Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Peron 4a
#1
Przedział ginął w mroku. Strugi deszczu spływały po szybie niemalże poziomo, wiedzione pędem powietrza opływającego wagon. Nie słyszałem już właściwie metalicznego stukotu, z jakim obręcze kół uderzały w miejsca, w których spojono kolejowe szyny. Odgłos ten, choć głośny i powtarzalny, wkomponował się w akustyczne tło mojej podróży, rozmył się w nim i przywykłem do niego, jak mieszkający w pobliżu autostrady przywykają z czasem do jej uciążliwego sąsiedztwa. Delikatne kołysanie sprzyjało drzemce, nie zapadłem w nią jednak.
Wpatrywałem się w jej półprofil. Spała. Zanim zasnęła, spytała czy będę miał coś przeciw temu, by rozprostowała nogi. Nie miałem, to chyba jasne? Zsunęła podszyte futrem botki i ulokowała pomiędzy moimi udami obie stopy. Obleczone białą frotte wyglądały jak małże wyrzucone na piaszczysty brzeg falami gwałtownego przypływu… Pachniały płynem Coccolino (nie zastanawiałem się wtedy jak to możliwe po ośmiu godzinach podróży?).
Do tego wszystkiego najwyraźniej podobała mi się. Miałem dwadzieścia cztery lata, ona miała ich kilka mniej. To chyba wszystko wyjaśnia? Wracała od rodziny ulokowanej w Kolonii (prawdopodobnie miała po części niemieckie korzenie i przesiedliła się na mocy traktatu o łączeniu rodzin). Ja wracałem z dwumiesięcznego pobytu w Luedenscheid, gdzie kilkanaście godzin na dobę zadowalałem podniebienia miejscowych makaroniarzy, rzecz jasna bez ubezpieczenia i zameldowania. Bogatszy o odłożonych dwa i pół tysiąca marek zdawałem się sobie samemu świeżo upieczonym krezusem (ojciec mój musiał na to pracować dwa lata) i spoglądałem w jaruzelską nadal przyszłość z nieco większym optymizmem. Berliński mur nie chwiał się jeszcze, my zaś oboje (oprócz niej nie dostrzegałem już w kolejowym przedziale nikogo) mieliśmy już za sobą wizytę bezczelnych enerdowskich pograniczników i biegające pod składem wagonów niemieckie owczarki. Zasnęła…
Nudzę was zapewne. Opis trwającej jedenaście godzin podróży wagonem drugiej klasy nie mógł być chyba frapujący… Po co więc się go podjąłem? Dajcie mi jeszcze chwilę…
Postanowiłem otóż opisać wam kobietę, z którą miałem pójść przez dalszą część mego życia. W jednej parze. Czy ładna? Nie wiem nawet… Czy zresztą dwudziestolatka w skarpetach z białej frotte może być brzydka? Chyba nie. Z pewnością zaś nie w sytuacji, gdy lokuje obie stopy pomiędzy udami współpasażera i najprościej w świecie zasypia…
Spała więc, do końca podróży pozostały zaś niespełna trzy godziny. Byłem wściekle głodny. Wyjście z przedziału i przedostanie się do sąsiedniego wagonu restauracyjnego było pokusą znaczną, nie chciałem jednak jej budzić… Alternatywą pozostawała moja walizka, wypchana Milky Way i Bounty (niektórzy z was nie pojmą, po jaką cholerę wlokłem je przez pół kontynentu, ja jednak wciąż mam przed oczami bezwiedny ślinotok, jaki spowodował ich widok u tego honeckerowskiego sukinkota, który wypatroszył mój bagaż). Im bliżej było docelowej stacji, tym bardziej chciałem dowieźć je w nienaruszonym stanie, ku uciesze młodszego rodzeństwa (niektórym z was winien jestem wyjaśnienie, iż kokosowe wiórki oblane autentyczną czekoladą nie były w owym czasie czymś powszednim, zaś banany pokazywały się w sklepach raz w roku, o ile zdołały dopłynąć do nas przed Bożym Narodzeniem). Siedziałem więc w bezruchu, starając się uspokoić robaczkowe ruchy własnych jelit. Na dodatek, unieruchomiony jej stopami w tym samym niezmiennie położeniu, zacząłem odczuwać rosnący dyskomfort. Wierciłem się w miejscu jak drobny, przydybany na kradzieży złodziej. W krótkim czasie doszedłem do przekonania, że do Poznania w bezruchu nie dotrwam. Musiałem coś przedsięwziąć… Najdelikatniej jak umiałem (było to tym trudniejsze, iż przepaliła się jedyna w przedziale świetlówka i podróżowaliśmy w ciemności gęstej jak atrament) ująłem jej stopy by unieść je nieco wyżej i zmienić alokację własnych ścierpniętych pośladków. Nie poruszyła się nawet, westchnęła jednak cicho i przeciągle. Podtrzymując jej nogi nieco powyżej kostek (nogawki spodni uniosły się nieco i poczułem dotyk jej skóry) ułożyłem je na swoich kolanach, starając się jej nie zbudzić. Gdy już spoczęły w bezpiecznym położeniu, nie umiałem jednak oderwać od nich swoich dłoni… Z początku od niechcenia i udając przed samym sobą że wcale się to nie dzieje naprawdę, potem zaś coraz śmielej wodziłem opuszkami palców wzdłuż jej nagich łydek tak wysoko, jak tylko pozwalało na to zwężenie nogawek. Ograniczało ono na szczęście swobodę moich dłoni, nie pozwalając im na nazbyt wiele. Te ostatnie jednak nie poddawały się i w swej inwencji okazały się bardziej pomysłowe, niż chciałbym na to przystać… Powędrowały ku jej palcom. Poradniki Wisłockiej ukazywały się wtedy w wybranych księgarniach na krótko i bez medialnego poszumu, po czym znikały w oka mgnieniu na podobieństwo przedświątecznych bananów, kawy Robusta, nylonowych pończoch i bezkartkowej wołowiny z kością. Nie czytałem żadnego z nich i sekretna topografia kobiecego ciała, poza tą najbardziej oczywistą, pozostawała mi nieznana. Nie mogłem wiedzieć o cudownych erogennych strefach, jakimi usiana jest kobieca stopa (Chińczyków, którzy wiedzę ową posiedli i potrafili wykorzystać, na podstawie prasowych wzmianek klasyfikowałem jako fetyszystów). Tej nocy jednak, w rozkołysanym przedziale drugiej klasy, w migoczącym blasku przepalonej świetlówki okazałem się odkrywcą nieznanych lądów, wdzierając się w ich głąb z impetem pozbawionego skrupułów najeźdźcy. Biała frotte powędrowała w niebyt, ja zaś poczynałem sobie coraz śmielej, nasłuchując jej oddechu. Był przerywany i gwałtowny, nie budziła się jednak ze swego snu. Rozchyliła usta, czerpiąc powietrze na wzór wigilijnego karpia wydobytego z wanny. Współpasażerowie spali, ona udawała pewnie że śpi, moje zaś spodnie przypominały namiot z tropikiem. Czy zdarzyło się wam kochać z kimś nieprzerwanie przez dwie i pół godziny? Wiem; trudno to z pozoru nazwać kochaniem…tak jednak było! Wdrapałem się na sam wierzchołek rozkoszy i spoglądałem z góry na resztę świata, jakbym znał datę i godzinę jego końca, ona zaś wilgotniała w niemych spazmach, chwilami zapominając oddychać…
Peron 4a był szary i dżdżysty. Rozpychając się w korytarzu łokciami wydostałem się z zatłoczonego wagonu i zaczerpnąłem świeżego powietrza. Czekałem na nią. Nie mogłem sobie przecież wyobrazić, by moje dalsze życie miało upłynąć inaczej, niż przy niej… Czas dłużył się niemiłosiernie, ja zaś wyobrażałem sobie, jak klęczy w migotliwej poświacie i stara się odnaleźć skarpetki z białej frotte… Wreszcie ujrzałem ją na metalowych, ażurowych stopniach. Spoglądała bezradnie ponad głowami podróżnych, szukając mnie z wyrazem smutku na twarzy. Chciałem krzyknąć głośno, uświadomiłem sobie jednak nagle, że przecież nie znam jej imienia… Niesiona falą podróżnych była przez chwilę podobna do pozbawionego wioseł czółna. Chwila ta trwała jednak tyle tylko, ile wystarcza na przełknięcie śliny… Wysoki, szczupły mężczyzna uchwycił mocno jej ramię. Zabrał jej plecak i opasłą walizkę spiętą wojskowym, skórzanym pasem, po czym ucałował ją serdecznie w usta.
Szarość peronu była zwiastunem nadciągającego świtu.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości