11-02-2011, 15:06
Był sobie pojedynek na Mirriel o mistrzu i uczniu. I było sobie drabble, które co prawda pojedynek wygrało, ale nie było takie, jakie być powinno.
Szukając tekstu do wrzucenia, natknęłam się na nie w czeluściach dysku. Poszerzyłam. Mam nadzieję, że marynistyczna drobinka przypadnie Wam do gustu
Pierwszy
Na niebie, ku radości tego cholernego Francuza, migoczą gwiazdy. Do diabła, że też nawigator musi być żabojadem! Na domiar złego, odkąd w tajemniczych okolicznościach jego mapy zaginęły i zostały odnalezione w zęzie, jest jeszcze bardziej upierdliwy. W olinowaniu gwiżdże wiatr, delikatnie kołysząc długim, kolorowym piórem przy kapeluszu kapitana (muszę kiedyś zapytać, jaki to ptak stracił ozdobę). Pełniący wachtę starszy marynarz z namaszczeniem uderza w dzwon pokładowy, przerywając uroczystą ciszę.
Mija pięć lat, odkąd pływam z MacArthurem. Zaczynałem jako młodszy oficer, a dziś… Załoga milczy, ale zakazane, pokreślone bliznami (zdobytymi w walce z tym psim synem, Napoleonem) gęby uśmiechają się dość życzliwie. Uśmiech błyszczy też w oczach mężczyzny, który pokazał mi, jak korzystać z astrolabium* i z którym wspinałem się na top grota. Gdyby nie kapitańska mądrość, zrezygnowałbym już dawno temu, po Karaibach. Starcie z Czarnobrodym zmieniło wszystko, w tym moje romantyczne wywody o wspaniałości żeglowania. Naiwny smarkacz! W tawernach jesteśmy bohaterami, ale to nie do końca prawda. To on wymyślił upiorną zasadzkę na Antylach, kiedy wysadziliśmy dwukrotnie od nas większą fregatę, cudem tylko wychodząc z tego cało. Jest mi ojcem i mentorem na tym bezkresnym, zimnym morzu.
Światło księżyca odbija się od ostrza wręczonej mi z szacunkiem oficerskiej szabli i czuję, dopiero teraz, że naprawdę jestem pierwszym. Niemal po Bogu.
*astrolabium – pomiarowy przyrząd astronomiczny używany w nawigacji do początku XVIII wieku
Szukając tekstu do wrzucenia, natknęłam się na nie w czeluściach dysku. Poszerzyłam. Mam nadzieję, że marynistyczna drobinka przypadnie Wam do gustu
Pierwszy
Na niebie, ku radości tego cholernego Francuza, migoczą gwiazdy. Do diabła, że też nawigator musi być żabojadem! Na domiar złego, odkąd w tajemniczych okolicznościach jego mapy zaginęły i zostały odnalezione w zęzie, jest jeszcze bardziej upierdliwy. W olinowaniu gwiżdże wiatr, delikatnie kołysząc długim, kolorowym piórem przy kapeluszu kapitana (muszę kiedyś zapytać, jaki to ptak stracił ozdobę). Pełniący wachtę starszy marynarz z namaszczeniem uderza w dzwon pokładowy, przerywając uroczystą ciszę.
Mija pięć lat, odkąd pływam z MacArthurem. Zaczynałem jako młodszy oficer, a dziś… Załoga milczy, ale zakazane, pokreślone bliznami (zdobytymi w walce z tym psim synem, Napoleonem) gęby uśmiechają się dość życzliwie. Uśmiech błyszczy też w oczach mężczyzny, który pokazał mi, jak korzystać z astrolabium* i z którym wspinałem się na top grota. Gdyby nie kapitańska mądrość, zrezygnowałbym już dawno temu, po Karaibach. Starcie z Czarnobrodym zmieniło wszystko, w tym moje romantyczne wywody o wspaniałości żeglowania. Naiwny smarkacz! W tawernach jesteśmy bohaterami, ale to nie do końca prawda. To on wymyślił upiorną zasadzkę na Antylach, kiedy wysadziliśmy dwukrotnie od nas większą fregatę, cudem tylko wychodząc z tego cało. Jest mi ojcem i mentorem na tym bezkresnym, zimnym morzu.
Światło księżyca odbija się od ostrza wręczonej mi z szacunkiem oficerskiej szabli i czuję, dopiero teraz, że naprawdę jestem pierwszym. Niemal po Bogu.
*astrolabium – pomiarowy przyrząd astronomiczny używany w nawigacji do początku XVIII wieku