Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ona mówiła, że tylko lubi seks
#1
Cytat:Opowiadanie to może być dla Was już znane, bo wisiało na Arenie w pojedynku z Bel6. Postanowiłem wrzucić też tu, bo lubię ten tekst, mimo upływu czasu. Smile

ONA MÓWIŁA, ŻE TYLKO LUBI SEKS



Patowa sytuacja. Stoimy, zastygli niczym aktorzy gangsterskiego filmu, podczas sceny, gdy każdy trzyma każdego na muszce i wszyscy czekają, komu pierwszemu puszczą nerwy. Bo komuś muszą puścić. Przecież zawsze puszczają.
Mierzymy się czujnymi spojrzeniami i czytamy sobie nawzajem z oczu, próbując dojrzeć zwiastun skrytego w bezruchu chaosu. Gra nerwów, skąpana w zimnym świetle jarzeniówek. Dystrybutory odbijają błyski, dalej tylko noc i cisza.
Nigdy nie czułem się tak realnie jak teraz, tak prawdziwie. Jakbyśmy istnieli tylko my i ta stacja benzynowa, na której rozgrywa się niemy dramat. W tej chwili przeszłość i reszta świata jest mrokiem. Po prostu nie istnieje. Liczy się to, co tu i teraz — nasza śmiertelna rozgrywka.
Moje łydki oraz uda skrywają drżenie; gotowość do skoku i walki. Zaciśniętą na gazie pieprzowym dłoń oblewa pot. Wdechy i wydechy zwalniają, serce przeciwnie. W gardle zalega nieprzyjemna suchość, zmysły wyostrzają się, a czas zwalnia, by wreszcie stanąć w miejscu.
Dzieli nas dobrze ponad pięć kroków. Napastniczka wygląda, jakby chciała zatankować Karolinę. Dosłownie. Wbija stalową końcówkę pistoletu dystrybutora głęboko w usta dziewczyny, trzymając równocześnie cztery palce na spuście. Wolna dłoń niknie w blond włosach klęczącej ofiary. Długa, oślizgła i zimna, pachnąca benzyną rura penetruje młode gardło. Zagłębia się w przełyk, przyprawiając o odruchy wymiotne.
Karolinę widzę z profilu — jej krtań porusza się w górę i dół, walcząc z wzbierającą zawartością żołądka. Z kącika oka ciekną gęsto łzy, a samo oko porusza się dokoła, zupełnie oszalałe ze zgrozy. Wygląda, jakby chciało wyjść z orbity i wysunąć się na nerwie, by dojrzeć pistolet dystrybutora z innej perspektywy. Nozdrza dziewczyny rozszerzają się i kurczą w rytm spanikowanego oddechu. Z ust, rozwartych w duże i krągłe „o”, wypada spieniona ślina.
Twarz napastniczki przedstawia zupełnie inny widok — jest wyprana z jakichkolwiek emocji. Zero gniewu, frustracji czy agresji. Tylko pustka. Spojrzenie bez wyrazu, rysy wyprane z ludzkich uczuć.
Znam tę twarz.
Znam lepiej, niżbym chciał…

*

Rozmemłana i roztaczająca gasnący odór cytrynowej wódki oraz mentolowych papierosów, przychodziła na stację codziennie o czwartej dwadzieściaosiem. Przychodziła jeszcze zanim zatrudniłem się na CPNie, a była tak zadziwiająco punktualna, że można by nastawiać zegarek według jej przybyć.
Z działu samoobsługowego brała dwa energetyki, a przy kasie prosiła o pół litra. Oczywiście cytrynówki; z czasem nawet przestaliśmy dopytywać o gatunek i pojemność. A raczej, gwoli ścisłości, to Karolina przestała dopytywać, bo „dziwnym” trafem to ona zawsze obsługiwała rozmemłaną kobietę o wczorajszym makijażu i obojętnym spojrzeniu. Ja w tym czasie stałem za drzwiami łazienki i słuchałem. Po prostu nie chciałem grzebać w zabliźnionych ranach, bo coś podpowiadało mi, że tak będzie bezpieczniej, rozumiecie?
Później wychodziłem z ukrycia, zazwyczaj chwilę po wpół do piątej, i wszystko wracało do normy. Karolina niczego nie podejrzewała.
Ruch na stacji zamierał o tej porze. To był mroczny i cichy czas, kiedy minuty dłużą się, rozciągnięte niczym toffi, a ciemność gęstnieje jak o żadnej innej godzinie. Czas samobójców i złodziei. Patrzysz w mrok i czujesz się… obco. Czujesz się jedynym człowiekiem na planecie. Innymi razy ciemność cię przyciąga. Obiecuje schronienie. Oraz setki gorszych rzeczy…
Dziwna, czarna pora, kiedy zegary wyglądają, jakby chciały zatrzymać wskazówki, a potem odliczać czas w tył. Właśnie o takiej godzinie przychodziła, kupowała swoje enerdżajzery i butelkę cytrynówki, po czym wychodziła, a świat wskakiwał we właściwie miejsce. Codzienny rytuał.
Dopóki zawierzałem intuicji, było w porządku. No, powiedzmy — przynajmniej nikt nie klęczał z lufą pistoletu od dystrybutora w ustach, czekając aż rozmemłana kobieta o kamiennym obliczu „zaleje do pełna” starą, dobrą dziewięćdziesiątkąpiątką.
Wszystko spieprzyło się, kiedy postanowiłem, że koniec z unikaniem przeszłości. Postanowiłem to wbrew sobie. Właściwie, to nie wiem, po co. Komu chciałem coś udowodnić? Sobie? Chciałem sprawdzić, czy potrafię spojrzeć ponownie w jej twarz? Gadanie… Nic nie dzieje się bez przyczyny, karma powraca.
Do mnie powróciła. Z całą, niszczycielską mocą.
— Tankujemy? — spytała Sandra, wciskając stalową lufę głębiej w gardło Karoliny i wyszczerzyła zęby w dziwacznym grymasie, który nie zdołał nadać jej twarzy żadnych emocji.
Przełknąłem nieistniejącą ślinę. Skąd mogłem wiedzieć, że tak to się skończy?!

*

Dwudziestypierwszy wiek był jeszcze młody i my też byliśmy dość młodzi. Poznaliśmy się przez SMSy, do dziś nie wiem, skąd wytrzasnęła mój numer. Mam kilku podejrzanych, ale na dobrą sprawę, to już nieważne.
Wypytywała o wszystko; od ulubionej muzyki, przez szkolne przedmioty, po kosmetyki. Czasami czułem się wręcz ostrzeliwany, a zdarzały się i takie zapytania, nad którymi sam nigdy się nie zastanawiałem, bo sprawy te wydawały mi się bez znaczenia. Odpisywałem wtedy pierwsze, co przyszło mi na myśl albo po prostu przytakiwałem („jasne, lubię, kiedy dziewczyna pachnie Bi–Es”, cokolwiek to oznaczało, „Coelho jest świetny”, kimkolwiek był, i tym podobne). Sam pytałem o niewiele: w ogóle nie ciekawiło mnie, czy ona woli góry od morza albo jakie potrawy lubi. Nie traktowałem tego całego smsowania poważnie.
Mimo lichego doświadczenia w sprawach damsko–męskich (właściwie to żadnego, nie licząc kurwiszona, który całował się z kim popadnie, a którego pijany tłum pchnął akurat w moim kierunku), zrozumiałem, że Sandra ostrzeliwuje mnie bezsensownymi pytaniami, podtrzymuje rozmowę, często na siłę, bo bardzo chce z kimś być. Chce „mieć chłopaka”, jak to mawiało się w tamtych czasach, w tych zresztą chyba też, o ile mi wiadomo. W przebłysku olśnienia pojąłem również, że moje byle jakie odpowiedzi też są bez znaczenia, bo cokolwiek bym odpisał i tak byłoby dobrze, bo ona chce właśnie byle kogo, obojętnie, aby był, rozumiecie?
Tak to wtedy odebrałem, a wniosek nasunął się sam — musiała być brzydka. Brzydka, niefajna i szalenie samotna.
Spotkaliśmy się trzynastego maja, w niedzielę, coś koło piętnastej. Pamiętam, że czułem się strasznie dziwnie — koledzy piją gdzieś tam piwo, robią różne jaja, ogólnie jest kupa śmiechu i zabawy, a ja jadę na drętwe spotkanie z jakąśtam dziewczyną, najpewniej brzydką i w ogóle niefajną, która szuka byle jakiego chłopaka. Krótko mówiąc, czułem się jak skończona ciota.
Myliłem się, wcale nie była brzydka. Nie była też szczególnie ładna, ale po prostu średnia — przeciętny czternastolatek określiłby ten stan rzeczy filozoficznym: „nawet bym ją puknął”, chociaż dziś nie wiem, co właściwie miałoby oznaczać to „nawet” w ustach kogoś, kto nie „puka” niczego, no może oprócz własnej dłoni.
Zaprosiła mnie do domu. Cały czas coś świergotała nad uchem i roztaczała przyjemny zapach (pewno Bi–Es). W pewnym sensie przypominała stęsknionego za zabawą i przytulaniem szczeniaka, a jej oczy miały tak maślany wyraz, że wątpię, aby ktokolwiek później patrzył na mnie takim wzrokiem. Biła od niej ufność i niewinność, również pewna głupota. Dziecko zamknięte w ciele o już zaokrąglonych piersiach i pośladkach.
Usiedliśmy na wersalce, zasypywała mnie słowotokiem na temat „Charakterów”, jej ulubionej gazety. Potakiwałem, bo zawsze przy niej potakiwałem — było mi głupio zranić kogoś tak ufnego i niewinnego, choćby głupotką o jakiejśtam gazecie.
Spytała, czemu usiadłem tak daleko. Zbyłem to milczącym uśmiechem, zaproponowała więc napój. Zgodziłem się.
Kiedy wyszła, pomyślałem, że jest całkiem miło. Dlaczego zakładałem, że będzie drętwo? Ona okazała się fajna. Taka trochę naiwna przylepa, która będzie patrzeć na ciebie, jakbyś był co najmniej Tomem Cruise’m, choćbyś nie wiadomo jak źle wyglądał w rzeczywistości. Równocześnie zrozumiałem, że nigdy między nami do niczego nie dojdzie. Mogłoby, ale nie. Po prostu.
Wróciła ze szklanką oranżady. Z niejakim przerażeniem zobaczyłem na brzegu szklanki coś białego i galaretowatego, co skojarzyło mi się ze spermą. Krem do rąk, śmietana? Upiłem mały łyk, walcząc z odruchem wymiotnym i odstawiłem naczynie.
Pogadaliśmy jeszcze trochę (głównie ona), później przyszła jej matka i spytała, czy pójdę z nimi do kościoła. Przypomniałem sobie, że muszę wracać na obiad.
Na pożegnanie pocałowała mnie w policzek, ot tak, na środku szosy. To był zupełnie inny całus niż wtedy, gdy nieznany kurwiszon wpychał mi język po migdałki, aż musiałem zastanowić się dłuższą chwilę, co to w ogóle jest, ten mokry i gąbczasty knebel. Pożegnalny buziak od Sandry, niewinny, bo w policzek, był dużo, dużo lepszy. Dlaczego?
Kiedy wracałem do domu, napisała SMS, czy nie jestem zły. Nigdy nikogo nie pocałowała, ale nie mogła się powstrzymać. Odpisałem, że było miło. Bo było. A jednak…
Coś nie grało. Coś nie grało w niej. Taka uprzejma, do rany przyłóż, gdyby mogła, skakałaby wokół ciebie jak wokół jajka, nawet ładna, nawet byś „puknął”, ale…
Jadąc na rowerze, zrozumiałem, że ona była jak ta szklanka. Wszystko ładnie, wszystko pięknie, cacy, ale szklanka była po prostu ujebana, inaczej tego nie nazwiesz. W Sandrze też coś było ujebane, choć nie potrafiłem jeszcze dokładnie pojąć, co takiego. Mimo wiosennego słońca, poczułem zimny dreszcz przerażenia na plecach.
Nie myliłem się, co do kolegów — pili piwo na boisku i robili różne jaja, śmiechy niosły się daleko. Załapałem się na browar.
W sytuacji, kiedy któryś z nas wracał ze spotkania z dziewczyną, pytania były nieuchronne. Bynajmniej nie dotyczyły wyglądu czy charakteru, tym interesowano się dopiero później. Na pierwszy strzał szły podstawowe kwestie, takie jak: „dała ci?” albo „czy zamoczyłeś?”. To były priorytety. Różnie to nazywaliśmy, a i różnie się odpowiadało. Czasami, że tak, chociaż nie, a kiedy indziej, że nie, chociaż tak. To zależało od kontekstu, rozumiecie?
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że do niczego nie doszło. W głębi serca czułem, że mogłoby dojść, ale wiedziałem aż za dobrze, że nie. Nie byłem taki. Zdawało mi się czasami, że mógłbym być, lecz nie byłem. Nie potrafiłem krzywdzić ludzi.

*

Spotkaliśmy się jeszcze dwa lub trzy razy, sam dokładnie nie pamiętam. Nie wydarzyło się nic szczególnego — jakieś całusy, rozmowy, takie rzeczy. To rozmywa się w mojej pamięci, nie jest już tak wyraziste jak tamto pierwsze spotkanie i widok ujebanej szklanki.
Oczy Sandry robiły się coraz bardziej maślane, docinki kolegów coraz śmielsze („zobacz, jaki idzie zadowolony, teraz to na pewno moczył!”), a moje przekonanie, że nic z tego nie będzie, coraz mocniejsze.
Któregoś wieczoru napisała, że ubierze taki dekolt, że tym razem na pewno jej się nie oprę. Zapiekły mnie policzki, tego nie da się ukryć, lecz nie odpisałem nic, a gdy przyszło co do czego, w rozgrzanym, blaszanym przystanku, jednak oparłem się temu dekoltowi, ku jej widocznemu niezadowoleniu.
Czara przelała się za sprawą banalnego SMSa o treści: „kocham Cię”. Spasowałem, powinienem był zrobić to już dużo wcześniej. Odpowiedzialność, jaką kryły za sobą te słowa, była ponad moje siły. Zrozumiałem, że sprawy zaszły za daleko i im szybciej skończę tę znajomość, tym lepiej. Oszczędzę jej bólu. Pewnie mógłbym sobie poużywać, „popukać”, do czego namawiali mnie koledzy, ale nie potrafiłem. Nie czułem tego. Nie czułem niczego.
Wiedziałem tylko, że szklanka była ujebana. I coś w Sandrze też takie było, chociaż nie rozumiałem jeszcze dokładnie, co, bo to było ukryte, to było tajemne

*

Kilka lat później znalazła mnie w Internecie. Na „naszej klasie” albo na GG, facebook nie był wtedy jeszcze w modzie. Wymieniliśmy trochę uprzejmych, niezobowiązujących wiadomości, po czym wzięła się za opisywanie ubiegłego Sylwestra. Napisała, że nocowała w jednym pokoju z niejakim Szpuniem. Chciał, żeby mu obciągnęła, ale zrobiła tylko ręką. Tak się z nim „skuszała”.
Poczułem obrzydzenie zmieszane z zażenowaniem i odpisałem, że muszę lecieć. Papa, cześć. Nie byłem zazdrosny, nic a nic, tylko zniesmaczony. Po co wywlekała takie sprawy w rozmowie z niemal obcym człowiekiem, którego spotkała parę lat wstecz ledwie trzy czy cztery razy? Wspomniałem ujebaną szklankę i coś fiknęło koziołka w moim brzuchu.
Nie odzywała się więcej — ani na żywo, ani drogą elektroniczną, a ja przyjąłem to jako dobrą monetę. Sam też nie zamierzałem zagajać żadnej rozmowy. Mimo to słyszałem o niej jeszcze kilkakrotnie.
Raz wracaliśmy z Piotrkiem z imprezy. Spowici gęstą, alkoholową chmarą i obejmując się po przyjacielsku za szyję, z trudem toczyliśmy się do przodu. Spytał, czy spałem z Sandrą. Którą Sandrą? Tą z Lasku, nie pamiętasz? A, pamiętam, ale nie spałem. On też nie; dobierał się do niej, gdy w kluczowym momencie do sypialni weszła matka dziewczyny i kazała mu spierdalać. I to w podskokach.
Później widziano ją, jak na dyskotece tańczyła z dwoma chłopakami, całowała się z jednym, odwracała głowę i całowała drugiego. Bynajmniej nie w policzek.
Innym razem upiła się podobno za sklepem tak bardzo, że dawała komu popadnie. Najpierw pili Agropola, tego na spirytusie, pięć pięćdziesiąt za butelkę, potem szli z nią po kolei w krzaki. Co i rusz słyszało się o takich wybrykach z jej udziałem, ale ten był chyba najgłośniejszy i najbardziej spektakularny. Ja dowiedziałem się o tym od Darka — różnie o nim mówią, że przesadza z ziołem i takie tam, mimo to szanuję go jak brata. Jako jeden z nielicznych zachował jeszcze serce, to mu trzeba przyznać. Był wtedy za sklepem, ale ani z nimi nie pił, ani nie uprawiał z nią seksu.
— Mówią, że chłopaki są popierdolone — tymi słowy kończył relację — ale nie widziałeś tej dziewczyny! Dno, po prostu, kurwa, dno. Spytałem ją później, jak tak można, a ona do mnie: „ja tylko lubię seks, jak ty nie chcesz, to się pierdol!” — Udawał przez chwilę dziewczęcy ton, po czym znowu własnym głosem: — Ona mówi, że tylko lubi seks! Daje dziesięciu chłopakom, jednemu po drugim, i mówi, że tylko lubi seks! Czujesz to, kurwa, stary?
Co tu gadać, byłem równie zniesmaczony, a może nawet bardziej, bo pamiętałem tamtego buziaka na środku szosy i tamtą ufność. Oraz ujebaną szklankę, na myśl o której zbierało mnie na wymioty.
Plotki zataczały coraz szersze kręgi, a Sandra wreszcie zrozumiała, że może zarobić na swoim hobby niezły szmal. Polubiła też alkohol, szczególnie cytrynówkę. Reszty chyba nie trzeba dopowiadać — skończyła jako rozmemłana prostytutka o niechlujnym makijażu, odwiedzająca stację paliw, gdzie sprzedaje jej dawny znajomy, czyli ja, codziennie, punktualnie o czwartej dwadzieściaosiem.

*

— Tankujemy? — powtórzyła, a jej oczy nie były ani trochę maślane. Nie skrzyło się w nich żadne uczucie, nawet gniew.
— Cz–czekaj — wyszeptałem i odzyskałem władzę nad ciałem. Odrzuciłem gaz pieprzowy i postępując krok do przodu, uniosłem obie ręce w pokojowym geście. — Poczekaj, dogadamy się, obiecuję!
— Stój! — warknęła, obnażając zęby. Napięte ścięgna zagrały na dłoni, którą ściskała pistolet dystrybutora.
Stanąłem, ale nie za sprawą jej komendy. Stanąłem, słysząc jęk skrajnego przerażenia, który wydobył się z rozwartych ust Karoliny wraz z kolejną grudą spienionej śliny. Wytrzeszczone oko mojej koleżanki z pracy wariowało w oczodole.
Co się stanie, kiedy Sandra naciśnie na spust? Benzyna zaleje płuca czy przełyk? Zdążę dobiec na ratunek, zanim Karolina zadławi się paliwem? Czy płuca raz wypełnione czymś tak paskudnym jak benzyna będą się nadawały do czegokolwiek, jeśli zdołają ją odratować?
Nie wiedziałem. Nie wiedziałem, lecz byłem pełen najgorszych obaw…
— O co ci chodzi? — spytałem.
Uśmiechnęła się, ale to był tylko grymas na jej wargach. Oczy pozostały nieczułe.
— Znudziło mi się — odpowiedziała.
— Co ci się znudziło? — podtrzymywałem konwersację, upatrując w tym nadziei.
— Wszystko… Życie!
— Ona nie jest temu winna!
— Każdy jest winny tak samo! Kiedyś to zrozumiesz…
Ścięgna dłoni napięły się mocniej, spust pistoletu zaczął się przesuwać.
Mój kręgosłup zapłonął lodowatym ogniem, a głowę wypełniła kawalkada myśli. Nie zdążę, nie mam szans, muszę…
— Kochałem cię! — wypaliłem z głupia franc.
Dłoń Sandry znieruchomiała. Chwyciłem tę szansę.
— Kochałem cię, naprawdę! Nadal kocham! Możemy wszystko naprawić, proszę, odrzuć to i zacznijmy to naprawiać, błagam! Weźmiemy pieniądze z kasy i uciekniemy, będziemy szczęśliwi, gdzieś… gdzieś daleko! Tylko daj mi szansę i uwierz, a wszystko… — paplałem bez ładu i składu jak postrzelony. Niczym amerykański nastolatek w jednej z tych głupkowatych komedii romantycznych.
O dziwo, to bajdurzenie przynosiło efekty. Sekundę przed tym, zanim Sandra wypuściła pistolet dystrybutora z dłoni, wydawało mi się, że dostrzegam w jej zmienionym obliczu tą samą dziewczynę, co kiedyś — ufną i niewinną przylepę, szalenie samotną, pragnącą ciepła nastolatkę o maślanych oczach.
Wydawało mi się nawet, że chce coś powiedzieć, już kiedy pistolet wylądował na asfaltowej nawierzchni, ale nie zdążyła.
Znokautowałem ją prawym sierpowym, czując się przez chwilę jak sam Rocky Balboa. Jak to mówią — „wypadła z butów”.
Zadzwoniłem po policję i zająłem się roztrzęsioną Karoliną, która nie potrafiła dojść do siebie. Pluła, przepłukiwała usta wodą, znowu pluła i płakała.
Sandra leżała nieruchomo w zimnym świetle jarzeniówek, oddychając ciężko.
Szkła z rozbitej butelki skrzyły się wokół niej niczym diamentowe ozdoby księżniczki, którą nigdy nie była, a rozrastająca się plama cytrynowej wódki przypominała kałużę dziwnej krwi jeszcze dziwniejszej istoty.
Odpowiedz
#2
A tak. Pamiętam to opowiadanie. Pamiętam, bo jest tam coś (choć bardzo mglisto) podobne do spraw z mojej zamierzchłej przeszłości. Ech błędy które popełniło się tak dawno. Czasem tylko myślę sobie: "co by było gdyby"

Zasłużenie wygrałeś pojedynek tym opowiadaniem.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Dzięki, Gorzki Smile A pogdybać chyba lubi każdy z nas czasami Wink
Odpowiedz
#4
Bardzo wciągające to było.
Dobre Smile
Odpowiedz
#5
Dzięki, czarownico Smile
Odpowiedz
#6
Na kolana nie rzuciło, jednak przeczytać warto. Styl masz niezły, używasz pauz zamiast myślników, a wielokropkami posługujesz się doskonale. To wcale nie jest kpina z mojej strony. Pozwoliłem sobie docenić coś, co więszość, jak przypuszczam, docenia bardzo rzadko. In minus wymieniłbym jednostronność Twojego opowiadania. On (narrator) dobry - ona zła. Jeżeli zakładasz takie właśnie, a nie inne warunki początkowe, możesz się spodziewać, że czytelnik będzie oczekiwał bardziej wnikliwej analizy owej pękniętej szklanki. Suche fakty z życiorysu, to zbyt mało... uczucie niedosytu pozostaje.
Odpowiedz
#7
Dzięki za lekturę i komentarz! Smile

Jednostronność wynika z przyjętego typu narracji. Zresztą nie czułem się na siłach, by poruszać ten akurat temat z perspektywy kobiety.

Ja wiem, czy on dobry, a ona zła? Wiem, że mogło tak wyjść, ale z zamysłu miało być, że on starał się być dobry, a ona, to co w jej głowie, miało pozostać dla czytelnika zagadką. Tak jak w życiu - umysł drugiej osoby pozostaje dla nas tajemnicą. Niemniej zdaję sobie sprawę, że ten pomysł mógł spalić na panewce podczas pisania opka.

Dzięki raz jeszcze, pozdrawiam! Angel
Odpowiedz
#8
On dobry, ona zła? Może masz rację, trochę przesadziłem, ale byłeś bardzo oszczędny w słowach, więc też myśl pierwsza nasunęła mi się taka, a nie inna.

(30-11-2015, 22:34)Hanzo napisał(a): ...umysł drugiej osoby pozostaje dla nas tajemnicą. Niemniej zdaję sobie sprawę, że ten pomysł mógł spalić na panewce podczas pisania opka.
Pomysł bynajmniej nie spalił na panewce, jednak twierdzę, że napisałeś trochę za mało. Nie zastanawiałeś się nad jakimiś dodatkowymi środkami wyrazu? Jakieś metafory, symbolika? Poruszasz ciekawy problem i nie ma co oszczędzać na długości tekstu. Śpieszyć się tym bardziej nie należy.
Odpowiedz
#9
Rozgrzebuję, bo:
1. Dlaczego, pytam, dlaczego to opowiadanie zostało ocenione na jedną gwiazdkę? Może jakieś racjonalne uzasadnienie?
2. Odnosząc się do punktu pierwszego, muszę stwierdzić, że opowiadanie zasługuje na co najmniej cztery gwiazdki za sam styl, wręcz doskonały (!) warsztat pisarski i lekkość w czytaniu - żadnych potknięć, niedomówień, wszystko jasne jak słońce, albo może pełnia księżyca. Co do tematyki, fakt, do najłatwiejszych nie należy, ale czy przypadkiem obowiązkiem pisarza nie powinno być poruszanie szerokiej, również trudnej, tematyki? Ale co ja mogę, jestem tylko nędznym czytelnikiem... Wink
3. Opowiadanie wciąga od pierwszego akapitu, a później jest tylko ciekawiej. Czytając, miałam dziwne uczucie, którego nie potrafię określić, ale które powinno pojawić się podczas czytania dobrego tekstu. Nie zgadzam się ze Szczepanem w kwestii wspomnianej jednostronności. Narracja jest silnie spersonalizowana i wymusza punkt widzenia wspomniany przez samego autora Wink (tak, starał się być dobry, ale czy ona był jedynie zła? raczej całkiem szurnięta). Zakończenie zaskakujące, całość smutna (jak dla mnie), a ostatnie zdanie przepiękne.
4. Jeszcze tu wrócę.
„Poczułem podmuch powietrza wprawionego w ruch skrzydłem szaleństwa” - Charles Baudelaire
Odpowiedz
#10
Dzięki za komentarz, lekturę i poświęcony czas, Milion! Smile Bardzo mi miło, że Ci się podobało Cool
Odpowiedz
#11
Nie pojmuję, kto i dlaczego dał temu opkowi 1 gwiazdkę. Ode mnie 5/5. Nic dodać nic ująć, na swoją formę i długość dla mnie ekstra, lepsze niż niejedna powieść. Odkąd przeczytałam opko po raz pierwszy, zawsze patrząc na lubelską cytrynówkę przypomina mi się ta "księżniczka". Jakieś takie spaczenie.

No i przez tę jedną gwiazdkę trójka to maks, co przelicznik wyciągnie. Do kitu. Sad
Odpowiedz
#12
Dzięki za komentarz, Bel Big Grin

Cytat:zawsze patrząc na lubelską cytrynówkę
Na to się nie patrzy, to się pije Cool Tak zaleca lekarz i farmaceuta Angel
Odpowiedz
#13
Jesteś lekarzem i farmaceutą? Wink
Ale okej, zapamiętam. P:
Odpowiedz
#14
(04-01-2016, 21:59)BEL6 napisał(a): Nie pojmuję, kto i dlaczego dał temu opkowi 1 gwiazdkę. Ode mnie 5/5.
Cytat:No i przez tę jedną gwiazdkę trójka to maks, co przelicznik wyciągnie. Do kitu. Sad

Również ubolewam. Przynajmniej ta jedna gwiazdka nie kłuje po oczach Undecided
Jak mówiłam wcześniej, wróciłam, przeczytałam trzeci raz, w dalszym ciągu podoba mi się tak samo bardzo, jak za pierwszym przeczytaniem.
„Poczułem podmuch powietrza wprawionego w ruch skrzydłem szaleństwa” - Charles Baudelaire
Odpowiedz
#15
Tekst komentowałam gdzie indziej, mój odbiór nie zmienił się. Tzn. nieodmiennie jestem zachwycona i poruszona tym opowiadaniem. Hanzo umie trzymać czytelnika w garści od pierwszych zdań i utrzymuje taki stan rzeczy do końca. Świetna, soczysta narracja. I "ujebana szklanka" - jako najmocniejszy punkt...

I też mnie ta jedna gwiazdka raziła po oczach... Może Hanzo sam ją sobie dał? Big GrinBig GrinBig Grin
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości