Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Otwarte okno
#16
Część III, ostatnia

- Dla mnie kawę – poprosił Paul, obserwując zdumioną minę Zacka. Siedzieli w jednym z najmniej uczęszczanych i tandetnych barów w okolicy; tam, gdzie mieli pewność, że nikt ich nie rozpozna.
- Od kiedy nie pijesz? – spytał Zack.
- Od trzech dni – Paul unikał kontaktu wzrokowego. Wiedział, że taka liczba nie powala z nóg, ale od czegoś trzeba zacząć. Zresztą w tym aspekcie nie zależało mu na opinii przyjaciela.
Rozejrzał się ze znudzeniem po barze, który całkiem nieźle znał. Tanie plastikowe ozdóbki czy też odcięty zderzak i przód Chryslera Windsora z pięćdziesiątego ósmego roku, który był przytwierdzony do ściany po przeciwnej stronie baru, miały chyba w zamyśle właściciela nadawać temu miejscu szczególny klimat. Paul obiecał sobie, że po powrocie na komendę sprawdzi, czy tutejszy dekorator wnętrz nie trafił za kratki za morderstwo na poczuciu estetyki.
- Udało mi się uzyskać oficjalną zgodę szefa na to, żeby twoja gazeta miała pierwszeństwo na materiały związane z „Piotrusiem Panem z Meriden” – Paul po raz pierwszy od dłuższej chwili wpatrywał się w nieprzeniknione spojrzenie Zacka. – Pod warunkiem oczywiście, że okażesz się pomocny dla tej sprawy. Myślę, że jest to też nieoficjalne przyzwolenie na dostęp do naszych archiwów.
- Uwierzę jak zobaczę.
- Zobaczysz jak pomożesz – zripostował Paul.
Podstarzała kelnerka, z włosami pomalowanymi na wściekły rudy kolor obdarzyła ich niedbałym spojrzeniem, po czym zaczęła przecierać stoliki na drugim końcu lokalu.
- Nie sądziłem, że praca w policji będzie wymagała ode mnie czytania bajek – żachnął się Paul, po czym rzucił bystre spojrzenie Zackowi. – Myślałem raczej, że to domena dziennikarzy.
- Odpuść sobie. – Zack nie dał się wytrącić z równowagi. – Też przeczytałem Piotrusia Pana. Nawet dobra książka, swoją drogą... Jeśli nasz psychopata identyfikuje się z książkowym pierwowzorem, to powinien mieć kilka istotnych cech. – Zack wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarkę i, co w jakiś dziwny sposób sprawiło Paulowi satysfakcję, okulary do czytania. – Wynotowałem sobie parę opcji. Przede wszystkim pewnie to facet w wieku 30-50 lat, który pewnie nie akceptuje swojego wieku i tęskni za młodością. Czyli prawdopodobnie przeżywał lub przeżywa kryzys wieku średniego. Prawdopodobnie działa sam i możliwe, że wykorzystywał seksualnie tych chłopców.
- Nie! – zaprotestował Paul, kilka decybeli głośniej niż chciał. Jakiś starszy facet w zielonej czapce z logo John Deere obejrzał się w ich stronę, ale szybko stracił zainteresowanie i wrócił do oglądania meczu bejsbola wyświetlanego w telewizorze nad barem. – Jestem pewny, że żadnego z nich nawet nie tknął.
- Paul, jestem wzruszony twoją wiarą w drugiego człowieka, ale...
Layton wyrwał Zackowi kartkę z dłoni i zmierzył go spojrzeniem zarezerwowanym zazwyczaj przez wściekłych nauczycieli.
- Jestem tego pewien – wycedził przez zęby. – Zgoda, to porywacz, psychopata i morderca, ale na pewno nie pedofil. Wiesz dlaczego ich zabił, Zack? Masz to zapisane na tym swoim świstku papieru? – Mówiąc to, pomachał mu kartką przed nosem.
Zack wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.
- Paul... Co się z tobą dzieje?
Layton opuścił głowę i zamknął mocno oczy. Oddychał głęboko, ukrywając twarz w dłoniach i milczał przez długie sekundy, znacznie przekraczając granicę poza którą cisza staje się niekomfortowa.
- Przepraszam – odezwał w końcu, przesuwając dłońmi w dół swojej twarzy, jakby dopiero wynurzył się z wody. – To dla mnie bardzo ważna sprawa. Albo, jak wolisz, być albo nie być. – Nagle, dla odmiany, zaczął świdrować Zacka wzrokiem. – Dostałem nowy zastrzyk energii, cholernie mocno się w to zaangażowałem i marzę o tym, żeby doprowadzić sprawę do końca.
- A co z twoją rodziną? – spytał Zack.
- To nie fair – odparł szybko Paul. – Nawet nie wiesz ile mnie to kosztuje. Jak to dla mnie ważne. Znowu chce mi się żyć! Jestem odpowiedzialny za coś naprawdę dużego. Jak to rozwikłamy, poświęcę więcej czasu Becky i Alex, wezmę sobie urlop, pojedziemy w Góry Skaliste. Poświęcę dziewczynom trochę czasu. Na razie robi to ten cały Phil...
- Jesteś zazdrosny o fizjoterapeutę? – Zack odchylił głowę i zaśmiał się głośno.
- Nie jestem zazdrosny o niego – Paul zaakcentował ostatni wyraz. – Zazdroszczę mu, że wywołuje uśmiech na twarzy Becky, że pod moją nieobecność spędza też czas z Alex. Jest kimś więcej niż fizjoterapeutą. Stał się jakimś... Bo ja wiem... opiekunem mojej rodziny. Moich dziewczyn. Ale ja się przecież nie rozdwoję.
- Rozumiem... – Zack chciał powiedzieć coś więcej, ale do stolika podeszła kelnerka z ich zamówieniami. Wymienili z nią kilka standardowych formułek, a potem patrzyli jak oddalając się od nich, kręci zalotnie udami, jakby zapominając, że nie ma już dwudziestu lat. Od dawien dawna.
- Wracając do tego "Piotrusia Pana z Meriden" – podjął Paul – on nie krzywdził tych dzieci.
- Skąd ta pewność?
- Wydaje mi się – Paul Layton zmrużył oczy – że ten gość obserwował uważnie te dzieci, dokonał selekcji na podstawie ich charakterów, więc musiał mieć z nimi jakiś kontakt przed tym wszystkim, a później po prostu spędzał z nimi czas i... Zack, pewnie wyda ci się to głupie, ale mam wrażenie, że on je kochał.
- To nie jest głupie tylko idiotyczne – Zack pokręcił głową z niedowierzaniem. – To jakiś popieprzony pedofil-morderca i tyle.
- Nie mam na to żadnych twardych dowodów, ale wydaje mi się, że on ich zabił dlatego, bo nie chciał żeby stali się dorosłymi, tak jak on.
Zack nie odpowiedział od razu. Wyjrzał przez okno i pociągnął spory łyk piwa.
- Bo świat jest taki okropny? – zadał pytanie retoryczne.
- Dorosłość to dla książkowego Piotrusia Pana najgorsza rzecz ze wszystkich – oznajmił Paul, po czym przybliżył twarz do twarzy Zacka i powiedział cicho coś, co przeszyło Zacka na wskroś i sprawiło, że tej nocy długo jeszcze nie mógł zasnąć. – To, że je zabił, to był dla tych dzieciaków akt łaski, Zack. Akt łaski. A po tym wszystkim dał każdemu buziaka na pożegnanie. Takiego, jaki daje matka swoim pociechom tuż przed długą podróżą.

***

Pulsujący ból głowy potęgowany przez ostre, biurowe światło jarzeniówek w komendzie policji w Meriden przyprawiał Paula Laytona o mdłości. Co kilka minut spoglądał na zegarek – wcale nie dlatego, że chciał już wrócić do domu, ale by chociaż na chwilę oderwać wzrok od monitora. Z jednej strony miał ochotę położyć się w łóżku z chłodnym kompresem na czole, ale głębokie zaangażowanie w przekopywanie baz danych i dopasowywanie profilu „Piotrusia Pana z Meriden” do pacjentów okolicznych szpitali psychiatrycznych nie pozwalało Paulowi wstać i wyjść. Zażył dwie aspiryny pół godziny wcześniej, lecz nie pomagały ani trochę. Po różnych próbach odkrył, że najefektywniej pracuje mu się, gdy lewa ręka jest zajęta masowaniem skroni, a prawa obsługą komputera.
Paul próbował różnych filtrów wyszukiwania, ale wszystkie były albo zbyt szerokie, bo nie zechciały zejść poniżej pięćdziesięciu osób, albo zbyt szczegółowe – wówczas pojawiał się tylko lakoniczny i irytujący komunikat „brak wyników”.
Najbardziej niepasującym elementem, nad którym łamał sobie głowę, było niepozostawienie po sobie żadnych widocznych śladów przez psychopatę. Każdy z nich zazwyczaj układał ofiary na widoku albo bawił się z policją w kotka i myszkę. Tymczasem ciała chłopców przeleżały pod ziemią przez co najmniej cztery lata i pewnie rozkładałyby się tam dłużej, gdyby nie przypadkowy spacerowicz z wyjątkowo dociekliwym psem. Owszem, naparstek na palcu stanowił znak rozpoznawczy, ale chyba nie był pomyślany jako coś, co można szybko odkryć.
„Piotruś Pan z Meriden” nie chciał być odkryty.
Paul Layton był wdzięczny losowi, że w związku z objęciem kierownictwa nad całą sprawą, nie musiał bezpośrednio rozmawiać z rodzicami tych Zagubionych Chłopców. Odgrzebano ciało, ale jednocześnie pogrzebano wszelką nadzieję.
„Musi być jakaś równowaga we wszechświecie” – pomyślał gorzko. Może nawet coś w rodzaju karmy, o czym od czasu do czasu lubiła mówić Becky.
- Paul! – jego rozważania przerwał wysoki i kościsty Charlie Sherman, który był najmłodszy w całej komendzie. Stał nad boksem Paula i wydawał się być wysoki jak wieża Eiffle’a. W chudej ręce dzierżył szarą kopertę, na której ktoś paskudnym charakterem pisma nabazgrał „dla Paula Laytona”. – Coś do ciebie.
- Kto to przyniósł? – spytał oszołomiony Paul. Obieg przesyłek wyglądał zazwyczaj zupełnie inaczej.
- Nie mam pojęcia – Charlie wzruszył ramionami. Był tak piegowaty, że wydawało się, że przy każdym ruchu część piegów może odpaść. – Amanda znalazła kopertę na parapecie. Można zawsze przejrzeć monitoring…
- Dzięki, Charlie – Paul wziął kopertę do rąk. – Chyba nie będzie takiej konieczności.
Charlie uśmiechnął się i zniknął Paulowi z oczu.
Paul obciął wąski pasek z brzegu koperty, po czym wyjął zgiętą na pół kartkę. Nie miał pojęcia kto mógł być nadawcą. Może jakaś spóźniona walentynka? Albo wyznanie miłosne od tej patolożki, Claire Donahue… Na tę słodką myśl Paulowi mocniej zabiło serce, ale gdy rozłożył kartkę, natychmiast poczuł przerażenie.
- Chryste… - szepnął. Ból głowy natychmiast zniknął, wyparty przez całe stado galopujących myśli.
Litery były napisane czarnym flamastrem, drukowanymi literami, ale bardzo niezgrabnie. Ktokolwiek to napisał musiał używać gorszej, prawdopodobnie lewej ręki, żeby utrudnić identyfikację przy pomocy grafologa. Najstraszniejszy był jednak sam tekst.

„Dobra robota, Paul. Piotruś Pan jest z ciebie dumny. Jeśli dokładnie przeczytałeś książkę, to szybko zrozumiesz, że Zaginieni Chłopcy i Piotruś Pan potrzebowali jednej, bardzo ważnej osoby. Jak będziesz to czytał, to pewnie będę zabierał Wendy do Nibylandii. Ale nie martw się, upewniłem się wcześniej, że okno w twoim domu będzie otwarte na oścież.
Z pozdrowieniami,
Piotruś Pan”.

- Alex! – krzyknął Paul i teraz już nic nie było go w stanie powstrzymać w drodze do domu. Nikt nie zatrzymywał biegnącego Paula i nie zadawał żadnych pytań. Jego twarz drgała pod wpływem dziwnej mieszanki nienawiści i bezsilności. A w wolnej od bólu głowie przebijała się tylko jedna myśl. Nieme błaganie, żeby okno w pokoju Alex pozostało zamknięte.

***

Paul nigdy nie nadużywał radiowozu do celów prywatnych, ale tym razem nie miał skrupułów by użyć policyjnego koguta podczas jazdy do domu. Prowadził jak w transie, szepcząc nieustannie „proszę, proszę, proszę…”. Kiedy wjechał na ulicę prowadzącą do domu, wyłączył sygnalizację dźwiękową i świetlną w radiowozie, zamieniając się w zwykły samochód pędzący niedozwoloną prędkością po przejmująco cichej i spokojnej Hobart Street.
Nie wiedział czy „otwarte okno” było metaforą czy czymś dosłownym. Oczywiście doskonale wiedział, że „Piotruś Pan z Meriden” nie wleci przez okno i nie porwie Alex do Nibylandii. To po prostu zwykły, popieprzony morderca. Wejdzie drzwiami. Może mu otworzą, może się włamie…
Paul żywił nadzieję, że Alex nie będzie jeszcze w domu, albo nie wpuści obcego.
Wtedy uderzyła go myśl tak czysta i jasna, że aż uśmiechnął się z niedowierzaniem.
„Jak ja mogłem wcześniej na to nie wpaść…”.
Piotruś Pan z Meriden to Phil. Fizjoterapeuta Philip Vincello.
Wszystko pasowało idealnie. Wiek, niezwykle przyjazne podejście do dzieci i nawet zamieszkanie w okolicy. Pozornie przyjazny, a w rzeczywistości morderca.
„Dlaczego mnie ostrzegł?” – pomyślał nagle Paul. Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. Zbliżał się do domu. Zostało może ze sto jardów.
- Błagam, niech nie będzie za późno – jęknął Paul Layton, kiedy zaparkował samochód na podjeździe. Wysiadł z samochodu, nie zatrzaskując drzwi. Musiał działać jednocześnie cicho i dynamicznie. Wyjął pistolet z kabury i podszedł do drzwi wejściowych. Przekręcił gałkę i drzwi otworzyły się cicho. Na wieszaku po lewej stronie wisiała kurtka Phila.
Paul z rosnącym napięciem wbiegł na schody do pokoju Alex, ale nie było jej tam. Zmarszczył brwi i odruchowo spojrzał na zegarek. Piętnaście po dwunastej. Alex powinna być jeszcze w szkole.
A co, jeśli „Wendy” to nie Alex, tylko… Becky?
Przeszedł praktycznie na paluszkach do drzwi na końcu korytarza, czyli sypialni małżeńskiej i obawiał się, że zastanie tam żonę z podciętym gardłem, albo – jeśli to w ogóle możliwe - jeszcze bardziej posępny widok.
Gwałtownie nacisnął klamkę i ujrzał Phila siedzącego na łóżku śpiącej Becky. W jednym ręku trzymał naparstek, który miał najwyraźniej zamiar dać pani Layton, a w drugiej dzierżył mały nóż. Paul nie potrzebował nic więcej. Łamiąc wszystkie procedury policyjne, wymierzył broń w Phila i pociągnął spust.
- Ty chory skurwielu!!! – Krzyczał, a łzy momentalnie pociekły mu po policzkach. Wystrzelił drugi raz, gdy ciało Phila osuwało się bezwładnie na podłogę. Oba pociski trafiły w brzuch.
Becky obudziła się momentalnie i zaczęła krzyczeć, widząc męża z pistoletem, strzelającego do fizjoterapeuty.
- CO TY WYPRAWIASZ?!? – ryknęła zszokowana.
Paul podbiegł do niej, omijając ciało Phila i przytulił żonę mocno do siebie.
- Już wszystko dobrze – powiedział. – Właśnie zastrzeliłem „Piotrusia Pana z Meriden”.
Poczuł jak mięśnie Becky się rozluźniają. Nie mogła powstrzymać płaczu.
- Próbował zrobić ci krzywdę – tłumaczył. – Chciał zabrać cię do „Nibylandii” Tak jak tych zaginionych chłopców. Sześć stóp pod ziemię.
Becky cicho łkała pod wpływem szoku. Paul sięgnął po naparstek leżący na zakrwawionej pościeli.
- Spójrz – powiedział, sztucznie przyciszając głos. Wewnątrz huczał od skrajnych emocji, spośród których na pierwsze miejsce przebijało się słodkie uczucie ulgi. Zignorował łzy spływające po policzkach. – Taki sam, jaki mieli „Zaginieni Chłopcy” na palcach wskazujących. Chciał ci go założyć. Tak jak im. A potem zabić cię we śnie.
- Dziękuję, Paul – szepnęła, a chwilę potem straciła przytomność.
Paul delikatnie położył jej głowę na poduszce, niedbale wytarł rękawem oczy, a potem wstał i podszedł na drugi koniec pokoju, żeby zamknąć okno.

***

To była prawdziwa uroczystość z wielką pompą. W Sali spotkań w urzędzie miasta Meriden zebrali się wszyscy lokalni notable. Na honorowym miejscu siedział onieśmielony Paul Layton. Wciąż nie mógł uwierzyć jak bardzo media rozdmuchały sprawę, nadając mu status lokalnego bohatera. Oczywiście nie bez udziału Zacka. Społeczność Meriden potrzebowała bohatera i go dostała. Dzielny policjant, który za jednym zamachem uratował swoją rodzinę i całe miasto od psychopatycznego mordercy dzieci – „Piotrusia Pana”.
Udzielił kilkunastu wywiadów w ciągu dwóch dni, a najchętniej cytowaną frazą było zdanie, które wypowiedział już przy okazji pierwszego, ekskluzywnego wywiadu z Zackiem. „Piotruś Pan już nam nie zagraża. Jest teraz w Nibylandii i nigdy stamtąd nie wróci”.
Myśląc o tych przyjemnych chwilach rozejrzał się po obecnych ludziach na uroczystości. Koledzy z policji, urzędnicy i zwykli mieszkańcy wsłuchujący się w słowa burmistrza, który wychwalał Paula pod niebiosa. Następny miał przemawiać szef policji w Meriden – Trevor McNamara.
Paul przeczuwał, że konsekwencją tego całego, przyjemnego zamieszania będzie nieunikniony awans. Po wielu latach stagnacji wreszcie jego kariera drgnęła. Żałował tylko, że wśród zgromadzonych nie ma Becky – została w domu, bowiem czuła się wyjątkowo źle. Całe szczęście nie brakowało Alex, siedzącej w pierwszym rzędzie, do której uśmiechał się co chwilę, kiedy tylko złapał z nią kontakt wzrokowy. Dzień tryumfu.
Kilka minut później rozległy się ogłuszające oklaski, a atmosfera nieco się rozluźniła. W tym momencie do Paula podszedł łysiejący, krępy mężczyzna w nieco zbyt dużym garniturze, w czarnej, skórzanej teczce w jednej ręce i dużej, szarej kopercie w drugiej. Jako jedyny ze wszystkich zgromadzonych miał poważną i zaciętą minę.
- Panie Layton, mam dla pana przesyłkę – powiedział, ale nie wręczył koperty Laytonowi, który czekał z pytającą miną. – Jestem notariuszem. Zostałem zobowiązany do dostarczenia panu tej koperty przed wręczeniem panu medalu przez burmistrza.
- Notariusz? – Layton przełknął ślinę. Był pełen złych przeczuć. – Po co aż notariusz do wysłania przesyłki?
- Ja tylko wypełniłem polecenie.
- Czyje?
- Niestety nadawca chciał pozostać anonimowy.
Paul bez słowa wziął do rąk kopertę i obserwował jak mężczyzna oddala się szybkim krokiem w stronę wyjścia. W końcu rozerwał kopertę. W środku było kilkadziesiąt kartek papieru i jedna żółta kartka, znajdująca się na wierzchu.
Wyjął ją z koperty i momentalnie zamarł w bezruchu.
To był ten sam charakter pisma, który widział dwa dni wcześniej. List od „Piotrusia Pana z Meriden”? Ale… Jak to możliwe?

„Gratulacje za zabicie… hmm… Piotrusia Pana? Chociaż zastrzeliłeś chyba nie tę osobę, co trzeba. Chyba nigdy nie doceniałeś kobiet. Ale nie martw się. Zabiorę tę tajemnicę do grobu.
Do zobaczenia w Nibylandii.
Wendy z Meriden.
P.S. Przesyłam buziaki”.

Paul poczuł jak serce podchodzi mu do gardła.
Zszokowany, niemal automatycznie, trzęsącymi rękami sięgnął po pozostały w kopercie plik kartek. Wendy z Meriden?
Kiedy tylko zapoznał się z pierwszym rysunkiem, bezwładnie usiadł na krześle jak piłka, z której nagle ktoś spuścił powietrze. Zaczął przekładać kartki coraz bardziej gorączkowo, starając się znaleźć cokolwiek innego, ale na wszystkich było to samo. Piotruś Pan. Piotruś Pan i Wendy, Piotruś Pan i Zaginieni Chłopcy, Piotruś Pan i Dzwoneczek, Piotruś Pan i…
Wszystkie narysowała Becky. Przez ostatnie siedem lat.
- Wszystko w porządku, tato? – nawet nie zauważył kiedy znalazła się przy nim Alex. Paul zdobył się na delikatny uśmiech. Dyskretnie schował rysunki do koperty. Wkładając je, poczuł, że coś na dnie koperty zagrzechotało. Wsunął dłoń głębiej, ale zanim dotknął źródła tego hałasu już wiedział, co to będzie.
Naparstki. Cała garść naparstków.
„Przesyłam buziaki”…
„To nasza ulubiona bajka. Czytaliśmy ją z mamą dziesiątki razy” – naraz przypomniały mu się słowa córki sprzed paru wieczorów. Czoło Paula zrosiły krople zimnego potu. Te rysunki, czytanie bajki wiele razy… To podręcznikowa obsesja…
Jego żona była psychopatą. Mordercą dzieci.
Chwycił się oparcia krzesła, na którym siedział. Zdał sobie sprawę, że zabił niewinnego człowieka, porządnego fizjoterapeutę. Oślepiony zazdrością i miłością do Becky dał jej się wyprowadzić w pole w ostatnim, popisowym numerze. Pewnie tuż przed wejściem uzbrojonego Paula do pokoju wręczyła zdumionemu Philowi nóż i naparstek, po czym udawała, że śpi, dając Paulowi ułożyć w głowie puzzle z własnej układanki. Wiedziała, że strzeli bez uprzedzenia. Wszystko odbyło się tak, jak sobie zaplanowała…
Dlaczego mu to zrobiła? Dlaczego zrobiła to tym wszystkim dzieciom?
Przez te wszystkie lata żył z kimś takim nie żywiąc najmniejszych podejrzeń… „Chyba nigdy nie doceniałeś kobiet”. To była zemsta?
Paul spojrzał na zgromadzony tłum, zapatrzonych w burmistrza i wtedy zrozumiał. Becky spełniła jego marzenie. Został bohaterem. Wykreowanym przez psychopatę. To wcale nie zemsta. To prezent. Akt miłości. Miłości tak dziwnej, jak ta, którą żywiła do tych wszystkich dzieci pochowanych w lesie z naparstkami na palcach. Wendy z Meriden kochała ich wszystkich.
Wyobraził sobie jak w tym momencie Becky ostatnim wysiłkiem podchodzi do okna, uchyla je, po czym wraca do łóżka, gdzie drżącą dłonią podcina sobie żyły i z uśmiechem na blednącej twarzy odpływa powoli do krainy, w której nie ma rodziców i nikt nie staje się dorosły.
Otrząsnął się z tej wizji i na powrót złapał kontakt z rzeczywistością, gdy ujrzał zmartwioną twarz Alex.
- Tak, kochanie. Wszystko w porządku – skłamał gładko, nachylając się nad córką. – Mam po prostu… Mnóstwo wrażeń.
- Oficerze Layton – chwilę później wyrosła przed nim postać burmistrza Meriden. – Jest pan gotowy na wręczenie orderu zasłużonych dla miasta?
Paul poluzował krawat i spojrzał na kopertę. Potem jeszcze raz nawiązał kontakt wzrokowy z Alex. Stała kilka kroków od krzesła, na którym siedział i patrzyła na niego jak na bohatera. Jak na człowieka, który uratował dzieci z Meriden przed kolejnymi atakami psychopaty. Jak na najlepszego ojca świata.
Paul Layton wstał z krzesła, poprawiając mundur.
- Jestem gotowy, panie burmistrzu – odparł, po czym poszedł za nim na podwyższenie, na którym miał odebrać medal, wrzucając po drodze szarą kopertę do dużego kosza na śmieci. Wydawało mu się, że usłyszał brzęk naparstków.
Albo może to Dzwoneczek biła mu brawo.

KONIEC
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#17
Cytat:- Dla mnie kawę – poprosił Paul, obserwując zdumioną minę Zacka.
Cytat:- Od trzech dni – Paul unikał kontaktu wzrokowego.
Sprzeczność?
Może to "obserwując" za bardzo wskazuje na baczne gapienie się - całkiem odwrotne do uciekania wzrokiem. Zatem może jakieś inne slowo? Może zerkając na minę Zacka/rejestrując chyłkiem minę Zacka? Czy tam jak uważasz, w każdym razie mozna to wziąć za sprzeczność.
No dobra, mógłbym się pewnie po drodze czepiać szczegółów, typu mecz bejsbola (nie, zapis jest mi obojętny, ale albo oglądał bejsbola, albo mecz bajsbolowy, nie wiem, jakoś tak to widzę, nie inaczej, ale może i fanaber...jakośtam-uję?) albo "charakterem pisma napisał", albo nadużywał a zaraz użył (pomijając fakt, że Paul wcale niczego w tamtej chwili nie naużywał, miał więcej jak święte powody grzać na kogucie, najlepiej nie sam) czy np takie o:
Cytat:jego rozważania przerwał wysoki i kościsty Charlie Sherman, który był najmłodszy w całej komendzie.
gdzie można by korzystnie poskracać - tylko że z kolei nie wiem, czy jestem do takich uwag odpowiedni; ponoć sam dłużę, co gorsza nawet po wskazaniu mi dłużyzn nie widzą mi się one jako dłużyzny.
Zatem pomijając detale - że wypłynie Wendy, i że najbliższym podejrzeniem będzie Alex (tym bardziej, że Paul w ogóle o Wendy zapomniał) była do przewidzenia, fizjoterapeuta (nie tylko jako podejrzany, ale jako Piotruś Pan właśnie) też; w ogóle to nie było PRAWIE ani jednego fałszywego tropu, ale generalnie brnęło się przez tekst dobrze i cały czas chciało się finału, więc chyba jest okej. Najgorszym cliche, jakie mnie w tej trzeciej części uderzyło, to "Jak ja mogłem wcześniej na to nie wpaść…", przy okazji niezbyt imo wyrażone. Niby całkiem naturalnie, sam bym powiedział "nie wpaść", ale jakos tak... nie widzi mi się książkowo taki przekolokwializm. ja wiem, że to brzmi jak kolejna fanaberia, wręcz czepialstwo, ale gdyby to miało w czymś pomóc - odradzam tego wyrażenia. Ten uśmiech Paula w momencie olśnienia też jakoś psuje klimat, ale to znowu jest detal, a miałem się nie czepiać. No więc zarzut jest taki, że chce się czuć dreszcze Smile chce się jakiegoś "what's in the boooox!??" albo "i know who i aaam!" Tongue to drugie to taka zagadeczka. Kto odgadnie dostanie młoteczka. Mój horror nr 1 (podpowiedź)
Ale dreszczy nie było.
Imo moment zaczynający się od prucia do domu Paula był najsłabiej wykonany, prawie po macoszemu, skleiło się to w kupę w dwu bodaj zdaniach, z czego czytelnik nie miał przyjemności i w ogóle podejrzewał, że tak to się wlasnie szybko i byle jak skończy. W takich utworach ważny jest klimat, zwroty w postępie śledztwa, rozwidlenia tropów, koncept (bardzo fajny masz imo) no i napięcie niestety. I jako że nie było go w tej scenie prawie wcale, po przeczytaniu zwęszyłem, że to nie może być Phil. Więc kto? Ano Zack. Ale nieeee! Smile Nie wyszlo źle, ale trochę naciąganie - spoko, no worries, zawsze tak wychodzi. Grunt, że nikt się nie spodziewał. Raczej. I za to plus.
No i trochę brak tego, że Becky nie miała innego motywu, jak tylko dać mężowi szansę na sukces. Mogła to zrobić na wiele innych sposobów, czemu akurat piotruś? Czemu dzieci? Hm. No nic, można sie czepiać, ale i tak wyszlo klawo.

Ciekawe jest jeszcze to, że władasz panoramicznie rozwiniętymi zdaniami, nie gubisz się w nich prawie nigdy i takoż ja się nie gubię, w ogóle mi one nie przeszkadzają, ani, z tego co widzę, nie przeszkadzają innym. Jest to dla mnie ciekawą obserwacją i nauką.
Odpowiedz
#18
Miriad, naprawdę dziękuję za Twoje uwagi. Właściwie zgadzam się z każdą, nawet najmniejszą i w niektórych momentach zastanawiam się, jak właściwie mogłem coś takiego napisać...
Widać, że świetnie czujesz tekst i jesteś wytrawnym czytelnikiem, więc tym cenniejsze są Twoje uwagi.
Tekst powstał trochę ponad rok temu i od tej pory, mimo że nie napisałem prawie nic nowego (tylko jeden tekst, ale to też już rok minął), to uważam, że dokonał się we mnie spory przeskok świadomościowy jako osoby piszącej. Gdybym dzisiaj miał napisać "Otwarte okno" od początku, to z pewnością uniknąłbym wielu "klisz". Jeśli już się ich używa, to każdą jedną powinno się zneutralizować albo rozbroić, a widzę, że nie ze wszystkimi mi się udało.
Nie jest wielki usprawiedliwieniem, że to mój debiut w tym gatunku. Ale pisząc opowiadania w różnych stylach dokonałem ciekawej obserwacji. Wydaje mi się bowiem, że pozornie trudno jest pisać coś w klasycznych gatunkach, jak science-fiction, kryminał, horror, itp. Chodzi mi o tzw. pisanie na serio. Jednocześnie trzeba się trzymać pewnych ram i schematów, a jednocześnie jako autor pokazywać czytelnikowi, że doskonale się wie o tych schematach, przy okazji puszczając do nich oko.
Dużo łatwiej napisać coś bez sensu, samemu tworząc własną konstrukcję, niż budować na czymś tak znanym jak np. właśnie kryminał, gdzie w odpowiednim miejscu muszą być ciary, motyw, zaskoczenie, fałszywy trop, polot, bez dłużyzn, ale też z zachowaniem proporcji.
Zawsze wydawało mi się, że cierpliwość to najważniejsza z cech jakie powinien mieć autor. Jak widać, czasem coś niepotrzebnie skróciłem i aż mi wstyd Tongue
Ale naprawdę uważam, że masz rację co do każdego aspektu, który przedstawiłeś. Może kiedyś bym się z Tobą kłócił, ale teraz z perspektywy roku od napisania tego wiem, że te rzeczy, które wskazałeś faktycznie rażą.
Mi osobiście też brakuje motywu Becky. Nie ma tego zaznaczonego nigdzie wcześniej w tekście. A dobry kryminał musi być jak maszyna z masą kółek zębatych, jak idealnie dopasowane i kompletne puzzle. Jak tego nie ma, to faktycznie jest mniejsze lub większe rozczarowanie.
Kiedyś sobie jeszcze siądę nad tym tekstem ze szlifierką i wtedy wszystko będzie pasowaćSmile

Dziękuję bardzo bardzo serdecznie. I uprzejmie sugeruję, żeby nie kłócić się z miriadem o jego uwagi, bo pewnie za rok byście przyznali mu rację ;P
Dystans to podstawaWink
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#19
Przeczytałam pierwszą część i niestety nie mam dla ciebie dobrych wieści. Tak się umęczyłam podczas czytania, że porządnie mnie zniechęciło do zapoznania się z kolejnymi częściami. Moim zdaniem prawie każde zdanie wymaga przeredagowania.
Antonia? - 35 lat i 60 kilogramów czystej skromności. Angel
Odpowiedz
#20
To najdziwniejszy zarzut pod moim adresem z jakim się spotkałem. Właściwie wydaje mi się, że w każdej książce można przeredagować każde zdanie. No, może oprócz "Muzyki plaży" Pata Conroya i całej twórczości Kurta Vonneguta.

Przykro mi, że się męczyłaś, ale może po prostu miałaś złe nastawienie od początku.
Chyba, że nie czytałaś nigdy kryminału.
Chyba, że jestem grafomanem.
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#21
Fakt. Miał rację Miriad, końcówkę pojechałeś jakoś tak w stylu: "jeszcze się nie zaczęła, już skończyła". W końcu to jakby nie było kluczowa scena.
Że psychoterapeuta nie będzie mordercą w sumie dało się domyślić. Za mocno trochę na niego wskazywałeś. Miał być w sumie tym fałszywym tropem (chyba).
Poza tym, jako debiut w dziedzinie kryminałów, wyszło Ci całkiem nieźle. Nie było męczące, ani nadmiernie przekombinowane.
W sumie nad tym dreszczykiem dało by się jeszcze popracować. No bo jakby uwypuklić jakiś szczegół np z Aleks i Philem. Nie wiem, jakąś zupełnie normalną sprawę, coś przy czytaniu, czy graniu, co jednocześnie z podejrzeniami czytelnika wydało by się czymś zahaczającym o perwersję mordercy? Wiesz o co mi chodzi? Pewnie całość byłaby bardziej smakowita.
No ale i tak całość jest całkiem niezła.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości