Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pirat w Czyśćcu
#1
To mój wprowadzający post do sesji RPG która rozgrywa się w...Czyśćcu. Założenie jest mniej więcej takie, że jeśli osoba nie popełniła na tyle grzechów żeby dostać się do Piekła, ani na tyle by dostać się do Nieba, trafia do Czyśćca, gdzie przez walkę z demonami i obronę Mostu może odkupić swe grzechy bądź zostać potępionym. Moja postać to rubaszny kapitan piratów z czasów Złotej Ery Piractwa na Karaibach. Zapraszam do lektury.


Kolejna salwa pocisków wystrzeliła w powietrze niezliczoną ilość drzazg i wyłamała kolejne deski w burcie "Czarnej Klepsydry". Marynarze na francuskim galeonie "Gwiazda Paryża" już szykowali się do abordażu. Piraci z "Klepsydry" wiedzieli, że to jest ich ostatnia potyczka. Teraz, pod ostrzałem, przypominali sobie, jak głupie było ściganie tego francuskiego barku handlowego. Po tylu zwycięstwach wśród wysp Morza Karaibskiego dali się wciągnąć w pułapkę jak dzieci. Kilka kul połączonych łańcuchami wystrzeliło w kierunku statku i zerwało maszty. Salwa kartaczy przerzedziła znacznie załogę. "Gwiazda" zbliżała się nieubłaganie, gdy nagle, wśród huku wystrzałów padła komenda : "Dalej psy! Do abordażu! Niech Davy Jones wie, że zginęliśmy w walce! Nie damy się tym francuskim psubratom!" Wszyscy piraci podnieśli głowy na swego kapitana, który stał z liną w ręku i szykował się do skoku. W serca powrócił duch walki, piraci ścisnęli swe kordelasy i rzucili się na zdezorientowanych Francuzów. Wiedzieli, że walka była przegrana, ale jeżeli mieli pójść do luku Davy'ego Jonesa to przynajmniej uczynią to z honorem. A poza tym, mogli nawet iść do diabła, byle tylko towarzyszył im ich ukochany kapitan, William Torch. Przedostali się na galeon i rozpoczęli rzeź, siekając na prawo i lewo. Jednak przewaga Francuzów zmusiła ich do odwrotu. Torch zakrzyknął, by wszyscy wrócili z powrotem na "Klepsydrę". "Jeśli mam zginąć, to na mojej łajbie!" Kolejna salwa uderzyła w burtę pirackiego slupa. Statek zaczął tonąć. "Śmierć na morzu" - pomyślał Torch. - "To wymarzona śmierć dla pirata". Statek zanurzył się całkiem, a on stracił przytomność.

Obudził się na plaży, na małej wysepce nieopodal miejsca bitwy, gdy fale obmywały mu twarz. Wstał. Po Francuzach nie było śladu. Nie było też śladu jego załogi. Czyżby był jedynym, który ocalał? Oswajał się z tą myślą, błąkając się po wyspie przez następne kilka dni. Zajadał owoce, upolował nawet dziką świnię, główne źródło mięsa na Karaibach. W końcu, pod dwudziestu dniach spędzonych na wyspie, nie mając już nadziei na powrót. Mając przy sobie swój kordelas i muszkiet oraz jeden nabój, wyszedł w na plażę i ruszył wzdłuż brzegu, coraz bardziej zagłębiając się w odmęty oceanu. Wreszcie, gdy woda sięgała mu już do klatki piersiowej, William przystawił sobie lufę do skroni i strzelił.
Huk, dym, światło. Oślepiający blask. Torch inaczej wyobrażał sobie śmierć. Ocknął się na brzegu niewielkiego jeziorka. Woda była słona, prawie jak w morzu. Wokół niego roztaczała się pustynia, gdzieniegdzie w oddali widział zarysy drzew, lecz równie dobrze mogła to być fatamorgana. Pomacał się po głowie. Nie było żadnej rany, choćby zadrapania, choć przecież kula powinna przestrzelić mu czaszkę na wylot. Jednak gdy spojrzał na swój pas zobaczył, że kula nadal jest w kieszonce. Co więcej, jego kordelas jak i całe jego ubranie było jak nowe, mimo iż po bitwie był nie lada poszarpany. "Co to za diabelne sztuczki!?" - wykrzyknął. "Właściwie, mój przyjacielu, to sztuczki rodem z Czyśćca, jeśli można to tak ująć" - usłyszał za sobą. W jednej sekundzie wyciągnął swoje ostrze i wycelował w osobę za nim. Ku jego zdziwieniu cios został zablokowany przez sporej wielkości żelastwo. Co jeszcze dziwniejsze, owo żelastwo było w rękach... "Nie, to niemożliwe" - pomyślał. Rycerz, podobny do tych, których widywał na malowidłach stał tuż przed nim i wyciągał do niego dłoń. „Idź w cholerę, czarci synu! Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę!” – wykrzyknął. Rycerz spokojnie odłożył miecz i przemówił raz jeszcze. „Jestem Rod Enkerbrand i tak, to co widzisz to Czyściec, a Ty z tych czy innych powodów się tu znalazłeś. Chodź, opowiem Ci wszystko po drodze do miasta.”

William, wciąż lekko oszołomiony całą sytuacją, ruszył za rycerzem i w drodze do Idop, bo tak się owo miasto zwało, wysłuchał historii o 10 przykazaniach Czyśćca zawartych na tablicach w 10 miastach, o armii demonów buszujących po tym miejscu, wreszcie o moście, który wszyscy mieszkańcy Czyśćca winni bronić, by uzyskać zbawienie i dostać się do Raju. W Idop zadomowił się szybko i odnalazł wśród tych realiów. Nigdy nie miał z tym kłopotów, a dzięki swej charyzmie i zdolnościom przywódczym szybko zebrał wokół siebie grono zaufanych ludzi. Kradł i napadał jak za życia na Ziemi, walczył z demonami ramię w ramię z szpitalikiem, Rodem Enkerbrandem, który był pierwszą osobą, jaką tu spotkał. Wreszcie założył w Idop tawernę i zbijał nie lada zysk na sprzedaży jaboli pędzonych ze świętych jabłek. Dzień w dzień dziwował się, że Bóg nie zesłał go jeszcze za to na potępienie. Wielu ludzi przychodziło do jego tawerny „Pod Rajskim Niebem”, ludzi z różnych epok. Lubił siadać razem z nimi i wysłuchiwać ich opowieści, a trzeba przyznać, że mieli oni równie ciekawe życiorysy jak i on. Nasłuchał się wiele od Roda o zamierzchłych czasach wojen z innowiercami, żołnierz z Europy, który urodził się około dwustu-kilkudziesięciu lat po nim opowiadał mu o strasznych konfliktach jakie się wydarzyły w XX wieku. Odwiedzał jego karczmę również młody mężczyzna z XXI wieku, który był wręcz maniakalnie zafascynowany piractwem i czasami w których żył William. Co więcej, okazało się, że jego historia obrosła w niemałą legendę w późniejszych wiekach po jego śmierci. William był rad, że jego skarbu nigdy nie odnaleziono i śmiał się do rozpuku, gdy usłyszał, jak szalone opowieści o nim krążyły. Może połowa z nich była prawdziwa. Pomyślał by kto – on równie sławny jak Edward Teach czy Bartholomew Roberts. Opowiadał więc mężczyźnie o swych przygodach niemal każdego wieczoru, kiedy ów odwiedzał jego karczmę. Inni również słuchali z zaciekawieniem. Wciąż wypadał ze swoją bandą na poszukiwania nieszczęśników, którzy przybyli do Czyśćca, tylko po to by ich okraść z tego, co ze sobą mieli. Spotkał nawet kilku piratów i w zamian za doprowadzenie ich do miasta i dołączenie do swej hałastry, otrzymywał od nich pociski do swego muszkietu oraz inne drogocenne rzeczy. W piwnicy pod karczmą miał sporą kolekcję butelek rumu. Życie po życiu układało mu się nad wyraz dobrze. Aż do czasu...


Teraz, odpierając ciosy nadlatujących harpii i innego plugastwa z radością wspominał te chwile. „Cholerne bestie przedarły się przez obronę mostu i atakują Idop. Jak do tego mogło dojść do licha?!” – głowił się nad tym. Ale nie czas teraz było na rozważania. Kolejna harpia podleciała do wieży strażniczej. Torch szybko dobył swój nóż i wbił go w pierś bestii, po czym odciął jej łeb kordelasem. „Idź do diabła czy skąd tam przylazłaś, harpio! Z butlą rumu i yo ho ho na ustach!” Nagle zza pleców usłyszał dziwne syczenie i sapanie. Obrócił się prędko, jednocześnie zadając cios. Krople krwi i resztki futra opadły na ziemię. Wilkołak stał może pół metra od niego, tak, że paskudny jego oddech Torch czuł bardzo dobrze. Rozwścieczona bestia uderzyła go łapą i pirat runął ze szczytu wieży niczym kamień. Miał jednak wyjątkowe szczęście spaść na innego wilkołaka, który krążył wokół wejścia. Zawsze był farciarzem. Zwlókł się z bestii i wycelował w nią swym muszkietem. Akurat na taką okazję zachował srebrną kulę, którą podwędził temu porąbanemu łowcy wampirów. Hellscream czy jak mu tam było. Jeżeli nawet srebro nie działa na wilkołaki, to z pewnością sama kula wyrządzi choć trochę szkód. Wystrzelił. Wilkołak zatoczył się, a on wykorzystał ten moment i z całej siły wraził ostrze kordelasa w bestię, która padła nieżywa na piach. Torch wpatrywał się teraz w górę, oczekując, że druga z bestii zeskoczy na niego. Nie spodziewał się jednak, że pójdzie dołem. Drzwi, przy których stał roztrzaskały się, a z wnętrza strażnicy wypadła na niego para zielonych ślepi i, co gorsza, rzędy ostrych kłów i pazurów. Torch odskoczył zgrabnie i przywalił wilkołakowi okutym buciorem prosto we włochaty łeb. Potwór zatoczył się, ale doskoczył do Torcha w trymiga i uderzył go łapą, robiąc trzy głębokie szramy na piersi. William rzucił się pędem do ciała harpii, którą wcześniej powalił i wyciągnął z niej swój sztylet, po czym szybko obrócił się i cisnął nim w atakującą bestię. Trafi w oko, po czym doskoczył i odciął jej łeb. "Yarrr - William Torch 1 - Demony 0". Pędem puścił się w stronę Idop, gdzie walczyli jego kamraci. Był już blisko ogrodzenia miasta, gdy zauważył, że wszyscy wycofują się, dościgani i rozszarpywani przez bestie. Uniósł w górę kordelas i z okrzykiem na ustach rzucił się im na pomoc, ale coś twardego uderzyło go w głowę. Zdążył się jeszcze obrócić i zobaczyć zarys postaci stojącej nad nim. A potem opadły go ciemności.
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#2
Fajne, moze się podobać i chętnie przeczytam coś więcej, o ile jest jakiś ciąg dalszy Smile. Mógł byś dołożyć parę opisów Czyśca, Idop i Mostu, bo -jak dla mnie przynajmniej- trochę tego brakuje. Dało się zauważyć, że pod koniec śpieszyłeś się już z przepisywaniem, bo kilka literówek palnąłeś, których początkowo prawie nie było.
Cytat:ramię w ramię z szpitalikiem, Rodem Enkerbrandem,
"...ze szpitalnikiem..." chyba, bo ciężko było by walczyć ramię w ramię z budynkiem (to już SF Wink ).
Cytat:sprzedaży zaboli pędzonych ze świętych jabłek.
Jeżeli myślałeś o...jabolach z rajskich jabłek Big Grin, to normalnie jesteś WIELKI Angel .
Dopisz coś do tego opowiadanka (parę opisów, itede) i pociągnij je dalej, bo czyta się na prawdę fajnie.
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#3
Nie nie. Chodziło o szpitalnika, inaczej krzyżowca, których zwano szpitalnikami Wink A post rzeczywiście fajny, ale obawiam się, że Czajnik więcej ich nie wstawi, bo to w końcu sesja Wink Może dać co najwyżej link do sesji, żebyśmy sobie mogli poczytać Smile
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#4
Zawsze mogę to rozwinąć w coś większego jeśli akurat będę miał trochę czasu Razz
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#5
Dobrze by było Smile Ja bym chętnie poczytał, bo w końcu taka wizja Czyśćca jest naprawdę ciekawa Very Happy
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#6
Heh, nawet niezłe. Intryguje mnie tylko to, czemu pirat nie trafił od razu do piekła? Jasne jest przecież to, że za łamanie VII przykazania, mordy, gwałty i pijaństwo od razu powinien trafić do kotła, a jednak tak się nie stało ;] No ale nie czepiajmy się, w końcu to była część Twojego pomysłu ;]
Odpowiedz
#7
1. William Torch
2. 38 lat
3. Kolejna kula armatnia uderzyła o burtę statku, poleciały drzazgi. Załoga uwijała się jak w ukropie, ale nic nie wskazywało na to, by mieli wyjść z tego cało. Nie tym razem. Dało się słyszeć kolejne strzały i wreszcie basowy głos, który wrzeszczał: „Do abordażu!”. Szczęk broni, odgłos wystrzałów, krzyki konających. Dźwięki bitwy powoli ucichły. Piraci wiązali jeńców, dwóch z nich wpadło pod pokład i po chwili wyszło stamtąd z ogromną skrzynią. Huk wystrzału i szczęk kłódki i już po chwili złoto i klejnoty błysnęły korsarzom w oczy. Rzucili się na skarb i zaczęli w nim grzebać. Nagle w wieko skrzyni wbił się kordelas. „Gdzie, psy!?” Stukanie ciężkich, okutych butów przeniosło się po pokładzie. Kapitan Torch był wysokim mężczyzną, miał 38 lat. Przydługie, przetłuszczone, czarne włosy i taka sama broda. Brązowa kurtka z grubego sukna, lniana koszula oraz płócienne spodnie, a na głowie zawiązana bandana. Szanowany przez załogę i innych korsarzy, znienawidzony przez francuską marynarkę, łupił, palił i grabił, a przy tym prowadził typowo piracki tryb życia. Aż do tego feralnego dnia. Złupili kupiecki okręt bez większych przeszkód. A potem...a potem rozpętało się piekło. To była zasadzka. Francuskie galeony osaczyły ich z obu stron. Nie mieli szans. Czarna Klepsydra zatonęła w odmętach oceanu, a jedynym, który ocalał, był właśnie Torch. Udało mu się dotrzeć na pobliską wysepkę. Spędził tam kolejne dwadzieścia dni, wpatrując się w odległe wody oceanu. Czas spędzony tam samotnie nakłonił go do uduchowienia. Prowadził często rozmowy z Bogiem, ale do końca swych dni nie wyrzekł się swego pirackiego życia i pozostał korsarzem aż do ostatnich chwil. W końcu, mając do wyboru kordelas bądź swój muszkiet, strzelił sobie w łeb. Upadł na ziemię, wciąż jednak, co dziwne, nie tracąc świadomości. Czuł, jak jego dusza wyrywa się z ciała i leci ku górze. Nie wiedział co się dzieje, próbował się wyrywać, ale nic to nie dawało. Unosił się coraz szybciej ku górze. W pewnym momencie stracił świadomość.
4. William Torch miał charakter, dzięki któremu z łatwością zrzeszał sobie grono wiernych towarzyszy. Jego załoga była gotowa pójść za nim nawet do bram piekieł. Miewał swoje odchyły od normy i zdarzało mu się denerwować, ale poza tym był niewiarygodnie wręcz opanowany jak na korsarza. Co oczywiście nie oznacza, że nie podrzynał gardeł i nie przeciągał pod kilem, jak to pirat.
5. Przez całe swoje życie religia niewiele go obchodziła, chociaż miał na tyle godności, żeby zawijając do portów czy na małe wysepki, gdzie spotykał misje chrześcijańskie i świątynie, nie grabić ich. Zyskiwał sobie tym szacunek duchowieństwa i przy okazji obrastał w romantyczną legendę. Dopiero pod koniec życia spędzony na bezludnej wyspie, można to tak określić, nawrócił się, choć wciąż twardo twierdził, że niczego nie żałuje.
6. Zginął mając przy sobie tylko swój wierny kordelas, muszkiet i szczęśliwy medalion, który otrzymał od swego ojca, również korsarza, kiedy tamten wyruszał w morze.
7. Na Ziemi pozostawił wielu bękartów i wiele swych kochanek, ale wśród nich jedną miłość. Penelope Arros, piękna hiszpanka, z którą spędzał chwile, ile razy zawijał do Port Royal. Kochał ją, a ona kochała jego, chociaż nie mogła znieść jego pirackiego stylu życia. Była chrześcijanką, a on obojętnym na religię korsarzem. Jednak nie przeszkadzało jej to aż tak.


I właśnie dlatego - założeniem sesji jest to że jeżeli ktoś w jakikolwiek sposób się nawrócił czy też próbował.
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#8
Czyta się to całkiem płynnie. Pomysł ciekawy, zwłaszcza jeśli mówimy o wstępie do RPG. Jak rozumiem to część I i coś dalej będzie się tu dziać.
Może by tak poza wilkołakami etc. wprowadzić też tych złych z piekła do oddziałów szturmujących... Mogło by to posłużyć do wprowadzenia dość ciekawych sytuacji, ci znajomi z dawnych lat. Troszkę mnie zawiodła ta „ponadczasowość” czyśćca… moim zdaniem sporo wyklucza. Wszak wszyscy już tam powinni być… No i tłok byłby niesamowity, nawet jeśli na skutek rozgrzeszenia lub „wręcz przeciwnie” spora tam rotacja… Ale to tylko moje podejście do sprawy…
Zgadzam się z przedmówcą, że brak tu nieco opisów owego "świata przy moście", a to co jest... chyba nieco zbyt mało barwne. Chyba, że chcesz by była to kolejna gospoda z Port Royal.

Mam kilka uwag:

„wystrzeliła w powietrze” – to „wystrzeliwanie” – w kontekście kul armatnich i ich funkcji w tym momencie może raczej „wyrzuciła”, wszak kule wcześniej wystrzelono.
Po tylu zwycięstwach wśród wysp – Jakoś to „wśród wysp” mi zgrzyta.
Kilka kul połączonych łańcuchami – poza dość efektowną prezentacją by Hollywod, nazywało się to kulami łańcuchowymi i tak naprawdę to było półkulami połączonymi łańcuchemBig Grin Ale to tylko taki wtręt.
Statek zaczął tonąć. – Nie wiem czemu wszyscy to mają. Po Polsku „Statek” – cywilny, w większości przypadków nie uzbrojony, „Okręt” – w domyśle wojenny, uzbrojony. Co piraci robią na „statku”.
nie mając już nadziei na powrót. Mając – Powtórzenie „mając”
kula powinna przestrzelić mu czaszkę na wylot – może tu akurat lepiej „przebić”?
jego kordelas jak i całe jego ubranie był – powtórzenie, 2x „jego”
bitwie był nie lada poszarpany – mały zgrzyt, jak rozumiem on poszarpany, wcześniej było o ubraniu.
wyciągnął swoje ostrze – może lepiej bez „swoje”?
owo żelastwo było w rękach... "Nie, to niemożliwe" - pomyślał. Rycerz – może „trzymał w rękach”, było dość niejednoznacznie i sztucznie tu brzmi.
zadomowił się szybko i odnalazł wśród tych realiów – „tych” jakich? Może jednak „nowych”, „realiów miasta” itp.
dwustu-kilkudziesięciu lat po nim opowiadał mu – dwieście kilkadziesiąt jak na datę do ustalenia, może wystarczy „ponad dwieście”
niemałą legendę w późniejszych wiekach po jego śmierci – sugerował bym „przez wieki, po śmierci”
tak, że paskudny jego oddech Torch czuł bardzo dobrze. – dość karkołomnie to brzmi, może bez „jego”, lub „że jego paskudny…”
dościgani i rozszarpywani przez bestie – dościgani? Bardzo nienaturalnie to mi brzmi. Może wystarczyło by „doganiani”, czy po prostu „wyłapywani”.

Wiem, że jak zwykle się czepiam Smile ale może w ten sposób ktoś w końcu mnie objedzie…

A i na koniec, może przepakuj ich z tego slupa, to jednak chyba najmniejsza jednostka bojowa... a ściga bark, wtedy wszycy jednak pływali z jakimś uzbrojeniem. A nawet bioroąc pod uwagę że to piraci a tamto ciury na transporowcu... dysproporcja klas chbya zbyt znaczna. Do tego o abordażu na galeon raczej nie ma mowy - 1 wersus kilka pokładów... Chłopaki musieliby wysoko skakaćSmile
Pozdrowienia.
Just Janko.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości