Pierwsza Edycja Prac [zima] Kruk "Zima zima, piękna zima"
#1
Zima zima, piękna zima

Niezauważenie zaczęło się na granicy ogródka i ulicznego trawnika. Wkradło się ostrożnie, niczym gromada małych zwierzątek poszukujących miejsca na gniazdo – dzień za dniem zajmując niewielkie obszary blisko siebie. Każdy kwiatek i każde źdźbło trawy znalazło się w obrębie jego zainteresowania. Przykleiło swój zimny nos do szyb i odcisnęło na nich wzorki. Jednego ranka wślizgnęło się do środka na szarobłękitnym futerku kota i miękko spłynęło na podłogę. Chodziło na palcach od sieni do saloniku, przez kuchnię do tylnych drzwi, a stamtąd wróciło i zaczęło zwiedzać piętro. Pozamykało wszystkie okna na amen i rozpoczęło potajemną kolonizację najniższych mebli, a potem ścian i wiszących na nich obrazów. W tydzień opanowało większość domu.
Było gotowe pojawić się na łóżku jednego ranka, usiąść na kołdrze i czekać, aż obudzi się Pani, a potem wskoczyć jej na ramię gdy się podnosiła, a zanim jeszcze zdążyła wstać. Trzymało się jej włosów i łapało równowagę, poznając rytm jej kroków. Zaglądało razem z nią do puszki z ciastkami, do kubków i garnków, czytało książkę i obserwowało, jak bawi się z kotem. Nie zauważyła go w ciągu całego dnia. Dopiero kolejnego poranka odczuła chłód. Patrzyła w lustro, ale nic nie widziała. Pocierała szyję i założyła szalik, a potem zeszła na dół rozpalić w kominku. Przestraszyło się. Zaczęło szeptać jej do ucha i przymilać się. Dmuchało na jej policzek zimnym powietrzem by pokazać, że jest dobre. Odwróciła się i zaczęła szukać grubego szala. Zmartwiło się, bo wcale nie odpowiadała jej jego obecność. Ale nie mogła też nic na nią poradzić, choć próbowała. Dodatkowo smucił ją kot, który zaczął przemykać się pod ścianami i nigdzie nie zagrzewał już miejsca. Nie chciał też jeść przy niej, chowała się za kuchenną szafką i dopiero wtedy mogła obserwować, jak czujnie kuca przy miseczce, jak z udomowionego przyjaciela zmienia się w nieodgadnionego drapieżnika, który nie ufa nikomu. Pewnego dnia, gdy jeszcze spała, opuścił dom, bojąc się tego, co się tam dzieje.
Pani zrobiła się bardzo smutna. Wyglądała przez okna, a przynajmniej przez te części, które pozostały przezroczyste, było ich niewiele. Z każdym dniem coraz zimniej robiło się w domu, coraz dłużej pozostawały sztywne ubrania po praniu. Pewnego razu postawiła stopę na dywanie i usłyszała trzask. Rozejrzała się po saloniku, a potem w popłochu obiegła cały dom. Podłogę w każdym pomieszczeniu pokryły miliony, a może miliardy drobnych igiełek, niezauważalnych pojedynczo, ale razem tworzących cienką, lecz wytrzymałą warstwę. Nic nie dało podgrzewanie całego domu, ani próba zagotowania wody, którą chciała polać podłogę. Nie wiedzieć czemu, ogień nie dawał już ciepła. Osłupiała ze strachu, cofając się od paleniska, upuściła pudełko zapałek. Odbiło się od podłogi, a odgłos ten rozniósł się echem. Panicznie rozejrzała się dookoła. Dom przypominał teraz lodową jaskinię. Był to widok nieopisanie zachwycający, ale i niesamowicie złowieszczy. Meble i różne przedmioty wyglądały jak rzeźby z lodu, okna były teraz jej nowymi obrazami, kwiaty na nich, jej nowymi kwiatami. Schyliła się wolno, żeby podnieść zapałki i spróbować raz jeszcze i odkryła coś, co odebrało jej dech. Nogi do kostek znieruchomiały, dopiero teraz odczuła, że nie może się poruszać. Sztywność postępowała w górę z każdą minutą, a zgroza odbierała jej zdolność logicznego myślenia. Patrzyła tylko bezczynnie i nie mogła się nawet zdziwić widząc, że jej warstwy grubych ubrań przemieniają się w długą do ziemi suknię, wykonaną z najcudowniejszej, najpiękniejszej białej tkaniny, jaką kiedykolwiek widziała. Jej zdobienia wykonane zostały z misterną miłością, wędrowały ku górze drogą spirali, podkreślając talię i zabudowując dekolt, a potem rękawami zjeżdżając do samych nadgarstków i oplatając koronkowymi rękawiczkami palce.
- Moja piękna Pani – usłyszała wśród delikatnie skrzących się ścian jakiś głos. Nie mogła odgadnąć, czy należał do kogoś starego, czy do młodzieńca. Był dostojny, mocny i zarazem łagodny.
– Moja piękna Lodowa Pani – usłyszała teraz tuż zza swojego ramienia i zimny powiew odbił się od jej policzka. Patrzeć mogła tylko przed siebie, więc utkwiła wzrok w ścianie i w niewyraźnej, białej sylwetce, jaka się w niej odbijała tuż za nią. Usłyszała szelest materiału i poczuła czyjeś otarcie się o jej kolana. Sylwetka uklękła i przylgnęła do jej nóg.
- Będę cię kochał.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości