nadzieję, że kogoś innego, niż mnie!

Słońce przeciągało swe promyki, kiedy Konrad zapukał do drzwi. Słyszał, jak w domu trwała bitwa o wstanie z łóżka, cała rodzinka Kowalskich. Zapukał ponownie i otworzył mu Ambroży, kolega ze szkoły.
- Konrad? Siema, dawno cię nie widziałem! - krzyknął radośnie - Ostatnio widzieliśmy się chyba przed maturą, co? He, he, he! Ale ten czas zapieprza!
- Cześć, Ambroży. Co tam słychać? Jak tam studia, co?
Rozmawiali ze sobą przez dosyć długi czas, potem gość wyszedł i skierował się do swego wynajętego na pewien czas mieszkania.

***

Ciemna, chłodna noc była pewną odmianą po gorącym dniu. Coś było nie tak.
Jakiś młody chłopiec w płaszczu podszedł do tych samych drzwi, co wczoraj i w nie zastukał. Nikt nie otwierał, więc człowiek odziany w płaszcz wyjął telefon i zadzwonił do kolegi.
- Ambroży? Śpisz?
- A jak myślisz?! Chłopie, jest chyba pierwsza w nocy! - odpowiedział mu zaspany na pół przytomny głos przyjaciela
- Dobra, nie marudź. Chodź tutaj, muszę ci coś powiedzieć.
- Dobrze, już schodzę.
Po dwóch minutach, gospodarz ciężkim krokiem skierował się po chodach ku drzwi i je lekko otworzył.
- Czego chcesz? - zapytał nieco pogniewany na kumpla
- Chodź, nie będziemy gadali w drzwiach.
Z ust Ambrożego można było usłyszeć lekkie uff!, ale się zgodził.
- Czekaj, założę coś na siebie. - wymamrotał ospale
- Spoko, poczekam...
Po krótkiej chwili zdjęcia z wieszaka płaszczu przeciwdeszczowego, Ambroży zjawił się z powrotem w drzwiach. Ruszył za Konradem Heiz’em, który zmierzał gdzieś pomiędzy bloki.
- Gdzie ty mnie prowadzisz, chłopie?
- Spokojnie - przystanął - Tu będzie dobrze pogadać. Tylko się nie wystrasz.
- Czego, twojej dziewczyny? - zapytał się ironicznie i obaj się cicho zaśmiali - Mów, o co chodzi.
- Chodzi o gimnazjum. Pamiętasz?
- No pewnie, że pamiętam. Byli z nami w paczce jeszcze Kacper i Diana.
- Właśnie. Po to tutaj przyjechałem. Diana nie żyje.
- Co?! Jak to? - zaskoczenie malowało się na twarzy Ambrożego - Dlaczego?
- Samobójstwo. Powiesiła się w pokoju.
Cisza przytrwoniła krtanie rozmówców. W końcu ją przerwał ponownie Konrad.
- To ma związek z tym, co było w gimnazjum. Chyba nie zapomniałeś? Ja do dziś pamiętam i choć chciałbym o tym nie wiedzieć, zapomnieć o tym, co się zdarzyło. Wiesz, ciężko mi żyć. Diana była dziewczyną, nie wytrzymała. Ja z trudnością daję radę. A w liceum, po każdym WF-ie szybko się przebierałem i spieprzałem na przerwę.
- Kurwa - jęknął Ambroży - Ja już prawie zapomniałem. Ty mi przypomniałeś teraz. Chociaż, kiedy ktoś mi wymówił słowo gimnazjum, niemal traciłem zmysły. Albo przed każdym pójściem spać. W nocy śniło mi się... wiesz.
- Wiem. - przytaknął Konrad - Dziewczynie o takim czymś jest ciężko zapomnieć. Chciała stracić pamięć, uciec, zwrócić na siebie uwagę. I zmarła.Wstydziliśmy się tego, nie powiedzieliśmy tego nikomu. Byliśmy głupi! Teraz Diana się powiesiła i zostawiła list pożegnalny, w którym wszystko wyjaśnia!
Ambroży stał cicho i gapił się w chodnik.
- Mam go przy sobie, ale policja nawet nic z tego nie zrozumiała. To jest napisane naszym szyfrem, pamiętasz? Kacper go wymyślił. Ale ja go nie pamiętam. Coś z B i T, zamieniało się litery z literami, ale to bez znaczenia. I wiem, przez co się powiesiła. Przez niego. Przez tego skurwysyna, Pana Góreckiego.
Nerwy Ambrożego się napięły, jego twarz zalała się czerwonością gniewu.
W końcu uspokajając się rzekł:
- Ja też nie pamiętam. Ale... co z tego? Co zrobimy? To już się stało dawno i nic tego nie zmieni. Co, pójdziesz z tym na policję, czy jak?
- Nie. To byłoby bez sensu. W paczce zawsze trzymaliśmy się razem, więc i teraz będziemy się trzymać.
- Ty tego nie rozumiesz! - mówił coraz głośniej Ambroży - Przecież możemy normalnie żyć, być dorosłymi i udawać, że tego nie było!
- Niby jak? To kiedyś wróci.
- Nie zmienisz przeszłości, Konrad. To już się stało, za późno. Byliśmy wtedy... z resztą, nie chcę w ogóle o tym sobie przypominać! Po cholerę tu przyjechałeś, co? Żeby mi powiedzieć, że Diana umarła przez tego... wuefistę?!
I znowu cisza. I po raz kolejny zabił ją Konrad.
- Mam plan. Uspokój się, moje kojarzenie może być zupełnie niezgodne z treścią tej kartki. - wskazał na list pożegnalny - Ale Kacper zna ten szyfr, skoro sam go wymyślił.
- Może nie pamięta...
- A może pamięta. Pojedziemy do niego jutro, on to rozszyfruje i zobaczymy, czy moje przypuszczenie było słuszne.
- Po jaką cholerę to robimy? Narobimy chłopcu strachu i przypomnimy mu o tym! Po co mamy mu rujnować życie? Może on już zdążył o tym zapomnieć, a my mu to zepsujemy!
- Zaufaj mojej intuicji. Myślę, że wrażliwy Kacperek nie może sobie ułożyć w życiu przez tego skurwiela.

***


Pobije mnie, jestem tego pewien! Będę maltretowany, jak każdy! Znowu przyjdę do domu z siniakami, mama się zapyta co się stało, a ja powiem, że się przewróciłem i stłukłem sobie kolano! Czy tak musi być? Zawsze po W-Fie! Może dzisiaj będzie chciał zgwałcić Dianę... Biedna dziewczyna. Na szczęście nas, chłopców nie gwałci. Chociaż raz, kiedy nie było Diany, bo udawała, że choruje, zgwałcił Kacpra. Biedny chłopiec, musi mu być ciężko. Ja nie wytrzymam...

Ranek był cichy i spokojny, a każdego z chłopców napotykały myśli. Dziś mieli się spotkać z ich kumplem, który podzielał wrażenia każdego z nich. Ich czworo. Jeden z nich zawsze, co lekcję musiał iść do kąta. Ciekawe, czy Kacper wie, że Diana nie żyje?
Odległo się pukanie do drzwi.
- Kacperku, otwórz drzwi! - zawołanie zbyt opiekuńczej mamy z kuchni sprawiło, że młody chłopiec ślamazarnym ruchem wypełnił jej żądanie.
Ujrzał dwóch chłopców.
- Siemka, chyba nas pamiętasz, co? - zaczął uśmiechnięty na siłę Ambroży.
Chłopak nie odpowiedział, tylko gapił się na nich swymi obojętnymi oczami.
- Ej, coś nie tak? - zauważył Konrad - Przecież zawsze się cieszyłeś, jak nas widziałeś? Chyba...
Chłopiec nadal stał i się patrzył.
- Dzieńdobry! - głos jego matki zza drzwi trochę wystraszył oby dwóch młodych męszczyzn.
- Dzieńdobry. - odpowiedzieli jej - Pamięta nas pani? Razem z Kacprem zawsze trzymaliśmy się razem w szkole.
- Ach, tak! Ty musisz być Konrad, tak?
- Zgadza się. A to Ambroży. - wskazał palcem partnera - Pamiętam szkolne problemy w podstawówce, liceum, gimnazjum...
Kacper się wzdrygnął, po czym poszedł do swego pokoju.
Obaj przyjaciele dziwnie po sobie popatrzyli.
- Ech, dobrze, że jesteście, chłopcy. - mówiła matka kolegi - Mój syn ostatnimi czasy ciągle się do nikogo nie odzywa. Jest w innym świecie, ciągle tylko leży na łóżku i gapi się w ścianę, albo gra na komputerze. I nic więcej. Może wy go jakoś poruszycie, żeby w końcu się ruszył z domu.
- Dobrze, spróbujemy. - rzekł Ambroży. Załamał się. Szkoda mi go. - pomyślał.
Dwaj młodzi faceci po przejściach weszli do pokoju przyjaciela, gdzie ich koleś z drużyny siedział na łóżku i patrzył się w ścianę naprzeciw niego swym bezuczuciowym wzrokiem.
Człowiekowi, który ma wiele uczuć, można łatwo je zabić. - pomyślał Konrad.
- Jak tam, Kacper? Chory jesteś, czy co? Co ze studiami, jak tam szkoła, hę?
Nie odpowiadał.
- Ej, musimy porozmawiać.Więc otwórz swoją gębę i powiedz coś! Mamy informację! Nie cieszysz się, że odwiedzili cię starzy kumple? Pamiętasz, chłopie, jak bawiliśmy się w podchody? To była zajebista zabawa, co nie? A teraz wszyscy ganiają za pieniędzmi, żeby jakoś przeżyć w tym trudnym świecie. Dzieciństwo było fajne. Co tam słychać, hm?
Nic nie mówił.
- Kurwa, nie wiem, już co powiedzieć, żeby otworzył ryj! - poddał się Konrad.
Ambroży poprosił go o kartkę i kazał mu wyjść z pokoju. Postanowił załatwić to na spokojnie.
- Słuchaj, Kacper. Wiem, że jest ci ciężko, ale przecież każdemu jest. Mamy smutną informację. - mówił spokojnym i opanowanym głosem - Diana nie żyje.
Czekał na reakcję kolegi. Nic. Nic nie było widać na jego twarzy - ani zaskoczenia, ani zdenerwowania. Nic.
- Posłuchaj, napisała do nas list pożegnalny. Naszym starym szyfrem, pamiętasz? Musisz pamiętać! - próbował dalej - Może odczytasz nam to?
Kacper wziął do ręki kartkę i zmierzył ją swoim pustym wzrokiem. Zaczął czytać. Po przeczytaniu rzucił ją na ziemię i dalej nic nie mówił.
- No kurwa, mów coś! - krzyknął tak głośno, że uśmiechnięty Konrad rozumiejąc, że Ambroży również nie dał rady, wszedł do pokoju. - A ty co się śmiejesz? To takie śmieszne? Nie mówi, stracił kontakt ze światem, z ludźmi. Zapomniał, co to jest dialog! Wracamy!
Jednak Konrad był innego zdania.
- Nie, mój drogi, nie wracamy. Przyjechałem tu po coś innego. Nie tylko po to, żeby zawiadomić was, że Diana się powiesiła. Nie tylko z powodu tego listu. Z powodu zemsty. Kary za tamte dni.
- Co ty pieprzysz? - Ambroży usiadł na łóżku nieobecnego mentalnie Kacpra - Możesz wyjaśnić powoli?
- Dobrze. - powiedział i zaczął opowiadać - Każdy z nas pamięta naszego wuefistę, Pana Góreckiego.
Kacper się wzdrygnął i zrobił się jeszcze bardziej blady, niż wcześniej.
- Wykorzystywał nas fizycznie i psychicznie, a my na to nie reagowaliśmy. Molestował i gwałcił Dianę, nie raz po lekcjach, do kąta brał również Kacpra.
Chłopiec wstał.
- Wybierał jednego z nas i robił z nim co chciał. A my nawet się nie sprzeciwialiśmy. Straszył nas, że posiada magię i moc, pamiętacie? Mówił, że i tak nas dorwie i schowie do klatki! Nie mogłem zasnąć każdej nocy! Kacper, ty straciłeś już mowę i kontakt ze światem.
Kacper usiadł ponownie.
- Ja stałem się nerwowy, a ty Ambroży...
- Ja się nie mogłem skupić na lekcjach, bałem się każdej lekcji wychowania fizycznego.
- Każdy z nas ma w swojej psychice pamiątkę po nim. Do naszej dziecięcej i malutkiej głowy wmawiał nam różne cholerstwa! Teraz przez niego nie możemy żyć, każdy chciałby go spotkać ponownie, prawda?
Ambroży wzdrygnął się na samą myśl.
- Chyba się nie boisz tego chorego psychicznie i niewyżytego brutala, nie? Gdybym miał teraz właśnie okazję go spotkać, odpłaciłbym mu za tamte lata. Zrobiłbym mu to samo, co on robił nam! Czekałyby go słone tortury! Kto by tak nie zrobił? Odreagowalibyśmy nasze problemy! Co wy na to?
Ambrożemu napięły się żyły i zrobił się cały czerwony.
- Naplułbym mu w mordę, a potem wpieprzył do krążownika i przejechał trzy razy tirem! - krzyknął, po czym opamiętając się dopiero myślał, co w ogóle powiedział.
- Ależ spokojnie. Ten stary skurwysyn zostawił nam ślady w psychice. Musimy się opanować. Przecież go nie zabijemy!
- A jak ty w ogóle chcesz go spotkać?
- Już się wszystkim zająłem przed przyjazdem. Mam jego adres. Pojedziemy do niego i go pobijemy.
Popatrzyli po sobie, tylko Kacper nadal gapił się w ścianę.
- Potem wrócimy zrelaksowani i będziemy żyć dalej. Zrobimy to także w imię Diany... pomścimy ją! - Konrad przełknął ślinę tak, jakby połykał ciężkie jabłko - Każdy będzie miał swoje kilka minut, w które zapłaci mu za to, co nam zrobił.
- A co będzie, jak zgłosi to na policję? Trzeba będzie przyszykować plan!
- Spokojnie, już się tym zająłem. Policja na niego nie reaguje, słyszałem, że kiedy był młody siedział w więzieniu za nękanie młodych gimnazjalistów. Mam nawet plan jego domu. Ale pomimo wszystko, przecież każdy z nas nie bacząc na wszystko inne chciałby mu przypierdolić, nieprawda?
- Prawda! Zapłaci nam za to, gówniarz jeden! - krzyknął Ambroży.

***

Tylko nie to! Znowu jest dzisiaj wkurzony! Coś z żoną, albo z dzieckiem. Ciekaw jestem, czy swojego syna też bije i gwałci... Boże, dlaczego to wszystko takie do dupy?! Przecież nic mi nie da to, że powiem - on ma moc. On ma magię...

Dzisiejszego dnia miało zdarzyć się coś, co rozstrzygnie, kto tutaj naprawdę jest lepszy. Trzech pokrzywdzonych młodych chłopców siedziało w czerwonym Peguot 206 i czekało na to, kiedy przyjdzie dogodny moment, by zaatakować.
Około godziny 18.00 zaczęło padać, toteż mszczący się chłopcy mało widzieli przez ociekającą deszczem szybę. Nawet wycieraczki mało pomogły. Konrad był najbardziej aktywny i podniecony sytuacją.
- Będzie znowu tak jak kiedyś. Jednak tym razem role się odwrócą. To my będziemy nauczycielami, a on naszym uczniem. Kacper, powiedziałbyś coś w końcu!
Ale ten się nie odzywał.
- Trochę się boję tego spotkania. - Ambroży miał zmartwioną minę.
- Nawet nas nie pozna. Pamiętacie plan? Tak? To dobrze. Więc poczekamy dwadzieścia minut od przyjazdu i włamujemy się. Trzech młodych osób z jednym starym dziadem. Będzie się działo... - Konrad robił wrażenie, że traktował to jak jakąś zabawę, jakby za dużo naoglądał się filmów. Jednak tak naprawdę był całkowicie poważny, a jego serce zadygotało. Przypominał sobie...

Kogo wybierze? Och, serce mi wali jak młot. Oby nie mnie! Dawno nie brał Diany, czyżby mu się znudził seks? Nie, nie mnie! Aaaaaa!!!
Wziął Ambrożego. Uff, całe szczęście!


Chłopcy tak siedzieli, kiedy ciemną, smaganą deszczem uliczkę oświetlił blask reflektorów ciemnego mercedesa. To był on.
- To on. - mówił spokojnie Ambroży - Opanujmy się. Kurwa, wolę już siedzieć w domu!
- To po co tu przyjechałeś?
- Bo ty mnie do tego zmusiłeś, głupku!
- Przestańmy się kłócić! Kacper pewnie będzie stał i się gapił w leżącego skurwysyna. Eh, Kacper. Szkoda, że cię tu z nami nie ma! Pomścimy Dianę i naszą psychikę!
Poczekali około dziesięciu minut.
- Dobra, wychodzimy. Czas zapłacić mu za to, że spieprzył nam całe nasze życie!
Zaczęli się podkradać do domu nauczyciela.
- Otwieraj drzwi. - rzekł spokojnie już Ambroży żegnając się na znak krzyża.
- Już otwieram! - Konrad włożył metalowe urządzenie do dziurki od klucza - Ten wytrych kosztował pięćdziesiąt złotych!
Drzwi się otworzyły z lekkim skrzypnięciem.
- Plan jest taki. Uderzę go z prawego, wy go przywiążecie do krzesła sznurem. Potem sobie z nim pogadamy.
Nikt nie odpowiedział, nikt już nie myślał o niczym. O niczym poza zemstą.
Chodzili cicho po pokojach, ale nikogo nie zauważyli. W końcu Konrad zawołał:
- Dobry wieczór! Pan Górecki?! - krzyknął lekko, aby przyszedł tu - Halo, jest tu kto?!
Każdy powoli stawiał kroki przygotowany na wszystko.
Nagle, zza ich pleców wyłoniła się postura dojrzałego mężczyzny.
- Kim wy jeste... aaghhh!!! - zdążył tyle rzec, kiedy Konrad uderzył go z całej swojej siły w twarz.
- Dawajcie sznur, szybko! - krzyknął głośno.
- Mam! Już go związuję! - odpowiedział mu przerażonym głosem Ambroży.
W końcu go przywiązali. Oszołomiony nauczyciel się zbudził.
- Witam, proszę pana. - mówił opanowanym głosem Konrad - Jak pan się miewa, hę?
- Kim wy jesteście?! - zapytał przestraszony
- Nieważne. Powiem panu, kim: pańskimi byłymi uczniami!
Nauczyciel się wystraszył jeszcze bardziej.
- Czego chcecie? - wymamrotał.
- Zemsty, skurwysynu! - krzyknął chłopiec, uderzając go pięścią w policzek. - I odpowiedzi. Czemu nam pan to robił?! Czemu nas gnębiłeś, co?! Gadaj, chuju!
- Spokojnie, opanujcie się. Ja też miałem trudne dzieciństwo. Ja też miałem nauczyciela, który mnie bił... i poniżał. Ja też...
W końcu nerwy Ambrożego puściły i uderzył go z całej siły w brzuch.
- To dlaczego nam też to robiłeś, co?! Pamiętam! Pamiętam, jak mnie biłeś po kątach! I gwałciłeś naszą koleżankę! Wiesz, co się z nią stało?! Nie żyje! Powiesiła się! Z pana powodu, skurwysynu!!!
Uderzył go ponownie, tym razem w twarz. Krew zaczęła spływać z jego warg.
- Było mi ciężko... nie... wiedziałem...! - wypierał się nauczyciel.
Konrad uderzył go jeszcze raz w głowę, tak mocno, że aż krew trysnęła i obrudziła mu płaszcz.
- Ty nędzny gnoju! - wrzeszczał - Biłeś nas, molestowałeś, gwałciłeś i obrażałeś! Nie wiem po jaką cholerę, ale to już nieważne! Zniszczyłeś nam życie!
Znowu go walnął, tym razem prosto w nos. Górecki zawył.
- Słuchaj! - krzyczał jeszcze głośniej Ambroży - Przez ciebie nie mogłem spać! Pamiętam, jak mnie chlastałeś swoją smyczą! Masz coś teraz nam do powiedzenia?!
- Prze...praszam...
- Ty... ty... ty bestio! - wrzasnął na całe gardło i uderzył go pięścią w szyję.
Nagle stało się coś niezwykłego. Kacper przez cały czas stał obserwując całe to wydarzenie, jednak tak się w nim gotowało, że już nie mógł wytrzymać.
- Mówisz przepraszam, skurwysynu?! - wrzeszczał głośno - Ty pierdolony skurwielu, chuju jebany!!!
Bił go po twarzy raz po raz, raz to znów z kopniaka w krocze. Bił go non stop. Wybuchł złością.
- Ty zgniła cholero! Jebana szmato! Poczwaro pierdolona! Aaaaaarrrr!!!
Był wściekły. Pluł, bił, kopał, szamotał się. Aż do krwi. Nauczyciel nie mógł już nawet wyć z bólu.
- Dobra, przestań już! - uspokajał go Konrad - Przestań, starczy już! Bo go zabijesz! Koniec! Już wystarczy, Kacper!
Ale on bił dalej, coraz mocniej. Wyładowywał całe swe nerwy, które go dręczyły przez te wszystkie lata.
Wuefista był już nieprzytomny.
- Przestań! - Konrad wraz z Ambrożym próbowali odciągnąć chłopca od ofiary, jednak ten szamotał się tak mocno, że nie mogli go utrzymać.
- Kurwa nędzna! - wrzeszczał - A to za Dianę! Ona zaszła w ciążę, słyszysz?! Powiesiła się przez ciebie! Ty plugawy sukinsynu!
Nauczyciel już zmarł. Nie żył, ale Kacper nadal bił.
- Co ty zrobiłeś?! - okrzyczał go Konrad - Już przestań!
- Ty nic nie rozumiesz! On zrujnował mi życie!
- Wiemy, uspokój się! Chodźmy już.
- Nie! - bił go dalej, bił mocno, bił nieboszczyka - Ty skurwielu!
Krew tryskała po ścianach, a Kacper wyładowywał swój gniew na nauczycielu.
- Ambroży! - Konrad miał łzy w oczach - Uciekajmy lepiej!
- Czekaj! A Kacper?! - zwrócił się do chłopca chwytając go za ręce - Co ty wyprawiasz? On już nie żyje, zostaw go! Wracamy!
Ale on był w amoku, sam nie wiedział co robił. Wpadł w szał, z którego nie można było go wypędzić.
- Ty skurwysynu! - tym razem krzyczał na Ambrożego - Grozisz mi?! Ty też?! To przez ciebie!
- Co ty wygadujesz?! Opanuj się! Chcesz, możesz tu zostać, ja wychodzę!
Kacper uderzył go w twarz, aż ten się przewrócił.
- Co ty robisz, zjebie! - okrzyczał go Konrad - Ambroży, wynośmy się stąd!
Właśnie wychodzili z mieszkania, mijali pokoje, kiedy Kacper wyjął z kieszeni garotę i udusił nią Konrada.
Ambroży przyspieszył biegu. Gonił go najlepszy przyjaciel.
- Opanuj się! - krzyczał, lecz to nie pomagało - Co ty robisz?! Co dokładnie pisało w tym li...
Stal błyznęła w wieczornej ciemności, i w końcu Ambroży przestał już oddychać. Był martwy.
Kacper płakał, jednak tylko przez chwilę, gdyż podchodząc do zmasakrowanego ciała nauczyciela zaśmiał się głośno.
Splunął na zwłoki. Śmiał się. Śmiał się z wszystkiego.
On mnie woła! Woła mnie do kąta! Co robić, co robić? Już wiem. Przechytrzę go. Nie złapie mnie!
Rozwiązał ciało nauczyciela, sznur obwiesił na żyrandolu, ustawił na środku pokoju krzesło.
Nie złapie mnie pan, Panie Górecki! Przechytrzyłem pana! Dzisiaj to ja wygrałem!
Powiesił się. Tak samo, jak Diana. Wszyscy nie żyli, i nikt dokładnie nie wiedział, co się tak naprawdę wydarzyło. Została tylko kartka napisana nieistniejącym językiem. Ale ten język istniał. Istniał w wyobraźni młodych, nękanych przez profesora dzieci. On tam był. W tamtym czasie, w świecie innej psychiki.

On tam był, jest i będzie. Na zawsze.



Sen na jawie


Niespodziewanie znalazłem się w dżungli amazońskiej. Jest gorąco, skrzeczą papugi, a za krzakiem...
... a za krzakiem ujrzałem dosyć dużą i bardzo piękną wioskę, w której było także sporo ludzi. Jednak większość była półnagimi kobietami z długimi dzidami w ręku oraz z niezbyt miłymi wyrazami twarzy. W wiosce tej stały domy, a raczej chatki z drewna z dachami pokrytymi słomą. Dopiero teraz zauważyłem, że duża ilość kobiet nosiła różne worki, w których byłem ciekaw, co się znajduje. Worki i skrzynie były najwyraźniej ciężkie, bo słabsze kobiety musiały ciągnąć je za osobą bacząc, by nie zahaczyć o jakiś konar, czy gałąź leżącą na ziemi. Szły w kierunku wielkiego budynku, najwyraźniej magazynu, gdyż wracały z tamtąd z pustymi rękoma. Na drzewie, które rosło obok mnie usiadł jakiś dziwny ptak. Był onm bardzo kolorowy, jakby nie z tego świata.
- Ktoś ty?!
Serce mi zamarło. Miałem właśnie się już obrócić, by przemówić do rozumu komuś, przez kogo prawie umarłem ze strachu, lecz moje postanowienie się zmieniło, gdy ujrzałem czarnoskórą dziewczynę trzymającą dzidę ostrożnie w moim kierunku.
- Ktoś ty?! - powtórzyła młoda dziewczyna
- Ja? Ja... mam na imię Michał... - odpowiedziałem niepewnie.
Postanowiłem, że gdy będę stanowczy tak jak ona i udam, że się jej nie boję, okaże mi jakikolwiek szacunek. Myliłem się.
- Michał? A cóż to za plugawe imię?! - odparła amazonka i ryknęła śmiechem.
Jednak jej dziki rechot przerwało nadejście kolejnej kobiety, tym razem bardziej dorosłoe i poważnej.
- Co się stało? - zapytała
- Droga Ethero - mużynka wyprostowała się - Przyłapałam właśnie jakiegoś chłopca na podkradaniu się do naszej wioski!
- Chłopca? - kobieta obróciła się w moją stronę i spojrzała mi w oczy. Czułem jak przenika swoim wzrokiem mój mózg, moje zmysły, moje uczucia - Jak ty w ogóle się zwiesz, podglądaczu, hę?
- Michał...
- Michał? Jak jakiś Rigverczyk! Ha, ha, ha! - śmiały się teraz obie, ta młodsza z tą bardziej dojrzałą.
- Co tu się dzieje? - nadeszła następna osoba, tym razem już była to stara babcia podpierająca się drewnianą laską - Słyszałam jakieś śmiechy...
Młodsze kobiety spoważniały i zaczęły do niej rozmawiać w jakimś języku. Najwyraźniej nie chciały, bym się dowiedział o czym gadają. Z pośród tej paplaniny zrozumiałem tylko zwoje imię, które wymówiła ta młodsza.
Po dłuższej chwili, staruszka spojrzała na mnie i brwi jej opadły, jakby nad czymś się zastanawiała, lub próbowała sobie o czymś przypomnieć. Spojrzała na mnie drugi raz i się uśmiechnęła.
- Na Asymnosa, syna Konsurvona! Musimy się szybko udać do Glorii, by powiedzieć jej o tobie!
Starsza kobieta wskazała mi drogę i zaczęła powoli iść w kierunku wielkiego budynku, a ja za nią. Czarna dziewczyna z włócznią popatrzyła się na mnie złowrogo i groźnie zawarczała. Ja jednak się tym nie przejmowałem i kroczyłem za starszą panią. Tymczasowo zerkałem na innych ludzi, na domy i zwierzęta. Tak, były tu także zwierzęta. Niektóre dzieci bawiły się z psami, a małe małpki skakały po drzewach, wydając z siebie charakterystyczne dla nich dźwięki. Tymczasem stara kobieta weszła już do budynku otwierająć stabilne, hebanowe drzwi. Wszedłęm za nią. Pokój był ciemny, lecz płomyki świec oświetlały pomieszczenie tak, że można było chociaż zobaczyć twarz rozmówcy.
- Ile razy mam powtarzać, żeby pukać?!
Naszym oczom ukazała się rudowłosa kobieta, mająca taki sam naszyjnik, jaki zauważyłem też u tamtej z dzidą.
- Ach, to ty, Arabello! Co cię sprowadza do swojej córki pogrążonej w smutku i rozpaczy? - tym razem głos zmienił jej zmienił ton na bardziej łągodny i miły dla ucha.
- Ten oto chłopiec, Glorio. - staruszka wskazała na mnie palcem.
- Chłopiec? Spalić go. Dość mamy już problemó. - rzekła lekceważąco rudowłosa.
Zrobiło mi się niedobrze.
- Ho, ho, ho! Moja córeczko! Chyba od tego wszystkiego straciłaś wzrok, albo te świece nie palą się jak należy! - zaśmiała się staruszka - Przypatrz mu się uważniem Glorio!
Rudowłosa kobieta spojrzała na mnie swymi zielonymi oczyma.
- No co? - spoglądała teraz raz to na mnie, a raz znów na babkę - Nic w nim specjalnego nie widzę...
- Zastanów się jeszcze raz. Podpowiem ci: Kalton...
- Zarz, zaraz! - wybuchła podnieceniem - Czarne średniej długości włosy, blada skóra, niski, młody, niebieskie oczy... no tak! Syn Rivendella!
- Och, moja Glorio, moja ty najwspanialsza córeczko! (bo jedyna jaką mam) To włąśnie dziś! To dziś, gdy będzie pełnia księżyca, stoczy się krwawy bój na śmierć i życie, a o świcie znów stokrotki będą kwitły jak stokrotki, a róże pachniały, jak pachną róże! T włąśnie dziś nadszedł ten dzień...
- Dzień Wybrańca! - dokończyła rudowłosa - Ach, co za wspaniała nowina! Zaraz ą rozgłoszę wszystkim mieszkańcom!
Amazonka już miała wychodzić, kiedy odwróciła się na pięcie i spojrzała na mnie.
- A tak wogóle, to jak masz na imię? - zapytała
- Ja...? Michał. - odpowiedziałem zakłopotany.
- W księgach tego nie było! No ale cóż. Mam nadzieję, że się nie mylisz, mamo...
- Ja, córeczko się nigdy nie mylę! - wypowiedziała spokojnie babcia
- To dobrze. Dobrze, bo już straciłam nadzieję i wiarę. Ach, co za szczęście spotkało naszą wioskę!
Tym razem kobieta pobiegła szybko, wesoło podskakując niczym małe dziecko.

***

- Słuchajcie, wszyscy mieszkańcy naszej wioski, dla której pojawiła się nadzieja! - rudowłosa amazonka stała naprzeciw setkom mieszkańców i wygłaszała swą mowę - To właśnie dziś przybył do nas rankiem i ze wschodu, tak jak było napisane w księgach, syn Rivendella!
Ruda wskazała n amnie palcem, po czym wszyscy stojący mieszkańcy odwrócili się i skupili swój wzrok na mnie.
- Drogi Michału... Michae... Michale! Czy jesteś gotowy pokonać smoka?!
Tym razem zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze, niż wcześniej. Zawróciło mi się w głowie, upadłem, zemdlałem...

***

- Słyszysz mnie? Obudź się wresznie! Zaraz nadejdzie noc! - moim oczom ukazała się ta miła starsza pani, która prowadziła mnie do tej rudej, wygłaszającej mowę - No, zbudź się, Michale!
Poczułem, że trzyma rękę na moim ramieniu. Obudziłem się.
- Co się... stało? - wyszeptałęm będąc jeszcze połową swojej duszy w świecie snów. Spojrzałem za okno. Było już ciemno, najwyraźniej zbliżał się już wieczór. - Czemu mnie pani obudziła?
- Jak to czemu, synu Rivendella? Przecież...
- Nie jestem żadnym synem Rivendella! - przerwałem staruszce. Wiem, że to byłoe trochę niegrzeczne z mojej strony, ale byłem strasznie zdenerwowany - Nie jestem żadnym wybrańcem! Pomyliło się wam! Jestem zwykłem Michałem mającym naście lat! I chcę jak najszybciej wrócić już do domu, do mojego pokoju, a nawet do tej denerwującej szkoły! Proszę, wypuśćcie mnie stąd, z tego dziwacznego świata!
Nastąpiła chwila ciszy.
- Ale przecież w księgach pisało... ech, z resztą jeżeli nie jesteś wybranym, to najwyżej zginiesz, ale widzę w tobie, że jesteś odważny i pokonasz smoka...
- SMOKA?! - krzyknąłem i znowu zemdlałem.

***

- Masz, musisz coś zjeść przed walką! - tym razem usłyszałem głos Glorii, rudowłosego babsztyla - I masz, załóż ten naszyjnik!
- Co to jest...? - zapytałem
- To naszyjnik chowany przez pokolenia, teraz wyjęty na specjalną okazję! Z nim będziesz niezwyciężonyi stawisz czoła wszystkim niebezpieczeństwom bez trudu!
Amazonka założyła mi go na szyję. Nagle poczułem dziwne łaskotanie w sercu, w mózgu, a potem po całym ciele. Naszyjnik z kawałkiem nazwyklejszego drewna zaświecił się na niebiesko i zgasł.
- A tak w ogóle... to po co mam go zabijać?
- Już ci wszystko wyjaśnię - kobieta westchnęła i zaczęła mówić dalej - Otóż dawno temu żyło się tu nam spokojnie, nikt nikogo nie zabijał, nie okradał, nie bił... ale troszkę później w okolicy naszych przecudnych miast (phi!) pojawił się smok i zniszczył je wszystkie. Oprócz jednego... gromadzimy teraz zapasy żywności i drewna, by zbudować łódź i popłynąć jak najdalej z wyspy. Straciliśmy nadzieję, że kiedyś spełni się przepowiednia i nadejdzie syn Ruvendella, pogromcy smoków. A to właśnie ty, prawda?
- No... tak, to ja - odpowiedziałem czując chęć uratowania tych biednych osób - No, to gdzie ten smok?

***

- To gdzieś tutaj. - prowadziła mnie Gloria - Dalej musisz iść już sam. Bym zapomniała! Masz! Oto miecz, którego chowaliśmy wraz z naszyjnikiem! Zabij nim tego potwora! Na pewno ci się kiedyś odwdzięczymy!
Kobieta odeszła. Byłem sam. Sam na sam z ze smokiem. Smokiem, który istniał w tylko w mej wyobraźni i na kartkach różnych książek. A teraz miałem z nim walczyć. Ruszyłem prosto, w kierunku pieczary. Wychyliłem się zza skały i ujrzałem go. Był potężny, inny niż go sobie wyobrażałem. Ten nie miał skrzydeł, miał za to wielki nos i paszczę. Narazie spał...
- Stój! - i znowu zamarło mi serce, zupełnie tak jak wtedy. Odwróciłem się, to była znowu ta mużynka z dzidą - Stój! Nie pokonasz smoka! Nie pokonasz, bo ja go pokonam!
- Co? Odsuń się i mów ciszej, bo go obudzisz!
- Wiesz co?! Odkąd się tu pojawiłeś, nic nie jest już, jak dawniej! Ludzie traktują mnie, jak jakieś zwierzę! A to przez ciebie! Michał to, Michał tamto!Wkurwiasz mnie, chłopczyku!
- Opanuj się, po prostu mi zazdrościsz!
- Może tak, może nie! Tak, czy siak udowodnię wiosce, że jestem nadal najlepszą wojowniczką i zabiję tę bestię! Odsuń się! - wywrzeszczała dziewczyna i szła w kierunku smoka.
- Nie, czekaj! Muszę coś ci powiedzieć! Stój! Ja nie... och!
Amazonka mnie nie słuchała. Podeszła do smoka, najbliżej jak mogła i miała już wbić swoją dzidę w jego wielką głowę, gdy ten otworzył oczy, paszczą i zionął ogniem prosto w dziewczynę. Zamknąłem oczy, nie mogłem na to patrzeć.
Otwierając je z powrotem przeżegnałem się na znak krzyża i ujrzałem smoka, który leżał tak jak przedtem, a obok niego pozostałości z mużynki. Wkurzyłem się. Czułem, jak wewnątrz mnie coś się gotuje. Podszedłem do smoka. Smok się zbudził, a mój naszyjnik zaczął świecić na niebiesko.
- A więc to ty jesteś synem Rivendella! Wcale nie podobny! Pszyszedłeś po pomstę, czy chcesz stać się taką plamą, jak ta dziewczynka?!
Spojrzałem na ciało mużynki.
- Och, jakie smutne, prawda? Szkoda, że za tobą nikt nie będzie już tęsknił! Ha, ha, ha!
Smok się podniósł i zionął we mnie ogniem, lecz odskoczyłem mu i w ostatniej chwili zrobiłem unik.
- No! Widzę, że Rivendell cię trenował!
Wyjąłem miecz. Spojrzałem zasrańcowi w oczy. Potwór zrobił szybki piruet i uderzył we mnie ogonem. Padłem. Bolało mnie wszystko.
- Tak szybko?! Widzę, że twój ojciec nie nauczył cię, że nie wolno się poddawać! Ha, ha, ha!
Smok znowu się zakręcił i chciał mnie walnąć ogonem z drugiej strony, ale szybko mu odskoczyłem i jednym szybkim mocnym ruchem ciąłem mu mieczem w nogę. Smok zawył.
- Agh! Już ja ci pokażę, amazoński draniu!
Ponownie zaatakował ogonem, wskoczyłęm na niego, a gdy go podniósł, wskoczyłem mu na głowę.
- Tu jestem! - zażartowałem, aby dodać sobie otuchy i zamykając swe oczy wykonałem ostatni ruch. Wbiłem smokowi miecz prosto w sam czubek głowy.
- Argh! Khe, khe! - potwór pluł krwią - Chyba...się przeliczyłem...ty...amazoński...draniu...!
Smok padł. CIsza. Na horyzoncie zauważyłem twarz Glorii. Biegłem do nie. Biegłem, a ona wciąż się oddalała. Jednak nagle potknąłem się o kamień i...

***

- Uff! - wysapałem spocony podnosząć swe powieki - Chwila... co jest?
- Wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły! - usłyszałem głos mamy
Znów jestem w domu. A więc to był tylko sen! - pomyślałem.
Lecz gdy podszedłem do lustra, zauważyłem, że na szyi mam jakiś wisiorek. Tak, ten wisiorek.

I do dziś sam już nie wiem czy to był sen, czy wydarzyło się to naprawdę.
Ale nadal noszę cały czas ten łąńcuszek, a gdy mam jakiś problem, lub się czegoś boję, amulet się świeci na niebiesko, a ja biorę go do ręki i mówię: Dziękuję, skurwielu.





Wyspa prawie bezludna


Niespodziewanie znalazłem się w dżungli amazońskiej. Jest gorąco, krzyczą papugi, a za krzakiem...
... a za krzakiem usłyszałem dziwny dźwięk. Jakby głos jakiegoś człowieka, a zarazem zmieszany z rykiem zwierzęcia. Nie mam pojęcia, skąd się tam wziąłem. Obejrzałem się za siebie i zauważyłem morze będące dookoła wyspy.
Kurczę! - pomyślałem i poczułem głód.
- Ale gorąco! - raczej nie miałem zwyczaju rozmawiania z samym sobą, ale tym razem postanowiłem zrobić wyjątek.
Znowu usłyszałem ten dziwny ryk. Minąłem krzak od lewej strony i zauważyłem wielką skałę, a obok niej człowieka, który był odwrócony do mnie tyłem. Najwyraźniej była to starsza osoba, gdyż nawet stojąc w miejscu, chwiała się na boki. Podszedłem do staruszka, chcąc go nie przestraszyć, by stary nie dostał zawału.
- Przepraszam... - zacząłem.
Chyba mnie nie usłyszał, bo dalej gapił się w stronę lasu.
- Przepraszam! - powtórzyłem głośniej, i tym razem zadziałało - Przepraszam pana, ale...
Starsza osoba odwróciła się i...
- O, Jezu! - krzyknąłem patrząc na głowę po części odrąbaną, bez jednego oka i na dodatek strasznie zakrwawioną.
- Hyyyhhh...! - zielony dziadek zbliżał się w moją stronę - Móóózgi...!
Z dobrego doświadczenia oglądania horrorów i czytania bestiariuszy fantastycznych wiedziałem, że normalny, zdrowy człowiek w taki sposób się nie odzywa.
I tak nie śmierdzi!
- To zombii! - wrzasnąłem i podjąłem odważną decyzję...
Tak więc, wziąwszy nogi za pas, skierowałem się do lasu, na który gapił się ten zombiak.
- Móóózg...! - usłyszałem jego przerażający głos.
Na plecach miałem ciary.
No co, zimno mi było!
Odwróciłem się, by sprawdzić, czy nadal za mną lezie i oczywiście miałem rację (a jakże). Pobiegłem dalej i omal nie spadłem z przepaści. Ślepa uliczka. Pięknie!
- Cholera! - zakląłem, żegnając się już w myślach z moją rodziną, przyjaciółmi i z całym światem,
Żywe zielone truchło kołysząc się dziwacznie na nogach i wydając z siebie przeraźliwe dźwięki, biegło prosto na mnie. Zamknąłem oczy. Czułem jak się zbliża. Czułem, że jest coraz bliżej.
Czułem jego smród!
Otworzyłem oczy. Był już coraz bliżej...
- Móóózg...! - wyciągnął swoje zbryzgane krwią ręce
Rozbiegł się...
Już był coraz bliżej...
Skoczył...
Lecz ja szybko odskoczyłem w stronę skały, a on z okropnym jękiem wpadł w przepaść.
- Uff...! - wysapałem zmęczony.
Odetchnąłem z ulgą. Skierowałem się w stronę lasu, lecz nagle poczułem, jakby ktoś inny kierował moim ciałem, jakbym nie był sobą!
Już szaleję z głodu i z tego spotkania z krwiopijcą - pomyślałem.
Kiedy tak szedłem między drzewami, usłyszałem znany mi dobrze głos.
- Móóózg...!
Zdębiałem.
Odwróciłem się i zobaczyłem całą chmarę mózgożerczych bestii.
- Móóózg...! - zawtórowały wszystkie.
Goniły mnie, mendy jedne. Już nie musiałem się odwracać i sprawdzać, czy za mną biegną. Cały czas słyszałem ich okropne i żądne krwi wrzaski.
Wybiegłem na plażę. No pięknie, morze! Morze tak, a może nie! Ta sama sytuacja, co wcześniej, a zombiaki raczej nie utopią się w wodzie! Raczej...
Co mi zależy, i tak skończę jako obiadek dla tych potworów - pomyślałem i wlazłem na drzewo. Z góry lepiej widziałem. Było ich około trzydziestu. Ale nie zamierzałem się poddawać.
- No, dawajcie, skurczybyki! Czekam na was, gnoje!
Zdawało mi się, że zombii nie potrafią wspinać się na drzewa.
No właśnie, zdawało mi się...
Nagle bastion głupich głodnych stworów zatrzymał się przed palmą, której się trzymałem. Nastąpiła dłuższa chwila.
No tak, chcą poczekać aż zdechnę z głodu i puszczę się drzewa - pomyślałem - nie mają racji, wytrzymam!
Minęła godzina.
Wytrzymam!
Minęły dwie.
Wytrzymam.
Potem trzy.
Wytrzymam...
Następnie cztery.
Wytrzymam?
I pięć.
Wyyt...rzy...maam...
Spadłem. Nie wytrzymałem.
Po chwili cała chmara zombiaków rzuciła się na moje zmęczone i spocone ciało. Modliłem się. Żegnałem cały ten pieprzony świat. To był już mój koniec. Poczułem, jak moje wnętrzności są rozrywane na kawałeczki i służą jako pokarm dla tych brzydkich łakomczuchów. Krzyczałem.

***

Krzyczałem tak jeszcze przez dłuższą chwilę i spostrzegłem się, że nie jestem już przysmakiem dla mięsożernych zombie, tylko leżę na łóżku, w swoim pokoju.
To był tylko głupi sen! - pomyślałem.
Jakże się ucieszyłem! Aż krzyczałem z radości!
Po paru minutach, w piżamie i na boso zaszedłem do kuchni. Moja mama odwrócona do mnie tyłem, już coś pichciła. Usiadłem przy stole.
- Co na śniadanie? - zapytałem
Mama powoli się odwróciła i spojrzała na mnie swym jednym okiem na paskudnej zielonej twarzy.
- Móóózg...!


Koniec Wink



Zakończenie ( Dzwon wybija północ )



Ona zabiła mojego syna! Nożem! Potem imadłem! Biedny Dawid! Ale nie mogę tego ujawnić, okaże się, że mam dziecko z prostytutką!
- Proszę za mną... - mówił niepewnie ksiądz - O, tutaj będzie nam się miło rozmawiało.
- Tak? - zpaytała się staruszka - O co chodzi?
Ksiądz ze swojej sutanny wyjął nóż i poderżnął jej gardło.
- Z trumną ci do twarzy, szmato! - krzyknął
Martwa kobieta upadła na ziemię. On skulił się i swymi zębiskami zanurzył się w jej krwi. Popatrzył na ołtarz swoimi czerwonymi oczami. Jego kły pasowały mu do twarzy...



Gdy północ wybija dzwon
Można zepsuś, skruszyć, zgnieść
Ale kiedy pali dom
To oddajesz Bogu cześć

Kiedy wampir wyssa krew
Plujesz w trawnij swoją krwią
Ale uważaj: wśród drzew
Mogą czaić się, co drwią...

...Ci, co wiecznie żyją - duchy
Wyżrą twoje mięso jutro
Wysłannicy tej kostuchy
Co z twej skóry zszyje futro

Gdy wybije północ dzwon
To uciekaj w cmentarzysko
Każdy chce mieć tu swój tron
I całe kurwa lotnisko


Naprawdę dotąd dobrnąłeś? Wprost nie wierzę w to, że jesteś taki głupi i to przeczytałeś. Big Grin
Miejmy nadzieję, że baba do lekarza będzie przychodzić, póki żyjemy.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości