Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Operacja Oczyszczenie
#1
[Obrazek: doopowiadaniaoczyszczen.jpg]
Obrazek zrobiony specjalnie do opowiadania Wink Na pierwszym planie główni bohaterowie. Wprawdzie inaczej ubrani, ale to ludzie na których oparte są postacie z tego tekstu Smile Ciekawe czy ktoś zidentyfikuje, który jest który Wink

Operacja Oczyszczenie


Jesień nadeszła bardzo szybko. Pogoda od kilku dni była taka, że psa nie chciałoby się wypędzić z domu. Tego dnia również nie było inaczej. Od samego rana, deszcz ostro zasiewał, nie dając nikomu szans by ocalił choć jedną nitkę od przemoczenia. Do tego wiatr tarmoszący ostro bezlistne już gałęzie drzew. Wzierający do gardeł, zimny, nie przyjemny, świszczący w kominach. Zmieniający trajektoria deszczu, który nieprzerwanie dudnił w okna uczelni.

W Sali numer 23 właśnie odbywał się wykład dr. Brzozowskiej na temat gospodarowania zasobami państwa. Zajęcia te nie zgromadziły w pomieszczeniu dużej liczby studentów. Może spowodowała to pogoda, a może epidemia grypy, która szalała od kilku dni. Pierwszy sektor krzesełek, na który składały się trzy rzędy po dziesięć miejsc, był w większości zapełniony. W drugim siedziało kilka osób, które można by zliczyć na palcach. W dalszej części sali panował półmrok, a jedynym gościem odwiedzającym te strony było echo głosu dr Brzozowskiej. Głosu jakby lekko roztrzęsionego.
- Ale pogoda... – Patryk Dobosz siedzący w pierwszym rzędzie, co rusz zerkał w okno. - Oby przestało zanim wyjdziemy.
- Masz parasolkę ? – szepnął do niego Robert Zając siedzący po jego prawicy.
- Nie mam, połamała się. Miałem wczoraj kupić w Rossmanie, ale śpieszyłem się na autobus no i lipa z tego wyszła... Trzeba było siedzieć w domu.
- Tak jak dziewczyny. Mają wolne.
- Dziewczyny są chore.
Rozmowy, choć bardzo ciche, chyba przeszkadzały pani doktor. Lub też zwyczajnie wkurzało ją to, że nie wszystkich interesuje jej wykład.
- Panowie z pierwszego rzędu, którzy tak rozmawiają... – zwróciła im uwagę. – Proszę, może pan w czerwonej bluzie. Może nam pan powie coś na temat rządowych programów antykryzysowych?
Oczy wszystkich zwróciły się na Patryka. Momentalnie zrobiło mu się głupio.
- E – zaciął się – ten tego…


* * *


- Uff, dała mi w kość na tym wykładzie – Odetchnął głośno i udał się do łazienki. W rękach ściskał swoja wysłużoną komórkę marki Sagem. Po ruchach palców można się było domyśleć, że pisze smsa. Pewnie do swej ukochanej.
- Zaczekaj! – zawołał na niego Robert. – Też idę. – Nie usłyszał go chyba. W oddali było widać tylko wysoką, smukłą sylwetkę w lekkiej czerwonej bluzie i jasnoniebieskich dżinsach, znikającą za drzwiami męskiej toalety.


* * *


Kiedy wyszedł z łazienki, skierował się z powrotem w stronę Sali numer 23. Hol był bardzo długi, czysty, zadbany. W tej chwili oblegany przez studentów ekonomii, którzy mieli właśnie długo wyczekiwaną przerwę. Obok damskiej toalety stała grupka dziewczyn. Dyskutowały na temat wczorajszego kolokwium ze sprawozdawczości. Patryk przeszedł obok nich obojętnie, udając się w kierunku osób ze swojej paczki. A w zasadzie do jej części, która nie uległa chorobie i stawiła się tego dnia na uczelni. Przypadkowo czy też nie, grupę stanowili w tym dniu sami panowie. Na ławce ustawionej pod pomalowaną na niebiesko ścianą siedział Robert Zając. Ten sam, przez którego to, Dobosz został zmaltretowany pytaniami o kryzys gospodarczy, przez szanowną panią doktor. Robert trzymał na kolanach swą nieśmiertelną torbę, która towarzyszyła mu od niepamiętnych czasów. Jak można się było spodziewać, z owej torby wydobył okręcone w celofanik kanapki i przystąpił do ich konsumpcji. Cóż, niektóre zachowania są rutynowe i dają się łatwo przewidzieć.

- Smacznego. – Patryk rzucił od niechcenia. Robert kiwnął mu głową, i uśmiechnął się. Pogładził z lubością po swej niezbyt pokaźnej bródce, poprawił okulary, po czym wrócił do objadania się. Nieopodal niego stał ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma, Paweł Waryński. Podobnie jak Patryk był on szczupłej budowy. Odróżniał go od Dobosza zarost, który porastał obficie jego smukłą twarz. W przeciwieństwie do zarostu Roberta, który był miękki jak u owcy, włosie na twarzy Pawła było ostre niczym tarka. Ponoć nie znalazła się jeszcze dziewczyna, która nie podrapałyby sobie buźki całując się z nim, ale być może to tylko plotki.
- Wiecie, jak byłem w łazience, usłyszałem dziwną rozmowę – zagaił Dobosz.
- Y. – Zając nie przerywając jedzenia dał znać koledze, aby kontynuował opowieść. Spowodowało to niekontrolowany wybuch śmiechu u Waryńskiego. Sprawa chyba jednak nie była taka śmieszna, a na pewno nie była zrozumiała.
- Za tymi drzwiami na końcu korytarza. Wiecie, tam gdzie w głębi jest biuro pani Kotwicy.
- Biuro karier – sprecyzował Robert, który zdążył już spałaszować do końca kanapkę.
- Dokładnie. No więc za tymi drzwiami Brzozowska rozmawiała z jakimś facetem. Nie wiem, z kim bo nie znam gościa. No i on do niej mówi, że wszystko idzie zgodnie z planem, że operacja rozpocznie się niebawem i że ma wziąć jakieś serum czy jakoś tak. Nie wiem, bo dokładnie nie słyszałem. Ona coś się go dopytywała czy to oddzwoni… hmmm… - Zastanowił się przez chwilę. – Albo ochroni. Chyba raczej to drugie. A on jej na to, że tak, że uniknie uśpienia. Nie wiem, o co chodziło, ale nie była tym wszystkim szczególnie uradowana, bo chciała natychmiast opuścić uczelnię, ale chyba przywołał ją do porządku. Potem rozmowy ucichły.

Robert odchrząknął, uśmiechnął się, powiedział coś pod nosem. Paweł, jako że ma filozoficzną naturę, stał przez chwilę w zadumie i milczeniu.
- Wiesz, Patryku, może ona ma trudne dni – odpalił po chwili, po czym wszyscy trzej jak na komendę parsknęli śmiechem.
- Tak, to by się nawet zgadzało. Ale o wilku mowa, doktorka właśnie idzie. No panowie, koniec przerwy. Kolejne półtorej godziny nudy.


* * *


- I tak właśnie funkcjonuje Europejski Fundusz Regionalny – zakończyła swą wypowiedź Dr. Brzozowska, po czym otarła chusteczką spocone czoło. Było w niej coś dziwnego. Jakiś niepokój. Dało się to zauważyć już od momentu wejścia do sali. A w zasadzie już od rana. Jednak z każdą chwilą ten dziwny niepokój potęgował. Spacerowała w kółko, od jednej ściany do drugiej, jakby zastanawiała się czy uciekać drzwiami czy może spróbować niepostrzeżenie wymknąć się przez okno. Gdyby jednak zdecydowała się na ucieczkę przez drzwi, musiałaby je wpierw otworzyć. Nigdy tego nie robiła, a tym razem zamknęła salę od wewnątrz, a klucz schowała do kieszeni swych eleganckich białych spodni. Drepcząc w te i na zad, przystawała co chwilę i zerkała na zegarek. Zdarzało jej się to nawet wtedy, kiedy mówiła do studentów. Robiła wówczas długą pauzę w swojej wypowiedzi. Osoby, które słuchały wykładu, a takich, nie wiedzieć czemu, zawsze się trochę znajdzie, mogły usłyszeć drżenie jej głosu.
- Pani doktor, czy wszystko w porządku? – zapytała siedząca w pierwszym rzędzie Ilona Firlej. Brzozowska spojrzała na nią jakby nieobecnym wzrokiem. Potem na resztę studentów. Drżącą ręką sięgnęła po chusteczkę i otarła twarz.
- Która jest dokładnie godzina? – zapytała lekko piskliwym głosem.
- Dokładnie 11:21 – odpowiedziała Ilona, a za nią powtórzyło to jeszcze kilka innych osób.

Już najwyższy czas! – Doktorka sięgnęła szybko do swej torebki i zaczęła w niej nerwowo grzebać. Zaklęła pod nosem, po czym odwróciła torbę do góry dnem i wysypała całą jej zawartość na biurko. Wśród stosu niepotrzebnych rzeczy, jakie każda kobieta nosi w swym ekwipunku, leżała mała czarna ampułka. Pochwyciła ją czym prędzej, zdzierając z niej aluminiowe wieczko i wypiła zawartość. Płyn musiał być wyjątkowo nie smaczny, bo skrzywiła się i zaczęła kasłać.
- Czy wszystko w porządku? – podniosły się głosy z sali.
- Teraz już chyba tak – odparła. – Chyba tak. Ale szkoda mi was dzieciaki.
Na sali podniosły się dyskusje, ale dr Brzozowska stała tylko w milczeniu i patrzyła bez przerwy na zegarek.
Zegar wskazał godzinę 11:30.


* * *


- Chyba się budzi! Patryk, choć szybko!
Paweł Waryński otwierał powoli oczy. Przetarł ręką powieki próbując zetrzeć z nich mgłę, ale się nie udało. Podniósł się lekko, po czym zakręciło mu się w głowie i opadł z powrotem na podłogę. Pod czaszką pulsował mu silny ból. Pomacał palcami po głowie i wyczuł sporych rozmiarów guza. Zajęczał boleśnie dotykając go.
- Nie rusz, bo znów zacznie krwawić. – Dobosz wyłonił się z półmroku z wilgotną szmatą w ręku i przyłożył ją koledze do głowy. Ową szmatą okazała się być czerwona bluza, którą Patryk poświęcił dla dobra przyjaciela.
- Pić – Paweł w końcu przemówił. Świadomość zaczęła wracać. Rozejrzał się wokół siebie. Był w szkole, na jednym z korytarzy. Chyba na pierwszym piętrze. Świetlówki zawieszone pod sufitem nie działały, jednakże w słabym świetle, jakie rzucała oddalona o kilkanaście metrów żarówka, zasilana awaryjnym agregatem, dało się dostrzec ściany koloru żółtego. W oddali widać było kilka osób. Osoby rozmawiały, płakały, krzyczały i biegały bez celu jakby nie wiedząc, co z sobą zrobić.
- Pij stary. – Robert podał mu butelkę. – To tylko kranówa, ale nic innego nie mamy.
Pił łapczywie, krztusząc się przy tym. Widać było, że nasiąka wodą jak gąbka.
- Co się dzieje? – zapytał odjąwszy butelkę od ust.
- Też chcielibyśmy to wiedzieć – odparli z goryczą.
Spojrzał na nich z wyrazem niezrozumienia.
- Dobra, widzę, że trzeba będzie opowiedzieć ci całą historię.
- Więc nie traćmy czasu – stwierdził Dobosz. - Było to tak…


* * *


- Czujecie? – Patryk pociągnął nosem, a że był bardzo wyczulony na wszelkie zapachy, od razu wyłowił z powietrza nieznaną mu nutę.
- Coś śmierdzi – odparł z typową sobie bezpośredniością Robert. No i istotnie coś śmierdziało. Zapach początkowo nie był mocny, ale drażniący. Z czasem jednak przybierał na intensywności. Wzierał w nozdrza, powodował pieczenie oczu. Zdaje się, że czuli to wszyscy, bo co poniektórym zaczęło się robić niedobrze. Krztusili się, nie mogli oddychać. Ilona Firlej, siedząca w pierwszym rzędzie, padła nieprzytomna na podłogę. Nie było komu jej cucić, bo w pomieszczeniu rozpętała się panika. Każdy, kto był w stanie chodzić, rzucił się do wyjścia, jednak wszystkie drogi ucieczki były pozamykane. Drzwi miały tę wadę, że były otwierane do środka, a więc nie dało się ich wywarzyć. Na podłodze leżało już kilkanaście osób, głównie kobiet.

W całej tej histerii, mało kto zwrócił uwagę na dr. Brzozowską, która leżała na podłodze nieopodal swego biurka i zwijała się w konwulsjach. Zwijała się w kłębek obejmując mocno swe podciągnięte do piersi kolana. Jej ciało wstrząsane mocnymi drgawkami wydawało tylko jeden, stłumiony ogólną wrzawą jęk.

Po niedługim czasie sytuacja uspokoiła się w miarę. Robert rozejrzał się zaniepokojony za swoimi przyjaciółmi. Odetchnął z ulgą, gdy jego wzrok znalazł Patryka i Pawła udzielających pomocy Klaudii Górczewskiej. Dobosz rytmicznie ugniatał jej mostek starając się pobudzić serce do pracy, a Waryński robił jej usta-usta. Daremnie. Pulsu nie było.
- To na nic! – Patryk szarpnął kolegę mocno za rękę. - Już jej nie pomożemy. Nie żyje.
Nie był to jedyny śmiertelny przypadek. Dookoła leżało kilkanaście osób bez jakichkolwiek oznak życia.
- Co to ma być?! Zagazowali nas! – wrzeszczała Daria Śmieszek. Koleżanki próbowały ją uspokoić. Szok, jakim było to wszystko pozwolił niektórym zachować trzeźwość umysłu.
- Klucz! Brzozowska ma klucz w kieszeni! – Roman Zyrdel podbiegł szybko do leżącej na podłodze doktorki. Jej ciało przestało już się trząść, a nogi się rozprostowały. Nikt nawet nie zauważył, kiedy. I nikt o tym nie myślał. Wszystkim zależało tylko na tym, aby jak najprędzej opuścić komorę gazową, jaką okazała się być sala numer 23.
- Ludzie, zaraz stąd, kurwa, wyjdziemy! – Zyrdel pochylił się nad odzianą w białe szaty kobietą. Biel była przyćmiona brudem podłogi. Chwycił ją za ramiona i przekręcił jej ciało na plecy. Miała zmienioną twarz. Siną. Z nosa ciekła jej powoli stróżka czarnego płynu, który bardzo szybko parował. Spływał delikatnie po policzku i ulatniał się zanim zdążył skapnąć na podłogę. Roman pochylił się nad nią by dokładniej przyjrzeć się temu zjawisku. Właśnie wtedy krzyknęła i pchnęła go gwałtownie. Siła tego ataku nie była naturalna, a na pewno nie dla kobiety. Zyrdel przeleciał dwa metry, po czym upadł uderzając tyłem głowy w kant ławki. Już się nie podniósł.
To, co się stało przeraziło wszystkich i zaczęli uciekać w drugi kąt sali.
- On nie żyje! Słyszałam jak pękał mu kark! – znów podniosła krzyk Daria Śmieszek, a w ślad za nią wpadły w histerię też inne studentki.
Brzozowska podniosła się powoli, nie śpiesząc się. Otrzepała zakurzone rękawy. Przeciągała się długo i leniwie, strzelając stawami w palcach, szyi i kręgosłupie.
- Pani doktor, czy wszystko w porządku? – Zając przerwał jej te relaksacyjne zabiegi. Obróciła się w jego stronę i otworzyła, zamknięte dotychczas oczy. Robert, jak i wszyscy, którzy to widzieli, zamarli z przerażenia. Jej gałki oczne były czarne. Dokładnie tak samo jak ciecz, która ciekła jej z nosa. W oczach nie dało się wyróżnić źrenicy ani tęczówki. Nie było nawet wiadomo, na kogo patrzą. Były zimne, metaliczne, martwe. Ale było czuć ich świdrujące spojrzenie, które wywoływało gęsią skórkę nawet u największych twardzieli. Dwie lśniące czarnym blaskiem kule skierowane były teraz na Roberta. Ten stał w bezruchu i starał się nie oddychać, ale nogi robiły mu się miękkie ze strachu. Gdy dr Brzozowska, lub raczej to, czym się stała, zrobiła krok w jego stronę, na sali podniosła się wrzawa. Zając stał sparaliżowany strachem. Po Sali niosły się krzyki: pani doktor, co się z panią dzieje?, czy pani nas słyszy?. Nie wiadomo było czy słyszała. Małymi krokami zbliżała się do Roberta wlepiając w niego swe rybie ślepia.
- To demon! Diabeł! Zabije nas! – Daria krzyczała w niebogłosy, nie dając sobie rady z napadem histerii. Ktoś próbował ją uciszyć, nikt jednak nie odwracał wzroku od zmienionej pani doktor.

Paweł czuł, że kolega jest w wielkim niebezpieczeństwie. Długo nie myśląc chwycił krzesło i zamachnął się na „demona”. Uderzenie w plecy powaliło ją na podłogę. Zasyczała głośno i natychmiast poderwała się na równe nogi, jakby w ogóle nie odczuła tego uderzenia, które powinno unieszkodliwić rosłego mężczyznę. Zwinnym, szybkim ruchem rzuciła się na Waryńskiego. Zdołał tylko zasłonić się krzesłem. Jednak siła uderzenia przewróciła go, a mebel, który trzymał w rękach rozpadł się na dwie części. Jedna z nich z impetem uderzyła go w głowę. Włosy momentalnie zrobiły się czerwone.


* * *


- I wtedy właśnie straciłeś przytomność – skończył opowieść Patryk.
- Nie do wiary. Jak to możliwe, żeby człowiek zamienił się w takie coś? – Paweł pokiwał głową, której ból uświadomił go jednak, że to wszystko prawda. Oparł się na ramieniu i spojrzał przed siebie. W drugiej części długiego korytarza namiętnie całowała się jakaś para. Robili to tak, jakby chcieli się sobą nacieszyć już na wieczność.
- Pij. – Robert podał mu butelkę. – Musisz odzyskać siły. Niedługo stąd spadamy.
Wypił. Po czym skierował wzrok na chłopaków, w oczekiwaniu na dalszy ciąg opowieści.

* * *

Paweł miał szczęście. Po tym jak stracił przytomność, „demon” przestał się nim interesować. Szczęścia nie mieli za to inni. Brzozowska rzuciła się z impetem w stronę Śmieszkowej, której wrzask przekroczył już chyba wszystkie dopuszczalne skale natężenia dźwięku. Mocne uderzenie zostało wymierzone centralnie w szyję. Krzyk się urwał. Z głębokiej rany trysnęła krew. Ciało dziewczyny upadło bezwładnie na podłogę, trzęsąc się w konwulsjach. Głuche rzężenie z rozerwanej tchawicy wywołało ogólną panikę. Najsilniejsze studentki, to znaczy te, które nie zemdlały ani nie były zajęte wymiotowaniem, starały się uciec jak najdalej od „bestii”. Towarzyszył temu ogromny pisk i wrzask. Hałas drażnił Brzozowską. Zakryła uszy dłońmi, a czarna ciecz z nosa zaczęła cieknąć mocniejszym strumieniem. Rybie oczka skierowały się na grupkę dziewczyn, które starały się wyważyć drzwi.

Skoczyła w ich kierunku sycząc złowieszczo. Wszyscy na jej drodze umykali na boki, chowając się w rzędach krzeseł. Ale w tej chwili interesowało ją tylko źródło hałasu. Resztę zostawiła sobie na deser. Gdy wyciągała już ręce by zadać śmiertelne uderzenie, oberwała w głowę plecakiem.
- No chodź tu paskudo! – Patryk starał się odwrócić jej uwagę od białych ze strachu koleżanek. Poskutkowało, bo rozsierdzony „demon” skierował się w jego stronę. Dobosz wskoczył między rzędy. Pobiegła za nim. Zatoczył koło i wybiegł przed pierwszym sektorem, gdzie na biurku stał projektor do slajdów. Włączył go i skierował jego światło prosto w oczy „demona”. Ten zatrzymał się, oślepiony blaskiem, zasłaniając swe zimne oczy ramieniem. Ta chwila wystarczyła, by Marcin Osiecki zamachnął się krzesłem prosto w głowę doktorki. Padła na podłogę.
- Zdychaj suko! – tłukł ją ile sił, „bestia” kuliła się i starała zasłonić przed ciosami. Doskoczyli do niego także inni. Marek Mariański i ośmielony nieco Robert Zając złapawszy za krzesła tłukli panią doktor bez opamiętania. Wkrótce przestała się ruszać. Zmasakrowane ciało ociekało czarną, szybko parującą posoką.
Po namyśle, Robert uderzył ją jeszcze raz.
Chciał mieć pewność, że nie wstanie.


* * *


- Długo byłem nieprzytomny? – zapytał wreszcie Paweł.
- Trudno powiedzieć – odparł Patryk. – Wszystko działo się bardzo szybko. Zresztą utłuczenie Brzozowskiej to jeszcze nie koniec tej historii. Później wyciągnęliśmy jej z kieszeni te cholerne klucze i otworzyliśmy drzwi.
Zatrzymał się i spojrzał na Roberta tak, jakby chciał, aby to on kontynuował opowieść. Zając chyba nie odczytał właściwie jego intencji. Siedział niemrawo pod ścianą i obgryzał paznokcie. Waryński przetarł rękawem bluzy po czole i łyknął wody z butelki. Cały czas spoglądał na Dobosza oczekując na ciąg dalszy tej pokręconej historii.
- Ech. – Patryk odetchnął ciężko. – Kiedy włożyliśmy już klucz do zamka, uruchomił się chyba jakiś mechanizm obronny. Nie wiem, tak przynajmniej mi się wydaje. Efekt tego był taki, że wszystkie okna w sali zostały zasłonięte od zewnątrz grubymi roletami. To miało nam zapewne odciąć ewentualną drogę ucieczki.

Dziwne jest to, że nikt w ogóle wcześniej nie wpadł na to, żeby uciekać oknem, pomyślał. Może dlatego, że sala numer 23 znajdowała się na drugim piętrze budynku, zatem ewentualny skok z okna groził połamaniem kończyn, a nawet śmiercią. Pod oknami znajdował się pusty zniszczony placyk wyłożony betonowymi płytami chodnikowymi. Miejsce to być może służyło dawniej za parking. Od dawna nie było jednak w użyciu. Płyty porosły mchem, a z pomiędzy nich wychodziły kępki trawy. Co poniektóre zostały wypchnięte ze swych miejsc przez rozrastające się korzenie okolicznych drzew.
- No i odcięło – przemówił wreszcie Robert. Patryk wykorzystał ten moment by iść do łazienki, skąd znów próbował zadzwonić do swej ukochanej. Niestety bezskutecznie, bowiem nie miał ani jednej kreski zasięgu w telefonie.
- Tłukliśmy w jedno okno krzesłami – ciągnął dalej Zając. - Szyby leciały w drobny mak, rama wyskoczyła z framugi, ale rolety nawet nie drgnęły.
- No, ale drzwi się otworzyły? – wtrącił się Paweł.
- Tak. Wszyscy rzucili się do ucieczki. My wyszliśmy w zasadzie jako ostatni, nie mogliśmy w końcu cię zostawić. Wspólnymi siłami wynieśliśmy cię z sali i podążając za resztą skierowaliśmy się do wyjścia.
- A inni? Przecież nie byliśmy jedynym rocznikiem, który miał zajęcia.
- Ale chyba najliczniejszym, który przetrwał. Z innych sal wyszło niewielu studentów. Były ich może ze dwa tuziny. Gdzieś w drugim końcu holu słyszeliśmy przeraźliwe krzyki. Pewnie oni też mieli swojego „potwora”. Ale nikt tam nie poszedł. Wszyscy uciekali do wyjścia.
- Więc co my tu jeszcze robimy?
Nieopodal skrzypnęły drzwi łazienki.
- Patryk, powiedz mu. – Robert ponownie zwrócił się do kolegi. Chyba opowiadanie o tym co się stało nie przychodziło mu łatwo.
Dobosz usiadł pod ścianą, popatrzył na kolegów. W końcu przemówił.


* * *

Skierowaliśmy się za wszystkimi do wyjścia. Pokonaliśmy jedne schody. Na pierwszym piętrze nie było już żywego ducha. Skręciliśmy dalej w dół. A tam była masakra.

Od drzwi wejściowych kłębił się dym. Ale nie był to normalny dym. Był smoliście czarny, gęsty. Zupełnie nie przejrzysty. Nie wiadomo skąd się brał, ale wlatywał do wnętrza pomieszczenia. Z za jego kłębów słychać było dźwięk jakiegoś silnika. Pewnie hałasowało tak urządzenie wtłaczające chmurę do pomieszczenia. Co poniektórzy studenci rzucili się w nią i już nie wrócili. Byliśmy przekonani, że zwiali gdzie pieprz rośnie. Inni z kolei skoczyli na lewo do portierni, by odebrać swoje kurtki.
- Nawet w takich chwilach myśleli materialistycznie. – Robert się oburzył. Przytaknąłem mu. Bo i racja. Nam nie w głowie było ratowanie kurtek. My chcieliśmy żyć. Dym szybko się rozprzestrzeniał. Po chwili zasłonił już wejście do szatni. Ci, którzy wtedy byli w środku już nie wrócili. My jakoś nie kwapiliśmy się do skoku w te mroczne obłoki. Ale znalazł się królik doświadczalny, który za nas sprawdził czy to bezpieczne. Marcin Osiecki podszedł do chmury i wsadził w nią swą umięśnioną rękę. Gmerał nią przez chwilę jakby czegoś tam szukał. Nie znalazłszy niczego wyciągnął rękę, a w zasadzie rękaw bluzy, który zwisał mu bezwładnie z ramienia. Jego ręka zniknęła. Po prostu wyparowała. Nie poczuł nawet bólu. Szok sprawił, że stał jak wryty i szukał kończyny, macał kikut, szarpał dyndający rękaw. Nas również wpędziło to w osłupienie. Otrząsnęliśmy się dopiero, gdy ta piekielna mgła rozrosła się na tyle, że pochłonęła naszego kolegę w całości.
- Jesteśmy odcięci – zawyrokowałem. Co było robić, wróciliśmy na górę, a wraz z nami kilka znanych i nieznanych nam osób, które nie zaliczyły spotkania z „chmurką”.
Wchodząc po schodach cały czas spoglądaliśmy za siebie, sprawdzając czy aby czarna śmierć nie zbliża się zbyt szybko. Ale tempo jej rozrastania się zmalało. Robert stwierdził, że powodem tego mogło być za słabe ciśnienie w urządzeniu tłoczącym. Ja tam nie wiem, na fizyce się nie znam. W każdym razie zyskaliśmy nieco na czasie.

Ale czas się skończył. Z klatki schodowej wyłania się już powoli ten cholerny obłok. Musimy uciekać wyżej.
- Paweł, możesz iść? … Tak? … Dobrze, ruszamy w górę... Nie, nie tędy. Główne schody są już odcięte. Pójdziemy bocznymi. Za mną!


* * *

- Szybciej panowie! Ruchy! – poganiał kolegów Patryk. - To Cholerstwo rozprzestrzenia się coraz szybciej!
Śmiercionośny obłok zaczął wdzierać się już na drugie piętro, pochłaniając wszystko niczym czarna dziura. Kilkoro studentów wrzeszcząc w niebogłosy, próbowało zniszczyć rolety w oknie. Bezskutecznie.
- I co teraz?! – spanikował Robert. – Da się uciec jeszcze wyżej?
- Za drzwiami na końcu korytarza są jakieś schody! – Dobosz przypomniał sobie, jak chodził tam czasem odpocząć od gwaru panującego zwykle na uczelni – Chodźmy tam.

Udali się pośpiesznie na miejsce i faktycznie były tam schody. Jednakże na ich końcu znajdowały się stalowe drzwi, które żadnym sposobem nie chciały się otworzyć.
- No to po nas! – stwierdził Paweł. Głos mu drżał,
- No panowie, tylko mi się tu nie rozklejać! Musimy się rozejrzeć. Może znajdziemy coś, czym można by rozwalić drzwi. – Patryk pocieszał kolegów, choć sam był już trochę zrezygnowany.
Skierowali się w przeciwległy koniec korytarza, po drodze obrzucając nerwowymi spojrzeniami klatkę schodową, na której kłębił się już mroczny dym.
Nagle zatrzymał ich hałas dobiegający z sali nr 31.
- Słyszycie? – Patryk chciał się upewnić, że mu się nie wydaje.
- Ktoś tam jest – stwierdził Paweł.
- Albo coś – dodał Robert. Na jego twarzy pojawiło się przerażenie. Nie chciał po raz kolejny spojrzeć w zimne oczy „bestii”.

Przeszli pośpiesznie obok Sali 31, odprowadzeni odgłosami głuchego walenia w drzwi. Nieopodal, znajdował się bufet. Był niewielki i serwował paskudne żarcie za ogromne pieniądze. Po prawej stronie ustawionych było kilka stolików, przykrytych plastikową ceratą. Po lewej stała chłodziarka serwująca wątpliwej świeżości sałatki. Dalej, w głębi, ścianę zastawiały półki z towarem, a mała wnęka za szafkami była zapleczem kuchennym, gdzie zwykle pani „kucharka” odgrzewała mrożone frytki, kotlety i inne niezjadliwe okropności.
- Wezmę coś do jedzenia. – Robert rzucił się na półki z batonikami. - Może się przydać.
Pawłem dobrał się w tym czasie do kuchenki gazowej.
- A może by tak wysadzić drzwi w powietrze? – Nie czekając na odpowiedź odczepił węża doprowadzającego gaz do kuchenki i wyciągnął butlę.
- A to nie rozpieprzy całego budynku? – Zając zaniepokoił się tym planem.
- A co nas to obchodzi? - Patryk przystał na pomysł kolegi. - I tak zaraz możemy tu zginąć, więc nie mamy nic do stracenia. Zresztą to mała butla, a i gazu w niej niewiele.
Po chwili wspólnymi siłami przenieśli „bombę” pod zamknięte drzwi.
- No i jak niby chcecie to zdetonować? – Robert pozostawał sceptyczny.
- Odkręci się gaz, a potem podrzuci tu jakieś źródło ognia. – Dobosz rozwiał jego wątpliwości. Butla po chwili radośnie zasyczała. Studenci oddalili się do bufetu.
Patryk zawiązał swą czerwoną bluzę na duży supeł, a Paweł oblał ją obficie znalezionym w którejś szafce denaturatem. Za moment zapłonęła niczym pochodnia.
- Na ziemię! – Dobosz wziął szeroki zamach i cisnął płonącą kulą w stronę butli z propanem-butanem. Nim zdążył rzucić się na podłogę, rozległ się potężny wybuch, który zatrząsł całym budynkiem. Szyba chłodziarki rozsypała się w drobny mak. Regał z batonami przewrócił się. Ze ścian odpadło kilka większych i mniejszych płatów tynku. Chłopaki podnieśli się z trudem, zaciskając dłonie na obolałych uszach. Głowa Pawła zaczęła znów krwawić.
- Ale jebło! – dumnie skwitował swe dzieło Patryk.
Wyszli na korytarz. Przy schodach wznosił się kłąb kurzu. Wokoło walały się kawałki tynku.
- O cholera! – Robert stanął jak wryty.
- No co, mamy rozmach! – Dobosz radośnie poklepał kolegę po plecach. Chyba świadomość tego, że wysadził w powietrze fragment uczelni, poprawiła mu humor.
- O cholera! – Zającowi zacięła się płyta. - Drzwi! Drzwi są otwarte! – Wskazał wyrwane z zawiasów drzwi Sali nr. 31. Ledwie zdążyli się odwrócić, z obdrapanej futryny wyskoczył „demon”. Szczupły, w zielonej bluzce, brązowych rybaczkach i fioletowych rajstopach. Dziwna kolorystyka ubioru kontrastowała z czerwienią krwi, która obficie poplamiła ubranie „bestii”. Z grubsza przypominała panią mgr Paździoch. Dobiegła do studentów tak szybko, że ledwie zdążyli zauważyć jej zimne czarne oczy. Reakcja Pawła była jednak szybsza.

Już raz takie cholerstwo chciało mnie zabić, pomyślał. Drugi raz to się nie powtórzy.
Chwycił z podłogi nóż wyrzucony z bufetu w momencie wybuchu i cisnął nim w swą dawną matematycę. Ostrze wbiło się jej w brzuch i wytrąciło z rytmu, jednak nie zatrzymało. Runęła na Roberta. Chłopak zasłaniał się rękami, gdy nagle został ugryziony w lewą dłoń. Po palcach pociekła mu stróżka krwi. Patryk starał się odciągnąć potwora od kolegi i zarobił uderzenie w klatkę piersiową. Upadł na podłogę, a rybiooka skoczyła na niego. Próbował odpychać ją nogami. Szamotali się przez chwilę, gdy nagle zapachniało ozonem i z dłoni Dobosza strzeliły wiązki błyskawic, odrzucając panią magister. Powietrze szybko zmącił smród spalonego mięsa.
- Co to, kurwa, było?! – Paweł z wrażenia aż się usmarkał.
Po chwili stanęli nad częściowo zwęglonym truchłem matematycy. Jej spalona twarz zastygła w przeraźliwym czarnym grymasie. Dobosz popatrzył na swoje dłonie, nie mając pojęcia jak to zrobił. Z zamyślenia wyrwał go Robert, który wskazał palcem na rozrastającą się chmurę śmierci, która z każdą chwilą pomniejszała ich przestrzeń życiową. Czasu było coraz mniej. Czym prędzej pobiegli do miejsca niedawnej eksplozji. Ściany i schody były upstrzone fragmentami rozerwanej butli. Stalowe drzwi trochę się pogięły, wraz z trzymającą je futryną, ale nie wypadły z zawiasów. Wgięły się jednak na tyle mocno do wewnątrz, że dało się przez powstały otwór wślizgnąć do środka.

Powoli, jeden po drugim poczęli wpełzać do tej części uczelni, która do tej pory była im zupełnie obca. Patryk i Paweł trochę stękając przecisnęli się przez niedużą szczelinę do ciemnego pomieszczenia. Robert przeszedł do połowy i zaklinował się w pasie. Nie mógł ani wejść do środka ani zawrócić.
- O rzesz ty! – wydyszał. – Pomórzcie mi.
- Ale się urządziłeś. Paweł łap go za rękę! – szarpnęli obaj, ale bezskutecznie. Utknął na dobre. Grube stalowe drzwi ani myślały go puścić.
- I co teraz ze mną będzie?
- Było tyle nie żreć! – skarcił do Paweł, ale po chwili zrobiło mu się żal kolegi. – Spokojnie, może coś wymyślimy. Patryk poszukaj jakiegoś włącznika światła.

Dobosz wstał, pomacał ręką na ślepo po najbliższej ścianie. Trafił na włącznik i nagle pod sufitem rozbłysnął białym światłem rząd świetlówek, ukazując spore pomieszczenie.

Chłopaki patrzyli zdumieni na to, co ukazało się ich oczom. Nawet Robert zapomniał na chwilę o tym, że nadal jest uwięziony. Na przeciwległej ścianie od wejścia wisiał szereg monitorów, wyświetlających obrazy z korytarzy i sal uczelni. Większość z nich była już zasnuta czarną mgłą.
- Podglądali nas skurczybyki! – oburzył się Dobosz. – Patrzcie, kamery były nawet w kiblach.
Pod monitorami stały biurka zastawione komputerami, a w rogu sali wielka przeszklona szafa z serwerem, z której rozchodziły się grube pęki kabli. Skrzynia wydawała z siebie miarowe buczenie i co jakiś czas mrugnęła kolorowymi diodami. Po środku pomieszczenia ustawiono okrągły stół, na którym leżały jakieś teczki, papiery, dokumenty. Wśród nich stał również laptop, podłączony kablami z serwerem. Widniał na nim napis:
82% CLEARED

- Co to wszystko ma być? – wkurzył się Paweł. Robert wyciągnął głowę na tyle, na ile mógł, żeby zobaczyć ów napis. Dobosz przeglądał dokumenty leżące na stole. Wśród jakichś faktur i rachunków dostrzegł kilka interesujących dokumentów. Wziął jeden w ręce i odczytał na głos jego treść:

ROZPORZĄDZENIE

Z uwagi na wykryte ogniska MOCY występujące na terenie Wyższej Szkoły Zarządzania w Skierniewicach w natężeniu znacznie przekraczającym dopuszczalne normy bezpieczeństwa, zarząd Polskiej Organizacji Oczyszczania Energii Nieopisanej, na mocy przyjętej ustawy o zwalczaniu zjawisk nadprzyrodzonych z dnia 15.09.2009r, ustala przeprowadzenie operacji OCZYSZCZENIE na dzień 11.10.2009r.
Należy zachować wszystkie standardowe procedury dla tej operacji, opisane w załączniku nr 3.
Decyzja zarządu jest nieodwołalna i niepodważalna.
W razie niewykonania polecania władze uczelni zostaną ukarane zgodnie z punktem A4B076 kodeksu postępowania w wyjątkowych sytuacjach.

Podpisano
płk Władysław Kaczyński
Przewodniczący POOEN


- Rozumiecie coś z tego? Co to jest, do diabła, ta moc?!
- Jeszcze się pytasz, co? – krzyknął, wciąż zaklinowany Robert. – Już zapomniałeś o tych piorunach, którymi usmażyłeś Paździochową?
- Nie, ja pamiętam, ale co to do cholery jest? Przecież ja nie mam żadnej mocy! Sami zobaczcie... – W ramach udowodnienia „czystości” swej „energii nieopisanej” wymachiwał dłońmi jakby chciał strzepnąć z nich nadmiar wody. Nic się nie wydarzyło. Żadnego, nawet najmniejszego wyładowania.
Paweł przeglądał resztę papierów, szukając czegoś. Wreszcie uniósł do światła jakiś dokument.
- Tu jest chyba wyjaśnione, co to jest ta operacja oczyszczająca – objaśnił. – Zobaczmy, co tam napisali.
Odczytał chłopakom dokument.


Załącznik nr 3.
Główne procedury przeprowadzenia operacji OCZYSZCZENIE

1. Zabezpieczenie oczyszczanego terenu przez zastosowanie barykad mechanicznych
2. Zniekształcanie sygnałów radiowych i komórkowych w celu uniemożliwienia OBIEKTOM ujawnienia tajemnicy operacji.
3. Zaaplikowanie zarażonym OBIEKTOM serum oczyszczającego.
3a. dobrowolne podanie w formie doustnej
3b. przymusowe podanie w formie zastrzyku
4. Inhalacja gazem S6T66
4a. U jednostek słabo zanieczyszczonych może powodować zgon
4b. U jednostek średnio i mocno zanieczyszczonych nie wywołuje żadnych objawów
4c. U jednostek, którym zaaplikowano serum oczyszczające powoduje mutację DE77.
5. Wtłaczanie DYMU DEZINTEGRACYJNEGO rozpraszającego tkankę organiczną
6. Kontrolowanie…


- Dobra, starczy. – Patryk przerwał koledze. – Chyba wiemy już to, co najważniejsze. Oszukali wykładowców, że przeżyją, a zrobili z nich potwory. Nas nie udało im się zagazować, więc chcieli dokończyć robotę tą cholerną mgłą.
- To wszystko jest jakieś popierdolone! – Paweł zrzucił wszystkie teczki na podłogę i zaczął ciskać nimi w wiszące na ścianie monitory.
- Hej, a co ja mam powiedzieć – stękał Robert.
- Spokój! – wrzasnął Dobosz. – Musimy pomyśleć co dalej.
Rozejrzeli się po pomieszczeniu. Po zacienionej stronie, w rogu stała duża szafa. Odsunęli ją, a za nią była przykręcona do ściany zaśniedziała drabinka, prowadząca do stalowej klapy w suficie, zakrywającej wyjście na dach. Zamknięta była jedynie na niewielką kłódkę.
- Musimy poszukać czegoś, czym można by to otworzyć! – Paweł odzyskał nadzieję. Rzucił się do biurek i przetrząsał je rozrzucając po pomieszczeniu sterty papierów, płyty, książki.
- A może przywalimy tym? – Patryk znalazł gaśnicę. – Wyciągnij Zająca z nory, a ja rozłupię kłódkę.
- Nareszcie pomyśleliście o mnie. – Robert udał obrażonego. Jakoś wszyscy trzej zaczęli na nowo wierzyć, że im się uda. Ta wiara zauważalnie poprawiła im samopoczucie.
- Dobra, wciągnij brzuch. Ciągnę na trzy. Raz… Dwa… O kurwa!
Przez otwór, do pomieszczenia zaczął dostawać się dym. Robert znikał w nim stopniowo: najpierw tułów, potem ramiona.
- Ja nie chcę umierać! – Krzyknął i w tym momencie czarny obłok wchłonął jego głowę.
- Niee! - Waryński nie przestawał ciągnąć go za rękę, która coraz bardziej pogrążała się w czerni. W końcu musiał odpuścić. Zająca już nie było.
Patryk walił gaśnicą w kłódkę, jakby w ogóle nie zauważył tego, co się stało. Jednak jego twarz wskazywała coś zupełnie innego. Gdy zwracał się w kierunku światła, można było odnieść wrażenie, jakby jego oczy błyszczały.
- Nie chciałbym cię poganiać, ale chyba czas nam się kończy! – Paweł spojrzał na laptopa, który wyświetlał w tej chwili napis:

97% CLEARED

- Otwieraj się! – Uderzenia przybierały na sile. – No szybciej!
Ściana z monitorami pogrążała się powoli w mroku. Wszystkie ekrany ukazywały tylko jeden obraz – smolistą czerń. Gęste języki dymu liznęły stół stojący na środku i zmierzały w kierunku drabiny. Waryński odruchowo wskoczył na trzeci szczebelek i pchał się obok kolegi, który wyrzucając z siebie potoki przekleństw tłukł kłódkę.

Obłok był coraz bliżej, zaciskając się na nich jak stryczek na szyi skazańca.
Za którymś z kolei ciosem, kłódka pękła. Odrzucona gaśnica utonęła we mgle.
- Pomóż mi odepchnąć właz – Patryk ponaglił kolegę. Naparli wspólnymi siłami na klapę, a ta zaczęła się unosić, wpuszczając do środka powiew świeżego jesiennego powietrza, chłód i deszcz, który kapiąc z otworu w suficie, spadał w ciemną otchłań, która nadgryzła już dół drabinki i wznosiła się ku górze, zbliżając się do studentów niczym wielkie macki czarnej ośmiornicy.

Wyjście otworzyło się na oścież ukazując im drogę ucieczki.
Prawdopodobnie jeszcze nigdy, żaden człowiek nie śpieszył się tak bardzo, by wyjść na spotkanie z ulewą i przenikliwym wiatrem. Równie prawdopodobne wydaje się być to, że jeszcze nigdy żadnego człowieka nie motywowała tak bardzo perspektywa przemarznięcia i przemoknięcia do suchej nitki.
- Wolność! – krzyknął Patryk.
Dezintegracyjny dym wypełnił szczelnie całe pomieszczenie i zaczął wylewać się na dach.
Na zasnutym smolistymi kłębami laptopie widniał napis:

100% CLEARED

Jednak nikt nie mógł już tego zobaczyć.
Uczelnia pogrążyła się w mroku i tylko deszcz wystukiwał na blaszanych dachówkach nierówny rytm.
Tylko on dawał oznaki życia.




KONIEC


Odpowiedz
#2
upiiorrne. Stary, ale Ty musisz nie cierpieć uczelni Smile A teraz serio. Patent dobry. wykonanie trochę gorsze. Znaczy nie jest krytycznie, ale mogło by być nieco lepiej. Trochę błędów znalazłem.

Na przykład to:
"W oddali widać było kilka osób. Osoby rozmawiały, płakały, krzyczały i biegały bez celu jakby nie wiedząc, co z sobą zrobić." - po pierwsze powróżenie, po drugie końcówka zdania jak ze słabego gimnazjalnego wypracowania.
Poszukaj w ramach treningu pozostałych takich kwiatków, jak już je poprawisz opowiadanko będzie cymes. Dialogi raczej dobre, opisy niestety bywają "drewniane" całość sprawia dobre wrażenie. Akcja wciąga, czytałem z przyjemnością.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Nie nie, nic z tych rzeczy Smile Ja bardzo lubię moją uczelnię Smile

Hehe, żebym znalazł błędy to musiałbym wiedzieć czym są Wink Ale poszukam w wolnej chwili Smile Może to i ma coś wspólnego z gimnazjalnymi wypracowaniami. Cóż, wtedy nie pisałem, więc teraz nadrabiam zaległości Wink Żartuję.
Odpowiedz
#4
Opowiadanie świetne, czytało się ekstra.
Teraz czepialstwo które jest niemalże obowiązkowe.Big Grin
1. Jeśli dym rozpraszał tylko tkankę organiczną (załącznik nr 3 pkt 5) to z czego była zrobiona drabinka (spadał w ciemną otchłań, która nadgryzła już dół drabinki i wznosiła się ku górze) - dobra, wiem to taka przenośnia.Idea
2. Moim zdaniem cały załącznik nr 3 nie trzyma się kupy - z logicznego punktu widzenia.Wink
Rozbija mi to troszeczkę związki przyczynowo skutkowe w całym opowiadaniu. Pomyśl nad bardziej prawdopodobnym i logiczniejszym załącznikiem i nie będę się miał do czego przyczepić, bo całą resztę opowiadania czytało się świetnie. Dodam, że nigdy przy czytaniu nie zwracam uwagi na ortografię i interpunkcję bo sam jestem w tym cienki jak "Polsilwer".Smile
Odpowiedz
#5
Cytat:Dodam, że nigdy przy czytaniu nie zwracam uwagi na ortografię i interpunkcję

Bo gdybyś zwracał uwagę, to nie powiedziałbyś, że świetne.

Tak, to że dym nadgryzł dół drabinki, to oczywiście taka przenośnia. Nie ma to znaczyć, że ją rozproszył, tylko że zniknęła w jego czarnych obłokach; stała się niewidoczna. Co do załącznika numer 3, to kolega mi zaproponował taki pomysł, a ja skorzystałem, choć szczerze mówiąc wahałem się trochę. Też nie jestem z niego zachwycony. Generalnie planuję niedługo poprawić całe opowiadanie, od a do z (no wielkie poprawki to może nie będą, za słaby mam warsztat na takie rzeczy), ponieważ mam pomysł na kontynuację. Jednakże nie chcę zaczynać następnej części, dopóki ta nie będzie wyglądać tak, jakbym tego chciał. Niemniej dzięki, że przeczytałeś Smile Jesteś dopiero drugą osobą, która to uczyniła Smile I pewnie ostatnią Wink
Odpowiedz
#6
"nie przyjemny" -> razem

Dwa ostatnie zdania I akapitu polecam jakoś połączyć i nadać im logiczny sens, bo jeśli tak zostawisz to ostatnie zdanie, choć wiadomo, o co w nim chodzi, jest dla mnie pozbawione logiki.

"Lub też zwyczajnie wkurzało" -> to zdanie nie powinno zaczynać się od lub, bo dziwnie to brzmi. Przed lub zwykle widzi się przecinek i tak Ci polecam to rozwiązać.

"jak Patryk był on szczupłej budowy" -> bez "on"

"Jednak z każdą chwilą ten dziwny niepokój potęgował" -> co potęgował? źle postawione stwierdzenie, może "z każdą chwilą ten dziwny niepokój przybierał na sile".

"pierwszym rzędzie Ilona Firlej" -> ponoć wszystkie dziewczyny były chore...

"nie oddychać, ale nogi robiły" -> zamiast ale daj "a"

"Z za" -> zza

"Z klatki schodowej wyłania się już powoli ten cholerny obłok. Musimy uciekać wyżej." -> pomieszałeś czasy, tutaj masz teraźniejszość...

Oj staryyy. Dałeś czadu Big Grin dosłownie Big Grin Wybacz, że od ostatniego uchybienia nie znalazłem już nic więcej. Po prostu opowiadanie mnie tak wciągnęło, że nie mogłem się od niego oderwać. Wciągnęło mnie do tego stopnia, że 30 minut zleciało niczym mgnienie Smile

No ale do rzeczy. Jako, że również jestem studentem, zaciekawiło mnie to wszystko. Ciekawy sposób na spędzenie piątkowego popołudnia czyż nie? Big Grin Nie ma to jak rozerwać się przy masakrowaniu ciała znienawidzonej (lub nie) doktorki xD. W każdym razie niezła jatka, dobry motyw z tym dymem i wartka akcja. Nie zauważyłem zgrzytów uniemożliwiających płynne czytanie w późniejszej części. Na początku trochę było niemrawo, ale odpowiednio rozkręciłeś akcje. Brawo.

A dla mnie cały ten załącznik 3 nie był znowuż taki nielogiczny. Co prawda nie był napisany językiem oficjalnym, ewentualnie urzędowym i wszystkie informacje zostały w nim podane jasno i zrozumiale (co przy języku urzędowym jest zgoła trudne), ale na potrzeby opowiadania myślę, że było całkiem w porządku (nie wiem jak inni o tym myślą).

Jeszcze raz fajny pomysł i lekki styl. Miło się czytało i nie żałuję, że poświęciłem fragment sobotniego poranka na Twoje opowiadanie ;P
Danek

P.S. Nigdy nie trać wiary, że ktoś jeszcze czytnie opowiadanie ;P Zbyszek nie był ostatni Smile
Odpowiedz
#7
Cytat:ponoć wszystkie dziewczyny były chore...
dziewczyny z paczki były chore. Później był fragment opisu, że Patryk skierował się do osób ze swojej paczki, którą w tym dniu stanowili sami panowie. W ogóle w tym opowiadaniu popełniłem zasadniczy błąd. tzn. skierowałem je do wąskiego grona osób. Ponieważ uczelnia, rozkład pomieszczeń jak również wszystkie postaci występujące w opowiadaniu oparte są na prawdziwych ludziach. Dlatego niektóre fakty mogą być nie jasne dla czytelnika "z zewnątrz". Zatem paczka naszych przyjaciół to trzech chłopaków i dwie dziewczyny, choć w tekście chyba nie jest to wyszczególnione, ponieważ pisałem je właśnie dla kolegów ze studiów. Ale przymierzam się do gruntownych poprawek. Muszę tylko znaleźć czas. Ostatni semestr studiów niestety nie daje mi zbyt wielu okazji do pisania (no chyba, że będzie to pisanie pracy licencjackiej lub wielu cholernych prezentacji).

Niemniej, dziękuję, że poświęciłeś czas i przeczytałeś moje wypociny Smile Cieszę się, że się podobało. Co do znienawidzonych wykładowców, to zdradzę, że odpowiednik dr. Brzozowskiej nie jest jeszcze aż taki zły. Natomiast odpowiednik matematycy to prawdziwy potwór! (matma zaliczona warunkowo - u innego wykładowcy - po 6 nieudanych próbach).

Cytat:P.S. Nigdy nie trać wiary, że ktoś jeszcze czytnie opowiadanie ;P Zbyszek nie był ostatni Smile
No dobra, nie był. Ale ty byłeś ostatni Tongue
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości