Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
I'm so high while I'm high (PROLOG +EPIZOD1)
#1
Witam was serdecznie!
Opowiadanie to będzie zawierać wulgaryzmy i opisy zachowań dalece odbiegające od norm moralnych powszechnie przyjętych przez porządnych obywateli. Musicie wiedzieć, że tworząc to nie miałam zamysłu nikogo obrazić czy znieważyć... Jest to po prostu sposób, by moje najgorsze oblicze zostało uzewnętrznione "na papierze", a nie w rzeczywistości
Zaczynajmy...

Czy zastanawialiście się kiedyś jak wygląda Kraina Czarów dla kogoś, kto przysłowiowy melanż stawia ponad wszelakie inne rozrywki? Jak myśli i postrzega świat ktoś, kto otoczenie koloruje kreską koksu i nabitą fifką? Poznajcie Mata, Matiasa Gonzalesa, specyficznego osobnika i jego specyficzne hobby - kobiety i kolekcjonowanie ubarwionych narkotykami wspomnień...

[Obrazek: scaled.php?server=84&filename=gonzalesr.png&res=landing]
[Obrazek: scaled.php?server=507&filename=gonzales.png&res=landing]
[Obrazek: gonzales2.png]
[Obrazek: alexvero.png]
[Obrazek: sama.png]

[Obrazek: prologs.png]

____Miami... Boskie, słoneczne, roznegliżowane Miami. Cudowna architektura, palmy, Ocean Atlantycki i cycki... Tak, cycki to zdecydowanie najlepszy element otaczającego mnie otoczenia. Cycki na ulicach, cycki na plaży, cycki w klubach, cycki w sklepach, cycki w szkołach. I co ma zrobić młody człowiek, taki jak ja, który wśród tych nieopuszczających go biustów musi się martwić małym powstańcem, co rusz obejmującym wachtę w jego spodniach? Ja na przykład myślę o pogrzebach i tyłku babci Juanity, który przez przypadek przyszło mi ujrzeć podczas urodzin ojca.
____Nazywam się Matias Gonzales, po prostu Mat, i mam dwadzieścia jeden lat. Pozwólcie, że nie będę tu pieprzył o dacie swojego urodzenia i miejscu dorastania, bo w sumie kogo obchodzi cholerny Meksyk i jego narkotykowe biznesy. Grunt, że teraz jestem tutaj, w Miami i nie musimy się już martwić, że ktoś z konkurencyjnego „stowarzyszenia” rozwali łeb mojemu staruszkowi, który, nie oszukujmy się, ma smykałkę (albo i dwie) do nielegalnych interesów. W sumie to pobyt tu zawdzięczamy mojej mamie, bo ojciec na początku upierał się przy śmierci z godnością w Meksyku, ale Yanelis przypieprzyła mu w głowę deską do krojenia, wołając, że gdy on umrze, to ona znajdzie sobie bogatego Amerykanina, więc ojciec musiał ustąpić. Nie odzywał się do niej przez dobry tydzień, paląc skręta za skrętem i zasypując furię kokainą mieszaną z brandy. Bo Yanelis zawsze stawiała na swoim i bezsensownym było przedłużanie nieuniknionego. Często nawet zastanawiałem się które z nich jest głową naszej rodziny...


[Obrazek: beznazwy1dm.png]

____Był piątek, kurewsko słoneczny piątek, zauważyłem to od razu, gdy dźwięk dzwonka komórki gwałtownie wybudził mnie ze snu. Ledwo opanowałem chęć rozjebania telefonu o ścianę. Odruchowo spojrzałem na zegarek, ale to tylko spotęgowało moją wściekłość. Kto, do cholery, ośmiela się mnie budzić o trzynastej rano? Przecież to jakieś pieprzone szaleństwo, normalni ludzie jeszcze śpią o tej porze, zwłaszcza po trzydniowym melanżu. Łeb pękał epicko, słońce raziło oczy, a dzwonek boleśnie wdzierał się w mózg, zupełnie jakby chciał wyżreć mi jego zorane resztki, więc dzień zapowiadał się cudownie. Telefon ucichł. Miałem nadzieję, że zaraz wszystko wróci do normy i będę mógł wypiąć dupę ku oknu, wcisnąć łeb w szparę między łóżkiem a ścianą i powrócić do krainy, gdzie jestem tylko ja i mój harem... Bez pierdolonych Alexów, który postanowił zadzwonić ponownie. Niemalże słyszałem jego tryumfalne „nie ma spania, chuju” jadowicie wyplute pomiędzy sygnałami.
____- Halo... - rzuciłem nieprzytomnie po naciśnięciu zielonej słuchawki.
____- Halo, czy tu biorą? - usłyszałem damski głos należący do Vero, dziewczyny Alexa. - Bo potrzebuję grubej ryby na wieczór...
____- Nie, maleńka, zły adres.
____- Na co łowisz, kałboju? - Vero nie dawała za wygraną. Miała cholernie seksowny, niski głos. Alex poznał ją na jakimś forum dla małoletnich ćpunów i przez pół roku, kilka godzin dziennie siedzieli na skypie, pieprząc o dupie maryny i uprawiając wirtualny seks. Powietrze w domu tego gnoja było aż lepkie od miłości, zupełnie jak prześcieradło w jego łóżku, w które namiętnie się spuszczał, myśląc że nikt o tym nie wie. Naiwny debil. W każdym razie Vero w końcu przyjechała do niego z wizytą i jak wpadła, tak już nie wypadła.
____- Na bułkę, kurwa. Nie macie co robić? - Obróciłem się na drugi bok, kładąc telefon na uchu tak, żebym nie musiał go trzymać i wolną już dłonią podrapałem się po dupie.
____- No właśnie mamy, tylko ciebie tu brakuje, Matty – zaszczebiotała, a ja miałem przed oczami jej długaśne, trzepoczące rzęsy. - No chodź, Gonzales. Jest piątek, a ty gnijesz jak ostatnia cipa w łóżku zamiast rozkręcać oporowy balet, wstydź się...
____Gdyby Alex powiedział do mnie coś takiego odparłbym po prostu „ssij jaja” i wcisnął czerwoną słuchawkę, ale to Vero wisiała na linii oczekując odpowiedzi, a moja ambicja nie pozwalała mi okazać słabości. - Muszę się ogarnąć – ziewnąłem.
____- Ależ my cię tu odpowiednio ogarniemy, skarbie – zachichotała zalotnie.
____- Miałem na myśli prysznic, jakieś szybkie śniadanie, szybką robótkę ręczną...
____- Po co się będziesz mył? Przecież zaraz i tak się spocisz. Nie martw się, sami swoi, melanż będzie epicki, nawet jak będziesz trochę podśmierdywał, Mat. Zresztą Alex i ja chyba straciliśmy węch po ostatnim amfetaminowym maratonie, więc możesz sztynksić do woli - ostentacyjnie pociągnęła zawalonym nosem, skąd ja to znałem - bo i tak przecież nikt...
____- Odezwę się za godzinę – przerwałem jej i rozłączyłem się zanim roztrajkotała się na dobre. Vero zawsze dużo mówiła, niezależnie od tego czy była wyćpana, czy trzeźwa. Momentami nie dawała nam dojść do głosu przez długi czas, pieprząc bez sensu o wszystkim, o czym tylko pomyślała. Raz nawet zdarzyło się, że ja i Alex zamknęliśmy ją w szafie z torbą zioła i powiedzieliśmy, że nie wyjdzie póki wszystkiego nie zjara. Ku naszemu zdziwieniu zjarała... Bo Vero mogła więcej niż my wszyscy razem wzięci, tylko nikt nie chciał jej tego przyznać.

* * *

____Naciągnąłem na dupę pierwsze dresy jakie wpadły mi w rękę i niemal wytoczyłem się z pokoju, standardowo potykając się o próg. Nie było tygodnia, w którym prawie nie zabiłbym się o niego przynajmniej raz. To już było wpisane w ten pieprzony kawałek drewna, ale nie starczyło mi sił, żeby standardowo obrzucić go wyzwiskami. Złapałem pion, wzruszyłem ramionami z westchnieniem i ruszyłem korytarzem w stronę kuchni, z której dobiegał komiczny śpiew Yanelis.
____- Buenos dias, mama! – Podszedłem do niej i ucałowałem w policzek, który wymownie nadstawiła.
____- Buenos dias – warknęła, odwracając się w moją stronę. No tak, była na mnie zła za ten trzydniowy balet i mój głośny, nocny powrót. Miała prawo... W końcu kto inny, jak nie ona, zebrał mnie zarzyganego z hallu... - Ciężka noc? A nie, perdon, dwie ciężkie noce! - Zamaszyście rzuciła do zlewu drewnianą łyżkę, którą gmerała w ścinających się na patelni jajkach. - Musiałam wyrzucić nowy dywan! I twoje buty! - Otworzyła drzwi lodówki, by, rozejrzawszy się po wnętrzu, zamknąć je. Była tak oburzona, że nie wiedziała co zrobić z rękami.
____Siłą zdusiłem atak śmiechu, bo Yanelis zawsze rozbrajała mnie w takich chwilach. Była niska i pulchna, a gdy się wściekała na jej pyzatej twarzy pojawiał się szkarłatny rumieniec. Mimo wszystko zawsze budziła w ojcu stuprocentowy respekt i wystarczyło, że raz huknęła, a ten nieobliczalny gość momentalnie kulił się w sobie.
____- Siadaj, zanim sama usadzę! - rzuciła w moją stronę tonem, który dokładnie mówił, że mi przypieprzy, jak tego nie zrobię. Usiadłem więc, a ona wzięła ze zlewu drewnianą łyżkę, nałożyła górę jajecznicy na talerz i niedelikatnie rzuciła go na stół przede mną. - Kobietę sobie znajdź! Wnuka matce sprezentuj! Jeszcze nigdy nie widziałam, żebyś przyprowadził do domu koleżankę! Chyba nie jesteś pajo, e?!
____Zakrztusiłem się. Mama patrzyła na mnie badawczo. Miała uniesioną jedną brew, a przeszywającym spojrzeniem wierciła mi otwór w twarzy. Zupełnie jakby jeden odbyt według niej mi nie wystarczył. Krztusiłem się cały czas.
____- No spowiadaj się mamie, ale już! Lubisz chłopców, czy nie? Gadaj no mi czy geja wychowałam!
____Zacząłem charczeć, plując w swoją jajecznicę. Nigdy bym nie powiedział, że własna matka posądzi mnie o dymanie w dupę facetów lub, co gorsza, wymyśli, że inny facet mógłby dymać mnie... O kurwa! Podła zdrajczyni! Wcisnąłem dłonie w twarz, starając się stłumić dźwięki wydzierające się z mojego gardła. Chyba oszalała, wariatka jedna!
____- Czy ty zwariowałaś, kobieto? - wydusiłem, gdy w końcu udało mi się opanować atak kaszlu. - Skąd ci w ogóle przyszły do głowy takie bzdury, mama? To chyba przez tę telewizję! Muszę powiedzieć ojcu, żeby dał ci szlaban na amerykańskie seriale dla nastolatek.
____- Twój ojciec prędzej zeżre na raz cały swój koks, niż dotknie się do mojego plazmowego LG w HD, Matiasie. – Yanelis siadła naprzeciwko mnie z niezwykle poważnym wyrazem twarzy. - Bo twój ojciec to PRAWDZIWY mężczyzna, który szanuje kobietę, potrafi docenić i spełnić jej potrzeby i, co najważniejsze, nie ma oczu zarośniętych męskim pijo!
____- Ale ja też nie mam, mama! Naprawdę! Wierz mi! - Podniosłem głos, bo jej oskarżycielski wzrok zaczynał mnie wytrącać z równowagi. - Co ci się tak na to całe pedalstwo zebrało, hę?
____- Wybacz, kochanie – uśmiechnęła się ciepło, jakby z ulgą - po prostu obejrzałam Tajemnicę Brookeback Mountain i wykluczam wszelkie ewentualności. Nie umiałabym znieść myśli, że mój ukochany, jedyny syn mógłby – wykrzywiła się z odrazą – pozwolić by ktoś przeszukał mu trzecie oko prąciem! - Spojrzała na mój talerz i nietkniętą jajecznicę. - No jedz, jedz, bo ci wystygnie.
____Niechętnie zacisnąłem palce na widelcu. Dziwnym, kurwa, trafem straciłem cały apetyt, ale nie miałem serca powiedzieć jej, że nie zjem, bo Yanelis była ogromnie przeczulona na punkcie wszystkiego, co ugotowała. Pamiętam jak ojciec raz ośmielił się powiedzieć, że kaczka dobrze się nie dopiekła i obawia się sensacji żołądkowych... Biedna mama płakała potem bite cztery godziny i przez miesiąc jechaliśmy na chińskich sajgonkach na wynos. To była niezwykle cenna lekcja, nigdy już żadne z nas nie pozwoliło sobie na chociażby pomruk niezadowolenia. Co miałem więc zrobić, skoro świdrowała mnie wzrokiem tak intensywnie, że powoli zacząłem obawiać się o swoje bezpieczeństwo? Zjadłem wszystko, jak na jedynego, ukochanego syna przystało.
Bo mama była świętością i jak kazała jeść, to chyba lepiej niż ja sam wiedziała, czy jestem głodny.
Odpowiedz
#2
Tak sobie myślę, że z całej - przyznać muszę nienajgorszej, ale i nie najlepszej opowiastki - najbardziej podoba mi się mordka pani Samanthy Johnson, i nie wykluczam, że nagabywany przez nią bezczelnie pod Biedronką o jakiegoś pieniążka, w roztargnieniu ale i z pewną pęczniejącą emocją, przeszperałbym portfel.
Co do reszty: styl nie do konca spełnia moje oczekiwania, ale to akurat nie wada, bo są rożne rodzaje narracji, różne oczekiwania czytalnika. Jest ziomalsko i ma być fajnie, i bywa fajnie. Bardziej dorosła stylizacja podobnego typu mogłaby mi się kojarzyć z dobrym noir Raymonda Chandlera.

Tyle ode mnie, pozdrowienia. Smile
Odpowiedz
#3
Bardzo dziękuję za komentarz Smile Samantha taka właśnie ma być, budzić emocje (te pęczniejące i te niepęczniejące Big Grin). Chciałam napisać coś w innym stylu niż do tej pory, przestać liczyć się z każdym słowem, by było pięknie i kwieciście itp, aż się człowiekowi chce zwracać od tej całej słodyczy... I muszę powiedzieć, że to pierwsze tego typu przedsięwzięcie, gdzie słowa po prostu cisną mi się pod palce, a ja nie czuję wyrzutów sumienia, jak napiszę coś totalnie głupawego i pozbawionego sensu Smile
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości