Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pan Machiner - proza maj 2014
#1
Star 
„Pan Machiner”
Był wtorek, dwudziesty drugi marca; dzień wyjątkowo nijaki, niezdecydowany, jakby nieustannie pytający samego siebie: „czy opłaca się dziś lunąć deszczem, czy może lepiej zaszczycić świat piękną pogodą?”.
– Kapryśność i kapuśniakowatość! – burknął niezadowolony pewien jegomość, wystawiając kędzierzawą głowę za okno swojego wygodnego mieszkanka. – Ot co i nic ponadto!
Pan Machiner, bo takie było jego miano, pogroził jeszcze niebu zaciśniętą pięścią, po czym schował się do środka niepocieszony.
– To chyba nie jest dzień sprzyjający ideom – westchnął, zamykając okiennice.
Jęknął na wpół rozżalony, na wpół poirytowany, mierząc ciężkie chmury ponurym spojrzeniem; mimo wszystko, nie opuszczała go naiwna nadzieja, że koncept nadejdzie właśnie dzisiaj. Od miesiąca, może dwóch, czuł go, wałęsającego się po zakamarkach gabinetu, czającego się pod łóżkiem, czy komodą, a może gdzieś pomiędzy stronicami „Elementarnej Wiedzy Naukowej”  i planującego ujawnienie się, gdy już napęcznieje do właściwych rozmiarów.
– Tylko kiedy to będzie? – pytał często samego siebie, zaglądając pod stoły i fotele. – Tylko kiedy to się stanie?
Pan Machiner był zapalonym wynalazcą i jedynie ten wieczny brak doniosłych pomysłów oraz odpowiednich środków, umożliwiających realizację wciąż jeszcze powstrzymywał go przed działaniem!
Mężczyzna wcale nie pragnął sławy, czy pieniędzy (no, chyba, że na niezbędne materiały do pracy), czego można się było spodziewać po większości gorliwych majstrów, chciał tylko zwykłej satysfakcji, płynącej z pełnej świadomości tworzenia czegoś pożytecznego, choćby i ów przedmiot miał być użyteczny wyłącznie dla niego samego.
Wynalazca w swym dorobku posiadał już, co prawda, cuda takie, jak automatyczna froterka do podłóg, lampa zasilana papierem, czy nigdy nietępiący się ołówek maszynowy, ale niedosyt tworzenia nadal okropnie mu doskwierał.
Miał jeszcze pewien plan,  genialny plan wybudowania robota o funkcjach wszelkich, który opracował jeszcze za czasów studenckich wraz z przyjacielem, Hipolitem, jednak, chociaż  wszystkie części były dostępne i tanie, pan Machiner nie mógł planu zrealizować, gdyż jako jeden z nielicznych wynalazców... panicznie bał się robotyki! Już sama myśl o machinie omal ludzkiej była mu wstrętną, obmierzłą!
– Pomyśleć tylko – mruczał niekiedy, przechadzając się po mieszkanku – że jakaś zbieranina śrub i sprężyn, będzie tu, u mnie w domu całkiem żywa, jak żywa potrafi być wyłącznie boża istota i, że będzie miała mózg z zębatek i oczy zimne niczym stal, wlepione we mnie każdego dnia! Że być może będzie udawać głupią, ogłupiając mnie, a w rzeczywistości będąc wysoce mądrą! Że dojdzie do wniosku, do jakiego i ja dochodzę, iż istota ludzka jest umysłowo ograniczona i, i, że, jak i ja czasem marzę, tak i ona zamarzy, by oczyścić świat z tej mózgowej ciasnoty! Ach, to może być tylko jeden zły obwód, jedno spięcie, czy błąd i własny mój robot, którejś nocy zwyczajnie mnie zamorduje! Nie! Nie ma mowy! Do przedmiotów sztucznie żywych nie można mieć zaufania, bo to tak, jakby parapetowi z własnej woli doczepić zębatą paszczę! Przyznaję, że byłoby to wielce fascynujące i pewnie spoglądałbym często na taki parapet, ale nigdy, nigdy nie byłbym w stanie, wyglądając przez okno, oprzeć na nim dłoni bez obawy, że ów parapet mi te dłonie odgryzie!
– O, nie! Mój ty koncepcie, na którego czekam, nie możesz mieć nic wspólnego z nauką tak wynaturzoną, jak robotyka! –  powiedział dobitnie pan Machiner, podchodząc do biurka zawalonego planami, liczydłami, cyrklami i okruszkami chleba.
Usiadł na krześle, oparł łokcie na stercie śmieci i wbił wzrok w przeciwległą ścianę, jakby oczekując, że wymarzona idea nagle wyskoczy z niej na powitanie swego stwórcy. Nic takiego się jednak nie wydarzyło i po kilku bezczynnych minutach wynalazca doszedł do smutnej konkluzji, iż wlepianie spojrzenia w starą tapetę nie ma najmniejszego sensu.
Wynalazca obojętnym ruchem strząsnął część śmieci z biurka i po raz pierwszy od dobrych trzech tygodni ujrzał na własne oczy blat. Zdziwiony, rozejrzał się nieprzytomnie po pokoju; kartki z notatnika, foliowe woreczki, śruby i plastikowe rurki walały się po całym dywanie, pokrywały sofę i, mężczyzna był pewien, że widział ich dziś rano całą masę nawet w wannie!
– Oto wielki minus nie posiadania małżonki – powiedział na głos – wszystko należy sprzątać samemu! Trzeba mi się było żenić, pókim jeszcze tak całkiem nie zdziwaczał i nawet lubiłem kobiety! Ha! Ba! Pókim jeszcze w ogóle lubił ludzi!
Ach, ludzie i ta ich ideowa płycizna oraz ta podła nieprzychylność dla wielkich ideowców takich, jak on!
– Ludzie przecież rodzą się oceanem – rzekł w roztargnieniu pan Machiner i smętnym wzrokiem powiódł po szarawym kłębowisku chmur za oknem. – Tak, tak, tyle, że z wiekiem wysuszają się do rozmiarów błotnistej sadzawki, żeby na zupełną starość być już zaledwie nieurodzajną równiną, na której nie przetrwa ani jedna kropelka inicjatywy!
Pomyśleć tylko, że wszystko zaczyna się od oceanu, westchnął jeszcze w duchu i...
Nagle coś potężnie huknęło w głowie podstarzałego wynalazcy, a raczej takie odniósł wrażenie: jakby grom huknął mu wewnątrz czaszki!
– Nie lubię ludzi! – wrzasnął, jak oparzony, zrywając się i przewracając krzesło. – Nie lubię robotów!
Ludzi za marny umysł, robotów za zbyt doskonały i niedoskonały zarazem...
– Jednych za niemożność zrozumienia... – szeptał rozgorączkowany, rozpoczynając szybki spacer dookoła pokoju. – Drugich za zbytnie zrozumienie i jednoczesne niepojmowanie... Tak, tak! Oto i idea! Gdzieś ja tu miałem wkrętak zegarmistrzowski i cęgi. Jeszcze jakiś miedziany drut, bandaże, fachowe książki, nóż rzeźnicki, minimum dwie paczki waty... Bagatela!

***

Przez następnych kilka miesięcy sąsiedzi pana Machinera doświadczali przedziwnych zjawisk; począwszy od jakiś niezrozumiałych odgłosów i niespotykanych zapachów, napływających przez wentylację, a skończywszy na podejrzanych typach wchodzących i wychodzących z mieszkania wynalazcy.
Pani Geszeftowa, mieszkająca tuż obok, często w trakcie tych osobliwych miesięcy rozmyślała nad znaczeniem całego zamieszania. Słyszała jęki, spazmatyczny szloch i równie spazmatyczny śmiech, metalowe szczęki i... ćwierkanie? Czy mogła się przesłyszeć?
– Niewiarygodne, niewiarygodne! – szeptała, obserwując pewnego razu, przez judasz grupkę wyjątkowo ponurych kurierów pocztowych, oczekujących przyjęcia pod drzwiami wynalazcy. Było ich razem pięciu, a każdy ściskał pod pachą olbrzymią paczkę, owiniętą w brązowy papier.
Pani Geszeftowa nie mogła pozbyć się wrażenia, że oto, tuż pod jej haczykowatym nosem, dzieje się coś o wielkim znaczeniu, coś niesamowitego, a może nawet niebezpiecznego?
Drzwi do mieszkania pana Machinera uchyliły się nieznacznie i kurierzy zaczęli wchodzić do środka. Mimo, iż nie było widać odźwiernego, a klatka schodowa tonęła w półmroku, pani Geszeftowej zrazu zdało się, że na twarzy pierwszego posłańca dostrzegła wyraz niemego zdumienia, a może nawet... strachu?
– Niewiarygodne, niewiarygodne! – mamrotała, odchodząc od drzwi i rozważając w myślach, czy nie byłoby dobrze zgłosić sprawy na radzie lokatorów, bo stary wariat jeszcze gotów wszystkich wysadzić w powietrze!

***

W ciągu kolejnych tygodni gama dziwnych zjawisk nie tylko nie zmniejszyła się, ale nawet została uzupełniona o zupełnie nowe! Do szerokiego wachlarza hałasów, krzyków i stukotów doszedł dźwięk piłowania, darcia papierów, a zasłyszane przez panią Geszeftową ćwierkanie przestało być tylko domysłem, stając się niezbitym faktem; coś ćwierkało głośno, czysto i wyraźnie, choć nie dało się uniknąć wrażenia, że ów dźwięk ma w sobie coś nietypowego, kojarzącego się ze szczękiem sprężyn w starym, nakręcanym zegarze.
Niepokojące zjawiska ostro dawały się we znaki ciekawskim sąsiadom, których coraz bardziej irytowała niemożność legalnego włamania się do mieszkania pana Machinera i sprawdzenia, co też się tam wyprawia. Już nie tylko pani Małgorzata Geszeftowa, ale i wszyscy inni rozważali zgłoszenie sprawy na radzie, albo nawet na policję! Byleby się tylko dowiedzieć, byleby zajrzeć przez szparę i poznać tajemnicę, umilić sobie choć trochę nudny żywot w szarym blokowisku! Istniał tylko jeden wredny problem: wynalazca w żaden sposób nie łamał obowiązującego prawa; nie zakłócał ciszy nocnej, nie hałasował, aż tak głośno, by w jakikolwiek sposób przeszkadzać sąsiadom w wykonywaniu codziennych czynności i nie miał na swoim koncie niczego, co kwalifikowałoby go do jakichkolwiek poważnych podejrzeń. To wszystko wyjaśnił każdemu ciekawskiemu lokatorowi z osobna zarządca, męczony ich nieustannymi wizytami. Mężczyzna znał pana Machinera od lat i darzył go wielką sympatią, więc nie uznał za stosowne nachodzić go i dopytywać się specjalnie, bo tak chce banda osiedlowych natrętów.
Wobec tego, lokatorzy musieli obejść się smakiem, zgrzytając zębami ze złości i podsłuchując pod drzwiami wynalazcy ile wlezie. Niestety – na próżno.
Wynalazca nie wychodził, szczelnie zamknął się w swoim laboratorium i robił... co? Nikt się nawet nie domyślał.

***

Pan Machiner pojawił się dopiero w pięć miesięcy po rozpoczęciu prac: w poniedziałek, dwudziestego drugiego sierpnia.
Pani Geszeftowa, jak każdego ranka, popijała kawę, co chwilę wbijając wyłupiaste oko w otwór wizjera – nigdy nie traciła nadziei na złowienie w ten sposób jakiejś soczystej plotki, którą będzie się mogła później podzielić z Zygmuntową i Starecką... gdy nagle, na zakurzoną podłogę padł cienki snop światła... Pani Małgorzata znieruchomiała z filiżanką oddaloną o kilka centymetrów od pomarszczonych ust. Nasłuchiwała. Zawiasy skrzypnęły, a ów promień zaczął się stopniowo wydłużać, zalewając w końcu całą klatką schodową. W jego blasku z mieszkania wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna w garniturze, ściskający w dłoni schludną, skórzaną aktówkę. Zrazu, pani Geszeftowa pomyślała, że to ktoś obcy (Kiedy on zdążył tam wejść? Czyżbym przeoczyła jego przyjście?!), ale po chwili rozpoznała w nim wynalazcę! Wydawał się jednak o wiele młodszy, szczuplejszy i... piękniejszy! Nie był to już ten sam starszy, przygarbiony pan o wiecznie roztrzepanych, siwych włosach, przypominających brudną watę cukrową. O, nie! To był człowiek zmieniony!
Nowy pan Machiner zamknął starannie drzwi na klucz i ruszył szybkim, raźnym (wesołym?) krokiem w stronę schodów. Nagle przystanął, odwrócił się w stronę drzwi pani Geszeftowej i (staruszka mogłaby przysiąc) spojrzał wprost na nią (ach, a cóż to było za spojrzenie!), po czym wyszczerzył mlecznobiałe zęby w radosnym uśmiechu! Skinął jej krótko głową na powitanie i, jak gdyby nigdy nic, ruszył schodami w dół.
Przez następne dwadzieścia minut pani Małgorzata siedziała w niemal niezmienionej pozycji; z filiżanką zimnej już kawy, zawieszonej w połowie drogi do ust i pustym spojrzeniem wyłupiastych oczu, z których jedno nadal było wbite w wizjer, a drugie, szeroko otwarte, spoglądało tęsknie gdzieś w dal...
Nic nie wskazywało na to, by miała jeszcze ochotę dzielić się plotkami z kimkolwiek.

***

Pan Machiner wypadł z klatki schodowej niczym pocisk, czując w okolicach przepony błyskawicznie wzrastającą sadzonkę ekscytacji. Ruszył śmiało przed siebie, posyłając błękitnemu niebu swój nowy, oszałamiający uśmiech, który, choć kosztował go nadal sporo wysiłku, był niezachwianym wyrazem radości i pewności siebie.
Jestem oceanem! – chciał krzyczeć, ale rozsądek zakneblował mu usta.
Opanuj się, stary, skarcił się w duchu, bo pomyślą, żeś wariat!
Wynalazca przeszedł przez ulicę, śledzony czujnymi spojrzeniami natrętnych lokatorów, sterczących w oknach, i skierował się w stronę obdrapanej kamienicy;
Czas się z kimś podzielić nowiną!
Wpadł do pierwszej z brzegu klatki schodowej, wbiegł po schodach na trzecie piętro (odkrywając przy tym, że dawne bóle reumatyczne zniknęły bez śladu) i niecierpliwie zastukał do drzwi mieszkania numer jedenaście.
Po kilkunastu niewiarygodnie długich sekundach rozległ się szczęk odsuwanych rygli, skrzyp zawiasów, po czym w szparze ukazała się ziemista twarz szpakowatego jegomościa, w której bystro połyskiwały czarne jak węgiel oczy.
– Ktoś ty? – zapytał podejrzliwie starzec, mierząc wynalazcę taksującym spojrzeniem.
Pan Machiner roześmiał się serdecznie:
– Co? – zapytał, udając zdziwienie. – Nie poznajesz mnie, Hipciu?
Oczy mężczyzny zwęziły się nagle do rozmiaru wąskich szparek:
– Machiner? – wyszeptał niepewnie, a twarz zbladła mu momentalnie; dopiero teraz wyraźnie dostrzegł oblicze wynalazcy w półmroku klatki schodowej.
Pozornie zdrowa cera przy bliższych oględzinach okazała się mieć chorobliwą, szarawą barwę; była dziwnie papierowa, jakby sucha, a na policzkach i w okolicach skroni, wyraźnie rysowały się jakieś bruzdy i... ślady opuchlizny?
– Chryste! – jęknął Hipolit, lustrując wzrokiem okropnie zmienioną twarz przyjaciela. – Coś ty zrobił?! Coś ty zrobił najlepszego?!
– Ciszej, bo jeszcze ktoś usłyszy! – syknął wynalazca, rozglądając się nerwowo. – Wpuść mnie lepiej do środka, to pogadamy, jak na starych przyjaciół przystało! Niezbyt grzecznie jest trzymać gościa na progu!
Starzec westchnął bezradnie i otworzył drzwi, pozwalając panu Machinerowi wejść.
Mężczyźni przecisnęli się przez wąski przedpokój, lawirując między pudłami i stosami rupieci, które zawalały niemal każdy centymetr podłogi;
Prawie jak w domu, pomyślał przelotnie wynalazca, przeskakując wieżę ułożoną z ciężkich, zakurzonych woluminów.
W końcu dostali się do dużego pokoju, w którym, o dziwo, panował nieskazitelny porządek; obdrapany stół, dwa zapadnięte fotele, stary segment i wydeptany dywan – całe skromne wnętrze, poza śladami wieloletniego użytkowania, nie nosiło na sobie ani cienia brudu, czy zaniedbania.
Pan Machiner i Hipolit zasiedli w fotelach, ustawionych po obu stronach stołu i przez chwilę mierzyli się czujnymi spojrzeniami; wynalazca – rozbawionym, przyjaciel – zaniepokojonym.
– Więc? – zaczął Hipcio, nie mogąc już znieść milczenia. – Co?! Mów! Coś ty ze sobą zrobił? Coś zrobił najlepszego?! Kiedy cię widziałem ostatnim razem, z pół roku temu, przypominałeś raczej starca takiego, jak ja, a nie osiwiałego przedwcześnie trzydziestolatka! Coś sobie zrobił, Machiner?! Jakąś pokrętną, amatorską operację plastyczną? Coś zrobił, PO CO...?
Hipolit zamilkł nagle, zachłysnąwszy się własnymi natarczywymi pytaniami; mierzył przyjaciela wzrokiem raz po raz, nie dowierzając oczom, nie potrafiąc pojąć: jak?! Tak obca i nienaturalna stała się znajoma twarz, którą teraz nieprzerwanie zdobił uśmiech, wręcz geometrycznie równy, jakby wyrysowany cyrklem i kątomierzem!
– Nic się nie zmieniłeś od czasów studenckich – odparł pan Machiner po chwili, nie kryjąc rozbawienia – wciąż okropnie irytuje cię myśl, że to JA coś wynalazłem, a nie TY! Stary, dobry Hipek! Że ja odważyłem się, a ty stchórzyłeś!
Starzec zazgrzytał zębami, a w jego czarnych oczach zabłysła iskra gniewu:
– Nie jestem zazdrosny i nigdy nie byłem! – warknął, z trudem opanowując drżenie rąk.
– Nie unoś się, Hipolicie, masz problemy z sercem  – odparł nagle poważnie, już bez cienia uśmiechu, pan Machiner. – Nieistotne, nieistotne! Przejdźmy lepiej do rzeczy...
Wynalazca schylił się, podniósł swoją skórzaną aktówkę i bezceremonialnie położył ją na stole, po czym zabrał się do rozsupływania misternych klamer, zatrzasków i paseczków;
– Przyszedłem do ciebie – powiedział, uwijając się przy sprzączce – bo tylko z tobą mógłbym się tym podzielić, tylko tobie zaufać, że nikomu nie powiesz! Zresztą... tylko ty jeden z moich dawnych, studenckich kolegów jeszcze żyjesz, a nawet niedaleko mieszkasz! Chybabym pękł, gdybym się nie podzielił z kimś moim wynalazkiem!
– Aż taki wspaniały to wynalazek?  – zapytał Hipolit, spoglądając na walizkę z powątpiewaniem.
– Bagatela!
– I masz go tu, w tej aktówce?
– Tak... i nie. Zobaczysz! O, i jest! – stęknął pan Machiner, uporawszy się z ostatnim zatrzaskiem.
Aktówka otworzyła się z cichym skrzypnięciem i... nagle ze środka coś wyskoczyło; Hipolit początkowo zauważył tylko małą, nieco większą niż kurze jajo, kulkę brudnoszarej barwy.
Dziwne stworzenie pokicało chwilę po blacie stołu, po czym zaćwierkało donośnie, dostrzegłszy pana Machinera, wzbiło się w powietrze i w okamgnieniu wylądowało na ramieniu wynalazcy.
Dopiero teraz zaskoczony staruszek zrozumiał, że stworzenie było w istocie ptaszkiem; małym, podobnym łudząco do wróbla, ale lśniącym i metalowym!
Hipolit rozdziawił usta w wyrazie niemego zdumienia.
Pan Machiner zaśmiał się chrapliwie, uchylił lekko wieczko aktówki i... wyskoczyły zeń jeszcze dwa mechaniczne ptaszki! Jak ten pierwszy, tak i one natychmiast odnalazły swojego stwórcę, wzbiły się w powietrze i szybko usadowiły się obok poprzednika.
– TO? TO ma być ten wynalazek? – zapytał Hipcio, otwierając szeroko oczy. – To przecież jarmarczna sztuczka! Jeżeli coś mnie tu zaskakuje to tylko to, żeś się wreszcie nawrócił! Zawsze mówiłeś, że nienawidzisz robotów, nawet tak prymitywnych, że im nie ufasz! Zawsze! Nawet robota kuchennego nie chciałeś ze mną zmontować, nie mówiąc o naszym starym planie wybudowania robota wielofunkcyjnego! Co się stało?
– Zacznijmy może od tego, że to tylko taka wprawka, wstęp do prezentacji prawdziwego arcydzieła! – mówił podekscytowany wynalazca. – Trochę skorzystałem z naszego starego, studenckiego planu, ale, widzisz... ja wcale się nie nawróciłem, Hip, wcale! No, jak myślisz? Z czego są? Ach, może sam zobacz!
Pan Machiner zdjął z ramienia jednego mechanicznego wróbla i rozćwierkanego ostrożnie podał przyjacielowi.
Starzec ujął stworzenie w węźlaste dłonie i obejrzał starannie;
To dziwna stal, pomyślał, wodząc palcami po skrzydełkach, a te oczy są prawie... a te pióra! Jest jakiś miękki, jakby pokryty...
– Chryste! Coś ty zrobił?! Co to jest?! – wyjęczał Hipolit, odstawiając stworzenie na stół i niemal wzdrygając się z obrzydzenia.
– To jest postęp! Otóż, parę miesięcy temu kupiłem trzy, żywe wróble, a teraz? Myślisz, że są żywe? Tak i nie. Z biologicznego punktu widzenia nie, bo nie ma w nich ani grama materii organicznej i nie zachodzą w nich żadne ze znanych procesów życiowych; nie oddychają, ich serca nie biją... Zamówiłem kilka podręczników medycznych, kurierzy dostarczyli je, zamówiłem też inne niezbędne części i wymieniłem w nich po kolei wszystkie żywe narządy na syntetyczne; złożone z zębatek, śrubek i tak dalej... Nawet krew, dajesz wiarę, udało mi się zastąpić!
– Jesteś chory! To jest chore! Mówiłeś, przecież mówiłeś...  – prawie wykrzyczał Hipolit, zrywając się z fotela.
– …że nadal nienawidzę robotyki? – dokończył za niego pan Machiner. – No, i dalej jej nienawidzę! Oczywiście, jako człowiek... ale jako robot...
Wynalazca posłał przyjacielowi swój geometryczny uśmiech, a starzec dostrzegł wyraźnie nienaturalnie powiększone źrenice jego nowych oczu oraz puste spojrzenie, jakie posyłały – spojrzenie czegoś, co nie mogło już być człowiekiem.
– A więc stało się  – westchnął Hipolit, opanowując się błyskawicznie i opadając na fotel – zwariowałeś! Jesteś robotem? Wymieniłeś wszystko, jak u tych swoich ptaszków? Teraz pewnie chcesz się zemścić na ludzkim rodzaju, poczynając ode mnie? Potem zamienisz wszystkie żywe stworzenia w roboty i zostaniesz władcą świata, tak?
Pan Machiner roześmiał się serdecznie:
– A to niby ja zwariowałem! Za dużo filmów się naoglądałeś, Hip! Ja chciałem tylko pojąć więcej, rozszerzyć swoje pojmowanie!
– I udało się?
– O, jeszcze niezupełnie. Dziś wymienię sobie serce, płuca oraz ostatnie elementy w mózgu i w końcu się odetnę od tej całej ludzkości, od ograniczeń nieurodzajnej równiny, jaką jest umysł ludzkiej istoty! Wiesz, jak trudno było samemu sobie wymieniać organy? Nie wiesz nawet, jakie cuda przy tym wynalazłem! Jakie medykamenty odkryłem, na jakie rozwiązania wpadłem! Spójrz choćby na moje wróbelki, moich pierwszych, syntetycznych przyjaciół! Wzbogaciłem ich umysły, rozbudowałem mózgi... to, między innymi, dlatego od razu mnie rozpoznają, a nawet mnie ROZUMIEJĄ! Dasz wiarę, Hip, dasz?! To wspaniałe!
– Machiner! Twoje wynalazki! T-to, o czym mówisz, czy wiesz?! To straszne, okropne, wstrętne! Tego nikt nie zaakceptuje... ale, z drugiej strony, to przecież mogłyby zmienić świat, pomóc ciężko chorym, odmienić oblicze medycyny! Zdajesz sobie sprawę, coś wynalazł?! – prawie wykrzyczał starzec, ożywiając się nagle i spoglądając intensywnie w przestrzeń, jakby już oczami wyobraźni dostrzegał zmodernizowane kliniki transplantologii, czy fiolki z lekiem na raka.
– Tak, ale szkopuł w tym, że ja wcale nie zamierzam się dzielić. Dla siebie wynalazłem, nie dla sławy i głupich ludzi, którzy wykorzystają wszystko przeciwko sobie, żeby się gryźć, kopać, mordować! Zbyt wiele szkód przynosiło już to zachłanne wynalazkarstwo, czynione niby to dla wspólnej korzyści, a naprawdę dla własnej, płochej przyjemności, płynącej z „czynienia dobra”, w imię samorealizacji, czy innych, próżnych bzdur!
Zapał Hipolita przygasał stopniowo, w miarę słuchania wypowiedzi wynalazcy, aż w końcu kompletnie zniknął;
– Oczywiście... Tak... Mogłem przewidzieć, a zresztą... – machnął ręką, krzywiąc się, jakby wypił szklankę soku z cytryny – ...wszystko to takie obrzydliwe! Może więc, masz rację? – ciągnął starzec zmęczonym głosem, zasłoniwszy twarz dłońmi. – Może to i lepiej? No, a teraz... wyjdź.
– Co? – zapytał pan Machiner zdumiony.
– Słyszałeś – rzekł Hipolit tym samym obojętnym, zmęczonym tonem. – Powiedziałem: wyjdź.
– To nie było zbyt grzeczne! Tak nagle mnie wyganiasz? Dlaczego, mogę wiedzieć? Zawiniłem ci w czymś?
– Cóż, myślałem, że to oczywiste – odparł starzec chłodno. – Ty przecież nie jesteś już człowiekiem i nie zamierzam ci dłużej ufać. Jestem stary, Machiner, zmęczony i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie potrafiłbym ufać tosterowi, albo, jak zawsze mówiłeś – parapetowi, któremu ktoś, na domiar złego, przyprawił zęby, bo jeszcze coś by temu parapetowi odbiło i zechciałby mi kiedyś odgryźć ręce, gdybym się o niego niefortunnie oparł, chcąc wyjrzeć przez okno! Do przedmiotów sztucznie żywych nie można mieć zaufania...
Mężczyzna skończył mówić, nie zaszczyciwszy wynalazcy spojrzeniem; siedział dalej na swym fotelu rozparty, rozlazły, jak naleśnik, jedną dłonią zasłaniając oczy, jakby nie chciał już nigdy widzieć czegoś tak odrażającego, jak pan Machiner.
Sprawa była jasna.
Wynalazca, patrzył jeszcze przez chwilę na przyjaciela, czując w swojej syntetycznej piersi jakiś nieznośny ciężar;
Nieurodzajna równina, pomyślał, a przecież i ona sięga, jak ocean, aż po sam horyzont...
Wstał ostrożnie, zgarniając wróble do aktówki i po raz pierwszy czując jakąś mechaniczną nienaturalność swoich ruchów. Wyszedł z pokoju, pokonał niespiesznie zagracony przedpokój, wyszedł na klatkę...
Nagle nową, kanciastą wyobraźnię pana Machinera nawiedził czarno-biały obraz rozległego pola, sięgającego samego krańca świata, którego kontury łączyły się i przeplatały z innym, niby drzeworytem, martwego mężczyzny siedzącego w zapadającym się fotelu.
Uśmiechnął się ponuro;
Odszedł.
Odpowiedz
#2
z minusów? przecinkologia. zawsze na nią gwizdam i śmieszy mnie, gdy ktoś wypunktowuje przypadki, w których autorowi się w tej sprawie noga powinęła. inaczej jednak ma się sprawa, gdy czyta się tekst, który błędnej interpuncji ma jak śladów po ospie.
Cytat:Ot, co i nic ponadto!
bez przecinka. ot [pauza] co? nieSmile ot co.
Cytat:pytał często samego siebie, mężczyzna, zaglądając pod stoły i fotele.
mężczyznę w ogóle wyrzuć, zbyteczny. a gdyby jednak nie, to nie przecinkuj przed nim, a najlepiej, jak znajdzie sie na przedzie zdania.
Cytat:że jakaś zbieranina śrub i sprężyn, będzie tu
zbędny przecinek.
Cytat:a w rzeczywistości, będąc wysoce mądrą!
zbędny
Cytat:Mój ty, koncepcie
Cytat:W jego blasku, z mieszkania wyszedł wysoki
Cytat:Przez następne dwadzieścia minut, pani Małgorzata, siedziała w niemal niezmienionej pozycji
czemu tak rozdzielasz imiona/podmioty??
Cytat:czarne, jak węgiel
dobra, przestałem wyłapywać, ten cytat niech bedzie ostatni. w każdym razie problem jest i to tym gorszy, że pakujesz przecinki tam, gdzie nie trzeba.

Utwór nacechowany bajkowością, niepoważny, co nie jest minusem, ale (pomijając moje prywatne preferencje; nie przepadam za takimi) ta rozliczna a własnie bajeczna z deczka sztuczność - w ludziach, ich zachowaniu, wypowiedziach, w sytuacjach, w tym całym pomyśle - nie jest ładna, tak jak być powinna. Nie przyciąga, nie śmieszy nie cieszy, nie rozwija jakichś fajnych motywów, a odwrotnie. Zdarzają się momenty dobre, a jakże; np ten monolog o robocie i pewnie jeszcze coś. Jednak głównie przeważał w tym zły smak, niedorzeczności zamiast milutkie, czarujące, to po prostu głupawe. - Niewiarygodne! Niewiarygodne! - to własnie jeden z takich ewidentnie niepoważnych, przerysowanych na modłę bajki czy baśni (w każdym razie nie poważnego fantasy) elementów i dobry przykład, że potrafi to zajść za daleko i stracić wdzięk, a zacząć irytować. Podczas gdy wszystko mogło tam być niewiarygodne (ćwierkania i szlochy), Geszeftowa biadoli akurat, jak widzi kurierów... Nie wiem, czy to miał być dowcip, czy co. Ale wychodzi nieciekawie. Jakieś mrukliwe "co tez ten stary dziadyga kombinuje? hmmm. podejrzane, podejrzane", ale nie, na litość, NIEWIARYGODNE! :> źle mówię?
Tak, wiem, troll jestem.
W ogóle fragment wdrażania w życie tego wynalazku był marnie opisany i na siłę. Początek wypadł ci chyba najlepiej, no i sam koncept nie był najgorszy, choc własnie taki bajkowo-nierzeczywisty, ale to już kwestia wybranej konwencjiSmile i gustów.
Sam warsztat, choc nie najgorszy, zawiódł mnie o tyle, że korzystasz z dłuuuugaśnych, a wcale nie wdzięcznych zdań. Nie jest jednoznacznie tragicznie, nie, zdarza się nawet bardzo ładnie, ale trochę tekst męczy, trochę irytuje tą długością, siłowością, czasem właśnie zupełną zbędnością, zwykle w dialogach. Jednak potwierdza się pewna prawda - należy krócić tekst ile się tylko da.

Pomysł trochę goły. Wstęp okej, rozwinięcie niezręczne, ale jakieś-tam przynajmniej jest, przynajmniej nie za długie, a potem zakończenie zupełnie niezadowalające, a przewidywalne na maksa. Szkoda.

p.s. bierz poprawkę na to, że jestem tylko trollem.
Odpowiedz
#3
Mi natomiast Twoje opowiadanie bardzo przypadło do gustu. Wcale nie było przewidywalne, mnie na przykład zastanawiało, co też Pan Machiner kombinuje. Bardziej skupiałem się na tym, że może coś tam budować, a nie wpadłem na to, że zrobi coś z samym sobą. Masz niezwykle ciekawy, bajkowy styl i czytanie Twoich opowiadań to sama przyjemność. Byle tak dalej!
Odpowiedz
#4
(22-05-2014, 16:24)miriad napisał(a): z minusów? przecinkologia.

O interpunkcji już z panem miałam przyjemność polemizowania przy okazji innego mojego utworu i doszliśmy zdaje się do wspólnych wniosków, że się ze sobą nie dogadamy na tym gruncie, zatem nawet nie zamierzam zaczynać kolejnej dyskusji na ten temat. Przyznaję jednak, że i mnie się zdarzają wpadki i błędy, szczególnie przy dłuższych opowiadaniach i niektóre z pańskich rad wezmę sobie na pewno do serca, bo faktycznie i ja teraz widzę kilka błędów, które pan sprytnie wyłowił.

(22-05-2014, 16:24)miriad napisał(a): Utwór nacechowany bajkowością, niepoważny, co nie jest minusem, ale (pomijając moje prywatne preferencje; nie przepadam za takimi) ta rozliczna a własnie bajeczna z deczka sztuczność - w ludziach, ich zachowaniu, wypowiedziach, w sytuacjach, w tym całym pomyśle - nie jest ładna, tak jak być powinna. Nie przyciąga, nie śmieszy nie cieszy, nie rozwija jakichś fajnych motywów, a odwrotnie. Zdarzają się momenty dobre, a jakże; np ten monolog o robocie i pewnie jeszcze coś. Jednak głównie przeważał w tym zły smak, niedorzeczności zamiast milutkie, czarujące, to po prostu głupawe. - Niewiarygodne! Niewiarygodne! - to własnie jeden z takich ewidentnie niepoważnych, przerysowanych na modłę bajki czy baśni (w każdym razie nie poważnego fantasy) elementów i dobry przykład, że potrafi to zajść za daleko i stracić wdzięk, a zacząć irytować. Podczas gdy wszystko mogło tam być niewiarygodne (ćwierkania i szlochy), Geszeftowa biadoli akurat, jak widzi kurierów... Nie wiem, czy to miał być dowcip, czy co. Ale wychodzi nieciekawie. Jakieś mrukliwe "co tez ten stary dziadyga kombinuje? hmmm. podejrzane, podejrzane", ale nie, na litość, NIEWIARYGODNE! :> źle mówię?
Tak, wiem, troll jestem.
W ogóle fragment wdrażania w życie tego wynalazku był marnie opisany i na siłę. Początek wypadł ci chyba najlepiej, no i sam koncept nie był najgorszy, choc własnie taki bajkowo-nierzeczywisty, ale to już kwestia wybranej konwencjiSmile i gustów.
Sam warsztat, choc nie najgorszy, zawiódł mnie o tyle, że korzystasz z dłuuuugaśnych, a wcale nie wdzięcznych zdań. Nie jest jednoznacznie tragicznie, nie, zdarza się nawet bardzo ładnie, ale trochę tekst męczy, trochę irytuje tą długością, siłowością, czasem właśnie zupełną zbędnością, zwykle w dialogach. Jednak potwierdza się pewna prawda - należy krócić tekst ile się tylko da.

Pomysł trochę goły. Wstęp okej, rozwinięcie niezręczne, ale jakieś-tam przynajmniej jest, przynajmniej nie za długie, a potem zakończenie zupełnie niezadowalające, a przewidywalne na maksa. Szkoda.

p.s. bierz poprawkę na to, że jestem tylko trollem.

Cóż, w takim razie z góry odradzam czytanie moich opowiadań, bo chyba wszystkie cechuje pewna bajkowość, wieloznaczność, a każde, w mniemaniu czytelnika, może sztuczne, lub nieodpowiednie słowo nie zostało zastosowane bez powodu; każde ma specjalną rolę i podkreśla pewną cechę charakteru bohatera, lub zdarzenia. Tym niemniej, dziękuję za wyrażenie szczerej opinii - autor powinien liczyć się z tym, że komuś jego opowiadanie może nie przypaść do gustu i ja się z tym liczę. Biorę też oczywiście poprawkę na to, że jest pan... trollem, co też w pełni pana usprawiedliwia, bo, zgodnie z definicją zaczerpniętą z Wikipedii, trolle: "Najczęściej miały to być stworzenia bardzo stare, brzydkie, złośliwe i mało inteligentne."
Ślę pozdrowienia i proszę, by nie brał pan powyższego żartu za bardzo do siebie. Wink

(23-05-2014, 08:44)Cortez napisał(a): Mi natomiast Twoje opowiadanie bardzo przypadło do gustu. Wcale nie było przewidywalne, mnie na przykład zastanawiało, co też Pan Machiner kombinuje. Bardziej skupiałem się na tym, że może coś tam budować, a nie wpadłem na to, że zrobi coś z samym sobą. Masz niezwykle ciekawy, bajkowy styl i czytanie Twoich opowiadań to sama przyjemność. Byle tak dalej!

Dziękuję Ci za opinię Cortez - podniosłeś mi właśnie pisarskie poczucie wartości o jeden punkt po wypowiedzi pana miriad. Miło mi, że poświęciłeś czas na przeczytanie, a nawet na napisanie komentarza! Każda opinia, jak zawsze podkreślam, jest pomocną. Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam. Smile
Odpowiedz
#5
Cytat:O interpunkcji już z panem miałam przyjemność polemizowania przy okazji innego mojego utworu i doszliśmy zdaje się do wspólnych wniosków, że się ze sobą nie dogadamy na tym gruncie, zatem nawet nie zamierzam zaczynać kolejnej dyskusji na ten temat.
hahaBig Grin taaak, wiem, pamiętam, że była taka rozmowa i nie omylilem się, że dyskusji nie budziet.
Cytat:Przyznaję jednak, że i mnie się zdarzają wpadki i błędy
ooo! cóż za modestia.

czemu z takim zaparciem? czemu traktujesz to jako afront? każdy z podanych przede mnie cytatów zawiera błąd i nawet okruszka wątpliwości co do tego nie ma (nie żem taki arcymądry, ale wiem, jak działa interpunkcja; jak, myślę, większość tutaj) i wystarczy zasięgnąć języka, nie wiem, u jakiegoś polonisty. po co negować aksjomaty? tu nie da się wygrać - po co więc walczyć? ty sobie uwidzisz własną interpunkcję, a co! wiesz, jak to świadczy o człowieku? już nawet pal licho kwestie autorskie.
doprawdy podziwiam, niebo się trzęsie.
i niech mi ktoś teraz powie, że źle mówię... po co? byle odgryźć się mi? nie patrzcie, kto stoi za myślą, tylko jaka ona jest. jak to tragicznie jest popełniać błędy, nie? lepiej się do nich nigdy nie przyznajmy.

Cytat:Ślę pozdrowienia i proszę, by nie brał pan powyższego żartu za bardzo do siebie.
ależ skąd, oczywiście, że nie, tylko trochę tak, zbyt bardzo, żeby się przejmować, a jutro mi przejdzie i się załamię.
dotyka mnie, żal mi prawdziwie i łzy na oczy ciśnie świadomość, że można się tak unosić za krytykę, absolutnie narcyzowo i po przedszkolnemu.
dziękuję za podziękowania. w dalszym ciągu podziwiam.
Odpowiedz
#6
Cytat:Wynalazca w swym dorobku posiadał już, co prawda, cuda takie, jak automatyczna froterka do podług,
Jest takie słowo, ale tutaj potrzebujesz tego, które pisze się przez "ó" Big Grin

Cytat:Posiadał jeszcze pewien plan
Lepiej by wyglądało zwyczajne "miał".

Cytat:Posiadał jeszcze pewien plan, genialny plan wybudowania robota o funkcjach wszelkich, który mu opracował jeszcze za czasów studenckich wraz z przyjacielem, Hipolitem,
To chyba zbędne Wink

Po ani przed "i" nie stawiamy przecinka.

Cytat:często, w trakcie tych osobliwych miesięcy, rozmyślała nad znaczeniem całego zamieszania.
Wytłuściłam zbędne przecinki.

Cytat: Do szerokiego wachlarza hałasów, krzyków i stukotów doszedł dźwięk piłowania, darcia papierów
Darcie papierów nie jest chyba na tyle głośne, by przeszkadzało sąsiadom?

Cytat:Niepokojące zjawiska ostro dawały się we znaki ciekawskim sąsiadom, których coraz bardziej irytowała niemożność legalnego włamania się do mieszkania pana Machinera i sprawdzenia, co też się tam wyprawia?
Bez znaku zapytania, bo to nie jest zdanie pytające.

Cytat:przygarbiony pan o wiecznie roztrzepanych, siwych włosach,
...a z tą watą cukrową później to genialne porównanie Big Grin Big Grin

Cytat: w której bystro połyskiwały czarne, jak węgiel oczy.
Ten przecinek też jest zbędny.

Pierwsze wrażenie: genialne! Świetny pomysł, trochę refleksyjny, akcja zupełnie z kosmosu toczy się w szarej rzeczywistości i jedno z drugim się nie gryzie. Zachowania postaci są dość przerysowane, ale dla mnie to naturalna część tekstu, wcale nie razi. No i to wszystko poprowadzone w urokliwym, lekkim nastroju, z pogranicza bajki i science fiction. Trochę przywodzi mi to na myśl filmy Burtona, takie "9" na przykład.
Jest jeden zgrzyt, jeszcze nie wiem, czy poważny, muszę nabrać dystansu. Pomysł pana Machinera zwala z nóg, dla mnie był po prostu szokujący i makabryczny. Jednak skoro nie znosił robotów, czemu postanowił przemienić w roboty ptaszki? I w końcu samego siebie? Wszystko by mi pasowało, gdyby chodziło tylko o udoskonalenie ludzkiego ciała, ale on chce przejść całkowitą transformację! I sam stać się robotem, którego tak bardzo się obawia. Zresztą, to co mówi o ludzkim umyśle, że jest ograniczony, jest w ogóle nieprawdziwe. To już raczej my jesteśmy ograniczeni, bo potrafimy wykorzystać jedynie znikomą część naszego mózgu...
Zgadzam się z miriadem odnośnie przecinków.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#7
(24-05-2014, 15:37)Kruk napisał(a):
Cytat:Wynalazca w swym dorobku posiadał już, co prawda, cuda takie, jak automatyczna froterka do podług,
Jest takie słowo, ale tutaj potrzebujesz tego, które pisze się przez "ó" Big Grin

Tak to jest, jak się pisze na szybko... no, żebym już nawet "ó" nie zauważała? Big Grin Paranoja. Dzięki za wyłapanie! Ogólnie dobrze, że ty i pan miriad wypisaliście mi te parę błędów, bo, cóż... nikt doskonały nie jest! Nadal robię "byki", ale pracuję nad tym. Takie wypisywanie pomaga mi wychwycić to, czego nie zauważyłam oraz to, o czym nie wiedziałam, że w ogóle jest błędem. Z lwiej części waszych rad na pewno skorzystam.

(24-05-2014, 15:37)Kruk napisał(a):
Cytat: Do szerokiego wachlarza hałasów, krzyków i stukotów doszedł dźwięk piłowania, darcia papierów
Darcie papierów nie jest chyba na tyle głośne, by przeszkadzało sąsiadom?

Otóż, ten dźwięk wcale im aż tak nie przeszkadzał; sąsiedzi zwrócili na niego uwagę, bo tak bardzo absorbowało ich zamieszanie, które miało miejsce w ich nudnym blokowisku, że zaczęli zwracać uwagę na każdy nowy dźwięk, każdą małą zmianę...


(24-05-2014, 15:37)Kruk napisał(a): Pierwsze wrażenie: genialne! Świetny pomysł, trochę refleksyjny, akcja zupełnie z kosmosu toczy się w szarej rzeczywistości i jedno z drugim się nie gryzie. Zachowania postaci są dość przerysowane, ale dla mnie to naturalna część tekstu, wcale nie razi. No i to wszystko poprowadzone w urokliwym, lekkim nastroju, z pogranicza bajki i science fiction. Trochę przywodzi mi to na myśl filmy Burtona, takie "9" na przykład.

Cieszę się, że Ci się spodobało! Jest tak, jak miało być; trochę refleksyjnie, z nutką przerysowania, baśniowo i... jak zawsze nieco burtonicznie. Taki, zdaje się, mam już styl i wszystko, co napiszę wychodzi właśnie takie, co zapewne zdążyłaś dostrzec, czytając już nie pierwszy mój tekst.

(24-05-2014, 15:37)Kruk napisał(a): Jest jeden zgrzyt, jeszcze nie wiem, czy poważny, muszę nabrać dystansu. Pomysł pana Machinera zwala z nóg, dla mnie był po prostu szokujący i makabryczny. Jednak skoro nie znosił robotów, czemu postanowił przemienić w roboty ptaszki? I w końcu samego siebie? Wszystko by mi pasowało, gdyby chodziło tylko o udoskonalenie ludzkiego ciała, ale on chce przejść całkowitą transformację! I sam stać się robotem, którego tak bardzo się obawia.

Od geniusza do wariata droga jest niedługa (tak, jak droga dzieląca wszystkie na świecie skrajności np. miłość i nienawiść).
Dlaczego pan Machiner postanowił przemienić ptaszki w roboty? Ponieważ wpadł już na pomysł przebudowy samego siebie, ale musiał najpierw sprawdzić, czy ten plan będzie działał jak należy na innych organizmach żywych. Wróble były swoistymi "świnkami doświadczalnymi"; czemu nie wybrał ssaków, tylko ptaki? Któż może wiedzieć? Może bał się gryzoni? Ptaszki miały też stać się jego jedynymi przyjaciółmi na nowej drodze życia (wynalazca zdawał sobie sprawę, w głębi duszy, że nigdy nie zaufa już ludziom po przebudowie, będzie inny niż oni, będzie naprawdę samotny, więc stworzył sobie na start towarzystwo). Czemu, zaś postanowił przebudować samego siebie, skoro tak bał się robotów? Otóż, on nie tyle się ich bał, co zwyczajnie im nie ufał, uważał roboty za coś obcego i niemożliwego do pojęcia ludzkim rozumem! Przecież nie zaufałby zębatemu parapetowi, ale przyznał, iż byłby to bardzo fascynujący parapet! W słowie "fascynujący" kryje się sporo prawdy o rzeczywistym podejściu Machinera do robotyki; on jest nią w równej mierze zniesmaczony, co zafascynowany. Wynalazca nie lubi ludzi, bo uważa ich za ograniczonych, a roboty, zbudowane odpowiednio, mogą mieć znacznie większe możliwości umysłowe, niż człowiek. Pan Machiner wierzy, że samemu będąc robotem pokona kwestię obcości ludzi i robotów, kwestię nieufności między nimi (przecież samemu sobie będzie ufał oraz będzie się rozumiał, a tym samym zaufa i zrozumie inne roboty takie, jak np. ptaszki, bo będą wtedy istotami tego samego, co on, gatunku). Jako człowiek nie ufa robotom, ale jako robot... zupełnie inna sprawa! Stanie się pojętniejszym, bardziej precyzyjnym stworzeniem, pokona bariery, będzie istotą, w jego mniemaniu, doskonałą - perfekcyjnym wynalazcą, gdyż sam będzie wynalazkiem! Dojdzie w ten sposób do sedna wynajdywania, ponieważ pojmie istotę wynalazku, samemu nim będąc, a to pomoże mu w dalszym "wynajdywaniu". Między robotyką, a Machinerem była tylko jedna bariera: różnica, można by rzec, gatunkowa. Zawiłe? Shy

(24-05-2014, 15:37)Kruk napisał(a): Zresztą, to co mówi o ludzkim umyśle, że jest ograniczony, jest w ogóle nieprawdziwe. To już raczej my jesteśmy ograniczeni, bo potrafimy wykorzystać jedynie znikomą część naszego mózgu...

Masz rację, ale i Machiner ma rację; oboje formułujecie tą samą myśl, tylko inaczej. Umysł ludzki jest nieograniczony, ale człowiek nie potrafi go wykorzystać w pełni; zatem, jak mówisz, to istota ludzka, a nie jej umysł jest ograniczony. Według Machinera, umysł jest ograniczony (a nie istota ludzka), co też jest prawdą, ponieważ, umysł (ogólnie nieograniczony) ograniczony jest przez ludzką niezdolność jego pełnego wykorzystania.
Zatem mamy:
Kruk: ludzki umysł jest nieograniczony, ograniczony jest człowiek,
Machiner: ludzki umysł jest ograniczony ludzką niezdolnością do jego pełnego wykorzystania.
Drugi człon opinii Machinera nie jest wyłożony wprost w tekście - jest tam w domyśle.

(24-05-2014, 15:37)Kruk napisał(a): Zgadzam się z miriadem odnośnie przecinków.

...a ja, mimo to, niektóre zostawię tam, gdzie są; mam w tym swój zagmatwany cel, by były w określonych przeze mnie miejscach, podczas gdy inne... inne faktycznie nie były trafione i już ich tam nie ma w oryginale, bo tu nie mogę już edytować. Wink

Dziękuję, Kruku, jak zawsze, za Twoją opinię i kilka wyrażonych wątpliwości, które, mam nadzieję, choć w miarę zrozumiale, udało mi się rozwiać. Smile
Odpowiedz
#8
Warsztatowo tekst bardzo wyrównany i dopracowany. Literówki to na palcach jednej ręki można policzyć. Nie ma tu jakiejś porywającej akcji, ale nie o to chodziło przecież. Jest klimacik starych poddaszy, szalonych wynalazców i dylematów z pogranicza moralności i szaleństwa.
Odpowiedz
#9
Już jestem fanką Autora. Bardzo, bardzo dobre pisanie, pomijając usterki językowe, oczywiście. Fabuła bardzo zwarta, pozbawiona luk i przegadań, zrównoważona pod względem narracyjnym. Udało się Autorowi sprytnie wciągnąć czytelnika w swoją intrygę, stosując m.in. zabieg, który nazywam "krótkie-długie", tj. naprzemienie przeplatające się zdania długie, złożone z pojedynczymi. Dialogi także mocno dynamizują akcję. Bez nich Machiner byłby jałowy i ciężkostrawny jak - z całym szacunkiem - Raskolnikow Dostojewskiego.
Główny bohater to mój idol. W swoim dążeniu do osiągnięcia abstrakcyjnego celu jest stuprocentowym szaleńcem. Co ciekawe, wydaje mi się, że uświadamia sobie ten fakt po ostatecznym zrobotyzowaniu. Czyżby dowód na wyższość sztucznej inteligencji?
Opowiadanie odbieram jako satyrę, niepokojącą i mroczną, taką trochę w kafkowskim stylu. Człowiek zniewolony przez samego siebie, zagubiony w meandrach abstrakcyjnego myślenia...
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#10
Pomijając pewne niedociągnięcia natury technicznej czyta się łatwo a utwór wciąga. troche tu z "Bajek robotów" a trochę z Wellsa. A jeśli obaj rozmówcy mają swoje obiektywne racje?
Odpowiedz
#11
Gratulacje dla autora tekstu, który zwycięża w pierwszej edycji konkursu Archeo Smile

Zasłużone 5*
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości