Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 2.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ostatni okręt
#1
Na prośbę autora wstawiam poprawioną wersję 07.01.2012r./Kassandra


- Nawarkusie, przed nami niezidentyfikowany obiekt. - Głos pilota dobiegł z interkomu. - Wygląda na okręt, zdaje się, kolonizacyjny.
- Ostatni okręt kolonizacyjny był wysłany ponad trzy tysiące lat temu - odpowiedział Teto, dowódca krążownika. - To musi być coś innego.

Nawarkus podszedł do okna ukrytego za masywną tytanową płytą. Ruchem bionicznego nadgarstka sprzężonego z systemami kierującymi statkiem odkrył przesłonę, ukazując ciemny i zimny kosmos, czający się tuż za poliwęglanową szybą. Tak, to z pewnością był statek kolonizacyjny, pilot miał rację. Ale co, do jasnej cholery, robi tu ten okręt. Trzy tysiące lat, niemożliwe, by któryś przez tak długi okres przebywał w otwartej przestrzeni. Nie z powodu zapasów czy długości ludzkiego życia, statki te były samowystarczalne i przystosowane do przechowania nawet kilkunastu pokoleń ludzi, ale przecież w kosmosie roiło się od planet zdatnych do zasiedlenia. Zresztą widać to teraz, ludzkość skolonizowała już setki, jeśli nie tysiące przyjaznych globów Atak piratów i śmierć całej populacji okrętu też nie wchodziła w grę, znakomite uzbrojenie tych latających twierdz nie dopuściło by do tego.

- Rob - Teto, poprzez wszczepiony w krtań mikrofon, zwrócił się do pilota - jesteśmy jednostką patrolową, wiem, że już mieliśmy wracać do bazy, ale sprawdzenie tego statku należy do naszych obowiązków.
- Przyjąłem.
- Załogo - nawarkus zwrócił się do pozostałych czterech ludzi, znajdujących się na pokładzie - przygotować się do zejścia na obcą jednostkę.
- Ale, kapitanie, przecież kolonizatory są ogromne! A nas jest zaledwie garstka! - Złość w głosie nadawcy uniemożliwiła Teto rozpoznanie, do kogo należał krzyk.
- Bez dyskusji, to rozkaz – uciął nawarkus. Był zbyt zmęczony, by przeanalizować swoją decyzję. Kilkudniowy patrol to cholernie wyczerpująca misja. Teraz w głowie widniały mu tylko rozkazy „Coś dziwnego? - Sprawdzić.”- Kas, zabierz niezbędna aparaturę pomiarową.
- Zrozumiano. - Głos kobiety dobiegł z głośnika.
- Dor i Mak, pełne uzbrojenie. Nie wiem, co możemy tam spotkać, ale lepiej być przygotowanym na wszystko.
- Sir.
- Dan, jesteś lekarzem, wiesz, co robić. Za piętnaście minut zbiórka na głównym pokładzie. Bez odbioru.

Teto, zamknąwszy przesłonę, udał się do kajuty kapitańskiej. Przed lustrem dostrzegł piwnookiego mężczyznę z dwudniowym zarostem. Czarne, przyprószone siwizną włosy związane w kucyk, opadały na ramię, zasłaniając poszarpane, lewe ucho. Odkręcił kurek i zimną wodą przemył zmęczoną twarz, biorąc przy okazji kilka haustów orzeźwiającego płynu.

- Kurwa, a już mieliśmy kończyć zmianę - powiedział zmęczonym głosem, przebierając się we wspomagany kombinezon bojowy. - Musiało się trafić jakieś gówno. Oby tylko obeszło się bez żadnych komplikacji...

.oOo.

Kas, po kilkuminutowej walce, w końcu udało się otworzyć właz wejściowy okrętu. Zatęchłe powietrze buchnęło do śluzy łączącej oba statki, wywołując alarm w kilku urządzeniach pomiarowych.

- Nawarkusie, poziom tlenu jest na względnie optymalnym poziomie, ale musimy zostać w skafandrach - odezwała się Kas. - Promieniowanie na poziomie tysiąca dwustu piętnastu radów jest zbyt niebezpieczne.
- Rozumiem. Spróbuj połączyć się z systemem zasilania - dodał, wskazując na awaryjny panel kontrolny. - Przyda nam się światło.
- Nic z tego. - Zrezygnowana odwróciła się po chwili usilnych starań.
- Niedobrze. Włączyć noktowizory. - Teto chciał tego uniknąć. Nie lubił noktowizji, czuł się przez nią ograniczony, była dla niego nienaturalna. - Ruszamy

Ściany dookoła porośnięte były całą masą najróżniejszej roślinności. Samowystarczalność statku obróciła się przeciw niemu - flora pozostawiona sama sobie zajęła prawdopodobnie większą część pokładów, blokując przy tym dostęp do różnorakich pomieszczeń.
Potężne, zalegające na podłodze korzenie pulsowały delikatnie w rytm kroków, rozsiewając dookoła cichy, uspokajający pomruk. Zdenerwowanie załogi powoli odchodziło w zapomnienie, powodując znaczne rozluźnienie procedur bezpieczeństwa. Dor, zarzuciwszy karabin na ramię, nucił pod nosem skoczną melodię. Kas porzuciła sprawdzanie wskaźników aparatury pomiarowej – niewybaczalny błąd, za który na szkoleniu zgarnęłaby naganę uniemożliwiającą dalszą karierę wojskową - na rzecz podziwiania bogatej flory okrętu. Zawsze interesowały ją nieznane rośliny. Przykucnęła przy małym kwiatku o różowym zabarwieniu. Delikatnie rozchylone płatki odsłaniały mały słupek, przypominający płomyk świeczki otoczony przez miniaturowe ogniki – pręciki. Zapatrzona w tę dziwną roślinę, bezwiednie sięgnęła do hermetycznego zapięcia rękawic, nawet nie dostrzegając awaryjnych wskazań liczników umieszczonych na przedramieniu jej kombinezonu inżyniera. Musnęła przycisk zwalniający blokadę, a powietrze z cichym sykiem opuściło rękaw. Chwyciła za palce i już miała uwolnić dłoń od ciężaru skafandra, gdy kwiatek zwinął płatki i plunął w nią żółtą mazią.

- Kas! Nic się nie stało? - Nawarkus podbiegł do niej, widząc parującą ciecz na szybie hełmu kobiety.
- Nie, nie. Wszystko w porządku. - odpowiedziała, ponownie uszczelniając kombinezon. - Ja... Zamyśliłam się, a to coś mnie ochlapało. Możemy ruszać.

Teto obejrzał się na pozostałych. Spojrzał Kas w oczy, a ta ujrzała w nich nagły przebłysk niepokoju. Odwróciła się mechanicznie. Brakowało Maka.

- Mak! - zgłoś się. - Mak!

Trzaski w radiu zakłócały łączność. Przebiegł wzrokiem po twarzach towarzyszy. Uśmiechnął się blado, próbując ukryć niepokój.

- Zawracamy. - Zakręcił palcem wskazującym i wskazał kierunek, z którego przyszli. Zaciskając pięść dał znak do wzmożenia ostrożności.

Pierwszy zakręt. Drugi. Długi korytarz z mnóstwem drzwi. Kolejny zakręt. Kolejny korytarz. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo zagłębili się w czeluściach tego upiornego statku. Przystanął gwałtownie, zdając sobie sprawę z ciszy panującej dookoła. Nie słyszał nawet kroków załogi. Obejrzał się. Był sam.
Korzenie zalegające na podłodze pulsowały co raz szybciej, jakby dostosowały swój puls do pulsu nawarkusa. W powietrzu zaroiło się od maleńkich, białych drobinek, wydobywających się z otworów w łodygach przyczepionych do ścian. Delikatny pomruk stopniowo przeszedł w szum wwiercając się w uszy osamotnionego dowódcy, skutecznie zagłuszając myśli.

- Kas, zgłoś się! Kas! - zażądał niemal błagalnym tonem. Komunikator milczał.

.oOo.

Dan szedł niespiesznie, starając się uspokoić oddech. Został sam, zgubił gdzieś pozostałych i znalazł się w nie lada kłopotach. Był lekarzem, nie miał nawet karabinu („Co za głupie przepisy!”). Rzucił okiem na wyposażenie medyczne i wyciągnął laserową piłę chirurgiczną – jedyny przedmiot, który jako tako nadawał się do walki. Rozejrzał się dookoła. Nawet nie wiedział, kiedy mógł rozdzielić się z resztą załogi, przecież szli koło siebie. Stanął na skrzyżowaniu korytarzy i skręcił w lewą odnogę. Ledwo przeskoczył wystający korzeń, ujrzał zwłoki leżące kilka metrów dalej. Szybko podbiegł, nie patrząc pod nogi i o mało co nie stracił równowagi. Kucnął przy ciele, dokładnie badając wzrokiem każdy szczegół. Kombinezon podobny do tego, który miał na sobie, tylko strasznie poobdzierany i zniszczony, jakby leżał tu już dłuższy czas. Szybka hełmu była zalana od wnętrza ciemną mazią lekko przypominającą krew. Chwycił dłoń trupa leżącą na piersi, odsłaniając plakietkę z imieniem. Zdarł brud zalegający na napisie i o mało nie krzyknął. Poległy żołnierz legitymował się jako Mak.

- Co do...? - Rozejrzał się z przestrachem.

Wstał, chciał jak najprędzej odejść z tego miejsca. Jeszcze tylko, w przypływie olśnienia, sprawdził czy gdzieś w pobliżu nie leży broń martwego kolegi.
„Nic z tego.” - pomyślał po chwili poszukiwań.
Ruszył przed siebie, nie oglądając się na truchło zostawione z tyłu. Wiedział, że powinien się zająć ciałem, ale nie miał najmniejszej ochoty dotykać tego cholerstwa. To, co się tam stało, nie było normalne. Nie mogło być. Przecież weszli na pokład tego przeklętego statku maksymalnie parę godzin temu, więc jakim cudem ciało wyglądało tak staro?
Dopiero po kilkunastu minutach dotarło do niego jak bardzo się zmęczył. Coś było nie tak. Czuł jak pot spływa mu po plecach, a oddech z trudem wdziera się do płuc. Przecież dbał o kondycję, a teraz zwykła przebieżka sprawiła mu taki trud? Spojrzał na korzeń leżący pod nogami. Białe, ledwo dostrzegalne drobinki, jakby kurzu, wydobywały się z otworów w roślinie, delikatnie wędrując w górę po niewidzialnych sznurkach. Kilka pyłków osiadło na wyciągniętej ręce mężczyzny, by po chwili wniknąć w strukturę kombinezonu, wyglądając przy tym jak topniejący śnieg. Dan nawet poczuł dziwne mrowienie w tym miejscu („To coś przenika nawet kombinezon!” - skonstatował w myślach, łącząc to z dziwnym samopoczuciem.) Szybko cofnął rękę i chciał ruszyć w dalszą drogę, gdy przed sobą usłyszał ciche kroki.

- Tu Dan, czy ktoś mnie słyszy? - szepnął przez mikrofon. - Niech ktoś się zgłosi.

Kroki zdawały się być co raz bliżej. Mężczyzna szybko podbiegł do pobliskiej wnęki w ścianie, starając się nie narobić hałasu. Zasłonił się kilkoma zwisającymi z sufitu chaszczami i czekał.
Nie wiedział czy to ktoś z załogi, ale wolał nie wybiegać z otwartymi ramionami w paszczę niebezpieczeństwa. Mak sam się nie zabił. Był przecież dokładnie przeszkolonym żołnierzem, a mimo to zginął, i to w pełnym uzbrojeniu. Dan nie chciał podzielić jego losu. Nie teraz, gdy w końcu, po kilku latach nieszczęśliwych miłości, znalazł wybrankę życia. Jaki bóg mógł dopuścić do takiej sytuacji. Zaledwie kilka godzin dzieliło go od powrotu do bazy i oświadczenia się Kim, a teraz? Walczył o życie, nie posiadając nawet porządnej broni i to w jakimś zapomnianym przez wszystkich statku.
Wspominając swoją ukochaną, stracił poczucie czasu i dopiero po kilku chwilach dotarło do niego, że kroki ucichły. Czyżby to coś czaiło się gdzieś w pobliżu, czekając tylko aż wyściubi nos ze swojej kryjówki? Nie wiedział, co robić. Wziął kilka głębokich oddechów. Odpalił piłę, a szum lasera delikatnie wgryzł się w panującą dookoła ciszę. Nie przejmował się, że to coś na korytarzu może usłyszeć jego broń, przecież i tak zdecydował się wyjść.
Jeszcze jeden wdech, kilka słów otuchy dla samego siebie i gwałtownych ruchem wyskoczył na środek korytarza. Spojrzał w stronę, z której uprzednio dochodziły kroki - pustka. Usłyszał jakiś plask za sobą i prędko się odwrócił. Scena, którą ujrzał, nawet dla niego jako lekarza była szokująca. Dwa ciała z rozprutymi brzuchami zwisały z sufitu zaczepione o kilka wygiętych łodyg. Podszedł na chwiejnych nogach, patrząc w oczy koleżanki z załogi. Nawet nie zauważył, że wszedł w zawartość jamy brzusznej leżącej pod wisielcami. Upadł tylko na kolana, bezgłośnie ruszając ustami.
Mężczyzna odpełzł od martwych przyjaciół i oparł się o ścianę, chowając głowę w kolana. Jak do tego doszło. Zaledwie kilka godzin dzieliło ich od końca zmiany, a teraz nie żyją. Co to za przeklęty statek? Bo z kolonizacją to on ma niewiele wspólnego. Spojrzał jeszcze raz na rany cięte. Gładkie krawędzie, to nie mogła być robota jakiegoś zwierzęcia, żadne nie ma tak ostrych pazurów. To zrobił człowiek. Na samą myśl o tym, robiło mu się niedobrze.

- To się wpakowaliśmy - bąknął smętnie, spoglądając na piłę.

Spuścił głowę i jeszcze raz wspomniał Kim, to jakie miał wobec niej plany. Spojrzał na zegarek. W tej chwili miała mówić „tak”, potem chciał jej pokazać bilety na egzotyczną Trin, gdzie wykupił miesięczny pobyt. Mieli tam jeszcze bardziej zbliżyć się do siebie, w końcu tak rzadko z nią przebywał, a teraz, gdy w końcu dostał urlop, los okrutnie z niego zadrwił.

.oOo.

- Halo..kszksz... czy ktoś...kszy... słyszy? - Głos nawarkusa wyrwał Dana z zamyślenia.

Mężczyzna poderwał się na równe nogi w ułamku sekundy.

- Kapitanie! Tu Dan! - krzyknął, rozpaczliwie wciskając mikrofon, aż poczuł nieprzyjemny ucisk w gardle.
- D..aaan? Wiesz..kszsz...z resztą?
- Ja... Tak. Wszyscy nie żyją.
- Co... ksz... Powtórz.
- Wszyscy nie żyją...

Więcej odpowiedzi nie było, sygnał przepadł, mimo to Dan jeszcze jakiś czas starał się nawiązać połączenie, lecz po kilkunastu minutach zrezygnowanie wzięło górę. Powrócił pod ścianę, przy której siedział i jeszcze raz schował głowę w kolanach, rozmyślając, co począć.
Przynajmniej ktoś z załogi żyje. Nie był sam, to duży plus, ale jakoś słabo podnoszący na duchu. W końcu nie wiedział, gdzie jest nawarkus. W sumie, teraz nawet nie mógł powiedzieć, czy Teto ciągle żyje. Od ich rozmowy minęło już trochę czasu. Mimo to, uczepił się myśli, że nie jest tu sam. Lepsze minimalne pocieszenie, niż żadne.
Wstał. Doszło do niego, że siedzenie w jednym miejscu na pewno nie uratuje mu życia, a nie chciał też zginąć, jak zwykły tchórz, z głodu lub wycieńczenia. Co by pomyślała Kim, jeśliby ktoś, kiedyś odnalazł jego ciało leżące pod ścianą bez ani jednego zadrapania na kombinezonie. Nie, zdecydowanie nie mógł na to pozwolić. Zostawił przyjaciół za plecami i udał się na spotkanie ze śmiercią.

.oOo.

Teto ucieszył się słysząc choć jednego członka swojej załogi. Ucieszył się tak wielce, że nie za bardzo zrozumiał, że reszta nie żyje, ale w tym otępieniu swój udział mogły mieć też dziwne, białe drobinki pyłków roślin z okrętu.
Nawarkus nie miał pojęcia, gdzie może znajdować się Dan. Teraz, po kilku godzinach błąkania się po ciemnych korytarzach, uświadomił sobie wielkość tego statku. Nie wiedział, czemu od razu tego nie dostrzegł, przecież widział statek z zewnątrz, znał okręty kolonizacyjne, odbył nawet przeszkolenie ze sterowania tymi kolosami, a mimo to, jak półgłówek, zagłębił się w trzewiach tego potwora z zaledwie garstką ludzi. Boże, nikt nie wybaczy mu takiego błędu, mało tego, sam sobie nie wybaczy, jeśli tylko wyjdzie z tego cało.
Szedł przed siebie kolejnym z setek takich samych korytarzy, nasłuchując uważnie oznak czyjejś obecności. Jednakże odkąd spotkał na swojej drodze trzy obce, zmutowane, humanoidalne formy życia, nie działo się nic niebezpiecznego.
Przysiadł pod jedną ze ścian, aplikując sobie dawkę regeneracyjnej substancji zabieranej na takiego rodzaju misje. Poczuł jak przez żyły pompuje się krew nasycona potrzebnymi składnikami odżywczymi, dając mu nową energię, tak potrzebną w tej, skądinąd, podbramkowej sytuacji. Odetchnął kilka razy, z trudem przełknął ślinę zebraną w suchym gardle i podniósł się raptownie, rozprostowując wszystkie członki ciała.

- Dan, zgłoś się! - Ze złudną nadzieją rzucił do mikrofonu, lecz tak jak się spodziewał, odpowiedziała mu tylko cisza.

Chwycił karabin zawieszony na plecach, po czym przypomniał sobie o jego bezużyteczności. Coś na tym okręcie zaburzało działanie elektroniki w broni palnej, więc zmuszony był wyciągnąć plazmowy nóż schowany w pochwie na udzie. Ruszył naprzód. Zaledwie po kilku krokach usłyszał czyjś oddech, dobiegający zza zakrętu przed nim. Szybko dopadł do ściany, kryjąc się za jednym z większych korzeni. Czekał. Słyszał sapiącego przeciwnika co raz wyraźniej. Jeszcze tylko chwila.
W końcu go zobaczył. Ten sam humanoidalny potwór, z którymi zetknął się wcześniej. Pewnie lata odizolowania na tym cholernym okręcie, wysokie promieniowanie i bóg wie, co jeszcze przyczyniło się do uwolnienia na świat takich maszkar. Dostrzegł jego zmutowaną łapę zakończoną dziwnym ostrym wypustkiem błyszczącym w ciemności. Będzie musiał na to uważać.
Patrzył w jedno wielkie oko, znajdujące się na środku bańkowatej głowy, gdy stwór przechodził obok jego kryjówki. Odczekał jeszcze chwilę, by wyskoczyć za plecami mutanta.

- Mam cię, skurwielu! - krzyknął, stając na środku korytarzu z nożem w ręku.
- Pgro zrby-cok-sb? Aw pg! Jgu! - zagulgotał stwór.

Nawarkus nie czekając na więcej, skoczył do przodu, chcąc jak najszybciej poderżnąć gardło gadzinie. Szybki ruch ręką chybił celu. Potwór odskoczył, wykrzykując nieartykułowane słowa. Teto szykował się do kolejnej szarży, gdy mutant z niesłychaną prędkością doskoczył do niego. Obaj gruchnęli o ścianę, kotłując się niemiłosiernie. Kapitan starał się przebić pierś mutant, lecz w chwili, gdy dopiął swego, poczuł przerażający ból w drugim przedramieniu. Nim zdążył zareagować, ujrzał dłoń spadającą na powyginane korzenie. Zawył osuwając się na kolana. Ze wstrętem odtrącił truchło zakrwawiające kombinezon i chwycił broczący kikut.
Teto nie mógł pojąć, jak do tego doszło. Przecież wcześniej bez żadnych problemów wyeliminował jego pobratymców. Wprawdzie nie stawiali zbytniego oporu, ale to nie chciało dotrzeć, do zmęczonego i wystraszonego mózgu dowódcy.
Opierając się o ścianę, starał się uspokoić oddech, niestety ze znikomym skutkiem. Wiedział, że stracił już za dużo krwi. Adrenalina krążąca w żyłach, tylko pogarszała sprawę, przyspieszając akcję serca. Nie mógł wyjść z tego cało. Zamknął oczy, przypominając sobie, co zostawił w domu. Żona z dwójką jego kochanych dzieci. Jak mógł być tak głupi i porwać się na tak szaloną misję? Nie dość, że stracił całą załogę (nie zakładał, by Dan przeżył), to sam skończy śmiercią, o której jego pociechy nigdy się nie dowiedzą. W sumie, gdy się głębiej zastanowił, nie było się czym chwalić w jakiejkolwiek śmierci, ale jednak zginąć w bitwie kosmicznej, a umrzeć na jakimś zapyziałym okręcie, robiło wielką różnicę.
Powieki ciążyły mocniej i mocniej, więc postanowił się im nie przeciwstawiać i posłusznie zamknął oczy, oczekując na nieuniknione. Przynajmniej tyle mógł dla siebie zrobić. Nie bać się w swoich ostatnich chwilach.

.oOo.


Rob, nie otrzymując odpowiedzi od kompanów już od kilku godzin, postanowił zejść na pokład okrętu kolonizacyjnego. Prędko przebrał się w kombinezon, biorąc dodatkowo aparaturę zaopatrującą w filtrowane powietrze, wzbogacone czystym tlenem. Nie lubił nieprzyjemnych zapachów, a podejrzewał, że na tym statku atmosfera mogła trochę stęchnąć.
Wziąwszy karabin, stanął przed grodzią oddzielającą statki i wcisnął przycisk zwolnienia blokady włazu. Przeszedł przez powstały otwór, zamknął przegrodę za sobą, wpompowując powietrze do małego pomieszczenia.
Jeszcze raz sprawdził całe uposażenie, zwolnił blokadę wejścia na okręt kolonizacyjny i zagłębił się w nieznanym środowisku.
Dopiero obył się z wszechobecną roślinnością, gdy za pierwszym zakrętem jego oczom ukazał się makabryczny widok. Tuż przed sobą znalazł zwłoki Maka oparte o ścianę, by zaraz, kilka kroków dalej, zwisające z sufitu szczątki Kas i Dora przyprawiły go o zawroty głowy. Ledwo zatrzymany odruch wymiotny nieprzyjemnie zakuł w gardło.

- Co tu się stało, do jasnej cholery?! - krzyknął z paniką, odbezpieczając broń i unosząc ją do pozycji strzeleckiej.

Minąwszy kolejny zakręt, dostrzegł resztę załogi. Dan i Teto leżeli obok siebie, zdaje się odpoczywając. Zdaje się, bo odcięta dłoń nawarkusa i nóż sterczący z piersi ich pokładowego lekarza mocno temu przeczyły.
Chwiejnie podszedł do poległych towarzyszy.

- Kurwa! Przecież to nóż kapitana!

Wybiegając z przeklętego okrętu nawet nie raczył obejrzeć się przez ramię. Może to i lepiej, przynajmniej nie dostrzegł Maka, który w milczeniu obserwował jak pilot opuszcza statek.

.oOo.

Rob usiadł za sterami swojego statku, czym prędzej odłączając się od okrętu, którego już chyba nigdy nie zapomni. Szybko wpisał koordynaty bazy do autopilota i wstrzyknął sobie środek usypiający. Nie przejmował się za bardzo stratą ludzi i tak był przydzielony do tej misji z rezerwy, więc nawet za dobrze ich nie znał, ale te obrazy masakry, to za wiele, jak na jego nerwy. A przecież prawdziwa szopka zacznie się dopiero po powrocie na rodzimą planetę. Nie może zostawić śmierci załogi bez wyjaśnienia.

- Przepisy... - skwitował, chwilę przed zaśnięciem.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#2
Jak tylko przeczytałem o opuszczonym statku to na myśl przyszli mi "Szturmowcy Śmierci". Na szczęście to skojarzenie szybko zniknęło, co jest oczywiście na plus. Muszę przyznać, że ostatnio nie czytałem za dużo SF, trochę mnie zaczął już nudzić ten gatunek, ale Twój wstęp do opowiadania mnie zaciekawił. Jeśli nie pójdzie to w stronę "wielkiego niebezpieczeństwa dla całego Wszechświata" to z chęcią będę czytał dalej. Czekam na kolejny rozdział ;]
Odpowiedz
#3
Nie czytałem "Szturmowców Śmierci", dopiero zerknąłem, co to w ogóle jest Wink Nie, nie mam zamiaru mieszać w to całego kosmosu Wink A jeśli szukasz dobrego sf, to szczerze polecam całą sagę Diuny, sam teraz to przerabiam i jest cudna.

Pozdrawiam
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#4
(31-12-2011, 11:48)haniel napisał(a): Nie czytałem "Szturmowców Śmierci", dopiero zerknąłem, co to w ogóle jest Wink Nie, nie mam zamiaru mieszać w to całego kosmosu Wink A jeśli szukasz dobrego sf, to szczerze polecam całą sagę Diuny, sam teraz to przerabiam i jest cudna.

Pozdrawiam

Właśnie jestem w trakcie Tongue No to jak nie będzie w to zamieszany cały Wszechświat to chętnie przeczytam ;]
Odpowiedz
#5
Cytat:Ale co, do jasnej cholery, robi tu ten okręt.
Dałbym znak zapytania.

Cytat:ale przecież w kosmosie roiło się od planet zdatnych do zasiedlenia.
Jakoś mi nie pasuje to słówko.

Cytat:- Nawarkusie, poziom tlenu jest na względnie optymalnym poziomie, ale musimy zostać w skafandrach - odezwała się Kas. - Promieniowanie na poziomie tysiąca dwustu piętnastu radów jest zbyt niebezpieczne.
- Rozumiem. Spróbuj połączyć się z systemem zasilania - dodał, wskazując na awaryjny panel kontrolny. - Przyda nam się światło.
- Nic z tego - odezwała się po chwili usilnych starań.
Powtórzenie.

Cytat:- Wiem, ale badamy obcą jednostkę, nie będziemy tego robić po ciemku – zrugał podwładnego, po czym dodał.
Zakończył bym to zdanie wykrzyknikiem, sugerując się słówkiem "zrugał". Czytając wyobrażam sobie wszystko to co czytam, w tej chwili kapitan krzyknął w mojej wyobraźni. Smile Ale to tylko sugestia oczywiście.

Cytat:Ściany dookoła porośnięte były całą masą najróżniejszej roślinności.
Jak na mój gust niepotrzebne.

Cytat:Musnęła przycisk zwalniający blokadę, a powietrze z cichym sykiem opuściło rękaw kombinezonu. Chwyciła za palce i już miała uwolnić dłoń od ciężaru kombinezonu,
Powtórzenie. W ogóle słowo kombinezon przewinęło mi się w tekście sporo razy, zastąpiłbym je czasami "skafandrem" albo czymś w ten deseń.

Cytat:Spojrzał Kas w oczy, a ta ujrzała w nich nagły przebłysk niepokoju.
To zdanie według mnie jest niezbyt logiczne.


Wciągnęło mnie, poważnie. Smile Czuje się klimat opisywanych miejsc, wgłębiłbym się jednak na Twoim miejscu nieco bardziej w uczucia i emocje bohaterów. Warsztatowo jest dobrze, połknąłem opowiadanie jednym tchem. Przyjemna narracja, zwykle s-f czytam ciężko i z trudem, z Twoim tekstem było inaczej.

Czekam z niecierpliwością na dalsze części i pozdrawiam!
Odpowiedz
#6
Poprawię, poprawię, dzięki Wink I fajnie, że się podobało, niebawem dodam więcej.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#7
.oOo.

Dan szedł niespiesznie, starając się uspokoić oddech. Został sam, zgubił gdzieś pozostałych i znalazł się w nie lada kłopotach. Był lekarzem, nie miał nawet broni, bo żeby zabić kogoś laserowym skalpelem, musiałby mieć nieliche szczęście. Rozejrzał się dookoła. Nawet nie wiedział, kiedy mogli się rozdzielić, przecież biegli koło siebie. Stanął na skrzyżowaniu korytarzy i skręcił w lewą odnogę. Ledwo przeskoczył wystający korzeń, ujrzał zwłoki leżące kilka metrów dalej. Szybko podbiegł, nie patrząc pod nogi i o mało co nie stracił równowagi. Kucnął przy ciele, dokładnie badając wzrokiem każdy szczegół. Kombinezon podobny do tego, który miał na sobie, tylko strasznie poobdzierany i zniszczony, jakby leżał tu już dłuższy czas. Szybka hełmu była zalana od wnętrza ciemną mazią, tylko lekko przypominającą krew. Chwycił dłoń trupa leżącą na piersi, odsłaniając plakietkę z imieniem. Zdarł brud zalegający na napisie i o mało nie krzyknął. Poległy żołnierz legitymował się jako Mak.

- Co do...? - Rozejrzał się z przestrachem.

Wstał, chciał jak najprędzej odejść z tego miejsca. Jeszcze tylko, w przypływie olśnienia, sprawdził czy gdzieś w pobliżu nie leży broń martwego kolegi.
„Nic z tego” - pomyślał po chwili poszukiwań.
Ruszył przed siebie, nie oglądając się na truchło zostawione z tyłu. Wiedział, że powinien się zająć ciałem, ale nie miał najmniejszej ochoty dotykać tego cholerstwa. To, co się tam stało, nie było normalne. Nie mogło być. Przecież weszli na pokład tego przeklętego statku maksymalnie parę godzin temu, więc jakim cudem ciało wyglądało tak staro?
Dopiero po kilkunastu minutach dotarło do niego jak bardzo się zmęczył. Coś było nie tak. Czuł jak pot spływa mu po plecach, a oddech z trudem wdziera się do płuc. Przecież dbał o kondycję, a teraz zwykła przebieżka sprawiła mu taki trud? Spojrzał na korzeń leżący pod nogami. Białe drobinki, jakby kurzu, wydobywały się z otworów w roślinie, delikatnie wędrując w górę po niewidzialnych sznurkach. Kilka pyłków osiadło na wyciągniętej ręce mężczyzny, by po chwili wniknąć w strukturę kombinezonu, wyglądając przy tym jak topniejący śnieg. Dan nawet poczuł dziwne mrowienie w tym miejscu. Szybko cofnął rękę i chciał ruszyć w dalszą drogę, gdy przed sobą usłyszał ciche kroki.

- Tu Dan, czy ktoś mnie słyszy? - szepnął przez mikrofon. - Niech ktoś się zgłosi.

Kroki zdawały się być co raz bliżej. Mężczyzna szybko podbiegł do pobliskiej wnęki w ścianie, starając się nie narobić hałasu. Zasłonił się kilkoma zwisającymi z sufitu chaszczami i czekał.
Nie wiedział czy to ktoś z załogi, ale wolał nie wybiegać z otwartymi ramionami w paszczę niebezpieczeństwa. Mak sam się nie zabił. Był przecież dokładnie przeszkolonym żołnierzem, a mimo to zginął, i to w pełnym uzbrojeniu. Dan nie chciał dzielić jego losu. Nie teraz, gdy w końcu, po kilku latach nieszczęśliwych miłości, znalazł wybrankę życia. Jaki bóg mógł dopuścić do takiej sytuacji. Zaledwie kilka godzin dzieliło go od powrotu do bazy i oświadczenia się Kim, a teraz? Walczył o życie, nie posiadając nawet broni i to w jakimś zapomnianym przez wszystkich statku.
Wspominając swoją ukochaną, stracił poczucie czasu i dopiero po kilku chwilach dotarło do niego, że kroki ucichły. Czyżby to coś czaiło się gdzieś w pobliżu, czekając tylko aż wyściubi nos ze swojej kryjówki? Nie wiedział, co robić. Wziął kilka głębokich oddechów. Wyciągnął z obudowy skalpel, a szum lasera delikatnie wgryzł się w panującą dookoła ciszę. Nie przejmował się, że to coś na korytarzu może usłyszeć jego broń, przecież i tak zdecydował się wyjść.
Jeszcze jeden wdech, kilka słów otuchy dla samego siebie i gwałtownych ruchem wyskoczył na środek korytarza. Spojrzał w stronę, z której uprzednio dochodziły kroki i nic. Usłyszał jakiś plask za sobą i prędko się odwrócił. Scena, którą ujrzał, nawet dla niego jako lekarza była szokująca. Dwa ciała z rozprutymi brzuchami zwisały z sufitu zaczepione o kilka wygiętych łodyg. Podszedł na chwiejnych nogach, patrząc w oczy koleżanki z załogi. Nawet nie zauważył, że wszedł w zawartość jamy brzusznej leżącej pod wisielcami. Upadł tylko na kolana, bezgłośnie ruszając ustami.
Mężczyzna odpełzł od martwych przyjaciół i oparł się o ścianę, chowając głowę w kolana. Jak do tego doszło? Zaledwie kilka godzin dzieliło ich od końca zmiany, a teraz nie żyją. Co to za przeklęty statek? Bo z kolonizacją to on ma niewiele wspólnego. Spojrzał jeszcze raz na rany cięte. Gładkie krawędzie, to nie mogła być robota jakiegoś zwierzęcia, żadne nie ma tak ostrych pazurów. To zrobił człowiek. Człowiek, którego musi zabić samym skalpelem. Na samą myśl o tym, robiło mu się niedobrze.

- Tym badziewiem lepiej zrobię, jak podetnę sobie żyły - bąknął smętnie.

Spuścił głowę i jeszcze raz wspomniał Kim, to jakie miał wobec niej plany. Spojrzał na zegarek. W tej chwili miała mówić „tak”, potem chciał jej pokazać bilety na egzotyczną Trin, gdzie wykupił miesięczny pobyt. Mieli tam jeszcze bardziej zbliżyć się do siebie, w końcu tak rzadko z nią przebywał, a teraz, gdy w końcu dostał urlop, los okrutnie z niego zadrwił.
Pogrążony w rozmyślaniach nie zauważył nawet, kiedy zmorzył go sen.

.oOo.

- Halo..kszksz... czy ktoś...kszy... słyszy? - Głos nawarkusa wyrwał Dana ze snu.

Mężczyzna poderwał się na równe nogi w ułamku sekundy.

- Kapitanie! Tu Dan! - krzyknął, rozpaczliwie wciskając mikrofon, aż poczuł nieprzyjemny ucisk w gardle.
- D..aaan? Wiesz..kszsz...z resztą?
- Ja... Tak. Wszyscy nie żyją.
- Co... ksz... Powtórz.
- Wszyscy nie żyją...

Więcej odpowiedzi nie było, sygnał przepadł, mimo to Dan jeszcze jakiś czas starał się nawiązać połączenie, lecz po kilkunastu minutach zrezygnowanie wzięło górę. Powrócił pod ścianę, przy której siedział i jeszcze raz schował głowę w kolanach, rozmyślając, co począć.
Przynajmniej ktoś z załogi żyje. Nie był sam, to duży plus, ale jakoś słabo podnoszący na duchu. W końcu nie wiedział, gdzie jest nawarkus. W sumie, teraz nawet nie mógł powiedzieć, czy Teto ciągle żyje. Od ich rozmowy minęło już trochę czasu. Mimo to, uczepił się myśli, że nie jest tu sam. Lepsze minimalne pocieszenie, niż żadne.
Wstał. Dotarło do niego, że siedzenie w jednym miejscu na pewno nie uratuje mu życia, a nie chciał też zginąć, jak zwykły tchórz, z głodu lub wycieńczenia. Co by pomyślała Kim, jeśliby ktoś, kiedyś odnalazł jego ciało leżące pod ścianą bez ani jednego zadrapania na kombinezonie. Nie, zdecydowanie nie mógł na to pozwolić. Zostawił przyjaciół za plecami i udał się na spotkanie ze śmiercią.

.oOo.

Teto ucieszył się słysząc choć jednego członka swojej załogi. Ucieszył się tak wielce, że nie za bardzo zrozumiał, że reszta nie żyje, ale w tym swój udział mogły też mieć dziwne, białe drobinki pyłków roślin z okrętu.
Nawarkus nie miał pojęcia, gdzie może znajdować się Dan. Teraz, po kilku godzinach błąkania się po ciemnych korytarzach, uświadomił sobie wielkość tego statku. Nie wiedział, czemu od razu tego nie dostrzegł, przecież widział statek z zewnątrz, znał okręty kolonizacyjne, odbył nawet przeszkolenie ze sterowania tymi kolosami, a mimo to, jak półgłówek, zagłębił się w trzewiach tego potwora z zaledwie garstką ludzi. Boże, nikt nie wybaczy mu takiego błędu, mało tego, sam sobie nie wybaczy, jeśli tylko wyjdzie z tego cało.
Szedł przed siebie kolejnym z setek takich samych korytarzy, nasłuchując uważnie oznak czyjejś obecności. Jednakże odkąd spotkał na swojej drodze trzy obce, zmutowane, humanoidalne formy życia, nie działo się nic niebezpiecznego.
Przysiadł pod jedną ze ścian, aplikując sobie dawkę regeneracyjnej substancji zabieranej na takiego rodzaju misje. Poczuł jak przez żyły pompuje się krew nasycona potrzebnymi składnikami odżywczymi, dając mu nową energię, tak potrzebną w tej, skądinąd, podbramkowej sytuacji. Odetchnął kilka razy, z trudem przełknął ślinę zebraną w suchym gardle i podniósł się raptownie, rozprostowując wszystkie członki ciała.

- Dan, zgłoś się! - Ze złudną nadzieją rzucił do mikrofonu, lecz tak jak się spodziewał, odpowiedziała mu tylko cisza.

Wyciągnął plazmowy nóż schowany w pochwie na udzie i ruszył naprzód. Zaledwie po kilku krokach usłyszał czyjś oddech, dobiegający zza zakrętu przed nim. Szybko dopadł do ściany, kryjąc się za jednym z większych korzeni. Czekał. Słyszał sapiącego przeciwnika co raz wyraźniej. Jeszcze tylko chwila.
W końcu go zobaczył. Ten sam humanoidalny potwór, z którymi zetknął się wcześniej. Pewnie lata odizolowania na tym cholernym okręcie, wysokie promieniowanie i bóg wie, co jeszcze przyczyniło się do uwolnienia na świat takich maszkar. Dostrzegł jego zmutowaną łapę zakończoną małym pazurem dziwnie błyszczącym w ciemności. Będzie musiał na to uważać.
Patrzył w jedno wielkie oko, znajdujące się na środku bańkowatej głowy, gdy stwór przechodził obok jego kryjówki. Odczekał jeszcze chwilę, by wyskoczyć za plecami mutanta.

- Mam cię, skurwielu! - krzyknął, stając na środku korytarzu z nożem w ręku.
- Pgro zrby-cok-sb? Aw pg! Jgu! - zagulgotał stwór.

Nawarkus nie czekając na więcej, skoczył do przodu, chcąc jak najszybciej poderżnąć gardło gadzinie. Szybki ruch ręką chybił celu. Potwór odskoczył, wykrzykując nieartykułowane słowa. Teto już sięgał po pistolet, gdy mutant z niesłychaną prędkością doskoczył do ręki chwytającej broń i odciął ją jednym, szybkim ruchem pazura, po czym oddalił się na bezpieczną odległość

- Skurwielu! - Nawarkus złapał się za kikut, patrząc z niedowierzaniem w gigantyczne oko.

Teto nie mógł pojąć, jak do tego doszło. Przecież wcześniej bez żadnych problemów wyeliminował jego pobratymców. Wprawdzie nie stawiali zbytniego oporu, ale to nie chciało dotrzeć, do zmęczonego i wystraszonego mózgu dowódcy.
Już solidnie wykończony utratą krwi, zerwał się nagle, w przypływie szaleńczej odwagi i skoczył na monstrum, zwalając się na nie całym ciałem. Nie czekając na reakcję, szybkim ruchem wbił nóż w pierś wroga, kończąc walkę.
Opadł na podłogę obok truchła, oddychając co raz ciężej. Stracił za dużo krwi. Adrenalina krążąca w żyłach, tylko pogarszała sprawę, przyspieszając akcję serca. Wiedział, że nie wyjdzie z tego cało. Zamknął oczy, przypominając sobie, co zostawił w domu. Żona z dwójką jego kochanych dzieci. Jak mógł być tak głupi i porwać się na tak szaloną misję? Nie dość, że stracił całą załogę (nie zakładał, by Dan przeżył), to sam skończy śmiercią, o której jego pociechy nigdy się nie dowiedzą. W sumie, gdy się głębiej zastanowił, nie było się czym chwalić w jakiejkolwiek śmierci, ale jednak zginąć w bitwie kosmicznej, a umrzeć na jakimś zapyziałym okręcie, robiło wielką różnicę.
Powieki ciążyły mocniej i mocniej, więc postanowił się im nie przeciwstawiać i posłusznie zamknął oczy, oczekując na nieuniknione. Przynajmniej tyle mógł dla siebie zrobić. Nie bać się w swoich ostatnich chwilach.

.oOo.


Rob, nie otrzymując odpowiedzi od kompanów już od kilku godzin, postanowił zejść na pokład okrętu kolonizacyjnego. Prędko przebrał się w kombinezon, biorąc dodatkowo aparaturę zaopatrującą w filtrowane powietrze, wzbogacone czystym tlenem. Nie lubił nieprzyjemnych zapachów, a podejrzewał, że na tym statku atmosfera mogła trochę stęchnąć.
Wziąwszy karabin, stanął przed grodzią oddzielającą statki i wcisnął przycisk zwolnienia blokady włazu. Przeszedł przez powstały otwór, zamknął przegrodę za sobą, wpompowując powietrze do małego pomieszczenia.
Jeszcze raz sprawdził całe uposażenie, zwolnił blokadę wejścia na okręt kolonizacyjny i zagłębił się w nieznanym środowisku.
Dopiero obył się z wszechobecną roślinnością, gdy za pierwszym zakrętem jego oczom ukazał się makabryczny widok. Tuż przed sobą znalazł zwłoki Maka oparte o ścianę, by zaraz, kilka kroków dalej, zwisające z sufitu szczątki Kas i Dora przyprawiły go o zawroty głowy. Ledwo zatrzymany odruch wymiotny nieprzyjemnie zakuł w gardło.

- Co tu się stało, do jasnej cholery?! - rzekł z paniką, odbezpieczając broń i unosząc ją do pozycji strzeleckiej.

Minąwszy kolejny zakręt, dostrzegł resztę załogi. Dan i Teto leżeli obok siebie, zdaje się odpoczywając. Zdaje się, bo odcięta dłoń nawarkusa i nóż sterczący z piersi ich pokładowego lekarza mocno temu przeczyły.
Chwiejnie podszedł do poległych towarzyszy.

- Kurwa! Przecież to nóż kapitana!

Wybiegając z przeklętego okrętu nawet nie raczył obejrzeć się przez ramię. Może to i lepiej, przynajmniej nie dostrzegł Maka, który w milczeniu obserwował jak dawny kompan opuszcza statek.

.oOo.

Rob usiadł za sterami swojego statku, czym prędzej odłączając się od okrętu, którego już chyba nigdy nie zapomni. Szybko wpisał koordynaty bazy do autopilota i wstrzyknął sobie środek usypiający. To było za wiele, jak na jego nerwy. A przecież prawdziwa szopka zacznie się po powrocie na rodzimą planetę. Nie może zostawić śmierci załogi bez wyjaśnienia.

- Przepisy... - skwitował, chwilę przed zaśnięciem.


KONIEC
Może dopiszę drugą część, ale póki co, na tym się kończy.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#8
Cytat:„Nic z tego.” - pomyślał po chwili poszukiwań.
Zasada raczej taka sama jak w dialogach, więc bez kropki.

Cytat:Dan nie chciał dzielić jego losu.
Podzielić lepiej by zabrzmiało.

Cytat:Jeszcze jeden wdech, kilka słów otuchy dla samego siebie i gwałtownych ruchem wyskoczył na środek korytarzu.
Korytarza.

Cytat:Jeszcze jeden wdech, kilka słów otuchy dla samego siebie i gwałtownych ruchem wyskoczył na środek korytarzu. Spojrzał w stronę, z której uprzednio dochodziły kroki i nic. Usłyszał jakiś plask za sobą i prędko się odwrócił.
Trzy zdania po kolei zbudowane w identyczny sposób. Zobacz: Powiedziałem i wyskoczyłem. Spojrzałem i poszedłem. Usłyszałem i odwróciłem się.
Trochę nie bardzo to brzmi i wygląda, trzeba jakoś przeredagować. To pierwsza sprawa.
Druga: zwrot "i nic." Nie przemawia do mnie, jest to trochę naiwne stwierdzenie. Może lepiej postawić przecinek, a po nim: pustka. Też naiwne, ale jest poranek, więc nie mam lepszego pomysłu.Smile Przemyśl.

Cytat:Jak do tego doszło.
Pytajnik.

Spodobał mi się sposób w jaki opisałeś jego reakcję, krótki, ale przemawia do mnie i wydaje się być realistyczny:
Cytat:Upadł tylko na kolana, bezgłośnie ruszając ustami.
Mężczyzna odpełzł od martwych przyjaciół i oparł się o ścianę, chowając głowę w kolana.
Nie ma krzyków i lamentów, jest szok. Według mnie to prawidłowa reakcja, która dodaje tekstowi autentyczności.Smile

Cytat:Pogrążony w rozmyślaniach nie zauważył nawet, kiedy zmorzył go sen.
Tego z kolei nie kupuję. Nie wiem co musiałoby się dziać, abym na jego miejscu zasnął. Big Grin

Cytat:zrezygnowanie wzięło górę.
Jakiś niezręczny ten zwrot. "Rezygnacja wzięła górę", a może po prostu: "zrezygnował". Do przemyślenia.

Cytat:Doszło do niego
Dotarło.

Cytat:- Mam cię, skurwielu! - krzyknął
Big GrinBig Grin Realizm.

Cytat:Jeszcze raz sprawdził całe uposażenie, zwolnił blokadę wejścia na okręt kolonizacyjny i zagłębił się w nieznanym środowisku.
Dziwnie brzmi.

Cytat:Ledwo zatrzymany odruch wymiotny nieprzyjemnie zakuł w gardło.
Kogo?Wink Ja to wiem i Ty to wiesz, każdy inny też. (Nie czuję, gdy rymuję.) Ale zdanie nielogiczne.Smile

Utrzymujesz klimat, miejscami masz nawet całkiem realistyczne zachowania bohaterów, chociaż nie kapuję do końca jak Dan mógł być takim "pierdołą" i praktycznie nic nie robić w chwili zagrożenia życia. Może z natury jest flegmatykiem? Wink Wiem, że jest lekarzem, a nie żołnierzem, ale to nie zmienia faktu, że starałby się bardziej przeżyć, no i nie zasnąłby.
Pomijając Dana, ładnie ukazane postaci, a co najważniejsze ich zachowania i uczucia.

Błędów trochę się wkradło, ale nie za wiele. Zakończenie na poziomie.
Wystawiając ocenę, porównuję opowiadanie z Twoim fantasy o Śmierci (tam dałem 9/10), żeby ta numeryczna ocena miała jakiś punkt oparcia i daję tekstowi: 7/10. Czemu tak? Ano jest krótko (pozostaje niedosyt, Twoją historię można było bardziej rozbudować) i mało scen walki, które są Twoją mocną stroną.

W każdym razie nie żałuję czasu poświęconego na ten tekst.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#9
Poprawione, to co uznałem, za ważne Tongue a nie rozumiem czemu napisałeś, że zdanie nielogiczne, nie gubi się podmiot, ani nic, chyba.

Fajnie, że się podoba Wink
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#10
Po kolei

Generalnie lubię SF. Taka cecha osobniczaBig Grin Dlatego też byłem na starcie pozytywnie nastawiony.

Co zauważyłem w trakcie lektury, to przede wszystkim - moim zdaniem - problem konstrukcyjny. Kończysz opowiadanie i tak naprawdę nie wiem nic więcej niż na początku.

Nie zostawiono mnie z zagadką - nawet nie próbowano jej wyjaśnić - a niewątpliwie ona istnieje. Brakuje mi też jakiegos sensownego punktu kulminacyjnego, chyba żeby uznać za niego walkę pomiędzy członkami załogi - ale napisana jest całkiem bez emocji i raczej w schemacie rpg - uderzył-chybił - odcięło mu rękę (w bojowym kombinezonie!) - dobił - umarł. Jeśli chcesz ustawić kluczowe punkty tekstu tam, warto jakoś je rozwinąć, potencjalnie moze naprowadzić, żeby czytelnik miał jakąś szansę, żeby się domyśleć, co się dzieje (niechby małą).


Po drugie masz nieładny zwyczaj obchodzenia krytycznych momentów poprzez pominięcie.

Załoga pogubiła się w trakcie ucieczki - ale samej ucieczki nie ma. Jest powiedziane, ze kapitan spotkał się juz z "mutantami" - ale samego spotkania nie ma. pominałeś główne potencjalne punkty napięcia, opisujesz je tylko przez wspomnienia. Szkoda.


Drugim problemem sa postacie - dla mnie są nieprzekonujące. Człowiek, który właśnie stracił całą załogę ma jedna myśl - jak to wytłumaczę przełożonym. Zna ich od tygodnia, dnia? To jego kumple. przed chwilą zobaczył ich trupy.
Podobna sztuczność pojawia się w dialogach - na przykład czy jeden załogant okrętu powinien drugiemu tłumaczyć, że 1215 radów jest niebezpieczne? Nie mają żadnych skrótów, żadnych uproszczeń? Zdania brzmia jak z instrukcji obsługi - chyba, że te osoby takie są - ale z drugiej strony wkurzają się, że bedzie trzeba wchodzić na pokład więc chyba jakąś czesc człowieczeństwa mają...


Problemy szczegółowe

Okręt to statek wojenny - jeśli kolonizacyjny nie służył do walki - nie będa na niego mówić okręt.

Jeżeli sytuacja nie zmieniła się diametralnie, załoga - prawie cała!) krążownika, czyli okrętu było nie było służacego do walki w przestrzeni nie powinna go opuszczać. To nie statek badawczy, po co mają tam włazić?

Procedury leżą i kwiczą. Gina im osoby - więcej niż jedna! -a inni nawet tego nie zauważają. Żadnego lokalizatora, czy chocby patrzenia na kumpli? Ktoś znika (leząc i robiac hałas w ciężkim suicie bojowym) i nikt tego nie zauważa, będac dwa kroki obok?

Rozumiem, ze kapitan wyrżnał całą załogę - ale dlaczego ich porozwieszał po suficie?

istnieją implanty i sa one niebezpieczne. W takim razie (skoro i tak mamy skafandry) to czemu nie wbic im noktowizji na jakimś hudzie albo co? Niebezpieczeństwa nie bedzie a efekt ten sam. A jeśli to jest z jakiegoś powodu niemożliwe, czemu nie użyć reflektorów?

Medyk pokładowy nie miał broni. POki, zrozumiałe (o tyle o ile - dzisiaj wojskowi medycy mają broń) - ale dlaczego kapitan jest zmuszony do użycia noża? karabin mu urwało?

Kiedy kapitan spotyka medyka wspomina, że zlikwidował inne słabo broniące się stwory. Traktuje "mutantów" jako wrogów. Ale chwilę wcześniej, kiedy mysli o smierci załogi, łączy ją raczej z płatkami pyłku a nie z "wrogimi mutantami" których przecież spotkał.

Medyk rozumiem w walce z kapitanem uzywa sklapela (nic więcej nie ma, o czym wspomina). Walczy więc delikatnym skalpelem przeciwko bojowemu ostrzu przeznaczonemu do zabijania.W tej walce
1. Daje radę obciac kapitanowi rękę z bronią (naprawdę strasznie trudny manewr)
2. Przecina skalpelem medycznym do cięcia skóry bojowy skafander. Co oni je z bawełny robili?

Scena w której orientują się, ze zniknał im pierwszy człowiek. Kapitan podejmuje decyzję - wracamy po niego. Ale dlaczego biegną? Sa wojskowymi a nie stadem nastolatek. Chca wybuchu chaosu, czy jak?

Rozumiem, że w ciągu pierwszego akapitu na statku kolonizacyjnym zgubili się tak bardzo, że potem nie mogli już wrócic do siebie? Nikt tego chyba nawet nie rozważa. A jednoczesnie jak ostatni załogant idzie po nich znajduje ich dosyć szybko - więc nie mogą być daleko.

kapitan wyskakuje z wnęki ze szczerym zamarem ubicia potwora.ok, rozumiem. Ale dlaczego w takim razie cokolwiek do niego gada? Zamiast wykorzystac przewagę zaatakować od razu i pozbyć się problemu?


Podsumowując.

Klimat (zamierzony) silnie zbliżony do space hulka/pandorum/od biedy obcego. To ogólnie nie jest zły pomysł, ale brakuje czegoś co odróznia ten tekst od podobnych historii.

Postacie - dla mnie minus, a szkoda, początkowo myślałem, że będą fajne.


ogólnie - 3.5, choć z tej historyjki pewnie dałbys wycisnac spokojnie jeszcze z półtora punktu poprawiając tylko rzeczy podstawowe.
Odpowiedz
#11
Postaram się obronić, chociaż trochę, ale jak wrócę Wink
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#12
Cytat:Po drugie masz nieładny zwyczaj obchodzenia krytycznych momentów poprzez pominięcie.

Te pominięcia były celowe, żeby zbudowały nastrój, przynajmniej w zamyśle

Cytat: uderzył-chybił - odcięło mu rękę (w bojowym kombinezonie!)

No chyba nie będę opisywał niewyobrażalnych akrobacji, jeśli znajdują się w korytarzu i to mocno zarośniętym, co do kombinezonu, to później

Cytat:Załoga pogubiła się w trakcie ucieczki - ale samej ucieczki nie ma. Jest powiedziane, ze kapitan spotkał się juz z "mutantami" - ale samego spotkania nie ma. pominałeś główne potencjalne punkty napięcia, opisujesz je tylko przez wspomnienia. Szkoda.

Nigdzie nie uciekali, jak już mieli szukać zaginionego, ale to też jest nie takie, jak wygląda

Cytat:Okręt to statek wojenny - jeśli kolonizacyjny nie służył do walki - nie będa na niego mówić okręt.

Jeżeli sytuacja nie zmieniła się diametralnie, załoga - prawie cała!) krążownika, czyli okrętu było nie było służacego do walki w przestrzeni nie powinna go opuszczać. To nie statek badawczy, po co mają tam włazić?

"Okręt – zwykle uzbrojona[1] jednostka pływająca w służbie państwa, tj. jego sił zbrojnych – marynarki wojennej pod banderą wojenną, przeznaczona do wykonywania zadań bojowych. Także duży statek[2]."

Także duży statek.


Napisałem, że są jednostką patrolową, do obowiązków jednostek patrolowych należy sprawdzenie niezidentyfikowanych obiektów, które zakłóciły ich obszar działania, tak mi się wydaje, hm?

Cytat:Procedury leżą i kwiczą. Gina im osoby - więcej niż jedna! -a inni nawet tego nie zauważają. Żadnego lokalizatora, czy chocby patrzenia na kumpli? Ktoś znika (leząc i robiac hałas w ciężkim suicie bojowym) i nikt tego nie zauważa, będac dwa kroki obok?

technika szwankowała, starali się przecież połączyć przez radio, ale dużo z tego nie wyszło,

Cytat:Rozumiem, ze kapitan wyrżnał całą załogę - ale dlaczego ich porozwieszał po suficie?

Teraz muszę użyć koloru, bo trochę będzie spoiler, więc proszę adminów o zezwolenie.
>>>>>>>>>>>>>>>SPOILER<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

Białe drobinki z tych roślin miały halucynogenne działanie na ludzi. A jak to bywa z takimi substancjami, na każdego działają inaczej, stąd też różne zachowania. Halucynacje odnoszą się też do wcześniejszych i późniejszych wydarzeń. Mam nadzieję, że nie muszę więcej tłumaczyć, czemu nie mogli znaleźć drogi i czemu zginęli obok siebie.

Fakt, może mnie poniosło z zawieszeniem zwłok, ale tak mi się predator przypomniał i myślę, że to też kwestia gustu ;P

Cytat:istnieją implanty i sa one niebezpieczne. W takim razie (skoro i tak mamy skafandry) to czemu nie wbic im noktowizji na jakimś hudzie albo co? Niebezpieczeństwa nie bedzie a efekt ten sam. A jeśli to jest z jakiegoś powodu niemożliwe, czemu nie użyć reflektorów?

Do użycia notkowizji potrzebne jest jakieś źródło nikłego światła, żeby noktowizor miał co wzmocnić, jeśli go nie ma, to nic noktowizor nie da. Reflektorów? To nie byłe ekspedycja zwiedzająca kopalnie.

Cytat:Kiedy kapitan spotyka medyka wspomina, że zlikwidował inne słabo broniące się stwory. Traktuje "mutantów" jako wrogów. Ale chwilę wcześniej, kiedy mysli o smierci załogi, łączy ją raczej z płatkami pyłku a nie z "wrogimi mutantami" których przecież spotkał.

O tym fragmencie mówisz?

"nie za bardzo zrozumiał, że reszta nie żyje, ale w tym swój udział mogły też mieć dziwne, białe drobinki pyłków roślin z okrętu."

białe drobinki odnoszą się do rozumienia nie do śmierci załogi

Mam nadzieję, że się wyjaśniłem. A nad reakcją pilota się zastanowię, bo rzeczywiście trochę oschło zareagował na śmierć kolegów Tongue

Pozdrawiam
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#13
No więc:
Te pominięcia były celowe, żeby zbudowały nastrój, przynajmniej w zamyśle

Nie zbudowały, choć być może to kwestia indywidualna. Zbudowały wrazenie urywania tekstu.

*

No chyba nie będę opisywał niewyobrażalnych akrobacji, jeśli znajdują się w korytarzu i to mocno zarośniętym, co do kombinezonu, to później

Nie chodzi o akrobacje. Chodzi o sam sposób opisu. W ciezkich skafandrach nie było raczej miejsca na akrobacje anyways. Dodam też od siebie, że skalpelem bardzo trudno jest odciąćkomuś rękę, choćby ze względu na jej grubosc. skalpel jednak nie do tego służy.

*

Nigdzie nie uciekali, jak już mieli szukać zaginionego, ale to też jest nie takie, jak wygląda


To wojsko a nie nastolatki. Jak wiedzą, ze ktoś im zaginął, nie będą szukac biegiem, a to właśnie opisałeś.


*
Także duży statek.

W ustach żołnierzy? ryzykowne.

*
Napisałem, że są jednostką patrolową, do obowiązków jednostek patrolowych należy sprawdzenie niezidentyfikowanych obiektów, które zakłóciły ich obszar działania, tak mi się wydaje, hm?


Nie pakując sie przecież na pokład takiego kolosa którego ani nie maja sprzetu, zeby badac, ani czasu (jak potem zauważa kapitan ten statek jest wielki a ich jest 5tka. Krażownik na patrolu możep ozwolić sobie na taki manewr jeśli ma specjalne ekipy do tego - na przykład kontyngent wojska/ratowników/whatever.

*


technika szwankowała, starali się przecież połączyć przez radio, ale dużo z tego nie wyszło,

Ale byli obok siebie. Tuz obok, nie potrzeba do tego radia, zeby sie zobaczyć.

*

Do użycia notkowizji potrzebne jest jakieś źródło nikłego światła, żeby noktowizor miał co wzmocnić, jeśli go nie ma, to nic noktowizor nie da. Reflektorów? To nie byłe ekspedycja zwiedzająca kopalnie.

Dlatego noktowizory aktywne genetyuja same strumień światła podczerwonego. Zawsze są jeszcze termowizory i masa innych rzeczy których nie trzeba nikomu wszczepiać w oko, zwłaszcza, jesli uruchomienie ich jest niebezpieczne.

Co do reflektorów zdziwiłbys się jak czesto wojacy używaja normalnego światła.

*

"nie za bardzo zrozumiał, że reszta nie żyje, ale w tym swój udział mogły też mieć dziwne, białe drobinki pyłków roślin z okrętu."

białe drobinki odnoszą się do rozumienia nie do śmierci załogi

Poprawić. Niejasne zdanie.

*

Nadal nie wiem nic o medyku ucinającym rekę dowódcy na przykład.

*

Jesli pyłek ma efekt halucynogenny to jak poradził sobie ze szczelnymi skafandrami?

*

Od siebie dodam, że halucynacje jako takie to dosyc fajna metoda, zeby zamieszać, ale jeśli już ich używasz, to musisz robić to bardzo uważnie. Żeby sie nie okazało (czytaj - żeby czytelnik tego tak nie zrozumiał) "aha, autor wszystkie niekonsekwencje wrzuca pod halucynacje".

Nikt nawet się nie zastanawia dlaczego siep ogubili podczas wspólnego marszu.



Odpowiedz
#14
Dobra, z kilkoma dalej się nie zgodzę, ale się zastanowię. A z tym skafandrem, napisałem, że jest bojowy, ale nie napisałem, że jest cięzki, no moje niedopowiedzenie. Skalpel był laserowy, myślę, że dałoby takim radę uciąć dłoń. A o pyłku napisałem, że wniknął w skafander, tam o śniegu... Chciałem, żeby był taki dziwny, że nawet taką barierę pokona :<

Dziękuję za komentarz Wink
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#15
Pewnie i by da, ale tu chodzi o dugosc. Skalpel sluzy do czego innego i na ogół ma krótkie ostrze. A u Ciebie jest wunderwaffe, którym nawet medyk ucina bez trudu rekę facetowi z bronią przystosowaną do walki.

Plus jesli skafander sam z siebie jest dosyć gruby (w sensie - dzisiejszy niebojowy) to dlaczego robić skafandry bojowe dla żołneirzy w domyśle idacych do walki i nie dac im chociaż jakiegoś opancerzenia?

Also - pyłek rpzenikający przez skafandry w zamierzniu hermetyczne - to dopiero jest powód, żeby szybko wracac na okręt - bo to oznacza, ze przechodzi przez coś, co nie przepuszcza nawet cząsteczek powietrza.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości