Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pamiętnik Oswalda Randl'a cz.I
#1
”Gdy spadają bomby, a Ty widzisz wielkie ogony, pędzące za nimi, wyglądające jak płomieniste języki, nie bój się, może cię nie trafią. Lecz gdy zobaczysz spadającą bombę i tylko świst, oraz głuche dudnienie, wtedy nie masz, co się bać, bo nie masz innej drogi, jak tylko śmierć...”
Cyt., Oswalda Randl’a




Pamiętnik, Oswald

Wreszcie mogę opowiedzieć wam moją historie, nie wiem jednak czy ktoś to kiedyś przeczyta, chodź ludzie mówią, że powstaje Nowy Świat. Mimo tego, iż wszyscy ocaleni z dnia pierwszego, mają tak samo ciężkie życie i w sumie opowiadam o przeżyciach większości z pozostałej ludzkości, to mam nadzieje, że kiedyś się to przyda, Wam, Nowemu Światu.
„ Nie popełnijcie tego błędu, jaki popełnili wasi „Przodkowie””

























O pierwszym dniu opowiedzieć mi jest trudno, bo wtedy zginąłem i narodziłem się ponownie jako człowiek powstającego świata, to tak jakbym był przy pierwszych narodzinach ludzkości, kiedy to człowiek zaczynał swój byt.
Czytałem w jakiejś książce dawno temu, iż wszechświat powstał z wielkiego wybuchu, dlatego też śmiało mogę to wszystko do niego porównać, tylko z jednym małym wyjątkiem.
„Wtedy powstało życie, a dnia pierwszego zginęło i narodziło się ponownie”













Dzień 1

Stałem jak wryty, kiedy na horyzoncie pojawiały się małe świszczące kropki, z językami ognia. Było ich pełno jak szarańcza, gdy pierwsza z nich uderzyła w ziemię, poczułem jak planeta płacze... Nagle, po niespełna paru sekundach rozległ się masowy kataklizm. Ziemia, raj dla bogaczy a przekleństwo dla biednych, stała się piekłem dla wszystkich.
Zbiegłem do piwnicy, myślałem, że to zaraz się skończy, te dudnienia jak granie na diabelskich bębnach powodowały płacz i zadumę... Nie, to nie była zaduma, nie było na to czasu... Moja rodzina była w odwiedzinach tam, TAM na końcu miasta....
Po kilku minutach rozległa się cisza, taka cisza, że samego diabła można by usłyszeć, kiedy kusi śmiertelnika. Wstałem z podłogi, poszedłem w kierunku schodów, otworzyłem je i......... Zobaczyłem wolną przestrzeń, gruzy miasta, gruzy świata, GRUZY LUDZKOŚCI, ale to nie miało się tak skończyć. Gdyż po godzinie ujrzałem na niebie czarny punkcik, spadający coraz to szybciej w sam środek miasta. Zbierałem wtedy do plecaka, którego znalazłem pod gruzami, żarcie i niezbędne rzeczy, aby chociaż próbować przetrwać, przetrwać tak długo jak to możliwe. Lecz gdy widziałem punkcik, który zawisł nad miastem ( wydawałoby się, że stanął w miejscu) zrozumiałem, że to dopiero początek.
Nastąpił wybuch, tak potężny, że przewróciłem się na ziemi i oślepłem od światła na kilka sekund, potem zaś, kiedy otworzyłem oczy, widziałem jakby Feniksa odradzającego się z popiołów, tyle, że ten Feniks wzbijał się coraz wyżej a ogonem swoim zamiatał każdą napotkaną przeszkodę.
Wiedziałem, że to bomba atomowa i wiedziałem też, że nawet piwnica nic mi nie pomoże, bo jak nie fala uderzeniowa, która zbliżała się szybko, to niszczące promieniowanie. Leżałem wiec i widząc zbliżającą się falę, puściłem trzymający kurczowo plecak z dłoni i czekałem aż światłości przeniknie mnie i zabierze daleko, aż do bram niebios lub piekielnej czeluści....

Nie wiedziałem czy byłem w raju, czy stałem się potępieńcem. Było mi lekko, dusza unosiła się i opadała, falowała na wietrze pustyni niczym nieskalany obłok... No tak, czułem swoją dusze i wiedziałem, że ją mam, jednak oni nie kłamali. Wiele rzeczy przychodziło do głowy i to mnie niepokoiło, jeśli jestem martwy to, czemu się martwię??. Gdybym był w piekle najwyraźniej nie miał bym czasu na zmartwienia, a jak w niebie?? Bym zapewne czuł się wolnym, wolnym aż za granice pojmowania...
Jednak wszystko to skończyło się w momencie, kiedy poczułem swoje biologiczne ciało. Doszedłem do wniosku, prostego, lecz praktycznie nie do zaakceptowania.
„ Niczym jestem wobec czasu i chwili, tylko pyłkiem porwanym, kiedy zawieje wiatr”



Nie wiem jak długo byłe nieprzytomny, po czasie jednak zacząłem widzieć siebie, widzieć MIASTO, miasto mojego dzieciństwa, teraz jako miasto dzieciństwa nowego gatunku, gatunku Homo-Apogeus.... Spojrzałem na lewą dłoń, cała lekko jaskrawo-zielona, lecz bardziej normalna niż się spodziewałem, iż będzie.
Nie miałem nic, byłem cały goły, przez chwile myślałem, że to koniec, lecz uświadomiłem sobie, że zaczynają się powtórne narodziny, narodziny kolejnej szansy. Zacząłem wstawać powoli do parteru, dziwo żadna z kończyn nie była złamana ani w jakikolwiek sposób uszkodzona, jedynie ten kolor. Sposób, w jaki się poruszałem był bezsprzecznie, najstraszniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek doznałem od mego ciała. Jak dziecko, co robi pierwsze kroki zaczynałem się ruszać, wokół mnie gruzy wszystkiego co do tej pory znałem. Po kilkunastu minutach począłem próbę chodzenia na nogach, potykałem się, przewracałem i raniłem swoje stopy na pouczonym szkle i gruzach, lecz brnąłem mimo bólu. Po kilkudziesięciu minuta potrafiłem chodzić jak 80-sięcio letni staruszek. Lecz już wtedy z łzą w oku szukałem sąsiadów, zwierząt, kogokolwiek żywego. Był tylko szum wiatru, obijanie się drzwiczek o ścianę i dziwna a zarazem piękna zielona mgiełka, w której czułem się niespokojnie dobrze.
Po czasie zrozumiałem, iż jestem jakieś dwie przecznice dalej od mego domu, wszystko „teraz” jest takie podobne. Pewnie fala uderzeniowa zabrała mnie ze sobą i otuliła jak dziecię, aby uchronić przed zagrożeniem. Nie myśląc więcej zacząłem podążać w kierunku przypominającym mi dawną główną osiedlową ulice, podążałem do DOMU, a noc była moim jedynym towarzyszem....









Dzień 2

Podobno człowiek potrafi szybko utożsamić się i przyzwyczaić do nowego środowiska, w jakim się znajdzie, tak przynajmniej mówili specjaliści. Lecz w moim przypadku tak nie było. Widzicie, bowiem swoje miejsce, w którym dorastaliście i dom waszej nieznośnej sąsiadki i szajbniętego, sąsiada w stanie tak dramatyczni złym, że aż tęsknicie za problemami, jakimi was ta uprzejma para obdarowywała każdego dnia. Gdy szedłem i przypominałem sobie te chwile z mego dzieciństwa, które krążyły tu jak „orły nadziej”, i wyobrażałem sobie, co bym robił teraz o tej wczesnej porze, płakać i żalić się chciałem, lecz nie miałem, komu....



Gdy mijając kolejne domki i znajome miejsca, szedłem odwiedzić mój dom, miałem cichą nadzieje, że kogoś spotkam, chociaż jakieś zwierze psa lub kota. Lecz jak to zwykle nadzieja robi, nikogo nie spotkałem, a spacer mój dłużył się jak reklamy w trakcie dobrego filmu. Był już ranek, choć tylko lekko widniały na horyzoncie promienie wschodzącego słońca. Idąc tak i widząc tę grę krwistych promieni na zniszczonych gruzach budynków i powyginanych od fali uderzeniowej lamp, nie dowierzałem, że mogłem przeżyć, i prawdę mówiąc do tej pory nie wierze...
Idąc tak na czuja i z nadzieja, że jednak dojdę tam gdzie zamierzam, w końcu ujrzałem znajomy pagórek, lekkie wzniesienie, które było charakterystyczne do rozpoznania mego DOMU, nawet teraz myśląc o Nim, myślę z szacunkiem i żalem. Zacząłem wiec starać się wykonywać bardziej płynne ruchy i iść znacznie „normalniej”, wychodziło mi to coraz lepiej, a nawet po krótkiej chwili mogłem truchtem biec do DOMU. Gdy dobiegłem na miejsce ujrzałem to samo, co kilka domów wcześniej, gruzy. Po kilku minutach szoku i płaczu postanowiłem, że, może i moja rodzina zginęła, ale jeśli JA żyje to będę przez to brnął do końca, i zacząłem pierwsze poszukiwania za przeszłością....
Gdy po paru godzinach znalazłem swoje ciuchy, trochę żarcia i mojego starego harcerskiego kompana, Pana „Szacunek” ( był to nóż z NAPRAWDĘ dużym ostrzem) postanowiłem wyruszyć ku atomowemu przeznaczeniu... .
-Za pierwszy cel wybrałem sobie zadanie odnalezienia jakiegokolwiek człowieka, aby moja wędrówka nie odbywała się samotnie.
-Za drugi cel, ustanowiłem sobie, iż trzeba poszukać sklepu z wodą lub jakimkolwiek płynem, ponieważ kranu nie byłem zdolny wykopać a pragnienie doskwierało.
-Trzeciego celu zaś na razie nie potrzebowałem, gdyż i tak było ciężko z wykonaniem dwóch poprzednich.

Idąc przez gruzowiska mego osiedla i potykając się, co rusz o jakieś wystające pręty i betonowe części budynków usypane, jak niedbale porzucone klocki LEGO szukam życia, tego kogoś, nieznajomego. Wiedziałem, że może dojść do walki, bo wiele razy dochodziło do użycia siły podczas wieczornej przechadzki z kumplami, ale nawet złowrogie wygrażanie przeciwnika, w tej sytuacji, wydawało się zbawczą melodią. W końcu po niespełna godzinie ujrzałem jakiś budynek, który był „cały”, jeśli mógłbym użyć tego słowa.
- Może tam do cholery, ktoś jest!! - Z taką myślą „wyrwałem z kopyta” i biegłem jak opętany. Biegłem szybko, co w pierwszej chwili mnie bardzo zdziwiło lecz, nie ukrywam, wywołało entuzjastyczną furię. Po przebiegnięciu kilkunastu metrów i ominięciu kilku gruzowisk, które kiedyś zapewne były pokaźnymi budynkami, zauważyłem jakiś błysk w prawym rogu biblioteki, przy oknie. Wpierw pomyślałem że to światło odbija się od kawałów szyby lecz moje domysły szybko rozwiał strzał, który chybił i trafił jakieś kilkadziesiąt centymetrów ode mnie. Padłem na ziemie i doczołgałem się do małego kopca betony i jakiś metalowych elementów budynku. Leżałem tak, a w moim ciele latały rozbudzone hormony i żądze, chciałem wybiec i sprintem przemieścić się do budynku i tam ubić tego skurwiela, lecz... . – Nie Ja nie mogę zabić – ALEŻ MOŻESZ !! – Nie, nie mogę – walczyłem ze sobą, aż zdecydowałem i pewnym głosem krzyknąłem – Nie strzelaj !! Ja chce tylko trochę wody i porozmawiać chwile ... – krzyk mój był na tyle głośny, gdyż wokół rozlegała się namacalna cisza, tak namacalna że słychać było by upadek małego kilkunasto-centymetrowego kamienia w odległości kilkudziesięciu metrów. Czekałem na odpowiedź lecz tak nie dochodziła, czułem jak w moja stronę ktoś celuje i czeka... , nie zamierzałem tak szybko opuścić tego świata, dlatego zrobiwszy sobie wygodne miejsce, położyłem się i wyczekiwałem...

Byłem na dużej, pustej i trawiastej polanie, a wokół mnie pełno maków. Czerwone barwy z czarnymi wnętrzami okrążały mnie jak tłumy ludzi, czułem ich zapach i nawet (mógłbym przysiąc) słyszałem ich rozmowy. Pełno ich było wokoło, i nagle z daleka dostrzegłem czarne chmury, zbierające się na niebie... Wielki obłok mroku, a z niego tworzący się huragan, TORNADO które podążało w kierunku maków. Stałem na środku polany, kiedy wichura uderzyła, poczęła wyrywać maki, niszczyć je, a Ja ?? Zostałem porwany w sam środek...


Nie wiem ile spałem, ale przypuszczam że kilka godzin..., kiedy obudził mnie donośny głos dochodzący z biblioteki właśnie zamierzałem wydalić resztę swoich płynów –DOBRA, TYLKO BEZ ŻADNYCH SZTUCZEK... PAMIĘTAJ , JA CIĘ PILNUJE, ... AHA, ZOSTAW NA MIEJSCU PLECAK I KURTKĘ !! – i znowu rozległa się cisza, lecz wiedziałem że mam do czynienia z człowiekiem.

Żaden ucywilizowany człowiek nie jest w stanie samotnie żyć, ponieważ człowiek to istota stadna, która jako samotna jednostka nic nie oznacza, ciekawe z kolej jest natomiast to że mimo tworzenia stad były te indywidua które były samotnikami i nie miały żadnych problemów z przeżycie lub co dziwne ,kontaktem z daną grupą.

Gdy przykryłem swój plecak i kurtkę deskami i zaznaczyłem miejsce położenia, pomyślałem sobie żeby wziąć ze sobą pana „szacunek”, gdyż nigdy nie wiadomo kiedy nadejdzie dzień w którym ten nóż znajdzie inne powołanie niż struganie w drewnie. Po kilku minutach zastanawiania się, schowałem go do buta i z rękoma podniesionymi do góry szedłem powoli w stronę biblioteki.
To naprawdę ciekawe uczucie kiedy wiesz że każdy twój ruch jest obserwowany i jesteś całkowicie zdany na łaskę ( w tym przypadku ) snajpera tudzież niedoszłego zabójcy. Idąc tak, przed oczami mijały mi chwile z mego życia, lecz nie tak chaotycznie jak w przypadku, kiedy to osoba wie że zaraz zginie... tylko spokojnie i za każdym wykonanym ruchem czułem że zbliżam się (wspomnieniami) do dzisiejszego dnia. Szedłem więc, omijając monotonne widoki gruzów i zniszczone, zagracone ulice, ku zdziwieniu nie widziałem żadnych zwłok ofiar tej Nuklearnej zagłady, ... a więc czemu JA żyje ?? ...

- DOBRA TYLKO BEZ ŻADNYCH SZTUCZEK ! WIDZE CIĘ DOKŁADNIE I W KAŻDEJ CHWILI MOGĘ POMÓC ROZWIĄZAĆ TWOJE PROBLEMY ... ! – Kiedy doszedłem do sporych, drewnianych drzwi biblioteki, które cicho poskrzypywały na suchym i lekki wietrze, ze środka słychać było skrzypienie drewnianych schodów, odbezpieczenie broni i czyś głos;
- OK... OTWÓRZ POWOLI DRZWI, WEJDŹ, I NIE PATRZ SIĘ W BOK !! – co za kretyn by zrobił coś tak durnego ? pomyślałem i powolnym ruchem otworzyłem drzwi i jak najspokojniej wkroczyłem do długiego korytarza. Gdy miałem już się odwrócić, poczułem zimny pocałunek lufy broni, na mojej skroni.
- Cholera nie zdążę wyjąć noża, gdyż prędzej odstrzeli mi głowę, bez najmniejszego problemu... fuck – staliśmy tak przez chwile, może dwie, ... lecz wszystko dłużyło się nie miłosiernie.


- Mamo !! gdzie zostawiłaś moje spodnie, te zielone ?? ... Nie wiem, zobacz w piwnicy, przy koszu na pranie... Powinny tam gdzieś być ...
Chwilunia, są CAŁE MOKRE !! w czym teraz pójdę z kumplami do lasu !! ... Ubierz te szare, z łatą na kolanie ...

- Dobra, widzę że nie tylko ja przeżyłem ten pieprzony kataklizm, wiesz przez chwile myślałem że mam jakieś urojenia, co do tego olbrzymiego wybuchu na środku miasta, a o serii eksplozji nie wspominając. Lecz niestety to wszystko prawda... – Mówił te słowa z stoickim spokojem albo był niezły w kantowaniu... – No tak, lecz co TY tu robisz, przecież praktycznie nie miałeś ŻADNYCH szans na przeżycie, ?? – szturchną mnie lufą karabinu i zaczął prowadzić jak więźnia, w stronę dużego salonu – Odpowiesz mi, czy może chcesz to zachować na wieki dla siebie ??
- Wydaje mi się że ... nie jestem ci wstanie odpowiedzieć... widzisz bo ... – nie pozwolił mi dokończyć zdania, kiedy poczułem ciężkie uderzenie w kark i straciłem kontakt z rozmówcą i światem.

To jest chory paradoks !! Ja więcej śpię niż żyję, za każdym razem coś albo mnie ogłuszy, albo zasnę ... A może o to chodzi w tym NOWYM życiu, aby je przespać... Tak jak małe dziecko próbuje zasnąć kiedy coś nabroiło i wie że czeka go kara, tak ludzkość powinna zasnąć...



Dzień 3 (chyba)

- Ale mnie kark nawala, ... gdzie ja ... jestem ? – obudziłem się w mały, mrocznym i bardzo wilgotnym pomieszczeniu. Pierwsza rzecz która przychodziła mi do głowy to, to iż zapewne siedzę w przytulnej celi, lecz to co wisiało przede mną nie było na pewno szkieletem więźnia, o ile w ogóle można TO nazwać szkieletem. Miało zawiązane ręce i nogi, a na oczach czarną opaskę która była jedynym okryciem na łysej głowie. Na ciele miało dziwne plamy, a skóra złaziła płatami z całego ciała. Oprócz schodzącej skóry widać było ślady bicia jakimś cienkim przedmiotem, były głębokie lecz (o dziwo) nie ropiały. Czułem jak zbiera mi się na wymioty, lecz starałem się opanować ale gdy usłyszałem głos wydobywający się z tego ciała, nie dałem rady...
- Ktoś tu jest ?? ... Czuje cię obcy !! znowu przyszedłeś mnie dręczyć ?! nic ci nie powiem !! nie uda ci się nic ze mnie wyciągnąć ... nigdy - ( czym dłużej mówił, tym jego głos stawał się cichszy ) Pozbierałem się dość szybko do kupy, i starałem się uwolnić z węzłów oplatających moje nogi i ręce. Po długiej walce ze sznurem dałem sobie spokój, a mój „sąsiad” chyba zdawał się spać. Rozejrzałem się dokładniej po mojej „izdebce” wyszukując czegoś co mogło by się przydać np. coś ostrego. Czułem się dość dziwnie, jakby przybyło mi dni, może nawet lat... czułem się stary i jakość tak inny, ... odmieniony. Nie znalazłem niczego, prócz starego i długiego gwoździa. Prawdę mówiąc nigdy bym nie pomyślał że moja wolność będzie zależała od gwoździa, jakie to żenujące i głupie, ale tak też jest. Zacząłem się wyginać i naprężać żeby zębami złapać gwoździa, aż znowu odezwał się znajomy głos – Ty, nie jesteś Walterem... nie pachniesz tak jak on, a po za tym, jesteś bardziej... hmm – głos umilkł jakby zamyślony – Nie, nie jestem Walter tylko Oswald, a Ty kim lub czym jesteś ?? ... – Jestem Gordon, przynajmniej tak miałem na imię za nim nie zostałem członkiem społeczności Ghuli... – mówiąca to, postać miała głowę w pozycji wiszące, bezwładnie, tak jakby nie posiadała kręgosłupa. – a Ty zapewne jesteś jednym z nielicznych, ocalałych co ?? szczęściarzu ... ? – w momencie wypowiadania ostatniego słowa, jego głowa się podniosła i zobaczyłem twarz, którą zapamiętam do końca swego bezsensownego życia.
Czarne jak węgle gałki oczne, świecące prawie z bez brwiowych oczu. Policzki wklęsłe, podrapane, odrapane, odpadające kawałki zmarszczek na czole, broda której praktycznie nie było... a jego zęby były jak filtry papierosów, pojedyncze i rzadkie. Aż nie była jak uwierzyć, że TO było kiedyś człowiekiem... a jednak...

- ... O cholera !! – cofnąłem się szybko dotykając gołymi plecami, mokrej i dziwnie zimnej(jak stal) ściany. Widok na tyle był odrażający, że jedyny promień światła jaki przedzierał się przez stare, zabrudzone i okratowane okno, trafiał centralnie na twarz tego... tego Ghula. Myślałem że zwrócę jakieś resztki jedzenia, ale nie miałem co zwracać, dławiłem się ... powietrzem...
- Jesteś jednym z „starych” czy może cudownym przypadkiem ocalałeś na powierzchni,... w czasie wybuchu ?? – jego twarz miała grymas uśmiechu (chyba), doszedłszy do siebie odpowiedziałem – Ocalałem,... na górze !! nie wiem jak, ale ocalałem... i przetrwałem przez te 3 dni – Jesteś tego pewien ?? – odpowiedział, wciąż się uśmiechając – Stałem tam, patrzałem się, widziałem to ... poczułem wybuch, padłem i ... wstałem, to że jestem TUTAJ to chyba wystarczający dowód na to że żyje ?? – Hehehe – zaśmiał się cicho i szybko dopowiedział – a wiesz że jest jakieś 20 lat PO WYBUCHU ?? – Nastała cisza... WIELKA cisza... .

Cholera !! co ten ... Ghul, próbuje mi powiedzieć, co on chce mi wmówić... że co ?? leżałem tak 20 pieprzonych lat... kurwa ! fuck ... nie, nie ... to jest nie możliwe, to jest chore. Swoją drogą, jest to nie możliwe aby przeżył na totalnym pustkowiu, leżąc na ziemi przez 20 lat, A zdesperowani ludzie, świry na motorach (gangerzy), dzikie psy, i kurwa wreszcie MUTANTY... nie wpierdoliły mnie !! On kłamie, TAK na pewno kłamie...

- Jak to ... 20 lat po wybuchu !! – przecież to było niespełna 3 dni temu ?? – Uśmiech Gordona, dziwnie spochmurniał – mówisz 3 dni temu ?? ... wiesz, nie chce cię martwić ale dowód na MOJE słowa masz przed sobą... Jestem wynikiem 20-sto letniego promieniowania. Ale jeśli mówisz iż przeżyłeś dzień zero, 3 dni temu ... to ... hmm – jego głowa znowu opadła, i poczęła bezwładnie zwisać, zasnął ?? – GORDON !! – nic, spał w najlepsze...
Poszedłem w jego ślady i położyłem się wygodnie, na zimnej, twardej, kamiennej podłodze i próbując rozwiązać tą głupotę, zasnąłem...




Dzień (teoretycznie) 4, dwadzieścia lat od dnia ZERO

... Widzę długi, szary korytarz, z wieloma światłami na suficie. Błyszczą jak świetliki w mrocznej kniei, a Ja idę, idę razem z jakimś człowiekiem... coś do mnie mówi, bełkocze... nie rozumiem, powtórz, ... drzwi, pełno ludzi, dziwnych ludzi ... jakaś wrzawa...







Obudziło mnie szarpnięcie drzwi, czyjś głos i brzdęk odpinanych metalowych kajdan... Zabierają Gordona- pomyślałem lecz ani przez moment nie przeszło mi przez myśl aby drgnąć. Leżałem tak i czekałem, odwrócony do ściany, aż osobnicy zabierający towarzysz, odejdą. Chwile się z nim męczyli i przez moment myślałem że i mnie zabiorą, lecz moje obawy były zupełnie bez oparcia. W końcu, metalowy drzwi zamknęły się z hukiem, jakby wywołanym specjalnie, aby mnie obudzić, więc ich nie zawiodłem. Wstałem i od razu upadłem, gdyż zapomniałem że byłem praktycznie związany idealnie i nie miałem nawet jak, zgiąć kolan, co powodowało całkowity paraliż. Jeśli tak dalej pójdzie to albo umrę tu z głodu, albo z pragnienia, a żadna z tych opcji, mi się cholernie nie podobała. Wiec dopełzłem do ściany, tam oparłem się plecami i rozpocząłem ocenianie mojego położenia, począwszy od tego iż jestem „być może” starszy o 20 lat. A jeśli tak, to nie jestem tym kim jestem, znaczy to że nie jestem tym kim byłem... a wiec kim jestem ??

To zadziwiające ile razy człowiek pyta się samego siebie kim jest?? Zawsze wie, co prawda, że nie uzyska odpowiedzi, lecz i tak mimo wszystko pyta się o to, z tą samą dziecięcą naiwnością, że a nóż się dowie...

- KURWA !!! ... cholerni psycholeee !! ... ... Wypuśćcie mnie z tego pudła, bezduszne sukinsyny !! ... – po długim czasie, siedzenia w jednym miejscu bez jedzenia i bez picia od ... cholera wie od kiedy. Człowiekowi odwala, ... momentalnie stało mi się to obojętne co ze mną zrobią, byle żeby było to zrobione szybko i żeby coś się działo.. - ... jasny gwint.., no wypuśćcie mnie... co wam cholera, szkodzi... – dla mnie nie było głębszego sensu, po co mnie mieli by tu trzymać, to jakiś popieprzony absurd... aż tu nagle otworzyły się metalowe drzwi... w białej poświacie, wydobywającej się ze środka, ukazała się postać i szybkim machnięcie, bez skrupułów wrzuciła Gordona do środka... Był cały pokaleczony, poobijany, p o k i e r e s z o w a n y ... lecz patrząc na mnie swymi niewidomymi oczyma, uśmiechnął się i powiedział...
Bracie !! nie mów im nic... nawet jeśli będzie kosztować cię, to utratą życia !! – mówiąc to, widziałem w jego spojrzeniu nadzieje, lecz nie nadzieje życia, a śmierci. On chciał umrzeć..., widziałem to w jego „zamkniętych” oczach, pragnął tego tak bardzo że aż poczułem łzy... moje łzy...
Gordon !! cholera !! co ty pleciesz ??, nie rozumiem cię, nawet cię nie znam ... Co ty... – urwałem nagle, gdy ujrzałem jak z radością na ustach patrzy się na ciemny sufit, w mrok..., mrok śmierci. Wyciągnął rękę, jakby dotykał czyjejś twarzy, począł głaskać i ... ręka opadła, a w celi stało się mroczniej niż dotychczas.

Gdy umiera ktoś bliski, czujesz ból, stratę i ... i nadzieje że jeszcze się spotkacie.
Podobno śmierć jest tylko etapem, śmiem użyć słowa inicjacją początku nowego życia.
Ale czy zawsze śmierć musi być straszna ?? Nie, ona jest taka jaką my chcemy aby była, my tworzymy nasz koniec... my decydujemy, czy zakończymy życie z radością spełnienia, czy smutkiem opuszczenia.
Nie znałem Gordona, przynajmniej nie znałem go tak, aby za nim tęsknić, wiec dlaczego zapłakałem... ??

Ale o co tu chodzi !! ... kim do kurwy nędzy jestem?? Dlaczego jestem przetrzymywany w tej celi i o co chodziło Gordonowi?? – Te i wiele innych pytań zadawałem sobie w czasie, jaki został mi dany, po tym jak umarł Ghul. Lecz i ten fakt nie trwał długo, gdyż po niespełna kilku godzinach do mojej celi wszedł jakiś osobnik w masce gazowej... popatrzał się na mnie i odburknął – Wstawaj !! ... dosyć już tu przesiedziałeś, teraz musisz odrobić zaległości – miał jakiś szary dość krótki, bo do kolan płaszcz, wojskowe buty i długi kitek, spadający mu na plecy. Powiedział to i zadrwił głośno a potem złapał mnie za ramie i silnym, naprawdę silny pociągnięciem poderwał mnie na nogi i ujmując to prosto, wypchał mnie na długi i bardzo dobrze oświetlony korytarz. Nie wiedziałem która jest godzina, nie wiedziałem już nawet który dzień przebywam w tym budynku, ale słońce przedzierające się przez szpary w pozabijanych deskami oknach, mówiło mi że jest koło południa. Szliśmy tak tym długim korytarzem, bardzo wolno gdyż moje nogi zapomniały już prawie jak to jest kiedy się stoi, a zwłaszcza idzie. Kiedy to doszliśmy do końca korytarza, ujrzałem dość masywne drewniane drzwi, które znajdowały się przede mną a po lewej i prawej stronie inne, lecz już nie tak grube i wytrzymałem ( przynajmniej tak mi się zdawało). Usłyszałem zza moich pleców odbezpieczenie pistoletu i usłyszałem – zapraszam do środka, Oswald ! – zaśmiał się cicho i szturchnął mnie lufa broni, aby się streszczał...

Lekkim i nie pewnym ruchem pociągnąłem za klamkę. Drzwi najwidoczniej były często oliwione gdyż bez problemu otworzyły się do środka. W środku od razu w oczy rzucił mi się widok sporego metalowego krzesła, przy którym była dziwna aparatura i sympatycznie uśmiechający się doktorek w lekarskim fartuchu – Zapraszamy, panie Oswald, zapraszamy bardzo serdecznie... proszę tu usiąść, TAK tu !! – wskazał na metalowe krzesło, a zanim przeszła mi po głowie myśl ucieczki, znowu poczułem zimny pocałunek lufy, na karku. No cóż mogłem robić, usiadłem na krześle, wtenczas z niewidomej strony, wybieg chyba asystent doktorka i przymocował mnie do metalowego siedzenia, skórzanymi pasami – To nie będzie bolec, nawet pan nie poczuje... rozpoczęcia hmm... skanowania dysku Hahaha – zaśmiał się cicho , a jego asystent włożył mi na głowę metalowy hełm i mocno zapinając go przy brodzie, doszedł do doktorka i zaczął mu pomagać przy maszynie. Ich krzątanina nie trwała długo, po niespełna minucie zauważyłem jak doktorek ręką odsuwa asystenta i pociąga za dźwignie i wtedy poczułem się, jakbym dostał kulkę w głowę, straszliwe uderzę, które spowodowało ze strąciłem przytomność, a może nie...
Przez moment wszystko co widziałem oczami, urywało się jak kiepski film, zmieniało barwy a nawet przeskakiwało, zmieniając kont widoku. Dochodziłem do jakiegoś zdarzenia i chyba te zdarzenie było z mojego życia, a potem jakbym przemieszczał się nad czasem i spadałem do innej sytuacji. Najgorsze to, to ze nie mogłem się zatrzymać i ta szybkość migania tej wizji doprowadzała mnie do szalu, jakbym dostawał ataku epileptycznego, nie mogłem nad tym zapanować. Nie czułem ciała wiec nie byłem pewien czy to sen czy może coś się ze mną dzieje. Oczywiście nie przychodziło mi do głowy ze ten porąbany doktorek może mieć z tym coś wspólnego, w sumie nie wiem nawet czemu o nim ani razu nie pomyślałem, przecież to on podłączył mi do głowy jakiś Chełm. Ale ktokolwiek mi to zrobił w tym monecie się nie liczył, liczyło się natomiast to aby przestać oglądać te, dziwne widoki, których naprawdę nie pamiętam...
Widziałem długie korytarze, uśmiechniętych ludzi poubieranych tak samo, jakieś dziwaczne zamknięte pomieszczenia, potem jakiś chaos... widziałem siebie jak wychodziłem z czegoś wielkiego ... i wtedy poczułem i zauważyłem ze obrazy spowalniają... staja się wyraziste. Widzę w nich jakieś słabo oświetlone pomieszczeni. Słyszę odgłos walki, jakby na jakieś ciężkie metalowe przedmioty, potem czuje jak cos na mnie spada, uderzam o ziemie i ...

- O do kurwy ! ... jasna cholera ... co się ... – otworzyłem oczy i powoli zacząłem oglądać sytuacje. Leżałem na ziemi ze zraniona głowa, koło mnie leżał rozwalony Chełm, roztrzaskana dziwna maszyna i martwi... martwi ludzie. Doktorek, któremu z oka wystawał metalowy pręt i asystent z nienaturalnie odwrócona głowa, prócz tego jakiś koleś w masce gazowej, znaczy się z tym czymś co pozostało mu po głowie. Leżałem w kałuży krwi, i z czasem jak przywracała mi się świadomość, czułem coraz to większy ból głowy. Powoli zacząłem wstawać z podłogi, obraz chwiał mi się strasznie, ale zrozumiałem że nadal jestem w pokoju z ta dziwną maszyną, która teraz leżała w strzępach i że (co najważniejsze) żyje. Po kilku minutach, kiedy to wreszcie doszedłem do siebie na tyle aby już normalnie zacząć funkcjonować, poszukałem kawałka szkła. Nie było to trudne zadanie, zważywszy na to ze w TYM świecie szkło jest codziennością gdyż w każdym domu były szklane szyby lub chociaż plastikowe okna, nie wliczając luster lob innych szklanych przedmiotów codziennego użytku. Gdy znalazłem kawałek szkła, zrozumiałem dlaczego tak napierdala mnie głowa i czyja jest to plama krwi w miejscu w którym leżałem. Miałem ostro, rozcięta głowę, na samym jej środku, lecz mimo wszystko przeżyłem i nie strąciłem takiej ilości krwi abym miał zaraz zemdleć. Kiedy tak przeglądałem swój lep, w poszukiwaniu kolejnych ran, w lusterku zauważyłem ze ktoś, z kapturem na głowie, zaczyna się skradać za moimi plecami z gaz rurka. Odczekałem chwile, i bez żadnych skrupułów w monecie kiedy napastnik był w zasięgu mojej ręki zamachnąłem się szkłem, rozrywając mu krtań. Przeciwnik natychmiast upuścił rurkę zaczął łapa się za szyje, próbując zatamować wyciekająca krew i krzycząc, lecz wszystko szło na darmo. Los chciał ze ten kawałek szkła, zahaczył o tętnice... . Patrzałem jak ten dziwny koleś wierzga się ostatkiem sil na podłodze a potem topi się w własnej krwi.

Orwel !! Ty już nie jesteś człowiekiem... Strąciłem w tym monecie wszystko co ludzkie, strąciłem właśnie ludzka słabość. Zyskałem brak pohamowań, zwierzęcy instynkt, całkowita obojętność. Takie uczucia towarzysza wtedy gdy wtargniemy i skończymy czyi żywot,...
Stajemy się „Celnikami Diabla”

Pamiętałem każdy szczegół mojego snu, każdy element budynku, miejsca i każda ludzka twarz. Lecz mimo tego, nie mgle sobie przypomnieć o co w tym wszystkim chodziło ?! Żeby śniły się tak wyraziste wizje, musiałem je kiedyś przeżyć, ale... nie mam zielonego pojęcia, gdzie to się wszystko działo...
Podniosłem z ziemi gaz-rurkę, obejrzałem jeszcze raz miejsce masakry i powolnym krokiem wyszedłem z (teraz już) czarnego pomieszczenia, w głąb mrocznego holu. Była noc, a ja ubrany w jakieś poplamione krwią ciuchy, szedłem holem trzymając w rękach gaz-rurkę i pilnie nasłuchując. Gdy doszedłem do znajomych drzwi mojej celi, przypomniałem sobie ze ten koleś z maska gazowo, miał jakiegoś... GNATA !! wiec powolnym ruchem zacząłem wracać się do pokoju,... a gdy tam dotarłem, nie znalazłem nic.
-...Czyli ktoś musiał splądrować te pomieszczenie, i tym kimś mógł być ten biedak...- rozmyślając tak i od razu rzuciwszy okiem na leżące ciało, spostrzegłem jakiś emblemat, namazany na zakrwawionej kurtce... .Znak przynależności do jakiejś hujowej bandy gangerow* - ... Czyli ktoś to mógł spontanicznie rozpierdolić albo ... – tym razem szybkim krokiem udałem się ku mojej celi, w nadziei ze idąc dalej znajdę wyjście, gdyż zostanie tutaj nie było by dobrym pomysłem. Idąc prosto, minąłem swoją cele, potem jeszcze kilka innych pomieszczeń i nawet nie przyszło mi na myśl żeby je obszukać, tylko cały czas szedłem. Po kilku minutach zauważyłem że korytarz się kończy większym pomieszczeniem, w którym na jednej z bocznych ścian znajdowały się otwarte drzwi przez które wbijały się promienie księżyca i masy wilgotnego, zimnego powietrza. Zwolniłem kroku i zacząłem skradać się w kierunku drzwi, a sama noc w tym olbrzymim budynku wydawała się zabójcza dla niepowołanych gości. Gdy doszedłem do drzwi, bardzo powolnym ruchem wyjrzałem na zewnątrz i zamarłem w bezruchu...

W tamtym życiu kiedy człowiek mówił że miasto to piekło a wieś to raj, mogłem się z nim spierać, ale w tym momencie oba te rodzaje osiedli ludzkich były oazą dla zmęczonego wędrowca, przytułkiem dla bezdomnego człowieka. W porównaniu z TYM, nie ma do porównywania... nic.

Ujrzałem pustynie, masy spalonego do białości piasku. Grzbiety piaszczystych pagórków jak fale oceanu kładły się przed każdym kto zamierzał wejść na te równiny. Księżyc i gwiazdy tylko pozostały niezmienione, tak samo jak kiedyś przynosiły ukojenie i zadumę, za każdym razem kiedy się na nie patrzało. A Ja, stałe tak w drzwiach, nie mogąc złapać oddechu lub powrócić do równowagi psychicznej.
Wtedy jak kroczyłem przez miasto, widziałem dzieła stworzone przez ludzi, co prawda w stanie bliskim rozsypaniu, lecz ludzkie. Ale ten krajobraz natury nic nie budował, nic nie wyzwalał lecz niszczył cały ludzki upór i charakter.
W końcu odbiłem się barkiem od framugi drzwi i ... – Cholera !! Co to za światła... niech to szlag !! – ujrzałem, gdzieś tam w dali światła, to były chyba światła reflektorów samochodowych, bo zbliżały się szybko i płynnie. Nie miałem czasu do stracenia, musiałem jak najszybciej stąd uciekać, bo chyba nie było by to miłe przywitanie, a na pewno już nie zdrowe.
Wybiegłem na zewnątrz, obejrzałem się do koła i zacząłem biec w prawą stronę, nie zatrzymując się biegłem przez fałdy piasku, a światła zaczęły powoli omijać mnie z boku. I z czasem jak byłem coraz dalej od tego Budynku, słyszałem milknące ryki motorów i rozmowy ludzi. Ale mnie to już nie obchodziło, biegłem i biegłem coraz to głębiej w bezmiar pustyni...
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#2
"chodź ludzie mówią" -> choć

"dnia pierwszego" -> podejrzewam, że chodzi o jakąś specyficzną nazwę, zatem powinno być z dużej litery

To zdanie, w którym znajduje się powyższa fraza, powinno zostać rozdzielone. Dziwnie się je czyta, bo pierwsza jego część jest dość luźnie związana z drugą. Proponuję je jakoś przeredagować.

"Było ich pełno jak szarańcza" -> złe stwierdzenie, może tak "Było ich tak dużo, że ciężko było nawet oszacować ich przybliżoną ilość"

Po tym stwierdzeniu powinieneś dać kropkę i rozpocząć nowe zdanie, tak byłoby czytelniej i jaśniej.

"rozległ się masowy kataklizm" -> jakoś dziwnie brzmi wyrażenie, że rozległ się kataklizm. Rozlegać może się dźwięk, mruczenie, odgłosy walki, ale nie kataklizm...

Nie nadużywaj wielokropków i tworów wielowielowielokropkowych. Jak jest ich zbyt duże nagromadzenie i do tego w niewłaściwych miejscach, to spowalnia to lekturę.

"Zbiegłem do piwnicy, myślałem, że to zaraz się skończy," -> "Zbiegłem do piwnicy mając nadzieję, że to tylko sen, że zaraz się obudzę" Ja bym to tak widział, zresztą po tym zdaniu musi być kropka i nowe zdanie

Twoją bolączką są poniekąd zdania formowane na siłę. Sklejane dwa w jedno, przez co brzmią komicznie. Trochę odnoszę wrażenie, że nie przeczytałeś wstępnie swojej pracy przed wrzuceniem jej na forum (jakoby świadczyły o tym także te błędy w formatowaniu na początku). Używasz czasami potocznych słów, które nie pasują do konwencji prozatorskiej. Nie wymienię Ci teraz tych słów, gdyż same, bez kontekstu zdania, dziwnie nie brzmią. jednak używałbym ich z rezerwą, bo co innego rozmowa z kumplem z osiedla, a co innego opowiadanie wysłane na konkurs literacki.

" byłe nieprzytomny" -> byłem

"dziwo" -> o dziwo

"pouczonym" -> potłuczonym

Interpunkcja... Interpunkcja... Interpunkcja kuleje... Polecam zapoznanie się z artykułem Triss na temat przecinków, gdyż widzę, że borykasz się z tym problemem. Tutaj masz odwołanie: http://www.inkaustus.pl/showthread.php?tid=221

"Lecz jak to zwykle nadzieja robi" -> Nadzieja "robi" to, że się wierzy w sukces, a to o czym Ty myślałeś to jest zwykły pech, fatum lub nieszczęście. Nadzieja sprawia, że myślimy, że może się nam udać i dlatego dotkliwiej odczuwamy porażkę (ojej, brzmię jak ksiądz Tongue )

"ponieważ kranu nie byłem zdolny wykopać" -> może nie tyle kranu, co studni?

Literówki, na każdym kroku... aaargh coś strasznego. Zmieniają całkowicie sens zdań i tylko uważne czytanie w męce może w tym pomóc. ale nie o to przecież chodzi w czytaniu prawda? Nie o to chodzi, aby się męczyć, ale aby się rozerwać, czerpać przyjemność. Nie da się przez nie praktycznie czytać... Czemu nie zrobiłeś dogłębnej korekty swojej pracy?

Dialogi... Wiesz jaka jest ich konstrukcja? U Ciebie to jest różnie, począwszy od pisania na farta, do jakichś dziwnych kombinacji, ni to mowa zależna ni niezależna. Nie wiadomo o co chodzi... Zajrzyj również tutaj http://www.inkaustus.pl/showthread.php?tid=145

"z kont" -> ?? (skoro nie chodziło Ci tu o konta bankowe, to mogę powiedzieć tylko jedno... dramat)

Przykro mi za to co teraz napiszę, ale nie lubię ukrywać prawdy, nawet gdy jest bolesna. Opowiadanie jest ciekawe, ma interesującą fabułę, kilka fajnych motywów, które można by odpowiednio poprowadzić tworząc coś wspaniałego. Można... ale nie udało się tym razem.

Praca napisana jest marnie, warsztat kuleje na każdym kroku, składnia jest zmasakrowana. Jak widzisz nie wypisywałem Ci już błędów od pewnego momentu, gdyż musiałbym cytować co drugie-trzecie zdanie. Dialogi, interpunkcja, opisy świata... To wszystko jest dramatycznie przedstawione. Przykro mi za te gorzkie słowa. Czasem zdawało mi się, że ominąłeś nawet elementarne zasady gramatyki, literówki zdarzały się niemalże w każdym zdaniu. Nawet nie wiem, co napisać. Zobacz sobie chłopie swoją pracę z dystansu. Nie twierdź, że jest świetna, niesamowita i jedyna w swoim rodzaju, lecz powiedz "ta praca jest kiepska, ale ja ja tak napisze, aby była najlepsza" i zacznij poprawiać. Czytaj i poprawiaj. Następnie zostaw opowiadanie na jakiś czas, w ogóle o nim nie myśl i wróć do niego za jakiś tydzień dwa. Znów czytaj i poprawiaj, tak długo, aż osiągniesz zamierzony efekt. Ja wierzę, że da się z tego pomysłu wykrzesać dobre opowiadanie.

Jeżeli w którymkolwiek miejscu Cię uraziłem, przepraszam, gdyż nie to było moim zamiarem.

Danek
Odpowiedz
#3
Damy rade, to i tak jest stara praca Smile

Połowa części drugiej jest dopiero do "użytku publicznego". Ale wiem, i już wielokrotnie słyszałem opinie na temat tej części i się wam nie dziwie, ale przez lenistwo nie chciało mi się tego redagować.

Dzięki za prawdziwą ocenę! Na pewno w jakimś stopniu z niej skorzystam.
Żubr
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości