Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Mała rufusjaga (fragm.)
#1
…już od godziny. Z przylepioną do pośladków sukienką powoli obchodzę przystanek. Pod klapkami zgrzyta mi piasek, a na rudym ze starości rozkładzie jazdy piecze się na czarno żuk. Znam to miejsce na wylot. Szosa, wzięta w nawias podchodzących wodą i zarośniętych lasem kotlin, na prawo od przystanku tuli się do wioski; na lewo dociera aż do rzeki i wypuszczając w jej stronę wyłożoną otoczakami, wszędobylską ścieżkę, skręca do odległego miasta. Autobus zjawia się raz na dzień, przed południem; latem - buroszary, parujący rdzą i benzyną, z reguły pusty, jeśli nie liczyć półnagiego kierowcy.
Dziś już tu był - dochodzi czternasta - coś jednak brzęczy w powietrzu, więc wychodzę na drogę. Daleko, w delcie miniaturowych sosen drga nad asfaltem roztopiona kropka. Jest zdecydowanie niebieska, pobłyskuje w słońcu i burczy coraz głośniej. Chowam się za przystankiem.
Blacha parzy mnie w ramię, gdy zerkam zza niej, rozpoznając samochód Rufusa. Dwa cienie kołyszą się za przednią szybą, dwoje uszu puchnie mi od rosnącego warkotu i dwie dłonie pocą się zwinięte w pięści. Silnik gaśnie, a po chwili trzaskają drzwi. Wychodzę.
- Mówiłem, że trafię. - Rufus uśmiecha się na mój widok, ale ja widzę tylko Jagę, poważną, spiętą, ostrożnie jak małża ze skorupy, wysuwającą na zewnątrz stopę w rzemykach. Słyszę jej ciche „cześć” i podchodzę bliżej. Jest niska, krucha, dziewczęco zgrabna, ale wokół oczu, ust i przy obojczykach skórę ma już ściemniałą i pomarszczoną. Podnosi mnie to na duchu, zaraz jednak dostrzegam jej wąskie nadgarstki i chowam za siebie własne - masywne jak u mężczyzny. Spojrzenie ma w tej chwili zupełnie nieczytelne.
Rufus przedstawia nas sobie, rozgląda się i zaczyna coś pleść o gorącu.
- Ładna - rzuca mu Jaga przez ramię, nagle uśmiecha się do mnie sympatycznie, dodając: - okolica.
Kiwam gorliwie głową i ściskam jej rękę. Jestem miła, bardzo chcę być uprzejma, poczucie winy wypełnia mnie obrzydliwą uległością. Cofamy dłonie, a ja rozcieram na swojej głębokie ślady po paznokciach.
- Pierwsze koty zdychają za płotem - deklamuje Rufus beztrosko, bębniąc palcami o dach wozu. - Wskakuj, Mała! - wydaje rozkaz.
Jaga spełnia go za mnie, więc korzystając z okazji podnoszę wreszcie wzrok na rozkazodawcę. Na całego zaczyna mnie boleć gardło.
- Nie, ja mam tu rower. - Pokazuję mu wystającą zza przystanku dętkę. - Pojadę skrótem i zaczekam na was przed domem. Samochodem trzeba naokoło, prosto, później w prawo przy rzece i aż do wioski.
- Dobra. - Wciąż jednak stoi i patrzy, więc pytająco wzruszam ramionami. - No, może mnie też podasz chociaż rękę? - drwi wesoło. - Bo na rzucanie się na szyję chyba nie mam co liczyć?
Okręcam się na pięcie, wyszarpuję rower z trawy i rozgniatając przednim kołem winniczka - idiotę, znikam…


…pod lipą, po obu stronach wystygłego już kotła, obierając ślimaki. Jaga zbierała je cały ranek. Teraz patrzy na nas z hamaka, wykrzywia się z niesmakiem i woła co chwilę:
„Ja na pewno nie będę tego jadła!”
„Mała, przecież one mają oczy! Widzą, jak je kroisz!”
„Rufus, nie spodziewałam się tego po tobie!”
„Fuj!”
- Sama przyniosłaś! - nie wytrzymuje Rufik, kiwając na nią kozikiem czarnym od kleksów ze ślimaczych jelit.
- I wiedziałaś, że będą na obiad - uzupełniam.
- Zamyśliłam się! - broni się Jaga. - Zupełnie straciłam głowę. Idę sobie, słucham drzew, widzę winniczka, hop do worka, bez namysłu, mówię wam, jak automat. Jak już miałam cały worek, przypomniałam sobie o wszystkim i planowałam zgubić go gdzieś nad rzeką, ale wtedy napatoczył się Rufus!
- Już chciała je wrzucić do wody.
- Do wody?! - wołam z oburzeniem. - Chciałaś je potopić!
- Nie do wody, tylko na brzeg! A nawet jeśli, lepiej do takiej niż do wrzątku!
Kończymy, wysypujemy mięso na stół, ja zabieram się za szatkowanie, a Rufus sprząta resztki. Z kuchennego okna pachnie bulgoczącym gulaszem. Powietrze trzeszczy - to Jaga bawi się pokrętłami radia. Jest gorąco, włosy lepią mi się do czoła i włażą do oczu. Odgarniam je niecierpliwie wierzchem dłoni, aż wreszcie ktoś ściąga mi grzywkę do tyłu i spina wsuwką.
- Danke, Ruf - uśmiecham się do blatu.
- Proszę. - Tuż przy uchu słyszę głos Jagi i nóż podskakuje mi w dłoni.
- Boli? - pyta Jaga, a ja z palcem i obrzydliwym smakiem żelaza w ustach potrząsam głową. - Do wesela się zagoi - recytuje i równie bezszelestnie jak wstała, wraca do hamaka.
- Co robimy wieczorem? - woła Rufus zza domu, gdzie, co widzę dopiero teraz, pod leniwym spojrzeniem rozciągniętego na schodach kota płucze przy pompie garnki.
- A co byś chciał? - odkrzykuję niewyraźnie.
- Hmm... – Patrzę, jak przekrzywia głowę i drapie się widelcem po karku; szyję ma już gorzkoczekoladową, plecy brązowe z jaśniejszą plamą w kształcie bumerangu pod lewą łopatką. - Moglibyśmy pouczyć Jagę pływać. - Wraca do zmywania.
- I co jeszcze! - prycha Jaga.
- Naprawdę nie chcesz? - pytam.
- Nie.
- Boisz się wody?
- Niczego się nie boję.
- Rufus - zagaduję ciekawie. - Czego ona się boi?
- Martwych ślimaków.
- Ty mała…! - piszczy Jaga i wypada z hamaka, gdy ciskam w nią garścią lepkich…


…spadają mi na brzuch, więc kuląc się odruchowo, rozklejam rzęsy. Nade mną, na tle ciemniejącego nieba stoi Jaga. Jej ciało migoce w wieczornym słońcu, gładkie od wody i chropowate od gęsiej skórki.
- Przeziębisz się - mruczę, wracając za powieki.
Siada obok. Przylega śliskim biodrem do mojego i wiem, że robi to specjalnie.
- Lubię tak sobie schnąć - wzdycha, trzęsąc nade mną włosami.
- I nie pozwalać schnąć innym. - Odsuwam się znacząco. - Masz swój koc.
- Z twojego lepiej cię widać.
- Pff! - i tylko na tyle mnie w tej chwili stać.
- Ciekawe, jak tam Rufus - ciągnie. - Może się zgubił. Zawsze błądzi w nowych miejscach. - Nie odzywam się. - O rany, Mała, kiedyś w końcu będziemy musiały o nim pogadać!
- To dziura! - rzucam szybko i chowam twarz za krzyżem z ramion. - A Rufus to istny dziuromistrz!
Milczymy. Jaga jeździ mi po żebrach mokrą trawą. Zza parawanu z rozczochranych trzcin dochodzą nas wesołe dźwięki – to smyki ze wsi maszerują nad sąsiednie jezioro; za nimi echa rozpędzonych dętek, szelest reklamówek z letnimi niezbędnościami i posykiwania trafiających na osty gołych, ślepych pięt. Próbuję wyłowić znajome głosy, lecz dłoń Jagi, skradająca się pod mój stanik, przeszkadza, jak tylko może.
- Hej. - Przytrzymuję jej palce i otwieram oczy; z bardzo bliska widzę, że usta ma wciąż sine.
- Hej - rzuca lekko, wisząc nade mną na łokciu. - Wiesz, że Rufus mógłby być twoim ojcem? - Mruży oczy.
- Wątpię - odpowiadam niedbale. - Mama ma beznadziejny gust.
- Więc jednak brak ci tatusia.
- Nie mniej, niż moim przyszłym dzieciom.
- Jesteś za młoda na dzieci.
- Za to ty w sam raz.
- Rufus nie chce dzieci.
- I tak jestem na nie za młoda.
- Dałabyś mu się w końcu przelecieć i mielibyśmy cię z głowy!
- Ha!
Szczerzymy się do siebie z zębami przy zębach. Z językami wciąż grzecznie za…


…gwoździem do framugi buja się rozkołysany trzaśnięciem klucz. Jeszcze trochę i spadnie. Odwracam się do Rufika, wyciągam ponad szklankami rękę i i lekkim puknięciem w żuchwę zamykam mu usta. Mruga zaskoczony, chwilę patrzy nieprzytomnie, wreszcie wstaje i zaczyna się krzątać. Nie przeszkadzam mu; kulę się na krześle, usuwając z drogi wyciągnięte dotąd na środek kuchni nogi i zapalam papierosa. Lubię patrzeć, jak sprząta, jak jednym zamyślonym, ale precyzyjnym ruchem ręki zgarnia szkło i talerze, drugim butelkę po winie, a trzecim, nie do końca jasnym i możliwym, bez najcichszego brzęku posyła to wszystko do zlewu. Wraz ze zniknięciem skorup po laskowych orzechach wraca na stół opróżniona popielniczka, krzesło Jagi zostaje dosunięte do blatu, znów jest porządnie, czysto, tak, jak trzeba.
- Pomogło? - rzucam poprzez dym, zerkając na pustą popielniczkę, po czym strzepuje popiół do wnętrza dłoni.
- Nie.
- Chcesz o tym pogadać? - pytam i naprawdę mam nadzieję, że nie wyczuł w moim głosie znużenia.
- Nie - powtarza, gapiąc się tępo w linoleum. - Tak! - Gwałtownie podnosi głowę. - To znaczy… nie wiem. Później?
- Okay. - Zaprawiam to „okay” czymś w rodzaju urazy i stwierdzam, że chyba dał się nabrać. Wyglądam przez okno na podwórko, gdzie w mroku ledwie już widać szopę. - Przejdziemy się?
- A Jaga?
- Zostawimy kartkę.
- To ją dopiero wpieni.
- Oj, wpieni… - wzdycham, wypuszczając dym najwolniej, jak potrafię.
Rufik rozważa tę sprawę przez kilka sekund, rzuca szybkie spojrzenie na drzwi do pokoju Jagi, a kiedy znów patrzy na mnie, szczerzy się już złowieszczo:
- Nie zostawimy kartki.

Powietrze na zewnątrz jest przyjemnie chłodne i gęste od zapachu wodnej rzęsy. Świerszcze trzęsą trawą, a żaby nawołują się pomiędzy stawami. Wychodzimy na drogę, z butami w rękach brnąc w zimnym piachu po kostki, aż wreszcie Rufus włazi na coś ostrego i klnąc pod nosem, kuśtyka na wydeptany brzeg.
- Rozbierają ten stary dom za boiskiem. - Pokazuję mu chatę stroszącą czarny łeb zza grzbietu pobliskiego wzniesienia; brak jej już dachu, na tle granatowego nieba widać do rdzenia obrany komin, a w oknach, w których uchowały się jeszcze szyby, błyszczy popękany księżyc. - Chcesz obejrzeć?
- Po ciemku? - pyta Rufus, patrząc na mnie z dołu i trzymając się trwożliwie za piętę.
- W dzień pilnują rozbiórki, głupku. - Zakładam buty i ciągnę go za rękaw. - A nocą można tam znaleźć coś ciekawego.
- Łaziłaś tam po nocy?
- Ja nie, ale Kacper już nawet kilka razy - objaśniam, gdy mijamy bramkę z rozpiętą wewnątrz siatką na szczupaki. - Raz wytargał stamtąd taką ciężką walizkę. Chodził dumny jak paw, dopóki nie okazało się, że w środku są tylko książki i kilka zeszytów. Strasznie to wszystko stare, wiesz, śmierdzące i poobgryzane przez myszy… uważaj na tę dziurę… ale i tak siedział nad nimi chyba z tydzień. Coś tam nawet zabrał ze sobą do miasta.
- Co za Kacper?
- Taki jeden - ucinam, bo jesteśmy na miejscu.
Przechodzimy ostrożnie nad przewróconą taczką, marudzimy chwilę przy strzaskanej szafie, o której wiem, że jest pusta, ale którą Rufus upiera się sprawdzić, omijamy usypisko jarzących się biało kafli z rozebranego pieca i przełażąc nad wbitą w ziemię na sztorc, zardzewiałą płytą paleniska, lądujemy w błocie.
- Jezu! - sapie Rufus, gdy po wielu cmoknięciach i chlupotach udaje nam się wygramolić na trawę. - Zgubiłem klapek!
- Bez klapka nie wejdziesz. - Wtykam głowę w szparę po wyrwanej desce. - Pełno tam gwoździ i dziur. Poczekasz tu na mnie.
- Nie… moment...
Nie oglądając się i uśmiechając do siebie, słucham mlaskania rzadkiej ziemi, kilku mrukniętych pod nosem „kurwa mać!” i wreszcie triumfalnego: - Jest! Ale bez klapka też bym poszedł. Co ty, Mała, myślisz, że ja nigdy nie łaziłem po dziurach? W klapkach łaziłem i bez klapek, w dziurawych trampkach łaziłem po dziurach, raz nawet w szpilce ze złamanym obcasem. Jaga zaświadczy...


- ...że jak byłaś młodsza, potrafiłaś wspaniale milczeć. Całymi dniami, tygodniami nawet. Że szlag go trafiał przez to twoje milczenie i że najbardziej podziwiał cię właśnie wtedy, gdy nie mówiłaś nic.
- To dlatego jesteś przy nim taka cicha?
- Jestem cicha także sama przy sobie.
- Przy mnie nie jesteś.
- Bo cię nie lubię.
- Może i jesteś milcząca, Mała, ale założę się, że skrobiesz o nas w jakimś dziewczyńskim pamiętniczku.
- Nie muszę skrobać. Wszystko, co pomyślę i chcę, by zostało zapisane, automatycznie pojawia się na kartkach.
- Ta nasza rozmowa też tam będzie?
- Już jest.
- A nie przekręcasz czasem moich słów? Swoich słów? Rufusa?
- Jasne, że przekręcam. I nie tylko słowa. Na przykład, ty wyglądasz tam znacznie ładniej niż w rzeczywistości.
- A ty?
- Brzydziej. Czytelnik musi wiedzieć, komu współczuć.
- I na pewno jesteś też bardzo bystra, tajemnicza i interesująca, by chciał się z tobą utożsamić.
- Ba! Wszyscy tam mówmy piękną, nienaganną polszczyzną.
- A co z moimi „ty cipo”?
- Nie ma, ale jeśli ci zależy, to będą. Przyda się trochę życiowego brudu.
- Objedzie się.
- Jak chcesz.
- Więc zamierzasz dać to komuś do czytania?
- Sobie. Przeczytam to wszystko w trzy dni po tym, jak zniknie Rufik, a potem podpalę. Albo podrę. Albo podrę i podpalę bez czytania.
- Gest godny zawiedzionej miłości.
- Choć najprawdopodobniej wrzucę to na jakieś forum literackie i sprawdzę, co mi o tym napiszą.
- Wyślesz mi linka?
- Nie.
- Ty cipo!
Śmieje się w najbardziej szczery i rozbrajający sposób, jaki widziałam u zdradzonej...
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#2
dobrze napisane, fajny klimat. podoba się Smile
Angelina Els
Odpowiedz
#3
podoba się.
To live a creative life, we must lose our fear of being wrong.
Joseph Chilton Pierce
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości