Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
On nie istnieje
#1
     Stary Pablo zamykał sklep z antykami, gdy odwiedziła go dawno niewidziana znajoma. Zmierzchało. Mały, niepozorny sklepik wydawał się być przykrywką. Usytuowany w zaułku, zagubiony w plątaninie wąskich uliczek, pośród niskich, szarych budynków. Zewnętrzna fasada, niczym się nie wyróżniała od okolicznej architektury, była równie uboga, lecz zaglądając do środka, przez nienaturalnie przyciemnione szyby, można było ujrzeć przedmioty, za które zapłaciliby słono zamożni zbieracze staroci. Budynek stał na pograniczu między miastem, a bogatym przedmieściem. Ostatnie promienie zdołały znaleźć drogę w miejskim labiryncie, by oświetlić sylwetkę przybysza stojącego przed sklepem.
    Cień schował się w mrocznym, błękitnym szkle. Fantasmagoryczne kształty zdawały się ukrywać w innym wymiarze. Blask rzucały kolorowe witraże w kloszach lamp, złote wahadło w starym zegarze, pozłacane ludzkie postacie, zwierzęce kształty, oraz inne ozdoby trzymane w gablotach i na kominkach. Zegarek z kukułką wybił godzinę 6 po południu. Gdy starzec dokuśtykał do drzwi z kluczem w ręku, zamarł w pół drogi, po czym energicznie wyskoczył na ulicę przywitać przyjaciółkę.
     Mary przebywała za granicą już 7 lat. Życie na ulicach Brazylii było skomplikowane, a w jej wypadku starczył splot niefortunnych wypadków, by uciekać za granicę. Podwórkowy przyjaciel - jej rówieśnik, gardził nauką, wystarczyła mu umiejętność czytania. Oświadczył się jej, pomimo tego, że był drobnym złodziejaszkiem z ciągotami do hazardu. Naiwna Mary, próbowała bronić narzeczonego, zgłaszając na policję melinę w której był zadłużony. Stróże prawa byli przekupieni, tak więc niedoszły mąż zmarł straszliwą śmiercią w beczce po smole, ona sama (dopóki nie wyjechała) ukrywała się w bardzo prosty sposób, ścięła swe piękne, pofalowane włosy, przefarbowała je na blond, zaczęła nosić się na chłopaka i podrobiła dowód tożsamości. Zmieniła imię z Marceliny na Mary. Ukryła się na statku z owocami i tak trafiła do Portugalii, a z stamtąd do Hiszpanii. Zdała studia weterynaryjne, i pracowała w tym zawodzie podróżując po świecie. Nie zapomniała o starym Pablo, który był jedyną ostoją normalności przed wyjazdem. Jej ojciec był agresywny, dziadek pijak, brat ćpun zastrzelony przez policję, mężczyźni w jej życiu mieli destruktywne charaktery oprócz Pablo, który zawsze był dla niej stary. Matka cierpiąca na różne bóle z powodu ciężkiej pracy uzależniła się od leków i pewnego dnia przedawkowała, lecz czy umyślnie, tego nigdy nie wiedziała. Po koleżankach już nie ma śladu, upomniała się o nie ulica.
     Na przedmieściu Teresiny Pablo spędził większość życia. Była to zamożna dzielnica na którą wstępu nie miały dzieciaki ze slamsów. Pewnego deszczowego dnia ujrzał dziesięciolatkę, brudną i potarganą jak siedziała na chodniku. On sam miał wtedy 33 lata. Wcale nie miał zamiaru jej pomagać, widział już biedne dzieciaki na pęczki, zajęty pracą nic nie robił sobie z ulewy, która zaraz miała przeobrazić się w huragan. Doszedł jedynie do wniosku, że to okropna pogoda uziemiła policję, bo normalnie dawno by małą zwinęli i odstawili gdzie jej miejsce. Antykwariusza zauroczyły piękne włosy o barwie głębokiego hebanu, zupełnie jak drewno antycznego zegara, który tamtego dnia przybył do niego wprost z Anglii. Czy to skojarzenie z najpiękniejszym okazem jaki miał w posiadaniu, czy fakt, że tego dnia miał dobry humor, czy niezdrowa fascynacja kolorem włosów, czy jeszcze coś zaważyło, że postanowił ją wpuścić? Być może wszystko po trochu. Przyjaciele i rodzina wychwalali złote serce właściciela sklepu, lecz ten nigdy nie komentował swojego uczynku. Żona miała twardy charakter i kamienną minę, ale była dobrą osobą. Gdy wykąpała dziewczynkę i wytarła mokrą głowę, Pablo obserwował jak zahipnotyzowany układające się w fale włosy. Mimo ukrytego dziwactwa Pablo z wiekiem stał się dobrym i ciepłym człowiekiem. Mary odwiedzała go najczęściej jak mogła. Wykradała się wieczorami ze swoich faweli i skacząc po dachach jak nocne zwierzę zakradała się do jego sklepu. By nie podpaść policji, przebierała się w porządne ubrania, które ukrywała w sekretnym miejscu. Nikomu nie mówiła o wyjątkowym sklepie, by inni nie zadeptali powszedniością dnia magicznego miejsca, które zachowała dla siebie, tak jak ludzie zachowują w pamięci cudowne zdarzenie, sen lub marzenie tak prywatne, że nie podobna by było dzielić się nim z kimkolwiek.


     Tego dnia, gdy po latach nieobecności Mary wpadła z wizytą, on był już po sześćdziesiątce. Nosił się zawsze tak samo, z okrągłymi, staromodnymi okularami, ona wciąż ścięta krótko w okularach przeciwsłonecznych, ubrana na sportowo. Gdy w kuchni robił kawę, ona cieszyła zmysły ukochanym miejscem. Nasłuchiwała chaos niezgodnie tykających zegarów, wąchała niespotykaną nigdzie indziej kombinację zapachów starych przedmiotów – drewno od dębu po mahoń, farby i lakiery. Pochłaniała wzrokiem kombinację szkła i mosiądzu, stali i złota. Gdy słońce zaszło, mrok rozproszyły lampy, przy których niespecjalnie dałoby się czytać, ale za to tworzyły baśniową atmosferę. Mary od dawna przysyłała mu prezenty charakterystyczne dla danego kraju. Drewnianą szkatułkę do trzymania ziół z Egiptu, muszlę wielkiego trytona z Majorki, bongo w liście marihuany z Holandii, ręcznie wyszywaną czerwoną małpę w złote wzory na rok małpy z Chin, katanę z Japonii, drewnianą maskę niewielkiego plemienia z Kongo, i wreszcie posążek bogini Kali z Indii. Gdy rozmawiali w salonie, jednocześnie poczuli zapach gorącego piasku. Starzec pomyślał, że kobieta przyniosła ze sobą powietrze z Afryki, oczyma wyobraźni widział jak żar bije z mocno opalonej skóry, po której nawet teraz spływa pot.
Jej za to zwidziało się, że to zapach sawanny, który kryje w sobie nutę zwierzęcą, gdy ujrzała wspaniały posążek walczących drapieżników - potężnie umięśnionego lwa z żylastą, chudą hieną.
- Gdzie twoje piękne lalki? - Zauważyła czego jej od dłuższego czasu brakowało. Lalki z porcelany w sukniach z okresu Elżbietańskiego.
- Nigdy ich nie lubiłem. Gdy zabrakło kobiet w moim życiu sprzedałem je i nowych już nie przyjmowałem.
- Tym razem mam dla ciebie coś niezwykłego - rzekła, nie kryjąc napięcia w głosie. Wyjęła z plecaka zwykłą, szarą płytę.
- Mam tu nagrane dziwne zjawisko. I jeszcze jutro w nocy mam zamiar przeprowadzić eksperyment, jeśli będą sprzyjać warunki. Nagrał to mój znajomy z Kenii. Kamera z noktowizorem nagrywała hieny. Sam zobaczysz, powiem tyle, że miejscowi wierzą w diabła na wierzchowcu. Zarówno prymitywne ludy z wiosek jak i ludzie z miast wierzą w legendę o diable porywającym dusze. Twierdzą, że istnieje on w każdej kulturze i na innych ziemiach dosiada innego zwierzęcia w zależności od występowania, bo diabeł zabiera jednego osobnika ze stada, po czym to zwierzę przechodzi przemianę, staję się wielkie, potężne i szybkie. W Afryce jest to hiena. Osobiście słyszałam od kilku starszych ludzi, że widzieli coś takiego. W upalne południe, w środku miasta, wpierw poczuli woń pustyni i kwaśny odór zwierzęcia, następnie usłyszeli okropny chichot i śmiech typowy dla hieny. Na końcu widzieli jak diabeł ją dosiadał. Prawie nikt w tłumie nie widział ich, jak biegli zatłoczonymi ulicami. Każdy człowiek ma swoją osobliwą historię i własne grzechy, ale według jakiego wzoru diabeł wybiera, tego nikt nie wie. Nie wiadomo kiedy i po kogo przyjdzie. To jak, oglądamy?
- Może lepiej nie. - Odparł łamiącym się szeptem.
- Nie mów mi tylko, że w to wierzysz. Czego się boisz? To są ludowe bajki. Może nawet legendy miejskie. Wiem, że jesteś wierzący, ale nie masz powodu...
- Mam, i jako wierzący bardzo poważnie podchodzę do takich spraw. Nie można o nim zapominać, ani tym bardziej żartować sobie z niego.
- Pablo, nie ma diabła. On nie istnieje. Niech prymitywy ze slamsów sobie wierzą w takie brednie. Ty jesteś wykształcony.
- Nauka i psychologia nie sprawią, że on zniknie. Naukowcy pomału przyznają się, że głębiej zajrzeć nie można, a tam może kryć się wszystko. Lekarze godzą się z tym, że ludzki mózg wciąż jest niezbadany. Filozofowie wciąż nie umieją racjonalnie wytłumaczyć czym jest życie, a fizycy sami się gubią w jałowych teoriach nie popartych dowodami. Widzimisię racjonalistów nie sprawi, że takie rzeczy znikną.
- Słuchaj no Pablo, wygodnie ci się żyło i możesz uciekać do bozi i zwalać winę na diabła. Nie rozumiem bogobojnych. Po co się oszukiwać, że tam coś jest. Sadziłeś mi dyrdymały jak byłam dzieckiem, że Bóg ma plan dla każdego z nas i nie jesteśmy tu bez powodu. Już wtedy było mi cię żal. Powiedz to odrzuconym w Indiach. Chorym na AIDS w Afryce. Naszym dzieciakom z ulic. Zrozum, doświadczyłam zła na własnej skórze.
Co byś nie wymyślił, nie ma straszniejszej rzeczy od podłego ludzkiego losu. Po co jeszcze takie rzeczy wymyślać?
- To, że zło czynią ludzie, wcale nie neguje innych złych bytów. Myślisz, że jak człowiekowi dzieje się źle, to wycierpiał się na tyle, że nadnaturalne zło nie ma prawa go dotknąć? Tego byłoby za wiele? Posługujesz się logiką, która w świecie przyrody nie zawsze się sprawdza. Nawet w szalonym, ludzkim świecie może cię zawieść. Widzisz, taki masz punkt widzenia. Chaos lub porządek istnieją tylko w umyśle obserwatora.
- Napijmy się czegoś mocniejszego, bo na trzeźwo ciężko cię słuchać. - Po czymś mocniejszym Mary poweselała, a spokojny i cierpliwy Pablo podjął rozmowę dalej.
- To też nie tak, że wierzę w człekokształtną, materialną istotę na chmurze co nas obserwuje, czy, że pod ziemią szatan gotuje grzeszników w kotle...
- Akurat to mi się źle skojarzyło.
- O wybacz, no tak, zapomniałem. Mówię o tym, że mamy moc w pozazmysłowym świecie i możemy stworzyć sobie niebo lub piekło, nie tylko w świecie materialnym ale i w duchowym. Wiesz jak w metaforze mówi się, że istnieje duch miasta. Nie twierdze, że demony z innego świata tu przychodzą, ale też nie neguję. Nie wiem i to jest najlepsze, nie wiadomo co to jest. Ja wierzę bardziej w ludzkie dusze. Ulice są świadkami tylu zdarzeń, przepełnione emocjami, myślami, pragnieniami, zbrodniami. Myślę, że to jest destylat zbiorowiska ludzkich umysłów.
- A te znikające zwierzęta po które diabeł przychodzi?
- Nie wiem naprawdę. Powiem ci, że on przybiera różne formy w zależności od wierzeń. Tak jak zwierzęta i ludzie ewoluują, inaczej się adoptują, tak różna jest gleba dla tych pierwotnych mocy. Jakby ludzkie wierzenia, były naczyniami dla jadowitego gazu. - Po dłuższej przerwie, pełen wahania jakby walczył sam ze sobą, postanowił się zwierzyć.
- Jest jedna rzecz o której nikomu nie mówiłem i nigdy bym o tym nie wspomniał, ale po tym jak stwierdziłaś, że chcesz coś sprawdzić, muszę ci o tym opowiedzieć. - Znów przerwał i spojrzał na puste miejsce w którym stał posążek bogini Kali.


     Gdy byłem dzieckiem obok mieszkał słynny doktor Munoz wraz z małżonką i nowo narodzonym synkiem. Bogaty chirurg, z pasja oddawał się podróżom i łączył je ze zgłębianiem tajemnic dawnych cywilizacji, jako, że z zamiłowania był archeologiem amatorem. Nasz olbrzymi kraj posiada jakby dwa oddzielne światy, wielkie ludzkie skupiska i pradawną amazońską dżungle. Podobno zapuścił się w głąb nieodkrytych ruin i odkrył świątynię krwiożerczej bogini Wewe Gombel. Tameczni tubylcy wierzyli, że chodzi ona w pełnie księżyca dwa razy w roku i zabiera małe dzieci. W tym celu porywali je z innych wiosek lub brali słabe i chore, by złożyć w ofierze u stóp okropnego posągu. Co odkrył badacz ze zdumieniem, stół ofiarny nie nosił nawet śladu krwi. Dzikusy wyznali, że nigdy nie zabijali, zostawiali tam ofiary, zamykali wrota, a o brzasku nie było po malcu śladu. Takie rzeczy opowiadał mi dobry doktor, gdy po tym wypadzie wrócił z pewnym przeklętym przedmiotem. Miałem wtedy 8 lat. Jako chłopak uwielbiałem jego opowieści, a on sam chyba czuł się przy mnie jak dzieciak. Do tej pory pamiętam jakie wrażenie wywarł na mnie, gdy opowiadał z teatralnym wyrazem twarzy. W wyobraźni widziałem jak żywe: - ruiny, wrota i wreszcie sale z posągiem bogini. Postać kobieca miała 3 metry, poza oddana w taki sposób, jakby wychodziła z kamiennej ramy, jedną ręką odpychała się przechodząc przez portal, drugą wyciągała po swą ofiarę. Twarz była niewyraźna, ledwo dało się dostrzec rysy, oczy za to pałały krwistym blaskiem. W oczodołach umiejscowione były rubiny. Doktor nie miał wątpliwości, że to będzie najpiękniejszy prezent dla żony i zarazem najgodniejsze trofeum z wyprawy. Nie wdawał się w szczegóły, ale wyobrażałem sobie jak makabrycznie musiało to wyglądać, gdy nożem wydłubywał kamiennej twarzy oczy. Równie sympatyczna pani Munoz również nie miała żadnych obiekcji by nosić klejnoty w formie naszyjnika. Nawet ja, dzieciak z bujną wyobraźnią nie potrafiłem sobie wyobrazić w jak koszmarny sposób bogini Wewe Gombel się zemści, za tak haniebne okaleczenie. Pozbawiona oczu, ślepa i zła postanowiła zrobić to co umie najlepiej.
- Masz pistolet? Wyciągnij gnata to się przestraszę. Myślisz, że wciąż mam 10 lat?
- Posłuchaj...


      Mieszkałem wtedy pół godziny drogi z stąd. W tamtych czasach ludzie mieli inną mentalność, bez pytania wymykałem się do moich sympatycznych sąsiadów, a oni byli z tego bardzo radzi, widać było, że lubili dzieci. Ze służbą byłem na ty, znałem ich odkąd tylko sięgam pamięcią i to, że byli czarnoskórzy nigdy mi nie przeszkadzało. Razem z synem gosposi, moim rówieśnikiem, pilnowaliśmy półroczne dziecko Munozów. Uwielbiałem małego. Więcej wesoło gaworzył i śmiał się niż płakał. Gdy przesądna murzyńska gosposia, dowiedziała się skąd pochodzi ów zatrważający artefakt, modliła się do Jezusa i Matki Boskiej, i zaklinała by pani rzuciła precz przeklęty naszyjnik, ale państwo tylko śmiało się z jej przesądów.
Pewnego razu, gdym spał podczas huraganu, zaatakował mnie paraliż senny. Ni to rozbudzony, ni uśpiony trwałem zawieszony między jawą i snem. Zdało mi się nagle, że znajduję się w pokoiku małego Fernando. Patrzę się na wszystko jego niezbyt bystrym jeszcze wzrokiem, i była to dokładnie ta sama pora nocy z okropnym huraganem na zewnątrz, gdy ktoś ostro wszedł do pokoju. Brutalnie naparł na klamkę i popchnął drzwi. Była to pani Munoz, ale coś nie podobało się maluchowi w jej dziwnie zgarbionej sylwetce, ukradkowym chodzie i macaniu rękami po omacku. Jakby jego mama nie widziała.
Czy ona lunatykuje? Pomyślałem sobie, bo umysł mój był bystry i czujny, ale czemu mały tak się boi swojej mamy? Czułem drżenie przechodzące przez jego małe ciałko i instynktowną podejrzliwość co do skradającej się istoty. Nagle pani Munoz natrafiła dłońmi na lalkę, jako, że maluch miał już pokój przeładowany zabawkami pomimo tego, że sam nie był w stanie jeszcze nimi się bawić. Kobieta pochwyciła lalkę, wymacała twarz i główkę, po czym brutalnie ją ukręciła. Krążyła tak niewidoma obijając się o przedmioty, wodząc i szukając dziecka z wyciągniętymi rękoma. Wpadała na meble i różne przedmioty i gdy mechaniczne nagranie w małej lalce się odezwało imitując płacz niemowlaka, ona rzuciła się energicznie, choć cicho, pochwyciła zabawkę po czym równie brutalnie ukręciła jej głowę.
Widziałem niewidomą kobietę, pozbawioną świadomości, może nawet opętaną, która w bezduszny sposób szukała dziecka by je uśmiercić. Ignorancja i żądza mordu były zatrważające. Najstraszniejsze jednak było to, że wiedziałem jaką śmiercią malec zginie jeśli czegoś nie zrobię.
A ja, sparaliżowany, nawet palcem nie mogłem kiwnąć. Metodycznie przeszukiwała pokój metr po metrze. Zbliżała się. Chłopiec bał się coraz bardziej i gdy czułem, że zbiera mu się na płacz, siłą woli starałem się go powstrzymać, bo tylko cisza i bezruch mogły go uratować.
Wreszcie z mroku wychynęły blade ręce, nieporadnie macając w pustce i gdy błyskawica ukazała beznamiętną twarz jak maskę i te puste niewidzące nic oczy, paraliż mnie puścił i w mym własnym pokoju zerwałem się z łóżka z histerycznym krzykiem. Płakałem żałośnie długo, ale chyba nikt mnie nie słyszał przez burze. Gdy nastał dzień, rodzice nie rozumieli co mi jest. Nie potrafiłem się wysłowić, ciągle płakałem i gdy rozeźleni zagrozili, że zabiorą mnie do doktora Munoza na zastrzyk, mój histeryczny krzyk uświadomił im, że to sąsiadów się bałem. Gdy poszliśmy tam razem, okazało się, że nic się nie stało. Dorośli obrócili wszystko w żart, ja sam w szczegóły się nie wdałem, wyjaśniłem tylko, że w mym śnie ktoś chce porwać dziecko. Tylko murzyńska gosposia mi uwierzyła i odtąd uważnie obserwowała panią.
     Przez parę dni nie odwiedzałem sąsiadów. A sen często powracał. Pora dnia tylko się zmieniała, schemat był ten sam. Chociaż był jeszcze jeden szczegół, czyjaś niewyraźna twarz majaczyła za oknem. W pierwszych dniach nie dało się dojrzeć kim jest podglądacz. Piątego dnia jednak ujrzałem wyraźnie, i byłem to ja. Gdy się obudziłem z drzemki, a było to popołudniu, pobiegłem czym prędzej na tyły domu sąsiadów i wlazłem na parapet. Nie czekałem długo gdy usłyszałem zdławiony krzyk, dziwny odgłos jakby coś pękło, i na końcu upadek czegoś ciężkiego. Drzwi się otwarły, stała w nich żona doktora, a on sam leżał w oddali z okropnie skręconym karkiem. To co robiła było mi dobrze znane. Jeśli roiłem sobie, że ocalę bohatersko małego byłem w błędzie. Strach był obezwładniający, senne koszmary nie potrafiły mnie przygotować na konfrontacje.
Na szczęście dla dziecka, ona wyczuła mnie. Czy żałośnie jęknąłem, czy głośniej się poruszyłem, kobieta znieruchomiała na chwile, po czym rzuciła się w moją stronę. Nie zważając na siatkę przeciw komarom, na szkło i i ramy okienne, przeszła jak ten posąg co wychodził z ramy. Tylko, że mając materialne ciało kobiety, dotkliwie się poraniła. Leżałem przed nią na trawie, kompletnie sparaliżowany. Nie mogłem się ruszyć nawet jak okrwawiona wstawała z ziemi. Z wyciągniętymi dłońmi i z twarzą jak maska zdawała mi się jakąś parodią manekina, jakby sam diabeł pociągał za niewidzialne sznurki. Szła pomału w moją stronę jak nakręcana laleczka. Bardzo piękna lalka. Pani Munoz miała olśniewająca urodę, a tamtego dnia ubrana była w staromodna suknię. Tylko, że nawet te moje lalki miały więcej życia na twarzy jak tamto upiorne, bezwolne ciało. Nieudolna imitacja osoby, którą tak bardzo kochałem. Stając tuż przede mną zwaliła się na mnie tak jakby nagle zemdlała, albo ktoś przeciął sznurki, lecz nim całkiem upadła wyciągnęła dłonie, które idealnie natrafiły na mą szyję. Pochwyciła mnie za gardło, a uścisk był morderczy jak w imadle. Brak emocji na twarzy i oczy pozbawione wszelkiej świadomości, były tak obce i nienaturalne, że aż mnie zemdliło. Oszalały z bólu i ze strachu wciąż się zastanawiał jak obca musi to być istota, że zachowywała się w tak nieludzki sposób. Miażdżenie mej tchawicy trwało tylko chwile, bo gosposia nadbiegła i rozbiła wazon na głowie pani Munoz.
Gdy zwolniła uścisk na mojej szyi, gosposia porwała naszyjnik i rzuciła go precz. Równie przykrym widokiem był powrót do świadomości pani Munoz. Krzykła tylko raz, po czym łapiąc się za serce padła nieżywa. Przez dłuższą chwilę słychać było tylko płacz dziecka. Później przyjechała karetka i policja. Uznali ja za obłąkaną. Teraz pewnie diagnoza byłaby inna. Słyszałem niedawno o Parasomnii. Chłopiec trafił do kuzynostwa, stara gosposia wyrzuciła naszyjnik do głębokiej rzeki, a my przeprowadziliśmy się tu.


- Pablo, mówisz tak jakbyś opowiadał bajkę. Ty to naprawdę przeżyłeś, czy zmyślasz? Nikt kto przeżyłby taki horror nie opowiadałby w taki sposób.
- Przysięgam, że nie zmyślam. Wszystko wydawało mi się tak senne i nierealne. Ilekroć wracałem myślami do tamtych chwil nie czułem nic, tak jakby to zdarzyło się komuś innemu, nawet teraz czuję jakbym opowiadał obejrzany film, a nie zdarzenie z mego życia. Zetknąłem się z czymś nadnaturalnym, z czymś co nie powinno mieć miejsca w naszym świecie, a jednak to wkroczyło i jakby pozostawiło swoje tchnienie... Taka odrealniona aura. - Po dłuższym milczeniu w końcu się odezwał.
- Obejrzyjmy to. Tylko proszę cię. Trzymaj się od takich rzeczy z dala.
Mary, bez większego entuzjazmu odpaliła płytę na laptopie. W jaskrawo zielonym świetle, kłębiło się stado padlinożerców wokół ścierwa bawołu. Dzikie wrzaski, szarpaniny, walki i pogonie, były bardzo typowe dla tego gatunku. Nad całym harmidrem dominował mrożący krew chichot, tak upiornie imitujący histeryczny, ludzki śmiech. W pewnym momencie podniósł się wspólny pisk, jakby stado zgodnym chórem próbowało coś przepłoszyć, albo była to paniczna reakcja na coś strasznego. Hieny zaczęły odstępować padlinę i pomału się wycofywać, jakby stado lwów się zbliżało. Jednak to nie konkurentów się obawiały. Zwierzęta odsłoniły ludzką sylwetkę stojącą w oddali. Nawet kamera noktowizyjna nie potrafiła uchwycić szczegółów. Nie wiadomo czy owy człowiek miał na sobie ubranie, ani nie dało się zorientować jakiego był koloru skóry. Gdy przybysz wyciągnął dłoń w stronę stada, podniósł się dziwny skowyt w żałobnym tonie. Od grupki drapieżników odłączył się jeden osobnik i bardzo niechętnie ruszył w stronę człowieka. Mary wyjaśniała, że jej kolega zawsze robił stop klatkę w tamtej chwili, i na powiększeniu starał się przekonać wszystkich zainteresowanych, że w tej niby ludzkiej dłoni widać pazury. Przy takiej jakości i w sporej oddali, nie dało się tego z całą pewnością stwierdzić. Gdy zwierzę już podeszło do tajemniczego gościa, ten obrócił się plecami do kamery. Gdy ludzki kształt był w profilu, Mary zatrzymała obraz i zarzekała się, że widać na głowie rogi, podobnego zdania było wiele osób, które widziało film. Nim sylwetki znikły w wysokiej trawie, „człowiek” obrócił się za siebie jakby poczuł na plecach oko kamery. W krótkiej sekundzie oczy zalśniły. Przyjaciel Mary, który to nagrał zaklinał się, że to była najstraszniejsza rzecz jaka go spotkała. Był pewny, że to spojrzenie - szydercze i złe było przeznaczone dla niego. Od tamtej pory chodził nerwowy i podejrzliwy. Mary nie rozmawiała z Pablo na temat nagrania, lecz była pewna, że on poczuł to samo co ona i inni którzy oglądali. Kimkolwiek był ten człowiek, - on wiedział, że był obserwowany. I przez kogo. Ostatnie drwiące spojrzenie na odchodnym zdawało się przedzierać poprzez czas i przestrzeń, poprzez ekran i trafiać do osoby oglądającej go. Pablo osobiście czuł się zlustrowany przez diabła.
- Niesamowite, co? - Stwierdziła niepewnie Mary, jakby żałowała, że pokazała mu coś zakazanego.
- Niezwykłe... Na noc zatrzymała się u niego.


     Następnego dnia wybrała się na miasto odwiedzić starą znajomą. Przy wyjściu ze sklepu pożyczyła od Pablo staromodną katarynkę, która przebyła długą drogę z XIX Londynu do XXI wiecznej Brazylii.
Idąc stromą uliczką, przepychając się przez tłum i uskakując spod kół motocyklom, dotarła do obdrapanej, szarej czynszówki. Na klatkach schodowych siedzieli miejscowi i palili podejrzany towar. Nie zaczepiali jej, wszyscy tego dnia byli zmęczeni wyjątkowym upałem. Nim zapukała we właściwe drzwi, czujnie nasłuchiwała. Nie chciała przeszkadzać, jeśli w mieszkaniu był potencjalny klient. Słychać było gwar z ulicy, płacz dziecka, radio. Na schodach czuć było uryną, fajkami, alkoholem i stęchlizną. Przed drzwiami Pachy Mamy rozchodziła się woń ziół, przypraw, a czasem metaliczna w posmaku krew.
Pacha Mama, była otyłą czarnoskórą kobietą po sześćdziesiątce. Mary odwiedziła ją, gdy ona gotowała, lecz czy to były pospolite potrawy, tego nigdy nie można było być pewnym, gdyż wzbudzająca respekt kobieta, znana była z obrzędów wudu, które odprawiała by pomóc klientom, a czasem nawet w prywatnych, mrocznych celach.
Mary opowiadała z dłońmi złożonymi na katarynce, a Pacha Mama słuchała, jednocześnie układając karty tarota. Starsza kobieta znała Łowcę Dusz dosiadającego przemienionego wierzchowca i słyszała co nieco o niespokojnym duchu porywającym dzieci. Legenda o złej bogini trochę się różniła od wersji właściciela antykwariatu. Według wieszczki, ten demon porywał dzieci smutne i nieszczęśliwe. Ona nie miała wątpliwości o odrębności owych bytów, ale zgadzała się co do jednego. Mnoga jest ilość duchowych drapieżników. Gdy uciekłeś przed lwem na drzewo, on poda dalej i przyjdzie gepard co chodzi po drzewach. Pablo raz uciekł złemu będąc dzieckiem, po zetknięciu się z zaświatami, diabeł – łowca tym chętniej go odwiedzi.
- Masz niebezpieczne hobby dziecko. Mijałaś te śmieci na schodach z heroiną w strzykawkach. Gotowi są sprzedać to sobie lub innym. Narkotyk stał się im całym światem i doskonale wiedzą, że umrą od tego szybko. I ty wiesz, że to cię zabierze jeśli będziesz przywoływać. Zapłacisz najwyższą cenę za oglądanie Złego. A jeśli przyjdzie po twojego przyjaciela? - Zapytała. Ciemna sylwetka skryła się za dymem z cygara, i tylko bystre, przenikliwe oczy błyskały.
- Chcę to poznać. Jeśli lepiej poznam to zjawisko...
- Jesteś jednak z tego miasta. Wychowały cię te nieszczęsne ulice. Zaczynajmy więc, skoro tak śpieszno ci zabrać się z nim na piekielną jazdę. - Energicznie wstała, otwarła tajemniczy lufcik nad małym piecykiem, zakrzykła do niego dając komuś komendę, po czym czekając chwil kilka, ktoś zapukał do drzwi. Chłopak przyniósł żywego, czarnego koguta.
Krwią skropiła przedmiot, który ze sobą przyniosła Mary. Odprawiała modły i wypowiadała zaklęcia przy dymie z kadzidła. Następnie rzucała kośćmi z ugotowanego koguta.
- Dobry dzień dla niego. Zobaczmy jak ułoży się tobie. - Dla ludzi, którym nie chciała szkodzić posługiwała się tarotem.
- Odpowiednie słońce i księżyc i planeta śmierci w zasięgu. Upadek z wieży, głupiec i na koniec diabeł.
Żar z ulicy buchnął jej w twarz, gdy wychodziła z budynku. Ludzie i przedmioty zdawali się ukrywać za płynnym szkłem, jakby przechodzili do innego świata, ukrytego za falującym, przezroczystym welonem. Z odkręconego hydrantu lała się woda, dając wytchnienie od upału. Czuła jak coś chorobliwego zakradło się do jej serca.
Widziała świat spowity w oślepiający blask słońca, jakby jego promienie były jednolitą materią stałą, która mamiła pozorną iluzją wszystko - widzenia, nie pozostawiając miejsca na cień i tajemnice niewidocznego. Zdała sobie sprawę z istnienia owego mirażu, ten brutalny snop światła opromieniający całe miasto ukrywa przed ludzkim, zmęczonym wzrokiem tajemne miejsca, jak czarne dziury w których może kryć się diabeł. Drgające, falujące powietrze zdradza jego ruch, jak przemieszcza się i jest jednocześnie wszędzie. Teraz, wieczorem gdy ziemia stygnie on wybiera.
Świadomie nie oszukiwała. Naprawdę mówiła z przekonaniem o braku wiary we wszelkie duchowe objawienia. W podświadomości wierzyła od początku. Dlatego szukała, nie w celach obalenia mitu, wyjaśnienia zagadki, czy dla rozrywki. W mistycyzmie widziała ucieczkę, a po śmierci mamy, może nawet nadzieję. Istota z zaświatów, niebezpieczna dla duszy, stanowiłaby dowód na istnienie czegoś poza.
     W małej kongijskiej wiosce napotkała pewien niepozorny ślad, być może żaden dowód, ale zachętę by szukać dalej. Kilka lat temu będąc na afrykańskim kontynencie, już po obejrzeniu dokumentu, wypiła halucynogenny narkotyk u wiekowego szamana. Wywar miał pomóc zmysłom wyczuć demona.
Z pozoru niewinne tańce dzieci przy tam – tamach, miały jednocześnie przyciągnąć go i uchronić przed zakusami. Według swej wiary, była to ryzykowna gra - zabawa, bo z jednej strony będąc w kółku jak w polu ochronnym, tajemny obrzęd miał chronić uczestników, lecz wystarczyło by, że dzieci się rozdzielą, a diabeł już mógłby porwać dziecko najbardziej oddalone od grupy jeśli tylko by przejeżdżał na hienie obok. Najczęściej i tak nic się nie działo, ale Mary nazywała to wywoływaniem wilka z lasu. A w cywilizowanym świecie, gdy dzieciaki w ostatniej chwili uskakują z torów przed nadjeżdżającym pociągiem nie jest tym samym? Oglądając dzikie tańce i będąc w transie Mary poczuła najpierw wyraźną woń pustyni. Palony piasek i kwaśny, mdlący odór zwierzęcia. Wzrok ją rozczarował za to węch i słuch okazały się pomocne. Z narastającym smrodem usłyszała tętent, jakby coś niewidzialnego przebiegło. I w oddali czyjś stłumiony śmiech... prawie ludzki. Pierwszy trop znalazła tuż za wioską. Czarny, wypalony odcisk łapy wielkiego zwierzęcia. Ślady szybko blakły i znikały, przeto kobieta postanowiła niezwłocznie ruszyć za nimi, by sprawdzić gdzie prowadzą.
Trop prowadził do dziwnej sadyby ludzkiej z byle jak skleconych płotków i kilku niechlujnych lepianek, postawionych jakby pośpiesznie w środku sawanny. Z oddali widać było tragiczna kulminację. Dym bijący w niebo i szokujące ludzkie krzyki. Niewyraźnie płonący przedmiot był wielkim drewnianym krzyżem wbitym do góry nogami tuż przed sadybami. Będąc na miejscu, po ludziach nie było już śladu, a gdy niebawem przybyła ochrona pobliskiego parku, ulotnił się także niepowtarzalny fetor. Narkotyczny napój także wywietrzał więc Mary nie mieli nic do zarzucenia. Oddział wojskowy przybył niebawem, lecz łączyli ten incydent z dużo straszniejszą sprawą. Poszukiwali porwanego niemowlaka przez zwyrodniały, satanistyczny kult, czysto chrześcijański, bez tubylczych atawizmów. Na podwórku i w prymitywnych lepiankach bez podłóg, były osmalone małe kratery, jakby kto bez sensu i nie wiadomo jakim narzędziem, wykopywał lejowate dziury, kto wie jak głęboko się ciągnące w głąb ziemi. Jeden z wojskowych policzył dziury i wspomniał, że 14 jam odpowiada czternastu poszukiwanym. Wewnątrz jednej z chat był posążek kozła i stół wotywny, lecz nie było na nim śladów ofiarnych. Odkrywcy pocieszali się, że dziecko nie zostało złożone w ofierze, lecz gdzie się podziało wraz z resztą sekciarzy? Nigdy nie znaleziono ciał. Biorąc pod uwagę zeznania latynoskiej kobiety uznano, że jacyś anonimowi mściciele wymierzyli sprawiedliwość na własną rękę i zabrali ze sobą dziecko. Mary doszła do wniosku, głęboko skrytego przed samą sobą, że On nie oszczędza nikogo. Czy się kto boi, czy oddaje mu cześć i chce składać ofiary, nie zależy mu na tym. On po prostu zabija. Nie ważne gdzie jak i kogo, na swym wierzchowcu przybędzie, by zabrać duszę, a czasem nawet ciało.
Takie właśnie nieprzyjemne wspomnienia napłynęły gdy w przepoconych dłoniach ściskała katarynkę po wyjściu od Pachy Mamy. Wciąż nie rozumiała jakie prawa naturalne nim rządzą. Porządek czy chaos, jaka metodologia wybierania. Zawsze trochę inaczej się objawia i inaczej porywa. Najważniejsze pytanie, czy na pewno? Czy to nie jest zbieg okoliczności. Podzielona na racjonalistkę i wierzącą (w podświadomości) szukała dalej nie bacząc na możliwe konsekwencję.
     W czerwonym świetle zachodzącego słońca, Mary łaziła po zatłoczonych straganach, między ludźmi robiącymi na szybko zakupy po pracy, pośród tanich barów i restauracji, pod kolejno zapalającymi się neonami sklepów, wypatrywała i szukała. Między warzywniakiem ze znudzoną, otyłą kobietą, a sklepikiem z pamiątkami należącym do chudego, wąsatego mężczyzny, o sceptycznym spojrzeniu, Mary zebrała szóstkę dzieci w przedziale wiekowym od 7 do 11 lat. Pokrótce wyjaśniła zasady prostej zabawy i nakręciła katarynkę. Dzieci ustawiły się w pary, stanęły naprzeciwko siebie i rozpoczęły taniec. Tupiąc i wybijając prosty rytm kręciły się wokół własnej osi, rozdzielały się na szerokość ramion i znów do siebie wracały. Nagle stało się coś zgoła nieoczekiwanego. Czując instynktownie w podświadomości do czego ta pozorna zabawa ma służyć, spontanicznie przerwały i zaczęły razem skandować wierszyk, który wielokrotnie służył im do zabawy, a którego Mary kompletnie nie znała, mimo że wychowała się na tych ulicach.
Raz, dwa, trzy, diabła znajdziesz ty! Chować się chować, bo diabeł idzie! Kto się źle schowa tego licho zje!” Wesoło się śmiejąc rozbiegły się na wszystkie strony. Zabawa była podobno do berka i chowanego. Uznały kobietę za tą ścigającą, Mary miała być rzekomym diabłem, wybierając jedną osobę miała za nią biec podczas gdy reszta się chowała w obrębie kilku bloków. Na zatłoczonym ryneczku, pośród straganów, sklepów, bram i przejść między budynkami, wcale niełatwo jest odnaleźć chowającego się małego brzdąca. Mary widziała jak jeden pomysłowy dzieciak chowa się do pojemnika na śmieci. Mimo ogólnej wesołości dorosłej nie było do śmiechu. Zawieszona między zimnym racjonalizmem, a narastająca paniką nie widziała co robić, gdyż większość znikła jej z oczu. To był poważny rytuał, nie wolno się rozdzielać, coś jej powiedziało z głębi serca. Bawiły się w to dziesiątki razy i nic się nie stało, lecz nie rozumiały, że to było igranie z ogniem, pewnego dnia on przybędzie, a przegra ten kto będzie najbardziej oddalony. Przepadnie dla świata i zniknie w policyjnych archiwach jako niezliczone, kolejne porwane dziecko.
- Nie! Dzieci, nie! Wracać! - Wbrew pozorom, uciekinierzy znaleźli się szybko, prócz najmniejszego siedmioletniego chłopca, który odbiegł za daleko. Uciekał jak w transie, nogi jakby same go niosły bez udziału woli, lecz gdy bolesna kolka zmusiła go by stanął, zorientował się, że pobiegł za daleko i nie zna tej dzielnicy. Przestraszony błąkał się pośród gęstniejących cieni wylewających się z bram i zaułków na ulicę. Ciasne, zatłoczone uliczki zamieniły się w ulice szerokie, brudne i puste, a kilkupiętrowe bloki w posępne wysokie biurowce. Chłopca przytłaczały martwe bloki niczym potworny mur sięgający nieba, lecz jeszcze straszniejsze były brzydkie, nieczynne i opuszczone fabryki produkcyjne, ohydniejsze od wygasłych niemych budowli po lewej, bo te, zdawały się być przez coś zamieszkałe, jakby pamięć po pracujących maszynach i taśmach wciąż odbijała się echem. Idąc w pośpiechu obserwował nieufnie czarne, brudne okna niskich, zaledwie kilkupiętrowych i podłużnych fabryk. Wcale nie dziwił się, że nikt dla zabawy ich nie powybijał. Zagrożenie nie przyszło od strony z której chłopiec by się spodziewał. Najpierw pogasły światła na ulicy. Nieznośne mrowienie w karku sprawiło, że obrócił się za siebie. Poczuł jakimś ukrytym zmysłem, że ktoś go obserwował. Zdało mu się nawet, że w ciasnym zaułku między blokami zgęstniał jakiś nienaturalny cień. Ktoś tam się chował, lecz nie wiadomo było kto, bo mroczne kontury nie przypominały ani zwierzęcia, ani człowieka. Chłopiec nie skojarzył tych postaci zlanych w jedno z jeźdźcem na wierzchowcu. Nawet bujna wyobraźnia nie potrafiła zestawić człowieka na koniu w takim miejscu, to byłoby za absurdalne, poza tym pokraczna sylwetka nie kojarzyła mu się ze smukłym koniem. Nie kojarzyło mu się to z niczym swojskim, raczej złowrogim, gdyż skulona, garbata istota zdawała się czaić w mroku jak polujący drapieżnik.
Szybko oddalając się od zagrożenia wciąż słyszał czyjąś obecność. Ciężkie kroki, przewrócony kosz i w końcu ryk. Potężny.
Usłyszały go dzieci, które wraz z kobietą szukały chłopca. Dziewczynki zakrywały dłońmi usta, chłopcy stali jak zamurowani, tylko dorosła zatrzymała swą dłoń w pół drogi, jakby niebyła pewna czy wystarczająco się boi. Z porażającym lękiem kontrastował spokój na ulicy jakby nikt nie słyszał bestii co obwieszcza swoim ofiarom, że wyrusza na żer. Mary poczuła w głębi serca, że wcale nie czuje strachu. Mroczny cień przed którym uciekała całe życie w końcu owinął się wokół serca i z krwią dostał się do mózgu, do nerwów, rozlał się po bezczasowej i bezkształtnej jaźni, powrócił do materialnego ciała, rozlał się i przelał przez nią. W końcu zrozumiała, a ze zrozumienie przyszło pragnienie, którego nigdy nie dał jej Pan u studni co od kobiety brał materialną wodę w zamian dając jej wodę wiecznego życia. Jego przeciwieństwo było wybawieniem. Nie światło tam w niebie nie do zdobycia, lecz mrok w głębi tak bliski każdej istocie przywiązanej do ziemi. Strach przed śmiercią, bólem, niesprawiedliwością, utratą bliskich, zmierzłym okrutnym ludzkim losem. On jedyny przychodził i wyzwalał. Przywracał wiarę w naturę, dając naturalnego wroga, nie jakąś smutną chorobę, lecz drapieżnika, który zabijał czysto i uczciwie. Gdyby przyszedł wcześniej nie musiała by cierpieć po śmierci mamy, narzeczonego. Nie musiałaby bać się o siebie. Życie nie musi być ciągłym cierpieniem.
Biegła tam gdzie był on. Nie zależało już jej na chłopcu, chciała go wreszcie zobaczyć, doświadczyć. Nim skręciła we właściwą ulice wspomniała przyjaciela botanika. Podarował jej kiedyś rosiczkę. Opowiadał ciekawe rzeczy jak rośliny potocznie nazywane mięsożerne, wabiły zapachem i słodką cieczą owady, by potem je chwytać i trawić. Wyobraziła sobie muchołówkę, która zamyka się, by skonsumować biedna muchę. Gdy wybiegła zza rogu, mroczna, chorobliwa aura, podziałała jak zimna woda. Cokolwiek czuła, było feromonem by zwabić ją do gniazda potwora. Wszystko w tym miejscu wydawało jej się nienaturalne i złe – pułapka, legowisko pająka na małą muszkę, która tylko zbiegiem okoliczności przedarła się przez pękniętą sieć. A wszystko dzięki tym ludziom, którymi gardziła, nienawidziła i potępiała. Policja. Radiowóz stał na sygnale. Wewnątrz mężczyzna żywo gadał przez interkom, kobieta na tylnym siedzeniu uspokajała zaginionego chłopca. Maska z przodu była zgnieciona, a na dachu widniały ślady po pazurach. Z pobliskiego budynku o brązowych cegłach zwisał smętnie balkon, drabina przeciwpożarowa była wyrwana, ściany tak samo podrapane.
Choć przerażona, biegła dalej, bo przecież znała tą dzielnicę. Z stąd jest blisko... Przebiegając obok policji słyszała jak funkcjonariusz mówił o jakimś wielkim zwierzęciu, ale nikt go nie widział, dało się tylko odczuć jego atak na samochód.
     Wybiegła na spokojna dzielnicę tak dobrze jej znaną. Ruch uliczny był znikomy, na spacerze była para starszych ludzi. Pnąc się pod górkę, miała za chwilę skręcić w lewo w ciąg labiryntowych, wąskich uliczek z bogatymi domami mieszkalnymi. Nim przeszła przez ulicę z oddali usłyszała przerażający krzyk pełen niewysłowionego bólu. Nie był to wytwór wyobraźni, bo para wspomniana wcześniej także żywo zareagowała. Poczuła woń siarki, może smoły i z oddali już widać było łunę ognia. Blask zbliżał się wraz z okropnym krzykiem. Mary w wyobraźni widziała płonącego demona, który wściekle biegnie na nią i czy ją pożre, czy zaciągnie do wnętrza ziemi, tego już nie zdążyła sobie wyobrazić, bo to już się pojawiło.
Ze wzgórza staczała się płonąca beczka, smród smoły, płonących włosów i mięsa był już nieznośny. Starsze małżeństwo krzyczało zszokowane. Gdy beczka przetoczyła się obok trójki świadków, widać było wystające nogi uwięzionego nieszczęśnika. Po chwili krzyk ustał i łuna znikła, tylko w oddali dało się dojrzeć blask ognia w szybach domów to zapalające się, to znikające, po czym było słychać głuchy łoskot i czyjś histeryczny krzyk. Mary biegła dalej, lecz niewiele już myśli zostało jej w głowie. Nawet nie zwróciła uwagi, że z miejsca z którego staczała się beczka słychać wesołe śmiechy, pijackie okrzyki i muzykę.
     Drzwi do sklepu Pablo były otwarte, smród siarki zgęstniał. Framugi były obtarte jakby coś sporych rozmiarów nie mieściło się w przejściu, ślady pazurów na drzwiach były już jej znane. Serce jej zamarło, gdy zobaczyła nieruchome ciało na środku podłogi. Po chwili poczuła ulgę, bo mężczyzna był jej obcy. Łysy z chustą na twarzy, miał w ręku worek, najpewniej złodziej. Głośno, niemal z rozpaczą w głosie zawołała właściciela sklepu. Starzec nieśmiało wychylił się z górnego piętra, w dłoniach ściskał kij od szczotki. Poczuła mrowienie na karku i czyjś wzrok, tak samo jak poprzednio chłopiec. Skąd wiedziała, że obserwator znajdował się na pobliskim dachu? Czuła jego obecność, wiedziała, że tam jest. Spotkanie duchowe na poziomie ukrytych zmysłów było tak oszałamiające, a jednocześnie bluźniercze, że do końca swych dni nie umiała opisać tego doświadczenia. Poczuła nadzieję niemal tak wielką jak paraliżujący strach. On tam był pomimo tego, że nie było nic widać. Na chwilę zalśniły dwie pary oczu, najpierw jakby o ludzkim pokroju, następnie zwierzęce, i gdy przemożny czar, lub wola puściły kobietę spod swej władzy, ujrzała masywny cień zwierzęcia, być może wielkiego psa. Na mgnienie, mniej niż sekundę i zniknął, jakby tylko dla kaprysu spełniając jej życzenie, bo przecież tak bardzo chciała ich zobaczyć. Nie da się bezkarnie patrzeć na jeźdźca, ale widać na chwilę mógł pokazać wierzchowca.
Niebawem przybyła policja. Złodziej nie żył. Wstępnie uznano atak serca.
- Prawdziwa noc diabła, proszę państwa.
- Czemu pan tak mówi? - Zapytała się lękliwie Mary, jednocześnie podając krople uspokajające Pablowi.
- Najpierw jakieś wielkie bydle zaatakowało radiowóz tu niedaleko. Tygrys czy może niedźwiedź, nic nie widzieli, ciemno było. Ustalamy na razie, może uciekło z prywatnej kolekcji. Potem na weselu jakiś pijany idiota poszedł szukać wina. Mieli wino w beczkach. Polazł do sąsiadów, zajrzał do beczki po smole z fajką w gębie. Wyobraźcie sobie co było potem. I teraz włamanie ze skutkiem śmiertelnym. Proszę zobaczyć, nie zdążył ukraść.
Policjant z torby wyjął porcelanową lalkę. Piękną w staromodnej sukni.
- Panie... to nie moje...
- Jest pan pewien?
Na starość Pablo zamknął sklep i sprzedał dom w którym spędził większość życia. Mary zabrało go ze sobą do Europy i od tamtej pory często są w ruchu. Tylko w podróży Pablo czuje się bezpiecznie. Mary wie, że starszy mężczyzna się oszukuje, gdyż On jest wszędzie i nie ma przed nim ucieczki.
Odpowiedz
#2
Sporo w tekście niedociągnięć technicznych, między innymi błędy w pisaniu nie- z różnymi częściami mowy, używanie półpauz (pauz?) zamiast myślników, mówię tu konkretnie o "tam--tamie"; też zauważyłem, już w którymś z Twoich tekstów, konstrukcję "z stąd", "z stamtąd", itp. gdzie powinno być po prostu "stąd", "stamtąd". 

Polecam przejrzeć właśnie tekst pod kątem technicznym. (teraz mi się przypomniało, że ktoś tam uciekał od "kuł" motocyklu, powinno być "kół"). Szczerze, postanowiłem napisać coś o tym tekście (zwłaszcza że jeszcze nikt nie napisałTongue), a nie chciało mi się wypisywać tych licznych niedociągnięć.

Niedociągnięć, które próbują odciągnąć od świetnego klimatu, choć udaje im się bardzo rzadko. Mimo też, moim zdaniem, kilku nazbyt "prze-przemyślanych" zdań, historia wciąga, że hej. Miszmasz kulturowy, który zastosowałeś, skojarzył mi się trochę z Gaimanem, zaś klimat i elementy horroru z Kingiem (choć, szczerze, poza nim i paroma książkami innych autorów, za wiele horrorów nie czytałem). Podobało mi się to, że (w sumie, stwierdzam, to już w którymś Twoim horrorze z kolei), że nie jest to groza zbudowana na tanim motywie grozy (nie wiem, jak np. grupa nastolatków ganiana przez psychopatę), widać w tym też pewne Twoje przemyślenia. Sądzę, że trafnego porównania użyłeś, że te "sprawy diabelskie" są trochę jak narkotyki. Że są, ale lepiej zostawić. Choć osobiście uważam, że taki diabeł chce, żeby myśleć że go nie ma, a taka "hardowa obecność", to już ostateczność...
Odpowiedz
#3
Witam. Dziękuje za przeczytanie i komentarz. Spróbuje poprawić wedle zaleceń (pierwsze co zrobiłem to te koła nieszczęsne, aż wstyd).
Bardzo się cieszę, że podobało się, pomimo wad. Super, że wciągło. Tak mimochodem przy pisaniu zawsze się pojawiają jakieś przemyślenia. Moim zdaniem warto zawsze coś dodać jeśli tylko nie będzie kłóciło się z tekstem. Wiadomo jak ambitny tekst, to mogą wszystko przysłaniać, bo wtedy tekst ma prawo być nudny. Tym razem chciałem żeby się coś działo.
Co do motywu taniego, pulpowego horroru, to ja też takiego nie lubię, typu gore czy slasher, choć motyw pogoni i zabójstwa, bez jakiejkolwiek refleksji, nie jest znowu taki zły, bo można na takich mało ambitnych tekstach ćwiczyć rzemiosło. Choć uwielbiam grozę i science fiction, nie lubię przemocy. A nawet klasycy porażają mnie czasem okrucieństwem, np Dostojewski i jego "Zbrodnia i kara"(było mi tak przykro, że spać po tym nie mogłem) albo Sołżenicyn "Archipelag gułag" (miałem koszmary, gorsze od "Medalionów").
Główny motyw, czyli wiara. Moje osobiste przekonania nie stoją po stronie ani Mary, ani Pabla, raczej ich sprzeczne zdania są odzwierciedleniem tego co sam czuję, więc przyznam tekst jest trochę osobisty. Takie sprzeczności odnośnie wiary krążą we mnie od czasów chyba gimnazjalnych, albo wcześniejszych. Byłem już pełen wiary, sceptyczny, gnostyczny, mocno wątpiący, nie wierzący, wręcz ateistyczny aż po ten ponury nihilizm. I tak koło. Nie chcąc narzucać nikomu zdania, osobiście ( w tej chwili) sądzę, że diabeł jest co najwyżej metaforą zła, a prawa przyrody są bezlitosne. Ale to tak mam w tej chwili, zawsze jakieś życiowe doświadczenie może zmienić perspektywę. Jak to ktoś kiedyś powiedział. "Tylko drzewa na starość są coraz bliżej nieba".
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#4
(22-12-2018, 21:36)Ahab napisał(a):
 Pablo obserwował jak zahipnotyzowany układające się w fale włosy.
Tu przestawiłem końcówkę.


(22-12-2018, 21:36)Ahab napisał(a):
- gdzie twoje piękne lalki? - Zauważyła czego jej od dłuższego czasu brakowało.
Brak wielkiej litery.

(22-12-2018, 21:36)Ahab napisał(a):
- Tym razem mam dla ciebie coś niezwykłego. - Rzekła, nie kryjąc napięcia w głosie. 
Po wypowiedzi bez kropki, a komentarz z małej.

(22-12-2018, 21:36)Ahab napisał(a):
Osobiście słyszałam od kilku starszych ludzi jak że  widzieli coś takiego. 


(22-12-2018, 21:36)Ahab napisał(a):
 Chorym na aids w Afryce. 
To się chyba dużymi literami piszę AIDS

(22-12-2018, 21:36)Ahab napisał(a):
Do tej pory pamiętam jakie wrażenie wywarł na mnie, gdy z teatralnym wyrazem twarzy opowiadał
"opowiadał" trzeba wstawić przed "z teatralnym"

(22-12-2018, 21:36)Ahab napisał(a):
jedną ręką odpychała się przechodząc przez portal, drugą wyciągała po swą ofiarę

(22-12-2018, 21:36)Ahab napisał(a):
Doktor nie miał wątpliwości, że to będzie najpiękniejszy prezent dla żony i zarazem najgodniejsze trofeum z wyprawy. Nie wdawał się w szczegóły, ale wyobrażałem sobie jak makabrycznie musiało to wyglądać, gdy nożem wydłubywał kamiennej twarzy oczy.
Fabularnie rozumiem, ale by wykształcony archeolog-amator dokonywał takiego zniszczenia w dziedzictwie kulturowym? Big Grin

(22-12-2018, 21:36)Ahab napisał(a):
Metodycznie zbliżała się coraz bliżej.
Pleonazm

Jak zwykle na raty Smile Tam w pierwszym akapicie było jeszcze kilka niezręczności gramatycznych, ale nie jakichś rażących dla mnie, więc ich nie wynotowywałem. Ogólnie technicznie, bardzo sprawnie napisane. Widać, że od "Klasycznej formy" trzymasz poziom Smile
Odpowiedz
#5
Witam.
Bardzo dziękuje za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że jest statystycznie trochę mniej błędów. Najważniejsze żeby się lepiej czytało.
Temat trochę schematyczny i będzie wiele takich tropów. Archeologia została potraktowana stereotypowo, taki obraz bezczelnego łupieżcy zakodował się chyba przez Indiane Jonsa czy Larę Croft. Po czasie ten antagonista też wydaje mi się stereotypowy.
Dzięki za pozytywne słowa.
Pozdrawiam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości