Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ostatni wpis
#1
Wreszcie... Wena dodała mi skrzydeł. Pisałem, chcąc pisać. Sam byłem ciekawy, co będzie dalej, wciągnąłem się we własny tekst. Jednek nie powstał on z niczego, zainspirowały mnie słynne "Mury" Jacka Kaczmarskiego - sugeruję posłuchać przed pzeczytaniem. Miłej lektury.

PS. Przepraszam za te kropki przy dacie, ale nie da się postawić więcej niż jednej spacji - a szkoda.



Ostatni wpis




. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 02.01.9r. N.P., 23.09.3926 S.P.






Wczoraj zabrzmiały ponownie kroki tłumów, przybyłych na Defiladę Rewolucji. To już dziewięć lat od dnia, w którym tłum zdobył koszary królewskie, otoczył Pałac Wielki i szturmem zdobył Zamek Werh. Ja pierwszy wybiegłem na ulicę, za mną ruszyli inny. To ja stałem na czele tłumu, gdy z nożami i siekierami wpadł do koszar, ja poprowadziłem go na Zamek Werh, uzbrojonego już w zrabowane karabiny i pistolety. To ja, po udanym szturmie na tę fortecę otwierałem cele więźniów. I to właśnie ja zapełniłem je jeńcami. Byłem tam, gdzie zwalano pomniki króla, gdzie rwano bruk z ulic, gdzie sypano barykady, gdy IV armia królewska ruszyła swemu władcy z odsieczą.

Byłem pewny, że czynię dobrze. Ale teraz, z perspektywy dziewięciu lat mogę powiedzieć: To nie tak miało być!


Ja i kilku moich przyjaciół z antymonarchistycznej frakcji „Władza Ludu” chcieliśmy szybkiego rozwiązania sprawy. Plan był prosty – podburzyć lud, poprowadzić go na koszary, tam uzbroić się i uderzyć na Zamek Werh. Wtedy zmusić króla do negocjacji, aby on oddał nam władzę i spokojnie opuścił kraj. Lecz nasz błąd szybko wyszedł na jaw. Nie rozumieliśmy mechanizmu działania tłumu. Nie pojmowaliśmy, że, gdy podburzy się lud do walki, lud nie będzie się dawał zatrzymać. Sami poprowadziliśmy tłum na armię królewską, przez nas kraj zakipiał, rozpoczęła się Wielka Rewolucja. W jej dwudziestym siódmym dniu garnizon Pałacu Wielkiego, który bronił monarchy, w obliczu klęski IV amii, która miała zdławić rewolucję w stolicy, poddał się. Wtedy tłum wpadł do środka. Na nic było krzyczeć, że wszyscy w środku to jeńcy. Lud zabił wszystkich. Monarchę porąbali na drobne kawałki, które potem spalili wraz ze szczątkami królewskiej rodziny na „stosie zwycięstwa”.

To był koniec walk w stolicy. Lud wszystkich większych miast zrzucił już swoje kajdany i wyparł wojsko na prowincję. I armia została rozbita w wielkiej bitwie pod Kradhlee, w której rewolucyjny tłum z niemal wszystkich miast północy naszego kraju ruszył na regularne oddziały wraz z okolicznym chłopstwem. Żołnierze zostali zmuszeni do poddania się, gdyż przewaga ludu wynosiła ponad dwudziestu do jednego. IV armia, jak już wspomniałem, poniosła klęskę na ulicach Drfhy, stolicy naszego państwa. II i III armia skapitulowały po trzech miesiącach od początku rewolucji, w obliczu rozchodzenia się naszych idei na prowincji, gdzie owe armie walczyły. V armia wycofała się poza granice Fryntii, do naszego najsilniejszego sąsiada – Glyi. Wkrótce wrócili, razem z tamtejszymi oddziałami, które miały przywrócić porządek – ich król bał się identycznej rewolucji w swoim kraju. Próbowali zepchnąć nas do morza, jednak napotkali bardziej zacięty opór, niż się spodziewano. Wreszcie, po dwóch latach straszliwej wojny, wojska nieprzyjaciela wycofały się, jednak zabrali nam sporne terytorium przygraniczne, które stanowiło siódmą część powierzchni całej Fryntii. Jednak lud był zadowolony ze zwycięstwa... Lecz wtedy właśnie zaczął się terror.

Z moimi przyjaciółmi (wypada zaznaczyć, że było nas razem zaledwie dwunastu, a frakcja „Władza Ludu” przed rewolucją nie miała nawet stu członków, dopiero podczas jej trwania rozrosła się stokrotnie) zorganizowaliśmy tymczasową władzę. Ja, jako przywódca przejąłem obowiązki głowy państwa, jeden z moich towarzyszy został przywódcą rządu, a pozostali – ministrami.

Wprowadziliśmy nowy kalendarz – dni mieliśmy liczyć od dnia wybuchu rewolucji, zaznaczeniem, że przez pierwsze dwadzieścia lat należy podawać datę zarówno Nowego Porządku, jak i Starego Porządku. Władzę utrzymywaliśmy do połowy piątego roku nowego porządku. Wtedy zaczął się kryzys gospodarczy – wymordowanie arystokracji i rabunek jej majątków doprowadził do tego, że pieniądze mieli głównie członkowie band, które ową krwawą i nielegalną robotą zajmowały się wtedy, gdy większość narodu walczyła przeciw armii glyiańskiej. Wkrótce członkowie tych band rabunkowych pobudowali sobie majątki i sami stali się arystokracją. Zaczęli wykorzystywać lud, a ten zwrócił się przeciw nam, twierdząc, iż to nasza wina, że powstała nowa arystokracja.

Rząd rezydował w zachodnim skrzydle Pałacu Wielkiego – jedynym, które nie zostało spalone, gdy tłum wpadł do środka dwudziestego siódmego dnia rewolucji. Dokładnie piątego dnia ósmego miesiąca czwartego roku Nowego Porządku lud otoczył i ten kawałek. Pojmali moich jedenastu przyjaciół. Następnego dnia, po nocy spędzonej w celach Zamku Werh, zgilotynowano ich na rynku. Wtedy się zaczęło. Tłum zwrócił się przeciw nowej władzy, zabijał wszystkich, którzy mieli większy majątek niż kilkanaście dukatów. Gilotyny pracowały nieustannie. Ja miałem szczęście, bo Pałac Mały, w którym mieszkałem, stał na tyle na uboczu, że nie został zaatakowany. Po kilku dniach terroru postanowiłem zbiec z tego miejsca, bowiem w każdej chwili lud mógł zapukać do mych drzwi i poprowadzić mnie na gilotynę. Zamieszkałem na prowincji, gdzie otaczała mnie aura bohatera rewolucji i nikt nie śmiał mnie ruszyć. Choć drżałem dniem i nocą, nikt mi nic nie zrobił. W piątym roku Nowego Porządku dostałem zaproszenie do Drfhy od jakiegoś Komitetu Ludowego. Nie miałem wyboru – opuściłem posiadłość po raz pierwszy od niemal roku i udałem się do stolicy.

Sądziłem, że stanę przed bandą prostaków, którzy zajmują się tylko mordowaniem „wrogów ludu”. Myliłem się. Komitet Ludowy z ludem łączyła tylko nazwa. Okazało się, że w jakiś nieznany mi sposób dorwali się do władzy w czwartym miesiącu trwania terroru i zajmowali się obracaniem tłumu przeciw własnym przeciwnikom. Gdy tam stałem i słuchałem ich propozycji, abym swym autorytetem pierwszego rewolucjonisty wzmocnił ich pozycję, nie myślałem o tym, co mówili. Zastanawiałem się, jak długo starczy im „wrogów ludu”; aby ich istnienie uzasadniało sens terroru, który organizują. Byłem pewny, że najpóźniej za rok lud zwróci się przeciw nim, gdy zrozumie, że owi wrogowie to po prostu przeciwnicy polityczni władzy.

Jednak członkowie Komitetu Ludowego byli wielokrotnie mądrzejsi, niż przypuszczałem. Znali mechanizmy działania tłumu i umieli je wykorzystać. Wiedzieli, czego chce lud. Zgodziłem się na współpracę – wiem, że i tak zostałbym doń zmuszony. Okazało się, iż to było dobre posunięcie Komitetu. Z moim autorytetem poprawił swój wizerunek wśród ludu, a potem znalazł nowego wroga, przeciw któremu walka miała zjednoczyć tłumy. Nieprzyjacielem całego ludu ogłoszono Glyię i jej monarchę. Przypomniano o dwuletniej wojnie, podczas której zrujnowana została południowa część Fryntii, a ogromny obszar ziemi trafił do naszego sąsiada.

Wojna była szybka – pospolite ruszenie uderzyło na zajęte od trzech lat terytorium przygraniczne i szybko osiągnęło linię dawnej rzeki granicznej – Hyffy. Obie strony próbowały utworzyć przyczółki na przeciwnych stronach rzeki, lecz bez skutku. Wszystkie mosty były zniszczone, a podczas przeprawy z powodu ostrzału ginęli niemal wszyscy płynący. Po kilku miesiącach zawarto pokój.

Lud był żądny sukcesów. Otrzymał za mało, więc czekałem tylko na obalenie Komitetu. Tak się jednak nie stało, gdyż ta licząca dwieście osób rada... Zwróciła się przeciw samej sobie!

Zabito ponad setkę jej członków, których obwiniano o wywołanie wojny, która nie przyniosła oczekiwanych korzyści, którymi była rewolucja w Glyi i zdobycie rozległego pasa terenu za Hyffą. Z tej garstki, która pozostała, powstała Komisja Rewolucyjna, (przyznam, że sam nie pomyślałbym o tak ważnej sprawie, jak zmiana nazwy) która na nowo rozpętała terror, przerwany przez wojnę.

Od szóstego roku Nowego Porządku zaczęto w nowy rok urządzać Defiladę Rewolucji w Drfhrze. I za każdym razem ja miałem przewodzić inscenizacji ataku na koszary. Zdawałoby się, że wszystko jest podobnie: tłum, krzyki, strzały... Ale mnie jedna rzecz nie dawała się wczuć w atmosferę tamtego dnia. Świadomość tego, że gdzieś niedaleko stoi sześćdziesięciu członków Komisji Rewolucyjnej; sześćdziesięciu zbrodniarzy, którzy zdobyli władzę podczas trwania terroru i utrzymali go, by służył ich interesom, a który pochłonął do końca ósmego roku Nowego Porządku niemal trzysta tysięcy ludzi – na siedemdziesiąt tysięcy razem liczonych ofiar rewolucji i wojny z Glyią. W kraju, którego populacja przed tym burzliwym dziesięcioleciem wynosiła dwa miliony osób!

Wczoraj odbyła się czwarta Defilada Rewolucji. Wszystko było gotowe i ruszyłem na czele tłumu w stronę koszar. Zmieniono jednak nieco naszą drogę - przechodziliśmy przez Mały Rynek. Wtedy zobaczyłem, co się stało z naszymi szczytnymi ideami władzy ludu, wolności, równości i sprawiedliwości. Ich kres był na gilotynie. Tam, gdzie dziewięć lat wcześniej lud szedł w imię swoich wartości, dziś stoją gilotyny z koszami pełnymi głów wrogów Komisji Rewolucyjnej. Jeszcze nigdy nie byłem tam, na tym placu śmierci, gdzie zbrodnia odpychała swymi krwawymi oparami. To był... To JEST terror. Zobaczyłem, że tylko silna władza królewska powstrzymywała szaleńców od przejęcia władzy i rozpętania piekła na ziemi. Na dodatek to... moja wina.

To ja poprowadziłem lud na ulicę. Postąpiłem jak szaleniec – uruchomiłem mechanizmy tłumu, nie rozumiejąc ich działania. Wiedziałem, że jeżeli zdołam poderwać lud, zwyciężymy. Lecz... nic więcej.

Wszystko obróciło się przeciw sobie. Władza ludu skończyła się na Komitecie Ludowym, wolność na gilotynie a równość i sprawiedliwość na stosie zwycięstwa. Chciałem, aby było lepiej. Lecz... Na moich rękach jest krew siedemdziesięciu tysięcy ofiar rewolucji, lecz i po części... także tych zamordowanych podczas terroru...

To moja wina. Nie powinienem brać się za coś, czego nie rozumiem. Tłum obrócił się przeciw mnie, odsunął od władzy i wyłonił nowe elity, które opanowały tłum, bo... rozumiały go. I zginie jeszcze wiele osób... A to wszystko przez to, że odważyłem się wyjść na ulicę z garstką przyjaciół... Krew niemal czterystu tysięcy już zabitych woła do mnie z ziemi, wciąż ten chór się powiększa... Przepraszam was, przepraszam i Ciebie, czytelniku za to, co zrobiłem. Za rewolucję. Z tłumem, dla tłumu, lecz jednak... przeciw tłumowi... Nie mogę z tym dużej żyć... Idę na spotkanie zasłużonej kary... Boże, bądź dla mnie łaskawy!





Pod tekstem, na niezapisanej połowie ostatniej stronnicy widać kilka ciemnych, czerwonych plam.
"Sic transit gloria mundi." - "Tak przemija chwała świata."
Odpowiedz
#2
Vesten, Vesten... Aleś powtórzeń narobił!
Ogólnie ocenię na 8,5/10. Opowiadanko swój klimat ma, to fakt, ale nie mogę dać wyższej noty po lekturze "Dziewczyny czytającej list". Tamto ma głębię. Gdy je czytałem, wydawało mi się, że pogrążyłem się w jakimś innym, czarodziejskim świecie... To zaś nawet w Innych być nie powinno moim zdaniem, a w którymś z działów fantastycznych.
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#3
Powtórzenia są... ale same opowiadanie świetne, wciągające itp. 9/10
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#4
Jak poprzedni wspomnieli sporo powtórzeń, ale samo opowiadanie naprawdę ciekawe i pomysł niezły - 8/10
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#5
Aj! Wczoraj byłem pewny, że o czymś zapomniałem... Niech to!

Więc napiszę teraz: Wiem, że były powtórzenia, ale większa ich ilość była uczyniona celowo, np.
Cytat:tłum zdobył koszary królewskie, otoczył Pałac Wielki i szturmem zdobył Zamek Werh. Ja pierwszy wybiegłem na ulicę, za mną ruszyli inni. To ja stałem na czele tłumu



Mogłem tu napisać "ich"; ale powtórzyłem to specjalnie. Nie wszystkie byłby celowe, zdaję sobie z tego sprawę, ale często był to środek celowy. Za oceny dziękuję .
"Sic transit gloria mundi." - "Tak przemija chwała świata."
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości