Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
OSTATNI PRZYSTANELK
#1
Kwadrans.
Pusty przystanek oferuje schronienie. Ciężkie chmury konsekwentnie posuwają się do przodu. Deszcz zaczyna kropić na zbitą szybkę. Trzy autobusy oferują swoje usługi. Tylko jeden podąża poszukiwaną przeze mnie trasą.
Od początku do końca. Od alfy do omegi. Od pierwszego do ostatniego przystanku.

Kwadrans.
Spojrzałam na jedną z zaniedbanych ławeczek. Przetarłam ją ręką, a następnie wyczyściłam zabrudzoną dłoń o spodnie. Obserwując coraz bardziej zacinający deszcz, przeszukałam kieszeń płaszcza w poszukiwaniu zapalniczki.
Delektując się rakotwórczą toksyną, spojrzałam w bok czy nikt nie idzie w moim kierunku. Splunęłam dyskretnie wyrzucając z siebie nieprzyjemny, siarkowy posmak.

Na dziesięć minut do regulaminowego przyjazdu pod dachem skryła się grupka infantylnych gimnazjalistów. Ludzie energicznie strząsając krople z parasoli, przysłuchiwali się dziecinnej rozmowie z mieszanką zniesmaczenia i politowania.
Na blisko pięć minut przed rozpoczęciem trasy, każdy z nas był świadkiem dyskusji o wszystkim i niczym jednocześnie.
Jeden z chłopców - wyraźnie podbudowany chęcią zaimponowania, wyjął z plecaka kilka ręcznie skręconych fajek, częstując przy tym kolegów. Przyglądając się tej całej scenie odruchowo uniosłam
kącik ust.
Zgasiłam niedopałek o pokrywę kosza i wyrzuciłam peta. Włożyłam drobne do automatu, wybrałam trasę międzymiastową i odebrałam świeżo wydrukowany bilet.

Deszcz nie padał już od kilku dobrych minut. Przeszłam się zatem kawałek, by rozprostować kości. Zimny wiatr opływał skórę, jeżąc włoski. Domknęłam poły płaszcza. Przerzucając torbę przez ramię, spojrzałam w kierunku przystanku, do którego zmierzał kolejny pasażer.
Biorąc pod uwagę panujące obecnie warunki pogodowe, mężczyzna ten ubrany był co najmniej nieadekwatnie. Większość ludzi zapinała się do ostatniego guzika. Różnokolorowe szale i chusty zdobiły szyje dam. Młodzież poprawiała modne czapki upewniając się, czy dobrze leżą.
Mężczyzna natomiast miał na sobie tanią koszulkę oraz dość już spraną, czarną marynarkę - której kolor przypominał raczej brudną szarość.
Tym, na co zwróciłam momentalnie uwagę podczas wyczekiwania na autobus był wzrok mężczyzny. Jego prawa źrenica nienaturalnie przesunięta była w kierunku zewnętrznego kącika oczodołu. Zez
rozbieżny, którego właściciel przeglądał rozpiskę na tablicy, potęgował tylko dość skrzywiony obraz mężczyzny.
Nie chcąc dalej się na niego gapić (nie z powodu przesadnej uprzejmości, tylko z intuicyjnego wrażenia, że nie powinnam), odwróciłam swój wzrok. Postanowiłam udawać, iż lakier na paznokciach jest interesującym obiektem - do momentu, aż sam mężczyzna rozpoczął krótką rozmowę.
- Czy jedzie teraz jakiś autobus?
- Z - odpowiedziałam czując, że na tym się nie skończy.
- Aha - mężczyzna mruknął bardziej do siebie, niźli pragnąc coś zakomunikować.
Przesunął ręką po kieszeni spodni. Nic w niej jednakże nie wyczuwając przeszukał drugą.
Jeżeli wcześniej miałam jakieś wątpliwości co do prawdopodobnej poczytalności mężczyzny - teraz byłam pewna.

Złoty "zegarek", który wyjął przed chwilą możliwe, że nie byłby tak na prawdę niczym niezwykłym. Pod warunkiem, że mielibyśmy lata 80-te i służyłby jako budzik na szafce przy łóżku.
Mężczyzna postawił trzy nóżki zegara na swojej dłoni. Pojawiające się momentami znad chmur słońce promieniami oświetlało metaliczną powierzchnię. Złoty koloryt mienił się w dziennym świetle, ukazując majestatyczną tarczę.
- O której jest ten autobus? - wtrącił umieszczając palce na niewielkiej korbce.
- Za chwilę - odpowiedziałam mając na uwadze niepunktualność kierowców.
W rzeczywistości chwila ta przeciągnęła się do kilu minut. Ludzie dając upust swojej złości przeklinali na wszystko co mogło być przyczyną spóźnienia. Łącznie z brakiem powietrza w kołach. Dopiero przyjazd kierowcy zakończył tę tyriadę teorii spiskowych.

Nie chcąc, aby podróż upłynęła mi w pozycji pionowej, rzuciłam torbę na jedno z przednich siedzeń, po czym ruszyłam skasować bilet. Zegarmistrz zajął jedno z ostatnich siedzeń.
Starałam się nie myśleć o mężczyźnie, który w chorych wyobrażeniach mógł być zarówno pensjonariuszem w domu spokojnej starości, jak i zboczonym ekshibicjonistą.
Ruszyłam do przodu. Zabrałam torbę z zewnętrznego siedzenia i posunęłam się pod okno. Zawsze było to idealnym rozwiązaniem z dwóch powodów:
a) Można podziwiać przyrodę zamiast pasażerów.
b) w wypadku braku miejsc siedzących nie trzeba silić się na sztuczna uprzejmość. W szczególności w stosunku do moherowych beretów.
Moment po zamknięciu drzwi chłodne powietrze dało za wygraną. Rozpięłam więc płaszcz, oparłam głowę o siedzenie i starając się nie myśleć o niczym, spróbowałam uciąć sobie drzemkę.
Nauczyłam się nie zwracać zbytniej uwagi na krzątających się wokół ludzi. Codzienne historie przewijały się z ust do ust. Jedni próbowali mówić, inni udawali zainteresowanie. Codzienna, półgodzinna przejażdżka w gronie niczym się nie wyróżniających, pustych twarzy.
Zdecydowanie najlepszym momentem trasy jest leśny fragment. Biorąc pod uwagę urokliwą Polską jesień - wygląda pięknie. Liściaste klony mieniące się żółcią i odcieniami pomarańczy przeplatały się z nigdy-nie-tracącymi-igieł sosnami. W tym obrazie było coś tajemniczego - być może jest to powód mej fascynacji, być może nie.
Umysł przyzwyczajony do woni szyszek, chłonął świeże powietrze. Lekko uchyliłam okno, by delektować się jesiennym aromatem. W miarę upływającego letargicznie czasu powieki zdawały się być coraz cięższe. Mięśnie karku - niezdolne utrzymać spoczywającego na nich ciężaru - kurczyły się, zmuszając do oparcia głowy o ramię. Stare hity lat 90-tych rozbrzmiewały w lokalnej rozgłośni, wypełniając autobus kaskadą spokojnych melodii.
Przycisnęłam torbę do podbrzusza, a następnie owinęłam pasek wokół nadgarstka. Jak na polowe warunki można było uznać to za w miarę wygodny sposób podróżowania. Zwłaszcza, że nie musiałam się martwić co zrobić z dłońmi. Podwinęłam jeszcze rękawek płaszcza i podłożyłam jako prowizoryczny zagłówek.
Jeszcze raz spojrzałam na zmieniających się na każdym przystanku pasażerów. Wciąż przewijały się te same, znajome tylko z widzenia twarze.
Zegarmistrz nadal siedział z rękoma złożonymi na kolanach. Emanował od niego dziwny do określenia spokój, co jeszcze bardziej spotęgowało mój senny nastrój. Podobnie jak wcześniej, odwróciłam wzrok. Poprawiając zsuwającą się torbę zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest mu zimno. Stanie na przystanku w samej marynarce, w dzień taki jak dziś - pochmurny i złowrogi - nie mogło być z pewnością niczym przyjemnym.
Pomyślałam, iż jest to być może jakiś bezdomny. Jego zaniedbany wygląd mógł co prawda nieznacznie to sugerować, lecz intuicja podpowiadała mi, że nie jest to prawdą.
Poza tym - bezdomni zawsze mają przy sobie pozostałości swego dobytku. Niezbędne do życia rzeczy popakowane w dyskontowe reklamówki lub stare, zniszczone torby.
Siedzący z tyłu mężczyzna natomiast miał na swoim wyposażeniu jedynie stary, karykaturalny zegar z minionej epoki.
Dość dziwny zegar.
Taki, który nie ukazuje dobrej godziny.
Zauważyłam wcześniej, że tarcza wskazywała za dziesięć dwunasta. W rzeczywistości było wpół do czwartej.
Nie wtrącałam się. Wolałam się nie przypominać.

Grupka nastolatków przepychając się przez tłum, zajęła miejsca. Odwróciłam wzrok w kierunku kierowcy, a następnie finalnie oddałam się w objęcia Morfeusza.

* * *

- Uch, przepraszam. Przepraszam. Gdzie jest moje miejsce? - z drzemki wyrwał mnie dość skrzekliwy głos. Otworzyłam jedno oko i spojrzałam w znajdujące się nad kierowcą lusterko. Staruszek przy pomocy laski przesuwał się do przodu, trącając przy okazji każdego, kto raczyłby wejść mu w drogę. Chwilę popatrzyłam jak mężczyzna wyszukuje czegoś przy przednich siedzeniach, po czym niezbyt niezbyt zainteresowana kontynuowałam drzemkę.
- Przepraszam. Gdzie jest miejsce dla inwalidów? Miejsce dla inwalidów, gdzie?
- Nie wiem, nic tu nie jest napisane.
- Tu wcześniej był przecież znaczek. Cholera.
- Panie, siadaj pan z przodu - rzucił jeden z mężczyzn po drugiej stronie.
- Uch - dziękuję. Eh, panie - w jednym autobusie to są te miejsca oznaczone, w innym nie - co za czasy. Nie dosyć, że człowiek stary, schorowany to i musi płacić za jazdę. Panie, kiedyś czegoś takiego nie było. Człowiek to był szanowany. Nie to co teraz.
Mężczyzna prawił kazanie, coraz bardziej skupiając na sobie uwagę współpasażerów. Niektórzy potakiwali głową, inni drwiąco się uśmiechali. A jeszcze inni zdawali się być poirytowani.
Większość.
- ... i panie oni mi mówią, że dostanę świadczenia 40 groszy. Panie - 40 groszy! Co ja z tym mogę zrobić? Przecież to lizaka nawet nie kupię. Lód - najgorszy lód, kosztuje 1.20zł, a oni mi dają łaskawie 40 groszy i wmawiają, że mam za to cały miesiąc przeżyć. Że mi się tyle należy. Panie, takie chamstwo jak teraz jest to nigdy nie było. Królewice się kurwa znalazły!

Drzwi wejściowe otworzyły się na przystanku w połowie drogi do domu. Kolejni ludzie wsiedli do i tak już zatłoczonego autobusu. Inwalida zasugerował, aby młodzieniec zajął obok mnie miejsce. Chłopak odmówił, co natychmiast wykorzystała jakaś starsza kobieta. Usiadła obok mnie z gracją metalowego kloca, zaznaczając swą obecność rozsunięciem dupy na półtora siedzenia.
Bardziej niepokoił mnie jednakże fakt niekończącego się monologu inwalidy, którego moralna agitacja zyskiwała coraz większy posłuch.
- Panie, bo tym krajem żądzą złodzieje. Poupychają sobie kurwa kiesy, a reszta dziaduje. Do polityki to młodzi powinni iść i zmieniać ten kraj jak mogą. A tak to masz panie kurwa - syf, bród i ubóstwo gdzie się nie spojrzysz. Ech, kiedyś to było lepiej panie.
Jak jeszcze moja żona żyła - człowiek się takimi rzeczami martwić nie musiał. Żeby tyle lat zapieprzać i mieć z tego figę? Ech, panie - kiedyś to raj na ziemi był. Teraz to piekło, teraz to piekło... człowiek nie dosyć, że biedny, to jeszcze nie ma z kim porozmawiać.
- Oj przydałoby się panu - rzucił jeden z gimnazjalistów powodując tym samym salwę śmiechu wśród swoich kolegów.

Autobus powoli przejeżdżał przez peryferie małych, zaniedbanych domków. Następny przystanek przy jednym z supermarketów zwolnił trochę miejsca i wniósł powiew świeżego powietrza.
Nie mogąc zasnąć ponownie, wyjrzałam przez okno. Widok na zewnątrz nie był szczególnie piękny. Niechętnie oparłam więc głowę o trzęsącą się pod wpływem jazdy szybę. Objęłam wzrokiem starszą kobietę siadającą na pierwszym siedzeniu - tuż przede mną i naprzeciwko inwalidy, który nadal perorował.
- Ech, panie. Człowiek na stare lata nie potrzebuje wiele. Herbatka, obiadek dobry, coś tam obejrzy w telewizji. Najważniejsze żeby jednak mieć jakąś babinkę przy boku.
Kobiety na tylnych siedzeniach zaczęły porozumiewawczo do siebie mrugać, wiedząc najwyraźniej co się święci. W miarę upływania czasu zaczęły się śmiechy, chichotanie i dziewczęce plotkowanie. Wszystko to wtórowało słowom inwalidy, który najwyraźniej znalazł sobie rozmówczynię.
- Bo najważniejsze, żeby było się do kogo odezwać. To wraca pani droga młodość. Czytałem ostatnio, że jakaś młoda kobitka miała 400 chłopa. 400 - pani! To miała pewnie po 5 na raz.
- To może też powinien sobie 5 sprawić? - zironizowała dziewczyna z tyłu.
- I pani - moja doktórka mi mówi - Więcej panie seksu! Seks odmładza. Ale ja się pani droga pytam - z kim? Ja to pani poużywam jak zapłacę. Taka jedna 200 złotych chciała! Za 200 to ja pani droga cały tydzień jak król żyję. A ona mnie ledwie połechce i pieniądze po-szły!
W okolicy też pani spotkasz takie co za ćwiartkę dadzą! Pani, toż to nie kobita - tylko szmata zwykła! Żebym ja się do niej zbliżył to ona musiałaby się 2 godziny szorować chyba.
Nie pani - to nie o to chodzi. Wziąć za rączkę, przejść się na spacerek - jak najbardziej, ale do seksu pani droga kości już nie te. Ech, pani - teraz jedyne co mi zostało do wyboru to jakaś ładna trumna i tyle.
Uprzednio chichoczącym damom na tyłach nieco zrzedły miny, po konkluzji, iż mężczyźni to szowinistyczne świnie - co dało się słyszeć w konspiracyjnych pomrukiwaniach i szeptach.
Na całe szczęście następny przystanek był dla inwalidy ostatnim, w związku z czym temat rozmów przeszedł na mniej kontrowersyjne kwestie - dotyczące najczęściej pracy, plotek i tego co ugotować na obiad.
Jako, że obszar pomiędzy miejscami nie był zbyt przystosowany do normalnego siedzenia (głównie przez dziwaczny podnóżek), wyprostowałam nieco plecy, starając się rozluźnić obolałe mięśnie. Po wizycie na głównym dla autobusów przystanku, wnętrze pojazdu stało się znacznie bardziej przestronniejsze. Odwróciłam odruchowo głowę, by zerknąć na pojedynczego pasażera, który wsiadał, dzierżąc ze sobą torbę z zakupami. Rozejrzałam się dookoła, zauważając, że człowiek o wdzięcznym, nadanym przeze nie przydomku "Zegarmistrza" zapewne wysiadł jakiś czas temu.
- Proszę pana, reszta tutaj! - zawołał za jakimś młodym mężczyzną kierowca autobusu, podczas gdy ukradkiem zerknęłam, czy nie jest to czasami któryś z moich znajomych. Zawiedziona brakiem wyników, ponownie chciałam się odwrócić, lecz zatrzymałam się w pół drogi - zauważając stojącego przy moim miejscu mężczyznę, którego miałam nadzieję już nie zobaczyć.
- Wolne? - zapytał retorycznie Zegarmistrz, tak jakby nie widział, że - tak, oczywiście, proszę bardzo, zapraszamy - można było usiąść.

Nie wiedziałam skąd się wziął obok, nie wiedziałam jak, ale nie chciałam się tym interesować. Jeden świr w tą czy w tamtą. Co za różnica?
Autobus jechał już od kilku ładnych minut i - na moje niewyobrażalne szczęście - nie zostałam wciągnięta w wir interesującej, pasażerskiej rozmowy o niczym. Aż do momentu.
- Czasami dostajemy rzeczy na które nie mamy wpływu. Wpływ mamy na to jakim je pozostawimy - rzucił jakby od niechcenia, tak, że nie do końca byłam przekonana, czy słowa są kierowane do mnie. Świetnie - pomyślałam, rozważając nad potencjalną w tym momencie krucjatą jehowych. Jakby mi tego właśnie brakowało. Mężczyzna spojrzał na mnie swym zezowatym i mętnym wzrokiem niedoszłego pijaczyny, po czym wziąwszy głęboki oddech dokończył:
- Wierzysz w te słowa?
No tak. Jeżeli chodzi o tysiąc pytań dotyczących wierzenia w cokolwiek, jehowy nie mają sobie równych, A wiem to z doświadczenia. Jako, że do głowy nie przychodziła mi żadna podręcznikowa metoda spławiania, postanowiłam kontynuować ten automatyczny dialog, potwierdzając me głębokie przekonanie o słuszności zacytowanej tezy.
I może mi się tylko wydawało, ale mężczyzna w tym momencie zdawał się być trochę zawiedziony. Miałam nadzieję, że było to związane z uzyskaniem niezadowalającej odpowiedzi. Takiej przy której nie mógłby wygłosić żadnego wywodu. Jednakże jak się później okazało - myliłam się. A chociaż nie musiałam się odzywać ani słowem, jego monolog stał się przez to bardziej... dziwny. To na pewno. Miałam tylko nadzieję, że szybko się skończy.
- Pamięta pani tego mężczyznę na przodzie, prawda? Znam go dobrze. Może i się wydawać nieco marudny i frywolny - ale nie jest złym człowiekiem. On sobie nie wybrał jak ma żyć, świat go takim ukształtował. Bo widzi pani - 10 lat temu, żona mu zmarła. A pani pewnie nie zauważyła - on ciągle nosi obrączkę. Bo pani jest młoda i może tego nie wiedzieć, ale ludzie po tym jak już zostaną sami - albo wszystko wyrzucają, albo zostawiają. Pamięci droga pani nie oszukasz. Śmierci także.
Czując, że tym razem natrafiłam na filozoficznego intelektualistę, postanowiłam się po prostu zamknąć i w miarę możliwości udawać, że mnie cała ta historia cokolwiek interesuje.
- Bo pani wydaje się być całkiem normalną dziewczyną - a trochę szkoda. Bo powiedziała pani, że wierzy, ale tak nie jest, prawda? - w tym momencie, zaczęłam poważnie zastanawiać się nad własnym bezpieczeństwem - Bo pani mówi, co inni chcą usłyszeć. Widzi to co chce zobaczyć, a nie to co jest.
Ci wszyscy ludzie - zerknął prze chwilę na współpasażerów, których na tym etapie podróży nie było już wielu - Oni ciągle jeżdżą w tą i z powrotem, ale tak na prawdę bez celu. Oni są martwi. Nie czekają już na nic, bo wszystko co było dla nich prawdziwą wartością zostało im zabrane - przynajmniej tak sobie to tłumaczą. Dobre dla sumienia. Dla mnie bez różnicy.
Mężczyzna najwyraźniej sam zmęczony swoimi przemyśleniami, wyjął z kieszonki śmieszny zegar i nastawił na za pięć dwunasta.
- No, nic - trzeba będzie wysiąść na następnej stacji – odrzekł po raz ostatni, rzucając mi obojętne spojrzenie.
Zegarmistrz schował swój dobytek, rozsiadł się wygodnie i najwyraźniej zapadł w krótką drzemkę. Droga do przystanku minęła szybciej niż mogłam przypuszczać - głównie ze względu na fakt, iż zajęta byłam analizowaniem słów staruszka. Natomiast pełniący najwyraźniej funkcję budzika zegar, odmówił posłuszeństwa. Zastanawiałam się przez chwilę, czy by nie obudzić mężczyzny. Im więcej miałam argumentów, że nie powinnam się tym przejmować - tym lepsze wydawało mi się rozwiązanie, aby w końcu sobie poszedł. Szturchnęłam lekko jego rękawek i w momencie, gdy odzyskał już jakiś poziom samoświadomości - oznajmiłam o miejscu naszego pobytu.
- Och, dziękuję - odpowiedział, wstając powoli z miejsca i jednocześnie kierując się w stronę drzwi - Ale to bez znaczenia. To nie moja stacja.

* * *

- Masz piwo? - zapytał siedzący z kierownicą mężczyzna, spoglądając w kierunku drugiego - niosącego ze sobą sześciopak wraz z świeżą gazetą, którą rzucił na deskę rozdzielczą.
- Jasne. Cholera stary - to paliwo drożeje, że się w pale nie mieści. Kupiłem jeszcze gazetę, bo se pewnie postoimy jeszcze.
- A daj spokój w ogóle. Co tam piszą?
- No nic ciekawego jak zwykle. Jakieś polityczne pierdolenie, wiadomości sportowe - mężczyzna przerzucił stronę ubrudzonym od ketchupu palcem - Kurwa! Tym zasranym hot dogiem się ujebałem. No nic - starej trzeba rzucić do prania.
- Hmm... ciekawe za ile dojedziemy - przerwał, obserwując kolegę starającego się zmyć plamę z koszuli za pomocą chusteczki i śliny - Podobno jeszcze sprzątają.
- A dajże spokój, przeczytaj - powiedział wskazując wzrokiem na gazetę - na drugiej masz o tym bajzlu napisane. Cały bus się rozpieprzył.
10 osób rannych, 1 zabita - czy dla władz jest to wystarczający dowód? - głosił wielki nagłówek z prawej strony zdjęcia. Ukazywało ono dość groteskowo powyginany autobus, znajdujący w rowie służącym od jakiegoś czasu jako kanalizacyjna fosa. Poniżej zaś zamieszczono krótki wywiad z policyjnym PR-owcem, tłumaczącym jak to zmiany pogodowe wpływają na warunki panujące na drogach. Twierdził, iż mimo, że pojazd był przystosowany do jazdy, niestety najwyraźniej oblodzona droga byłą dla kierowcy zaskoczeniem. Prosił także o zachowanie ostrożności w trwającym obecnie okresie zimowym.
- O Boże, 19 lat dziewczyna miała.
- Mówię ci stary i tak te skurwiele nic nie zrobią. Jak stało to nieogrodzone, tak będzie stało...
Jakby ku potwierdzeniu słów przyjaciela, mężczyzna przeczytał kolejny fragment cytujący zdanie przedstawiciela opozycji. W krótkim oświadczeniu zarzucał on lekkomyślność władzom. I obiecywał poprawę bezpieczeństwa na drogach. Oczywiście o ile go wybiorą w nadchodzących wyborach.




Od autora: Cały pomysł zakiełkował od postaci Zegarmistrza - któremu postanowiłam nadać nieco fantastyczny charakter. Sama postać wzorowana jest na prawdziwej - podobnie zresztą jak osoba inwalidy. Wypadek również ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości - jednakże, nie tak dramatyczne jak ukazane przeze mnie. Przewrócenie się cysterny z paliwem spowodowało blisko 2 godzinne opóźnienie autobusu w drodze na wykłady. W związku z czym miałam okazję skleić poszczególne fragmenty historii w głowie.
Niektóre obietnice składamy bo możemy.
Niektóre, bo chcemy wierzyć, że będzie nam dane.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości