Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ognista [Harry Potter - Hermiona/Scabior]
#1
Harry Potter - Hermiona/Scabior
______________________________

PROLOG

Tego dnia pogoda zdecydowanie nie była taka, jaka być powinna. Zakupy na zalewanej deszczem Pokątnej, z ciężką siatką, wrzeszczącym dzieciakiem uwieszonym u ręki i drugim obskakującym wszystkie witryny wzdłuż całej ulicy, bynajmniej nie należały do przyjemności. Wolną ręką poszukiwała w torbie parasola, nieliczne srebrne monety, które pobrzękiwały do tej pory w jej kieszeni, wraz z poruszeniem się poły płaszcza, wysypały się na ulicę z donośnym brzękiem.
- William! – zero odzewu. Chłopiec nadal stał z nosem dosłownie przylepionym do wystawy apteki „Slug&Jiggers”, na której, nad proszkami w pięknych buteleczkach, wisiała przypominająca abażur, imponująca dekoracja z mocno nieprzyjemnie wyglądających kłów i pazurów. Ciemnowłosy jedenastolatek o pociągłej twarzy z przekrzywioną w lewą stronę głową, próbował odczytać napisy wykaligrafowane na buteleczkach.
Sibyl podjęła próbę pochylenia się, jednak szarpiący jej rękę rozwydrzony ośmioletni blondynek skutecznie to uniemożliwiał. Po szkłach okularów płynęły strużki deszczu.
- Impervius! – mruknęła kobieta celując różdżką w okulary. Widoczność natychmiast uległa poprawie. – William, ile razy mam cię wołać? - kobieta przeklęła w myślach ojca dzieciaków. „Że też musiały się podać na tego nieudacznika… Siedzi zapewne teraz w jakimś obskurnym pubie i zalewa się w trupa Ognistą.” – pomyślała, po czym bez namysłu podeszła do witryny apteki i szarpnęła za ramię starszego syna. Chłopak odwrócił się niespiesznie, wciąż z wyrazem zamyślenia w szarych oczach. Widok matki natychmiast wyrwał go z zadumy.
- Pozbieraj. – rzuciła niezadowolona, wskazując łokciem w stronę rozsypanych na chodniku monet. – I nie zatrzymuj się przy każdym sklepie, nie mamy czasu.
Szli prostą uliczką do mieszczącego się na samym jej końcu Banku Gringotta. Przy wejściu minęli kobietę z roześmianą od ucha do ucha dziewczynką, która podskakiwała, wymachując sakiewką trzymaną w pulchnej dłoni. Ciemnowłosy chłopiec bez namysłu podłożył nogę dziewczynce, która wylądowała prosto na zabłoconej ulicy, jej błękitną sukienkę ozdobiły rozległe plamy brudu. Dzieciak uśmiechnął się nieznacznie, słysząc płacz małej czarownicy.
- Jak pani syna pilnuje?! – wrzasnęła rozzłoszczona kobieta i natychmiast podbiegła do córki. Sibyl rzuciła jej tylko przelotne spojrzenie pełne niechęci i wraz z dziećmi weszła do środka. Podeszła z gracją do najbliższego okienka, goblin o rozwichrzonych siwych włosach oderwał się na moment od przeliczania galeonów i spojrzał na nią z góry.
- Chciałabym dokonać wypłaty. – kobieta podała mu mały złoty kluczyk.
- Nazwisko?
- Scabior. Sibyl Scabior.

***

Ekspres linii Londyn-Hogwart odjeżdżał z peronu 9 i ¾ po raz szósty zabierając ze sobą Williama Scabiora. Blady chłopak z godłem Slytherinu przyszytym na piersi zaciągnął zasłony i rozparł się wygodnie na siedzeniu w pustym przedziale. Z niewielkiego plecaka wyjął podręcznik do astronomii i mugolskie czasopismo ze zdjęciami roznegliżowanych panienek o wyjątkowo pustych spojrzeniach. Jak co roku miał nadzieję, że nikt nie zapuka do przedziału i jak co roku, właśnie ktoś zapukał. Drzwi odsunęły się i stanął w nich zgarbiony, przysadzisty chłopak o rozbieganym spojrzeniu, chyba z siódmego roku, William mijał się z nim często w salonie, jednak nigdy go nie poznał. Bez przyzwolenia nastolatek usiadł na siedzeniu naprzeciwko i wyciągnął do niego rękę:
- Amycus Carrow.

***

- Co jest?
- Ojej… - ciemnowłosy szesnastolatek zacmokał z udawaną dezaprobatą lustrując wzrokiem długi list – Mój kochany ojczulek wreszcie odszedł z tego świata. Mamcia wrzuciła go spetryfikowanego do stawu pełnego jeżanek. Cóż, z tatusia niewiele zostało.
- A matka gdzie? – spytała przygarbiona dziewczyna o ziemistej cerze.
- Jak to gdzie, śliczna? W Azkabanie, już od wczoraj. – odparł z nonszalancją. Alecto Carrow spłonęła rumieńcem, całkowicie niepotrzebnie, ponieważ nikt nigdy nie uważał jej za śliczną, ani nawet ładną, odzywki tego typu były po prostu kwestią przyzwyczajenia chłopaka. Spojrzał w stronę stołu Puchonów, przy którym grupka ciapowato wyglądających dzieciaków pocieszała właśnie spłakanego blondynka. „O mój Boże” – pomyślał William patrząc z politowaniem na młodszego brata – „Gdzie się taki uchował?”. W końcu ani ich zapuszczona rezydencja na przedmieściach Bradford, ani atmosfera w domu bynajmniej nie sprzyjały rozwijaniu się obdarzonej tak słabym charakterem persony, jaką był Randall. „Widać żałuje starej mamuśki. Chyba czas mu przypomnieć, jak iście po mugolsku łoiła go psią smyczą.” – pomyślał chłopak, nadgryzając kanapkę. Mimo ogromnej niechęci nie mógł jednak nienawidzić brata, wszelkie próby zrażenia do siebie rodzeństwa nie przyniosły efektów, doszedł w końcu do wniosku, że młodszy brat wydaje mu się w jakiś sposób… milutki. Całkowicie skapitulował, kiedy Randy niemalże z uśmiechem oddał mu tubkę swojej pasty do zębów, którą w wakacje William napełnił dla zabawy cuchnącym żabim skrzekiem i białą farbą. Szesnastolatek wyciągnął z torby mapę układów gwiezdnych i oderwał się od rozmowy znajomych. Czego jak czego, ale astronomii nigdy nie miał dość.

***

- Jesteś pewny, że chcesz to robić? Wiesz, taka robota niesie ze sobą sporo ewentualnych konsekwencji.
- Znasz mnie, mam gdzieś konsekwencje. Poza tym bardzo potrzebne mi złoto, a za to dobrze płacą. Hylett czeka na swój tysiąc galeonów, Munder na dwa. To wszystko jest raczej bezterminowe, ale cierpliwość też ma swoje granice. – zaśmiał się nerwowo dwudziestosiedmioletni William Scabior, po czym poluźnił zawiązany na szyi brązowy szalik, miał dziwne wrażenie, że węzeł zaczyna go dusić.
- Ach, czyli mam rozumieć, że zmuszają cię do tego pobudki czysto finansowe, a nie bezgraniczne poparcie deklarowane sprawom Czarnego Pana? – spytał Amycus, wygładzając swoją długą szatę. Zapadła krótka chwila ciszy.
- Oczywiście, że go popieram, inaczej nie byłoby mnie tutaj. – odparł nieco zbyt niepewnie William. Nie skłamał, ale i nie powiedział całej prawdy. Jego skromnym zdaniem brzydzenie się nieczystością krwi było absurdalne, jego ciotka, jedyna w miarę normalna osoba w rodzinie, była przecież szlamą, poza tym sam lubił zabawiać się z nieświadomymi niczego mugolskimi kobietkami, którym potem całe zajście z zadowoleniem wymazywał z pamięci. Cała reszta była mu przyjemnie obojętna, na tyle, że ze spokojem mógł pracować dla idei Czarnego Pana.
- Dobrze, zarekomenduję cię. Czekaj na sowę z Ministerstwa.
Scabior skinął głową i bez słowa wyszedł z „Dziurawego Kotła”, tuż za progiem zapalając papierosa.

***

Był wściekły. Już dwa dni szwędał się po odludnej puszczy z bandą przytępawych patałachów. Prymitywne namioty, obrzydliwe żarcie, a Pottera ani widu, ani słychu. Noc dawno już zapadła, trochę za zimna, jak na tamte rejony. Zamykał pochód, rozglądając się co jakiś czas dokoła i przyświecając sobie bukową różdżką. Tuvlin szedł kilka metrów przed nim, niosąc na ramionach oszołomionego chłopaka, którego złapali kilka godzin wcześniej. Jak odstawią go całego i zdrowego do Ministerstwa, to pewnie kochane władze sypną im do rąk sporo galeonów. Scabior miał właśnie zająć się na powrót studiowaniem układów gwiezdnych, kiedy…
- Chwila, chwila, chwila… Co to? – powiedział cicho, wszyscy jego towarzysze zatrzymali się. Cofnął się kilka kroków do miejsca, w którym powietrze bynajmniej nie pachniało nadgniłymi liśćmi i drzewami iglastymi.
- Czuję zapach… - zamknął oczy, mocno wciągnął powietrze i od razu wyczuł coś dziwnego, jakby… kadzidło? Tak, właśnie tak pachniało w kościele, w którym był zresztą tylko raz w całym swoim życiu. Wyczuwał coś jeszcze… jakby znów był w Miodowym Królestwie i z zamiłowaniem wcinał kolejną bryłę kremowego nugatu. No i na dodatek jakieś obrzydliwie mdłe kwiatki. Wyraźnie damskie perfumy. Starał nie skupiać się na tym, że zapach raczej go odrzuca, otworzył oczy i rozejrzał się, wokół całkowita pustka. A gdyby tak wyciągnąć rękę…
ŁUP!
- Co ty wyprawiasz?! – wrzasnął do Tuvlina, który zrzucił z barków nieprzytomnego chłopaka i właśnie zrobił ogromny łyk Ognistej Whisky z obrzydliwie brudnej piersiówki.
- Ciężki jest… - wychrypiał.
- Co, mam go ponieść za ciebie? – spytał William, robiąc przesadnie teatralny przyzwalający ruch ręką.
- Dobra, dzięki. – odparł zadowolony z siebie mężczyzna.
- Zwariowałeś? Podnieś go. – rzucił Scabior i w tym samym momencie zorientował się, że zapach całkowicie się ulotnił.
„Może to tylko jakiś omam? W końcu dawno już z nikim nie spałem. Oj, William, William, ale ci się zachciewa… Starzejesz się.” – pomyślał Scabior i skupiając wzrok z powrotem na rozgwieżdżonym, czystym niebie, ruszył za kolumną w dalszą drogę.

***

- Coś tu jest! – Scabior usłyszał donośny głos Coy’a. Szybko wbiegł na niewielkie wzniesienie. Forest of Dean faktycznie wyglądało pięknie. Niski szmalcownik stał przy drzewie, którego pień ktoś przewiązał długim, kolorowym szalikiem. William podszedł do drzewa, odwiązał materiał i dokładnie go obejrzał. Pośrodku przyszyty był krótki skrawek bawełny z wyhaftowanym krzywo napisem „H.G” i ten znajomy zapach… kadzidło! Potter, puszcza, perfumy, szalik… H.G… Potter… Hermiona Granger! Fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsce.
- Tu był Potter. Chyba jesteśmy na właściwym tropie. – zawołał Scabior, po czym odwiązał swój brązowy szalik i zastąpił go kolorowym.
- Już niedługo, panno Granger. Niedługo się spotkamy, piękna. – wyszeptał z ironicznym uśmiechem, w zamyśleniu bawiąc się troczkami szala.
_________________________

Mogę określić ten tekst jako mój osobisty debiut pisarski, a na pewno debiut w tematyce Harry'ego Pottera Smile Niestety nie uświadczysz tu ani cudownej fabuły, ani błyskotliwego dowcipu, ani zaskakującej puenty. Ba! Mogły nawet wkraść się tam błędy interpunkcyjne! Mimo to żywię jednak nadzieję, że przebrnęliście przez prolog bez większych problemów i zechcecie pochwalić/zmieszać z błotem/skrytykować moją pracę Smile
Bardzo was do tego zachęcam!
Odpowiedz
#2
Pierwsza rzecz która rzuciła mi się w oczy to fakt, że "Scabior" brzmi prawie jak "kawior", a kawior kojarzy mi się z ikrą, a ikra z rybami, a ryby to wspaniałe zwierzęta... Em..., wybacz mi tą refleksję, ale jak czytam to nazwisko, to jakoś mi się tak wpycha natrętnie do mózgu Tongue

Opis całkiem fajny, ale bez rewelacji większych, bo wszystko jest raczej mało wyjaśnione i niejasne.

Styl dobry - rzeczowy. Podoba mi się.

Co do treści nie mogę się wypowiedzieć - poczekam na ciąg dalszy.

Na interpunkcji się nie znam, więc też zmilczę.

Ale chciałabym dodać od siebie na koniec, ze jest całkiem fajnie i czekam na ciąg dalszy Smile
Pozdro!
Odpowiedz
#3
No coś ty, gdzie tam kawior ;D?!

Dziękuję za pochwałę, jak dorobię się nowego rozdziału, od razu go tu wrzucę.
Odpowiedz
#4
Nie wiem, ale ciągle mi gdzieś ten kawior pobrzmiewa. Pewnie dlatego, że głodna jestem Tongue
Odpowiedz
#5
Rozdział I: Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie.

Scabior siedział oparty o pień wyjątkowo spróchniałego drzewa i obserwował. Wpatrywał się intensywnie w sam środek niewielkiej polany umiejscowionej w dolinie poniżej, na której, jak wiedział, rozbił obóz Potter ze swoją wesołą gromadką. Widział tą małą Granger rzucającą zaklęcia ochronne, miała na sobie wyjątkowo brzydkie, w dodatku za duże, mugolskie ubrania, a jej zwykle brązowe loki poprzetykane były grubymi pasmami siwizny. Dedukując użycie przez dziewczynę Eliksiru Wielosokowego, pulsujący na jego przedramieniu Mroczny Znak i rozgorączkowanego Pottera, kopiącego z impetem we wszystko, co tylko się do tego nadawało, doszedł do wniosku, że niedawno kolejny raz przeżyli bliskie spotkanie z Czarnym Panem lub kimś równie przyjemnym. Scabior w pewnym sensie ich podziwiał, wiedział, że sam nie byłby na tyle odważny, żeby stawić opór Czarnemu Panu i przy pierwszej możliwej okazji zapewne upadłby na kolana i skamlał u jego stóp, prosząc o łaskawe przebaczenie. Mieli te dzieciaki w garści. Mogli złapać ich już teraz, jego dług nadal nie był spłacony, a za Złote Trio wyznaczono taką nagrodę, że pieniędzy zostałoby jeszcze na rok życia w luksusie. Dostali jednak wyraźne instrukcje, że mają przyprowadzić całą trójkę, a od prawie miesiąca nie widywał z nimi tego ciamajdy Weasley’a. Nagle nocną ciszę rozdarł głośny krzyk:
- Pomocy! Pomocy! - usłyszał William od strony obozu. Mężczyzna niechętnie wstał i przeciągnął się wolno.
- Nigdy się niczego nie nauczą… - mruknął. – Muffliato! – obszedł sklecony byle-jak ogromny namiot, rzucając wokół niego zaklęcie uciszające. Ostatnim czego by teraz pragnął, było słuchanie jego kompanów zabawiających się w najlepsze z dziewczyną, którą złapali zaledwie kilka godzin wcześniej. Gdyby miała odrobinę szczęścia, może wpadłaby na Pottera. Los nie był jednak dla niej łaskawy, jasnowłosa dziewczyna trafiła prosto na nich. Mógł teraz całkiem dobrze się z nią bawić, ale aura lodowato zimnego lasu odebrała mu absolutnie całą ochotę na harce. Upewniając się, że wokół ponownie zapanowała cisza, wrócił na poprzednie miejsce i ot tak, dla zabicia czasu, zaczął wspominać kilka ostatnich godzin.

***

- A cóż to za śliczny kwiatuszek zaplątał się nam w tak nieprzyjazne miejsce? – spytał, uśmiechając się obleśnie do patykowatej dziewczyny o mysich włosach. – Jak się nazywasz?
- Hanna Abbott – wyszeptała, wbijając wzrok we własne, mocno ubłocone buty. Sama, nawiasem mówiąc, nie była zbyt czysta.
- Status krwi?
- Półkrwi – jej głos sprawiał wrażenie dawno nie używanego. Scabior rzucił okiem na długą listę nazwisk poszukiwanych. Nie musiał szukać długo. Niemal na samym początku zobaczył słowa: „Abbott Hanna – półkrwi czarownica. Urodzona: 1980. Hogwart: 1991 – 1996 (1997). Poszukiwana od 1996. Członkini organizacji uczniowskiej „Gwardia Dumbledore’a”. Matka zamordowana w 1996 za działalność promugolską oraz popieranie instytucji Zakonu Feniksa.”
- No, no, no, kochanie, nie chciało się jechać do szkoły, co? Mamusia nie wpoiła ci do tej małej, ślicznej główki, że nauka jest najważniejsza? Widzę, że czeka nas mała wycieczka do Ministerstwa – uśmiechnął się William i zacmokał z udawanym przejęciem, rzucając teczkę z listą Greybackowi. Dziewczyna nie stawiała oporu, kiedy zawlekli ją do obozu i przywiązali do drzewa, odbierając wpierw różdżkę z sośniny, nastolatka zdawała się przebywać duchem w zupełnie innym miejscu, w jej oczach czaiła się pustka. Pierwszą wartę trzymał Scabior. Pociągnął solidnie z butelki Ognistej Whisky i ułożył się wygodnie naprzeciwko dziewczyny, która omdlała w pętach, co było najpewniej skutkiem głodu. Wyglądała, jakby przynajmniej od tygodnia nie miała nic w ustach. W pewnym momencie Hanna ocknęła się i całą siłą próbowała wyrwać się ze sznurów, oczywiście całkowicie bezskutecznie.
- Chciałaś czegoś, mała? – spytał William, odrywając się na moment od zabawy troczkami szalika Hermiony.
- Pić... Tak, pić – odpowiedziała. Scabior wyciągnął z kieszeni butelkę i podszedł chwiejnie do dziewczyny, która nagle ogłupiała ze strachu, nie panowała zupełnie nad drżeniem rąk, uginającymi się pod nią kolanami, nad przyspieszonym oddechem. Mężczyzna odkorkował whisky i pozwolił zrobić Hannie kilka bardzo dużych łyków. „No, no, za moich czasów w Hogwarcie nie uczyli tak pić.” – pomyślał i uśmiechnął się mimo woli.
- Zaczekaj chwilę – zatrzymała go dziewczyna, kiedy chciał wrócić na swoje miejsce. – Wypuść mnie, proszę… - wyszeptała. Scabior zaśmiał się głośno. Zwykle nie odpowiadał na tego typu zaczepki, ale tego dnia miał wyjątkowo dobry humor.
- Chyba żartujesz, ślicznotko.
- Wiem, nic za darmo, ale…
- Co „ale”? – spytał niecierpliwie. Dziewczyna zawahała się przez moment.
- Możesz… możesz mnie mieć. Choćby zaraz – wyszeptała, płonąc rumieńcem, chwytając jednocześnie jego płaszcz i starając się przyciągnąć go do siebie. „O mój boże, jakie to typowe…” – pomyślał, patrząc w oczy Hanny, które ich właścicielka bezskutecznie próbowała napełnić chociaż namiastką żądzy. Nie mogła pozbyć się z nich wszechobecnego wyrazu obrzydzenia. – „Chyba naoglądała się za dużo mugolskich romansów. To teraz może uciekniemy razem i będziemy mieli dużo dzieci, co?” – uśmiechnął się nieznacznie do własnych myśli. To nie był pierwszy raz, kiedy otrzymywał takie propozycje w zamian za wolność, te wszystkie dziewuchy są chyba przekonane, że za jego ślicznymi słówkami kryje się wielka chuć na wszystko, co się rusza. Och, słodka naiwności! Nagle do głowy wpadł mu świetny pomysł.
- Nie tutaj – wyszeptał, rozcinając pęta różdżką. Chwycił dziewczynę za ramię i poprowadził do lasu bliżej namiotów. Nadzieja, która wstąpiła w siedemnastolatkę, była niemal namacalna. Kiedy znaleźli się poza ewentualnym zasięgiem wzroku reszty, dziewczyna natychmiast rzuciła mu się na szyję wyćwiczonym sposobem, pozbawionym krzty uczucia. Całowała go automatycznie, jak dobrze zaprogramowany robot. Kiedy rozebrana położyła się na ziemi, Scabior uśmiechnął się paskudnie i od niechcenia mruknął:
- Incarcerus! Silencio! – patrzył, jak naga dziewczyna miota się w pętach, jak wierzga nogami, próbując go kopnąć. – Wingardium Leviosa! – ruszył wolnym krokiem w stronę namiotów, lewitując za sobą Hannę. Zaalarmowany hałasem trzaskających gałęzi Greyback, wychylił brzydką głowę z namiotu.
- Co jest? – zachrypiał świdrując błękitnymi oczami miotającą się dziewczynę.
- Próbowała uciec – powiedział Scabior z udawanym smutkiem. – A chcieliśmy być dla niej tacy mili, prawda?
- Ma się rozumieć – wilkołak oblizał się i obnażył zepsute zęby.
- Ale skoro panna Abbott gardzi moją gościnnością, to nie pozostaje mi nic innego, jak oddać ją na wasze utrzymanie. Co ty na to, Fenrir?
- Nie pieprz, Scabior, tylko dawaj ją tu szybko. Chłopcy, chyba nie chcecie przepuścić takiej okazji? – wrzasnął wilkołak do wnętrza namiotu. Natychmiastowe skrzypnięcia polowych łóżek świadczyły o tym, że szmalcownicy już dawno przysłuchiwali się całej rozmowie. Rzucili się do wejścia jak wygłodniałe psy.
- Miłej zabawy, kochanie – William ukłonił się nonszalancko w stronę Hanny. – Finite! – dziewczyna wylądowała na ziemi z głuchym tąpnięciem, Greyback natychmiast porwał ją, wrzeszczącą w niebo głosy do namiotu, wydając z siebie dziwne ryki. „Idioci, nawet nie pomyśleli, dlaczego chciała uciekać nago.” – pomyślał William siadając pod spróchniałym drzewem. Z nudów zaczął wybijać różdżką rytm starego hitu Fatalnych Jędz na swoim udzie. Gwiazda Polarna wskazywała drogę.

***

Słyszał wyraźnie podniesiony głos Weasley’a.
- Nareszcie wrócił rudzielec – szepnął do Tuvlina. Mężczyzna puścił do niego oko, obmalowane naokoło czarną farbą na wzór maski. Stali nieruchomo ukryci za drzewami niemal przez godzinę. Tym razem nie na darmo.
- Rzucę zaklęcia… - powiedział ze zrezygnowaniem Ron. Greyback natychmiast wyszedł zza pnia, zagradzając mu drogę. Utykał na jedną nogę, bo Hanna ugryzła go w nią niemalże do kości, kiedy próbował się do niej zbliżyć. Niewiele jej to dało, reszta zabawiała się z nią prawie do rana, potem zostawili ją w tamtym lesie. Przy odrobinie szczęścia może przeżyje, ale jak Scabior zdążył się dowiedzieć, życiowy fart nie był jej mocną stroną.
- Harry! – wrzasnął rudzielec. Dla Złotego Trio było jednak już za późno, szmalcownicy otoczyli ich ze wszystkich stron. Scabior uśmiechnął się szeroko, Granger stała tuż przed nim z wyrazem przerażenia na ładnej twarzy.
- Cześć, piękna – powiedział, demonstracyjnie bawiąc się jej szalikiem. Cała trójka jak na komendę pobiegła w głąb lasu. – Nie stójcie tak, łapcie ich! – krzyknął Scabior i rzucił się w pogoń za Hermioną.
- Drętwota! Drętwota! Petrificus Totalus! Incarcerus! – zaklęcia mijały dziewczynę zaledwie o cal.
- Confringo! – usłyszał krzyk młodej czarownicy. Ziemia przed nim wybuchła z głośnym hukiem, zwalając go z nóg i obrzucając ostrymi odłamkami żołędzi. W końcu udało się im dogonić trójkę. Kątem oka Scabior zobaczył, jak Hermiona rzuca na Pottera jakieś zaklęcie, chwilę później na twarzy Wybrańca zaroiło się od ogromnych, różowych bąbli. Nie sposób było rozpoznać, że to on. Greyback unieruchomił dziewczynę, wykręcając jej ręce do tyłu.
- Nie dotykaj jej! – wrzasnął Weasley rzucając się z desperacją w ich stronę. Któryś ze szmalcowników dał mu solidnego kopa w brzuch, sądząc po bulgoczących dźwiękach, jakie wydobyły się chwilę później z ust rudzielca.
- Twój chłopak wyjdzie na tym znacznie gorzej, jeśli się w końcu nie nauczy, że powinien być grzeczny – powiedział Scabior strojąc teatralne miny. – Oj, a co ci się stało brzydalu? – zwrócił się do Pottera. – Jak się nazywasz?
- Dudley. Vernon Dudley – wybełkotał Potter.
- Sprawdzić go… A ty, maleńka? – podszedł wolnym krokiem do Hermiony. – No, jak masz na imię? – zapytał, zbliżając swoją twarz do twarzy dziewczyny, która starała się uchylić najbardziej, jak się dało.
- Penelopa Clearwater. Jestem półkrwi – odparła i natychmiast odwróciła twarz, kiedy William zbliżył się do niej w taki sposób, jakby chciał ją pocałować. Jej zapach, chociaż bardzo chemiczny i sztuczny, niesamowicie go podniecał. Była nim cała, jej włosy, jej jasna, delikatnie piegowata skóra. Jego dotyk drażnił każdy cal skóry na jej twarzy, którą delikatnie pieścił palcami. Czuła, jak mężczyzna głęboko oddycha, dmuchając jej do ucha gorącym powietrzem.
- Nie ma go na liście, ale zobacz, co ma na czole! – zawołał jeden ze szmalcowników. Scabior niechętnie oderwał się od Hermiony i podszedł do opuchniętego Pottera, spojrzał od niechcenia na rozdętą, ale widoczną bliznę na czole.
- Potter, Weasley, tam zapewne Granger… - mruknął. - Ale ptaszki się nam trafiły, nie ma co. A więc zmiana planów, tych się nie odstawi do Ministerstwa – wyszeptał. – Przenosimy się do Malfoy Manor!
Korzystając z okazji, że Greyback przeskoczył obejrzeć z bliska Pottera, chwycił dziewczynę za ramię i ścisnął je jak imadło, mówiąc:
- A teraz Penelopo, trzymaj się mocno.
Wszyscy zniknęli, zanim krwawe słońce schowało się za poszarpaną koronami drzew linię horyzontu.

***

Malfoy Manor było wielką posiadłością rodową, zbudowaną z ciemnych cegieł. Po ogrodzie przechadzały się leniwie, pośród artystycznie przystrzyżonych krzewów i pięknych fontann, białe pawie. Bellatriks Lestrange wybiegła im na spotkanie, spadając niemal z krętych schodów z białego marmuru. Jej ciężkie powieki uniosły się nieznacznie, zatrzęsła się z podniecenia, widząc trójkę nastolatków prowadzonych jak woły na rzeź.
- Potter. Weasley. Granger – wskazał po kolei Scabior.
- Do środka – mruknęła kobieta. – Cyziu! – zawołała, gdy tylko znaleźli się w środku, we wnętrzu pełnym pięknych antyków, złotych zastaw i bajecznie drogich dywanów. Lucjusz Malfoy siedział przy kominku z wielkim kieliszkiem wina w dłoni. Na widok niespodziewanych „gości”, kryształowe naczynie wyśliznęło mu się spomiędzy szczupłych palców i rozbiło się na tysiąc kawałeczków na ciemnych marmurowych płytach.
- Czy to jest…? – spytał drżącym głosem. Żona chwyciła go za rękę i na jej twarz wystąpił grymas, który najwyraźniej uznawała za uśmiech największej radości.
- Potter, Lucjuszu.
- Greyback, Scabior, możecie zostać, reszta won – mruknął Malfoy senior, robiąc przyzwalający gest ręką w stronę dwóch mężczyzn.
- Gdzie Draco, Cyziu? – spytała słodko Bellatriks. Blondynka wycofała się do sąsiedniej komnaty i po chwili wprowadziła do pokoju młodszą kopię swojego męża.
- Czy to on, Draco?– zwróciła się doń Bella. - Czy to jest Potter?
- Coś go ugryzło, ale to… - zaczął Greyback.
- Nie mówiłam do ciebie, łachmyto! – wrzasnęła Lestrange, trzymając siostrzeńca za ramię i popychając bliżej Harry’ego.
- Tak, tak, to może być on… Tylko ta twarz... - szepnął niewyraźnie chłopak i szybko wycofał się w stronę matki.
- To mi wygląda na Zaklęcie Żądlące. Na pewno to robota tej szlamy… - Bellatriks zamyśliła się na chwilę. – Ta... Cyziu! Bierz chłopców do piwnicy! A my sobie tu pogadamy, jak to dziewczyny, prawda? - kobieta poczekała, aż dwóch chłopców zniknie pod schodami i zwróciła się do szmalcowników:
- Kiedy już się z nią pobawię, to co z niej zostanie, jest wasze. Ona i trzy tysiące galeonów.
- Stoi, szanowna – odparł Greyback, cofając się pod ścianę. Zaczynało się przedstawienie.

***

- Hermiona! NIE! Weźcie mnie, błagam, weźcie mnie!
- Naprawdę nic nie wiem… NIE! NIE! PROSZĘ! NIE!

***

- Miecz, który znalazłam w twojej torbie, był w mojej skrytce w Banku Gringotta… Jak go zdobyliście?! Co jeszcze wzięliście ze skarbca, co?!
- Nic, proszę. Ja nic nie wiem, niczego nie ukradłam, proszę, nie…
- Naprawdę? Jakoś ci nie wierzę. – Bellatriks mocniej unieruchomiła kolanami biodra Hermiony i z całej siły wbiła sztylet w przedramię dziewczyny, wycinając na nim głębokie „L”. Młoda czarownica wygięła się w łuk, jak przeszyta prądem i wydała z siebie krzyk o mocy setek decybeli. Wąska końcówka sztyletu wbiła się między kości.
- Ponawiam pytanie i radzę ci, dobrze się zastanów, zanim odpowiesz, szlamo.
- Naprawdę nic nie wiem, naprawdę… Proszę. Błagam, nie wiem nic, nie byłam w tej skrytce, nigdy jej nie widziałam.
Na przedramieniu pojawiła się litera „A”.

***

Krzyki ucichły już dawno.
- Możesz nas stąd zabrać?
- Oczywiście, jak to skrzat, sir.
- Dobrze, więc przenieś ich proszę do domu „Muszelka” na przedmieściach Tinworth.
- Spotkamy się tutaj za dziesięć sekund, sir.
Zgredek zasalutował chłopcom chudą dłonią.

***

Bellatriks odgarnęła z czoła czarne loki.
- Bierzcie ją, nie jest mi już do niczego potrzebna – powiedziała, po czym niedbale wręczyła Scabiorowi wypis na trzy tysiące galeonów. Mężczyzna schował go do kieszeni i wziął na barki nieprzytomną dziewczynę. Miała zamknięte oczy, a z wyciętego na jej przedramieniu słowa „szlama” szerokimi strużkami ciekła krew. Świat zawirował i natychmiast owiał ich chłodny wiatr.
- Jesteście wreszcie, chłopaki trochę się niecierpliwiły – dobiegł ich znajomy głos. Tuvlin oświetlał sobie różdżką krętą drogę.

***

- Zgredku, otwórz drzwi, proszę – wyszeptał Harry. Zamek cicho kliknął.
Obydwaj powoli wspięli się na szczyt schodów. Bellatriks stała pośrodku pokoju, była sama. Malfoyowie i, co ważniejsze, Hermiona, zniknęli. Byli zbyt zajęci rozglądaniem się za Hermioną i zanim zdążyli się zorientować, kobieta odwróciła się.
- Drętwota! – zaklęcie ugodziło Rona w pierś. Chłopak stoczył się ze schodów i uderzył silnie w metalową kratę na dole. Kobieta otwierała usta do kolejnego zaklęcia, kiedy Zgredek jednym pstryknięciem palców wytrącił jej różdżkę z dłoni.
- Jak śmiesz?! Jak śmiesz wytrącać różdżkę z dłoni czarownicy, jak śmiesz sprzeciwiać się swoim panom?! – krzyknęła, tupiąc jak niezadowolona dziewczynka.
- Zgredek nie ma już pana, Zgredek to wolny skrzat – odparł dumnie Zgredek. Niezauważalnie w dłoni Belli błysnął sztylet, którym rzuciła w ich stronę w momencie, gdy skrzat chciał teleportować siebie i Pottera. Ostrze odpłynęło w nieznane razem z nimi.
- Weasley, Weasley… - kobieta uśmiechnęła się nieładnie na widok nieprzytomnego rudzielca, leżącego u stóp schodów.
- Cyziu! Możesz wyjść - zza zasłony wysunęła się jej siostra, szeleszcząc połami pięknego płaszcza. Bella odsunęła z przedramienia luźny rękaw sukni i nacisnęła długim palcem na czarny tatuaż w kształcie węża wyłaniającego się z ust nagiej czaszki.
___________________________
Proszę o krytykę.
Odpowiedz
#6
Pierwsza część mi się całkiem podoba,chociaż za światem Harryego P. jakoś nie przepadam.Dodałeś jej trochę "dorosłości",jak skończę czytać część drugą to wypiszę wszystkie błędy jakie zauważyłem.Styl masz całkiem fajny,czekam na następne części jak coś : )
Jeśli masz jakieś pytanie,problem,zachciankę,marzenie lub potrzebujesz pomocy to wal śmiało. Postaram się odpowiedzieć/pomóc/spełnić o co prosisz. W końcu od tego też jestem.

X
Odpowiedz
#7
Tekst rewelacyjny:DCieszę się że nie krytykowałeś w nim Bellatrix.
Odpowiedz
#8
Witam,
Cholernie nie umiem rozpoczynać komentarzy, więc jeśli całość wyjdzie trochę kulawo- proszę o wybaczenie.
Zacznę od tego, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni natknęłam się już na parę ficków z paringiem Hermina/Scabior. I mimo, że czytając o nich mam przed oczami raczej wizerunek Scabiora z filmu, aniżeli z książki, to i tak sam pomysł na paring przypadł mi do gustu. Scabior zaczyna oscylować pomiędzy 4 a 5 miejscem, na liście ulubionych osób z HP Wink
Ale do rzeczy.
‘’ Scabior. Sibyl Scabior.’’ Niemal usłyszałam ton tego głosu w głowie, tak bardzo przypominający głos Jamesa, gdy wypowiadał sławetne słowa ‘’Jestem Bond. James Bond.’’
Sama scena z kobietą i Williamem. Niby nigdy nic takiego, a w paru zdaniach zostało ujęte parę ważnych kwestii:

‘’ Przy wejściu minęli kobietę z roześmianą od ucha do ucha dziewczynką, która podskakiwała, wymachując sakiewką trzymaną w pulchnej dłoni. Ciemnowłosy chłopiec bez namysłu podłożył nogę dziewczynce, która wylądowała prosto na zabłoconej ulicy, jej błękitną sukienkę ozdobiły rozległe plamy brudu. Dzieciak uśmiechnął się nieznacznie, słysząc płacz małej czarownicy.’’

Niby nie ma nic takiego w tym- zwykły wygłup małego dziecka, to jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wtedy cieszył go płacz innych- szczególnie spowodowany przez niego samego. Być może to dlatego, że patrzę na niego przez przykład dorosłego Scabiora- obracającego się w nieprzyjemnym towarzystwie Śmierciożercę.

‘’ - Jak pani syna pilnuje?! – wrzasnęła rozzłoszczona kobieta i natychmiast podbiegła do córki. Sibyl rzuciła jej tylko przelotne spojrzenie pełne niechęci i wraz z dziećmi weszła do środka.’’
Ach, ta Sybil. Nawet nie okrzyczała swojego syna. Dlatego wnioskuję z tego, że była to kobieta, która nie okazywała słabości przy innych, lekko się wywyższała i tym, których uważała za gorszych dawała nieźle popalić. Do tego to spojrzenie pełne niechęci świadczyć może o tym, że ma głęboko w czterech literach co mówią o niej ludzie. Hm… ciekawe tylko, czy moje wnioski są poprawne?

‘’ - Impervius! – mruknęła kobieta celując różdżką w okulary. Widoczność natychmiast uległa poprawie.’’
Musiałam sobie przeczyścić okulary, bo przez parę z herbaty, która je oblepiła, przeczytałam ‘’Imperius!’’ i zaczęłam się zastanawiać, jak ktoś mógł je rzucić na okulary. Teraz już dobrze widzę :]

‘’ - Chwila, chwila, chwila… Co to? – powiedział cicho, wszyscy jego towarzysze zatrzymali się. Cofnął się kilka kroków do miejsca, w którym powietrze bynajmniej nie pachniało nadgniłymi liśćmi i drzewami iglastymi.
- Czuję zapach… - zamknął oczy, mocno wciągnął powietrze i od razu wyczuł coś dziwnego, jakby… kadzidło? Tak, właśnie tak pachniało w kościele, w którym był zresztą tylko raz w całym swoim życiu. Wyczuwał coś jeszcze… jakby znów był w Miodowym Królestwie i z zamiłowaniem wcinał kolejną bryłę kremowego nugatu. No i na dodatek jakieś obrzydliwie mdłe kwiatki. Wyraźnie damskie perfumy.’’
Spodobał mi się ten fragment. Sama nie wiem czemu, ale tak wszystko sobie powoli wyobrażałam i tu nagle scenka, że Scabior stoi i wącha powietrze. Z perspektywy Hermiony to musiało być stresujące wydarzenie zwłaszcza, że stała na wyciągnięcie jego ręki.

‘’ Miała zamknięte oczy, a z wyciętego na jej przedramieniu słowa „szlama” szerokimi strużkami ciekła krew.’’
Z tym, to się całkowicie pierwszy raz spotkałam. A przynajmniej z tego co pamiętam, a moja pamięć mimo młodego wieku często nawala. Ale przyjmijmy, że to właśnie w tym tekście zobaczyłam to po raz pierwszy. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy Hermina się tego pozbędzie. Wybierze łatwiejszą drogę i użyje jakiejś maści/zaklęcia by się tego pozbyć ,czy może uniesie się dumą i pokaże, że nie boli jej nazywanie szlamą? No ,może nie że nie boli a raczej, że się tym nie przejmuje. W sumie to jeszcze może się okazać, że sztylet miał jakieś właściwości, które działają tak, by nie można się tego pozbyć…Kto go tam wie…

Przepraszam, że tak z tego i tamtego kawałek, ale wybrałam te fragmenty, do których miałam jako tako spójne myśli.
Ogółem tekst mi się podobał, i mam nadzieję na fajne rozwinięcie tegoż paringu. Mam nadzieję, i czuję to w kościach, że jeszcze mnie zaskoczysz swoimi pomysłami :].

Od stylistyki to nie ja jestem, więc ci nie powiem co jest zle, a co dobrze. Mimo, że parę błędów rzuciło mi się w oczy, to nie przeszkodziło to w jakości czytania.

Życzę weny i wysyłam gorące pozdrowienia,
Ross
Jest nas trzy, dlatego gdy komentujemy podpisujemy się swoim nickiem :]

Nasz pierwszy, wspólnie napisany tekst:
Siostry Krwi
Odpowiedz
#9
Hermiona/Scabior to pairing, który stawiam na tej samej półce, co Severus/Syriusz, Trelawney/ktokolwiek i Wierzba Bijąca/Wielka Kałamarnica (żeby była jasność: mój ulubiony pairing to Harry Potter/Avada Kedavra).
Sensu on nie ma za cholerę, bo żeby był romans, to albo musi być kanoniczna zgodność charakterów postaci albo dobrze uzasadniona przemiana charakteru postaci kanonicznej. Jako, że dobrze uzasadnioną przemianę widziałam w fanfickach potterowskich może ze dwa razy, sprowadza nas to do stwierdzenia, że pairing sensu nie ma.

Czyta się fajnie, bo to fajne czytadło, a jak powszechnie wiadomo, jak się coś traktuje jak czytadło, nie ma się co do tego tekstu zbyt wielkich wymagań. No, to nie mam.
Odpowiedz
#10
Jednej rzeczy nie rozumiem: jakim cudem Wiliam ma 11 lat i jedzie do Hogwartu po raz szósty? W tym wieku powinien jechać po raz pierwszy lub drugi (zależnie od tego, w którym miesiącu ma urodziny).
Odpowiedz
#11
Mi tam się nawet całkiem, całkiem podobało Wink Parę niedociągnięć jest, o ale każdemu się zdarza, nie? Zapraszam do mnie! Big Grin http://scabior-historia.blog.onet.pl/
Odpowiedz
#12
oj, chyba niewolno tak linkami się dzielić
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości