Pamiętniki z Wojny Atomowej
#16
[Obrazek: 11lh30k.jpg]
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#17
Stella Sawickiego, pomyślał Maurycy. To już połowa drogi. Drogi, usłanej niebezpieczeństwami, w trakcie której stracił kompana, towarzysza, a co najważniejsze - przyjaciela w osobie Acida. Jego życia już nic nie wróci. Pustka jaka po jego odejściu zapanowała, szybko jednak zapełniła się innymi uczuciami. Nie wiedział konkretnie jakimi, gdyż czuł w tym momencie wszystko, w zależności od tego, jaka myśl przechodziła mu przez głowę. Dominującym uczuciem była jednak złość...
Szedł w milczeniu, myśląc nad tym co się wydarzyło i próbował to sobie poukładać. Spoglądał na mapę próbując znaleźć jak najlepsze możliwe przejście przez ruiny. Nie chciał kolejnych ofiar, a może tylko sobie to wmawiał? Tak naprawdę nikogo nie znał, nie miał więc żadnego interesu w pomaganiu tej naprędce sformowanej drużynie. Jakkolwiek inni byli mu obojętni, tak szkoda mu było dziewczyny. To ewidentnie nie była jej wina, że wpadła w te kłopoty, a sposób w jaki potraktował ją Ferr budził w nim kolejne pokłady złości. Ten gość żywo przypominał mu czarnych bohaterów z wielu książek jakie czytał. Ferr wprost idealnie wkomponował się w taki obraz. Nie lubił go i miał nadzieję, że ich drogi się już nigdy nie skrzyżują, gdyż w przeciwnym wypadku miał zamiar inaczej z nim rozmawiać. Paliwo znajdę w inny sposób, pomyślał Maurycy. A razem z nim, parę trupów ze stacji metra. Trupów, które jeszcze żyją, a których wystrzelone pociski pozbawiły życia Acida.
Był obojętnie nastawiony do drużyny. Oczywiście wolał, aby ich współpraca przebiegała w miarę sprawnie i pomyślnie, lecz nie potrafił przewidzieć ich zachowania w konkretnych sytuacjach. Rod zdawał się być najbardziej doświadczony z nich wszystkich, miał ewidentnie cechy przywódcze i to wynosiło go na pozycję lidera. Maurycy jednak nigdy nie lubił się podporządkowywać, zwłaszcza, gdy ktoś narzucał mu swoje zdanie siłą, dlatego czasem ciężko mu było się zaadaptować do danego środowiska. Poszukiwacz miał też najlepszą broń spośród wszystkich i niewątpliwie do niego należało zawsze ostatnie słowo. Reguła silniejszego. Cóż on, nędzny kierowca mógł zdziałać przy pomocy marnego śrutu i słabej wiatrówki? Umiejętnościami nie da się strzelać. Pozostalo tylko wpatrywanie się w mapę i robienie tego, co się potrafiło najlepiej... Po całej akcji mial jednak zamiar zapytać Roda o pomoc. Znał wielu Poszukiwaczy, być może pomoglby mu dostać się do stacji metra...
Natomiast obecność Kacpra w jakiś sposób dodawala mu otuchy. Promieniowało od niego dobrą energią, zarażal innych humorem i optymizmem. Lubił gościa, choć rozmawiali ze sobą conajmniej mało. Maurycy czuł jednak, że w przypadku wystąpienia nieoczekiwanej sytuacji, będzie mógł na niego liczyć.
Curt natomiast był osobą tajemniczą i zagadkową. Jego pustelnikowy wygląd przywodził na myśl postać mędrca gloszacego wszystkim dobre rady, bądź dobrą nowinę, co kto woli. Maurycy nie wiedział jednak co o nim myśleć, może gdyby udało mu się kiedyś z nim pogadać. Dobrze jednak wiedzial, że nikt nie ma ochoty na rozmowę, a już sczególnie Anna.
Ta bransoletka, opaska czy pieron wie co wyglądała na urządzenie zaawansowane technicznie. Łączenie było idealnie wyprofilowane, a sama bomba z pewnością miała czujnik pulsu, zatem w jakiś sposób musiała odbierać sygnały. Drogą radiową? Czujnik dotykowy? Blaszka nadprzewodząca? Nie potrafił przywołać swoich wspomnień z napraw urządzeń elektrycznych jakie przeprowadzał wspólnie z kolegami z wydziału mechatroniki. Teraz z pewnością by się tutaj przydali...
- Cóż, ja coś tam pamiętam z topografii miasta, mamy zresztą mapę. - podniósł świstek papieru zaraz po tym jak Anna skończyla mówić. - Broń to tylko narzedzie, obslugi można nauczyć się w mig, zreszztą mamy prawdziwych żołnierzy w grupie, to z pewnością Cię nauczą. Zabić czlowieka trudno nie jest... - przerwał widząc zniecierpliwione spojrzenie Anny, lecz po chwili znów kontynuowal - Nie wiem jaki masz problem z sobą, ale mam nadzieję, że poradzisz sobie z nim po tym jak zmusimy Ferra, żeby Ci ściągnął ten metal z reki. Sądzę, że nasze towarzystwo to nie bractwo katów ze średniowiecza, więc dyskryminować kobiet nie mamy zamiaru, Twoje zdanie jest równie ważne jak innych. Przy okazji... miło Cię poznać. Tym razem oficjalnie. Jestem Maurycy specjalista od map i samochodów.
Anna uśmiechnęła się niezauwazalnie, lecz nie odezwala się ani słowem. Najwidoczniej było jej wszystko jedno i zdawała się na decyzje, bądź co bądź, męskiego grona. A fakt był taki, że sami nie wiedzieli co stanie się dalej. Wiadomo bylo tylko to, że musieli zdobyć to, co chciał Ferr i to dość szybko.
- Sluchajcie wszyscy. Przeszliśmy latwiejszą część drogi. Przed nami wybór trasy. Powiem szczerze, że wybór nie jest specjalnie bogaty. Mamy dwa wyjscia: Możemy dojść do Placu centralnego i wrócić się paręset metrów, po czm zagębić się w ulczki osiedla Zgody, a następnie Szklanych Domów. To rozwiązanie jest jednak czasochłonne, a podejrzewam, że nie będziecie chcieli ryzykować. Drugie rozwiązanie jest takie, że obejdziemy Szklane Domy od wschodu. Jest tylko jeden problem.
- Jaki? - zapytał Curt marszcząc brwi
- Taktyczna bomba jądrowa spadła na Kombinat niszczac całą hutę i część osiedla. Trasa naszej wędrówki przechodziłaby bardzo blisko tych terenów. Tam może zdarzyć się wszystko.
- Psiakrew!
- Kto ma licznik Geigera? - zapytał Rod rzeczowo
- Ten był Acida. - Kacper wyjął z torby małe pudeleczko ze skomplikowaną aparaturą wykryajacą promieniowanie.
- Ja mam swój. - odparł Curt
Rod zwrócił się tym razem bezpośrednio do Maurycego.
- Wiemy już zatem, którą drogą idziemy.
Odpowiedz
#18
Dalej szli jak na szpilkach. Krajobraz nie napawał optymizmem. Gdzie nie spojrzeć ruiny i śmieci. No i krater po prawej, towarzyszący im od dłuższego czasu. Kacper szedł na czele, trzymając licznik. Prowadził ich trasą wyznaczaną przez Maurycego, od czasu do czasu modyfikowaną przez przez pikanie aparatury.

- Aleście zmuleni. No, weźcie się rozchmurzcie. - Powiedział Kacper. - No ja rozumiem, że sytuacja i ostatnie zdarzenia nie są zbyt wesołe, ale nie można się przez to załamywać i zamykać w sobie!
- Nie krzycz tak chłopie, bo nas usłyszą i rozstrzelają tu jak Żydów pod murem. - Warknął Rod. Efekt jaki uzyskał był zupełnie odwrotny. Kacper parsknął stłumionym śmiechem.
- Przypomniał mi się świetny kawał o Żydach! Chcecie usłyszeć?
- Dawaj. - Odparł Maurycy. Na jego twarzy malował się delikatny uśmiech.
- Ale z nami jest kobieta i nie wiem, czy to wypada...
- Wątpię, by jakiś dowcip o Żydach zdołał mnie obrazić. - Wcięła mu się w zdanie Anna. - Dawno nie słyszałam dobrego żartu, więc radzę ci się postarać. - Rzuciła mu zadziorne spojrzenie.
- No dobra. Skoro nasz Stalker nie zgłasza sprzeciwu... Pewnemu Żydowi zmarła żona. Poszedł do gazety, żeby zamieścić nekrolog i pyta. Ile to będzie kosztowało? Redaktor odpowiada, że do pięciu słów jest za darmo. No to Żyd prosi, by napisać "Zmarła Zelda Goldman". A redaktor na to: Zostały panu jeszcze dwa słowa. Żyd się zastanowił przez chwilę i mówi: "No to proszę napisać 'Zmarła Zelda Goldman... Sprzedam Opla'". - Trójka najbardziej zainteresowanych wybuchła gromkim śmiechem. Maurycy prawie się popłakał. Nawet Rod się uśmiechnął. Chwilę potem powietrze przeszył pojedynczy strzał.
- Na ziemię!!! - Rozległ się krzyk Curta. Wszyscy padli. Z pobliskiego nasypu stoczył się sporych rozmiarów pies. Gdzieś po prawej coś się ruszyło. Radek wycelował tam swym Dragunowem. Spośród głazów powoli wyszedł mężczyzna ubrany w łachy, trzymając karabin nad głową. Z daleka krzyknął:
- To bydle jest moje! Ja pierwszy go dojrzałem i ustrzeliłem! Chcę go tylko zabrać i już sobie idę! - Zaczął się zbliżać, nikt nie wiedział co zrobić. Mężczyzna był już kilka metrów od nich, gdy padł następny strzał. Pustelnik przeszedł jeszcze dwa kroki i zwalił się na ziemię.
- Co się, kurwa, dzieje!? - wykrzyknął Kacper. Każdy mierzył bronią w inna stronę. Wtem...

Malbert, masz teraz pole do popisuTongue
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#19
Wtem powietrze przeszył odgłos karabinu maszynowego. Potężna seria popruła po piasku, robiąc półkole dokoła drużyny. Curt rozejrzał się dokoła. Nikogo nie było. Tak, jakby strzały padały znikąd. Spojrzał za siebie. Zdezorientowany Rod mierzył swym Dragunowem co raz w inną stronę. Anna skuliła się na ziemi, Kacper był tuż obok niej, jakby chciał ją zasłonić ciałem. Maurycy także rozglądał się dokoła. Nikt nie wiedział co się dzieje.
Nagle ogień ustał. Zrobiło się cicho. Nie słychać już było żadnego karabinu maszynowego. Wszyscy wstrzymali oddech. krajobraz dokoła też jakby przestał oddychać. Pierwszy wstał Rod.
- Skończyło się - orzekł. Spokojnie jakby to było coś, co spotykano na porządku dziennym.
- Co to miało być? Jakiś pierdolony western? - odezwał się Maurycy.
- Nie wiem. Powinniśmy się stąd wy... - urwał w pół zdania widząc uczepioną poły jego kurtki Annę.
- Patrzcie - powiedział Curt. - Rzeczywiście, powinniśmy stąd zmiatać. Chyba nas tu nie lubią.
Na piaszczystej ziemi kule karabinu wyryły dwa niewyraźne słowa. Jednak były na tyle czytelne, żeby dało się je odczytać.
Wypierdalać stąd
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#20
Powitanie w Nowej Hucie nie należało do przyjemnych, ale siłą rzeczy nie mogli się już wycofać. Bomba na ręce Anny wciąż tykała, do jej wybuchu pozostało około półtora dnia. Spojrzeli na mapę. Do kościoła na Szklanych Domach było niedaleko... przed wojną. Teraz droga, z racji wszechobecnego gruzu i kraterów była o wiele dłuższa. Mogli się tam zjawić nawet za dwie, trzy godziny, co w porównaniu z 40 minutami marszu kilkanaście lat temu robiło wrażenie. A to z kolei oznaczało, że zakładając kłopoty, jakie po zaszłych wydarzeniach na pewno na swej drodze spotkają, dotrą tam wieczorem. A to z kolei oznaczało spędzenie w Nowej Hucie nocy, przed czym ostrzegał Roda niejeden Poszukiwacz. Nie wierzył do końca we wszystkie opowieści, zwłaszcza że niewielu o ile ktokolwiek z Poszukiwaczy zapuścił się tak daleko, ale jeżeli choć połowa była prawdą, to nie wyglądało to dobrze. Nie mieli jednak żadnego wyboru. Powoli skierowali swe kroki w stronę centrum Huty, by stawić czoło okropnościom jakie na nich czekały. Rod w pewnym momencie poczuł na sobie czyjś wzrok. Przystanął, lecz rozglądając się nikogo nie zauważył. Chwycił tylko mocniej swego Dragunowa i ruszył za resztą drużyny.
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#21
Wędrowali już cały dzień, zbliżał się wieczór. Radek liczył, że do tego czasu dotrą do Szklanych Domów. Przeliczył się. Zbliżała się osiemnasta, a jak twierdził Maurycy, do celu jeszcze kawałek. W dodatku cały czas czuł, że ktoś ich obserwuje. Nie chciał by obserwujący spłoszył się widząc, że Rod wie o jego obecności. Poszukiwacz szedł więc dalej, jak gdyby nigdy nic. Co jakiś czas wracały słowa Brzytwy, przewodnika Poszukiwaczy z Galerii: "Nocą Huta jest niebezpieczna, zresztą tam niebezpiecznie jest dwadzieścia cztery godziny na dobę. Niewielu wróciło po nocy. Tobie mogę dać jedną radę: trzymaj się głównej ulicy, nie zbaczaj. Gdy będzie już za późno na powrót, nadstawiaj uszu. Po prostu. A potem wiej do najbliższej kryjówki." Inni stalkerzy wspominali coś o trąbkach. Czy to skutek przepicia, przedawkowania narkotyku czy też zwyczajnego obłędu, tego Radek nie wiedział. Nikt z drużyny nie zdawał sobie sprawy, że przyjdzie im się szybko dowiedzieć.
Anna szła dzielnie choć widać było, że jest zmęczona. Curt na głos narzekał na kamienie w butach. Maurycy szedł na przedzie z mapą. Drapał się po głowie, co oznaczało, że nad czymś myślał.
- Zróbmy sobie pięciominutową przerwę - odezwał się Kacper.
- Idziemy dalej. Na miejscu odpoczniemy - odpowiedział Radek.
"Odpoczniemy", nie "odpoczniecie". Droga dała się we znaki także Poszukiwaczowi. "Ludzie myślą, że jesteśmy twardzi jak skała. Że niczego się nie boimy, znosimy wszystkie trudy i idziemy tam, gdzie inni nie mają odwagi". Trochę prawdy w tym było.
Radek przystał do Poszukiwaczy, bo pasował im ich styl życia. Byli grupą wolnych ludzi. Bezstronną, nie powiązaną z żadną frakcją polityczną, militarną czy religijną. Mogli współpracować lub chadzać własnymi ścieżkami. Nikt ich nie kontrolował, nie obowiązywało ich żadne prawo. Co nie oznaczało, że w gronie Poszukiwaczy można było oczekiwać amnestii. Morderców, gwałcicieli i ćpunów nie przyjmowano. Nawet jeśli udawało się takim przedostać, szybko wychodziły na jaw ich ciemne sprawki: rabunki, zabójstwa niewygodnych towarzyszy broni czy gwałty na cywilnych kobietach czy dzieciach. Wtedy pozostali stalkerzy mogli sami wymierzyć im sprawiedliwość. I robili to. Radkowi przypomniał się jeden typ. Pamiętał go doskonale. Szczerzył się do samego końca. Nawet po tym jak kula przeszyła mu czaszkę, głupio się uśmiechał.
Wtem, ku zaskoczeniu wszystkich, rozległ się dźwięk trąbki. Trąbki "kibiców", używanej niegdyś na meczach piłki nożnej. Jej dźwięk wprawił wszystkich w zdziwienie.
- Ktoś się z nami bawi... - mruknął pod nosem stalker.
Podczas gdy reszta nerwowo wypatrywała źródła przerażającego dźwięku, Rod wyjął spod płaszcza niewielką puszkę. Granat dymny. Trzymał go na specjalną okazję. Niewiele myśląc, wyjął zawleczkę i rzucił pocisk przed siebie. Dym z sykiem zaczął wydobywać się z turlającego się w dół ulicy granatu.
- Szybko, nim dym opadnie, musimy dobiec do stacji benzynowej!
O ile taka była w pobliżu...
Odpowiedz
#22
Atmosfera była napięta. Nikt nie wiedział, co się dzieje, gdy wszyscy usłyszeli dźwięk trąbek, a zaraz potem okolicę zasnuł gęsty dym. Następnie szaleńczy bieg do stacji benzynowej i w końcu wściekłość Anny. Współpraca nie szła im najwidoczniej dobrze i musieli nad tym więcej popracować.
W pomieszczeniu zaległa głucha cisza. Wszyscy nasłuchiwali najcichszych dźwięków jakie mogły do nich dochodzić z zewnątrz. Maurycy usłyszał nerwowe bicie własnego serca, a gdy się już uspokoił postanowił zabrać głos przerywając tym samym Radkowi, który najwidoczniej miał taki sam zamiar.
- Nie wiem co tu się dzieje, ale nie wygląda to dobrze. - krople deszczu zaczęły raz za razem uderzać w metalowy dach wywołując ciche dudnienie. - Radek, nie wiem jaki miałeś plan, aby nas tu zaciągać, ale szczerze mówiąc nie podoba mi się to. Ci, którzy nas obserwowali, a wiem, że nie tylko ja czułem na sobie ich wzrok, z pewnością wiedzą już gdzie się ukryliśmy. A jeżeli nie, to niedługo przeczeszą teren. Musimy stąd jak najszybciej spadać, póki jeszcze mamy szansę.
- Popieram wniosek prezesa. - wtrącił się Kacper.
- Zobaczmy czy jest tu coś, co może nam się przydać.
Maurycy podszedł do najbliższej szafki i przeszukał ją dokładnie, lecz niczego nie znalazł. Curt również postąpił podobnie. Po chwili wrócił z małą siekierką i pokazał ją Maurycemu.
- Znalazłem tylko to... - jego rozmówca wziął toporek i włożył rękojeść za pasek od spodni.
- Zajmę się tym, dzięki. Ja odszukałem natomiast kilka paczek zapałek, butelkę jakiejś radioaktywnej wódki i to.
Pokazał małe metalowe pudełko z zamkiem mechanicznym. Położył je na stoliku przy ścianie.
- Co to jest? - zapytał Rod
- Dowiemy się. - Curt zamachnął się i uderzył w zamek kolbą swojego karabinka roztrzaskując blokadę. Na ziemię posypały się brzęczące krążki z podobiznami królów Polski oraz kilkanaście papierków.
- No cóż, jesteśmy bogaci, tak sądzę. - uśmiechnął się krzywo Kacper.
- Dobra, nie mamy czego tu szukać. Miejsce jest już do reszty zszabrowane. - deszcz nasilał się z każdą chwilą, po jakimś czasie słyszeli już tylko jednostajny szum. Mrok powoli ogarniał całą okolicę. - Gdyby nie całe to zamieszanie, pewnie moglibyśmy tu zostać na noc, lecz w obecnej sytuacji polecam natychmiastową ewakuację.
- Co proponujesz? - zapytał Curt
- Nie mam ochoty zdechnąć tutaj jak pies. Przeprowadzę nas, ale ostrzegam. To nie jest żaden profesjonalny plan. Tu liczy się tylko improwizacja.
- Więc, co to za plan? - zadrwił Radek.
- Co za plan pakować nas do pułapki pod postacią stacji benzynowej? - warknęła Anna.
- Widzę, że towarzystwo jest skłócone. To ja może odejdę na parę minut, a wy się gryźcie ile tylko chcecie. Jak skończycie, dajcie znać.
Maurycy podszedł w kierunku okna i przeskoczył zawalający ziemię regał. W tym momencie usłyszeli pyknięcie i odgłos odpadania tynku.
- Na ziemię! - wrzasnął Rod. Wszyscy w jednej chwili poczuli na twarzy wilgotną posadzkę.
Nasłuchiwali, lecz oprócz jednostajnie uderzających kropel nie mogli nic usłyszeć. Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem i trwogą. Po chwili do Curta odezwał się Maurycy:
- Podaj mi ten garnek! Tak ten, który leży obok twojej nogi. - włożył lufę karabinka do środka i powoli podnosił w kierunku okna. Nagle odezwał się ten sam odgłos, co wcześniej, a garnek spadł z głośnym brzękiem na ziemię. W resztkach szyby ziały dwie dziurki po pociskach snajperskich.
- Ostrzeliwują nas!
- Sukinsyny!
- Spadamy stąd jak najszybciej, zaraz będzie ich tu więcej.
- Prowadź Maurycy. - rzucił Rod
Spojrzenie Maurycego i Roda zeszło się w jednym momencie. Pierwszy raz od momentu, gdy się spotkali, Rod oddał działanie innej osobie. Zwykle to on był w centrum i decyzje spływały od niego. Tym razem jednak postanowił okazać nowym znajomym więcej zaufania. Maurycy zdziwił się tym odrobinę, lecz zrozumiał teraz wagę swoich działań. Nie zamierzał pozbawiać Radka pozycji lidera, gdyż nadawał się on najbardziej z nich wszystkich tu zebranych, ale sam fakt, że tak powiedział dodał Maurycemu nowych sił.
- Musimy odciągnąć uwagę snajpera. - zarekomendował Curt. - Wiem już nawet jak. Gdy rzucę, biegnij ile sił.
Maurycy skinął głową. Curt chwycił butelkę z wódką i po chwil zmajstrował piękny koktajl Mołotowa, który z impetem cisnął daleko przez okno. Butelka rozbiła się w drobny mak uderzając o drzewo, które w jednej chwili zapłonęło jaskrawym blaskiem. W tej samej chwili Rod wyskoczył na zewnątrz i skryty za przewróconym kontenerem na śmieci, starał się osłaniać uciekających.
Maurycy przesadził aleję Andersa i wbiegł do budynku po drugiej stronie wyważając drzwi. Uderzył go odór zgnilizny i rozkładających się zwłok, toteż nie tracił ani chwili dłużej na zastanawianie się. Grupa była tuż za nim, gdy Rod wbiegał jako ostatni uderzył go w policzek odprysk tynku, w który walnął pocisk snajpera chybiając jego głowę o centymetry.
Wbiegli na mały dziedziniec, po czym skręcili do następnych drzwi po lewej. Po krótkim biegu wyskoczyli za osiedlem Zgody w okolicy ulicy Rydza Śmigłego. Dalej prowadziła prosta droga wśród niskich postkomunistycznych budyneczków. Każdy był potencjalnym stanowiskiem dla zaczajonego snajpera, więc za wszelką cenę trzymali się jednej ze ścian. Gęsta noc jaka zapadła i ulewny deszcz skutecznie pomagały im ukryć się przed wzrokiem, który wciąż za nimi podążał. Mijali wielkie gruzowiska powstałe na ulicach, które uniemożliwiły im wcześniejsze dojście do Szklanych Domów. Teraz już prawie byli na miejscu. Dopiero, gdy stanęli kilkadziesiąt metrów od celu, ukazała im się sylwetka zniszczonego kościoła. Pożerane przez smolistą noc, samotnie sterczący krzyż z odłamanym ramieniem, oraz zawalone sklepienie głównej nawy sprawiały piorunujące wrażenie, nawet dla kogoś tak obeznanego z tym krajobrazem jak Rod.
Rozstawili się po przeciwnej stronie ulicy w masarni. Przemoczeni, zziębnięci i zlęknieni w końcu byli na miejscu. Z uwagą wytężali słuch, próbując przesłyszeć wszechogarniającą melodię deszczu.

Czajnik
Odpowiedz
#23
[Obrazek: 104rar5.jpg]

Siedząc pośród haków, rozbitych szyb i resztek lady, na starej posadzce pamiętającej pewnie jeszcze czasy Gomułki spoglądali na ogromny gmach kościoła. Widok był iście przerażający mimo iż przestało padać i zapadła noc, wcale nie było ciemno. Mroczne, brunatne niebo, na tle którego widniał krzyż, sprawiało piorunujące wrażenie. Zewsząd słyszeli dziwne, mrożące krew w żyłach pomruki, trzaski. Może to zmęczenie, może strach, ale wydawało się, jakby cała dzielnica, cała Huta... żyła. Grobową ciszę, która zapadła w pomieszczeniu, przerwał Maurycy.
- Słuchajcie. - powiedział, podnosząc się z podłogi i podchodząc do okien. - Czy tego chcemy czy nie, musimy wreszcie wejść do tego przeklętego miejsca, znaleźć to, o co prosił nas Ferr, a raczej czego od nas zażądał i wynieść się stąd jak najprędzej. Sądzę, że wszyscy są zgodni co do tego, że nie jest tu bezpiecznie. A i czasu wiele nie mamy.
Reszta pokiwała zgodnie głowami, spoglądając jednocześnie na "biżuterię" Anny. Jak się w to wszystko wpakowali? Jak doszło do tego, że w samym centrum Nowej Huty walczą o życie, próbując ocalić dziewczynę, z którą wiele ich nie łączy? Dlaczego mają narażać swoją skórę dla tego całego Ferra? Rodowi coś bardzo nie pasowało w tym gościu, zresztą prawdopodobnie nie tylko jemu. Domyślał się, że chodziło o coś więcej niż zwykły kufer ze starego kościoła i jego zawartość.
Nie miał jednak czasu się nad tym dłużej zastanawiać. Wyruszyli.
Przeszli przez ulicę i parkiem wzdłuż długiego, wysokiego, zniszczonego bloku dotarli pod kościół. Miejsce wyglądało na zupełnie opuszczone, ale przeczucie i przykre doświadczenia z metra nakazywały im zachować ostrożność. Podeszli pod niegdyś zadaszone wejście i zaczęli się rozglądać. Po chwili Kacper gwizdnął cicho na resztę.
- Hej, spójrzcie tutaj. To chyba wejście do katakumb.
Rod zaklął szpetnie. Maurycy westchnął, Anna załamała się. Schody do podziemi kościoła były usłane pięcioma trupami, sądząc po ubraniach, poszukiwaczy. Drzwi były wyłamane, ze środka wionęło typowym dla kościołów zatęchłym zapachem wilgoci. Mając broń w pogotowiu, odetchnęli i zagłębili się w nieprzeniknione ciemności. Szczęściem, owe ciemności udało się rozjaśnić snopem światła z latarki, którą Poszukiwacz wraz z Coltem, nożem wojskowym i talią kart zebrał z ciał swych konfratrów. Dość szybko, bo po zaledwie kilkunastu krokach znaleźli się w dość dużej sali, która dawniej musiała służyć jak miejsce mniejszych mszy i spotkań. Poszarpany i nadszarpnięty zębem napis "Oaza" potwierdził tę tezę. Rozglądając się uważnie nie zauważyli żadnych drzwi prowadzących gdzieś dalej, co podłamało ich morale. Nie na długo jednak. Curt podszedł i spojrzał za ołtarz, odkrywając kotarę, za którą kryło się kolejne pomieszczenie. Pomieszczenie, trzeba przyznać dość małe. Jedyne, co się w nim znajdowało, to duża szafa, stół i biblioteczka ze zniszczonymi księgami. Po podłodze walały się kartki i resztki kolejnych książek. Kacper podniósł jedną z nich i na głos przeczytał: "I ujrzałem, gdy Baranek otworzył pierwszą z siedmiu pieczęci, usłyszałem pierwsze z czterech Zwierząt mówiące jakby głosem gromu: Przyjdź!". Wzdrygnął się. Serce podeszło mu do gardła, gdy nagle za swoimi plecami usłyszeli skrzypnięcie drzwi wejściowych, przez które weszli do katakumb. Gorączkowo zaczęli się rozglądać za kryjówką, nie myśląc, nie planując, mając zupełną pustkę, lodowatą pustkę w głowach. W tej gorączkowej gonitwie Curt niechcący potrącił sporej wielkości obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, który opierał się o ścianę. To, co ukazało się ich oczom, było tak niewiarygodne, że aż chciało im się śmiać. Stanęli bowiem przed korytarzem, ukrytym przejściem oświetlonym czerwonym światłem co kilka odstępów. "To - pomyślał Maurycy - zdarza się tylko w filmach". Schowali się czym prędzej w przejściu i zastawili je obrazem, po czym zamilkli. Czekali. Każdy krok po metalowej posadzce ich kryjówki mógł sprawić, że zostaną odkryci. Kroki z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze, coraz bliższe. Tajemniczy intruzi znaleźli się w pomieszczeniu. Rod usłyszał szczęk ładowania broni. "Już po nas" - pomyślał. Mylił się. Kroki oddaliły się, wreszcie ucichły. Ostrożnie ruszyli długim korytarzem. Okazało się, że czerwone światła, które oświetlają drogą, pochodzą z gablot w ścianach. O ile krzyż czy szata biskupia nie wydawały się być czymś dziwnym, o tyle kołki w kształcie rzeczonego krzyża czy RKM wydawały się co najmniej nie na miejscu.

[Obrazek: 1zpn05t.jpg]

Tym bardziej nie na miejscu wydało im się zachowanie Roda, który wybijał szyby w gablotach i zabierał stamtąd co ciekawsze i bardziej przydatne przedmioty. Nikt już jednak nie zwracał na to uwagi. Poszukiwacz, wiedział co robi, a oni wiedzieli, że ten świat trzeba brać za rogi i że dawne obyczaje i moralność poszły do diabła. Wreszcie na końcu ukazało się przed nimi wyjście z tunelu. Jednakże to, co ujrzały ich oczy, przeszło najśmielsze oczekiwania. Znaleźli się w dużej, ozdobionej sklepieniem krzyżowo-żebrowym kaplicy. Filary były zdobione rytami postaci biblijnych, aniołów, świętych. Ławy, stoły, posągi. Wszystko wyglądało na nietknięte. Na końcu sali, na ołtarzyku stała średnich rozmiarów pozłacana skrzynia. Pod nią, na starej, pozłacanej tablicy widniał zatarty i zniszczony napis: "H.. ...ac..t ...a....uis ...u C....i". Rod spakował szkatułkę do torby, którą wziął z ciał przed wejściem bez zbędnych ceregieli i zwrócił swe kroki w stronę wyjścia. Lecz, jak to zwykle bywa, nie mogło to być tak proste. Od strony korytarza usłyszeli głośne krzyki, powarkiwania i jak gdyby tętent dziesiątek końskich kopyt bijących o metalową posadzkę. I trąby.
- Dopadli nas! Nie ma stąd innego wyjścia, jak tamte drzwi! Musimy się bronić! - krzyczał Poszukiwacz. - Szybko, bierzcie te ławy i wszystko co macie pod ręką i poustawiajcie je pomiędzy filarami!
Sam rozłożył wspólnie z Maurycym RKM-a na jednym z przewróconych stołów. Odgłosy były coraz bliżej. Nagle zza roku wyskoczył pierwszy z przeciwników. Nasi bohaterowie zamarli. Stanęli naprzeciw około dwumetrowego, łysego draba o szarej cerze z wściekle czerwonymi oczami. Obrzydlistwo miało na sobie obdarte i poszarpane spodnie i bluzę, wokół szyi szalik w biało-czerwone pasy, a w ręku trąbę, która wydawała straszliwe odgłosy. W drugiej ręce trzymał baseball nabity gwoździem. Na plecach, czego nie mogli zauważyć, wytatuowany, czy raczej wyryty miał krzyż. Bestia ryknęła przeraźliwie i rzuciła się na drużynę.

Kacper
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#24
W jednej chwili wszyscy wypalili. Zza osłon poleciały śmiercionośne pociski pistoletów maszynowych. Ogromny drab po serii którą wystrzelono mu prosto w tors ryknął i ostatkiem sił rzucił się do przodu. Curt zaniemówił. Przypomniało mu się, jak walczył z bronią w dłoni, jak zabijał ludzi. Jednak wszyscy padali po krótkiej serii, a ten tutaj szedł nadal, jakby był zbudowany ze stali.
- Chcesz tu zginąć, kretynie?! - z osłupienia wyrwał go Kacper, który w jednej chwili pociągnął byłego żołnierza za kołnierz i ocalił życie przed śmiercionośnym ciosem. W jednej chwili zza drugiego filara dobiegła jego uszu kolejna seria Maurycego i Roda, po której olbrzym nareszcie padł. Padł, ale z nieludzkim, potępieńczym wręcz rykiem.
Nagle usłyszeli hałas.
I wtedy zaczęło się piekło.
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#25
Radek zostawił Maurycemu obsługę RKM-u, sam zaś wypalił dwa razy w kierunki przeciwnika ze zdobycznego Colta, po czym przeskoczył przez jedną z ław, sięgając po dodatkowy pas z amunicją do karabinu. Gdy się odwrócił, drab zniknął. Jego miejsce zajęło trzech następnych. Za nimi nadbiegali następni. Wszyscy byli podobni. Łysi, napakowani, w podartych ubraniach. Same zakazane mordy. Wszyscy obrońcy starali się nie wyściubiać nosa zza ław. Strzelali na oślep, co dawało niezłe rezultaty. Mimo to dwóch dresów w biegu stratowało jedną z zasłon i drąc się wniebogłosy zaatakowali. Jeden rzucił się na Annę, ta jednak poczęstowała napastnika kilkoma celnymi uderzeniami swojej niekonwencjonalnej broni – metalowych rur. Rod zwątpił czy na normalnego (czyli niezmutowanego) dresa by to zadziałało. Tak jak przewidywał, tylko go to bardziej rozjuszyło. Już się zamierzał dzierżoną w dłoni gałęzią nabitą gwoździami, gdy Curt oddał naprędce strzał z wiatrówki. Rod poprawił kilkoma strzałami z pistoletu. Ostatnią rzeczą, którą by chciał, była śmierć Anny. Wtedy zginęliby wszyscy.
Maurycy dzielnie pruł z karabinu, Kacper osłaniał jego boki. Przeciwników nie ubywało, w korytarzu robiło się coraz ciaśniej. „Jeden granat załatwiłby sprawę” pomyślał Poszukiwacz. Wtem go olśniło. Ujął lepiej Dragunowa i oddawał strzał za strzałem, powoli cofając się w głąb pomieszczenia. W głowie świtała mu tylko jedna myśl. Gdy usłyszał szczęk zamka, oznaczający brak pocisków w magazynku, odrzucił niedbale broń i zaczął przeszukiwać stos rzeczy zebranych przez poprzednich stalkerów. Świat wokół niego przestał istnieć, nie słuchał już odgłosów walki, nie odwracał się w tamtą stronę. Rozrzucał rzeczy niedbale na bok: skrzynki z piwem, butle z płynem do mycia szyb, spreje, paczki przeterminowanych chipsów, pogniecione butelki po napojach energetycznych. Wszystko do nie pasowało do "wystroju" kościoła, nawet po katastrofie nuklearnej. W końcu znalazł to, czego szukał. Pod stosem połamanych ławek stało kilka kanistrów z benzyną. Radek sięgnął po jeden - był pełen. Po raz pierwszy od wielu godzin, mężczyzna uśmiechnął się. To, czego nie znalazł na stacji, znalazł w opuszczonej świątyni. Na stacji nie miał jednak czasu na wyjaśnienia, teraz też nie było ku temu okazji. Niewiele myśląc, porwał dwa kanistry i podbiegł do palisady.
Sytuacja była kiepska: Maurycy przerwał ostrzał gdyż zaczął się mocować z jednym z dresów. Anna strzelała do kilku napastników naraz z pistoletu, trzymając pałkę w pogotowiu. Malbert i Kacper osłaniając sobie nawzajem plecy, ostrożnie oddawali strzały. Zaczynało brakować amunicji i czasu. Rod cisnął oboma kanistrami ponad wygolonymi łbami napastników cisnących się do wejścia. Jeden pojemnik odbił się od głowy dresa z głuchym pacnięciem, drugi wylądował między ich grubymi jak bele nogami. Poszukiwacz ostrożnie wymierzył i strzelił dwa razy. Salę wypełnił huk eksplodującego kanistra. Płonąca benzyna rozprysła się po wszystkich przeciwnikach. Ci wyjąc, zaczęli miotać się dookoła. Na zmęczonej twarzy Radka zagościł uśmiech. Nie na długo. Jeden z płonących drabów wytrącił mu pistolet z dłoni, uderzając w ramię. Jeden z gwoździ wbił się głęboko w rękę i natychmiast został brutalnie wyrwany. Zabolało potwornie. Rod zdołał się osłonić przed następnym ciosem przy pomocy Dragunowa. Ten jednak został mu wyrwany i dosłownie zgięty, w wielkich jak talerze, łapach dresa. Poszukiwacz odczołgał się, wyjął nóż i zerwawszy się na nogi, wbił ostrze, aż po rękojeść, w osmalony mostek przeciwnika. Dres zawył po raz ostatni i zwalił się na ziemię.

Anna
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości