Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pakt Spisany Krwią - 18 + Mocny język; Przemoc
#1
Słowem odautorskiego wstępu. "Pakt..." popełniłem jakieś dwa lata temu, zanim z pewnych względów przerwałem swoje literackie próby. Wówczas zbierał nienajgorsze recenzje, jednak zarzucono mi brak oryginalności. Zaraz potem trafiła mi w ręce Nocarska trylogia Magdaleny Kozak i stwierdziłem, że moje pomysły trochę się pokrywają z jej pomysłami, więc zaprzestałem pisania "Paktu...". Jest to jednak jeden z moich ulubionych tworów i mam ochotę coś dopisać, dlatego ciekawi mnie jak Wy przełkniecie kolejną powiastkę o wampirach. Smacznego.

***

Charakterystyczny smród Dworca Wschodniego nocą nasila się jeszcze bardziej. Mieszanka potu, uryny, spalonego tłuszczu z wietnamskiej knajpy i brudnych szmat umoczonych w detergentach, którymi stare dozorczynie próbują domyć uwaloną błotem i bóg wie czym jeszcze podłogę głównej hali wwierca się w nozdrza, powodując odruch wymiotny u co delikatniejszych podróżnych. Joachimowi ten zapach jednak zawsze dobrze się kojarzył. „Nareszcie na swoim terytorium” – pomyślał, kiedy zbiegł po schodach peronu i znalazł się w obskurnym hallu prowadzącym do kas, gdzie fetor z reguły jest najsilniejszy. Szczękanie klamer przy jego wzmocnionych stalą, wysokich, czarnych butach niosło się echem po korytarzu, kiedy sprężystym krokiem drapieżnika zmierzał do wyjścia. Minął pozamykane kioski i sklepiki, rzucił okiem na zegar nad kasami, który wskazywał już w pół do drugiej, wreszcie pchnął oszklone drzwi i znalazł się przed gmachem dworca.
Kijowska o tej porze jest zupełnie pusta, tym bardziej jeśli jest to listopadowa noc i leje jak z cebra. Joachim naciągnął na głowę czarny kaptur, który skrył w cieniu jego nienaturalnie bladą twarz. Z kieszeni powycieranej, zielonej szturmówki wyciągnął wymiętoszoną paczkę czerwonych Marlboro, włożył jednego do ust i pstryknął zapalniczką. Zaciągnął się mocno, omiatając wzrokiem najdłuższy w Warszawie blok z wielkiej płyty, stojący naprzeciw Wschodniego posępny relikt komunizmu.
- Kolego, kopsnij szluga! – zachrypiał ubrany w dres, mocno podpity mężczyzna, który wyrósł przed Joachimem jak spod ziemi. Bladolicy dostrzegł za nim jeszcze pięciu podobnych, którzy również pojawili się nie wiedzieć skąd.
- Spierdalaj – syknął przez zęby, spokojnie wypuszczając dym.
Dresiarze spojrzeli po sobie, najwyraźniej niedowierzając, że w obliczu takiej przewagi liczebnej, ktoś może próbować ich tak chamsko zbyć.
- O żesz ty, kurwa twoja mać! – wyjąkał ten pierwszy, u którego nadmiar spożytego alkoholu sprawiał problemy z dykcją. – Tak to się, kurwa, odpowiada, jak cię grzecznie proszą?! Iskaj się z floty chuju, jak chcesz zachować ząbki.
Joachim uśmiechnął się tylko, strzelając połową niedopalonego papierosa w kałużę. Otrząsnąwszy się z szoku, wywołanego tak nietypowym zachowaniem potencjalnej ofiary, dresiarz wyciągnął rękę, by chwycić go za kołnierz kurtki.
- O żesz ty kur… - zaczął napastnik, jednak nie zdążył się powtórzyć, gdyż Bladolicy zręcznie chwycił go za nadgarstek, po czym grzmotnął go pięścią w staw łokciowy. Kość pękła z obrzydliwym chrzęstem, a krzyk bólu poniósł się w noc. Jego kompani zareagowali natychmiast. Jednak nie dość szybko.
Pierwszego z nadbiegających Joachim kopnął stalowym czubkiem glana prosto w krocze. Wyraźnie czuł pod stopą, jak jądra napastnika zostają zmiażdżone siłą ciosu, ten zaś, zanim zemdlał z bólu, poczuł tylko jak coś ciepłego rozlewa mu się po udach. I tak miał więcej szczęścia od swoich kumpli, którzy zostali potraktowani znacznie okrutniej. Kolejny, próbował zwalić Joachima na ziemię impetem własnego ciała. Zręczny unik sprawił jednak, że gruchnął potężnie podbródkiem w krawężnik. Nie zdążył przyjrzeć się wypluwanym przez siebie zębom, gdyż okuty but niedoszłej ofiary spadł mu na kark, gruchocząc kręgi szyjne. Kolejny dresiarz wyciągnął z kieszeni spory nóż sprężynowy i zaatakował chaotycznym ciosem z góry. Nadnaturalnie szybki przeciwnik nie miał najmniejszego problemu z zablokowaniem niezgrabnej szarży, brutalnym wyłamaniem nadgarstka i nadziania jego podgardla na dopiero co zdobyte ostrze. Krew buchnęła mu z ust, tłumiąc jęk agonii. Makabryczna śmierć towarzysza sprawiła, że atakujący z lewej przedostatni z bandytów zawahał się przez moment. To wystarczyło Joachimowi, żeby wyszarpnąć nóż z żuchwy dresiarza, zrobić widowiskowy piruet i celnym ciosem umieścić go w skroni niezdecydowanego, który z wyrazem głębokiego niedowierzania w oczach osunął się na ziemię. Ostatni stał w odległości dwóch dużych kroków od Joachima, wyraźnie zdając sobie sprawę, że oto nadchodzą ostatnie sekundy jego jałowego życia. Nie zdążył jednak poczynić większego rachunku sumienia. Właściwie jedyne co zdążył, to dostrzec okrutny uśmiech, w którym wykrzywiły się usta niedoszłej ofiary. W tym uśmiechu było coś przerażającego. Kły – to była ostatnia myśl mężczyzny, zanim Joachim doskoczył do niego.
***
Siarczysta ulewa nie słabła ani na moment. Ołowiane chmury zasnuły niebo, nie przepuszczając nawet najmniejszego promienia słońca. Joachim skrył się w jednej z bram Kawęczyńskiej, żeby w spokoju przewertować szmatławy dziennik zakupiony w osiedlowym sklepie. Wiedział, że poprzedniej nocy trochę go poniosło i był na siebie lekko poirytowany. „No cóż – pomyślał, wypuszczając kolejny kłąb dumy. – Cztery pasożyty usunięte z broczącej skóry społeczeństwa.”
Uspokoił się w pełni i nawet uśmiechnął z zadowoleniem, gdy spojrzał na nagłówek szmatławca. „Co raz bardziej krwawe wojny osiedlowych gangów” – krzyczały z czołówki wielkie, czerwone litery. „Osiedlowe gangi – Bladolicy nie mógł powstrzymać złośliwego chichotu. – Eh, kto z resztą uwierzy dwóm, pijanym w sztok i ledwo żywym dresiarzom, że ich kumple zostali zmasakrowani przez wampira…”
Zwinął gazetę w rulon i wcisnął w kieszeń zielonych bojówek. Zaciągnąwszy się jeszcze kilkukrotnie, pstryknął niedopałek w kałużę i wyszedł w deszcz. Po kilku minutach, gdy doszedł do miejsca, w którym Kawęczyńska wpada w Ząbkowską, jego szturmówka była już całkiem przemoczona. Nie przeszkadzało mu to w ogóle. Pogrążony w myślach zmierzał w stronę Wileńskiego. Od jego powrotu do Warszawy minęło zaledwie kilkanaście godzin, a on już zdążył zabić czterech ludzi. Społeczeństwo karmione kłamstwami z brukowej prasy zapomni o tym incydencie za najwyżej kilka dni. Jednak śmierć, a przede wszystkim metody jej zadawania z pewnością nie umknęły pewnej grupie, której Joachim może nie tyle się bał, co zwyczajnie nie miał ochoty zwracać na siebie ich uwagi.
Inkwizycja. Kto by pomyślał, że w XXI wieku, w cywilizowanym państwie można spotkać jeszcze taki relikt mrocznych dziejów. Oczywiście, nie każdy może spotkać inkwizytorów, właściwie to większość nawet nie ma pojęcia o ich istnieniu, tak jak nie ma pojęcia o istnieniu wampirów. Z tym, że wampiry wbrew bajkom, którymi straszy się dzieci, pojawiły się dopiero niedawno, inkwizycja zaś sieje strach nieprzerwanie od średniowiecza.
„Cóż za absurd – pomyślał Joachim. – Banda zwyrodniałych, nawiedzonych klechów ściga wampiry, ślepo wierząc, że jesteśmy, trupami ożywionymi szatańską mocą. Kiedy my sami nie wiemy, kim właściwie jesteśmy. Przecież oddychamy, jemy, wydalamy i umieramy jak normalni ludzie. No może nie do końca…”
Rozmyślania o własnej naturze, które od czasu do czasu nawiedzały Bladolicego, sprawiły, że nie zauważył, kiedy znalazł się już pod Dworcem Wileńskim. Miał ochotę jeszcze zapalić, jednak spojrzawszy na zegarek w telefonie, uświadomił sobie, że jest już spóźniony. Ściągnął z głowy kaptur, który nie zapobiegł wcale przemoczeniu jego ciemnych włosów i ruszył do wejścia. Szklane drzwi rozsunęły się z cichym sykiem i Joachim znalazł się w hallu centrum handlowego. Dawno już przestał unikać ludzi. Powierzchownie poza bladą skórą nic nie odróżniało go od przeciętnego zjadacza chleba, nie musiał więc przejmować się, że ktoś odkryje jego mroczną tajemnicę tylko dzięki obserwacji. Właściwie w tłumie wampir czuł się jeszcze bezpieczniejszy. No chyba, że był głodny, wtedy miał prawo obawiać się własnych instynktów. Dziś jednak krwi, wyssanej ubiegłej nocy z dresiarza miał pod dostatkiem, a była to dobra krew. Lepszą znaleźć można tylko u pięknych kobiet, a i to jest jedynie kwestią autosugestii potęgowanej wrażeniami estetycznymi.
Joachim, mijając sunących powoli ludzi, wspiął się szybko po ruchomych schodach na drugie piętro galerii. Stojąc przy stolikach ustawionych obok napełniającej go wstrętem budy z Fast foodem wyłowił z tłumu nalaną twarz człowieka, z którym miał się tu spotkać. Bez słowa usiadł naprzeciw.
- Głodny? – zapytał otyły, wąsaty mężczyzna przysuwając do wampira pudełko frytek.
- Dzięki – odparł Bladolicy. – Jadłem wczoraj wieczorem – dodał z szyderczym uśmiechem.
- Wiem, kurwa! – ryknął grubas. – Całe miasto aż trzęsie się od plotek! – Rzucił na stolik brudną płachtę szmatławego dziennika.
Joachim nawet nie zerknął na gazetę. Wąsacz rozejrzał się nerwowo i wypuszczając ze świstem powietrze złożył szmatławiec i schował do leżącej przy krześle aktówki.
- Gdybyś nie był tak skuteczny, już dawno bym się ciebie pozbył, lekkomyślny skurwielu – mruknął mężczyzna.
- Wiesz, że nie tak łatwo mnie wykończyć.
- Nie łatwo nie znaczy, że się nie da – zawiesił głos i spojrzał głęboko w szydercze oczy wampira. – Ale do rzeczy. Jak poszło w Kaliningradzie?
Joachim bez słowa wyjął z kieszeni małe pudełeczko. Grubas ukradkiem rzucił okiem na zawartość. W środku, na zakrwawionej chusteczce spoczywał ludzki palec, przyozdobiony złotym sygnetem z finezyjnym wzorem.
- Właściwie, wystarczył by tylko pierścień – wąsaty uśmiechnął się, po czym wepchnął do ust garść frytek. – Kurwa mać, mam słabość do tego twojego poczucia humoru. – Przełknął i obniżywszy głos do szeptu podjął dalej. - Tych czterech rusków, których zarżnąłeś miesiąc temu w Novotelu to były płotki. Sasha to jednak co innego. Czerwoni chyba nareszcie zrozumieją, że nie chcemy ich prochów w naszej stolicy. Dobrze się spisałeś. Co nie znaczy, że pochwalam takie akcje jak wczoraj na dworcu. Kontroluj się, Joachim, przecież wiesz, że te pojebusy ze srebrnymi krzyżami mogą narobić nam problemów.
- Jasne, jasne… - mruknął butnie Bladolicy.
- Wraz z zabójstwem tego śmierdziela Sashy przypieczętowałeś swoje członkostwo w Rodzinie. To daje ci pewne prawa, ale też nakłada obowiązki…
- Tak, padre – rzucił ironicznie wampir.
- Nie kpij, kurwa! Jesteś dobry, ale to nie upoważnia cię do tego, żeby wyśmiewać nasze reguły. Jedna taka zagrywka przy szefie, a wszyscy przekonamy się, czy sceny z Blade’a, z wampirami zmieniającymi się w jebany popiół, mają w sobie choć trochę prawdy.
- Dobrze, już dobrze. Kiedy następne zlecenie?
- Cieszy mnie twój entuzjazm, ale wszystko w swoim czasie. Na początek pora zmienić otoczenie. – Grubas wyciągnął z kieszeni marynarki pęk kluczy. – Opuścisz te praskie dziury, w których się zaszywasz. Mieszkanie w śródmieściu z ładnym widokiem z okna może pomoże ci nabrać trochę ogłady. I zrób coś ze swoim wyglądem. Kup jakiś garnitur, zetnij te strąki. Nie jesteś fanem doom metalu przechodzącym okres buntu młodzieńczego, tylko członkiem wyjątkowo wpływowej organizacji. Powinieneś wyglądać godnie.
- Bez przesady, Albert! – morały grubego powoli zaczęły irytować Bladolicego. – To chyba moja sprawa w co się ubieram. Wyobrażasz sobie mnie przy pracy, w marynarce od Gucciego? Może jeszcze mam, kurwa, ogolić się na łyso i wytatuować sobie na karku kod kreskowy? Nie jestem jebanym numerem 47. Nie strzelam do ludzi z beretty z tłumikiem. Lubię swobodę ruchów i finezję w działaniu.
- Finezją nazywasz zmiażdżenie kręgosłupa pijanego dresiarza tymi swoimi okutymi buciorami?
- Mówisz zupełnie, jakbyś tam wczoraj był…
- Wiesz, że oczy Rodziny widzą wiele. Dość tych twoich humorów, ty mały, niepokorny skurwysynku! Pierdolę to, że nosisz się jak łach, szwendasz po nocach i jarasz jak parowóz. Kiedy nie jesteś w pracy rób co chcesz! Ale żadnego zabijania bez wyraźnego polecenia. Skończyły się czasy, gdy napierdalałeś się na śmierć i życie z bandziorami za bochenek chleba. Doceń to, co Rodzina dla ciebie zrobiła. Akceptujemy twoją inność, ryzykujemy utarczki z inkwizycją, wiemy jak wykorzystać twoje zdolności. Wymagamy od ciebie tylko tego, żebyś ich, kurwa, nie nadużywał. Jasne?
Joachim skinął tylko głową i spoważniał. Myślami cofnął się do dnia, w którym zabił po raz pierwszy.

***

Ksiądz Jarosław leżał na wznak i oddychał ciężko. Doskonale wiedział, że jego czas dobiega końca. Szyderczy uśmiech wykwitł na jego twarzy, gdy spojrzał na wiszący nad drzwiami krzyż.
- Za czyje grzechy tak naprawdę umarłeś, synu cieśli… - syknął i ze świstem wciągnął powietrze. Wtem spostrzegł, że drzwi pod krzyżem są uchylone. W szparze błyszczało białko oka, skrytej w cieniu postaci.
- Wejdź, mój chłopcze – rzekł słabym głosem kapłan. – Nie bój się…
- Wiesz ojcze, że się nie boję – odparł nienaturalnie blady nastolatek, uchylając drzwi szerzej i po krótkim wahaniu wchodząc do pokoju.
- Dlaczego więc podglądasz mnie z ukrycia?
- Martwię się o ojca…
Ksiądz Jarosław zaśmiał się z cicha, lecz natychmiast wyrwał mu się z piersi ochrypły kaszel. Rzężąc wskazał Joachimowi szklankę z wodą stojącą na nocnej szafce. Chłopiec podał mu naczynie. Ten zwilżył usta i rzekł:
- Nie ma o co się martwić, chłopcze. Mnie już nie ma… moje istnienie dobiega końca.
- Istnienie? A co z życiem wiecznym, o którym ksiądz ciągle nam opowiadał? – zapytał chłopiec z nieudolnie ukrywaną ironią. Szanował i chyba na swój sposób kochał tego porywczego, starego zakonnika, jednak z jego naukami nigdy nie chciał się zgodzić.
- To bzdury. Gówno warta retoryka. – Joachim pierwszy raz usłyszał, żeby sędziwy kapłan użył takiego słowa. W to, że odnosiło się do wiary i właściwie całej jego życiowej misji, nie mógł uwierzyć. – Widmo kary i obietnica nagrody, to nic więcej jak narzędzie w rękach wielkich tego świata, do kontrolowania maluczkich.
Młody wampir z wyrazem niedowierzania, choć również nikłym cieniem satysfakcji wypisanym na twarzy, wpatrywał się w co raz bardziej mętne oczy starca.
- Dobro i zło to pojęcia zupełnie względne. Nic nie warte terminy literackie – ciągnął zakonnik. – Spójrz na siebie. Inkwizytorzy rozerwali by cię na strzępy, gdyby tylko dowiedzieli się, że tu jesteś. Mają cię za pomiot szatana, przeklętego potwora, do cna przesiąkniętego złem. A ja wiem, że jesteś po prostu inny, mój chłopcze. Potrafię dostrzec w tobie coś, co można by nazwać dobrem. Jesteś butny, agresywny i myślisz, że nie wiem, że wbrew zakazom po kryjomu pożywiasz się krwią śpiących kolegów. – Joachim na te słowa zachichotał nerwowo. – A jednak martwisz się zdrowiem starca i wiem, że w życiu nie skrzywdziłbyś człowieka, którego uważasz za niewinnego… Zdradzę ci tajemnicę – sękata dłoń księdza mocno ścisnęła przedramię Joachima i przyciągnęła go bliżej. – Nie ma Boga, nie ma Szatana, nie ma nikogo, kto obiektywnie oceniłby nasze uczynki. Jest tylko pustka, która w tej właśnie chwili otwiera się przede mną. Ja już ją widzę chłopcze…
- Skąd zatem mamy wiedzieć, czy czynimy właściwie?! – szczeniacka satysfakcja z uznania przez księdza racji chłopca ustępowała miejsce poczuciu zagubienia.
- Chcesz wiedzieć jak żyć? – ksiądz roześmiał się. – Dobrze, powiem ci. Jeśli mimo tego, co usłyszałeś nadal wierzysz w to, że warto być dobrym, po prostu broń niewinnych przed szubrawcami… prędzej czy później zrozumiesz, że to syzyfowa i niewdzięczna praca.
Dłoń starca całkowicie rozluźniła uścisk i opadła na skraj łóżka. Pierś unosiła się jeszcze w płytkim, urywanym oddechu, lecz Joachim nie miał wątpliwości, że zakonnik umiera. Poczuł, że może coś jeszcze dla niego zrobić. Uniósł dłoń księdza Jarosława i patrząc w jego nieobecne oczy wpił krótkie, ostre kły w przegub. Wystarczyło kilka łyków mdłej, starczej krwi, by wymęczone serce przestało bić. Jeszcze tej samej nocy młody wampir, niejako wypełniając słowa zakonnika, zabił po raz kolejny.
***
O tak późnej porze, w tramwaju próżno spodziewać się wielu podróżnych. Nie mniej jednak nie trudno natknąć się na różnorakie szumowiny, szczególnie w miejscu o takiej sławie, jak warszawska Praga Północ. Podpici dresiarze, naćpani naziści czy inny margines wynurza się z bram i rusza w miasto, by chlać dalej i bić po mordach. I tym razem nie było inaczej.
Joachim, dopiero co uciekł z prowadzonego przez zakonników bidula. W uszach ciągle dźwięczały mu słowa księdza Jarosława. „…po prostu broń niewinnych przed szubrawcami”. Siedząc na samym przedzie wagonu, ubrany w powycieraną ramoneskę, z rozpuszczonymi włosami, wpatrywał się w ciemność za szybą. Nie obchodziło go, gdzie będzie dziś spał, ani co będzie jutro. Krew starego zakonnika okazała się być nadspodziewanie odżywcza. Młody wampir wyraźnie czuł moc, która spłynęła na niego wraz z kilkoma łykami starczej posoki.
Tramwaj gwałtownie zatrzymał się na przystanku. Do wagonu wtargnęło czterech mocno podpitych nastolatków z kapturami naciągniętymi na ogolone głowy. Natychmiast upatrzyli sobie siedzącego trochę z tyłu starszego mężczyznę, który oparł kule o fotel przed sobą. Jeden z chuliganów zajął dokładnie to miejsce, trzej pozostali stanęli w koło.
- Dziadek, masz fajki? – zapytał ten siedzący, wyraźnie najstarszy z paczki. Mężczyzna usilnie wpatrywał się w okno.
- Ty, kurwa, głuchy jesteś? Szluga kopsnij.
Joachim przypatrywał się całej scenie i czuł jak rośnie w nim zwierzęca furia. Napastnicy, ciągle nie otrzymawszy odpowiedzi, szarpnęli starszego mężczyznę tak, że spadł z siedzenia, a kula upadła obok niego.
- Jak nie masz fajek to dawaj portfel stary fiucie! – zachrypiał chłopak w bluzie z logiem jednego ze stołecznych klubów piłkarskich.
Nikt w pierwszej chwili nie zauważył niskiej postaci w skórzanej kurtce, która w dwóch susach doskoczyła do kibola, złapała go za kaptur i z impetem wyrżnęła jego głową w kasownik. Za nim jego kompanii się spostrzegli minęła jeszcze krótka chwila, w której Joachim zdążył trzasnąć jednego z napastników łokciem w skroń. Chuligan osunął się bezwładnie na ziemię. Pozostali odzyskali jednak rezon i jednocześnie ruszyli na Bladolicego. Kopnięty w klatkę piersiową wampir cofnął się aż pod tylne okno wagonu. Jeden z bandytów zaatakował go wyciągniętą skądś nagle, do połowy pełną butelką taniego wina. Zręczny unik sprawił jednak, że trafił w szybę, na której pojawił się ślad pęknięcia. Joachim rąbnął go potężnie pięścią w grdykę, a gdy tamten zaczął się dusić, jedną ręką wykręcił mu ramię, drugą chwycił za ogolony, poznaczony bliznami łeb, z którego zsunął się kaptur i począł bezlitośnie tłuc nim o okno. Przy trzecim uderzeniu na szkle wykwitły brunatne plamy krwi, przy piątym natomiast posypało się ono z głośnym hukiem. Chłopak dławiąc się krwią i łzami wypadł z wagonu. Ostatni z bandziorów natarł na Joachima z dzikim rykiem. Bladolicy, zbyt długo przyglądał się, jak wyrzucony przez niego młodzian przeczołguje się z torów na chodnik, przez co grzmotnięty mocno pięścią w potylicę sam nieomal by wypadł. Chwycił się krawędzi wybitego okna i szkło boleśnie wbiło mu się w dłonie. Tramwaj zatrzymał się, lecz nie dało się słyszeć syku otwieranych drzwi. Za to w oddali poniósł się dźwięk policyjnych syren. Ostatni z chuliganów podciął Joachima, a gdy ten przysiadł wsparty plecami o ścianę, zaczął na oślep kopać go i okładać pięściami. Wampir jedną ręką zasłaniał się przed gradem ciosów, drugą natomiast namacał na ziemi długi, ostro zakończony kawałek szyby. Chwycił go, odepchnął nogą przeciwnika, poderwał się z ziemi i celnym uderzeniem wbił odłamek szkła w jego oko. Krew bryznęła na starszego mężczyznę, który zdążył się już pozbierać z podłogi i wcisnął się teraz plecami w okno pojazdu, z przerażeniem przypatrując się walce. Pozostali pasażerowie, dotychczas oniemieli z przerażenia, w tej chwili zaczęli krzyczeć. Dźwiękowi syren towarzyszyły już niebieskie, migające światła. Drzwi tramwaju rozsunęły się i do środka wpadło trzech policjantów.
- Na ziemię, bo będziemy strzelać!
Joachim zaklął pod nosem, z niewiarygodną szybkością powrócił na tył wagonu i wyskoczył przez wybite okno, lądując z głośnym grzmotnięciem na masce radiowozu. Kiedy huk wystrzałów przebił się przez krzyki i syreny, on był już po za zasięgiem policyjnych kul. Pędził teraz co sił w nogach w stronę bloków, by po chwili zniknąć pośród obskurnych bram i brudnych podwórek. Miasto od zawsze było jego naturalnym terytorium, po którym poruszał się bezbłędnie.
Odpowiedz
#2
Cytat: brudnych szmat umoczonych w detergentach

maczanych, za każdym razem je maczają, nie tylko w tej chwili

Cytat: Zaciągnął się mocno, omiatając wzrokiem najdłuższy w Warszawie blok z wielkiej płyty, stojący naprzeciw Wschodniego posępny relikt komunizmu. 

co to jest Wschodni? I przecinek przed posępny by się zdał

Cytat: którzy również pojawili się[,] nie wiedzieć skąd. 

wydaje mi się, że powinien tam być przecienk

Cytat: Nadnaturalnie szybki przeciwnik nie miał najmniejszego problemu z zablokowaniem niezgrabnej szarży, brutalnym wyłamaniem nadgarstka i nadziania jego podgardla na dopiero co zdobyte ostrze.

nie miał problemu z nadzianiem jak już, a w ogóle krótkie zdania bardziej budują dynamikę sceny

Cytat: Cztery pasożyty usunięte z broczącej skóry społeczeństwa

zamiast skóry dałbym ciała, ale to takie widzimisię

Cytat: Co raz bardziej krwawe wojny

coraz

Cytat: ochoty zwracać na siebie ich uwagi. 

jej uwagi, to grupa

Cytat: kiedy znalazł się już pod Dworcem Wileńskim.

już jak dla mnie zbędne

Cytat: Joachim znalazł się w hallu centrum handlowego


czemu nie po prostu holu? Bo wcześniej chyba też hall miałeś
Cytat: Powierzchownie[,] poza bladą skórą[,] nic nie odróżniało


to wtrącenie
Cytat:  Wąsacz rozejrzał się nerwowo i [,]wypuszczając ze świstem powietrze[,] złożył szmatławiec i schował do leżącej przy krześle aktówki

tam przecinki i dwa razy i masz, tak średnio wygląda

Cytat: - Nie łatwo nie znaczy, że się nie da 

ekhm, niełatwo

Cytat: ze srebrnymi krzyżami mogą narobić nam problemów.

wg wierzeń, wampiry nie boją się srebra, wilkołaki za to tak

Cytat: Jedna taka zagrywka przy szefie, a wszyscy przekonamy się, czy sceny z Blade’a, z wampirami zmieniającymi się w jebany popiół, mają w sobie choć trochę prawdy. 

nie pamiętam tej sceny i nie wiem, przez co miałby się zamienić w popiół, a w ogóle, to nigdy nikogo nie ukarali, że nie wiedzą czy to prawda? Takie dziwne, wampiry mało wiedzą o swoich słabych stronach...

Cytat: - Bez przesady, Albert! – Morały grubego powoli zaczęły irytować Bladolicego
czasem masz błędnie zapisany dialog, może zerknij do kącika literata, tam jest to opisane

Cytat: Nie jestem jebanym numerem 47

nie wiem, czy to błąd, ale nie wszyscy mogą wiedzieć, o co chodzi

Cytat: Kiedy nie jesteś w pracy[,] rób co chcesz!



Cytat: Jak nie masz fajek[,] to dawaj portfel[,] stary fiucie!

bezpośrednie zwroty do kogoś (nawet jeśli nie są ładneTongue) wydzielamy przecinkiem

Cytat: on był już po za zasięgiem policyjnych kul

poza!

Jest dobrze, tak jak w postaapo, fajnie się czyta, nic mocno nie razi w oczy, ale interpunkcja kuleje Tongue

Jeden przedstawiony bohater, o którym jeszcze mało wiemy, bo jak wampir znalazł się w kościele, to może być ciekawe, chociaż nie jestem pewien, czy wampir może do kościoła wejść, przynajmniej wg wierzeń.

Fabuła też zarysowana pokrótce, więc czekam na więcej, żeby coś powiedzieć Smile

Styl jest ok, nie mam zastrzeżeń.

7/10
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#3
Cytat:Mieszanka potu, uryny, spalonego tłuszczu z wietnamskiej knajpy i brudnych szmat umoczonych w detergentach, którymi stare dozorczynie próbują domyć uwaloną błotem i bóg wie czym jeszcze podłogę głównej hali wwierca się w nozdrza,

Okruszku - zwróć uwagę na takie zjawisko: próbujesz narracyjnym opisem (niezłym) wywołać wyobrażenie smrodu dworcowego - to na czerwono niszczy twój trud, zmienia "zmysł" wyobrażenia.

Cytat:u którego nadmiar spożytego alkoholu sprawiał problemy z dykcją.

błąd frazeologiczny - albo któremu sprawiał... albo u którego powodował problemy

Po opisie bójki - wymiękam. Dobry opis, ale nie moje klimaty. ręka noga mózg na ścianie -
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#4
Wampiry powiadasz... Cóż - założenie przed czytaniem: jeśli będą to sweet wampiry to daję sobie spokój, jeżeli będą to ohydne maszkary mające nadzieję wsadzić komuś pazury w pierś, wyrwać serce a potem taplać się w krwi, do tego jakieś fekalia albo coś - czytam. Big Grin Tyle słowem wstępu i moja ogólna opinia co do wampirów he he. Czytam.Smile

Pierwsze opisy są w porządku, czuć klimat grozy - i dobrze.

Cytat:Wyraźnie czuł pod stopą, jak jądra napastnika zostają zmiażdżone siłą ciosu
Au.Big Grin

Scena walki udała ci się. Pokusiłbym się miejscami o krótsze zdania w celu uzyskania dynamizmu, ale w takiej formie jest bardziej opisowo.

Cytat:„No cóż – pomyślał, wypuszczając kolejny kłąb dumy.
Chyba dymu, literówka. A jeżeli to nie ortograf, to nie widzę za bardzo sensu w tym stwierdzeniu.

Cytat:Inkwizycja. Kto by pomyślał, że w XXI wieku, w cywilizowanym państwie można spotkać jeszcze taki relikt mrocznych dziejów. Oczywiście, nie każdy może spotkać inkwizytorów, właściwie to większość nawet nie ma pojęcia o ich istnieniu, tak jak nie ma pojęcia o istnieniu wampirów. Z tym, że wampiry wbrew bajkom, którymi straszy się dzieci, pojawiły się dopiero niedawno, inkwizycja zaś sieje strach nieprzerwanie od średniowiecza.
Powtórzenia.

Bladolicy > jakoś mi się nie podoba to określenie. Nie jest ani straszne, ani nie dodaje klimatu. Pasowałoby coś ostrzejszego.

W każdym razie nie jest sweetaśnie - to stwierdziwszy, czytam całość. Smile (Plus dla Ciebie).

Cytat:Dziś jednak krwi, wyssanej ubiegłej nocy z dresiarza miał pod dostatkiem, a była to dobra krew. Lepszą znaleźć można tylko u pięknych kobiet, a i to jest jedynie kwestią autosugestii potęgowanej wrażeniami estetycznymi.
Rozumiem czemu krew kobiet jest dobra, pasuje to do seksualnego archetypu wampira, ale czemu krew dresa jest dobra? Nie chwytam tego.

Cytat:Pierdolę to, że nosisz się jak łach, szwendasz po nocach i jarasz jak parowóz. Kiedy nie jesteś w pracy rób co chcesz!
I to jest wampir. Dobrze, dobrze. Smile

Cytat:„…po prostu broń niewinnych przed szubrawcami”.
Robin Hood, no no.


Trochę dziwi fakt, że policja przybyła tak szybko na miejsce wypadku, ale cóż - ubarwia to całe opowiadanie.

Podsumowując:
Nie ma sztampy, drogi Panie. Nie martw się o brak oryginalności, sceny bójek są szczególnym plusem tekstu, klimat jest mroczny, i o to w horrorze chodzi. Bohater dość nieźle rozrysowany, można by bardziej zagłębić się w jego uczucia, szczególnie kiedy zabija. Czyta się dość płynnie, w moim odczuciu jest to dobre opowiadanie - ma potencjał.
Największy zgrzyt to chyba "Bladolicy". Ni hu hu mi nie odpowiada, ale to tylko moje zdanie

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#5
Moi poprzednicy wytknęli Ci błędy i błędziki, więc ja już tego powtarzał nie będę. Wypowiem się na temat fabuły. Muszę przyznać, że niezbyt lubię opowiadania o wampirach, ale Twoje mnie zaciekawiło i nie rozczarowało. Ciężki klimat, ciekawe realia[pierwszy raz widzę wampira, który lubi poruszać się w mieście;] i główny bohater, który nie jest płaski. To sprawia, że jestem na tak a opowiadaniu dałbym tak 7/10.

I pytanko - będzie następna część? Big Grin
Moje opowiadania:

To tylko interes(fantasy)
Nieznany(science fiction)
Głos ludu(fantasy)

"Lepiej, by się nas bano niż kochano, jeśli nie da się osiągnąć obu tych rzeczy naraz."

Odpowiedz
#6
Zaprawdę, zaprawdę powiadam Ci... dobre jest to opowiadanie. Ponure, brudne, aż można poczuć się jakby się było na tym obskurnym dworcu ( przypomina mi się podobny, bo wrocławski, dworzec przed remontem ), ciekawe podejście do wampiryzmu.
Wciąga to to, więc uważam, że powinieneś pisać kolejne części.
QED.
7,5/10
Jgbart, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Nov 2009.
http://www.youtube.com/watch?v=4LY-n9nx5...re=related

Necronomicon " Possesed Again" \m/
Necrophobic "Hrimthursum" \m/

EVERYONE AGAINST EVERYONE - CHAOS!
Odpowiedz
#7
Nie było mnie parę dni na forum, jak również nie miałem czasu nic popisać. Sesja - kto student ten wie o co chodzi Tongue Cieszę się, że się podoba.

Cytat:pierwszy raz widzę wampira, który lubi poruszać się w mieście;
Ascex3k, nie wiem co czytałeś/oglądałeś o wampirach, ale czy w klasykach jak "Wywiad z Wampirem" i "Królowa Potępionych", jak również w CRPG "Vampire - Masquarade, oraz w systemie "papierowego" RPG Wampir - Maskarada, krwiopijcy to istoty miejskie, zaś wilkołaki czy Lykani jak zwał, tak zwał, wolą raczej naturę. Ale to takie moje spostrzeżenie. Ogólnie, jak masz coś ciekawego o wąpierzach do poczytania, to pochwal się, przyda się odrobina inspiracji.

Cytat:przypomina mi się podobny, bo wrocławski, dworzec przed remontem
Bardzo dobrze znam ten dworzec Tongue Obecnie zagnieździłem się w stolycy, stąd też miejscem akcji jest Wa-wa, opisywana w szczegółach i drobnych odnośnikach to mojego prywatnego życia tutaj Tongue Ale wywodzę się z okolic Legnicy, więc ilekroć odwiedzam rodzinkę, zahaczam przejazdem o Dworzec Główny w Breslau... w jego okolicach nawet x lat temu po raz pierwszy się upiłem Smile No ale dość offtopa Big Grin

Zachęcony niezłymi ocenami, z pewnością wrócę do przygód bladego Alberta. Niestety musi on poczekać na swoją kolej, bo aktualnie zajęty mocno jestem TEMATEM POSTAPOKALIPTYCZYM. Z resztą również zachęcam do zajrzenia do niego Smile
Odpowiedz
#8
Dobre, bo prawdziwe - a to za sprawą w miarę dobrych opisów. Nawet taki sceptyk jak ja, jest w stanie to przeczytać i powiedzieć "no, tak mogło być". Podejrzewam, że część opisów dotyczy miejsc, które znasz, przez co opowiadanie zyskuje na autentyczności. Gratulacje.
Mam jedno tylko zastrzeżenie- spędziłem swego czasu parę latek w glanach, z racji swego łba golonego korzystając z nich w różny sposób i wierz mi, kawałek czubkiem glana prosto w krocze. Wyraźnie czuł pod stopą, jest bardzo nierealny. Po pierwsze, nie pod stopą, a na palcach, a po drugie - ze "steel capem" niewiele się czuje ponad to, że trafiłeś...
One sick puppy.
Odpowiedz
#9
Ogarnął mnie szał twórczy i zamiast pisać licencjat, siedzę i tworzę zalane światy lub snuję opowieści o wampirzym zabójcy na usługach mafii. W ten sposób dorzucam kolejny fragment przygód Joachima. Tym razem trochę mniej brudu, więcej przemyśleń i motyw damsko-męski. Jednak nie martwcie się, nie zrobi się z tego Zmierzch, mój wampir nie zacznie świecić na słońcu (sic!). Oczywiście nie zabrakło też miejsca na porządną jatkę, więc zachęcam do lektury.

---------------------------------------------------------------------------------
***
Nowiuteńki wieżowiec, w samym centrum Warszawy. Ceny za metr kwadratowy lokalu w tym budynku, wahają się między trzydziestoma, a czterdziestoma tysiącami złotych. Z okien na wyższych piętrach roztacza się widok na całe śródmieście i fragmenty okolicznych dzielnic. Czy ten widok wart jest kwoty zapłaconej za mieszkanie? Ciężko powiedzieć. Niektórzy po prostu nie muszą pytać o cenę.
Pensja zabójcy na usługach mafii nie należy do małych, jednak na taki luksus Joachim nie mógłby sobie pozwolić. Ale mieszkanie, nie było jego. W papierach właścicielem była spółka Braciak & Thomson Holding, w rzeczywistości za luksusowy apartament płaciła Rodzina, która z uwagi na zasługi, przydzieliła je Joachimowi. Wampir domyślał się, że jest to element procesu jego socjalizacji, ale nie zamierzał narzekać.
Gdy przekroczył próg, światło w przestronnym przedpokoju zapaliło się automatycznie. „Przydałaby mi się jakaś mapa, takie to wielkie – pomyślał Joachim, uśmiechając się do siebie”. Pomaszerował prosto do wielkiej kuchni, oddzielonej od niesamowitego pokoju dziennego jedynie barem z wysokimi krzesłami. Wampir rzucił skórzaną kurtkę na jedno z nich, rozpiął klamry i zdjął swoje ciężkie glany. Podszedł do lodówki, na której drzwiach wisiała przyczepiona magnesem kartka. Zabójca rozpoznał pismo Alberta, sekretarza rodziny i człowieka, który pierwszy wyciągnął do niego pomocną dłoń.

„Nie wiem, czy zjadasz czasami jakieś warzywa, jajka , czy w ogóle normalnie jedzenie, więc zakupy zrobisz sobie sam. Delikatesy masz sto metrów od domu. W lodówce masz za to coś na przepłukanie gardła. Może i jesteś potworem, ale także facetem, a każdy prawdziwy facet musi lubić szkocką. Wypij moje zdrowie.
Założyłem ci konto w banku. Przelałem na nie kasę za akcję z Kaliningradu. Kartę zbliżeniową masz w szufladzie ze sztućcami. Zabaw się, zrelaksuj, zerżnij jakąś panienkę, o ile wy, pieprzeni krwiopijcy, w ogóle dupczycie czasem. Wkrótce skontaktujemy się z tobą w sprawie kolejnego zlecenia.
A.

Ps. Zajrzyj do garderoby. Może jednak przemyślisz moje sugestie dotyczące zmian w twoim wyglądzie.”


Na najwyższej półce lodówki, leżała idealnie schłodzona butelka dwudziestopięcioletniej, limitowanej Chivas Regal. Joachim sięgnął po szklankę. „Ciekawe czy spaślak pomyślał o lodzie – przeszło mu przez głowę, gdy otwierał zamrażalnik.” Kostkarka wmontowana była w jego drzwiczki. Przygotowawszy drinka, wampir zaczął spacerować po mieszkaniu. Pokój dzienny robił ogromne wrażenie. Obity beżową skórą komplet foteli i taka sama kanapa zachęcały do drzemki. Stopy otulał bardzo gruby, ciemny dywan. Na regale pyszniły się grzbiety kilkudziesięciu oprawionych w skórę książek. Dostojewski, Kafka, Hugo, sporo poezji. Widok robił wrażenie. Obok wisiał siedemdziesięciocalowy telewizor, pod nim najnowsza konsola i równiutko ułożone pudełka z grami i filmami na blueray. Na ścianach kilka interesujących reprodukcji – „Krzyk”, „Kuszenie Świętego Antoniego”, „Panny z Awinionu” i inne, których Joachim nie widział nigdy wcześniej. Obrazy podobały mu się. Całości dopełniało lekko niebieskawe światło, tworzące delikatny półmrok, który był dla wampira wielce relaksujący. Z salonu można było przejść do przestronnej sypialni lub na taras. Joachim poczuł ogromną chęć zapalenia papierosa, więc wybrał tę drugą opcję.
Panorama Warszawy z olbrzymiego tarasu na dwudziestym siódmym piętrze po prostu zapierała dech w piersiach. Jak na mordercę, Joachim dysponował mocno rozwiniętym zmysłem estetycznym. Wyciągnął się na wygodnym, wiklinowym leżaku i sięgnął do kieszeni bojówek. W sklepie na dole akurat zabrakło czerwonych Marlboro, ale miła, korpulentna sprzedawczyni zaproponowała mocne Davidoffy. Wampir szczęknął benzynową zapalniczką i zaciągnął się błogo. „Dobre – pomyślał, wypuszczając kłąb siwego dymu. – Może się przerzucę.”
Gdy leżał tak urzeczony światłami miasta, po raz kolejny naszły go rozważania na temat własnej natury. Przez całe swoje życie spotkał jeszcze trzy wampiry. Dwa z nich – Goran w Rumunii i Michaił w Odessie zginęły z jego ręki. Wiedział, że jest ich więcej, nawet w samej Warszawie, jednak w przeciwieństwie do niego wolały pozostawać w ukryciu, w obawie przed inkwizycją. Joachim już dawno przekonał się, że pod latarnią najciemniej. Kiedy kontrolował swoje mordercze instynkty, mógł być pewien, że kapłani nie wpadną na jego trop. Teraz, kiedy dodatkowo opiekowała się nim Rodzina, czuł się zupełnie bezpieczny.
„Pieprzone inkwizytorskie pieski! – pomyślał podchodząc do balustrady i wyrzucając przez nią niedopałek. – Gdyby czasami zaczęli najpierw pytać, a potem strzelać srebrem, może zobaczyli, że jesteśmy ludźmi. - Na raz przypomniał się Joachimowi list od Alberta. – No tak, co mają mówić inkwizytorzy, skoro nawet mój przełożony i chyba jedyny kumpel nie wie, czym rzeczywiście jestem! Owszem, jem normalne jedzenie. Nawet warzywa. I tak! Lubię podupczyć. Szczególnie, kiedy upojna noc zamienia się w małe śniadanie. Nie muszę zabijać tych, których krew piję.”
Przełknął resztkę szkockiej i poczuł ogromną rządzę. Ciepła kobieca skóra i gorąca krew, właśnie tego teraz potrzebował. Szybko przeszedł do garderoby, do której wchodziło się przez jego potężną sypialnie. Gdy małe, LED-owe żaróweczki zapłonęły jasnym światłem, wampir zagwizdał z podziwem.
W równym rzędzie wisiały doskonale skrojone, sięgające do kolan skórzane płaszcze. Niektóre były gdzie niegdzie nabijane ćwiekami, lecz mimo to wciąż sprawiały wrażenie bardzo eleganckich. Połączenie wyrafinowanego stylu, którego wymagała od niego obecna pozycja w Rodzinie, oraz jego niekonformistycznej natury. Z uśmiechem przyznał, że Albert mimo wszystko znał go bardzo dobrze. Obok płaszczy wisiały marynarki, część z nich również była skórzana. Dalej czarne swetry, podobne do tych, które noszą policjanci. Bojówki, jednak mniej workowate niż te, w których wampir chodził na co dzień. Trochę bielizny, kilka ciemnych koszul, nawet parę krawatów. Joachim wybrał z tego idealnie czarny zestaw i wziąwszy szybki prysznic stanął przed lustrem. Wyglądał dobrze. Nigdy nie uważał się za przystojnego, ale elegancki płaszcz i ciemne barwy nadawały mu powagi. Szybko przełknął jeszcze jedną szklaneczkę doskonałej Chivas Regal, wziął z szuflady kartę kredytową i wyszedł czując jak wzywa go zew miasta.
Joachim kilkukrotnie już kręcił się po lokalach w centrum i szczególnie upodobał sobie jeden, w odległości dwóch minut piechotą od Pałacu Kultury. Dawniej była to jazzowa knajpa, potem typowy klub techno, a ostatnio w związku z powrotem mody na cięższe granie, lokal został przemianowany na „Czarną Wdowę” i stał się ostoją motocyklistów, rockersów i naprawdę nieźle grających pół-amatorskich zespołów. Wampir świetnie czuł się pośród jazgotu przesterowanych gitar. Ruszył więc w stronę „Wdowy”.
Pod pachami czuł przyjemny ciężar dwóch wąskich noży, a w wewnętrznej kieszeni płaszcza spoczywał jego ulubiony, nabijany kolcami kastet. Joachim miał nadzieję, że nie będzie musiał go dziś używać, ale lubił mieć przy sobie jakieś zabezpieczenie.
- Ręce i nogi szeroko – warknął selekcjoner. Mężczyzna był wyższy od Joachima o dobre dwie głowy i co najmniej o połowę szerszy.
- To chyba nie będzie konieczne – syknął wampir patrząc bramkarzowi głęboko w oczy. Osiłek cofnął się pół kroku.
- Ma pan rację! Najmocniej przepraszam. Proszę wejść i dobrze się bawić.
Choć znane Joachimowi opowieści o wampirach były mocno przesadzone, tkwiło w nich maleńkie źdźbło prawdy. Zabójca, już dawno odkrył, że potrafi niejako wywierać wpływ na ludzkie myśli. Nie na wszystkich to działało, lecz czasami pozwalało mu w bezkrwawy sposób zdobywać informację, namówić oporną panienkę na szybki numerek, czy jak w tym przypadku, wnieść do lokalu trzy sztuki broni białej.
Satysfakcję z uporania się z durnym osiłkiem przyćmiewało wampirowi niejasne poczucie, że ktoś go śledzi. W drodze do klubu wielokrotnie oglądał się za siebie, ale nie dostrzegł niczego podejrzanego. Albo obserwator był prawdziwym mistrzem w swoim fachu, albo Joachimowi zaczęła udzielać się delikatna paranoja, częsta u tych, którzy zajmują się mokrą robotą. Zdecydował się tym jednak nie przejmować.
Pierwsza kapela właśnie kończyła swój występ. Po nich na scenie miał pojawić się zespół Harout, znany warszawskiej publiczności, pięcioosobowy skład, grający ciężki, lecz nie ekstremalny metal. Joachim natknął się na tych gości już wcześniej i cieszył się, że akurat oni koncertują dziś w „Czarnej Wdowie”.
Otworzył rachunek na barze, zamawiając piwo z plasterkiem cytryny i zaczął rozglądać się po wnętrzu klubu w poszukiwaniu tej, która miała zaspokoić jego dzisiejsze pragnienia. W klubie roiło się od ździrowatych, gotyckich księżniczek, w podartych pończochach i pseudo-mrocznych czarnych sukniach z gorsetem. Takie zawsze pojawiały się na koncertach licząc na przygodę z którymś z muzyków, lub chociaż z dźwiękowcem kapeli. Joachim przeleciał już takich dziesiątki, pożywiając się ich naładowaną prochami i alkoholem krwią. Z reguły zostawiał je zemdlałe w kiblu lub na zapleczu. Na szczęście wampirzy organizm był wyjątkowo odporny na środki odurzające i choroby weneryczne. Dziś jednak zabójca miał ochotę na coś z wyższej półki. Chyba zaczynał przesiąkać klimatem swojego nowego mieszkania i nabierać odruchów właściwych swojej pozycji w przestępczej hierarchii.
Perkusista czterokrotnie uderzył pałeczką o pałeczkę i po sali poniósł się warkot gitar. Po chwili dołączył do niego ochrypły krzyk wokalisty, a fani rzucili się w pogo. Gotyckie księżniczki gibały się na krawędzi pola widzenia muzyków, starając się wyglądać seksownie. Wampir, sącząc piwo z wysokiej szklanki, stukał jedną nogą w rytm ostrego kawałka. Jego wzrok spoczął nagle na półokrągłej sofie stojącej w rogu, na której lekko kiwając głowami i sącząc kolorowe drinki, siedziały trzy dziewczyny. Pewnie ruszył w ich kierunku.
Będąc już znacznie bliżej, z łatwością wybrał tę, która spośród trzech kusiła go najbardziej. To nie prawda, że wampiry widzą w ciemnościach, jednak ich oczy w półmroku działają znacznie lepiej niż oczy normalnych ludzi. Dziewczyna miała długie blond włosy, jasną cerę, wielkie, ciemne oczy i mały, lekko zadarty nosek nakrapiany subtelnymi piegami. Nie była w żaden sposób wyzywająca. Wręcz przeciwnie, wyglądała niezwykle niewinnie i to właśnie to, sprawiło, że patrząc na nią i czując jej zapach, Joachim chciał kochać się z nią dziko całą noc, a na końcu pić z tej ślicznej blondynki, aż wykończona rozkoszą i utratą krwi całkiem straci przytomność.
- Cześć dziewczyny. Macie może ognia? – zagadał w wyjątkowo mało oryginalny sposób wkładając papierosa do ust. Nigdy nie potrzebował przesadnej elokwencji, mentalne moce wampira wystarczały w zupełności. Spojrzał blondynce głęboko w oczy uśmiechając się lekko, aż nagle poczuł jakby idąc naprzód, uderzył w niewidoczną, szklaną ścianę. Bywali ludzie częściowo odporni na jego „spojrzenia”, lecz nigdy nie spotkał aż takiej przeszkody.
- Tu nie wolno palić – zadziwiająco pewnym siebie głosem odparła blondynka. – Ale właśnie chciałam iść zajarać.
Jej towarzyszki już podnosiły się z kanapy, gdy napotkawszy wzrok Joachima opadły na nią z powrotem. Tym razem zadziałało.
- Ja już się dziś chyba przepaliłam – rzuciła jedna z dziewcząt.
- Ja też, idź sama.
- Nie sama. – Dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie. – Pan dotrzyma mi towarzystwa.
Wampir czuł się absolutnie zagubiony i zmanipulowany. Z reguły było tak, że to one robiły to czego chciał on. Tymczasem blondynka całkowicie odporna na jego moc, wiodła go za sobą zaskoczonego i zmieszanego. Zapomniawszy się całkiem, Joachim szczęknął blaszaną zapalniczką i zbliżył płomień do papierosa.
- Jednak masz ogień – zaśmiała się blondynka. – Kiepski tekst na podryw, wiesz?
- Masz rację – odparł odrobinę odzyskując pewność siebie. – Powinienem się wstydzić, że rozmowę z taką dziewczyną, zacząłem w tak szczeniacki sposób.
- A jednak poskutkowało.
- Sam nie wiem dlaczego – rzucił wampir z udawaną skromnością. – Spodziewałem się, że spławisz mnie natychmiast.
- Beznadziejny z ciebie podrywacz… jak masz na imię?
- Joachim.
- Alicja – dziewczyna pewnie uścisnęła chłodną dłoń. – Może w ramach rekompensaty za beznadziejny podryw postawisz mi drinka?
„A jednak, wszystkie jesteście takie same – pomyślał wampir. – Możesz sobie udawać niedostępną, ale dziś jesteś moja.”
- Jesteś muzykiem? – zapytała Alicja.
- Nie. Jedynie fanem tych tam.
- Znasz ich?
- A co, podoba ci się któryś?
- Chyba chcesz mnie obrazić – odparła z udawanym oburzeniem. – Nie jestem jakąś grupie! Prowadzę radio internetowe i wyszukuje takich gości, żeby puścić ich na antenie.
- Dziennikarka?
- Jeszcze studentka. A ty czym się zajmujesz?
- Dyplomacją.
- Ty? Zagadujesz dziewczyny tekstem „Czy masz ognia” i chcesz mi powiedzieć, że jesteś dyplomatą?
- Z reguły w mojej pracy rozmawiam z mężczyznami…
W tym momencie do baru, przy którym siedzieli Joachim i Alicja podeszły towarzyszki blondynki.
- Wiesz, dość już mamy tego jazgotu. Zmieńmy lokal.
- Nie znacie się – odparła dziewczyna. – Ale niech będzie, skoczę tylko przypudrować nosek.
Joachim został przy barze z dwoma pozostałymi dziewczynami. Uregulował rachunek i zwrócił się do jednej z nich, po raz kolejny tego wieczoru wykorzystując moc swojego „spojrzenia”.
- Gdzie chcecie iść teraz?
- Wiesz, właściwie to chyba nie mamy ochoty na zabawę, co Iwona?
- Tak – odpowiedziała druga. – Choć złapiemy taryfę.
Wampir z uśmiechem patrzył jak obie dziewczyny oddalają się w kierunku wyjścia. Po kilku minutach wróciła Alicja.
- Gdzie one polazły?
- Iwona źle się poczuła – skłamał wampir. – Wyszły na zewnątrz zadzwonić po taksówkę.
Gdy oboje znaleźli się przed klubem, po koleżankach Alicji nie było ani śladu.
- Głupie cipy – mruknęła blondynka. – Zostawić przyjaciółkę na pastwę nieznajomego…
- Już chyba zdążyliśmy się trochę poznać? Więc może pozwolisz, że ci je na trochę zastąpię.
- Możesz mnie najwyżej odprowadzić. Straciłam ochotę na imprezę. Nie ma jeszcze dwudziestej trzeciej. Zdążę złapać pociąg.
- Pociąg?
- KM-kę do Piastowa. Odprowadzisz mnie?
- Niech będzie – zawiedzionym tonem odparł Joachim.
Dziewczyna z uśmiechem wzięła go pod rękę. Wampir przestraszył się, że może wyczuć nóż pod pachą, ale nic takiego się nie stało. Pomaszerowali w stronę stacji Warszawa – Śródmieście.
„Patelnia”, czyli plac przy wejściu do metra w centrum Warszawy, jak zwykle w piątek wieczorem był pełen ludzi. Grupka dzieciaków wymachiwała pochodniami, a przechodnie zatrzymywali się na chwilę by popatrzeć, poczym nie rzuciwszy nawet pięciu groszy do podstawionego pudełka, odchodzili szukać nocnych wrażeń. Joachim i Alicja milcząc wspięli się po schodkach prowadzących na skwer między Pałacem Kultury i Dworcem Centralnym. Nagle wampir znów to poczuł. Ktoś im się przyglądał. Stanął jak wryty i rozejrzał się nerwowo.
- Co się stało? – Dziewczyna spojrzała na niego zaciekawiona.
- Nie wiem. Przeczucie…
- Momentami się ciebie boję.
- Nie ma czego. Chodźmy.
Zeszli na podziemną stację kolejową. Peron był absolutnie pusty. Według cyfrowej tablicy przyjazdów, najbliższy pociąg miał być o… dziewiętnastej czterdzieści jeden. Stacja wyglądała, jakby była martwa od co najmniej kilku godzin. Nagle wampir i blondynka usłyszeli za sobą kroki.
- Kolejne dziecię boże wiedziesz na pokuszenie, piekielny pomiocie?
Po schodach schodziło właśnie czterech wysokich mężczyzn w długich, ciężkich, białych płaszczach. Każdy miał pod szyją koloratkę. Joachim przeklął w duchu swoją nieostrożność. „Inkwizytorzy! A więc znaleźli mnie”.
Kapłani zrzucili płaszcze na ziemię i zaczęli okrążać parę.
- Wampira możecie zabić! Dziewczynę schwytać żywą! Może jej jeszcze nie zaraził!
- Wampira? – Przerażona Alicja spojrzała na Joachima. – Co to za chore gierki?!
- Twój nowy kolega to cholerny krwiopijca, dziecko.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i rzuciła do ucieczki. Jeden z kapłanów wyszarpnął z kabury broń i wystrzelił trzykrotnie w jej kierunku. Jedna ze srebrnych kul dosięgnęła celu.
- Mówiłem, nie zabijać dziewczyny! Brać wampira!
Z nadnaturalną prędkością Joachim rzucił się w stronę filaru. Kule roztrzaskały pokrywające go kafelki, jednak żadna nie trafiła zabójcy. Wampir wyszarpnął sztylety, wychylił się zza zasłony i jednym z nich cisnął w inkwizytora. Ostrze utkwiło mu w czaszce. Śmierć brata sprawiła, że kapłani powtórzyli bezmyślną kanonadę. Każdy wystrzelił jeszcze trzy – cztery razy. W ośmiokomorowych magazynkach właśnie zabrakło pocisków. „Amatorzy” – pomyślał Joachim skacząc na najbliższego z nich. Sztylet gładko wszedł w podbrzusze. Wampir naparł mocniej aż poczuł, jak klinga rozrywa mostek martwego już napastnika. Zostało dwóch. Jeden próbował wyszarpnąć z kieszeni dodatkowy magazynek, ale upuścił go widząc nadbiegającego Joachima. Zabójca w biegu cisnął pozostałym sztyletem w najwyższego z inkwizytorów. Z szybkością, której nie powstydziłby się nawet wampir, kapłan uniknął nadlatującego ostrza i wykręcając piruet, zdjął z pleców młot. Ten, który przed chwilą próbował załadować broń otrzymał potężne kopnięcie w klatkę piersiową. Zazgrzytały pękające żebra. Kastet pojawił się na pięści wampira, który już miał dobić rannego, gdy nagle ostatni z inkwizytorów doskoczył do niego i trafił go w bok.
- Na czarownice – zaśmiał się złowieszczo kapłan unosząc swój oręż. – Ale na wampiry też działa.
Ból w boku pulsował, ale Joachim pozbierał się prędko i ruszył z kontratakiem. Kapłanem z połamanymi żebrami przez chwilę nie musiał się przejmować. Zabójca domyślił się, że ostatni z inkwizytorów jest dowódcą oddziału. Uzbrojony w młot napastnik poruszał się zadziwiająco szybko. Wampir potrzebował pełnego skupienia, by karkołomnymi piruetami unikać jego ciosów.
- Nikogo więcej nie zabijesz, potworze – ryknął kapłan unosząc młot nad głowę. Narażając się na zmiażdżenie, Joachim skoczył do przodu. Uzbrojona w kolczasty kastet pięść trafiła prosto w splot słoneczny. W tym samym momencie młot spadł, łamiąc wampirowi lewy obojczyk. Jednak to wampir okazał się bardziej odporny na ból. Zanim inkwizytor zdążył złapać powietrze i ponownie unieść młot, stalowe kolce trafiły go w twarz, odrywając kawałek policzka. Kopnięcie blaszanym czubkiem glana w nadgarstek sprawiło, że kapłan upuścił broń. Lewa ręka zwisała wampirowi luźno, jednak prawą ciągle ponawiał ciosy. Po chwili twarz inkwizytora wyglądała jak częściowo rozszarpany przez psy ochłap mięsa. Gdy padł na ziemię Joachim dobił go, depcząc mu na czoło. Fragmenty czaszki werżnęły się w mózg, jednak duchowny już tego nie poczuł.
Ostatni z inkwizytorów leżał na ziemi dysząc ciężko. Okazało się, że jedno ze złamanych żeber przebiło mu płuco.
- Jak udało wam się mnie namierzyć?! – ryknął Joachim wciskając stalowy czubek buta w kroczę kapłana.
- Bóg nami kieruje! – wyszeptał przez zaciśnięte zęby inkwizytor i skonał.
Wampir zaklął szpetnie. Nagle przypomniał sobie o Alicji. Dziewczyna dostała w udo, lecz mimo utraty dużej ilości krwi zachowała przytomność.
- Nie podchodź, potworze – krzyknęła przerażona wykonując w kierunku Joachima znak krzyża.
- Opatrzę twoją ranę. – Jej przepełniona adrenaliną krew pachniała słodko.
- Zostaw mnie – jęknęła gdy ukląkł przy niej.
- Muszę to zrobić – szepnął wtykając palec w dziurę po postrzale. Dziewczyna zawyła przeraźliwie i zemdlała. Joachim wyjął małą srebrną kulę i wbił zęby w skórę w pobliżu rany.
Odpowiedz
#10
FajneSmile Masz talent, mein Freund, co się widzi. Jedyne, do czego mógłym się przyczepić to jakby nieco urywane zdania na początku, potem to już płynie gładko.
Sama końcówka, z ratowaniem dziewczyny przypomina mi nieco "Hellsinga" (POLECAM!!!).
Ogólnie - bardzo dobrze: 8/10.
Jgbart, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Nov 2009.
http://www.youtube.com/watch?v=4LY-n9nx5...re=related

Necronomicon " Possesed Again" \m/
Necrophobic "Hrimthursum" \m/

EVERYONE AGAINST EVERYONE - CHAOS!
Odpowiedz
#11
Dzięki, Igbart. Na prawdę miło się czyta takiego pochwalnego posta. Co do Hellsinga, to chyba anime, tak? Niestety japońskie kreskówki (żeby nie powiedzieć "chińskie bajki", jak niektórzy) to zupełnie nie mój klimat. Ale jakbyś miał coś o wąpierzach, czego nie widziałem/czytałem, to daj znać.
Odpowiedz
#12
Hmm, zostałem bardzo miło zaskoczony. Tekst trzyma równy poziom, zarówno sekwencje walki, jak i dialogi, scena w klubie itp. są napisane lekko i sprawnie. Czyta się bez zająknięcia, warsztat jest dopracowany i wolny od baboli, które kazałyby przerywać. Co do klimatu, to mogłoby być mroczniej nawet, ale bardzo się cieszę, że wątek "Miłosny"(bardzo fajnie, że napisany z jajami, po męsku, a nie kolejny cukierkowy lowestory) go nie rozrzedził.

Fabuła:

Budowana konsekwentnie, takowo też zdaje się zmierzać do kulminacyjnego momentu. Wnioskuje, że sporo masz już wymyślone, a to dobrze, bo chciałbym poznać finał przygód bohatera. Mam nadzieję, że uda Ci się skończyć.

Bohaterowie:

Fajny przełożony głównego bohatera (zwłaszcza sposób w jaki do niego mówi mi się podoba), fajna panna, fajny antagonista. Wyraziści i ciekawi.


Niestety tekst czytałem na raty, więc jeśli w 1 części dostrzegłem jakiegoś babola, to najzwyczajniej o tym już nie pamiętam. Co do drugiej to mam jedno ale: inkwizycja. Rozumiem, że wampir ma ogromną przewagę, ale to jak się zachowują w czasie strzelaniny jest dla mnie nie zrozumiałe. Skoro bohater, mimo swych mocy, boi się ich, to czemu kapłani zachowują się na początku jak amatorzy? Ich przeciwnik schował się za filarem i spokojnie poczekał, aż ci wystrzelają amunicję. Razi też ich brak wprawy w przeładowywaniu, bo wcześniejsze opisy sugerują, że powinni być sprawniejsi w tym elemencie. To kosmetyka w sumie, ale jakoś tak mi nie leży ten moment, bo walka na broń białą już jest wiarygodna.

Za te 2 fragmenty 8/10, mam nadzieję, że forma się utrzyma.

Pozdrawiam.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#13
"Pakt" powoli zmierza ku końcowi. Trzeci fragment prawdopodobnie będzie przedostatnim. Tym razem znacznie mniej akcji, za to trochę więcej o naturze głównego bohatera i jego przeszłości. Przyjemnego czytania.

***
Wampir nie bardzo wiedział, co zrobić z nieprzytomną dziewczyną. Był pewien, że na stację gdzie doszło do walki, prędzej czy później ktoś zajrzy, a wtedy zrobi się gorąco. Postanowił zabrać Alicję do siebie. Chociaż odległość od stacji do wieżowca, w którym zamieszkał Joachim nie była większa niż sześćset metrów, wampir zadzwonił po taksówkę. Miał szczęście. Taryfa zabrała go z przystanku autobusowego Centrum dosłownie dwie minuty przed przyjazdem trzech radiowozów. Odjeżdżając z piskiem opon taryfiarz wyraźnie słyszał wycie syren i widział zbliżające się, migoczące niebieskie światła.
- Znów się pewnie jakieś menele pobiły, kurwa ich mać! – rozpoczął rozmowę szofer.
- Ta – burknął Joachim. – Człowiek boi się wyjść na ulicę. A już w piątek wieczorem to całkiem przejebane.
- A jednak imprezka udała się, co? – zapytał taksówkarz patrząc przez lusterko wsteczne na nieprzytomną Alicję. Joachim celowo objął ją czule, tak by wyglądali na parę.
- Daj pan spokój. Narżnęła mi się w trupa. Teraz muszę ją zatargać na czwarte piętro bez windy – zmyślał na poczekaniu zabójca.
- Nie zazdroszczę. Wiesz pan, co ma wspólnego pijana baba i mały fiat? – zapytał kierowca. – Jedno i drugie wstyd prowadzić – dorzucił nie czekając na reakcję Joachima.
Alicja i Joachim dojechali taksówką w pobliże placu Narutowicza. Dziewczyna miała pozostać nieprzytomna jeszcze co najmniej kwadrans. Skutki wampirzego ukąszenia. Zabójca posadził ją obok siebie na ławce i wyjął telefon komórkowy. Z książki telefonicznej wybrał jedyny zapisany w niej numer. Po chwili w słuchawce odezwał się Albert.
- Czego chcesz? Nie widzisz, która godzina.
- Albert, kurwa, inkwizycja mnie namierzyła – jęknął wampir.
- Ja pierdolę! Jak?!
- Nie mam zielonego pojęcia. Poszedłem się zabawić. Dopadli mnie na stacji w centrum!
- Jesteś ranny?
- Jeden skurwiel złamał mi obojczyk. Ale zrośnie się, w góra trzy dni. Bydlaki, chyba mnie śledzili. Pewnie wiedzą już, gdzie mnie zakwaterowaliście.
- Zaczekaj chwilę – wysapał do telefonu grubas. Odezwał się po około minucie. – Na szczęście w mieszkaniu jest monitoring. Przejrzałem taśmy. Nie było ich tam. Przy wieżowcu też nikt się nie kręcił. Chyba możemy założyć, że jest bezpiecznie. Gdzie jesteś?
- Na Narutowiczu.
- Będę za kilka minut!
- Albert, jest coś jeszcze?
- Na miłość boską! Co, kurwa! – ryknął do słuchawki sekretarz Rodziny.
- Mam ze sobą nieprzytomną laskę. Widziała jak zajebałem inkwizytorów.
- Kurwa, kurwa, kurwa! – Albert ryczał niczym niedźwiedź. – Dobra, zostań gdzie jesteś. Przyjadę i coś wymyślimy.
Zgodnie z obietnicą, grubas pojawił się pięć minut później. Podjechał w okolicę placu nierzucającym się w oczy, czarnym volkswagenem.
- Zostaw ją tu, kurwa i wsiadaj!
- Nie mogę – jęknął Joachim. – Spędziłem z nią cały wieczór. Poda rysopis bez zająknięcia. Do tego wie, że jestem wampirem?
- Powiedziałeś dupie w knajpie, że pijesz krew?! To już nie ma lepszych sposobów na wyrywanie lasek?
- Masz mnie za idiotę! – syknął przez zęby Joachim i nie czekając na pozwolenie kierowcy usadowił Alicję na tylnym siedzeniu. – Inkwizytor jej powiedział.
- Mówię ci, zostaw ją! Kto jej uwierzy?
- Mają trupy! Gdy ona zrozumie, że byli przedstawicielami kościoła, poleci na najbliższą zakrystię albo komisariat! A wiesz, co z nią wtedy zrobią?!
- Od kiedy to przejmujesz się losem cipek wyrwanych w klubie?
Joachim nic nie odpowiedział, spojrzał tylko na Alicję, czując, że nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby zostawił ją na pastwę kapłanów. „Chroń niewinnych przed szubrawcami” – odezwały się w myślach słowa księdza Jarosława. Z tym, że ona miała go za potwora, którym w pewnym sensie był.
Zaledwie trzy minuty później Albert zaparkował w podziemnym garażu, pod wieżowcem w centrum. Wraz z Joachimem, który niósł Alicję na rękach wsiedli do windy i pojechali na dwudzieste siódme piętro.
- Kiedy się ocknie? – spytał grubas, gdy wampir z niezwykłą dla siebie delikatnością położył dziewczynę na kanapie.
- Za kilka chwil.
- Niech cię szlag, Joa! Mówię ci, zapierdol tę dziwkę i pozbądź się trupa. Nie dość, że klechy siedzą ci na dupie? Zobaczysz, będą z tego problemy.
- Nie zabijam kobiet – mruknął tylko Joachim.
- Nie zabijałeś, bo nie dostałeś ode mnie takiego polecenia. A teraz ci mówię, zabij ją, kurwa! Inaczej ja to zrobię – wysapał Albert sięgając po pistolet. Joachim jedną ręką chwycił go za gardło, zaciskając tak, że grubasowi krew nabiegła do oczu, a drugą, w której czuł jeszcze odrobinę skutki uderzenia młotem, odebrał mu broń.
- Popierdoliło cię?! – Albert zaniósł się kaszlem.
- Przepraszam – wymamrotał wampir. – Jesteś moim bezpośrednim przełożonym i jedynym człowiekiem, któremu mogę ufać. Proszę, tym razem ty zaufaj mi! Nie mogę jej zabić. Zobaczysz, każę jej zniknąć. Posłucha mnie.
- Jesteś, kurwa, bardziej ludzki niż niejeden człowiek – rzekł sekretarz Rodziny, rozcierając sobie skórę na szyi. – Dobra, ale jak sprawa się spierdoli, nie proś mnie o pomoc.
- Dzięki.
- A tak poza tym, skoro klechów zatłukłeś w centrum, to skąd żeś się wziął na Ochocie?
- Dziwne by było, gdybym kazał taryfiarzowi wieźć się pięćset metrów? A musiałem oddalić się z miejsca zdarzenia.
- Racja. Nie jesteś jednak taki głupi – uśmiechnął się Albert i wyciągnął ku wampirowi miękką, spoconą dłoń, którą ten uścisnął. – Informuj mnie, jak sprawa się rozwinie.
Gdy tylko drzwi za Albertem zamknęły się, Joachim nalał sobie pełną szklankę szkockiej, którą wypił dwoma haustami, uchylił okno i usiadłszy na krawędzi fotela, zapalił papierosa. „Chyba całkiem mi odbiło – pomyślał. – Narażam siebie i Rodzinę, by chronić nieznajomą dziewczynę!” Patrząc jednak na Alicje, wciąż słyszał echo słów księdza Jarosława. Poza tym czuł coś jeszcze. Coś, czego nie czuł nigdy wcześniej i co kazało mu myśleć, że rozerwie na strzępy każdego, kto choć pomyśli o tym, by skrzywdzić leżącą na jego kanapie zupełnie w tej chwili bezbronną istotę. Blondynka po chwili zaczęła się budzić.
- Cholera, gdzie ja jestem – wymamrotała rozglądając się. Jej wzrok spoczął na Joachimie. – Boże, nie! Co ja tu robię? Czego ode mnie chcesz?
- Uspokój się – jak najspokojniejszym głosem powiedział wampir. Wstał z fotela, zagasił niedopałek w szklance po whisky i przysiadł na oparciu kanapy. Dziewczyna wcale się nie uspokoiła. Wręcz przeciwnie, była sparaliżowana ze strachu. Ale dzięki temu przynajmniej nie krzyczała.
- Dostałaś kulkę od jednego z klechów – wyjaśnił Joachim. – Straciłaś sporo krwi.
- Jesteś wampirem?! – wymamrotała naiwne pytanie.
- Tak. I tylko dzięki temu jeszcze żyjesz. – Dziewczyna na te słowa, wcisnęła się w kanapę, obejmując kolana dłońmi. Po chwili wampir podjął dalej. – W mojej ślinie zawarte są enzymy, przyspieszające gojenie się ran. Dzięki temu nie muszę zabijać tych, na których, nazwijmy to, żeruję. Z reguły budzą się godzinę lub dwie później, z objawami konkretnego kaca. Po niewielkich rankach, zrobionych moimi kłami, nie zostają nawet małe ślady. Rana postrzałowa to jednak co innego. Musiałem wyjąć kulę. Niewielka blizna zostanie, ale już teraz nic ci nie grozi.
- Ty ich zabiłeś, tam na stacji. – Dziewczyna nie była szczególnie zainteresowana naturą wampirów.
- Broniłem się.
- Ale to byli duchowni. A ty jesteś…
- Potworem? – zakończył za nią Joachim, wyciągając z paczki kolejnego papierosa. – Czy to znaczy, że czterech fanatyków ma prawo zatłuc mnie młotami w środku miasta?
- Nic nie rozumiem – wyszeptała dziewczyna wciąż się trzęsąc. Wampir podszedł do lodówki, napełnił dwie szklanki i jedną podał dziewczynie.
- Lepiej dla ciebie, że nie rozumiesz. Straciłaś mnóstwo krwi, jesteś osłabiona. Pewnie po kilku łykach znów padniesz nieprzytomna. Ale to dobrze. – Joachim zaśmiał się widząc, jak dziewczynie rozszerzają się źrenice. – Głupia. Nie zamierzam ani z ciebie pić, ani gwałcić cię, gdy będziesz bez czucia. Chodzi tylko o to, żebyś odpoczęła. Rano zastanowimy się, co zrobić, byśmy na końcu tej historii oboje byli bezpieczni.
Wampir i dziewczyna zamilkli. Alicja pociągnęła dwa solidne łyki ciemnego trunku i poprosiła o papierosa. Dosłownie trzy minuty później spała jak zabita. Joachim nie czuł zmęczenia. Złamany kilka godzin wcześniej obojczyk lekko dawał się we znaki, jednak zabójca nic sobie z tego nie robił. Z doświadczenia wiedział, że następnego dnia ręka będzie już w pełni sprawna, a powracające momentami skurcze, znikną w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Po prostu kolejna zaleta bycia potworem. Powoli opróżniając butelkę i paląc papierosa za papierosem, wpatrywał się w dziewczynę. Zastanawiał się, co powinien powiedzieć rano, aby ocalić tak ją, jak i siebie.
Pierwsze promienie słońca przedarły się przez szparki między roletami. „A ten tłusty kretyn dalej myśli, że światło może mnie zabić – pomyślał Joachim, patrząc z jaką dokładnością zainstalowano je w oknach.” Jakby chcąc podkreślić bezsensowność stereotypu, wyszedł na taras. Gdy Alicja obudziła się, ujrzała wampira skąpanego w słonecznym blasku.
- Myślałam, że słońce pali wampiry – oznajmiła. Po przespanej nocy reagowała na Joachima znacznie mniej nerwowo.
- Staroświeckie zabobony. Z tego co wiem, nie zaczynamy też błyszczeć. To znów wymysły niedorżniętych, tępych amerykanek – zażartował wampir. Dziewczyna zachichotała. Widocznie znała bestsellery literatury popularnej sprzed kilku lat. – Cholera! – wykrzyknął nagle Joachim i zaczął szybko zasuwać rolety.
- Co, jednak pali? – wystraszyła się Alicja.
- Nie masz pojęcia gdzie jesteś, prawda? – odpowiedział pytaniem wampir.
- W mieszkaniu?
- Tak, ale gdzie ono się znajduje?
- Nie wiem…
- Świetnie – Joachim uśmiechnął się szeroko. – Posłuchaj. Zakryję ci oczy i wywiozę stąd. Musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz o tym, co wydarzyło się wczoraj! Dzięki temu oboje będziemy bezpieczni, rozumiesz?
- Nie tak szybko! – Dziewczyna przekonana już, że wampir nie chce zrobić jej krzywdy, odzyskała odrobinę pewności siebie. – Nie zamierzam kryć zbrodniarza. Może i uratowałeś mi życie, ale jednocześnie zabiłeś czterech ludzi…
- Mówiłem ci już, broniłem się – Joachim wszedł jej w słowo. – Czy nie wystarczy, że ich było czterech, a ja sam? Z resztą, po co ja ci to tłumacze! Od twojego milczenia zależy życie nas obojga!
- Wciąż mam kilka pytań. – Alicja nie dawała za wygraną.
- Cholera, nie czas na to – zaczął wampir, jednak widząc harde spojrzenie blondynki spuścił tylko głowę i sięgnął do paczki po ostatniego papierosa. – Dobra, strzelaj.
Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie i spojrzała Joachimowi w oczy, w taki sposób, że aż poczuł się nieswojo.
- Czy jesteś żywym trupem? – wypaliła naiwnie.
- Nie. To głupoty z filmów grozy. Daj rękę. – Alicja zawahała się, jednak podała wampirowi dłoń, którą ten przytknął sobie do szyi.
- Czujesz puls? – Skinęła głową. – Wolniejszy niż u normalnych ludzi, ale jest. Uprzedzając całą serię głupich pytań zaczerpniętych z zabobonów, podkreślam jeszcze raz. Nie spalam się na słońcu. Moja skóra reaguje na promienie UV, podobnie jak skóra albinosa. W słoneczne dni wystarczy krem z mocnym filtrem. Krzyże, święcona woda czy inne guślarskie narzędzia nie robią na mnie wrażenia. Wątpię w ogóle w istnienie Boga, co za tym idzie, nie wierzę w Szatana, który rzekomo miał stworzyć takich jak ja. Zaskakujące, że ziarno prawdy tkwi za to w opowieściach o czosnku. Mam na niego silną alergię. Nie wykluczone jednak, że to moja osobista przypadłość. Kołek wbity w serce może mnie zabić. Tak samo jak pchnięcie nożem, strzał w łeb, czy upadek z dziesiątego piętra.
- Czyli nie jesteś nieśmiertelny – jakby lekko zawiedziona przerwała mu Alicja.
- Z całą pewnością nie. Długowieczny, owszem. Znałem wampira liczącego sto sześćdziesiąt trzy lata. Zmarł ze starości. Ja mam lat trzydzieści dziewięć, a wyglądam na góra dwadzieścia pięć. To pozwala mi sądzić, że jeśli nie zatłuką mnie świry z inkwizycji lub inni skurwiele, z którymi sporo mam do czynienia, również dożyję sędziwego wieku.
- Jak stałeś się wampirem – drążyła dziewczyna, czując jak strach ustępuje fascynacji.
- Urodziłem się taki.
- Twoi rodzicie są wampirami?
- Nie znałem rodziców. Z tego, co wiem, zostawiono mnie w okienku nadziei. Przez pierwsze kilka lat wychowywały mnie zakonnice. Potem trafiłem pod troskliwe skrzydła księży Salezjanów. Uciekłem stamtąd jako nastolatek.
- A krew?
- To moja amfetamina – uśmiechnął się Joachim. – Tylko sto razy mocniejsza. Daje mi kopa. Pijąc krew staję się znacznie silniejszy i szybszy od przeciętnych ludzi. Mój umysł pracuje sprawniej. Objawia się kilka umiejętności, które wy nazwalibyście parapsychicznymi, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego. To przez wykorzystywanie znacznie większych obszarów mózgu, tyle wiem. Kiedy długo nie piję, nie zmieniam się w potwora, ale mam objawy podobne do tych, które miewają narkomani na głodzie.
- Czyli to uzależnienie?
- Coś w tym rodzaju, ale nie groźne. Tak jak wspomniałem wczoraj. Moi żywiciele nie wiedzą, że z nich piłem. Ślady po ukąszeniach znikają dzięki jakiemuś cholerstwu zawartemu w mojej ślinie. W ten właśnie sposób wyleczyłem twoją nogę, pamiętasz?
- A co z kłami? Nie widzę ich.
- Chowają się. Najprawdopodobniej mam trochę inaczej ukształtowane mięśnie twarzoczaszki. To pozwala mi na wysuwanie kłów na kilka minimetrów, wtedy, kiedy są mi potrzebne. Jak sama pewnie zauważyłaś, patrząc z zewnątrz nikt nie jest w stanie domyślić się czym jestem.
- Więc czym, lub kim, tak naprawdę jesteś?
- Nie wiem. Nie mam pojęcia skąd wzięli się tacy jak ja. Na pewno nie jesteśmy potworami z horrorów, ani ożywionymi zwłokami. Osobiście lubię o sobie myśleć jako o nowym stadium ewolucji. Homo Rapax, człowiek drapieżny.
- Czegoś tu nie rozumiem – mruknęła dziewczyna. – Skoro wychowywali cię ludzie i nikt nie nauczył jak być wampirem, skąd się dowiedziałeś?
- Instynkt – mruknął Joachim uśmiechając się lekko.

***

Drażniący dzwonek telefonu wyrwał księdza Jarosława z popołudniowej drzemki. Zakonnik z niezwykłym dla swego wieku wigorem zerwał się z fotela i podniósł słuchawkę.
- Sierociniec imienia świętego Jana Bosko. Ksiądz Jarosław przy telefonie.
- Proszę księdza – wysoki, nieprzyjemny głos siostry Renaty wwiercał się w ucho duchownego. – Musi tu ksiądz natychmiast przyjść! Z tym chłopakiem nie da się wytrzymać. Nie widziałam jeszcze tak agresywnego pięciolatka!
- Już idę – rzucił tylko Jarosław i odłożył słuchawkę. Nie musiał pytać, o którego pięciolatka chodzi.
Sierociniec mieszczący się przy bazylice, podzielony był na dwa, prostopadłe względem siebie skrzydła. Skrzydło północne zajmowali księża, trzymający piecze nad starszymi dziećmi i nastolatkami. Przedszkolakami zajmowały się siostry zakonne w zachodnim skrzydle. Ksiądz Jarosław zbiegł po schodach do głównego holu, szybkim krokiem przeciął mieszkalną część budynku i przejściem przy kuchni przedostał się do zachodniej części sierocińca. Już tutaj dobiegały go wrzaski zakonnic. Przeskakując po trzy schodki, wbiegł na piętro i wpadł do świetlicy.
Mały, wyjątkowo blady chłopiec siedział okrakiem na o wiele większym od siebie koledze i okładał go wolną ręką po twarzy. Za drugie ramie szarpała go zakonnica, próbując oderwać go od mocno obitego już dziesięciolatka, który zachłystywał się krwią i łzami.
- Dość! – ryknął Jarosław.
Mały Joachim zatrzymał pięść w połowie drogi od twarzy przeciwnika i pozwolił zakonnicy postawić się na nogi. Duchowny doskoczył do niego i wymierzył mu siarczysty policzek. Pięciolatek nie dał poznać po sobie, że cios zrobił na nim jakiekolwiek wrażenie.
- Siostro, proszę zabrać Grzesia do ambulatorium! A ty, Joachimie idziesz ze mną! – warknął złowrogo duchowny i ruszył ku drzwiom. Chłopiec powlókł się w ślad za nim.
Ksiądz Jarosław milczał dopóki nie znaleźli się w jego gabinecie, będącym jednocześnie skromną sypialnią.
- Poczekaj tutaj – powiedział już łagodnie zakonnik. – Przyniosę wodę. Musimy przemyć to rozcięcie na twoim nadgarstku.
Wróciwszy z plastikową miską w dłoniach, duchowny zastał chłopca zlizującego krew z dłoni.
- Przestań, na miłość boską! – Złapał dłoń Joachima. Na jego oczach krawędzie rozcięcia zaczęły blednąć i rana zasklepiła się. – Mój Boże – wysapał Jarosław. – Co to wszystko ma znaczyć…
Chłopiec wtulił głowę w ramiona, czekając na kolejny wybuch gniewu starego zakonnika. Ten jednak cofnął się tylko i wlepił w niego wzrok.
- Jak to możliwe? – Ksiądz przerwał wreszcie krępującą ciszę.
- Nie wiem, prze księdza. Jak się skaleczę, to wystarczy, że napluję na ranę i ona zaraz znika.
- A druga ręka?
- Co?
- Była cała we krwi Grzesia. Co zrobiłeś?
- Ja… zlizałem… - mruknął chłopiec.
Zakonnik chwycił Joachima za twarz i nacisnął palcami na policzki, tak by ten otworzył usta.
- W imię Jezusa Chrystusa! Nakazuję ci, opuść to ciało – ryknął ksiądz, ściskając w dłoni wiszący na szyi krzyż. Pięciolatek patrzył na niego, nic nie rozumiejąc. Ksiądz powtórzył formułę egzorcyzmu.
- To na nic… - wysapał po chwili. – Mój Boże, dziecko. Ty masz kły!
- Ja wiem, prze księdza… ja przepraszam.
- Nie przepraszaj moje dziecko. To nie twoja wina.
Zakonnik sięgnął po leżące na biurku nożyczki i zacisnąwszy zęby, rozciął skórę wewnątrz dłoni. Wyciągnął rękę ku chłopcu, który rzucił się na nią zajadle.
- Przestań! – wrzasnął przerażony duchowny. Chłopiec cofnął się i skulił w oczekiwaniu na cios.
- Przepraszam – wymamrotał, pociągając nosem. Po brodzie ściekła mu ostatnia, karmazynowa kropla. Ksiądz wyjął z kieszeni chusteczkę i przycisnął do rany.
- Już dobrze – rzekł zakonnik. – Posłuchaj mnie teraz uważnie, moje dziecko. Nikt, absolutnie nikt nie ma prawa dowiedzieć się o tym, co tu zaszło. Musisz mi obiecać, że nie będziesz atakował i pił krwi kolegów. Nie możesz też nikomu powiedzieć, kim jesteś.
- A kim jestem, prze księdza…
- Wszystko wskazuje na to, że jesteś wampirem, chłopcze.

***

- Jesteś pierwszą osobą, której to opowiedziałem – oznajmił Joachim, patrząc poważnie na Alicje. - Zaufałem ci i chciałbym, żebyś i ty mi zaufała. Nikomu o mnie nie mów, a najlepiej zapomnij o wczorajszym wieczorze i dzisiejszym poranku.
- To nie będzie łatwe.
- Rozumiem, ale postaraj się. Pomyśl, że to wszystko było koszmarem.
- Dobrze, przestań już. – Dziewczyna uśmiechnęła się. – Zrozumiałam, że to ważne i obiecuję, że nie pisnę nikomu ani słowa.
- W porządku. Teraz muszę cię poprosić, abyś zawiązała tym oczy. – Wampir wyciągnął z kieszeni dużą jedwabną chustę. - Taksówka będzie lada chwila. Masz dziś wieczór panieński, a ja jadę przekazać cię przyjaciółkom, które przygotowały imprezę-niespodziankę, jasne.
- Po co to wszystko! Naprawdę nikomu nie powiem…
- To konieczne środki ostrożności. Nie utrudniaj.
Dziewczyna niechętnie sięgnęła po chustę i zakryła oczy. Joachim z niezwykłą dla siebie delikatnością chwycił ją za rękę i poprowadził do wyjścia. Nowoczesna winda pokonała dwadzieścia siedem pięter w zaledwie kilka sekund. Po chwili oboje znaleźli się przed wejściem. Taksówka już na nich czekała.
- A to co, porwanie? – zagadnął zdziwiony taksówkarz.
- Mam dziś wieczór panieński. – Alicja wyprzedziła wyjaśnienia Joachima. – Jestem taka podekscytowana, nie mam pojęcia gdzie jedziemy.
- Proszę tylko nic nie mówić. – Siląc się na uśmiech, Joachim podsunął kierowcy kartkę z adresem.
- Joa, nie bądź taki tajemniczy. – Dziewczyna po mistrzowsku kontynuowała wymyśloną gierkę. – Nie powiem Ance, że się wygadałeś. Co one szykują?
- Mówiłem ci już. Nie puszczę pary z gęby.
- No daj spokój. Będę udawała, że nic nie wiem.
Dziewczyna wyraźnie dobrze się bawiła, w przeciwieństwie do wampira, którego odgrywanie bzdurnej roli wyprowadzało powoli z równowagi.
Zgodnie z poleceniem Joachima, taksówkarz pokręcił się trochę wokół centrum, często skręcając i zmieniając pas. Potem przecięli Most Poniatowskiego, minęli Stadion Narodowy i wciąż trzymając się bocznych dróg ruszyli na wschód. Ostatecznie kierowca zatrzymał się przy przystanku autobusowym na wiadukcie, w pobliżu stacji kolejowej na Gocławku. Joachim zostawił taryfiarzowi duży napiwek, wysiadł i podał rękę Alicji.
Dziewczyna zdjęła opaskę i zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Nigdy nie była w tej części Warszawy. Wyglądała na całkowicie zagubioną, co uspokoiło nieco wampira.
- Idź na stacje, złapiesz stamtąd pociąg do domu – rzekł chłodno Joachim.
- Odprowadź mnie.
Wampir po raz kolejny poczuł, że drobna blondynka ma na niego dziwny wpływ. Zgodził się bez wahania. Zeszli po schodach z wiaduktu i pomaszerowali wzdłuż torów.
- To najdziwniejsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała – powiedziała Alicja. – Spotkałam wampira i przeżyłam. Czy powinnam się ciebie bać?
- A boisz się?
- To dziwne, ale już nie. W ogóle. Na początku byłam przerażona ale teraz… - Dziewczyna przystanęła i zadzierając głowę do góry spojrzała Joachimowi głęboko w oczy. – Prościej byłoby mnie zabić, to dla ciebie nic nowego. Dlaczego zadałeś sobie tyle trudu? Dlaczego powiedziałeś mi o tym wszystkim? Znamy się raptem kilkanaście godzin.
- Nie wiem. Może po prostu chciałem wreszcie komuś zaufać.
Joachim zamyślił się. W tym momencie na stację wjechał pociąg. Alicja wspięła się na palce, pocałowała jego szorstki, zimny policzek i bez słowa wsiadła do przedziału. Wampir stał chwilę bez ruchu, bezmyślnie wlepiając wzrok w tył odjeżdżającego wagonu. Gdy ten zniknął za horyzontem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Kurwa mać – syknął sam do siebie. – Z tego wszystkiego nie kupiłem fajek.
Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu.
- Joa, jak sytuacja? – dopytywał się Albert.
- Właśnie miałem do ciebie dzwonić. Ala nie ma pojęcia gdzie mieszkam, przyniosłem ją nieprzytomną, a wywiozłem z zawiązanymi oczami.
- Ala? Blisko jesteście…
- Pierdol się! – Wampir poczuł się nagle wyjątkowo niezręcznie.
- Dobra, dobra. Nie wie gdzie mieszkasz, ale wie jak wyglądasz. A co jak cię sypnie?
- Nie sypnie, wierzę jej.
- Prosiłeś mnie, żebym ci zaufał. Staram się, ale dalej uważam, że będą z tego problemy. Musisz zniknąć na jakiś czas. A to się dobrze składa. Jest robota. Szczegóły jutro, a odprawa tam gdzie zwykle. Jasne?
- Jasne – mruknął Joachim. – Albert, jeszcze jedno…
- Co jest?
- Napijesz się ze mną wódki?
Gruby wąsacz zaśmiał się serdecznie w słuchawkę.
- A masz jeszcze tego Regala?
- W nocy wyszedł cały.
- To kupimy nowego. Wpadnę wieczorem.

***

Podróż dłużyła się niemiłosiernie. Przedział pierwszej klasy był co prawda bardzo wygodny i tego dnia nie było w nim żadnych innych podróżnych, jednak perspektywa spędzenia w nim kolejnych trzech godzin jawiła się Joachimowi wiecznością. Lot z Warszawy do Wrocławia trwałby zaledwie nieco ponad godzinę, jednak wampir nigdy nie lubił latać i gdy miał możliwość wyboru między samolotem a pociągiem, bez wahania wybierał pociąg. Dziś jednak żałował.
Ponure myśli nie dawały mu spokoju przez całą drogę. Co jeśli Albert ma rację i dziewczynę ruszy sumienie? Widziała śmierć czterech duchownych. Sposób jej zadawania można by nazwać efektownym, chociaż Alicja prędzej użyłaby słowa „okrutny” lub nawet „nieludzki”. Mogą zacząć dręczyć ją koszmary, a wtedy w najlepszym wypadku popędzi na policję. Gorzej jeśli jest wierząca. Jakiś cholerny klecha nie dochowa tajemnicy spowiedzi, a blondynką zainteresuje się Inkwizycja.
Wampir wydobył z małej podróżnej walizki butelkę Jacka Danielsa. Alkohol zdążył się lekko ogrzać, jednak kilka solidnych łyków pomogło przerwać na chwilę ponure rozważania. Stanął przy uchylonym oknie i zapalił papierosa.
- Najmocniej przepraszam, ale w całym pociągu obowiązuje całkowity zakaz palenia! – Usłyszał za sobą. Gdy się obrócił, ujrzał w drzwiach około trzydziestoletnią, niebrzydką, rudowłosą konduktorkę. – Będę musiała wypisać mandat. Proszę za mną.
- A może usiądzie pani i napije się ze mną? – Joachim wyciągną w jej stronę na wpół opróżnioną już butelkę.
- Spożywanie alkoholu również jest zakazane – mówiły usta kobiety, lecz jej dłoń już zacisnęła się na szkle. – Chyba nie powinnam, jestem na służbie – dodała zmieszana, nie wiedząc, co dzieje się z jej ciałem.
Joachim długo już nie pił krwi i czuł, że siła jego spojrzenia słabnie z każdą chwilą. Konduktorka okazała się jednak wyjątkowo podatna. Usiadła naprzeciwko wampira i uśmiechając się głupio, przechyliła butelkę do ust. Pociągnęła trzy solidne łyki.
- Mój boże, naprawdę nie powinnam – wykrztusiła z trudem łapiąc powietrze.
Wampir siedział dopalając papierosa. Gdy skończył, rzucił niedopałek na podłogę i zgniótł pod podeszwą. Kobieta chciała zaprotestować, jednak chwycił jej dłoń i spojrzał w oczy, wkładając w to całą energię jaka mu jeszcze została. Rudowłosa wstała i chwiejąc się lekko umieściła na drzwiach, wyciągniętą niewiadomo skąd, tabliczkę z napisem „rezerwacja”. Gwałtownym ruchem zatrzasnęła drzwi, zasunęła zasłony, po czym padła przed wampirem na kolana i poczęła mocować się z ciężką klamrą, szerokiego, skórzanego pasa. „Końcówka tej podroży nie będzie jednak taka zła” – pomyślał Joachim rozpierając się wygodnie na siedzeniu.
Odpowiedz
#14
Szkoda, że palisz ten tekst w Internecie.
Fajnie się czyta, choć kompletnie nie moje klimaty
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#15
Muszę stwierdzić, że to całkiem przyjemny tekst. W obecnych czasach trudno już o oryginalność w opowiadaniach z udziałem wampirów, jednak "Pakt..." wyjątkowo trzyma poziom. Ustala nową definicję krwiopijcy, obala wampirze "stereotypy" (wrażliwość na wodę święconą i inne bzdety), lecz robi to ostrożnie, uważając, by nie przekroczyć pewnych granic. Doskonale podsumowuje to odniesienie do "Zmierzchu", ukryte w tekście. Cenię Twoje opowiadanie głównie za pomysły - Inwizycja, wampir pracujący dla mafii - naturalność dialogów, które naprawdę fajnie się czyta oraz oczywiście za ogólny styl narracji, dzięki któremu blisko dwadzieścia stron tekstu w wordzie przeleciałem bez trudu, chwili zwątpienia ani przerwy na uzupełnienie płynów. (A musisz wiedzieć, że zanudzenie mnie nie jest niczym trudnym :D) Wrażenie na mnie zrobiła również konstrukcja bohaterów. Myślę, że dobrze spisujesz się na tym gruncie, co jest niewątpliwie ogromną zaletą.

Z chęcią przeczytam więc kolejny i ostatni zarazem rozdział "Paktu Spisanego Krwią".





Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości