Pisanie dla Pisania
Od Autora.
Poniższy tekst niekoniecznie ma sens. Napisany jest z przymrużeniem oka, jednak porusza dość poważny (moim skromnym zdaniem) problem. Jak zapewne zauważysz, drogi czytelniku, całość to moje i tylko moje, przemyślenia, poparte tym, co czytały na forach moje oczy, płodziły me palce. Jeśli ktoś poczuje się obrażony poniższym tekstem, to zapewne słusznie. Życzę miłego i bez urazowego czytania.
Patryk.
Wstęp do Internetu.
„Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.” Słowa wielkiego pisarza idealnie odzwierciedlają przekonania większości szarych użytkowników sieci. Wystarczy na chwilę przysiąść, poobserwować, by szybko dojść do wniosku, że trwamy w błędnym przekonaniu o naszej wszechwiedzy, którą powoli, jednak skutecznie morduje głupota osób napotykanych na łamach Internetu. Zadziwiające jak wszyscy stajemy się tymi najmądrzejszymi zasiadając przed ekranami naszych komputerów. Drobne braki w wykształceniu z ochotą uzupełni Wujek Google czy Ciocia Wiki. Natrafiając na tematy wymagające głębszej znajomości poruszanej dziedziny po prostu szufladkujemy je, jako „nudne” czy też niezwykle sporne. Należy zaznaczyć, że pisząc „sporne” mam na myśli uwsteczniające umysłowo. Niegdyś szczęśliwa rodzinka na niedzielnej wycieczce do Zoo mogła zaobserwować stado małp ciskające fekaliami w gapiów, czy też członków własnego stada. Obecnie niewdzięczną rolę naszych wczesnych przodków przejął nie kto inny jak my sami, wyzbywając się dobrodziejstwa, jakim jest umysł na rzecz „kupy” symbolizującej przekleństwa i poniżanie kierowane w stronę bliźnich. Obecnie Internet to, prostymi słowami ujmując, brudna, zapuszczona speluna, z nielicznymi, drobnymi wyjątkami. Czy w tak okrutnym środowisku może przetrwać piękny kwiat symbolizujący rozkwit zainteresowania literaturą? A może to już nie jest kwiat, lecz wiadro z popłuczynami, do którego każdy może dodać swój kawałek kupy?
Kilka słów o czytelniku.
Wraz z rozpowszechnieniem dostępu do literatury oraz nieuchronnym postępem technologicznym stajemy się świadkami dziwnego rozwoju zainteresowania dziełami pisanymi. Z jednej strony na pewno mamy pozytywy. E-booki wraz z rozrastającą się modą na czytanie „popularnych” dzieł sprawiają, że nawet najciemniejsze umysły mogą rozjaśnić się promykiem kultury. Wszystko za sprawą książek, którym udaje się spełnić oczekiwania nastoletniego „pseudo” czytelnika. Rynek zasypują pozycje wręcz błagające o dobicie, lecz wbrew woli krytyków oraz opiniom wytrwałych czytelników, pozycje te radzą sobie bardzo dobrze. Tak też przeciętna nastolatka miast spędzać czas na portalu społecznościowym, oglądając swój ulubiony serial, czy malując raz kolejny paznokcie zmieniając swój mózg w kupkę startego na miazgę „niczego”, wyciąga rękę w stronę Edwarda i jego towarzyszy. Należy jednak pamiętać, że w tym całym czytelniczym zachwycie można natknąć się na niejedną łyżkę dziegciu. Saga „Zmierzch”, jak już wspomniałem, do dzieł wybitnych nie należy. Odważnie stwierdzić można, że średni poziom tych książek oscyluje gdzieś w okolicach dna, dna przykrytego tonami mułu (mowa o angielskich wydaniach, wszak tłumaczenia wypadają nieco lepiej pod tym względem). Gdyby to był wyjątek, to pewno szybko rozeszłoby się po kościach. Jednak problem jest dużo większy, znacznie poważniejszy. Na rynku pojawia się coraz więcej książek pisanych stylem szkolnym, czy też podwórkowym. Nawet w Polsce, pośród kiełkujących fantastów nietrudno trafić na książkę o tak niezwykle słabym poziomie. Zapewne częściowo to zasługa kina oraz młodego pokolenia, które dopiero literaturę poznaje, nie orientując się w niej. Nie mając porównania nietrudno o zachwyt nawet tym gorszym dziełem. Gdy dodamy do tego odpowiednią treść wychodzi mieszanka wybuchowa. Mieszanka trafia do Świętego Lasu stając się bestsellerem (lub też odwrotnie). Moda na ekranizacje uznanych powieści to druga sprawa, nieco lepsza. Wielu książkom bowiem nie można zarzucić złego stylu. Wręcz przeciwnie. Zasługują one na pochwały i honorowe miejsce na półce wytrawnego czytelnika. Jednak wciąż mimo wszystko pozostają poza zasięgiem tego pierwszego odbiorcy wybierającego popularny kicz, a to właśnie o nim postaram się napisać słów kilka w części dalszej.
Narodziny Mistrza.
Młoda duszyczka zachłyśnięta ułudnym pięknem pochłanianych przezeń dzieł wpada na jakże błyskotliwy pomysł zastania pisarzem! Droga ta, pomimo iż długa i trudna, większości wydaje się niedzielnym spacerkiem po parku w akompaniamencie świergotu ptaków. Pisać każdy może, znamy to chyba wszyscy. Wszyscy także zdajemy sobie sprawę, że pisanie to tylko jedna strona medalu. Nasze wiekopomne dzieła potrzebują bowiem czytelnika, i to najlepiej anonimowego (pamiętamy: trzeba pozostawić furtkę do odwrotu). Mogłoby się zdawać, że z pomocą przychodzą wszelkiej maści fora literackie, miejsca pełne czytelników wręcz rwących się do obcowania z naszym, dopiero co ukończonym, bestsellerem. W tym miejscu warto zauważyć, że zazwyczaj ukończony jest zaledwie jeden rozdział, reszta oczywiście w trakcie plano-pisania. Zbieramy w sobie wystarczająco dużo odwagi (jakieś dwa-trzy kliki myszką plus rejestracja) i olśniewamy świat. Podniecenie rośnie z każdą sekundą, pojawia się pierwsza, druga, piąta opinia. Opinia krytyczna, w większości przypadków zaopatrzona w pokaźny wypis błędów, odrobinę porad, a już na pewno kubeł zimnej wody wylany wprost na (jeszcze gorący) łeb nowo „narodzonego” Mistrza pióra. Malutki świat upada odsłaniając odcienie szarości, malowniczo przystrojone brudem codzienności. Wielu w tym momencie postanowi sobie odpuścić, wrócić do czytania, oglądania oraz pozostałych swoich zainteresowań, w którym bądź, co bądź całkiem możliwe, że radzi sobie dużo lepiej. Kolejny kawałek tortu stanowią osoby poważnie zainteresowanie tworzeniem czegokolwiek pisanego. W tym przypadku pozostaje przyjęcie błędów na przysłowiową klatę, wyssania z udzielonych porad każdej drogocennej wskazówki oraz harówka nad kolejnymi pracami. To czy się nadajemy pokaże czas, bowiem nie każdy może zostać pisarzem, choć z poprzedniego akapitu może wynikać rzecz całkiem odmienna, jednak to już zostawmy szczęściu i polityce wydawnictw. Ostatnia grupa, czyli prawdziwi świeżo mianowani „Mistrzowie pióra” zasługują na oddzielny akapit.
Trudny żywot Mistrza.
Opublikowaliśmy nasz pierwszy bestseller, jednak nie spotkał się z należytym zachwytem i chwałą? Ludzie na forach nie skandują naszego nicka, wychwalając pod niebiosa nasz talent pisarski? Nic straconego! Przecież większość tych błędów była zamierzona, nieścisłości fabularne? Nic nie poradzimy na niekompetentnego czytelnika, zdarzają się i tacy. Zawsze pozostaje nam szukanie odbiorcy na innym poletku forumowym, lub też ignorowanie negatywnych głosów. Jest także droga trzecia, dość popularna trzeba przyznać. Jako Mistrz potrzebujemy swej oddanej i wiernej świty, która zawsze gotów chwalić nasze wypociny (nie żeby nie były genialne). Szybkie rozeznanie, poznajemy hierarchie forum, osoby, które coś znaczą, i te, z którymi łatwo i przyjemnie przyjdzie nam zawrzeć iście szatański pakt. Drogą najstarszego sposobu na handel, czyli wymiany zdobywamy tony tak upragnionych przez nas pozytywnych opinii.
Może nam się przytrafić sytuacja, dość dziwna, niewytłumaczalna logicznie, jednak wciąż spotykana. Mianowicie pośród chóru niebiańskich śpiewów wychwalających nasz Mistrzowski tekst pojawia się tajemnicza osoba, niezwykle śmiało twierdząca, że nasze opowiadanie to nic innego jak totalna kupa. Nie udziela porad, nie stara się wskazać nam błędów, które i tak popełniliśmy świadomie. Od razu przechodzi do sedna stwierdzając: fabuła to dno, interpunkcji nie ma, stylu także. W głębi duszy czujemy, że może mieć rację. W takim wypadku pozostają nam dwie drogi ratowania sytuacji. Pierwsza, zdecydowanie bardziej ofensywna zakłada zrównanie oponenta z ziemią przy użyciu jakichkolwiek - byle skutecznych - argumentów (należy pamiętać: nie muszą one posiadać sensu. My jesteśmy Mistrzem, on tylko niewdzięcznym czytelnikiem – zawsze mamy rację). Druga droga, nieco bardziej wyrachowana i zdecydowanie defensywna. Stwierdzamy z całkowitą obojętnością, wręcz pokerową twarzą, że napisaliśmy to tak dla zabawy, nic a nic się nie staraliśmy. W przypadku, gdy nasz oponent nie daje za wygraną i dalej ciągnie temat, uzmysławiamy mu, że coś z nim nie tak. Delikatnie można zasugerować: jakiś spięty facet jesteś z tym twoim poziomem literackim, czy też czasem sobie coś skrobnę byle było. Grunt żeby zrozumiał, że mamy go głęboko w… nosie, tak jak i jego opinię.
Najtrudniejszy żywot komentującego.
Każdy medal ma dwie strony. Początkujący pisarze rozsiani po przeróżnych forach mają ciężko (jak już zdążyłem udowodnić). Teraz jednak przyszedł czas na prawdziwe wyzwanie, mianowicie postaramy się wcielić w skórę osoby komentującej. Pełni dobrych intencji, zaopatrzeni w dłuższą chwilę wolnego czasu wybieramy się na łowy. Szybko trafiamy na tekst, który przyciągnął naszą uwagę swym tytułem, wieloma pozytywnymi komentarzami (często, jednak nie zawsze, pochodzącymi z fan clubu „bądźmy Mistrzami razem”), czy też tematyką – fabułą. Zacierając ręce siadamy do lektury. Czytanie ciągnie się mozolnie, brakujące przecinki walą nas po głowie, szkaradnie zbudowanie zdania dźgają po oczach, a najgłupsza fabuła na świecie skutecznie rani nasze literacką duszę. Jednak! Wbrew przeciwnościom losu stajemy na wysokości zadania niczym samotny wojak narażony w swym marszu na upały Sahary czy mroźne zimy północy. Zdanie po zdaniu przerabiamy tekst raz kolejny wyłapując błędy, siląc się na udzielenie merytorycznych porad. Minuty zbijają się w dziesiątki, godzina ucieka, poświęcona bezinteresownie dla dobra innej osoby. Zadowoleni opadamy na fotel ocierając pot z czoła. Skrycie liczymy na skromnie dziękuje.
Paszoł won od Mistrza!
Czas mija, pojawia się upragniona odpowiedz (lub jej brak, jeśli mamy do czynienia z pierwszym typem Mistrza). Jeśli jest pozytywna, możemy być zadowoleni, oczywiście pod warunkiem, że pisarz odrzuci szaty Mistrza i weźmie sobie nasze rady do serca. Łatwo się o tym przekonać czytając jego kolejny tekst, który winien się wkrótce pojawić. Niestety często okazuję się, że pomimo ciepłych słów, i tak nasze poty rozbiły się o twardą ścianę zwaną życiem (czyt. nie zostały wprowadzone w owo życie). W takim wypadku możemy ryzykować poświęcać swój czas raz kolejny tym razem łudząc się, że może, ale to może, przyniesie to jakiś (drobny, bo drobny), skutek. Jeśli natomiast odpowiedz jest negatywna (odnosi się do Trudnego żywota Mistrza) koncertowo zmarnowaliśmy swój czas. Niekiedy jednak nie jest to największym problemem. Jak już wspomniałem wcześniej twórcy pseudo bestsellerów bywają agresywni. Łatwo mogą próbować nas poniżyć, zwyzywać, a co najgorsze – starać się wmówić nam nasz brak wiedzy lub też luki w odbieraniu faktów takim, jakie są. Wszystko to da się jeszcze przeżyć, kto, jak kto, ale komentator winien twardym (jak skała) być. Najgorszym scenariuszem jest (także wcześniej omawiana) zagrywka na „napisałem to z nudów, dla zabawy, czy też, bo lubię denerwować takich jak ty, drogi czytelniku. Skutkiem tego mogą być różne, mniej lub bardziej niebezpieczne, urazy zdrowia. Możemy się na ten przykład raz a porządnie zrazić do literatury amatorskiej stroniąc od komentarzy. Nietrudno zauważyć, tracą na tym osoby naprawdę chcące coś osiągnąć.
Podsumowanie: Nie marnuj mojego czasu!
Słów kilka dla wszystkich piszących. Dziękujcie nawet wtedy, kiedy ktoś was krytykuje. Odnoście się z szacunkiem i unikacie stania się Mistrzem. Dobra a teraz poważnie. Macie przed sobą dwie mgliste drogi. Możecie czytać literaturę śmieciową (czerpanie z tego satysfakcji jest ok! Czerpanie inspiracji nie), możecie także sięgnąć po dzieła wielce wydumane – to bez znaczenia! Za każdym razem, gdy zabieracie się do pisania, jasno się określajcie. Jeśli nie chcecie krytyki, nastawieni jesteście jedyne na obecnie coraz modniejsze lizanie tyłka napiszcie o tym. Unikniecie niepotrzebnych stresów, wasze życie będzie łatwiejsze, a czas wielu osób nie zostanie zmieszany z błotem i wyrzucony na śmietnik. Natomiast, jeśli liczycie na szczere opinie, często zaopatrzone w listę błędów i porad to bądźcie wyrozumiali i okażcie choć szczyptę kultury dziękując. Nawet, jeśli nie za rady, bo uznacie je bezużyteczne (nikt wam nie każe ich chwalić), to za poświęcony czas! Fora to nie caritas.
Kwiat, czy wiadro? Chyba nigdy nie odważę się odpowiedzieć na to pytanie. Patrząc na powyższe, pływamy w kupie aż po uszy. Jednak wciąż ukazują się literackie diamenty, prawdziwe bestsellery autorów, którym udało się wybić swoim debiutem. Ziarenka na pustyni? Czy też kiełkujący kwiatek w przelewającym się wiadrze.
Od autora cz.2
Jeśli drogi czytelniku uważasz, że zmarnowałem twój czas, bądź łaskaw się tym ze mną podzielić. Pomożesz w ten sposób nie tylko mi, ale i wielu podobnym do ciebie. Natomiast, jeśli nadal to czytasz, nie umarłeś z nudów, nie wyrzuciłeś monitora przez okno po tym, jak obraziłem Edwarda, podsumowując myślisz, że to nawet da się czytać, napisz choćby i najskromniejszy wypis rad, uwag, sugestii, czegokolwiek a da mi to motywację do dalszej pracy!
Od Autora.
Poniższy tekst niekoniecznie ma sens. Napisany jest z przymrużeniem oka, jednak porusza dość poważny (moim skromnym zdaniem) problem. Jak zapewne zauważysz, drogi czytelniku, całość to moje i tylko moje, przemyślenia, poparte tym, co czytały na forach moje oczy, płodziły me palce. Jeśli ktoś poczuje się obrażony poniższym tekstem, to zapewne słusznie. Życzę miłego i bez urazowego czytania.
Patryk.
Wstęp do Internetu.
„Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.” Słowa wielkiego pisarza idealnie odzwierciedlają przekonania większości szarych użytkowników sieci. Wystarczy na chwilę przysiąść, poobserwować, by szybko dojść do wniosku, że trwamy w błędnym przekonaniu o naszej wszechwiedzy, którą powoli, jednak skutecznie morduje głupota osób napotykanych na łamach Internetu. Zadziwiające jak wszyscy stajemy się tymi najmądrzejszymi zasiadając przed ekranami naszych komputerów. Drobne braki w wykształceniu z ochotą uzupełni Wujek Google czy Ciocia Wiki. Natrafiając na tematy wymagające głębszej znajomości poruszanej dziedziny po prostu szufladkujemy je, jako „nudne” czy też niezwykle sporne. Należy zaznaczyć, że pisząc „sporne” mam na myśli uwsteczniające umysłowo. Niegdyś szczęśliwa rodzinka na niedzielnej wycieczce do Zoo mogła zaobserwować stado małp ciskające fekaliami w gapiów, czy też członków własnego stada. Obecnie niewdzięczną rolę naszych wczesnych przodków przejął nie kto inny jak my sami, wyzbywając się dobrodziejstwa, jakim jest umysł na rzecz „kupy” symbolizującej przekleństwa i poniżanie kierowane w stronę bliźnich. Obecnie Internet to, prostymi słowami ujmując, brudna, zapuszczona speluna, z nielicznymi, drobnymi wyjątkami. Czy w tak okrutnym środowisku może przetrwać piękny kwiat symbolizujący rozkwit zainteresowania literaturą? A może to już nie jest kwiat, lecz wiadro z popłuczynami, do którego każdy może dodać swój kawałek kupy?
Kilka słów o czytelniku.
Wraz z rozpowszechnieniem dostępu do literatury oraz nieuchronnym postępem technologicznym stajemy się świadkami dziwnego rozwoju zainteresowania dziełami pisanymi. Z jednej strony na pewno mamy pozytywy. E-booki wraz z rozrastającą się modą na czytanie „popularnych” dzieł sprawiają, że nawet najciemniejsze umysły mogą rozjaśnić się promykiem kultury. Wszystko za sprawą książek, którym udaje się spełnić oczekiwania nastoletniego „pseudo” czytelnika. Rynek zasypują pozycje wręcz błagające o dobicie, lecz wbrew woli krytyków oraz opiniom wytrwałych czytelników, pozycje te radzą sobie bardzo dobrze. Tak też przeciętna nastolatka miast spędzać czas na portalu społecznościowym, oglądając swój ulubiony serial, czy malując raz kolejny paznokcie zmieniając swój mózg w kupkę startego na miazgę „niczego”, wyciąga rękę w stronę Edwarda i jego towarzyszy. Należy jednak pamiętać, że w tym całym czytelniczym zachwycie można natknąć się na niejedną łyżkę dziegciu. Saga „Zmierzch”, jak już wspomniałem, do dzieł wybitnych nie należy. Odważnie stwierdzić można, że średni poziom tych książek oscyluje gdzieś w okolicach dna, dna przykrytego tonami mułu (mowa o angielskich wydaniach, wszak tłumaczenia wypadają nieco lepiej pod tym względem). Gdyby to był wyjątek, to pewno szybko rozeszłoby się po kościach. Jednak problem jest dużo większy, znacznie poważniejszy. Na rynku pojawia się coraz więcej książek pisanych stylem szkolnym, czy też podwórkowym. Nawet w Polsce, pośród kiełkujących fantastów nietrudno trafić na książkę o tak niezwykle słabym poziomie. Zapewne częściowo to zasługa kina oraz młodego pokolenia, które dopiero literaturę poznaje, nie orientując się w niej. Nie mając porównania nietrudno o zachwyt nawet tym gorszym dziełem. Gdy dodamy do tego odpowiednią treść wychodzi mieszanka wybuchowa. Mieszanka trafia do Świętego Lasu stając się bestsellerem (lub też odwrotnie). Moda na ekranizacje uznanych powieści to druga sprawa, nieco lepsza. Wielu książkom bowiem nie można zarzucić złego stylu. Wręcz przeciwnie. Zasługują one na pochwały i honorowe miejsce na półce wytrawnego czytelnika. Jednak wciąż mimo wszystko pozostają poza zasięgiem tego pierwszego odbiorcy wybierającego popularny kicz, a to właśnie o nim postaram się napisać słów kilka w części dalszej.
Narodziny Mistrza.
Młoda duszyczka zachłyśnięta ułudnym pięknem pochłanianych przezeń dzieł wpada na jakże błyskotliwy pomysł zastania pisarzem! Droga ta, pomimo iż długa i trudna, większości wydaje się niedzielnym spacerkiem po parku w akompaniamencie świergotu ptaków. Pisać każdy może, znamy to chyba wszyscy. Wszyscy także zdajemy sobie sprawę, że pisanie to tylko jedna strona medalu. Nasze wiekopomne dzieła potrzebują bowiem czytelnika, i to najlepiej anonimowego (pamiętamy: trzeba pozostawić furtkę do odwrotu). Mogłoby się zdawać, że z pomocą przychodzą wszelkiej maści fora literackie, miejsca pełne czytelników wręcz rwących się do obcowania z naszym, dopiero co ukończonym, bestsellerem. W tym miejscu warto zauważyć, że zazwyczaj ukończony jest zaledwie jeden rozdział, reszta oczywiście w trakcie plano-pisania. Zbieramy w sobie wystarczająco dużo odwagi (jakieś dwa-trzy kliki myszką plus rejestracja) i olśniewamy świat. Podniecenie rośnie z każdą sekundą, pojawia się pierwsza, druga, piąta opinia. Opinia krytyczna, w większości przypadków zaopatrzona w pokaźny wypis błędów, odrobinę porad, a już na pewno kubeł zimnej wody wylany wprost na (jeszcze gorący) łeb nowo „narodzonego” Mistrza pióra. Malutki świat upada odsłaniając odcienie szarości, malowniczo przystrojone brudem codzienności. Wielu w tym momencie postanowi sobie odpuścić, wrócić do czytania, oglądania oraz pozostałych swoich zainteresowań, w którym bądź, co bądź całkiem możliwe, że radzi sobie dużo lepiej. Kolejny kawałek tortu stanowią osoby poważnie zainteresowanie tworzeniem czegokolwiek pisanego. W tym przypadku pozostaje przyjęcie błędów na przysłowiową klatę, wyssania z udzielonych porad każdej drogocennej wskazówki oraz harówka nad kolejnymi pracami. To czy się nadajemy pokaże czas, bowiem nie każdy może zostać pisarzem, choć z poprzedniego akapitu może wynikać rzecz całkiem odmienna, jednak to już zostawmy szczęściu i polityce wydawnictw. Ostatnia grupa, czyli prawdziwi świeżo mianowani „Mistrzowie pióra” zasługują na oddzielny akapit.
Trudny żywot Mistrza.
Opublikowaliśmy nasz pierwszy bestseller, jednak nie spotkał się z należytym zachwytem i chwałą? Ludzie na forach nie skandują naszego nicka, wychwalając pod niebiosa nasz talent pisarski? Nic straconego! Przecież większość tych błędów była zamierzona, nieścisłości fabularne? Nic nie poradzimy na niekompetentnego czytelnika, zdarzają się i tacy. Zawsze pozostaje nam szukanie odbiorcy na innym poletku forumowym, lub też ignorowanie negatywnych głosów. Jest także droga trzecia, dość popularna trzeba przyznać. Jako Mistrz potrzebujemy swej oddanej i wiernej świty, która zawsze gotów chwalić nasze wypociny (nie żeby nie były genialne). Szybkie rozeznanie, poznajemy hierarchie forum, osoby, które coś znaczą, i te, z którymi łatwo i przyjemnie przyjdzie nam zawrzeć iście szatański pakt. Drogą najstarszego sposobu na handel, czyli wymiany zdobywamy tony tak upragnionych przez nas pozytywnych opinii.
Może nam się przytrafić sytuacja, dość dziwna, niewytłumaczalna logicznie, jednak wciąż spotykana. Mianowicie pośród chóru niebiańskich śpiewów wychwalających nasz Mistrzowski tekst pojawia się tajemnicza osoba, niezwykle śmiało twierdząca, że nasze opowiadanie to nic innego jak totalna kupa. Nie udziela porad, nie stara się wskazać nam błędów, które i tak popełniliśmy świadomie. Od razu przechodzi do sedna stwierdzając: fabuła to dno, interpunkcji nie ma, stylu także. W głębi duszy czujemy, że może mieć rację. W takim wypadku pozostają nam dwie drogi ratowania sytuacji. Pierwsza, zdecydowanie bardziej ofensywna zakłada zrównanie oponenta z ziemią przy użyciu jakichkolwiek - byle skutecznych - argumentów (należy pamiętać: nie muszą one posiadać sensu. My jesteśmy Mistrzem, on tylko niewdzięcznym czytelnikiem – zawsze mamy rację). Druga droga, nieco bardziej wyrachowana i zdecydowanie defensywna. Stwierdzamy z całkowitą obojętnością, wręcz pokerową twarzą, że napisaliśmy to tak dla zabawy, nic a nic się nie staraliśmy. W przypadku, gdy nasz oponent nie daje za wygraną i dalej ciągnie temat, uzmysławiamy mu, że coś z nim nie tak. Delikatnie można zasugerować: jakiś spięty facet jesteś z tym twoim poziomem literackim, czy też czasem sobie coś skrobnę byle było. Grunt żeby zrozumiał, że mamy go głęboko w… nosie, tak jak i jego opinię.
Najtrudniejszy żywot komentującego.
Każdy medal ma dwie strony. Początkujący pisarze rozsiani po przeróżnych forach mają ciężko (jak już zdążyłem udowodnić). Teraz jednak przyszedł czas na prawdziwe wyzwanie, mianowicie postaramy się wcielić w skórę osoby komentującej. Pełni dobrych intencji, zaopatrzeni w dłuższą chwilę wolnego czasu wybieramy się na łowy. Szybko trafiamy na tekst, który przyciągnął naszą uwagę swym tytułem, wieloma pozytywnymi komentarzami (często, jednak nie zawsze, pochodzącymi z fan clubu „bądźmy Mistrzami razem”), czy też tematyką – fabułą. Zacierając ręce siadamy do lektury. Czytanie ciągnie się mozolnie, brakujące przecinki walą nas po głowie, szkaradnie zbudowanie zdania dźgają po oczach, a najgłupsza fabuła na świecie skutecznie rani nasze literacką duszę. Jednak! Wbrew przeciwnościom losu stajemy na wysokości zadania niczym samotny wojak narażony w swym marszu na upały Sahary czy mroźne zimy północy. Zdanie po zdaniu przerabiamy tekst raz kolejny wyłapując błędy, siląc się na udzielenie merytorycznych porad. Minuty zbijają się w dziesiątki, godzina ucieka, poświęcona bezinteresownie dla dobra innej osoby. Zadowoleni opadamy na fotel ocierając pot z czoła. Skrycie liczymy na skromnie dziękuje.
Paszoł won od Mistrza!
Czas mija, pojawia się upragniona odpowiedz (lub jej brak, jeśli mamy do czynienia z pierwszym typem Mistrza). Jeśli jest pozytywna, możemy być zadowoleni, oczywiście pod warunkiem, że pisarz odrzuci szaty Mistrza i weźmie sobie nasze rady do serca. Łatwo się o tym przekonać czytając jego kolejny tekst, który winien się wkrótce pojawić. Niestety często okazuję się, że pomimo ciepłych słów, i tak nasze poty rozbiły się o twardą ścianę zwaną życiem (czyt. nie zostały wprowadzone w owo życie). W takim wypadku możemy ryzykować poświęcać swój czas raz kolejny tym razem łudząc się, że może, ale to może, przyniesie to jakiś (drobny, bo drobny), skutek. Jeśli natomiast odpowiedz jest negatywna (odnosi się do Trudnego żywota Mistrza) koncertowo zmarnowaliśmy swój czas. Niekiedy jednak nie jest to największym problemem. Jak już wspomniałem wcześniej twórcy pseudo bestsellerów bywają agresywni. Łatwo mogą próbować nas poniżyć, zwyzywać, a co najgorsze – starać się wmówić nam nasz brak wiedzy lub też luki w odbieraniu faktów takim, jakie są. Wszystko to da się jeszcze przeżyć, kto, jak kto, ale komentator winien twardym (jak skała) być. Najgorszym scenariuszem jest (także wcześniej omawiana) zagrywka na „napisałem to z nudów, dla zabawy, czy też, bo lubię denerwować takich jak ty, drogi czytelniku. Skutkiem tego mogą być różne, mniej lub bardziej niebezpieczne, urazy zdrowia. Możemy się na ten przykład raz a porządnie zrazić do literatury amatorskiej stroniąc od komentarzy. Nietrudno zauważyć, tracą na tym osoby naprawdę chcące coś osiągnąć.
Podsumowanie: Nie marnuj mojego czasu!
Słów kilka dla wszystkich piszących. Dziękujcie nawet wtedy, kiedy ktoś was krytykuje. Odnoście się z szacunkiem i unikacie stania się Mistrzem. Dobra a teraz poważnie. Macie przed sobą dwie mgliste drogi. Możecie czytać literaturę śmieciową (czerpanie z tego satysfakcji jest ok! Czerpanie inspiracji nie), możecie także sięgnąć po dzieła wielce wydumane – to bez znaczenia! Za każdym razem, gdy zabieracie się do pisania, jasno się określajcie. Jeśli nie chcecie krytyki, nastawieni jesteście jedyne na obecnie coraz modniejsze lizanie tyłka napiszcie o tym. Unikniecie niepotrzebnych stresów, wasze życie będzie łatwiejsze, a czas wielu osób nie zostanie zmieszany z błotem i wyrzucony na śmietnik. Natomiast, jeśli liczycie na szczere opinie, często zaopatrzone w listę błędów i porad to bądźcie wyrozumiali i okażcie choć szczyptę kultury dziękując. Nawet, jeśli nie za rady, bo uznacie je bezużyteczne (nikt wam nie każe ich chwalić), to za poświęcony czas! Fora to nie caritas.
Kwiat, czy wiadro? Chyba nigdy nie odważę się odpowiedzieć na to pytanie. Patrząc na powyższe, pływamy w kupie aż po uszy. Jednak wciąż ukazują się literackie diamenty, prawdziwe bestsellery autorów, którym udało się wybić swoim debiutem. Ziarenka na pustyni? Czy też kiełkujący kwiatek w przelewającym się wiadrze.
Od autora cz.2
Jeśli drogi czytelniku uważasz, że zmarnowałem twój czas, bądź łaskaw się tym ze mną podzielić. Pomożesz w ten sposób nie tylko mi, ale i wielu podobnym do ciebie. Natomiast, jeśli nadal to czytasz, nie umarłeś z nudów, nie wyrzuciłeś monitora przez okno po tym, jak obraziłem Edwarda, podsumowując myślisz, że to nawet da się czytać, napisz choćby i najskromniejszy wypis rad, uwag, sugestii, czegokolwiek a da mi to motywację do dalszej pracy!
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...
"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
It's dark inside
It's where my demons hide...
"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."