Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Płomyk Nadziei
#1
Moje nowe, "urodzone" w bólach opowiadanie. Wrzucam kawałkami, chociaż je skończyłem (!), bo jak wrzucę od razu piętnaście stron A4, to prędzej świat się skończy, niż ktoś je przeczyta.

Rozdział I : Burza nad miastem

Żołnierz wyskoczył zza drzewa i ruszył do przodu. Biegł na oślep, kalecząc sobie twarz i ręce o kolczaste krzaki. Tropiący go demon usłyszał hałas i pobiegł za nim. Wyglądał groteskowo – cztery łapy różnej długości wyrastały z pokrytego czerwoną łuską korpusu w kształcie olbrzymiej kropli, z wielką, nieludzko wykrzywioną twarzą po obłej stronie cielska. Żołnierz zobaczył go przez ramię i wrzasnął na cały głos. Demon zarechotał i wyszczerzył długie jak ludzki palec zęby. Uciekający człowiek potknął się o wystający korzeń i runął na ziemię. Potwór zasyczał cicho i zatrzymał się parę metrów od nieruchomego ciała. Chwilę powęszył, po czym powoli ruszył do przodu. Gdy już miał zatopić kły w leżącym człowieku, ten nagle przewrócił się na plecy i ciął mieczem. Demon zawył z bólu i zatoczył się do tyłu, gdy ostrze przebiło łuskowatą skórę. Sekundę później dosięgnął go kolejny cios. Wojownik ciął, dźgał i rąbał, nie zwracając uwagi na chlapiąca na niego żrącą krew. Zaskoczony atakiem demon cofnął się i machnięciem zakończonej długimi pazurami łapy usiłował zdekapitować przeciwnika, ale nie trafił. Sekundę później sam padł na ziemię, gdy miecz trafił go w oko i sięgnął aż do mózgu. Wojownik znieruchomiał i w milczeniu obserwował czarną krew wsiąkającą w ziemię. Pobliskie rośliny już zaczęły więdnąć. Z odrętwienia wyrwało go dobiegające z oddali wycie. Kolejne demony, w
tym niektóre znacznie gorsze od tego, z którym się zmierzył. Co gorsza, byli tam też ludzie.
Zerwał się do biegu.

* * *


- Jesteś pewien, że to ten dom? - Magnus pokiwał głową.
- Na to wychodzi - Machnął ręką w kierunku zapuszczonego i na pierwszy rzut oka dawna nieużywanego od dawna budynku, jakich pełno w Śmieciowisku. Większość desek, z których go zbudowano już dawno zbutwiała, przez co sprawiał wrażenie, jakby miał się rozpaść przy byle powiewie wiatru. - Tak właściwie to chyba magazyn, a nie dom, paladynie.
Wojownik wzruszył ramionami. Widać było, że nie interesują go takie subtelne różnice. Magnus odwrócił się do pozostałych.
- Dobra, strażnicy. W tym budynku najprawdopodobniej znajduje się siedziba kultu demonów, który odpowiedzialny jest za szereg morderstw i porwań. Musimy ich spacyfikować i zdobyć informację o ich powiązaniach. Pamiętajcie – szukamy dokumentów. Więc jak mi któryś podpali budynek, to skończy na cmentarzu. Zrozumieliśmy się?
Nocni Strażnicy pokiwali głową.
- To powinno być proste. Nie przewidujemy żadnych demonów, tylko grupę rozrzuconych po całym budynku i najprawdopodobniej śpiących
kultystów. Jakieś pytania?
- Tak. - Odezwał się jeden ze strażników. - Skoro to rutynowa akcja, to co tu robi paladyn?
- Wolę go mieć przy sobie, na wypadek spotkania Renegata. - Strażnicy wzdrygnęli się. Widząc to, Magnus dodał szybko.- Ale to mało prawdopodobne. Idziemy.
Jako pierwszy ruszył się paladyn – ciężki żelazny napierśnik, naramienniki i sięgająca stóp kolczuga zdawały mu się nie przeszkadzać. W lewej dłoni miał szeroką tarczę z symbolem swojego zakonu wymalowanym na środku. W prawej – długi miecz. Za nim szedł Magnus w długiej szarej szacie, z podobnym ostrzem w ręce. Na końcu szli strażnicy, ubrani w skórzane zbroje z wyszytym na piersi czarnym orłem – herbem Nocnej Straży. Czterech ściskało w dłoniach ciężkie halabardy, jeden kuszę. Wyglądali na bardzo nieszczęśliwych. Magnus liczył na efekt zaskoczenia. Nieuzbrojeni i rozproszeni po całym budynku heretycy mieli
być dla jego ludzi łatwym celem. Musiał jednak zrewidować swoje plany, gdy drzwi nagle rozwarły się oścież, a ze środka wylała się wrzeszcząca horda wymachująca nożami, pałkami, siekierami i zardzewiałymi mieczami. Czterech rzuciło się na idącego przodem paladyna – po kilku sekundach dwóch leżało na ziemi, w szybko powiększających się kałużach krwi.
Pozostali nie ustawali w atakach.
Ponad dziesięciu wyjących kultystów rzuciło się na stojących za Magnusem strażników miejskich. Ci odparli atak – czterech heretyków pociętych ostrzami halabard runęło na ziemię. Kolejny padł trafiony bełtem w oko. Pozostali atakowali zaciekle, zmuszając ich do defensywy.
Strażnicy wyrzucili halabardy, nieprzydatne w bezpośredniej walce z atakującymi zaciekle kultystami i dobyli mieczy.
Magnusa kultyści zlekceważyli. Ruszył na niego zaledwie jeden, w czarnej szacie z kapturem. Wypowiedział Słowo. Błysnęło i heretyk chwycił się za kikut oderwanej dłoni. Sekundę później kolejne zaklęcie urwało mu głowę. Runął na ziemię jak ścięty. Jego krew chlusnęła na buty maga, który pokręcił głową z niesmakiem. Podniósł głowę, gdy usłyszał głośny wrzask. Obrócił się w kierunku, z którego doszedł go ten dźwięk... i zbladł. W drzwiach magazynu stała potężna postać, odziana w czarną zbroję. W mocarnej dłoni dzierżyła potężny miecz. Twarz zakrywała demoniczna maska. Blada, a wręcz biała skóra, czerwone oczy, niewielki, skrzywiony nos i usta pełne wyszczerzonych i spiłowanych zębów, sprawiały przerażające wrażenie. Na napierśniku
wyryty miała symbol jednego ze zdradzieckich Zakonów – Podrzynaczy Gardeł. Paladyn dwoma szybkimi ciosami wykończył przeciwników, z którymi właśnie walczył i ruszył do ataku na Zdrajcę. Renegat go zobaczył – maskę na jego twarzy wykrzywił paskudny uśmiech.
Bo to wcale nie jest maska, zrozumiał nagle mag.
Paladyn i Podrzynacz Gardeł zwarli się w zaciętej walce. Magnus postanowił nie wtrącać się do niej i skupił się na pomaganiu Nocnym Strażnikom, którym wiodło się nieszczególnie. Jeden z nich już leżał martwy na ziemi - jeden z kultystów dźgnął go sztyletem w gardło. Drugi, solidnie pocięty przez nacierających heretyków usiłował uciec i w tym samym momencie, w którym Magnus odwrócił się w jego kierunku, trafił go bełt wystrzelony przez stojącą w drzwiach magazynu postać z kuszą. Która sekundę później runęła na ziemię, gdy kusznik z Nocnej Straży trafił go w oko. Kolejny heretyk eksplodował, trafiony zaklęciem Magnusa – ale zanim to się stało, zdołał zakłuć swoim krótkim mieczem kolejnego strażnika. Parę chwil później kolejna fala kultystów wybiegła z magazynu i dosłownie zalała ocalałych Nocnych. Każdego z nich otoczyło
po kilku heretyków i zaczęło dosłownie ciąć ich na kawałki. Magnus zastanawiał się tylko chwilę. Wypowiedział magiczną formułę, którą specjalnie przygotował dzień wcześniej. Ciała padłych w boju strażników i kultystów jednocześnie wybuchły. W ciągu jednej sekundy niemal wszyscy walczący z Nocnymi heretycy polegli dosłownie rozerwani na kawałki. Zginęli również strażnicy.
W międzyczasie paladyn ścierał się z Renegatem. Po kilkunastu
sekundach dała o sobie znać nadludzka siła i niesamowity refleks potwora – Podrzynacz zdołał rozbroić przeciwnika, którego miecz uderzył ostrzem o bruk. Sekundę później pięść demona spotkała się z twarzą rycerza, który wylądował na ziemi. Zdrajca zamachnął się bronią, chcąc przyszpilić powalonego przeciwnika do podłoża, ale nie zdążył. Paladyn zdążył użyć zaklęcia ogłuszającego. Formuła zniekształcona przez zmasakrowaną ciosem twarz rycerza zadziałała zupełnie inaczej.
Renegat poszybował do tyłu i uderzył plecami o ścianę magazynu i przebił ją. Zbutwiałe deski nie wytrzymały tego brutalnego traktowania i spory kawałek budynku wraz z fragmentem dachu zawalił się na potwora. Paladyn wstał i chwiejnym krokiem podszedł do swojej porzuconej broni. Chwycił ją w dłoń, odwrócił się w kierunku Magnusa... i w tym momencie bełt wystrzelony przez jednego z heretyków trafił go w twarz. Rycerz jeszcze przez chwilę stał, po czym runął na ziemię.
Magnus zaklął pod nosem. Wszyscy jego ludzie byli martwi. Na szczęście wyglądało na to, że spośród heretyków przeżyło zaledwie kilku. W większości ranni, stali pod ocalałym fragmentem frontowej ściany budynku, parę metrów od drzwi i wpatrywali się w maga, który wpadł na
ciekawy pomysł. Rzucił się do przodu i zanim ktokolwiek zdołał go zatrzymać, wbiegł do magazynu. Odwrócił się i cisnął kilkanaście niewielkich fioletowych kul w w drzwi. Te natychmiast zajęły się ogniem, który błyskawicznie zaczął się rozszerzać. Mag przebiegł przez
pomieszczenie – po drodze zobaczył zwisającą z haka postać, w której rozpoznał ostatnią zaginioną osobę – córkę generała Nocnej Straży, po czym wbiegł po schodach na górę. Otworzył kopniakiem drzwi – przed sobą ujrzał niewielkie biuro, należące do nadzorcy magazynu i zarazem
przywódcy kultu. Zaczął je przeszukiwać. Jedna z szuflad była zamknięta – otworzył ją zaklęciem. W środku znajdowało się to, po co tu przyszedł. Włożył to do wewnętrznej kieszeni szaty, rzucił na siebie zaklęcie zapewniające czasową odporność na ogień i wybiegł w szalejący pożar.
Zbiegł po schodach i ruszył przez płomienie w kierunku drzwi. Gdy tylko w nich stanął, cisnął kilkunastoma magicznymi pociskami w kręcących się po dziedzińcu przed magazynem heretyków. Wszyscy padli na ziemię i stanęli w ogniu – specjalnym, magicznym ogniu, który będzie płonął przez wiele dni i jednocześnie nie pozwoli im umrzeć. Zostawił ich i ruszył ulicą w kierunku Północnej Dzielnicy. Po kilkunastu metrach wyjął z kieszeni to, co znalazł w biurze nadzorcy. Listę wielu wysoko
postawionych osób, które skrycie wspierały zlikwidowany właśnie kult.
Uśmiechnął się ponuro. To będzie bardzo długa noc.

* * *


Wyciągani ze swoich łóżek ludzie nie stawiali oporu. Wszystkich zawleczono do lochów pod twierdzą. Tam przesłuchujący ich "specjaliści" zadali im jedno proste pytanie – "Co wiesz o działającym w mieście kulcie demonów ?" Gdy więźniowie kończyli swą spowiedź, zabierano ich na dziedziniec i wieszano na pośpiesznie zbudowanych szubienicach. Aresztowano siedemnastu kupców, setkę rzemieślników, czternastu szlachciców, czterech pułkowników i jeden generał
Nocnej Straży, kilkunastu oficerów wojska, dwudziestu czterech szeregowych Nocnych Strażników, trzech Dziennych Strażników, kanclerza Angevina i niezliczoną ilość biedoty ze slumsów.
- Co za masakra... - westchnął w trakcie sto pięćdziesiątej trzeciej egzekucji Sanguk, jeden z magów nadzorujących całą operację. Słowa te skierowane były do siedzącego obok Magnusa, który przyglądał się egzekucjom w ciszy.
- I pomyśleć... - Mag urwał na chwilę. Dwóch żołnierzy wyprowadziło z budynku więzienia, kanclerza Angevina. Stary człowiek szamotał się zaciekle, ale nic mu to nie dało. Wojownicy przytrzymali go a kat zarzucił mu pętle na szyję, po czym podciągnął go do góry. Starzec zacharczał. Usiłował słabnącymi palcami zedrzeć z gardła sznur, ale po chwili
znieruchomiał. Żołnierze odczekali dla pewności jeszcze chwilę, po czym zdjęli kanclerza z szubienicy i rzucili go na stos ciał parę metrów dalej.
- I pomyśleć... - kontynuował po chwili Magnus -... że wśród nas mieszkały takie żmije. Gdyby było ich choć trochę więcej, mogliby zorganizować zamach stanu.
- Weź przestań.... - Westchnął ciężko Sanguk. - Dopiero co dostałem raport z prób zatrzymania Likharda, Urangora i Uraka. Co za burdel...
- Co się stało ?
- Urangor, ten cholerny paladyn, zarżnął dwóch swoich kolegów po fachu, którzy usiłowali go zatrzymać. Potem wybiegł na ulicę i zaczął mordować każdego, kto nawinął mu się pod miecz. Powstrzymał go dopiero batalion Dziennej Straży wspierany przez kilku magów.
Magowie zbadali go i stwierdzili, że opętał go demon, co wyjaśnia sposób, w jaki zdołał wymordować siedemdziesięciu ludzi. Z magami było jeszcze gorzej.
- Gorzej ? To może być gorzej ?
- Może być. Likhard, ten skurwysyn.... gdy zorientował się, że wpadł, zaczął ciskać zaklęciami we wszystkie strony. Z dymem poszła połowa targu i sierociniec pełen śpiących jeszcze dzieci. Ogień był magiczny – z budynków zostały fundamenty. Pewnie nigdy się nie dowiemy ile osób tam zginęło.
- A Urak ?
- Odszedł z hukiem. Wysadził się w powietrze wraz z Nekharem. Szkoda go. Był cholernie dobrym magiem.
Umilkli. Przez chwilę obserwowali jakiegoś pułkownika Nocnej Straży, wleczonego przez dwóch żołnierzy. Był ostro przesłuchiwany – wisiał bezwładnie, trzymany za ramiona. Nie stawiał oporu, gdy kat zarzucał mu pętle na szyję. Wtedy odezwał się Sanguk.
- Pojawił się kolejne problemy. Tym razem poza miastem.
- Co się stało ?
- Koło Sanvak Ghor wyparowały dwie wioski. Żadnych śladów walki, ale zniknęli wszyscy mieszkańcy. Tamtejszy zwierzyniec zresztą też. Na dodatek coś się stało na północy, w Tivaak. Ale nie wiadomo co.
- Sanvak Ghor... po jaką cholerę się tam osiedlali?
- No wiesz, żyzna ziemia, olbrzymie złoża żelaza, rzeka pełna ryb...
- I przeklęte miejsce pełne potwórów za rogiem. Dziękuje bardzo, nie skorzystam. Co się dzieje w Tivaak ?
- Nie wiadomo. Dwa dni temu urwał się kontakt telepatyczny.
- Taa... jak sądzisz, wyślą mnie tam ? - Magnus był zdenerwowany. Walka ze złem w dobrze znanym mu mieście była czymś zupełnie innym, niż odległe wyprawy w paskudne miejsca.
- Gdzie?
- Co?
- Do Sanvak Ghor, czy do Tivaak?
Magnus jęknął głośno.
- A jak myślisz ? Do Sanvak Ghor by mnie wołami nie zaciągnęli. Chodzi mi o Tivaak.
- Nie wiem... - Sanguk przerwał. Machnął ręką na stojącego parę metrów od nich żołnierza. Po chwili na stole pojawiły się dwa kufle piwa. Mag napił się ze swojego i odezwał się ponownie. - Tivaak to jedyna twierdza pomiędzy stolicą i Bruzdami. Jeśli padła, to będzie z nami kiepsko. I to bardzo. Mam tylko nadzieję, że to tylko jakiś "drobny" problem. No wiesz, tamtejszy mag się rozchorował....
- ... odpowiedzieliby jego uczniowie.
- ... albo wybuchł tam jakiś mały sztorm telepatyczny.
- Jak byłby mały, to nie zakłóciłby komunikacji. A duży... to niemal zawsze sprawka Legionu.
- Może trochę optymizmu? - Zniecierpliwił się Sanguk.
- Pięćset lat temu, istniały cztery królestwa. Aradir zmienił się w Bruzdy. Tehir pochłonęło morze, gdy eksplodował tam wulkan. A wszystkie statki, które od siedemdziesięciu sześciu lat odważyły się popłynąć do Nechiru wyparowały. Zostaliśmy sami. Władza tego kraju sięga zaledwie do murów naszej stolicy i twierdz. Gdzie ty tu widzisz powody do optymizmu ?
Sanguk zasępił się. Przez chwilę obaj popijali w ciszy piwo i obserwowali kolejną egzekucję – tym razem wieszano jakiegoś bogatego kupca, który po kryjomu dostarczał kultowi pieniądze, żywność i broń kiepskiej jakości. Co się na nim zemściło.
- Sanvak Ghor. - Odezwał się nagle Sanguk.
- Co ?
- Co to za miejsce ?
- Nie wiesz ?
- Wiem tylko tyle, że to jakieś stare kopalnie u stóp Strachogór. I że należy trzymać się od nich z daleka.
- Tak - stwierdził Magnus – wiesz o tym miejscu to, co większość ludzi. Sanvak Ghor to liczący sobie niemal pięćset lat kompleks kopalni. Sto lat temu dokopali się zbyt głęboko i coś obudzili. Większość mieszkańców zginęła, a spora część kopalni się zawaliła. To zaś pogrzebało miasto, które znajdowało się na powierzchni. W tym samym czasie wybuch wulkanu zatopił Tehir w odmętach oceanu. Niektórzy spekulują, że te wydarzenia były ze sobą powiązane. Od tego czasu zezwierzęceni potomkowie mieszkańców zamieszkują rumowisko. Zaś w jaskiniach pod nimi żyją jeszcze gorsze potwory, sługi Sedyauobitisa.... - gdy wypowiedział te słowo, powietrze wokół nich zauważalnie zgęstniało – ...czy jakoś tak. Nigdy nie umiałem tego poprawnie wypowiedzieć.
- Co to takiego ?
- Tak ocalali, którzy zdołali stamtąd uciec nazywają to coś, co podobno wciąż mieszka zagrzebane pod Sanvak Ghor.
- Milutkie miejsce.
Kat właśnie zarzucał pętle na szyję kolejnego więźnia.

Rozdział II : Burza nad górami

Żołnierz zatrzymał się w ostatniej chwili. Zajęty ucieczką, zauważył skarpę na sekundę przed niechybnym upadkiem. Uchwycił się rosnącego przy krawędzi drzewa i ostrożnie za nią wyjrzał. Czterdzieści metrów niżej, na dnie wąwozu, płyneła niewielka rzeczka. Jej koryto pełne było wyżłobionych przez wodę skał. Na prawo i lewo od niego strumień zakręcał, tworząc coś w rodzaju "półwyspu", na skraju którego stał teraz wojownik. Sam zapędził się w pułapkę. Za plecami słyszał już odgłosy pogoni.

* * *


Monstrum w czarnym pancerzu, zwieńczonym potwornym hełmem w kształcie wilczej głowy, zatrzymało się na krawędzi skarpy. Zasyczało głośno. Uciekinier zniknął. Jego słabe, ludzkie sługi wciąż przeszukiwały las, ale Żelazny Wilk wątpił, by coś znaleźli. Gdyby nie wpadli na tą grupę uciekinierów z Tivaak, pewnie zdołaliby dopaść tego, kogo ścigali od paru dni.
Ale za to rzeź była taka... satysfakcjonująca.
Tutaj jednak nie mogło go być. Nie miał gdzie się schować. Musiał zatem skręcić gdzieś wcześniej...
Renegat wydał rozkaz. Słudzy przerwali poszukiwania i zebrali się przed nim. Zabił jednego gołymi rękami – musiał na kimś wyładować swoją wściekłość. Gdy krwawy ochłap, runął na ziemię, pozostali zaczęli błagać go o litość. Byli żałośni, ale przydatni. Gdyby nie to już dawno by ich zabił. Wywarczał kolejne rozkazy. Wkrótce wszyscy zniknęli.
Chwilę później, żołnierz podciągnął się i wystawił głowę ponad krawędź skarpy. Gdy upewnił się, że jest bezpiecznie, pośpiesznie wdrapał się na górę. Gdy juz tam był, podziękował wszystkim znanym sobie bogom za to, że przypomniał sobie o pewnych istotnych fragmentach ekwipunku każdego żołnierza piechoty górskiej – hakowi i bardzo mocnej linie.

* * *


Jak się okazało, sytuacja w Tivaak była paskudna na tyle, że Rada podjęła jednogłośną decyzję o wysłaniu tam Magnusa – który dzięki swojej "akcji" stał się sławny. A właściwie niesławny. Doszły go plotki, że w slumsach zaczęto go nazywać Rzeźnikiem. W efekcie wszystkie gildie starały się usunąć go po cichu z miasta, w obawie przed kolejną czystką, która wykosiłaby jeszcze więcej ich członków. O "drobnym" fakcie, że kultyści odpowiadali za wiele
morderstw i porwań, wszyscy zapomnieli. Również Magnusowi wyjazd ten był bardzo na ręke.Kwestią czasu było wyznaczenie nagrody za jego głowę, przez jakąś ważną i bogatą osobą, która straciła brata, siostrę, bądź innego członka rodziny w czystce. Sanguk skomentował to wszystko słowami "Takie są uroki polityki". Magnus miał swoje, znacznie dosadniejsze określenie, którego jednak używał tylko wtedy, gdy był sam. Niezbyt pasowało one do wizerunku potężnego i mądrego maga. Wraz z nim wyruszyło trzech paladynów i dwudziestu żołnierzy pod dowództwem, burkliwego kapitana, które imienia Magnus nie mógł spamiętać. W ostatniej chwili do drużyny dołączył również Sanguk. "Rzeźnika" bardzo to uradowało – przynajmniej miał kogoś, z kim mógł prowadzić inteligentną rozmowę. Dojechali konno do położonej w połowie drogi twierdzy Rektor – za nią zaczynał się wyjątkowo nieprzyjemny teren, pełen głębokich wąwozów, wysokich gór i gęstych lasów, w głębinach których kręciły się czasem bardzo niemiłe stworzenia. Przez południowy masyw Czarnogór musieli przejść pieszo. Istniały dwie inne drogi, które umożliwiłyby dojechanie konno do samego Tivaak. Należały one jednak do szlaków, którymi podróżować nie należy, chyba że zależy nam na przerażającej i brutalnej śmierci. Jedna z nich okrążała południowy łańcuch Czarnogór od zachodu, przez tereny w większości nizinne. Problemem było jednak to, że wiodła skrajem Wielkiej Piaszczystej – olbrzymiej, nieprzebytej pustyni, z której zasami wyłaniały się grupki Renegatów, by palić i plądrować. Byli oni jednak najmniejszym problemem. Regularnie znikały tam całe, doskonale chronione karawany. Krążyły pogłoski o dziwacznych istotach, wynurzających się nocami z piasków pustyni. Magnus uznałby te historyjki za plotki, gdyby nie
jedna rzecz – na Wielkiej Piaszczystej nie działała magia. Coś blokowało magom dostęp do Mocy – co było naprawdę bardzo niepokojące. Druga ścieżka, obchodziła najwyższe szczyty południowych Czarnogór od wschodu. Wymagała jednak przejścia przez Kolczastą Przełecz. Miejsce to było bardzo dobrze znane z dwóch rzeczych. Po pierwsze – pięćset lat temu, w trakcie Wojen Żelaznych wyparowała tam cała armia – i nigdy nie znaleziono nawet najmniejszego śladu po niej. Po drugie – kupcy, którzy odważyli się tamtędy podróżować, opowiadali ponure historie, o dziwnych kształtach widzianych we mgle, enigmatycznych szeptach i stałym uczuciu bycia obserwowanym. A przynajmniej opowiadali to ci, którzy zdołali się wynurzyć z gęstej, nienaturalnej mgły stale pokrywającej Przełęcz.
Z braku lepszych możliwości, Magnus i jego towarzysze zmuszeni byli wybrać trasę najkrótszą, ale wiodącą przez ciężki teren. Dopiero bo pewnym czasie, podróżnicy dowiedzieli się o tym, jak bardzo.

* * *


Jeden z żołnierzy zaklął głośno. Magnus w głębi duszy przyznał mu rację. Cała jego "drużyna" przesuwała się powoli po wąskiej, skalnej półce. Tak wąskiej, że wszyscy szurali plecami o kamienną ścianę. Kilkadziesiąt metrów pod ich stopami widać było korony drzew. Sanguk, który kiedyś już tędy podróżował, opisywał dokładnie ten fragment trasy, ale zarówno Magnus jak i pozostali uważali te opowieści za żarty. Jak się jednak okazało, obejście Dziewiątej Strażnicy, najwyższego szczytu w południowej części Czarnogór, było rzeczywiście tak ciężkie, jak je opisywał. Pierwotnie wcale nie chcieli tamtędy iść – okazało się jednak, że coś zerwało most na kanionie Terpeska. Paladyni stwierdzili, że robota ta śmierdziała Renegatami. Sanguk sobie z tego żartował. Magnus nie wspomniał mu, że w lesie, kawałek od mostu, znalazł wyjątkowo dziwne ślady stóp, odciśnięte w błotnistej ziemi. Rycerz, któremu to pokazał, powiedział, że takie ślady pozostawiają wyłącznie stylizowane na wilcze łapy buty wojowników renegackiego zakonu Żelaznych Wilków. Z tego powodu Magnus nakazał marsz najkrótszą trasą i okrążenie Dziewiątej Strażnicy.
Teraz tego żałował.
- Hej, Magnus... - odezwał się nagle idący tuż za Magnusem Sanguk - ..skąd się wzięła nazwa tej góry ? Parę razy tędy przechodziłem, a wciąż nie wiem.
- No cóż... - Parę metrów przed nimi jeden z żołnierzy potknął się o wystający kamień, ale idący przed nim paladyn zdążył się odwrócić i złapać go, zanim runął w dół. Magnus pokręcił głową, po czym kontynuował. - Setki lat temu, na szczycie tej kupy skał zbudowano niewielką warownię, która miała strzec przejścia przez kanion Terpeska. Przez wiele lat znakomicie wywiązywała się ze swego zadania. Pewnego dnia jednak, opustoszała. Nikt nie wie co się stało z mieszkańcami... byli skrytymi ludźmi i zachowywali w tajemnicy wszystkie wejścia do fortecy. A że ściany tej zwariowanej góry są praktycznie pionowe, to nikt nigdy nie zdołał do tej warowni dotrzeć.
- Twierdza ? - Odpowiedział z niedowierzaniem w głosie Sanguk i spojrzał w górę, na ostre, pionowe zbocze. - No chyba nie.
- No chyba tak.
- Jakim cudem dostarczyli tam materiały ? Kamienne bloki i tak dalej ?
- A skąd mam to wiedzieć ? Minęły setki lat. Niewiele wiadomo o budowniczych – tylko to, że twierdza należała do rodu Terpesków, od których nazwano tamten kanion. Została po nich zaledwie ta historia i dziwaczne światła, czasem widywane na szczycie Dziewiątej Strażnicy.
- Przepraszam, że się wtracę... - Idący za nimi paladyn odezwał się nagle. - Ale tak się składa, ze to nazwisko nie jest mi obce. W trakcie mojego nowicjatu bardzo interesowała mnie historia tych terenów. Dużo czytałem. Zgodnie z pewnym bardzo starym dokumentem, pięćset lat temu, zaraz po zakończeniu Wojen Żelaznych, sporą ilość Terpesków stracono, pod zarzutem uprawiania czarnej magii i wyznawania Czarnych Bogów wymordowano wtedy połowę członków arystokratycznych rodów Czarnogór. Z tego co mi wiadomo, był to fragment powojennych czystek. To samo miało miejsce na całym świecie. Uniewinnieni członkowie rodu po procesie w stolicy, wrócili do Dziewiątej Strażnicy. I w tym momencie zniknęli z archiwów. Chociaż czasem to nazwisko się jeszcze pojawiało, ale miało to miejsce bardzo rzadko.
- Pewnie przeżyła jakaś boczna gałąź. - Stwierdził Sanguk.
- Pewnie tak. - Stwierdził nieco melancholijnym głosem paladyn.
- Jak się nazywasz ? - Odezwał się milczący dotąd Magnus, który już domyślał się odpowiedzi.
- Ignather Terpesk. - Paladyn uśmiechnął się lekko. - Ale nie wiem, czy mam coś wspólnego z "tymi" Terpeskami. Niby pochodzę ze szlacheckiego rodu, ale po opuszczeniu Dziewiątej Strażnicy wszystkie dokumenty o tej rodzinie usunięto... i to dość dokładnie, więc upewnienie się, czy się od nich wywodzę, nie jest możliwe.
Dalszą rozmowę uniemożliwił głośny krzyk, dochodzący gdzieś z przodu. Po nim nastąpił kolejny, głośniejszy.
- No i któryś w końcu spadł. - Skomentował to wydarzenie Sanguk.
- Wątpie. Krzyczałby dłużej i bez tej przerwy.
Po chwilo dotarli do sporej półki skalnej, na której czekali już pozostali. Półokręgiem otaczali coś, co Magnus dopiero po dłuższej chwili zidentyfikował jako ciało jednego z żołnierzy.
- Co tu się stało ? - Wydarł się na cały głos Ignather. Wszyscy odwrócili głowy w jego kierunku.
- Gdy dotarliśmy do tej półki skalnej... - zaczął łamiącym się głosem jeden z żołnierzy – ...coś na nas z góry skoczyło.
- Gdzie to "coś" teraz jest ?
- Znik...zniknęło.
- Wraz z jego głową. - Skomentował tą wymianę zdań Magnus, zajęty oględzinami ciała. A przynajmniej tego, co z niego zostało.
Żołnierz nie wiedział co odpowiedzieć, więc tylko nerwowo pokiwał głową. Mag spojrzał w górę, ale z miejsca gdzie stał, nie mógł zobaczyć szczytu góry. Zaklął pod nosem.
- Sanguk, pilnuj mnie. - Warknął, po czym wyszeptał kilka słów. Sekundę później ugięły się pod nim nogi i padłby na ziemię, gdyby drugi mag go nie przytrzymał.
W tym samym czasie jego umysł "szybował" w powietrzu, paręnaście metrów od skalnej krawędzi. Po chwili zobaczył to, czego się spodziewał... i czego najbardziej się obawiał.
Różnokolorowe światła błyskały na szczycie Dziewiątej Strażnicy.
Nie "podleciał" do niech – długotrwałe "szybowanie" nie było bezpieczne, a na dodatek istniały istoty mogące ranić magów będących w takim stanie. Zamiast tego powrócił do swojego ciała.
- Światła. - wymamrotał. Ignather zaklął dość szpetnie.
- Ostatnim razem, gdy podczas marszu tą drogą też je widziałem... - odezwał się Sanguk – po drodze wyparowała połowa idących ze mną ludzi. Bez śladu, bez najmniejszego dźwięku.
Magnus odwrócił się w jego kierunku.
- I teraz nam to mówisz ? - Drugi mag wzruszył ramionami.
- No wiesz, ludzie znikają wszędzie... no, poza doliną Naktael. Na terenach pogranicznych to norma.
- Taa... zdołamy dojść do końca tej ścieżki przed zmrokiem ?
- Nie ma szans. Za późno na nią weszliśmy. Ale kawałek dalej jest jaskinia, w której nocują podróżnicy, których na tej trasie złapała noc. Jest duża, łatwa do obrony, no i zawsze jest tam spory zapas drewna.
- Cóż, to brzmi jak plan, prawda ?

* * *


Ignather okazał się być specjalistą w budowie prowizorycznych fortyfikacji. Dopomógł mu w tym wystrój jaskini – jacyś zapobiegliwi ludzie wstawili do niej stoły, krzesła, parę łóżek, a do wnęki w tylnej ścianie ktoś wcisnął dużą ilość drewna. Magnus nie potrafił sobie wyobrazić sposobu, w jaki wniesiono je do tego miejsca, ale komuś się to jednak udało. Teraz wszystkie te rzeczy posłużyły do budowy prowizorycznej barykady w wejściu do jaskini.
Chociaż wyglądała na łatwą do sforsowania... to jednak tylko wyglądała. Magnus dorzucił do niej parę wyjątkowo wrednych zaklęć-pułapek, a Sanguk poprzyczepiał do ścian pieczary niewielkie świecące kule, rozpraszające panujące w jaskini ciemności. Gdy wszyscy zakończyli pracę, zaczęli czekać w absolutnej ciszy – paladyni przy barykadzie, magowie parę metrów za ich plecami i żołnierze, rozstawieni parami po całej jaskinii. Mieli pilnować
tyłów – Magnus podejrzewał, że gdzieś w tej jaskinii może się znajdować tajemne wejście do Dziewiątej Strażnicy. Nie miał czasu na dokładne poszukiwanie, więc poprostu kazał żołnierzom pilnować swoich tyłów.
Musieli wystarczyć.
Po chwili tajemniczy napastnicy zaczęli sondować ich obronę. Mieli jednak pecha – nie wiedzieli, że Magnus rozmieścił kilka magicznych pułapek na zewnątrz jaskinii. Jednego z nich rozerwało na kawałki zaklęcie Wybuchu. Drugi stanął w ogniu. W tym momencie paladyni i magowie mieli okazję przyjrzeć się temu, z czym za chwilę mieli walczyć.
Potwór był wysoki – o głowę wyższy od najwyższego z paladynów. Nie miał nosa, ust, uszu i włosów. Jego skóra była niesamowicie blada. Jego oczy świeciły się czerwonym blaskiem. Zamiast rąk, miał olbrzymie macki. Wyglądało jak półludzkie mutanty, często widywane na skrajach Gehenny, imperium Renegatów ukrytego za Wielką Piaszczystą.
Monstrum zaczęło się tarzać po ziemi, by zdusić trawiące je płomienie. W tym momencie Magnus przeklął się w myślach, że do swoich pułapek użył normalnego ognia, a nie magicznego. Dzięki temu potwór zdołał zdusić trawiący go ogień. Jednak, gdy tylko wstał z ziemi, bełt wystrzelony z kuszy Ignathera trafił go prosto w twarz. Potwór przez krótko chwilę stał jeszcze, po czym niepewnym krokiem zrobił krok do przodu - i runął na ziemię. Zapadła martwa cisza. Przez kilkanaście sekund nikt się nie ruszał. Potem kręcące się w ciemnościach nocy potwory zniknęły.
- Co się dzieje ? - Odezwał się nagle Ignather.
- Sprawdzały naszą obronę. - Odpowiedział mu Magnus. - Wkrótce wrócą i na pewno będzie ich więcej. Zostańcie tutaj. Ja wyjdę na zewnątrz i dorzucę jeszcze tam jeszcze kilka pułapek.
- Uważaj na siebie. - Mruknął Sanguk, na tyle głośno by drugi mag go usłyszał.
Magnus skorzystał z jednego z najprzydatniejszych, ale i najtrudniejszych zaklęć i przeteleportował się na drugą stronę barykady. Niewielu magów znało się na tego rodzaju magii, co spowodowane było tym, że była ona mało "atrakcyjna" - miała bardzo ograniczony zasięg, gdyż cel trzeba było widzieć. Natychmiast zabrał się do tworzenia pułapki, a właściwie Pułapki – zaklęcia, które potrzebne były do jej stworzenia były tak skomplikowane, że duża litera była w tym miejscu wręcz konieczna.
Gdy skończył, natychmiast wrócił do jaskinii. Tu powitał go przerażony wzrok Sanguka.
- Magnus, czyśty zwariował ? - Ignather spojrzał nagle na maga. Nie wiedział o co chodzi. - Ta pułapka... człowieku, to Spopielacz !
- No to co ? - Odpowiedział znudzonym nieco głosem Magnus. - To oni będę w polu rażenia. Dobra ludzie ! - Te słowa skierował już do wszystkich obecnych w jaskinii. - Umieściłem na zewnątrz pewną bardzo... specyficzną pułapkę. Gdy krzyknę "teraz", wszyscy padacie na ziemię, zwijacie się w kłębek tak, by osłonić oczy, i inne wrażliwe na poparzenia części ciała i wstrzymujecie oddech. Gdy krzyknę raz jeszcze, możecie zacząć oddychać. Zrozumieliście ? - Żołnierze i paladyni pokiwali głowami.
- Czarno to widzę... - westchnął Sanguk.
- Oj daj spokój, pesymisto. - Odpowiedział mu Magnus, po czym skierował wzrok na ciemność za barykadą.
Ledwie zdążył to zrobić, na zewnątrz jaskini zaczęły się pojawiać potwory. Wiele potworów. Tym razem nic sobie nie robiły z eksplodujących towarzyszy i poprostu czekały. Po chwili eksplozje i pióropusze płomieni ustały. Monstra oczyściły pole minowe metodą "na chama". Magnus tylko na to czekał. Potwory tłoczyły się na zewnątrz – było ich tam co najmniej kilkadziesiąt. To był odpowiedni moment na aktywację Spopielacza.
- TERAZ !!! - Gdy tylko wrzasnął, rzucił się na ziemię. Kątem oka zobaczył, że stojący obok niego Sanguk robi to samo. Dokładnie pięć sekund później, leżący na ziemi mag wyrecytował formułę aktywacyjną. Wtedy, na zewnątrz jaskinii rozpętało się prawdziwe ogniste piekło. Fale magicznego ognia spopieliły niemal wszystkie potwory w przeciągu ułamków sekund. Żar był tak wielki, że wierzchnie fragmenty skał stopiły się. Zaklęcie przedarło się przez niewielkie, pomniejszane dodatkowo przez ustawioną tam barykadę wejście do jaskinii, ale zostało przez nią osłabione i rozproszone. Wypaliło powietrze w górnej części pieczary, podpaliło meble, ale tylko liznęło leżących plackiem
wśród skał ludzi. Przez kolejne kilkanaście sekund wszyscy wstrzymywali oddech – skutkiem ubocznym Spopielacza było magiczne, skażenie powietrza. Każdy, kto wciągnął by do płuc chociażby odrobinę, spłonąłby od środka w ciągu kilku sekund. Nieliczne ocalałe monstra tego nie wiedziały.
Po niecałej minucie Magnus podniósł się z ziemi.
- Dobra, można oddychać.
Żołnierze i paladyni również wstali. Wygląda na lekko oszołomionych.
- Ty jednak zwariowałeś. - Warknął Sanguk. - Spopielacz... kurrrwa mać, przecież to zaklęcie jest na Czarnej Liście !!!
- Co takiego ? - Wtrącił się Ignather. - To zaklęcie jest zakazane ?
- Nie. - Odparł Magnus. - Jest w tym fragmencie listy, który mówi o czarach, których pochodzenie jest "niepewne" i których używanie nie jest polecane, ale nie jest też zakazane. Przecież nie użyłbym go, gdyby było zaklęciem opartym na mocy demonów ! Czy ja wam wyglądam na heretyka ?
- Nie wygladasz. - Odezwał się cicho paladyn. Magnus odwrócił się i pomógł wstać żołnierzowi, którego Spopielacz dość mocno poparzył. Gdy mag zajął się łataniem rannego, Ignather mruknął pod nosem. - Gdybyś wyglądał, to już byś nie żył.
Usłyszał go tylko stojący tuż obok niego Sanguk.

* * *


Do rana doczekali bez problemów. Wyglądało na to, że potwory zamieszkujące Dziewiątą Strażnicę uznali ich za zbyt twardy orzech do zgryzienia. Żaden z ludzi Magnusa na to nie narzekał. W dalszą drogę ruszyli gdy tylko słońce wyjrzało za horyzont i oświetliło ścieżkę na tyle by można było nią iść w miarę bezpiecznie. W tym również nic im nie przeszkodziło. Niektórzy żołnierze zaczęli nawet spekulować, że śmierć poniosła większość, lub nawet wszystkie potwory zamieszkujące tą nawiedzoną górę. Magnus się na ten temat nie wypowiadał, podobnie jak Sanguk, Ignather i reszta paladynów. W przeciwieństwie do rozradowanych z powodu swojego ocalenia żołnierzy oni zachowywali czujność i wielokrotnie widywali jakieś dziwne cienie, obserwujące podróżników zza załomów skalnych. Magnus uznał w końcu, że monstra poprostu bały się ich atakować, w obawie przed kolejną masakrą. Znacznie bardziej martwił go fakt, że bestie wyszły na światło słoneczne. Większość nienormalnych istot paniecznie się go bała. Oczywiście
istniały wyjątki – na przykład Renegaci i stwory opętane przez demony . Niektóre istoty, które owszem, bały się światła, ale w przypadku pogoni za człowiekiem potrafiły ten strach przełamać. Tutaj, za idealny przykład mogli służyć zdegenerowani potomkowie Wolvernów, którzy nie raz i nie dwa ścigali osobę, która ich zraniła przez setki kilometrów, bez zwracania uwagi na zmęczenie, głód, pragnienie i ból.
Oczywiście każda z wyżej wymienionych istot była albo bardzo potężna, albo występowała w olbrzymich hordach. Jak mawiają w stolicy – i tak źle i tak niedobrze.
Ostatecznie cienie zniknęły. W tym samym momencie, w którym z ich oczu zniknęła Strażnica. Magnus ukradkiem odetchnął z ulgą. Parę kilometrów dalej, nagle podszedł do niego Ignather.
- Nie podoba mi się to. - Stwierdził na tyle cicho, by nie usłyszeli go maszerujący w pobliżu żołnierze, ale na tyle głośno by można go było zrozumieć w hałasie, jaki czynili.
- Co konkretnie ? Mi, wyobraź sobie, nie podoba się w tych górach co najmniej pięćdziesiąt rzeczy. Mam je wymienić ?
Paladyn nie zwrócił uwagi na odpowiedź maga.
-Pięćdziesiąt kilometrów na północny wschód stąd zaczynają się Wschodnie Czarnogóry. Wiesz, że to miejsce cieszy się raczej kiepską sławą, nawet jak na fragment Gór Centralnych.
- Cholera jasna... Sanguk zapomniał nam wspomnieć, że trasa którą nas prowadzi wiedzie przez najbardziej "rozrywkowe" miejsca w tych cholernych górach.
- Taaa...- Westchnął paladyn. - To lokalne piekło na ziemi. Nie jest aż tak złe, jak Góry Czerwone, lub Mrokogóry, ale krwawe wojny toczone w tym miejscu w przeszłości zrobiły swoje.
- Dokładnie. Wojny Rzeźnicze, Księżycowe, Czarne i Żelazne... Cztery najgorsze konflikty w historii świata. A ich najkrwawsze bitwy miały miejsce właśnie tutaj.
- Nie da się ukryć. Jesteśmy zaledwie parędziesiąt minut drogi od Krwawych Klifów. - Widząc zdziwioną twarz maga, pośpieszył z wyjaśnieniami. - Miała tam miejsce jedna z najstraszliwszych bitwe Wojny Rzeźniczej. To dość strome zbocze jednej z pobliskich gór. Niecałe cztery tysiące paladynów starło się tam z niemal dwukrotnie liczniejszymi Renegatami. Każdy wojownik, który tracił równowagę, natychmiast spadał ze zbocza do pobliskiego wąwozu. Na dnie którego wyrastało coś w rodzaju olbrzymich stalagmitów.
- Straszne.
- Słuchaj... - Tym razem paladyn mówił nieco ciszej. - Nie jesteśmy sami. Nie wiem, czy ty też coś zauważyłeś, ale parokrotnie coś "migało" mi pomiędzy drzewami. Coś dużego.
- Wolvern ?
- Oby nie. Od eksterminacji Plemion Księżycowych widywano ich bardzo, bardzo rzadko. I co gorsza, te spotkania były zazwyczaj bardzo, bardzo krwawe. Coś nas chyba nie lubią.
- Dziwisz się ? Przecież w trakcie Wojen Księżycowych, wespół z Aradirem, wyrżnęliśmy ich niemal do nogi, Teraz są jeszcze silniejsi niż wcześniej. Utracili swoją kulturę, ale zyskali na brutalności.
Przez chwilę maszerowali w milczeniu. Co chwila rozglądali się nerwowo na boki, jakby bali się, że coś może na nich wyskoczyć.
- Słuchaj... - Zaczął nagle paladyn. - Mam pewną teorię. Na niuansach magii się nie znam, więc może się mylę... Ja ci ją wyłożę, a ty mi powiesz co o niej sądzisz, dobrze ?
- Dobrze.
- Mogę się założyć, może nie o głowę, ale o nogę już napewno, że Tivaak padło. Pewnie zajęli ją... Renegaci. - Słowo te wypowiedział, jakby było najgorszym przekleństwem. - Jeśli tak, to w zasadzie kontrolują większą część Czarnogór. Jesteśmy więc na ich terenie. I co się dzieję ? Atakują nas dziwaczne potwory, łażą za nami Wolverni... O ile to oczywiście oni. - Dodał szybko. - Czy tylko mnie się wydaję, że wszystko to ma ze sobą jakiś związek ?
Mag przez chwilę maszerował w milczeniu z zamyśleniem wypisanym na twarzy.
- Niegłupie. Naprawdę niegłupie. - Stwierdził. - Renegaci ich kontrolują... nie, Wolverni nie daliby się kontrolować nikomu. - Myślał na głos. - Podobnie tamte stwory. Są zbyt nieprzewidywalne, by dało się nimi kierować. Ale pojawienie się Zdrajców w tak dużej liczbie mogło być...
- ... jak włożenie kija w mrowisko. - Wtrącił się paladyn.
- Tak... wszystkie stwory, które dotychczas smacznie sobie spały w sieci podziemnych jaskiń pod górami i w innych trudno dostępnych miejscach, teraz wychodzą się pożywić.
- A my jesteśmy w samym środku. - Skomentował Ignather.
- Dokładnie. - Mag zasępił się wyraźnie. - Szlag by to trafił. Dlaczego zawsze wpadam w najgłębsze gówno ? Najpierw czystka w stolicy, teraz to... KURRRWA MAĆ !!!
Wrzask nieomal przyprawił kilku maszerujących w pobliżu żołnierzy o zawał serca. Gdy wszyscy schowali broń, którą odruchowo wyjęli i wrócili do szeregu, ponownie odezwał się paladyn.
- Musimy jak najszybciej dotrzeć do Tivaak. Obrzucimy wzrokiem mury i jeśli zobaczymy charakterystyczne ślady obecności Renegatów, czyli zwisające z blanek i obdarte ze skóry zwłoki i tym podobne rzeczy, natychmiast spieprzamy do twierdzy Rektor i wzywamy armię.
- To brzmi jak dobry plan. - Mag nagle chwycił przechodzącego obok niego żołnierza za ramię. - Ty, przyprowadź mi tu Sanguka i tego waszego dowódcę. I to prędko !
- Tak jest ! - Wojownik pobiegł gdzieś na przód kolumny, która akurat zakręcała, wokoł olbrzymiego głazu, za którym znikali właśnie kolejni żołnierze. Po pewnym czasie wrócił, prowadząc Sanguk i oficera.
- Dobra. Ty zjeżdżaj – słowa te skierowane były do żołnierza – a wy zostańcie. Chcemy pogadać.
- O co chodzi ? - Odezwał się zaniepokojony Sanguk.
- Ignather, ty mu wyjaśnij. To twoja teoria i twój plan na przyszłość.
Ignather wyjaśnił. Oficer o trudnym do spamiętania imieniu schował twarz w dłoniach. Najwyraźniej miał w twierdzy jakichś przyjaciół. Sanguk zaś tylko zbladł.
- Chcesz mi powiedzieć.... - powiedział cicho – że wraz z trzema paladynami i dwudziestoma żołnierzami maszerujemy w kierunku twierdzy, prawdopodobnie zajętej przez Renegatów, a najbliższe przyjazne nam oddziały są...
- ...w twierdzy Rektor. Tak.
- Super. - Stwierdził ponuro oficer. - Poprostu, kurwa, super.
- A ty co ? Miałeś w twierdzy rodzinę ? - Zapytał z ciekawości Ignather.
- Nie. Komendant zamku wisiał mi kupę forsy.
- Aha.
Przez chwili znowu szli w ciszy.
- Sanguk, daleko do Tivaak ?
- Hmm... - Zamyślił się zapytany. - To będą jakieś... dwie godziny marszu.
- Tak blisko ? - Zdziwił się Magnus. - Dobra, mniejsza. Słuchajcie, musimy mieć dowód, że twierdzę przejęli Renegaci, ale nikt nie wymaga od nas jej oblegania. Docieramy tam, obrzucamy wzrokiem mury i jeśli będą w kawałkach, pełne zwisających z blanek obdartych ze skóry ciał – spieprzamy tak szybko jak to możliwe. A nawet jeszcze szybciej. Zrozumiano ?
- Jasne. - Odpowiedział Sanguk. Ignather i oficer o trudnym do spamiętania imieniu ograniczyli się do kiwnięcia głową.

* * *


Dwie godziny później, ujrzeli przed sobą twierdzę. Sanguk i oficer, którzy już kiedyś tam byli, natychmiast zauważyli, że coś jest nie tak. I to bardzo. Jedna z wież narożnych Tivaak, jedyna, jaką można było dojrzeć z miejsca w którym się właśnie znajdowali, zniknęła. Pozostali zobaczyli zmiany nieco później, gdy ujrzeli mury. Brakowało całych ich fragmentów. Na ocalałych kawałkach coś wisiało. A właściwie ktoś.
Magnus domyślał się kto to był. I zdecydowanie nie chciał stać się jednym z nich.
- Spieprzamy. - Powiedział łamiącym się głosem mag. - I to szybko.
- Nie sądze....
Wszyscy żołnierze, magowie i paladyni odwrócili się jak na komendę. Za nimi, na skraju lasu z którego właśnie wyszli, stało trzydzieści pięć postaci w czarnych jak noc zbrojach, stylizowanych na wilcze ciała.
- Miło nam, że wpadliście na nasze małe... święto. - Twarz Żelaznego Wilka pękła, ukazując spiłowane zęby. Magnus dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że to był uśmiech.
Zaraz potem zaczęła się rzeź.

Rozdział III : Burza nad Tivaak

Niewiele brakowało, by się przebili. Zdesperowani żołnierze i kierowani nienawiścią do swych zdradzieckich kuzynów paladyni, ruszyli wspólnie do szaleńczego ataku. Renegaci stali spokojnie. Nawet nie dobyli broni. Zupełnie jakby nie obawiali się przeciwników.
To przeraziło Magnusa najbardziej.
Na Wilka, który przed chwilą "przemawiał", rzuciło się czterech żołnierzy. Renegat nie dobył broni. Członkowie tego zakonu, mieniący się spadkobiercami Wolvernów, lubili walczyć jak oni. Pazurami. Z powodu ich braku, używali specjalnych, żelaznych rękawic, zakończonych
sześciocentymetrowymi, ostrymi jak brzytwa ostrzami. To właśnie ta broń, w mgnieniu oka poszatkowała trzech żołnierzy na kawałki. Czwarty zdołał pchnąć Renegata mieczem w bok. Ranny, zawył nieludzko i ciosem drugiej, pozbawionej ostrzy, pięści zmiażdżył twarz wojownikowi, który natychmiast runął na ziemię. Mimo to, ten Żelazny Wilk zginął. Jeden z
paladynów skorzystał z osłabienia wroga i jednym ciosem swojego dwuręcznego miecza ściął mu głowę. I sam poległ wkrótce później, gdy rzuciło się na niego trzech Renegatów. Jednego zdołał pchnąć w serce, dwaj pozostali rozbroili go i gołymi rękami rozerwali na kawałki.
Tak samo kończyły się wszystkie walki. Ludziom udawało się zabić, bądź ciężko ranić jednego,góra dwóch Renegatów, po czym sami ginęli. Z pewnością nie pomagał im fakt, że kolejne Wilki wybiegały z lasu i z twierdzy i dołączały się do bitwy.
Pomoc Magnusa i Sanguka, mogłaby przechylić szalę zwycięstwa, gdyby nie fakt, że Renegaci przyprowadzili ze sobą bardzo silnego maga, który zmusił ich do walki na śmierć i życie. Mogli tylko patrzeć, jak ich towarzysze są wyżynani w pień. W końcu i oni padli na ziemię, powaleni mocą wrogiego zaklęcia.

* * *


Magnus obudził się w jakimś ciemnym miejscu, cuchnącym krwią i paroma mniej przyjemnymi rzeczami. Leżał na twardej, kamiennej podłodze. Bolało go całe ciało. Po chwili zorientował się, że jest w twierdzy. A konkretnie w jej lochach. Renegaci wzięli go do niewoli.
- Kurwa mać... - zaklął głośno.
- Dobre określenie. - Okazało się, że nie jest sam. Oprócz niego w celi był jeszcze jeden człowiek, ubrany w poplamiony krwią mundur. Dziwne były jego oczy – zdumiony Magnus zdał sobie sprawę, że mają... fioletowy kolor. W tym momencie narodziły się w nim pewne podejrzenia... Człowiek ten siedział w kącie, tuż obok kolejnego więźnia, który leżał pod ścianą. Po dłuższej chwili Magnus go zidentyfikował. To był Ignather. Renegaci go wręcz zmasakrowali – twarz miał zmienioną w siekane mięso, a reszta ciała wyglądała, jakby ktoś urządził sobie z niego worek treningowy. Człowiek w mundurze zobaczył, na co patrzy mag. - - - Żyje. Wilki sobie trochę... poużywały, gdy wpadł w ich ręce. Chyba nie lubią paladynów, co nie ?
- Raczej nie. - Uwagę Magnusa zwrócił akcent rozmówcy. Wymawiał on niektóre słowa w sposób inny, niż mag. Teraz miał juz pewność. Wciąż jednak nie wierzył. - Powiedz mi, przyjacielu, kim jesteś i co tu robisz ?
- A co ? Podejrzewasz że jestem jednym z nich i usiłuję od was wydobyć cel waszej misji ? Daj spokój. Jestem takim samym wieźniem jak wy.
- Odpowiedz na moje pytanie.
- Sierżant Erhyr. Aradirska piechota górska.
- Aha. No cóż, nie będe ukrywał, że podejrzewałem to. Fioletowe oczy, to dość rzadko spotykana cecha. - Żołnierz uśmiechnął się krzywo.
- Z całą pewnością. Nawet my nie wiemy, dlaczego tak jest... i czemu to dotyka tylko obywateli Aradiru, nieważne gdzie mieszkają.
- Pozwolę zatem, by głód wiedzy zagłuszył strach związany z niewolą u Renegatów i zapytam – co się u was stało ?
- To co u was w tym samym czasie. - Stwierdził żołnierz. - Ręka Demonów zinfiltrowała generalicję i przekabaciła sporą ilość żołnierzy. Zorganizowali zamach stanu, zajęli wszystkie tereny pograniczne, ale centrum wraz ze stolicą zdołało się utrzymać. Odcięli nas jednak od was... i od tego czasu naszym priorytetem było przebicie się na południe – do was. A wam jak poszło ?
- A jak myślisz ? Namierzyliśmy siatkę tuż przed rozpoczęciem rewolucji. Wielu zlikwidowaliśmy, ale pozostali i tak ruszyli do ataku. Jednak udało się i ich odeprzeć.
- Rozumiem... - Żołnierz i mag pogrążyli się w rozmowie tak głęboko, że nieomal zapomnieli o swojej, delikatnie mówiąć, beznadziejnej sytuacji.
- A mogę wiedzieć, co tu robisz ? I jakim cudem przedostaliście się przez Bruzdę.
- Gdy ostatecznie oczyściliśmy północną część naszego kraju z członków Ręki Demonów, zaczęliśmy odbijać Bruzdę. Kawałek po kawałku, metr po metrze. Po dwustu latach i tysiącach zabitych zajęliśmy ją całą. Prawie całą. Renegaci zaciekle bronią ostatnich paru kilometrów głównego wąwozu, do tego mają wiele kryjówek w bocznych odnogach, z których atakują nasze drogi zaopatrzenia. Razem z kilkoma innymi żołnierzami miałem się przekraść na drugą stronę i sprawdzić co tu jest. Więcej renegatów, czy wy.
- Niech zgadnę. W przypadku odkrycia nas, miałeś się skontaktować z naszą armią i zorganizować atak na tyły wojsk Renegatów. - Wtrącił się Magnus. Jego rozmówca pokiwał głową.
- Dokładnie. Dotarliśmy do Tivaak... tuż przed Renegatami. Na twierdzę uderzyły połączone siły kilku band, łącznie jakieś dwieście-trzysta Żelaznych Wilków. Można powiedzieć, że wypchnęliśmy ich z Bruzdy prosto na was. Z zaskoczenia wdarły się na mury. Wyrżnęły część mieszkańców i niemal cały garnizon. Resztę – w tym i mnie – zapędziły tutaj. Od tego czasu co jakiś czas biora ludzi po kolei. Zostaliśmy tylko my.
- Pięknie, kurwa, pięknie... - wymamrotał mag. - Swoją drogą, ciekawe czemu mury wyburzyli... Słuchaj, mogę wiedzieć jaką macie armię ? Tak z ciekawości pytam, szpiegiem nie jestem.
- Mniej więcej tyle samo ilu na początku zamachu stanu kierowanego przez Ręke Demonów. Jakieś stotrzydzieści tysięcy żołnierzy, do tego tysiąc czołgów.
- Czołgów ? - W pierwszej chwili Magnus nie zrozumiał. - Aaa, no tak, czytałem gdzieś o tym. To jakieś pojazdy, napędzane magią, dobrze pamiętam ? O ile się nie mylę, tylko wy z nich korzystaliście.
- Tak. To nasza główna siła uderzeniowa. Zastępuje nam paladynów. A co z wami ?
- Gorzej niż u was. O ile mi wiadomo, możemy wystawić nieco ponad sto tysięcy piechoty.
- W tym paladyni, tak ?
- Tak. U was ich nie ma ?
- Nie ma. Kiedyś mieliśmy Żelazne Wilki... i sam widzisz jak się to skończyło. Za to mamy czołgi. Równie skuteczne, a nie może się zbuntować.
- Aha. Jednak nic nam to nie da, jeśli zginiemy prawda ? A zginiemy. Z niewoli u Renegatów można wyjść wyłącznie nogami do przodu. O ile ich nie utną.
- Głowa do góry. Już raz w tej celi siedziałem. Uciekłem, ale skurwysyny mnie złapały.
- I żyjesz ? - Mag był bardzo zaskoczony. Wiadomo było, że Renegaci wyjątkowo nie lubią jeńców usiłujących uciec.
- Jak widzisz. Z tego co mi wiadomo, mają dzisiaj jakieś święto. Chyba ku czci jednego z Czarnych Bogów. Mijal'berta, chyba. - Gdy wypowiedział to imię, w celi zrobiło się nagle dużo zimniej. - Chcą złożyć wszystkich jeńców w ofierze. Zostawili mnie przy życiu, bo najwyraźniej uważają że kolejny raz mi się nie uda, a im więcej ofiar na część ich cholernych bogów, tym lepiej.
- Coraz lepiej, coraz lepiej... wiesz jak uciec ?
- Wiem. Ostatnio siedziałem tutaj wraz z komendantem zamku. Zabrali go jakiś czas temu. Pokazał mi jednak tajne wyjście. Problem w tym że po naszej ucieczce je zasypali.
- Więc co ? Mamy się przekopywać ? Przecież to nam zajmie...
- Pokazał mi też inne tajne przejście. - Przerwał mu żołnierz. - Problem w tym, że jest na zewnątrz celi. A konkretnie w koszarach straży więziennej.
- Pięknie. Więc jak to sobie zaplanowałeś ? Otwieramy drzwi, idziemy tam i witamy się grzecznie z Renegatami i tak sobie wychodzimy ?
- Mniej wiecej.- Żołnierz uśmiechnął się szeroko. - Przemyciłem w bucie wytrych, więc problem z drzwiami celi odpada. A co do reszty... podejrzewam że nie możesz tu użyć magii, prawda ? Już byś uciekł.
- Tak. Wszystkie cele w takich "pogranicznych" twierdzach są magicznymi polami zerowymi.Na wypadek zamknięcia w nich jakichś dziwnych istot. Ale na zewnątrz...
- ... mógłbyś czarować. - Nagle Aradirczyk zaczął mówić ciszej. - Słuchaj, zrobimy tak. Ja otworzę drzwi wytrychem. Potem zawlokę twojego kolegę paladyna do tajnego wyjścia. Ty zajmiesz się strażnikami po drodze, dobrze ?
- Dobrze. - Odpowiedział mag.- Słuchaj, nie widziałeś może moich towarzyszy ? Renegaci wzięli jeszcze kogoś do niewoli ?
- Tak... - Wyraz twarzy żołnierza stał się nagle bardzo smutny. - Maga, jednego paladyna i czterech żołnierzy. Ale ich już wzięli na górę. Ich "święto" już się zaczęło.
- Kurwa mać... Dobra, musimy uciekać zanim przyjdą po nas. Otwieraj.
Żołnierz wstał i podszedł do drzwi. Wysunął ręce przez kraty i zaczął manipulować zamkiem po ich drugiej stronie. Nie było to łatwe i trochę mu zajęło.
- Zrobione. - Stwierdził, po czym podszedł i zarzucił sobie rannego paladyna na plecy. - Kurwa, jaki on ciężki.
- Nie narzekaj. Nie ma na sobie zbroi. - Odpowiedział mag. Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Poza ich celą, znajdowały się tam cztery inne. Wszystkie puste. - Dobra. Póki co jest dobrze. Gdzie ter....
- WIĘŹNIOWIE UCIEKAJĄ !!! - Mag natychmiast odwrócił się w kierunku źródła krzyku. Przy drzwiach na końcu korytarza stał żołnierz z garnizonu warowni. Bez wątpienia służący Renegatom... Herb Sachiru na napierśniku miał wypalony i zastąpiony jakimś dziwacznym symbolem wymalowanym czerwoną farbą. A przynajmniej Magnus miał nadzieję, że to czerwona farba. Na twarzy wyrył sobie nożem kolejne dziwaczne znaki, od których magowi zrobiło się niedobrze. Heretyk dobył broni i uśmiechnął się paskudnie. - Zaraz będą tu Wielcy. Będziecie cierpieć po tysiąckroć.
- Ale narazie ich tu nie ma.
- Co ? - W tym momencie mag wypowiedział Słowo. Zaklęcie uniosło heretyka w powietrze. Po czym zaczęło uderzać nim z całej siły o ścianie, co po chwili zmieniło go w krwawą miazgę.
- I o jednego skurwysyna mniej. Dobra, gdzie iść ? - Te ostatnie słowa skierował do wychodzącego właśnie z celi Aradirczyka.
- W te drzwi z których wyszedł. Szybko, zanim zlecą się ci jego "Wielcy". Nie mam chęci na spotkanie z nimi.
Mag kolejnym zaklęciem wysadził wskazane mu drzwi w powietrze, co zabiło stojącego tuż za nimi heretyka z kuszą. Jak się okazał nadmierna ostrożność też ma swoje zalety.
Więcej wrogów w kolejnej sali jednak nie było. Nikt nie krył się wśród piętrowych łóżek, których pełno było w tym pomieszczeniu. Co było dziwne, gdyż były to koszary straży więziennej.
- Wszyscy pewnie bawią się na górze, albo nie żyją. - Wysapał Erhyr. Noszenie na plecach paladyna wyraźnie mu nie służyło. - Tajne przejście jest w tej ścianie. Naciśnij...
W tym momencie drzwi po drugiej stronie koszar wyleciały z zawiasów. Do środka wbiegło conajmniej dziesięciu uzbrojonych po zęby Renegatów.
- Hahaha !!! - Zarechotał jeden z Żelaznych Wilków - Jakiż wyśmienity sposób na zabawienie się w naszym świętym dniu ! BRAĆ ICH !!!
Mag nie czekał. Zaklęciem rozsadził ścianę, w miejscu w którym miało się znajdować tajne przejście. We wszystkie strony poleciały skalne bloki, które kierowane magią poleciały w kierunku Renegatów.
- DO ŚRODKA, BIEGIEM !!! - Wydarł się mag. Żołnierz niosący paladyna wszedł w tunel.
Magnus skupił się na ciskaniu kolejnych zaklęć w kierunku Renegatów. Trzech padło na ziemię, gdy trafiły ich latające w powietrze bloki skalne. Przed takim uderzeniem nie chronił nawet ciężki pancerz. Kolejny stanał w płomieniach i po chwili runął na podłogę. Pozostali schowali się, gdzie mogli i czekali na wsparcie. Mag stwierdził w myślach, że bardzo dziwny jest fakt, że Renegaci są bardzo odważni, do momentu w którym im coś nie idzie – wtedy natychmiast się łamią. Natomiast paladyni, ich, co by nie było, bracia, najczęściej walczyli mężnie do końca. Nie czekał jednak na powrót ich odwagi. Wbiegł do tunelu i zaklęciem zwalił sufit za sobą.

Rozdział IV : Epilog burzy

Tunelem maszerowali długo. Bardzo długo. W pewnym momencie Magnus stracił rachubę czasu. Wiedział jednak, że weszli wysoko. Dużo wchodzili po schodach. W pewnym momencie stanęli przed zamkniętymi na klucz drzwiami. Gdy mag je wysadził, znaleźli się w jaskini. Nią również długo szli. W końcu jednak zobaczyli przed sobą światło.
Wyjście znajdowało się po drugiej stronie jednej z gór, otaczających Tivaak. – nie widzieli twierdzy. Wcale tego nie chcieli. Zeszli do pobliskiej doliny. Tam mag uznał, że oddali się wystarczająco daleko. Zajął się paladynem. Zdołał go ocucić i połatać na tyle, by Aradirczyk nie
musiał go dźwigać i by nie groziła mu śmierć.
Marsz na skraj Czarnogór zajął im tydzień. Po drodze wielokrotnie napotykali na duże oddziały Heretyków, którym często towarzyszyli pojedyńczy Renegaci. Zawsze udawało się im uciec, lub ukryć się. W końcu dotarli do twierdzy Rektor. Tu czekała na nich zorganizowana przez króla armia. Nie spodobała mu się długa nieobecnosć ekspedycji, zaczął więc działać.

Miesiąc później, oddziały aradirskie ruszyły do zmasowanego ataku. Dwie elitarne dywizje piechoty górskiej, łącznie ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy i dwieście czołgów. Renegaci odparliby ich, gdyby w trakcie decydującej bitwy na ich tyły nie uderzyły wojska Sachiru, które po drodze odbiły Tivaak i oczyściły Czarnogóry z band heretyków, kultystów i demonów. Ciał Sanguka i innych jeńców z oddziału Magnusa nigdy nie odnaleziono. Po zaciętej, trzydniowej bitwie, ostatnie oddziały Renegatów w Bruździe zostały wyrżnięte w pień. Sachir i Aradir zdołały się ze sobą połączyć. Obie strony wiele na tym zyskały. Aradirscy magowie nauczyli swoich sachirskich kolegów, jak konstruuje się czołgi. Zaś zakony paladynów wysłały wielu swoich członków na północ, gdzie wsparli oni armię Aradiru strzegące granic przed Renegatami atakującymi ich z Gehenny i z Gór Ponurych.

Magnus przez wiele lat śledził kolejne spiski. Lud go nienawidził, król uwielbiał. Zginął, gdy wpadł na trop wyjątkowo dużego kultu, obejmującego sporą część szlachty i dowództwa armii. Zabójca wkradł się do jego domu i wbił mu nóż w tył głowy. Wtedy okazało się, że mag dobrze się zabezpieczył. Gdy zginął, wszystkie zdobyte przez niego informację zostały ujawnione. W efekcie, miała miejsce największa czystka w historii Sachiru. Zginęła połowa sztabu armii, i setki
szlachciców. Łącznie prawie dwa tysiące BARDZO wpływowych ludzi. W efekcie pośmiertnie uzyskał przydomek Rzeźnik. To właśnie pod tym mianem znano go w przyszłości – podczas gdy jego imię odeszło w zapomnienie.

Ignather przeżył. Stał się sławnym i potężnym paladynem. Walczył w Mrokogórach, zapuścił się nawet na obrzeża Gehenny. Opanowała go jednak obsesja. Chciał się dowiedzieć, czy naprawdę jest potomkiem przeklętego rodu Terpesków. Czy jego przodkowie dali się skusić demonom. Za wszelką cenę. Zaginął, wraz z kilkunastoma innymi paladynami, w pobliżu Dziewiątej Strażnicy. Ekipa poszukiwawcza znalazła tylko opuszczone obozowisko, w tej samej jaskinii w której Magnus i jego towarzysze odbierali zmasowany atak potworów. Bez śladów walki. Czy znaleźli wejście do tuneli wewnątrz Strażnicy ? Nie wiadomo.

Sierżanta Erhyra za jego dokonania awansowano do stopnia porucznika. Został dowódcą kompanii. Wraz z nią patrolował wąwozy Bruzdy. Z czasem zaczęły się tam przypadki zaginięć podróżników. Krążyły plotki, że Renegaci i inne potwory wracają do swoich kryjówek. Miesiąc później zniknął wraz z całą swoją kompanią w jednym z setek bocznych wąwozów. Wkrótce potem plotki potwierdziły się. Olbrzymia horda Renegatów z Gehenny przeszła przez Wielką Piaszczystą. Przemaszerowała przez Czarnogóry i weszła do Bruzdy. Tam połączyła się ze swoimi braćmi, którzy już od dawna ukrywali się w bocznych wąwozach. Strzegące głównej drogi oddziały 13.Dywizji Piechoty Górskiej zostały wybite do nogi. Tivaak padło ponownie, wkrótce później Sachirowi udało się ją jednak odbić. Historia zatoczyła koło.

Tym razem jednak było nieco inaczej. Mieszkańcy obu krajów zyskali pewność, że nie są sami. Że gdzieś tam, daleko, za górami, są ludzie, nie potwory.
Pojawił się maleńki płomyk nadziei.


_________________________
Uwaga - wspomniane w tekście czołgi, nie są czołgami w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. To napędzane magą platformy z działami małego kalibru, do których amunicją są metalowe kule/pociski, z wyrytymi na nich magicznymi runami, dzięki którym np. wybuchają.
Prawdziwe czołgi (a nawet samoloty) zaczną się pojawiać dużo później, a konkretnie ok. 100 lat po opisanych wyżej wydarzeniach.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#2
na pierwszy rzut oka dawna nieużywanego od dawna budynku, - coś Ci się tu chyba pomerdało.

go takie subtelne różnice. - chyba lepiej zabrzmiałoby "tak subtelne" IMO

Dobra, strażnicy. W tym budynku najprawdopodobniej znajduje się siedziba kultu demonów, który odpowiedzialny jest za szereg morderstw i porwań. Musimy ich spacyfikować i zdobyć informację o ich powiązaniach. - to zdanie jest nieprecyzyjne. Kult demonów jest odpowiedzialny za porwania? Czy same demony? Czy wyznawcy? Bo najpierw piszesz on <kult> potem spacyfikować ICH <wyznawców kultu?>

Musiał jednak zrewidować swoje plany - a nie "zweryfikować"? Zrewidować to chyba inaczej "przeszukać"

Nadużywasz słowa "kultyści", sprawdź gdzie da się je zastapić synonimami

w drzwiach magazynu postać z kuszą. Która sekundę później runęła - tu chyba zamiast kropki lepszy byłby przecinek

ale nie zdążył. Paladyn zdążył użyć zaklęcia - powtórzenie

stanęli w ogniu – specjalnym, magicznym ogniu,- jakoś mi nie pasuje to "specjalnym"

czternastu szlachciców, czterech pułkowników i jeden generał - jednego generała

zaklęciami we wszystkie strony- lepiej byłoby "na wszystkie strony"


Zaczyna się od krwawej jatki, od razu zauważyłam, że nie moje klimaty, ale obiecałam, że przeczytam. Nie szukałam błędów interpunkcyjnych, ale myślę, że korekta by się przydała, jest kilka powtórzeń, nieścisłości itd. Masz fajny styl pisania, opowiadanie dobrze się zapowiada. Tylko szybkośc akcji mnie przytłoczyła. W tak krótkim tekście zmieściłeś ostatnie polecenia dowódcy, bardzo hmm naturalistycznie opisaną bitwę, egzekucje skazanych i jeszcze dyskusję Magnusa. W niektórych momentach musiałam przeczytać zdanie kilka razy, by zroumieć sens. Gdzie Ci się tak śpieszy chłopaku? Smile To nie flesz informacyjny Smile

Pozdro serdeczne, Kapryśna.
Kaprys też była kobietą!
Odpowiedz
#3
Fabuła póki co fajna^^. Na początku było trochę powtórzeń i w jednym miejscu jest "generał", a chyba powinno być "generała", ale poza tym jest dobrze.
Wzmianka o czymś obudzonym w kopalniach zabrzmiała nieco jak o Balrogu z Władcy Pierścieni.
Podoba mi się klimat^^
Odpowiedz
#4
`Zaskoczony atakiem demon cofnął się i machnięciem zakończonej długimi pazurami łapy usiłował zdekapitować przeciwnika, ale nie trafił. Sekundę później sam padł na ziemię, gdy miecz trafił go w oko i sięgnął aż do mózgu` - jedno trafił czymś zamień.

`Machnął ręką w kierunku zapuszczonego i na pierwszy rzut oka dawna nieużywanego od dawna budynku, jakich pełno w Śmieciowisku.` - na pierwszy rzut oka, od dawna nieużywanego budynku?

`i jeden generał
Nocnej Straży` - Jednego generała Nocnej Straży.

- Weź przestań.... - Westchnął ciężko Sanguk. - Dopiero co dostałem raport z prób zatrzymania Likharda, Urangora i Uraka. Co za burdel... - To weź przestań nie pasuje mi do klimatu zupełnie.

`Musiał jednak zrewidować swoje plany, gdy drzwi nagle rozwarły się oścież,` - Kaprys ma rację. Zweryfikować. No, i drzwi otwierają się NA oścież.

`Jego krew chlusnęła na buty maga, który pokręcił głową z niesmakiem. Podniósł głowę,` - znów powtarzasz.

`Mam tylko nadzieję, że to tylko jakiś "drobny" problem.`- tylko.

Rozkręca się, więc czekam na części dalsze, Mirr. I już nie morduj ludzi o komenty ;p
Oficjalny Aniołek Kota.


Proszę, przepraszam, dziękuję.




Pani szanowna. W aureoli diabeł.
Nosi serce w pudełku zapałek.

[Obrazek: gildiaBestseller%20poezja.jpg]
Odpowiedz
#5
Heh... Już po raz trzeci próbuje wystawić ten komentarz.

Opowiadanie nie zachwyciło mnie specjalnie. Brak mi tutaj oryginalności świata lub chociażby jakiś ciekawych zwrotów akcji. Nudne straszne ;/
Odpowiedz
#6
To dopiero początek jest Big Grin Później się zrobi ciekawiej.

Uprzejmie proszę o nie wypisywanie tych samych błędów więcej niż raz. Widok tylu pokazanych błędów strasznie demotywuje. A jak mnie zdemotywujecie za bardzo, to kolejnych rozdziałów nie będzie.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#7
Miruś, wstaw to w całości, bo nie będę do tego piętnaście razy podchodził Smile. Dawaj więc co masz. Obiecuję że się przez to przegryzę. Smile
a i jak wstawisz, wyślij mi pw. bo ja zwykle nie zaglądam kilka razy w miejsce gdzie już byłem.

pozdrawiam.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#8
No dobra... wszedłem dziś w odpowiedni nastrój i odwaliłem korektę kolejnego rozdziału. Uprzedzam - tym razem nie miałem "zewnętrznej" korekty, więc błędów może trochę być. Będe je poprawiał na bieżąco, wraz z ukazywaniem się kolejnych komentarzy. Pamiętajcie więc - każdy wskazany przez was błąd, to krok na drodze do doskonałości.

Rozdział II : Burza nad górami

Żołnierz zatrzymał się w ostatniej chwili. Zajęty ucieczką, zauważył skarpę na sekundę przed niechybnym upadkiem. Uchwycił się rosnącego przy krawędzi drzewa i ostrożnie za nią wyjrzał. Czterdzieści metrów niżej, na dnie wąwozu, płyneła niewielka rzeczka. Jej koryto pełne było wyżłobionych przez wodę skał. Na prawo i lewo od niego strumień zakręcał, tworząc coś w rodzaju "półwyspu", na skraju którego stał teraz wojownik. Sam zapędził się w pułapkę. Za plecami słyszał już odgłosy pogoni.

**************

Monstrum w czarnym pancerzu, zwieńczonym potwornym hełmem w kształcie wilczej głowy, zatrzymało się na krawędzi skarpy. Zasyczało głośno. Uciekinier zniknął. Jego słabe, ludzkie sługi wciąż przeszukiwały las, ale Żelazny Wilk wątpił, by coś znaleźli. Gdyby nie wpadli na tą grupę uciekinierów z Tivaak, pewnie zdołaliby dopaść tego, kogo ścigali od paru dni.
Ale za to rzeź była taka... satysfakcjonująca.
Tutaj jednak nie mogło go być. Nie miał gdzie się schować. Musiał zatem skręcić gdzieś wcześniej...
Renegat wydał rozkaz. Słudzy przerwali poszukiwania i zebrali się przed nim. Zabił jednego gołymi rękami – musiał na kimś wyładować swoją wściekłość. Gdy krwawy ochłap, runął na ziemię, pozostali zaczęli błagać go o litość. Byli żałośni, ale przydatni. Gdyby nie to już dawno by ich zabił. Wywarczał kolejne rozkazy. Wkrótce wszyscy zniknęli.
Chwilę później, żołnierz podciągnął się i wystawił głowę ponad krawędź skarpy. Gdy upewnił się, że jest bezpiecznie, pośpiesznie wdrapał się na górę. Gdy juz tam był, podziękował wszystkim znanym sobie bogom za to, że przypomniał sobie o pewnych istotnych fragmentach ekwipunku każdego żołnierza piechoty górskiej – hakowi i bardzo mocnej linie.

**************
Jak się okazało, sytuacja w Tivaak była paskudna na tyle, że Rada podjęła jednogłośną decyzję o wysłaniu tam Magnusa – który dzięki swojej "akcji" stał się sławny. A właściwie niesławny. Doszły go plotki, że w slumsach zaczęto go nazywać Rzeźnikiem. W efekcie wszystkie gildie starały się usunąć go po cichu z miasta, w obawie przed kolejną czystką, która wykosiłaby jeszcze więcej ich członków. O "drobnym" fakcie, że kultyści odpowiadali za wiele
morderstw i porwań, wszyscy zapomnieli. Również Magnusowi wyjazd ten był bardzo na ręke.Kwestią czasu było wyznaczenie nagrody za jego głowę, przez jakąś ważną i bogatą osobą, która straciła brata, siostrę, bądź innego członka rodziny w czystce. Sanguk skomentował to wszystko słowami "Takie są uroki polityki". Magnus miał swoje, znacznie dosadniejsze określenie, którego jednak używał tylko wtedy, gdy był sam. Niezbyt pasowało one do wizerunku potężnego i mądrego maga. Wraz z nim wyruszyło trzech paladynów i dwudziestu żołnierzy pod dowództwem, burkliwego kapitana, które imienia Magnus nie mógł spamiętać. W ostatniej chwili do drużyny dołączył również Sanguk. "Rzeźnika" bardzo to uradowało – przynajmniej miał kogoś, z kim mógł prowadzić inteligentną rozmowę. Dojechali konno do położonej w połowie drogi twierdzy Rektor – za nią zaczynał się wyjątkowo nieprzyjemny teren, pełen głębokich wąwozów, wysokich gór i gęstych lasów, w głębinach których kręciły się czasem bardzo niemiłe stworzenia. Przez południowy masyw Czarnogór musieli przejść pieszo. Istniały dwie inne drogi, które umożliwiłyby dojechanie konno do samego Tivaak. Należały one jednak do szlaków, którymi podróżować nie należy, chyba że zależy nam na przerażającej i brutalnej śmierci. Jedna z nich okrążała południowy łańcuch Czarnogór od zachodu, przez tereny w większości nizinne. Problemem było jednak to, że wiodła skrajem Wielkiej Piaszczystej – olbrzymiej, nieprzebytej pustyni, z której zasami wyłaniały się grupki Renegatów, by palić i plądrować. Byli oni jednak najmniejszym problemem. Regularnie znikały tam całe, doskonale chronione karawany. Krążyły pogłoski o dziwacznych istotach, wynurzających się nocami z piasków pustyni. Magnus uznałby te historyjki za plotki, gdyby nie
jedna rzecz – na Wielkiej Piaszczystej nie działała magia. Coś blokowało magom dostęp do Mocy – co było naprawdę bardzo niepokojące. Druga ścieżka, obchodziła najwyższe szczyty południowych Czarnogór od wschodu. Wymagała jednak przejścia przez Kolczastą Przełecz. Miejsce to było bardzo dobrze znane z dwóch rzeczych. Po pierwsze – pięćset lat temu, w trakcie Wojen Żelaznych wyparowała tam cała armia – i nigdy nie znaleziono nawet najmniejszego śladu po niej. Po drugie – kupcy, którzy odważyli się tamtędy podróżować, opowiadali ponure historie, o dziwnych kształtach widzianych we mgle, enigmatycznych szeptach i stałym uczuciu bycia obserwowanym. A przynajmniej opowiadali to ci, którzy zdołali się wynurzyć z gęstej, nienaturalnej mgły stale pokrywającej Przełęcz.
Z braku lepszych możliwości, Magnus i jego towarzysze zmuszeni byli wybrać trasę najkrótszą, ale wiodącą przez ciężki teren. Dopiero bo pewnym czasie, podróżnicy dowiedzieli się o tym, jak bardzo.

********************

Jeden z żołnierzy zaklął głośno. Magnus w głębi duszy przyznał mu rację. Cała jego "drużyna" przesuwała się powoli po wąskiej, skalnej półce. Tak wąskiej, że wszyscy szurali plecami o kamienną ścianę. Kilkadziesiąt metrów pod ich stopami widać było korony drzew. Sanguk, który kiedyś już tędy podróżował, opisywał dokładnie ten fragment trasy, ale zarówno Magnus jak i pozostali uważali te opowieści za żarty. Jak się jednak okazało, obejście Dziewiątej Strażnicy, najwyższego szczytu w południowej części Czarnogór, było rzeczywiście tak ciężkie, jak je opisywał. Pierwotnie wcale nie chcieli tamtędy iść – okazało się jednak, że coś zerwało most na kanionie Terpeska. Paladyni stwierdzili, że robota ta śmierdziała Renegatami. Sanguk sobie z tego żartował. Magnus nie wspomniał mu, że w lesie, kawałek od mostu, znalazł wyjątkowo dziwne ślady stóp, odciśnięte w błotnistej ziemi. Rycerz, któremu to pokazał, powiedział, że takie ślady pozostawiają wyłącznie stylizowane na wilcze łapy buty wojowników renegackiego zakonu Żelaznych Wilków. Z tego powodu Magnus nakazał marsz najkrótszą trasą i okrążenie Dziewiątej Strażnicy.
Teraz tego żałował.
- Hej, Magnus... - odezwał się nagle idący tuż za Magnusem Sanguk - ..skąd się wzięła nazwa tej góry ? Parę razy tędy przechodziłem, a wciąż nie wiem.
- No cóż... - Parę metrów przed nimi jeden z żołnierzy potknął się o wystający kamień, ale idący przed nim paladyn zdążył się odwrócić i złapać go, zanim runął w dół. Magnus pokręcił głową, po czym kontynuował. - Setki lat temu, na szczycie tej kupy skał zbudowano niewielką warownię, która miała strzec przejścia przez kanion Terpeska. Przez wiele lat znakomicie wywiązywała się ze swego zadania. Pewnego dnia jednak, opustoszała. Nikt nie wie co się stało z mieszkańcami... byli skrytymi ludźmi i zachowywali w tajemnicy wszystkie wejścia do fortecy. A że ściany tej zwariowanej góry są praktycznie pionowe, to nikt nigdy nie zdołał do tej warowni dotrzeć.
- Twierdza ? - Odpowiedział z niedowierzaniem w głosie Sanguk i spojrzał w górę, na ostre, pionowe zbocze. - No chyba nie.
- No chyba tak.
- Jakim cudem dostarczyli tam materiały ? Kamienne bloki i tak dalej ?
- A skąd mam to wiedzieć ? Minęły setki lat. Niewiele wiadomo o budowniczych – tylko to, że twierdza należała do rodu Terpesków, od których nazwano tamten kanion. Została po nich zaledwie ta historia i dziwaczne światła, czasem widywane na szczycie Dziewiątej Strażnicy.
- Przepraszam, że się wtracę... - Idący za nimi paladyn odezwał się nagle. - Ale tak się składa, ze to nazwisko nie jest mi obce. W trakcie mojego nowicjatu bardzo interesowała mnie historia tych terenów. Dużo czytałem. Zgodnie z pewnym bardzo starym dokumentem, pięćset lat temu, zaraz po zakończeniu Wojen Żelaznych, sporą ilość Terpesków stracono, pod zarzutem uprawiania czarnej magii i wyznawania Czarnych Bogów wymordowano wtedy połowę członków arystokratycznych rodów Czarnogór. Z tego co mi wiadomo, był to fragment powojennych czystek. To samo miało miejsce na całym świecie. Uniewinnieni członkowie rodu po procesie w stolicy, wrócili do Dziewiątej Strażnicy. I w tym momencie zniknęli z archiwów. Chociaż czasem to nazwisko się jeszcze pojawiało, ale miało to miejsce bardzo rzadko.
- Pewnie przeżyła jakaś boczna gałąź. - Stwierdził Sanguk.
- Pewnie tak. - Stwierdził nieco melancholijnym głosem paladyn.
- Jak się nazywasz ? - Odezwał się milczący dotąd Magnus, który już domyślał się odpowiedzi.
- Ignather Terpesk. - Paladyn uśmiechnął się lekko. - Ale nie wiem, czy mam coś wspólnego z "tymi" Terpeskami. Niby pochodzę ze szlacheckiego rodu, ale po opuszczeniu Dziewiątej Strażnicy wszystkie dokumenty o tej rodzinie usunięto... i to dość dokładnie, więc upewnienie się, czy się od nich wywodzę, nie jest możliwe.
Dalszą rozmowę uniemożliwił głośny krzyk, dochodzący gdzieś z przodu. Po nim nastąpił kolejny, głośniejszy.
- No i któryś w końcu spadł. - Skomentował to wydarzenie Sanguk.
- Wątpie. Krzyczałby dłużej i bez tej przerwy.
Po chwilo dotarli do sporej półki skalnej, na której czekali już pozostali. Półokręgiem otaczali coś, co Magnus dopiero po dłuższej chwili zidentyfikował jako ciało jednego z żołnierzy.
- Co tu się stało ? - Wydarł się na cały głos Ignather. Wszyscy odwrócili głowy w jego kierunku.
- Gdy dotarliśmy do tej półki skalnej... - zaczął łamiącym się głosem jeden z żołnierzy – ...coś na nas z góry skoczyło.
- Gdzie to "coś" teraz jest ?
- Znik...zniknęło.
- Wraz z jego głową. - Skomentował tą wymianę zdań Magnus, zajęty oględzinami ciała. A przynajmniej tego, co z niego zostało.
Żołnierz nie wiedział co odpowiedzieć, więc tylko nerwowo pokiwał głową. Mag spojrzał w górę, ale z miejsca gdzie stał, nie mógł zobaczyć szczytu góry. Zaklął pod nosem.
- Sanguk, pilnuj mnie. - Warknął, po czym wyszeptał kilka słów. Sekundę później ugięły się pod nim nogi i padłby na ziemię, gdyby drugi mag go nie przytrzymał.
W tym samym czasie jego umysł "szybował" w powietrzu, paręnaście metrów od skalnej krawędzi. Po chwili zobaczył to, czego się spodziewał... i czego najbardziej się obawiał.
Różnokolorowe światła błyskały na szczycie Dziewiątej Strażnicy.
Nie "podleciał" do niech – długotrwałe "szybowanie" nie było bezpieczne, a na dodatek istniały istoty mogące ranić magów będących w takim stanie. Zamiast tego powrócił do swojego ciała.
- Światła. - wymamrotał. Ignather zaklął dość szpetnie.
- Ostatnim razem, gdy podczas marszu tą drogą też je widziałem... - odezwał się Sanguk – po drodze wyparowała połowa idących ze mną ludzi. Bez śladu, bez najmniejszego dźwięku.
Magnus odwrócił się w jego kierunku.
- I teraz nam to mówisz ? - Drugi mag wzruszył ramionami.
- No wiesz, ludzie znikają wszędzie... no, poza doliną Naktael. Na terenach pogranicznych to norma.
- Taa... zdołamy dojść do końca tej ścieżki przed zmrokiem ?
- Nie ma szans. Za późno na nią weszliśmy. Ale kawałek dalej jest jaskinia, w której nocują podróżnicy, których na tej trasie złapała noc. Jest duża, łatwa do obrony, no i zawsze jest tam spory zapas drewna.
- Cóż, to brzmi jak plan, prawda ?

****************





Ignather okazał się być specjalistą w budowie prowizorycznych fortyfikacji. Dopomógł mu w tym wystrój jaskini – jacyś zapobiegliwi ludzie wstawili do niej stoły, krzesła, parę łóżek, a do wnęki w tylnej ścianie ktoś wcisnął dużą ilość drewna. Magnus nie potrafił sobie wyobrazić sposobu, w jaki wniesiono je do tego miejsca, ale komuś się to jednak udało. Teraz wszystkie te rzeczy posłużyły do budowy prowizorycznej barykady w wejściu do jaskini.
Chociaż wyglądała na łatwą do sforsowania... to jednak tylko wyglądała. Magnus dorzucił do niej parę wyjątkowo wrednych zaklęć-pułapek, a Sanguk poprzyczepiał do ścian pieczary niewielkie świecące kule, rozpraszające panujące w jaskini ciemności. Gdy wszyscy zakończyli pracę, zaczęli czekać w absolutnej ciszy – paladyni przy barykadzie, magowie parę metrów za ich plecami i żołnierze, rozstawieni parami po całej jaskinii. Mieli pilnować
tyłów – Magnus podejrzewał, że gdzieś w tej jaskinii może się znajdować tajemne wejście do Dziewiątej Strażnicy. Nie miał czasu na dokładne poszukiwanie, więc poprostu kazał żołnierzom pilnować swoich tyłów.
Musieli wystarczyć.
Po chwili tajemniczy napastnicy zaczęli sondować ich obronę. Mieli jednak pecha – nie wiedzieli, że Magnus rozmieścił kilka magicznych pułapek na zewnątrz jaskinii. Jednego z nich rozerwało na kawałki zaklęcie Wybuchu. Drugi stanął w ogniu. W tym momencie paladyni i magowie mieli okazję przyjrzeć się temu, z czym za chwilę mieli walczyć.
Potwór był wysoki – o głowę wyższy od najwyższego z paladynów. Nie miał nosa, ust, uszu i włosów. Jego skóra była niesamowicie blada. Jego oczy świeciły się czerwonym blaskiem. Zamiast rąk, miał olbrzymie macki. Wyglądało jak półludzkie mutanty, często widywane na skrajach Gehenny, imperium Renegatów ukrytego za Wielką Piaszczystą.
Monstrum zaczęło się tarzać po ziemi, by zdusić trawiące je płomienie. W tym momencie Magnus przeklął się w myślach, że do swoich pułapek użył normalnego ognia, a nie magicznego. Dzięki temu potwór zdołał zdusić trawiący go ogień. Jednak, gdy tylko wstał z ziemi, bełt wystrzelony z kuszy Ignathera trafił go prosto w twarz. Potwór przez krótko chwilę stał jeszcze, po czym niepewnym krokiem zrobił krok do przodu - i runął na ziemię. Zapadła martwa cisza. Przez kilkanaście sekund nikt się nie ruszał. Potem kręcące się w ciemnościach nocy potwory zniknęły.
- Co się dzieje ? - Odezwał się nagle Ignather.
- Sprawdzały naszą obronę. - Odpowiedział mu Magnus. - Wkrótce wrócą i na pewno będzie ich więcej. Zostańcie tutaj. Ja wyjdę na zewnątrz i dorzucę jeszcze tam jeszcze kilka pułapek.
- Uważaj na siebie. - Mruknął Sanguk, na tyle głośno by drugi mag go usłyszał.
Magnus skorzystał z jednego z najprzydatniejszych, ale i najtrudniejszych zaklęć i przeteleportował się na drugą stronę barykady. Niewielu magów znało się na tego rodzaju magii, co spowodowane było tym, że była ona mało "atrakcyjna" - miała bardzo ograniczony zasięg, gdyż cel trzeba było widzieć. Natychmiast zabrał się do tworzenia pułapki, a właściwie Pułapki – zaklęcia, które potrzebne były do jej stworzenia były tak skomplikowane, że duża litera była w tym miejscu wręcz konieczna.
Gdy skończył, natychmiast wrócił do jaskinii. Tu powitał go przerażony wzrok Sanguka.
- Magnus, czyśty zwariował ? - Ignather spojrzał nagle na maga. Nie wiedział o co chodzi. - Ta pułapka... człowieku, to Spopielacz !
- No to co ? - Odpowiedział znudzonym nieco głosem Magnus. - To oni będę w polu rażenia. Dobra ludzie ! - Te słowa skierował już do wszystkich obecnych w jaskinii. - Umieściłem na zewnątrz pewną bardzo... specyficzną pułapkę. Gdy krzyknę "teraz", wszyscy padacie na ziemię, zwijacie się w kłębek tak, by osłonić oczy, i inne wrażliwe na poparzenia części ciała i wstrzymujecie oddech. Gdy krzyknę raz jeszcze, możecie zacząć oddychać. Zrozumieliście ? - Żołnierze i paladyni pokiwali głowami.
- Czarno to widzę... - westchnął Sanguk.
- Oj daj spokój, pesymisto. - Odpowiedział mu Magnus, po czym skierował wzrok na ciemność za barykadą.
Ledwie zdążył to zrobić, na zewnątrz jaskini zaczęły się pojawiać potwory. Wiele potworów. Tym razem nic sobie nie robiły z eksplodujących towarzyszy i poprostu czekały. Po chwili eksplozje i pióropusze płomieni ustały. Monstra oczyściły pole minowe metodą "na chama". Magnus tylko na to czekał. Potwory tłoczyły się na zewnątrz – było ich tam co najmniej kilkadziesiąt. To był odpowiedni moment na aktywację Spopielacza.
- TERAZ !!! - Gdy tylko wrzasnął, rzucił się na ziemię. Kątem oka zobaczył, że stojący obok niego Sanguk robi to samo. Dokładnie pięć sekund później, leżący na ziemi mag wyrecytował formułę aktywacyjną. Wtedy, na zewnątrz jaskinii rozpętało się prawdziwe ogniste piekło. Fale magicznego ognia spopieliły niemal wszystkie potwory w przeciągu ułamków sekund. Żar był tak wielki, że wierzchnie fragmenty skał stopiły się. Zaklęcie przedarło się przez niewielkie, pomniejszane dodatkowo przez ustawioną tam barykadę wejście do jaskinii, ale zostało przez nią osłabione i rozproszone. Wypaliło powietrze w górnej części pieczary, podpaliło meble, ale tylko liznęło leżących plackiem
wśród skał ludzi. Przez kolejne kilkanaście sekund wszyscy wstrzymywali oddech – skutkiem ubocznym Spopielacza było magiczne, skażenie powietrza. Każdy, kto wciągnął by do płuc chociażby odrobinę, spłonąłby od środka w ciągu kilku sekund. Nieliczne ocalałe monstra tego nie wiedziały.
Po niecałej minucie Magnus podniósł się z ziemi.
- Dobra, można oddychać.
Żołnierze i paladyni również wstali. Wygląda na lekko oszołomionych.
- Ty jednak zwariowałeś. - Warknął Sanguk. - Spopielacz... kurrrwa mać, przecież to zaklęcie jest na Czarnej Liście !!!
- Co takiego ? - Wtrącił się Ignather. - To zaklęcie jest zakazane ?
- Nie. - Odparł Magnus. - Jest w tym fragmencie listy, który mówi o czarach, których pochodzenie jest "niepewne" i których używanie nie jest polecane, ale nie jest też zakazane. Przecież nie użyłbym go, gdyby było zaklęciem opartym na mocy demonów ! Czy ja wam wyglądam na heretyka ?
- Nie wygladasz. - Odezwał się cicho paladyn. Magnus odwrócił się i pomógł wstać żołnierzowi, którego Spopielacz dość mocno poparzył. Gdy mag zajął się łataniem rannego, Ignather mruknął pod nosem. - Gdybyś wyglądał, to już byś nie żył.
Usłyszał go tylko stojący tuż obok niego Sanguk.
************
Do rana doczekali bez problemów. Wyglądało na to, że potwory zamieszkujące Dziewiątą Strażnicę uznali ich za zbyt twardy orzech do zgryzienia. Żaden z ludzi Magnusa na to nie narzekał. W dalszą drogę ruszyli gdy tylko słońce wyjrzało za horyzont i oświetliło ścieżkę na tyle by można było nią iść w miarę bezpiecznie. W tym również nic im nie przeszkodziło. Niektórzy żołnierze zaczęli nawet spekulować, że śmierć poniosła większość, lub nawet wszystkie potwory zamieszkujące tą nawiedzoną górę. Magnus się na ten temat nie wypowiadał, podobnie jak Sanguk, Ignather i reszta paladynów. W przeciwieństwie do rozradowanych z powodu swojego ocalenia żołnierzy oni zachowywali czujność i wielokrotnie widywali jakieś dziwne cienie, obserwujące podróżników zza załomów skalnych. Magnus uznał w końcu, że monstra poprostu bały się ich atakować, w obawie przed kolejną masakrą. Znacznie bardziej martwił go fakt, że bestie wyszły na światło słoneczne. Większość nienormalnych istot paniecznie się go bała. Oczywiście
istniały wyjątki – na przykład Renegaci i stwory opętane przez demony . Niektóre istoty, które owszem, bały się światła, ale w przypadku pogoni za człowiekiem potrafiły ten strach przełamać. Tutaj, za idealny przykład mogli służyć zdegenerowani potomkowie Wolvernów, którzy nie raz i nie dwa ścigali osobę, która ich zraniła przez setki kilometrów, bez zwracania uwagi na zmęczenie, głód, pragnienie i ból.
Oczywiście każda z wyżej wymienionych istot była albo bardzo potężna, albo występowała w olbrzymich hordach. Jak mawiają w stolicy – i tak źle i tak niedobrze.
Ostatecznie cienie zniknęły. W tym samym momencie, w którym z ich oczu zniknęła Strażnica. Magnus ukradkiem odetchnął z ulgą. Parę kilometrów dalej, nagle podszedł do niego Ignather.
- Nie podoba mi się to. - Stwierdził na tyle cicho, by nie usłyszeli go maszerujący w pobliżu żołnierze, ale na tyle głośno by można go było zrozumieć w hałasie, jaki czynili.
- Co konkretnie ? Mi, wyobraź sobie, nie podoba się w tych górach co najmniej pięćdziesiąt rzeczy. Mam je wymienić ?
Paladyn nie zwrócił uwagi na odpowiedź maga.
-Pięćdziesiąt kilometrów na północny wschód stąd zaczynają się Wschodnie Czarnogóry. Wiesz, że to miejsce cieszy się raczej kiepską sławą, nawet jak na fragment Gór Centralnych.
- Cholera jasna... Sanguk zapomniał nam wspomnieć, że trasa którą nas prowadzi wiedzie przez najbardziej "rozrywkowe" miejsca w tych cholernych górach.
- Taaa...- Westchnął paladyn. - To lokalne piekło na ziemi. Nie jest aż tak złe, jak Góry Czerwone, lub Mrokogóry, ale krwawe wojny toczone w tym miejscu w przeszłości zrobiły swoje.
- Dokładnie. Wojny Rzeźnicze, Księżycowe, Czarne i Żelazne... Cztery najgorsze konflikty w historii świata. A ich najkrwawsze bitwy miały miejsce właśnie tutaj.
- Nie da się ukryć. Jesteśmy zaledwie parędziesiąt minut drogi od Krwawych Klifów. - Widząc zdziwioną twarz maga, pośpieszył z wyjaśnieniami. - Miała tam miejsce jedna z najstraszliwszych bitwe Wojny Rzeźniczej. To dość strome zbocze jednej z pobliskich gór. Niecałe cztery tysiące paladynów starło się tam z niemal dwukrotnie liczniejszymi Renegatami. Każdy wojownik, który tracił równowagę, natychmiast spadał ze zbocza do pobliskiego wąwozu. Na dnie którego wyrastało coś w rodzaju olbrzymich stalagmitów.
- Straszne.
- Słuchaj... - Tym razem paladyn mówił nieco ciszej. - Nie jesteśmy sami. Nie wiem, czy ty też coś zauważyłeś, ale parokrotnie coś "migało" mi pomiędzy drzewami. Coś dużego.
- Wolvern ?
- Oby nie. Od eksterminacji Plemion Księżycowych widywano ich bardzo, bardzo rzadko. I co gorsza, te spotkania były zazwyczaj bardzo, bardzo krwawe. Coś nas chyba nie lubią.
- Dziwisz się ? Przecież w trakcie Wojen Księżycowych, wespół z Aradirem, wyrżnęliśmy ich niemal do nogi, Teraz są jeszcze silniejsi niż wcześniej. Utracili swoją kulturę, ale zyskali na brutalności.
Przez chwilę maszerowali w milczeniu. Co chwila rozglądali się nerwowo na boki, jakby bali się, że coś może na nich wyskoczyć.
- Słuchaj... - Zaczął nagle paladyn. - Mam pewną teorię. Na niuansach magii się nie znam, więc może się mylę... Ja ci ją wyłożę, a ty mi powiesz co o niej sądzisz, dobrze ?
- Dobrze.
- Mogę się założyć, może nie o głowę, ale o nogę już napewno, że Tivaak padło. Pewnie zajęli ją... Renegaci. - Słowo te wypowiedział, jakby było najgorszym przekleństwem. - Jeśli tak, to w zasadzie kontrolują większą część Czarnogór. Jesteśmy więc na ich terenie. I co się dzieję ? Atakują nas dziwaczne potwory, łażą za nami Wolverni... O ile to oczywiście oni. - Dodał szybko. - Czy tylko mnie się wydaję, że wszystko to ma ze sobą jakiś związek ?
Mag przez chwilę maszerował w milczeniu z zamyśleniem wypisanym na twarzy.
- Niegłupie. Naprawdę niegłupie. - Stwierdził. - Renegaci ich kontrolują... nie, Wolverni nie daliby się kontrolować nikomu. - Myślał na głos. - Podobnie tamte stwory. Są zbyt nieprzewidywalne, by dało się nimi kierować. Ale pojawienie się Zdrajców w tak dużej liczbie mogło być...
- ... jak włożenie kija w mrowisko. - Wtrącił się paladyn.
- Tak... wszystkie stwory, które dotychczas smacznie sobie spały w sieci podziemnych jaskiń pod górami i w innych trudno dostępnych miejscach, teraz wychodzą się pożywić.
- A my jesteśmy w samym środku. - Skomentował Ignather.
- Dokładnie. - Mag zasępił się wyraźnie. - Szlag by to trafił. Dlaczego zawsze wpadam w najgłębsze gówno ? Najpierw czystka w stolicy, teraz to... KURRRWA MAĆ !!!
Wrzask nieomal przyprawił kilku maszerujących w pobliżu żołnierzy o zawał serca. Gdy wszyscy schowali broń, którą odruchowo wyjęli i wrócili do szeregu, ponownie odezwał się paladyn.
- Musimy jak najszybciej dotrzeć do Tivaak. Obrzucimy wzrokiem mury i jeśli zobaczymy charakterystyczne ślady obecności Renegatów, czyli zwisające z blanek i obdarte ze skóry zwłoki i tym podobne rzeczy, natychmiast spieprzamy do twierdzy Rektor i wzywamy armię.
- To brzmi jak dobry plan. - Mag nagle chwycił przechodzącego obok niego żołnierza za ramię. - Ty, przyprowadź mi tu Sanguka i tego waszego dowódcę. I to prędko !
- Tak jest ! - Wojownik pobiegł gdzieś na przód kolumny, która akurat zakręcała, wokoł olbrzymiego głazu, za którym znikali właśnie kolejni żołnierze. Po pewnym czasie wrócił, prowadząc Sanguk i oficera.
- Dobra. Ty zjeżdżaj – słowa te skierowane były do żołnierza – a wy zostańcie. Chcemy pogadać.
- O co chodzi ? - Odezwał się zaniepokojony Sanguk.
- Ignather, ty mu wyjaśnij. To twoja teoria i twój plan na przyszłość.
Ignather wyjaśnił. Oficer o trudnym do spamiętania imieniu schował twarz w dłoniach. Najwyraźniej miał w twierdzy jakichś przyjaciół. Sanguk zaś tylko zbladł.
- Chcesz mi powiedzieć.... - powiedział cicho – że wraz z trzema paladynami i dwudziestoma żołnierzami maszerujemy w kierunku twierdzy, prawdopodobnie zajętej przez Renegatów, a najbliższe przyjazne nam oddziały są...
- ...w twierdzy Rektor. Tak.
- Super. - Stwierdził ponuro oficer. - Poprostu, kurwa, super.
- A ty co ? Miałeś w twierdzy rodzinę ? - Zapytał z ciekawości Ignather.
- Nie. Komendant zamku wisiał mi kupę forsy.
- Aha.
Przez chwili znowu szli w ciszy.
- Sanguk, daleko do Tivaak ?
- Hmm... - Zamyślił się zapytany. - To będą jakieś... dwie godziny marszu.
- Tak blisko ? - Zdziwił się Magnus. - Dobra, mniejsza. Słuchajcie, musimy mieć dowód, że twierdzę przejęli Renegaci, ale nikt nie wymaga od nas jej oblegania. Docieramy tam, obrzucamy wzrokiem mury i jeśli będą w kawałkach, pełne zwisających z blanek obdartych ze skóry ciał – spieprzamy tak szybko jak to możliwe. A nawet jeszcze szybciej. Zrozumiano ?
- Jasne. - Odpowiedział Sanguk. Ignather i oficer o trudnym do spamiętania imieniu ograniczyli się do kiwnięcia głową.

***********************
Dwie godziny później, ujrzeli przed sobą twierdzę. Sanguk i oficer, którzy już kiedyś tam byli, natychmiast zauważyli, że coś jest nie tak. I to bardzo. Jedna z wież narożnych Tivaak, jedyna, jaką można było dojrzeć z miejsca w którym się właśnie znajdowali, zniknęła. Pozostali zobaczyli zmiany nieco później, gdy ujrzeli mury. Brakowało całych ich fragmentów. Na ocalałych kawałkach coś wisiało. A właściwie ktoś.
Magnus domyślał się kto to był. I zdecydowanie nie chciał stać się jednym z nich.
- Spieprzamy. - Powiedział łamiącym się głosem mag. - I to szybko.
- Nie sądze....
Wszyscy żołnierze, magowie i paladyni odwrócili się jak na komendę. Za nimi, na skraju lasu z którego właśnie wyszli, stało trzydzieści pięć postaci w czarnych jak noc zbrojach, stylizowanych na wilcze ciała.
- Miło nam, że wpadliście na nasze małe... święto. - Twarz Żelaznego Wilka pękła, ukazując spiłowane zęby. Magnus dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że to był uśmiech.
Zaraz potem zaczęła się rzeź.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#9
Nie zamierzam tutaj oceniach strony technicznej, ponieważ sam mam z tym duże problemyWink Dlatego też wpowiem się na temat fabuły, kliamtu: jest dobrze, a nawet bardzo. Coś się zaczyna dziać, klimat otacza czytającego zewsząd. Świat zaczyna się powoli materializować, choc niektóre motywywydają się nader znajome. Ale przecież trudno dziś wymyślić coś, czego by już w lit. fantasy ie było Smile Trzymam kciuki i pozdrawiam.
Odpowiedz
#10
Bardzo bardzo dużo akcji. Świetnie opisujesz momenty walki. Piszesz o wydarzeniach (np. poprzez dialogi) która miały miejsce przed wydarzeniami w tekscie, w taki sposób, że potrafię uwierzyć w wykreowany przez ciebie świat . Jednego mi brakuje. Gdyby któryś z bohaterów miał pewien sekrecik , który spowoduje, że czytelnik przestanie przyklejać im metkę dobry lub zły, lecz ich osobowość stanie się niejednoznaczna a ich własne intencje bardziej tajemnicze. Pozwoliłoby ci to niejednokrotnie zaskoczyć czytelnika. Myślę, że zbyt duża pewność siebie w rzucaniu zaklęć Magnusa i jego ciągotka do czarów "niepewnych", może ciekawie wpłynąć na fabułę, ale to skromniutkie sugestie. Czekam oczywiście na ciąg dalszy historii.
Odpowiedz
#11
Z dalszą fabułą, profesoo, to problem będzie... ja już opowiadanie to skończyłem, tylko tak powoli mi korekta idzie. Ale spokojnie - nie jest to jedyna moja praca w tym universum, innych nie skończyłem, więc tam pododaję takie wątki...

<spoiler>A poza tym Magnus może jeszcze będzie w jakimś innym opowiadaniu, więc....</spoiler>
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#12
Nie mogę zedytować postu poprzedniego, więc piszę kolejny.

Skończyłem korektę i życzę miłego czytania.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#13
Najbardziej z tego wszystkiego spodobały mi się momenty, w których ujęta została walka. Są one odpowiednio dynamiczne, przez co zarazem i wciągające. Nazwy i imiona też bardzo przemyślane choć do "Nocni Strażnicy" mógłbym się na upartego przyczepić.
Ogólnie podobało mi się.
Zaglądam tu tylko z przyzwyczajenia.

Ani myślę wracać na stałe.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości